Anabella – Rozdział LXVII
„I to by było na tyle” – pomyślała z satysfakcją Iza, zawiązując worek na śmieci, do którego właśnie wsypała ostatnią szufelkę pyłu zmiecionego z podłogi w łazience. – Linoleum zdarte, ściany umyte, następny etap to będzie wywalić tę starą umywalkę i wannę… no, ale z tym to już sama sobie nie poradzę. Zresztą to jeszcze nie teraz, przez cały remont gdzieś przecież trzeba będzie wylewać brudną wodę…”
Odstawiła zawiązany worek na podłogę przy drzwiach wejściowych, dołączając go do dwóch takich samych, które już tam stały, pobieżnie otrzepała ubranie z kurzu, po czym, nie dając sobie ani chwili na odetchnięcie, z powrotem założyła robocze rękawiczki, otworzyła drzwi na klatkę schodową i dźwignąwszy wszystkie trzy worki naraz, wyszła z mieszkania, aby wynieść je na śmietnik.
Od kilku dni każdą wolną chwilę poświęcała na metodyczną pracę w mieszkaniu przy Bernardyńskiej, w którym chciała powoli przygotować teren do planowanego remontu. Przewidując, że pochłonie on ogromne jak na jej możliwości środki finansowe, a z drugiej strony biorąc pod uwagę fakt, że posiadała niemałe doświadczenie remontowe z dawnych korytkowskich czasów, postanowiła działać bez pośpiechu acz systematycznie, by jak największą część prac przygotowawczych wykonać samodzielnie. W tym celu ułożyła sobie wstępny plan, według którego miała skupiać się po kolei na każdym pomieszczeniu z osobna i dopiero kiedy zakończy wszelkie możliwe prace w jednym, brać się za następne. Na pierwszy ogień wytypowała najmniejsze z z nich, czyli łazienkę, gdzie w przeciągu kilku dni udało jej się nie tylko usunąć z podłogi wysłużone, odklejające się linoleum, ale również zdrapać z niej resztki starego podkładu oraz zmyć ze ścian starą kredową farbę, odsłaniając żywy tynk.
Praca była ciężka i kosztowała ją wiele wysiłku, jednak satysfakcja, jaką przynosiły jej uzyskane efekty, była nie do przecenienia. Wszak w ten sposób powstawał jej dom, jej spokojna przystań wśród wzburzonych fal życia, ciche miejsce wytchnienia i schronienia, które dzięki panu Szczepanowi należało tylko do niej…
– O… dzień dobry panienko! – zagadnęła ją życzliwie pani Jadzia, na którą Iza wpadła w wejściu do budynku. – A co to, jeszcze nadal porządki po świętej pamięci Matuszczyku?
– Dzień dobry pani – uśmiechnęła się Iza. zatrzymując się i odstawiając swoje worki ze śmieciami na podłogę. – Tak, chociaż tak bym tego nie nazwała… że po nim. Po prostu sprzątam i przygotowuję mieszkanie do remontu.
– Ach, no tak, wiadomo – pokiwała głową sąsiadka. – To pewnie mieszkanie na sprzedaż będzie? – dodała z zaciekawieniem.
– Nie – zmieszała się Iza. – Nie na sprzedaż… Ja będę w nim mieszkać.
– Ach, panienka! – zdumiała się sąsiadka, a jej twarz rozświetliła się wyrazem radości. – No tak! Zupełnie o tym nie pomyślałam, a przecie mogłam odgadnąć! Matuszczyk mówił coś kiedyś, że panienka z dalekiej rodziny jego żony… no to i mieszkanie miał komu zapisać. Bardzo się cieszę – uśmiechnęła się, wyciągając rękę i serdecznie ściskając dłoń Izy. – Czyli będziemy sąsiadkami!
– Tak – potwierdziła Iza, z entuzjazmem odwzajemniając jej uścisk dłoni. – Wprawdzie jeszcze tak szybko nie wprowadzę się na stałe, bo ten remont trochę potrwa, ale docelowo tak. Dziękuję pani. Ja też bardzo się cieszę…
Życzliwa i pełna akceptacji reakcja pani Jadzi przyniosła jej ulgę, bowiem wciąż jeszcze czuła się nieco obco w roli prawowitej właścicielki mieszkania pod czwórką.
– Z panienki jest dobra dziewczyna – podjęła pani Jadzia. – Tak Matuszczykowi pomagała, tak o niego dbała… Pan Bóg to w niebie panience zapisze. A ten pan, co tu do niego przychodził, to też bardzo miły człowiek – dodała, zniżając głos i zerkając na nią badawczo. – Uprzejmy i dobrze wychowany. I hojny. Nigdy staremu na nic nie żałował, tyle razy jeszcze po cichu zostawiał dla niego pieniądze, żeby na pewno nic mu nie brakowało…
– To prawda – przyznała Iza, a w jej oczach rozbłysło światełko wzruszenia. – To wspaniały człowiek, ma pani rację. Dla mnie jest jak ojciec i brat w jednej osobie, a z kolei Szczepcio traktował go jak własnego syna.
– Ach, czyli panienka… – zaczęła z lekkim zdziwieniem pani Jadzia i urwała, przytomnie zatykając sobie usta dłonią. – No, nieważne… nie moja sprawa. W każdym razie bardzo się cieszę, że panienka będzie u nas mieszkać, lepszej sąsiadki po świętej pamięci Matuszczyku to bym sobie nawet nie wymarzyła!
– Dziękuję – odparła cicho zawstydzona tą ostatnią uwagą Iza. – Postaram się nie zawieść pani dobrej opinii o mnie… to bardzo miłe z pani strony.
Po pożegnaniu się z sąsiadką i wyniesieniu śmieci, jeszcze raz z satysfakcją zajrzała do uporządkowanej, opustoszałej łazienki, po czym pośpiesznie zebrała się do wyjścia i zamknęła mieszkanie. Czas był wrócić już na stancję i zjeść choć kilka kęsów obiadu, by następnie udać się na popołudniowo-nocną zmianę w Anabelli.
Kiedy wyszła z kamienicy i wspięła się chodnikiem w górę Bernardyńskiej, kierując się w stronę centrum miasta, jak zwykle wyrosła przed nią ogromna bryła kościoła Nawrócenia Świętego Pawła, której tylna, pozbawiona okien ściana monumentalnie górowała nad ulicą. W ostatnich tygodniach Iza zachodziła tam dosyć często, by pomodlić się za duszę pana Szczepana, a przy okazji również za innych drogich zmarłych, nie zapominając o pani Ziucie. To, co kilka dni wcześniej powiedziała Majkowi na cmentarzu, było prawdą – pamięć o zmarłych, modlitwa za ich dusze oraz duchowa rozmowa z nimi były ważną częścią jej życia, jego dodatkowym wymiarem i wartością.
Dziś również na widok kościoła zwolniła kroku i z zastanowieniem zerknęła na zegarek. Do wyjścia do pracy miała jeszcze ponad godzinę, co oznaczało, że nic się nie stanie, jeśli poświęci pół kwadransa na modlitwę i krzepiące skupienie myśli… Skręciła zatem ku wejściu, które znajdowało się po przeciwnej stronie od ulicy, i cichutko wsunęła się do środka, gdzie trwały przygotowania do popołudniowego nabożeństwa. Jako że zbliżały się święta Wielkiej Nocy, dekoracje wnętrza utrzymane były w wielkopostnym fiolecie, a w ławkach siedziało lub klęczało całkiem sporo osób.
Dziewczyna jak zwykle przycupnęła w jednej z ostatnich ławek, uklękła i przymknąwszy oczy, wyciszyła zmysły, starając się nie dopuszczać do swego umysłu żadnych dźwięków z zewnątrz. Tylko w ten sposób mogła wywołać z pamięci obrazy twarzy drogich osób, które odeszły na zawsze, a o których nigdy nie chciała zapomnieć. Piękna twarz młodej matki… nieco rozmazana lecz rozpoznawalna twarz ojca i jego postawna sylwetka, a w szczególności silne ramiona, które pamiętała chyba najlepiej… pomarszczona twarz pana Szczepana, na której zdegradowane rysy nakładały się te młodsze, znane jej ze starej fotografii… delikatna, pełna wewnętrznego uroku twarz Hani… i wreszcie prześladująca ją twarz „cyganki” o śniadej cerze i płomiennych, czarnych jak węgiel oczach…
„Byliście… żyliście na tym świecie… a teraz już was nie ma” – dumała, podczas gdy twarze te przewijały się powoli przed oczami jej duszy. – „Ale przecież nie zniknęliście bez śladu… Żyjecie w lepszym świecie, a w tym naszym też będziecie żyć dopóty, dopóki wasze twarze pozostaną w ludzkiej pamięci. Czyli przynajmniej do końca mojego życia, bo ja o was nigdy nie zapomnę!”
Lecz czas był już iść… Podniósłszy się z kolan, cichutko wyszła z kościoła i ruszyła alejką w stronę ulicy z przyjemnym uczuciem duchowego oczyszczenia i uspokojenia, jakie zawsze ogarniało ją w tym wyjątkowym miejscu. Kiedy dochodziła już do chodnika, z naprzeciwka nadeszła zmierzająca w kierunku kościoła starsza pani, która zapewne udawała się na wielkopostne nabożeństwo. Iza zwolniła kroku, rozpoznawszy w niej kobietę, z którą już raz rozmawiała niemal dokładnie w tym samym miejscu, a która teraz również rozpoznała ją z daleka, natychmiast obdarzając ją życzliwym uśmiechem.
– Dzień dobry – ukłoniła się grzecznie Iza.
– A dzień dobry, dzień dobry, drogie dziecko – odparła kobiecina, dziarsko opierając się na lasce, która w marszu stukała lekko o płytki chodnika. – Do kościoła lecę, na Gorzkie Żale, a na mieście korki i dopiero teraz dojechaliśmy… – wyjaśniła, nie zatrzymując się. – Jeszcze się nie zaczęło?
– Jeszcze nie – zapewniła ją Iza, mimochodem rejestrując użytą przez nią w nieuzasadniony sposób liczbę mnogą. – Spokojnie pani zdąży, proszę się nie śpieszyć.
– Oj, to dobrze! – odetchnęła z ulgą starsza pani, nieco zwalniając kroku w chwili, gdy mijała dziewczynę. – Dziękuję ci, dziecko, i niech ci Pan Bóg błogosławi… pomodlę się za ciebie!
– Dziękuję pani – odpowiedziała cicho Iza.
Przystanęła na chodniku i przez chwilę patrzyła za staruszką, która, nadal postukując swą laską, weszła już w alejkę prowadzącą do wejścia do kościoła. Iza z uznaniem pomyślała, że jak na swój wiek, na oko równie zaawansowany jak wiek pana Szczepana, poruszała się bardzo energicznym krokiem. Przypomniawszy sobie zeszłoroczną rozmowę z ową panią na temat intencji modlitwy, dziewczyna pożałowała, że staruszka nie miała dziś czasu na dłuższą rozmowę, gdyż wtedy mogłaby ją poinformować o śmierci swojego leciwego przyjaciela i poprosić o to, by pomodliła się już nie za jego zdrowie, ale za spokój jego duszy.
„No trudno” – pomyślała, śledząc wzrokiem przygarbioną sylwetkę kobiety, która wchodziła już do wnętrza kościoła. – „Może innym razem trafi się jakaś dłuższa chwila na rozmowę? Na pewno… A teraz muszę już biec, bo nie zdążę wykąpać się po tym sprzątaniu ani zjeść obiadu!”
***
– Nie, Dan, koloryzujesz! Wcale tak nie było! – zaprotestowała z urazą Marta wśród gromkiego śmiechu koleżanek i kolegów. – Jechałam całkiem powoli… przynajmniej jak na moje możliwości!
Zebrane wokół niej towarzystwo skwitowało to jeszcze głośniejszym wybuchem śmiechu. Cała gromada romanistów, w tym Marta, Iza, Weronika, Kinga i Monika oraz Kuba i Zbyszek, a także Daniel, który dołączył do nich na trwającej właśnie przerwie między zajęciami, stali pod aulą w oczekiwaniu na wspólny wykład z psychologii, obowiązkowy dla wszystkich studentów drugiego roku na wydziale. Rozmowa zainicjowana przez Daniela toczyła się wokół pasji motocyklowej Marty, która była w trakcie kursu na prawo jazdy, a w międzyczasie pod okiem kolegi dodatkowo ćwiczyła w terenie technikę prowadzenia motocykla, Daniel bowiem z coraz większym zaufaniem pozwalał jej poprowadzić swoją yamahę na krótkich odcinkach poza miastem. Rozentuzjazmowana tym Marta za każdym razem jeździła coraz szybciej, zaś w dniu wczorajszym rozpędziła się prawie do stu kilometrów na godzinę, co Daniel relacjonował właśnie w żartobliwym tonie jej kolegom.
– Siedziałem za nią z tyłu i nie ukrywam, że sam miałem śmierć w oczach! – zaśmiał się, zerkając z sympatią na lekko urażoną minę Marty. – Już kombinowałem, w jaki sposób się katapultować, żeby dać sobie chociaż minimalną szansę na przeżycie, ale na szczęście okazało się, że Martka wie, co robi. No i powiem wam, że finalnie jestem pod wrażeniem jej umiejętności, a zwłaszcza odwagi. Jak na amatorkę, to naprawdę rewelacja. Jak to się mówiło po francusku, Martik?… chapeau bas!
Romaniści, na czele ze skrajnie rozbawioną jego opowieścią Izą, przeciągłym okrzykiem uznania docenili w jego ustach prawidłowo wymówione francuskie wyrażenie, zaś Marta aż zarumieniła się z satysfakcji wobec pochwały, jaką kolega publicznie wygłosił na jej temat. Iza przyglądała się obojgu ze szczerą radością, bowiem zarówno jedno, jak i drugie zdawało się aż kipieć energią i dobrym samopoczuciem. Szczególnie widoczny był szampański humor Daniela, który ze swobodą, jakiej Iza chyba jeszcze nigdy u niego nie widziała, opowiadał o ostatniej motocyklowej eskapadzie Marty, sypiąc żartami jak z rękawa i brylując w towarzystwie jak rasowy wodzirej.
– Nooo… kobieta, która lubi szybkość i rasowy dźwięk silnika, to marzenie każdego motocyklisty! – zażartował Zbyszek, mrugając do niego porozumiewawczo.
– I nie tylko motocyklisty – doprecyzował znacząco Kuba.
– Ale po naszej Marci to bym się tego nie spodziewała!– zauważyła wesoło Weronika. – Kto by pomyślał, że ma takie szalone hobby!
– Cicha woda – przyznała Kinga. – A swoją drogą, Martuś, w tym nowym skórzanym kombinezonie wyglądasz tak genialnie, jakbyś się w nim urodziła!
Marta znów pokraśniała z zadowolenia i dumy. Pochwała tym razem odnosiła się do jej najnowszego kombinezonu motocyklowego, który zaledwie półtora tygodnia wcześniej zakupiła sobie za własne pieniądze, a kilka dni temu, jadąc z Danielem na motocykl prosto z uczelni, przebrała się weń w uczelnianej łazience, wywołując tym euforyczny podziw kolegów i koleżanek z roku. Iza również była zdania, że Marta wyglądała w nim wspaniale, bowiem kombinezon idealnie pasował do jej figury, a czerwone wszywki przy mankietach i zamku nadawały mu wyrazistości na tle czarnej skóry, świetnie podkreślając jasnopiwne oczy dziewczyny o pięknym bursztynowym odcieniu.
– To prawda – przyznał wesoło Daniel. – Jak tylko Martka zakłada tę swoją drugą skórę, od razu uwalnia się w niej ukryta, prawdziwa natura!
– Natura amazonki i awanturniczki! – zaśmiał się Zbyszek, po przyjacielsku obejmując Martę ramieniem. – Ale to u Marty jest tak sympatyczne i urocze, że można tylko patrzeć i podziwiać! Nawet kiedyś przejechałbym się z nią jako pasażer, ale najpierw muszę sprawdzić, czy Daniel dożyje do końca roku.
Towarzystwo znowu gruchnęło śmiechem, a Zbyszek żartobliwie zarobił od Marty po głowie teczką na dokumenty. Posypały się kolejne uwagi i docinki, z których Marta zaśmiewała się na równi z innymi, uznawszy, że nie ma sensu gniewać się o takie przyjacielskie żarty, zwłaszcza że ich autorzy pomiędzy wierszami zawierali wyrazy szczerego uznania dla jej pasji i umiejętności.
Zajęta żywą rozmową grupka nie zwróciła uwagi na to, że po drugiej stronie holu, przy wejściu w przeciwległy korytarz, przystanęło dwóch studentów, którzy od kilku minut z poważnymi minami obserwowali rozgadane towarzystwo, dyskutując między sobą i jakby o coś się kłócąc. Jednym z nich był wysoki szatyn ubrany w czarną koszulkę polo, zaś drugim błękitnooki blondyn z lśniącą czupryną opadającą mu na czoło, mający na sobie rozpiętą pod szyją elegancką koszulę w kolorze morelowego beżu. Po kolejnej wymianie zdań obaj najwyraźniej doszli do porozumienia, gdyż przez dłuższą chwilę w milczeniu obserwowali wspomnianą grupkę, a następnie, wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia, zgodnie ruszyli w jej stronę.
– A ty, Iza, jeszcze ani razu nie skusiłaś się na przejażdżkę na motorze? – zagadnął Kuba.
– O nie! – pokręciła głową Iza, uśmiechając się niewinnie do Daniela. – Od początku broniłam się przed tym rękami i nogami, bo po prostu boję się motocykla. Samochodem mogę jeździć, nie ma sprawy, ale motocykl… nie wiem, dlaczego… budzi we mnie paniczny strach. Dlatego jestem bardzo wdzięczna Martusi, bo dzięki niej oszczędziłam mnóstwo nerwów.
– Nerwów! – prychnęła z pobłażaniem Marta. – Raczej emocji i frajdy! Dan dobrze ci powiedział, że gdybyś chociaż raz spróbowała, to…
Urwała nagle jak rażona gromem, patrząc szeroko otwartymi oczami ponad ramieniem stojącego obok niej Daniela. Ten natychmiast odwrócił się w geście zaalarmowania i jego rozpromieniona twarz w mgnieniu oka oblekła się chmurą na widok Radka, który właśnie podchodził do nich w towarzystwie swojego kolegi. Iza, która podobnie jak reszta spojrzała w stronę, w którą zwracał się wzrok Marty, poczuła, jak gwałtownie uginają się pod nią nogi.
„O Boże!” – błysnęło jej w głowie. – „Misio…”
Obydwaj panowie swobodnym krokiem podeszli do przyglądającego się im w milczeniu towarzystwa, po czym Michał szerokim gestem wyciągnął rękę do Zbyszka.
– Cze, Zbychu! – rzucił luźno. – Fajnie cię widzieć! Co tam nowego na poligonie?
– Cześć, Michu – uśmiechnął się Zbyszek, ściskając mu dłoń, a następnie to samo czyniąc z dłonią Radka. – Siema, Radek. A nic, jakoś leci… A co was tak tutaj przywiało? To przecież nie wasz budynek. My zaraz mamy wykład na auli.
– Aha – pokiwał głową Michał, zerkając na wejście do auli, a przy tym dyskretnie zahaczając wzrokiem o stojącą na tej trajektorii Izę.
Jej twarz była już jednak całkowicie spokojna, a z całej jej postawy wiała chłodna, kamienna obojętność. Skorzystawszy z tych zbawiennych kilkunastu sekund, podczas których Michał nie patrzył na nią, skupiony na rozmowie ze Zbyszkiem, nadludzkim wysiłkiem woli opanowała emocje i wtłoczyła je sobie na dno serca, walcząc tylko o jedno – by niczego po sobie nie pokazać. Zachować obojętną minę. I najlepiej w ogóle na niego nie patrzeć… Podobną strategię instynktownie musiała przyjąć Marta, bowiem i ona, gdy ochłonęła z pierwszego zaskoczenia, przybrała neutralny wyraz twarzy, nie zaszczycając już Radka ani jednym spojrzeniem. Panowie tymczasem uścisnęli dłoń również Kubie i zapadła chwila niezręcznej ciszy.
– Czekaj… znacie nasze dziewczyny z romańskiej? – zapytał Zbyszek, wskazując na damską część towarzystwa. – Znaczy… Martę to wiem, że znacie – zmieszał się nieco. – Izę też, przynajmniej Radek… Ale Kingi, Moniki czy Wery to chyba jeszcze wam nie przedstawiałem?
– Ja znam wszystkie koleżanki – zapewnił go Radek, na co Kinga, Monika i Weronika pokiwały twierdząco głowami, po czym spojrzał na stojącego z pochmurną miną Daniela. – Kolegę z widzenia też.
– Ja też kojarzę kolegę – dodał Michał, również zerkając na Daniela. – Poznaliśmy się kiedyś… na urodzinach u Marcina Kulewiaka, o ile dobrze pamiętam. Z Martą też się znamy – tu spojrzał na Martę, która na potwierdzenie uśmiechnęła się do niego, nadal nie patrząc na Radka. – I z Izą.
Ostatnie imię wymówił ciszej i bardziej miękko, skupiając znaczące spojrzenie na dziewczynie, która, ubrana dziś w elegancką bluzeczkę w kolorze ecru, w półmroku korytarza zdawała mu się wyglądać piękniej niż kiedykolwiek. Ona jednak, ledwie zahaczając o niego wzrokiem, skinęła tylko głową z grzecznym lecz obojętnym uśmiechem, jakim na co dzień służbowo obdarzała klientów w Anabelli, w związku z czym Michał musiał odwrócić wzrok i ukłonić się Kindze, Monice i Weronice, które właśnie zostały mu po kolei przedstawione przez Zbyszka.
Znów zapadła dość niezręczna cisza, bowiem zarówno romaniści, jak i Daniel doskonale znali sprawę Radka i Marty. Wyczuwając w zachowaniu Marty dyskretną niechęć i niezadowolenie oraz nie rozumiejąc, czego Radek może jeszcze szukać w jej towarzystwie, milczeli zachowawczo, by nie popełnić jakiejś niepotrzebnej gafy. Zresztą sam Radek nie wykazywał wielkiego entuzjazmu dla tej rozmowy i on również zdawał się unikać wzroku Marty, co tym bardziej obciążało już i tak gęstą atmosferę.
– To wy już na magisterce? – zagadnęła neutralnie Kinga, dla bezpieczeństwa zwracając się nie do Radka, a do Michała.
– Aha – potwierdził swobodnie, zamaszystym ruchem dłoni odgarniając sobie włosy z czoła.
Iza kątem oka wychwyciła ten gest i na króciutki moment na sercu zrobiło jej się ciepło i przyjemnie, a przez jej palce przebiegł delikatny prąd, jakby gest ten zaktywował wspomnienie dotyku jego włosów… pięknych chwil, gdy wsuwała w nie dłonie na korytkowskiej łące… gdy powoli przesiewała je przez palce… Dziś, po latach, w jej wspomnieniu włosy te były się dużo miększe i delikatniejsze niż wówczas… lecz przecież właśnie w tym tkwił ich urok… w tej aksamitnie miękkiej fakturze, którą tak uwielbiała…
– I obaj jesteście na zarządzaniu? – zapytała Weronika.
– Tak – odparł z powagą Michał. – Kończymy pierwszy rok, w przyszłym już dyplom i trzeba będzie uderzyć w dorosłe życie. Ja zresztą już teraz wdrażam się w interes, nie ma co tracić czasu. Im szybciej wejdzie się w biznes, tym potem lepsze efekty.
– No proszę, jakie odpowiedzialne podejście – uśmiechnęła się Monika, zerkając na niego z uznaniem i nieskrywanym zaciekawieniem.
– Michu ma firmę po ojcu – wyjaśnił jej Zbyszek. – Za parę lat będzie potentatem i zawojuje całą wschodnią Polskę. Zobaczycie! Może zatrudnimy się u ciebie, co, stary? – zażartował. – Jakaś mała współpraca z Francją, Belgią czy Kanadą… Jako romaniści jesteśmy do usług.
Towarzystwo parsknęło śmiechem.
– Czemu nie? – podchwycił żywo Michał, znów zerkając spod oka na Izę. – O umiędzynarodowieniu oferty na pewno muszę pomyśleć, to w pewnym sensie podstawa przy prowadzeniu hotelu na zadupiu. Więc na pewno będę potrzebował ludzi ze znajomością języków. Do pracy… i do współpracy – podkreślił znacząco. – Najlepiej bliskiej i stałej.
Rysy twarzy Izy nawet nie drgnęły na tę otwartą aluzję, o której marzyła od lat, lecz która teraz wzbudziła w niej tylko odruch politowania. Jasne, bliska i stała współpraca… do czasu, aż Krzemińscy postawią na swoim i zdobędą upragnioną ziemię. A potem ta współpraca nagle przestanie być potrzebna… Ech, jakże dobrze znała ten schemat!
– Czyli będziesz prowadził hotel? – zainteresowała się Weronika. – Na jakimś zadupiu? To znaczy gdzie dokładnie?
– U mnie na Podlasiu – odparł spokojnie Michał. – A właściwie to… u nas – sprostował, spoglądając otwarcie na Izę, na co wszyscy pozostali również odruchowo popatrzyli na nią.
– Oni są z Izą z jednej wiochy – dopowiedział wyjaśniająco Radek.
Kinga, Monika i Weronika wydały przeciągły okrzyk zdziwienia.
– Co? – zdumiała się Marta, patrząc na Izę szeroko otwartymi oczami, przenosząc na chwilę wzrok na Michała i znów spoglądając na nią. – Chcesz powiedzieć, że znacie się od dawna?
– Tak, Martusiu – uśmiechnęła się pobłażliwie Iza. – Od dzieciństwa. Chodziliśmy do jednej klasy w podstawówce. Wybacz… jakoś nigdy nie było okazji, żeby o tym wspomnieć.
– Chodziliśmy razem do szkoły, a potem też… powiedziałbym… utrzymywaliśmy stały kontakt – podjął dyplomatycznie Michał, a jego twarz oblekła się wyrazem zadowolenia, jakby cieszył się, że udało mu się sprowadzić rozmowę na zamierzone tory. – Mój stary od lat prowadzi tam firmę, a teraz też rodzina Izy zaczyna rozwijać skrzydła w biznesie, więc przy odpowiednim nakładzie pracy… i współpracy – znów podkreślił znacząco to słowo – można by rozkręcić w naszej okolicy całkiem przyjemny interes. Ja na pewno będę o tym myślał. Na początku ten pomysł wydawał mi się słaby, ale z biegiem czasu nabiera się rozumu…
Przerwał mu hałas otwierających się drzwi od auli, do której natychmiast rzucił się tłum czekających na holu studentów. Korzystając z tej okazji, Iza chwyciła Martę za ramię i pociągnęła ją w tamtą stronę, by jak najszybciej wtopić się w tłum pod pretekstem zajmowania miejsc na auli.
– Lecimy, wykład się zaczyna! – rzuciła przez ramię, spoglądając przelotnie na Radka i starannie omijając wzrokiem Michała, który stał teraz z miną wyrażającą zdezorientowanie przemieszane z nutą niezadowolenia. – To cześć wam!
– Właśnie – przyznał Zbyszek. – Musimy lecieć na psycho… Trzymajcie się, chłopaki, zdzwonilibyśmy się może któregoś dnia, co?
Jego głos ucichł w panującym na holu gwarze. Iza i Marta, popychane w cisnącym się do wejścia tłumie, jak na komendę odetchnęły z ulgą i wymieniły znaczące spojrzenia.
– Widziałaś? – szepnęła z oburzeniem Marta. – Po cholerę on tu jeszcze przylazł? To było nie tylko nie na miejscu, ale aż bezczelne!
– Prawda – przyznała Iza, nadal intensywnie skupiona na tym, by za wszelką cenę stłumić w sobie wszelkie oznaki emocji. – Nie wiem, co miało znaczyć to najście… a z drugiej strony oni obaj dobrze znają się ze Zbyszkiem, więc może to my znalazłyśmy się po prostu w niewłaściwym miejscu? No nic, było, minęło, nie przejmuj się tym, Martusiu.
– Marta! – rozległ się za nimi głos Daniela przeciskającego się przez tłum w ich kierunku. – Poczekaj na mnie, okej?
– Jasne, Dan! – zapewniła go ciepło Marta, która wraz z Izą wchodziła właśnie do auli przez wielkie dwuskrzydłowe drzwi. – Siądziemy razem, zajmę ci miejsce!
– Super! – odkrzyknął wesoło.
Kiedy weszli na tonącą w półmroku aulę, Daniel zdołał wreszcie dobić do nich i cała trójka ruszyła na poszukiwanie wolnych miejsc w głębi sali. Nagle Iza poczuła, że ktoś chwyta ją za ramię. Odwróciła się gwałtownie i w uszach aż jej zaszumiało na widok błękitnych oczu połyskujących w mdłym oświetleniu auli.
– Iza, pół minuty – poprosił szybko Michał, zatrzymując ją i odciągając bliżej ściany, gdzie było nieco luźniej. – Proszę… Chciałbym zamienić z tobą dwa słowa.
Iza, która w pierwszym odruchu zaskoczenia pozwoliła mu bezwolnie odprowadzić się na bok, teraz już ochłonęła i zatrzymała się, sztywnym gestem odsuwając ramię, za które ją przytrzymywał.
– Wydaje mi się, że nie mamy już sobie nic do powiedzenia – odparła chłodno.
Michał w zafascynowaniu patrzył na jej oświetloną rozproszonym światłem twarz, która sama w sobie nie była może uderzająco piękna, lecz miała w sobie coś, czego na próżno byłoby szukać w rysach i gestach jakiejkolwiek innej kobiety. Ten wdzięczny ruch głowy… ten blask wielkich brązowych oczu, w których można by zatonąć po same brzegi duszy… i te usta, teraz zacięte w zimnym grymasie, lecz przez to jeszcze bardziej fascynujące… usta, na których tak bardzo chciałby znów zobaczyć ów słodki uśmiech, jaki ostatnio coraz częściej wracał mu na pamięć…
– Nieprawda – odpowiedział łagodnie, schylając się do niej tak mocno, że wionęła na nią mgiełka zapachu jego mocnych korzennych perfum. – Mamy bardzo dużo, Iza. Może nawet więcej niż kiedykolwiek. Ale to nie jest rozmowa na tutaj i teraz…
Iza dostrzegła, że Marta, która wraz z Danielem zajęła miejsca w jednym ze środkowych rzędów siedzeń, rozgląda się za nią zdezorientowana jej nagłym zniknięciem. Kiedy w następnym momencie spotkał się ich wzrok, Iza natychmiast, ignorując to, co mówił do niej Michał, podniosła rękę i pomachała z daleka do koleżanki, dając jej znak, że zaraz do nich dołączy. Marta z ulgą pokiwała głową, pokazując jej na migi, że trzyma dla niej miejsce, za co Iza podziękowała jej promiennym uśmiechem.
– Spotkasz się ze mną? – zapytał cicho Michał. – Bardzo mi na tym zależy, chciałbym wyjaśnić parę spraw. Co, Izka? Może jakoś na dniach… w tym tygodniu?
Iza ocknęła się i uśmiech zniknął jej z twarzy. Odwróciła się do niego, jednak nadal unikała jego oczu, skupiając wzrok na zapiętym guziku jego morelowej koszuli.
– Wybacz, ale teraz nie będę miała czasu – oznajmiła z powagą owemu guzikowi. – Jestem zawalona pracą i innymi zobowiązaniami.
Większość studentów usiadła już, tylko spóźnialscy przebiegali jeszcze w przejściach między siedzeniami, szukając wolnych miejsc, a środkiem auli, w stronę stołu dla prowadzącego, kroczyła już obładowana książkami wykładowczyni.
– A po weekendzie? – nie dawał za wygraną Michał.
– Po weekendzie też nie – pokręciła głową Iza. – Przepraszam cię, Misiu, naprawdę muszę już iść. Zaczynam wykład… Cześć, na razie.
Oderwawszy wzrok od jego guzika, czym prędzej odwróciła się i pobiegła w stronę rzędu siedzeń, w którym czekali na nią Marta i Daniel. W uszach nadal jej szumiało, ale jednocześnie była dumna z siebie, że tak dobrze udało jej się odegrać swą niewdzięczną grę. Nie dała nic po sobie poznać, nie zdradziła się ani jednym gestem, ani jednym drżeniem głosu… I teraz nadal będzie grać, aż skończą się zajęcia… i dzisiejsza zmiana w pracy… aż wróci do domu i będzie mogła na spokojnie to przemyśleć. A na razie spokój. Nie myśleć o tym. Trzeba notować wykład.
Michał, który po jej odejściu odruchowo cofnął się w stronę wyjścia, odwrócił się jeszcze i śledził wzrokiem jej sylwetkę, obserwując, jak zajmuje miejsce przy Marcie i Danielu, wymienia z nimi jakieś uwagi, po czym sięga do torebki po notes i długopis, które kładzie sobie w gotowości na kolanach. Ponieważ jednak gwar na auli cichł już w oczekiwaniu na początek wykładu, a jeden z ostatnich wchodzących studentów zamykał za sobą drzwi, Michał nie miał innego wyjścia, jak wycofać się na pusty już teraz korytarz. Drzwi auli zatrzasnęły się za nim i na holu zapanowała cisza.
– A, tutaj jesteś, Michu! – rozległ się za jego plecami pełen ulgi głos Radka. – Nie mogłeś powiedzieć, gdzie polazłeś? Szukałem cię jak głupi!
– Sorry – mruknął Michał. – Musiałem coś załatwić.
– I co, udało się? – zagadnął Radek, przyglądając mu się spod oka.
– Nie – uciął Michał tonem wskazującym na to, że nie chce już rozmawiać na ten temat.
Jednak na jego twarzy nie było widać złości. Malowały się na niej wyłącznie rozczarowanie, niezadowolenie i pewien rodzaj przygnębienia, jakiego przyglądający mu się podejrzliwie kolega jeszcze nigdy u niego nie widział.
***
„Dobra, koniec, nie będę już o tym myśleć” – postanowiła Iza, kiedy po pożegnaniu się z Martą na skrzyżowaniu ruszyła w stronę swojej stancji. – „To i tak nic nie zmieni, sprawa jest jasna jak słońce i szkoda czasu, żeby dalej zawracać sobie tym głowę!”
Od spotkania z Michałem na uczelni minęły już trzy dni, w trakcie których starała się jak najlepiej psychicznie zapanować nad tym, co się wydarzyło, a w szczególności nad tym, że znów z własnej woli odmówiła mu, gdy poprosił ją o rozmowę. Pierwsza, niemal w całości nieprzespana noc przemyśleń była bardzo trudna. Mimo że tym razem Iza nie płakała, jej serce ściskał zdwojony niepokój i żal, zastanawiała się bowiem, czy na pewno dobrze zrobiła, po raz kolejny odtrącając wyciągniętą dłoń Michała. Z jego zachowania na holu i auli uczelni wynikało wszak, że wcale się na nią nie obraził ani nie pogniewał…
Jednak kolejne godziny i dni rozważań powoli przynosiły jej coraz większą ulgę. Znając na wylot Michała, doskonale wiedziała, że on z zasady nie wybacza takich sytuacji, dlatego dotąd była pewna, że po scenie, jaka w końcu lutego rozegrała się w Anabelli, chłopak zamilknie i nie odezwie się do niej już nigdy. To, że po tak ostrej kłótni wysłał jej smsa na Dzień Kobiet (zdawkowego, bo zdawkowego, ale jednak), a do tego nadal aktywnie zabiegał o spotkanie i dalszą rozmowę, przymykając oko na lodowaty i szorstki sposób, w jaki go traktowała, było do niego tak niepodobne, że aż niewiarygodne. Cóż zatem mogło być przyczyną takiego stanu rzeczy?
Iza nie miała tu żadnych wątpliwości ani złudzeń. Owa zdumiewająca nietypowość zachowania Michała mogła mieć tylko dwa źródła – głęboką przemianę jego serca lub zwykły interes. Ponieważ w pierwszą hipotezę zupełnie nie wierzyła, nadal aktualna pozostawała jedynie ta druga, najbardziej prawdopodobna, zakładająca, iż była to po prostu kolejna wyrachowana próba przekonania jej do odsprzedania działki w Korytkowie. Wszystko niestety wskazywało na to, że nadal była to jego główna motywacja… Co prawda kilka razy przebiegła jej przez głowę trzeźwa myśl o nieadekwatności wysiłku, jaki w ten sposób angażował Michał, do ewentualnych, wszakże bardzo niepewnych korzyści, jednak ostatecznie zawsze dochodziła do wniosku, że widocznie z jakiegoś powodu Krzemińskim musiało naprawdę niezwykle mocno zależeć na tej ziemi.
W tym świetle jej własne zachowanie prezentowało się prawidłowo i bez zarzutu. Choć wypowiedzenie słowa nie do człowieka, którego obraz od dzieciństwa nosiła na dnie serca, sprawiało jej niemal fizyczne cierpienie, świadomość, że postąpiła słusznie, dając klanowi Krzemińskich kolejny sygnał, że nie zamierza rozmawiać z nimi na temat spornej ziemi, znacząco podnosiła ją na duchu. To powodowało, że dyskomfort, jaki czuła po incydencie na uczelni, z każdym dniem coraz bardziej się rozmywał, dziś zaś, wracając do domu po zajęciach, Iza znów odnalazła w duszy dawny spokój i beztroskę, co było znakiem, że i ten kryzys, notabene dużo słabszy niż poprzedni, już całkowicie minął.
Ponieważ kwietniowe słońce od kilku tygodni grzało jak w lecie, sprzyjając rozwijającej się bujnie zieleni, dziewczyna zdjęła z siebie lekki ażurowy sweter, który ostatnio nosiła, i szła ulicą w samej żółtej sukience, ściągając na siebie spojrzenia mijających ją przechodniów. Nic dziwnego, skoro wyglądała w tym stroju jak rozkwitły wiosenny żonkil, na widok którego trudno było się nie uśmiechnąć…
Lecz oto nagle rozpromieniona, frunąca chodnikiem jak na motylich skrzydłach Iza zatrzymała się jak wryta w ziemię, a jej twarz w ułamku sekundy pobladła jak płótno, bowiem z bramy jednej z mijanych kamienic wyłoniła się znajoma sylwetka wysokiego, elegancko ubranego mężczyzny. Postać ta była dla niej materializacją najkoszmarniejszych snów.
„Krawczyk!” – błysnęło jej w głowie. – „Och, nie… tylko nie on!”
Był to w istocie Krawczyk. Co gorsza, nie ulegało wątpliwości, że nie było to przypadkowe spotkanie, lecz mężczyzna musiał czekać tu specjalnie na nią. Świadczył o tym fakt, że na jej widok nawet nie próbował udawać zdziwienia, lecz zdecydowanym krokiem podszedł prosto do niej, od razu otwarcie nawiązując z nią kontakt wzrokowy.
Dziewczyna stała na środku chodnika jak sparaliżowana, zaskoczona nie tylko tym, że w ogóle go widzi, ale również jego wyglądem, który od czasu ich ostatniego spotkania przed świętami Bożego Narodzenia, radykalnie zmienił się na gorsze. Już wówczas Krawczyk wyglądał źle, jednak widok, jaki dziś ujrzała przed sobą, był zaiste przygnębiający. Mężczyzna schudł o kolejnych kilka, jeśli nie kilkanaście kilogramów, jego pokryte kilkudniowym zarostem policzki zapadły się, a oczy, które błyszczały jakimś niezdrowym blaskiem, były podobnie podkrążone jak u pana Szczepana w czasie, gdy czuł się najsłabiej. Choć nadrabiał sprężystym chodem i wykwintnym garniturem, w jego budzącej litość postaci trudno było rozpoznać dawnego zabójczo przystojnego Sebastiana Krawczyka o idealnej, wysportowanej sylwetce i twarzy filmowego amanta.
Jednak myśl ta nie zajęła na długo uwagi Izy, bowiem cały jej umysł zdominował niepokój i obawa przed tym, czego mógł chcieć od niej ów człowiek, który od pewnego czasu stał się niebezpiecznym wrogiem nie tylko Lodzi i Pabla, ale również Majka, a w konsekwencji i jej samej. Jak by na to nie spojrzeć, spotkanie to nie wróżyło niczego dobrego.
Tymczasem Krawczyk podszedł do niej i ująwszy jej dłoń, którą podała mu odruchowo, nawet nie myśląc nad tym, co robi, ucałował ją z szarmanckim ukłonem. Iza szybko cofnęła rękę, bowiem ten dżentelmeński gest z jego strony bardziej ją zaniepokoił, niż jej pochlebił. Krawczyk uśmiechnął się nieznacznie.
– Witam panią, pani Izo – rzucił spokojnym, opanowanym tonem, bez protestu puszczając jej dłoń. – Co za miłe spotkanie! Dawno się nie widzieliśmy, czyż nie?
Znajomy tembr jego głosu i maniera, z jaką wymawiał niektóre słowa, przyprawiły Izę o nieprzyjemny dreszcz. Ileż by dała za to, by nie musieć rozmawiać z tym człowiekiem! Choć miała wielką ochotę po prostu odwrócić się i uciec, nie mogła jednak zachować się jak niezrównoważona małolata, tym bardziej, że przecież reprezentowała Anabellę, a zaognianie relacji na linii zawodowej na pewno nie byłoby korzystne dla firmy Majka.
– Rzeczywiście – przyznała chłodno. – Ja jednak wcale za panem nie tęskniłam… nawet wręcz przeciwnie.
– Ach, doprawdy! – roześmiał się Krawczyk, a w jego ironicznym tonie zabrzmiała nuta szczerego rozbawienia. – Co za rozczarowanie! Jestem tym zdruzgotany, pani Izo. Po prostu zdruz-go-ta-ny!
Skandujący ton jego głosu, choć pozornie żartobliwy, w uszach Izy zabrzmiał dziwnie złowrogo, jakby zawierał w sobie pogróżkę. Znów po całym ciele przebiegły jej zimne, nieprzyjemne ciarki.
– Ale niestety ja również muszę panią rozczarować – podjął Krawczyk, nieco poważniejąc. – Albowiem pomimo tego, że pani się za mną nie stęskniła, ja będę zmuszony narzucić dziś pani moje towarzystwo. I to na co najmniej godzinę… chyba że dogadamy się wcześniej.
Iza wyprostowała się, zmrożona tymi słowami aż do szpiku kości.
– Jak to… dogadamy się? – wyszeptała z niepokojem.
– Tak po prostu i zwyczajnie – odparł spokojnie. – Jako osoba doświadczona w sferze biznesu chyba wie pani, na czym polega dogadanie się, czyż nie? Zazwyczaj ma formę negocjacji uwieńczonych porozumieniem… i w istocie od tego chciałbym zacząć. Zatem pozwoli pani, że zaproszę ją na małą kawę, przy której będziemy mogli bez przeszkód porozmawiać. Tu nieopodal widziałem całkiem przyjemną kawiarnię… Oferta kawy wygląda tam zachęcająco, a w razie gdyby pani była głodna, będziemy mogli również zamówić coś do jedzenia. Idziemy, pani Izo.
Ostatnie słowa zostały wypowiedziane uprzejmym acz nakazującym tonem nieznoszącym sprzeciwu, który Iza doskonale znała i bardzo u niego nie lubiła. Myśl o tym, że za chwilę ma usiąść z nim w jakiejś kawiarni, by prowadzić jakieś podejrzane negocjacje, które, jak się domyślała, prawdopodobnie znowu miały dotyczyć Lodzi, sprawiła, że ogarnęła ją panika oraz gorące pragnienie jeśli nie uniknięcia, to przynajmniej odroczenia tej rozmowy. Zachowawczo cofnęła się o krok.
– Pan wybaczy – odpowiedziała ostrożnie. – Nie wiem, o czym chce pan ze mną mówić, ale jeśli to nie kłopot, to wolałabym porozmawiać w jakimś innym terminie. Teraz bardzo się śpieszę, mam kilka zobowiązań i…
– Nie, to wykluczone – przerwał jej surowym tonem Krawczyk. – Żadnych sztuczek ani wymówek, pani Izo. Nie ma takich zobowiązań, które nie mogłyby poczekać jednej godziny, proszę łaskawie nie żartować. Zresztą im szybciej załatwimy sprawę, tym szybciej będzie pani wolna. Dlatego… zapraszam – stanowczym ruchem dłoni wskazał jej kierunek w głąb ulicy.
W jego głosie i geście było coś takiego, że Iza uznała, iż lepiej jednak nie protestować, by niepotrzebnie nie stawiać spraw na ostrzu noża.
„To jest bądź co bądź kliniczny przypadek psychola” – pomyślała, posłusznie ruszając we wskazanym kierunku. – „Muszę brać na to poprawkę i nie działać mu na nerwy, bo jak się wkurzy, to nie wiadomo, co może odwalić…”
Szli chodnikiem w milczeniu, które ciążyło Izie jak głaz, choć z drugiej strony wolała już to niż prowadzenie z Krawczykiem dyplomatycznej konwersacji. Na szczęście kawiarnia, o której wspomniał, rzeczywiście była niedaleko, w związku z czym dotarli tam już po niespełna trzech minutach.
– Bardzo proszę, pani Izo – powiedział milioner, uprzejmym gestem otwierając przed nią drzwi. – Proponuję usiąść przy oknie. Będzie pani mogła nadal chłonąć słońce, którego po tej długiej zimie tak bardzo wszystkim nam brakuje.
Iza bez słowa zajęła miejsce przy wskazanym przezeń stoliku. Krawczyk zasiadł naprzeciwko niej, ruchem dłoni przywołując czekającą przy barze młodziutką kelnerkę, która natychmiast podeszła do nich z kartą z menu.
– Czego pani się napije, pani Izabello? – zagadnął, przejmując kartę z rąk kelnerki i podając ją Izie. – Proszę sobie wybrać… Dla mnie poproszę macchiato z odrobiną cukru – zwrócił się do kelnerki.
„I cias-tecz-ko” – dopowiedziała kpiąco w myślach Iza.
– Może coś do kawy? – zaproponowała mu kelnerka, jakby czytając w jej myślach.
– Nie, dziękuję – pokręcił głową. – Samą kawę poproszę.
– A dla mnie zwykłe cappuccino, jeśli można – poprosiła Iza, zwracając kelnerce kartę, której nawet nie otworzyła. – Również bez niczego. Bardzo dziękuję.
Po odejściu kelnerki zapanowała ciężka, niezręczna cisza, podczas której Krawczyk spokojnym gestem wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki etui z e-papierosem i w milczeniu zajął się jego uruchamianiem. Iza zrozumiała, że milioner nie zamierza zaczynać rozmowy, dopóki nie dostaną kawy, zatem sama również milczała, udając, że obserwuje uliczne życie za oknem, a tak naprawdę ukradkiem obserwując swego towarzysza w odbiciu szyby, która znajdowała się tuż przy ich stoliku. Przez głowę przebiegła jej myśl, że gdyby nie skrajnie negatywne nastawienie, jakiego nie umiała wyzbyć się względem niego, widok jego wychudzonej i zmarnowanej twarzy wzbudziłby dziś jej szczerą litość i współczucie.
Ponieważ w lokalu było niewielu klientów, zamówioną kawę otrzymali już po kilku minutach. Przewidywania Izy sprawdziły się – natychmiast po odejściu kelnerki Krawczyk odłożył dymiącego już lekko e-papierosa na brzeg blatu, wraz z krzesłem przysunął się bliżej stolika, położył na nim ręce i pochylił się mocniej w jej stronę.
– A teraz do rzeczy, pani Izo – zaczął spokojnym tonem, w którym jednak wyczuwało się lekkie napięcie. – Szanując pani czas, a także mój własny, nie będę owijał w bawełnę i niezwłocznie wyłożę pani to, o czym dzisiaj chciałem z panią porozmawiać. Uprzedzę tylko z góry, że mam zamiar przedstawić pani moje stanowisko w całości i nie będę tolerował przerywania mi, dopóki nie skończę. Rozumiemy się, prawda?
Iza powoli, nie patrząc na niego, mieszała łyżeczką swoją kawę, do której wprawdzie nie wsypała cukru, ale za to mogła bawić się pływającą na powierzchni napoju mleczną pianką. Ruch ten uspokajał ją i pozwalał jej nie patrzeć na rozmówcę, jednocześnie zachowując pretekst do skupienia uwagi na czymś innym niż jego twarz. Na ostatnie pytanie na chwilę podniosła na niego oczy i uznawszy, że lepiej nie sprzeciwiać mu się w tak nieistotnej sprawie, niepewnie skinęła głową.
– Znakomicie – podjął z satysfakcją Krawczyk, upijając łyka kawy i ostrożnie odstawiając filiżankę na spodeczek. – No to cóż. Zacznę od tego, że zawiodłem się na pani… bardzo się zawiodłem, pani Izo.
Ręka Izy trzymająca łyżeczkę znieruchomiała na chwilę, po czym znów ruszyła, powoli mieszając w kawie niknącą powoli warstwę spienionego mleka.
– Za każdym razem, kiedy na panią liczyłem, pani bardzo sprytnie mi się wymykała – ciągnął z niezadowoleniem milioner. – Najpierw odrzuciła pani moją ofertę pracy… bardzo korzystną dla pani ofertę, bo może być pani pewna, że nie żałowałbym środków finansowych na godziwe wynagrodzenie dla pani. Nie wiem, co było powodem pani decyzji, być może niechęć względem mnie… cóż, nie łudzę się, że pani jakoś szczególnie za mną przepada – uśmiechnął się z pobłażaniem. – Ale mniejsza o to. Następnie nie chciała pani ubić ze mną interesu, ani nawet dowiedzieć się, na czym miałby polegać… Jednak i to pani wybaczam, kładąc to karb pani dziewczęcego idealizmu, który na swój sposób nawet mnie urzeka… Owszem, urzeka mnie. Ale tylko do czasu.
Ostatnie słowa zostały wymówione chłodniej, twardo. Iza nie poruszyła się, nadal powoli mieszając łyżeczką swoje cappuccino i całą siłę woli skupiając na tym, żeby zachować podobnie kamienną twarz jak przy lutowej rozmowie z Michałem. Krawczyk znów sięgnął po swoją kawę i upił kolejnego łyka.
– Do czasu, pani Izo – powtórzył znacząco. – I ten czas już się skończył.
W jego głosie zabrzmiała teraz ostrzegawcza nuta. Przez głowę Izy przebiegła trzeźwa myśl, że to w sumie dobrze, iż zabronił jej sobie przerywać, bowiem dzięki temu nie musiała zastanawiać się nad tym, co powinna mu odpowiedzieć i jak zareagować. Wystarczyło tylko słuchać.
– Jednym słowem, od dziś przestaję bawić się z panią w podchody – podjął poważnym tonem Krawczyk. – Oboje doskonale wiemy, co nas poróżniło. Mnie zarówno z panią, jak i z panem Michałem… oraz z panem mecenasem Lewickim – nazwisko Pabla wycedził przez zęby z ostentacyjną niechęcią. – Znając pani idealistyczne podejście do życia, jestem skłonny zrozumieć pani stanowisko i nawet do pewnego stopnia je docenić. Jednak… proszę wybaczyć, ale nie zamierzam go już dłużej tolerować. Nie w momencie, kiedy sprzeciwia się ono moim interesom… i pragnieniom – dodał ciszej.
Iza podniosła na niego zaniepokojony wzrok, lecz natychmiast odwróciła go, widząc w jego oczach ten sam szaleńczy blask, jaki zaobserwowała już wcześniej, w czasie ich wrześniowej rozmowy w Anabelli. Po karku przebiegł jej lodowaty, nieprzyjemny dreszcz. Puściła trzymaną w dłoni łyżeczkę, która pozostała zanurzona w pozbawionym już pianki cappuccino i wzdrygnęła się na myśl o aluzji, jaką zawarł w swym ostatnim słowie. Tymczasem Krawczyk stanowczym ruchem dłoni odsunął od siebie wypite do połowy macchiato, aż filiżanka szczęknęła o spodeczek, i położywszy oba łokcie na stoliku, jeszcze mocniej przechylił się w jej stronę.
– Czy pani wie, co to znaczy bardzo czegoś pragnąć, pani Izo? – zapytał płomiennym, drżącym od emocji półgłosem. – Ale nie tylko tak połowicznie, z marginesem na inne opcje. Chodzi mi o takie pragnienie, którego nie da się zwalczyć… takie, dla którego zrobiłoby się wszystko… Czy pani w ogóle potrafi to pojąć?
Wiedząc, co miał na myśli, Iza aż zadrżała z oburzenia.
– Potrafię – zapewniła go, podnosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy. – Oczywiście, że potrafię. Ale nigdy nie zrozumiem pragnień, które są chore. Chore i złe.
– Prosiłem, żeby pani mi nie przerywała – przypomniał jej uprzejmym tonem Krawczyk. – To z mojej strony było pytanie retoryczne, a nie takie, na które chciałem znać pani odpowiedź. Znam ją zresztą aż za dobrze, więc proszę sobie darować… Zatem wie pani, o jakim pragnieniu mówię, czyż nie? – podjął, znów ściszając głos i nadając mu miękką modulację. – Ona… Leokadia… moje największe marzenie, pragnienie, pasja i nieszczęście w jednym. Wszystko zamknięte w tych cudownych niebieskich oczach…
Iza patrzyła na niego, nie wierząc własnym uszom. Spodziewała się po tej rozmowie wszystkiego, ale na pewno nie tego, że otwartym tekstem będzie jej opowiadał o swoim patologicznym uczuciu do Lodzi!
– Wstydziłby się pan! – prychnęła z oburzeniem. – Ona jest mężatką! Ma dziecko…
– Dziecko mi nie przeszkadza – zapewnił ją spokojnie Krawczyk. – Jestem skłonny zaakceptować je bezwarunkowo, to w końcu krew z jej krwi. A co do bycia mężatką… Wybaczy pani, pani Izo, ale pani jest jeszcze naiwną młodą kobietą z głową pełną śmiesznych ideałów – skrzywił się z pobłażaniem. – Niewiele pani wie o życiu, a zwłaszcza o tym, jak łatwo mogą minąć takie rzekomo wielkie uczucia jak jej… do niego… gdy ktoś zaoferuje więcej… znacznie więcej. Nie-po-rów-ny-wal-nie więcej.
Jego skandujący ton sprawił, że Izie aż zrobiło się ciemno przed oczami.
– Jak pan śmie! – zawołała zbulwersowana, zrywając się z krzesła. – Tak jawnie mówić mi o tym!… takie rzeczy!…
– Proszę usiąść, pani Izabello – wycedził lodowato Krawczyk, na co Iza, nadal drżąc z oburzenia, opadła z powrotem na swoje miejsce. – Uprzedziłem panią, że nie będę owijał w bawełnę i jak pani widzi, dotrzymuję słowa. A pani mnie wysłucha – zaznaczył z naciskiem. – Wysłucha mnie pani od początku do końca i dogadamy się.
– Nie mam zamiaru się z panem dogadywać – wyszeptała płomiennie Iza, kręcąc głową. – W żadnej, najmniejszej sprawie… nigdy!
– Spokojnie, pani Izo – uśmiechnął się lekko. – Proszę się nie denerwować. Tak jak powiedziałem, jest pani jeszcze młoda i do pewnych spraw podchodzi pani zbyt idealistycznie. Życie panią tego oduczy, to tylko kwestia czasu… ale to już nie mój problem. Tak czy inaczej – podjął, sięgając po swojego e-papierosa i zaciągając się pachnącym dymem – wie pani już, czego ogólnie chcę. Dopowiem tylko, że to nie jest z mojej strony zwykły kaprys, jakich w przeszłości miewałem mnóstwo. Tym razem to jest pasja, która jest w stanie przełamać we mnie barierę… hmm… dotąd nie do przełamania. Przynajmniej nie do przełamania od czasu, gdy… pani wybaczy, że będę niezręcznie szczery… od czasu, gdy rozstałem się z moją byłą żoną.
Tu skrzywił się lekko i znów, nieco nerwowym gestem, podniósł e-papierosa do ust. Iza słuchała go z miną wyrażającą jawne obrzydzenie.
– Jednak teraz – podjął po chwili – jestem gotów postawić wszystko na jedną kartę. Wszystko. Cały mój majątek, całego siebie i nawet jeszcze więcej, w zależności od tego, jakie warunki postawi ona… Proszę usiąść, pani Izo! – rzucił ostro, gdyż Iza znowu z oburzeniem poderwała się z krzesła. – Ostrzegam panią! Tym razem nie żartuję!
– Pan jest łotrem i degeneratem! – oznajmiła mu wzburzona Iza, siadając z powrotem na krześle. – Najgorszym łajdakiem, jakiego ziemia nosi!
– Być może – wzruszył ramionami Krawczyk, a przez jego twarz przebiegł wyraz rozbawienia. – Doprawdy, pani Izo… radzę pani powstrzymać się od ocen moralnych, to nie ma nic do rzeczy. Dziś nie rozmawiamy o moralności, a o interesach.
– Interesach! – prychnęła.
– Tak, o interesach – potwierdził spokojnie. – Zaraz przejdę do sedna sprawy, muszę tylko dokończyć poprzednią myśl. Otóż… jak pani zapewne wie, Leokadia nie chce ze mną rozmawiać… twierdzi nawet, że nie chce mnie znać – w jego głosie zabrzmiała smutna nutka. – Jak sądzę, zachodzi tu wielkie nieporozumienie co do moich intencji, które ona ocenia niewłaściwie. Dlatego potrzebuję chociaż godziny spokojnej rozmowy z nią w celu wyjaśnienia tego wszystkiego i przedstawienia mojego prawdziwego stanowiska. Jednej godziny, pani Izo. Jednej, ale konstruktywnej. Takiej, gdzie nie będzie przymusu… bo ja do niczego i pod żadnym pozorem nie mam zamiaru jej przymuszać. Za bardzo ją szanuję i… uwielbiam – zniżył głos do szeptu. – Tak bardzo, że… ech!
Przerwał sam sobie, pokręcił głową, po czym znów wciągnął w płuca aromatyczny dym i wydmuchał go przez usta i nos, aż białe kłęby na chwilę przysłoniły Izie jego postać.
– Krótko mówiąc, chciałbym przeprowadzić z nią szczerą rozmowę – podjął zdecydowanym tonem. – Ale taką, na którą przyjdzie sama, z własnej woli i będzie gotowa wysłuchać to, co mam jej do powiedzenia.
– Niech to się panu nawet nie śni! – oznajmiła mu zimno Iza. – Nie ma takiej opcji.
– Owszem, jest – odparł spokojnie Krawczyk, znów zaciągając się dymem z e-papierosa. – I pani mi w tym pomoże.
– Ja?! – wykrzyknęła z oburzeniem.
– Tak, pani – skinął głową. – To jest właśnie cel naszej dzisiejszej rozmowy. Proszę wybaczyć, ale nie mam innego wyjścia, pani Izo. Od prawie roku, pomimo wielu podjętych prób i wysiłków, nie udało mi się doprowadzić do spotkania, o którym mówię, a jestem pewien, że od niego zależy… wszystko. Jak wspomniałem, nie chcę niczego robić na siłę, bo gdybym chciał, to… – jego oczy zapłonęły nagle ogniem – już dawno postawiłbym na swoim. Ale nie. Nie… nigdy – pokręcił głową. – Nie tak to sobie wyobrażam i chociaż pani może uważa mnie za łajdaka i degenerata, to jednak są granice, których nigdy nie przekroczę.
„Bogu dzięki!” – pomyślała zszokowana i roztrzęsiona z emocji Iza. – „Jeszcze tylko tego by brakowało, psycholu jeden!”
– Dlatego właśnie tak bardzo zależy mi na rozmowie z nią – podjął Krawczyk. – Na rozmowie, która, podkreślam, z jej strony byłaby całkowicie dobrowolna. Oczywiście sama z siebie nie zgodzi się na spotkanie ze mną, dała mi to do zrozumienia już wielokrotnie i wystarczająco jasno. Jednak przy pani wsparciu…
– Nie ma mowy – pokręciła głową Iza. – Nigdy!
– Ależ, pani Izo – uśmiechnął się pobłażliwie Krawczyk. – Proszę się tak nie gorączkować. Przecież dopiero zaczynamy nasze negocjacje, a mogę panią zapewnić, że jestem do nich odpowiednio przygotowany. Rozumie pani, o co chcę panią prosić, czyż nie? Jak zwykle tylko o drobną przysługę. Dla pani drobną, za to dla mnie fundamentalną i kluczową.
Iza, z zaciętą miną, kręciła przecząco głową na każde jego słowo.
– Prosto z mostu, pani Izo – ciągnął, lekceważąco ignorując ten gest. – Chodzi o to, żeby porozmawiała pani z nią osobiście i po dobroci skłoniła ją do spotkania ze mną. Spotkania sam na sam, bez świadków, na co najmniej godzinę. Oczywiście bez wiedzy pana mecenasa – zaznaczył stanowczo. – On ma o tym nie wiedzieć pod żadnym pozorem, tu chyba rozumiemy się bez zbędnych dopowiedzeń, prawda? Miejsce i datę oraz godzinę spotkania możemy ustalić dowolnie, ja ze swojej strony dostosuję się do każdych warunków. Jak pani widzi, nie proszę o wiele. Sposób, jakiego pani użyje, aby nakłonić ją do tego spotkania, jest mi całkowicie obojętny, zostawiam to w pani rękach. Interesuje mnie tylko cel… to, by do tego spotkania po prostu doszło.
– Za nic w świecie! – szepnęła gorąco Iza.
– Oczywiście nie będę szczędził środków na okazanie pani mojej wdzięczności, tego może pani być pewna – mówił dalej Krawczyk, kwitując jej uwagę drwiącym półuśmieszkiem. – Na początek zaproponuję pani dziesięć tysięcy, bezpośrednio w gotówce, żeby nie sprawiać pani kłopotów podatkowych. Ale oczywiście, jeśli obrażam panią tak niską stawką, mogę podwoić ją lub potroić w każdej chwili, na jedno pani słowo. Hmm? Co pani mi na to odpowie, pani Izo?
Iza wyprostowała się na krześle i popatrzyła mu prosto w oczy, siłą woli powstrzymując się, by nie cisnąć w niego filiżanką z kawą, jak niegdyś Karolina w Antka.
– Zdaje mi się, że już panu odpowiedziałam – zauważyła lodowato. – I to nawet kilka razy. Moja odpowiedź brzmi nie. Nie mam zamiaru z panem współpracować. A zwłaszcza w tak obrzydliwej sprawie!
– Akurat nie o to mi chodziło – odparł spokojnie Krawczyk, znów zaciągając się dymem z e-papierosa. – W tym względzie nie pytam pani o zdanie, pani Izabello. Miałem na myśli jedynie stawkę rekompensaty za pani wysiłek, a zarazem dowodu mojej wdzięczności. Zostańmy może na razie przy dwudziestu… hmm? – zerknął na nią wyczekująco.
– Pan chyba żartuje! – wycedziła z pasją Iza. – Za kogo pan mnie ma?! Pomylił pan adresy! Miałabym dla pieniędzy wspierać pana ohydne plany i pomagać panu w zniszczeniu życia moich przyjaciół?! Pan nie wie, co mówi!
– Doskonale wiem, co mówię, pani Izo – zapewnił ją stoicko. – Dos-ko-na-le. I radzę pani rozważyć moją propozycję grzecznościową, bo w przeciwnym razie będę musiał użyć mniej przyjemnych argumentów. A tego bym nie chciał.
– Niech pan sobie używa, czego pan chce – odparła z pogardą Iza, podnosząc się z krzesła i sięgając po swój sweter i torebkę, które wcześniej zawiesiła na oparciu krzesła. – Ja na tym kończę rozmowę z panem… do widzenia.
– Proszę siadać! – rzucił rozkazująco Krawczyk, również zrywając się z krzesła i mierząc ją gromiącym wzrokiem. – Natychmiast! Słyszy pani, co mówię, pani Izo? Na-tych-miast!
Ostatnie słowo wyskandował takim tonem i z taką miną, że zaniepokojona Iza posłusznie opadła na krzesło, odruchowo kładąc sobie sweter i torebkę na kolanach. Krawczyk również usiadł z powrotem, założył sobie nogę na nogę i pozornie spokojnym gestem pociągnął kolejną porcję dymu z e-papierosa, jednak wśród białych kłębów widać było, że jego oczy ciskają niebezpieczne iskry.
– Trudno, pani Izo – podjął chłodnym, rzeczowym tonem. – Nie chciałem tego robić, ale nie pozostawia mi pani wyboru. Oczywiście nie cofam mojej obietnicy dotyczącej wynagrodzenia – zaznaczył, podnosząc w górę palec. – Na to, po wykonaniu zadania, będzie pani mogła liczyć tak czy inaczej. Natomiast obok tego zmusza mnie pani do użycia innego typu argumentów, które wprawdzie stawiają pod znakiem zapytania dżentelmeńską umowę, na jaką liczyłem, ale które, jak sądzę, przekonają panią znacznie skuteczniej niż złożona przeze mnie przed chwilą promesa finansowa.
Iza słuchała go z rosnącym niepokojem, a w jej mocno bijącym sercu zaczął się rodzić strach. Wyraz oczu i ton Krawczyka wyraźnie wskazywały na to, że miała do czynienia z człowiekiem, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel.
– Nawiasem mówiąc, doceniam pani honorowe podejście do sprawy – dodał lekkim tonem milioner. – To po raz kolejny potwierdza, że pani jest niepoprawną, a przez to uroczą idealistką – tu uśmiechnął się lekko jednym kącikiem ust. – Jednak mniemam, że inaczej spojrzy pani na sprawę, gdy w grę wejdzie dobro bliskich pani osób… – zawiesił znacząco głos, przyglądając jej się poprzez mgiełkę pachnącego dymu. – Ściślej dobro pani siostry Amelii i szwagra Roberta Staweckiego oraz, w nieco innym względzie, dobro pana Kacpra Woźniaka, który, jak rozumiem, jest pani chłopakiem… Hmm, nie lubię tego słowa, więc ujmę to inaczej… dobro pana Kacpra, który jest pani bliskim przyjacielem – dokończył w zamyśleniu, znów pociągając dym z e-papierosa i wypuszczając go nonszalancko nosem. – Tak, zostańmy przy tym określeniu… ono zdecydowanie bardziej mi się podoba.
Iza, której twarz w mgnieniu oka zbladła jak wapienna ściana na nazwiska wymówione przez Krawczyka, patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, po raz kolejny w ciągu ostatniej półgodziny nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.
– Pan chce mnie zaszantażować? – wyszeptała ze zgrozą.
Krawczyk z satysfakcją przyglądał się jej zszokowanej minie.
– Hmm – uśmiechnął się lekko. – Skoro tak pani życzy sobie to ująć… Ja sam nie posuwałbym się do takich mocnych słów, po prostu kładę na stół negocjacyjny pewne argumenty. Tym mocniejsze, im większy opór napotkam z pani strony. Na tym wszak polega negocjacja. Czyż nie, pani Izo? – zapytał słodkim tonem.
Iza głęboko wciągnęła powietrze w płuca, miała bowiem wrażenie, że za chwilę zabraknie jej go w ściśniętej na kamień piersi. Skąd Krawczyk mógł znać personalia jej siostry i szwagra? O ile o Kacprze mógł się jakoś dowiedzieć, zważywszy na zaangażowanie w tę sprawę Pabla, o tyle imiona i nazwisko jej najbliższej rodziny w ustach tego człowieka były dla niej nokautującym ciosem. A zatem szantaż! Najpodlejszy z możliwych szantaż uderzający w osoby, które kochała najbardziej na świecie…
– Zacznijmy od sprawy pana Kacpra – podjął spokojnym tonem Krawczyk, obserwując spod oka jej zmienioną twarz. – Tego skądinąd sympatycznego pana, o którym niejedno słyszałem, choć niestety nie miałem zaszczytu poznać go osobiście. Jak wiemy, ostatnio co nieco powinęła mu się noga, nad czym oczywiście ubolewam. Z moich informacji wynika, że jest to osoba szczególnie pani bliska ze względu na zaangażowanie uczuciowe…
– Myli się pan – przerwała mu pogardliwym tonem Iza, na gorąco dochodząc do wniosku, że w tej sytuacji odcięcie się od Kacpra nie zaszkodzi mu, a wręcz go ochroni. – Ma pan bardzo słabych informatorów, na pana miejscu cofnęłabym im wypłatę i premię za takie nierzetelne dane. Kacper to mój współlokator ze stancji, mieszkamy w sąsiednich pokojach i tyle. Nic więcej mnie z nim nie łączy. Oczywiście lubię jego stryja, a mojego gospodarza… samego Kacpra zresztą też… ale nic poza tym.
– Hmm – mruknął Krawczyk, a przez jego twarz przebiegł wyraz niezadowolenia przemieszanego z dyskretnym rozczarowaniem. – Proszę wybaczyć w takim razie… Jednak to i tak niewiele zmienia. Nawet jeśli z panem Kacprem łączą panią jedynie stosunki czysto przyjacielskie, mniemam, że nie będzie pani chciała stać się przyczyną jego cierpienia.
– Co pan ma na myśli? – wyszeptała zmrożona Iza.
– Nic wielkiego – zapewnił ją Krawczyk. – Tylko nieco gorszy wyrok… trochę dłuższy czas spędzony w więzieniu, na które swoją drogą w pełni zasłużył… oraz znacząco gorsze warunki odsiadki. Jestem w stanie mu to załatwić. Oczywiście nie będę czerpał z tego żadnej przyjemności, ale jeśli pani mnie do tego zmusi… cóż, nikt nam nie obiecywał, że w życiu czekają nas same przyjemności, czyż nie?… Nie pije pani kawy? – dodał, ruchem podbródka wskazując jej filiżankę z cappuccino. – Zdążyła już wystygnąć, a pani nawet jej nie skosztowała.
Iza siedziała nieruchomo, ignorując filiżankę, którą jej wskazywał, i starając się ochłonąć na tyle, by odzyskać głos.
– No dobrze, nie będę nalegał – podjął Krawczyk, odkładając e-papierosa na brzeg stołu i opierając się plecami o oparcie krzesła. – A zatem, jeśli chodzi o pana Kacpra, myślę, że postawiłem sprawę wystarczająco jasno. Czy na tym etapie chciałaby pani ustosunkować się do mojej propozycji?
Spojrzał na nią wyczekująco. Iza znów nabrała powietrza w płuca, siłą zmuszając się do tego, żeby wydać z siebie głos.
– Jak pan śmie! – rzuciła, z trudem łapiąc oddech. – Pani mi grozi… szantażuje mnie pan…
– Ależ skąd – uśmiechnął się. – Prowadzę z panią tylko twarde, męskie negocjacje. Oczywiście staram się nie zapominać, że pani jest kobietą… bardzo wrażliwą i delikatną, jeśli wolno mi podkreślić ten fakt… ale niestety tym razem jestem zmuszony od tego abstrahować. A więc, skoro nadal pani nie przekonałem, przejdę do sprawy pani siostry i szwagra, czyli państwa Staweckich zamieszkałych we wsi Korytkowo w okolicach Radzynia Podlaskiego. Notabene w pani rodzinnej miejscowości, w której pani siostra i jej mąż prowadzą prosperujący sklep spożywczo-przemysłowy oraz…
– Skąd pan to wie?! – przerwała mu Iza, w nadmiarze emocji znów zrywając się z krzesła na równe nogi. – Pan mnie szpieguje?! Zbiera pan informacje o mojej rodzinie i chce mnie pan tym zaszantażować?! Jakim prawem?!
– Proszę usiąść, pani Izo – odparł łagodnie Krawczyk, uprzejmym gestem wskazując jej krzesło. – No już… proszę usiąść i ochłonąć.
W jego głosie zabrzmiała nutka z trudem skrywanej satysfakcji, która zaalarmowała Izę, wskazując jej, że niepotrzebnie okazała aż takie emocje. Wszak w ten sposób jasno podpowiedziała mu, gdzie był jej najsłabszy punkt…
– Proszę odetchnąć i wybaczyć mi, że będę kontynuował – podjął Krawczyk, kiedy z powrotem usiadła na krześle. – Jest mi niewymownie przykro, że narażam panią na takie nieprzyjemne emocje, ale nie pozostawia mi pani wyboru. Otóż, jeśli chodzi o pani siostrę i jej męża, wiem, że aktualnie mają zatarg o niewielki, ale sporny kawałek ziemi z jednym z sąsiadów, panem Romanem Krzemińskim.
Iza zadrżała. Nazwisko ojca Michała w ustach Krawczyka zabrzmiało w jej uszach jak dźwięk niemożliwy, pochodzący z innej planety lub innej galaktyki… Jej serce szarpnęła kolejna fala emocji. Czy Krawczyk osobiście znał starego Krzemińskiego? A jeśli znał i informacje o Amelii i Robercie miał właśnie od niego?
– Nie będę niepotrzebnie przedłużał i opisywał pani natury tego konfliktu, bo sama zna go pani od zarania – ciągnął stoickim tonem milioner. – W każdym razie zapewniam, że znam sprawę w najmniejszych szczegółach i choć darzę panią szczerą sympatią… nawet jeśli pani mi jej nie odwzajemnia, co stwierdzam z głębokim żalem… to niestety pani opór w kwestii, o której dziś rozmawiamy, zmusza mnie do tego, by w odpowiednim momencie stanąć po stronie pana Romana i pomóc mu rozstrzygnąć spór na niekorzyść pani rodziny.
Iza przełknęła ślinę, czując, że robi jej się ciemno przed oczami. A więc jednak… Krzemiński współpracował z Krawczykiem! Zgadali się przeciwko niej i jej rodzinie! Strach pomyśleć, co będzie jeśli obaj połączą siły i spróbują zniszczyć z takim trudem i poświęceniem wypracowany biznes Roberta i Amelii… Amelii, która obecnie była w ciąży i której nerwy należało za wszelką cenę chronić…
„Szuja!” – pomyślała z pasją, myśląc połowicznie o Krawczyku, a połowicznie o starym Krzemińskim. – „Łajdak, drań, kanalia!”
– To od niego wie pan wszystko, prawda? – zapytała cicho, patrząc Krawczykowi prosto w oczy. – Od Romana Krzemińskiego, tak?
– Domyślna pani jest – uśmiechnął się Krawczyk. – No cóż, nie będę zaprzeczał… tak, od niego. Z panem Romanem znaliśmy się z widzenia już wcześniej, ale w ostatnim czasie uznałem za stosowne nieco… hmm, pogłębić naszą znajomość. Tak więc rozumie pani, pani Izo, że przy mojej pomocy, po uruchomieniu odpowiednich znajomości i środków finansowych, we dwóch możemy zdziałać nieporównanie więcej niż każdy z nas z osobna. Jednak interes nie zna sentymentów – zaznaczył, patrząc na nią wymownie. – I jeśli pani odda mi tę niewielką przysługę, o którą panią proszę, moja znajomość sytuacji związana z ziemią w Korytkowie posłuży nie panu Romanowi, ale pani. Bo wtedy ja bez wahania stanę po stronie pani oraz pani rodziny i pomogę państwu rozwiązać ten w istocie nieprzyjemny konflikt… rozstrzygnąć go definitywnie na państwa korzyść.
Iza patrzyła na niego z mieszaniną obrzydzenia i przerażenia. A zatem na tym miał polegać szantaż! Miała wybierać między dobrem Lodzi a dobrem Amelii! Poświęcić spokój ducha przyjaciółki, by ochronić siostrę… Namówić Lodzię na spotkanie sam na sam z Krawczykiem za plecami Pabla!
„Nigdy!” – pomyślała stanowczo. – „O nie, psycholu… po moim trupie!”
– Przejdźmy do konkluzji, pani Izabello – podjął Krawczyk, sięgając po e-papierosa i chowając go do eleganckiego etui, a następnie do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Nie chcę zajmować pani więcej czasu, rozumiem, że pani śpieszy się do swoich zobowiązań… Podsumowując, moja propozycja jest, mam nadzieję, jasna. Z pani strony małe pośrednictwo… uzgodnienie terminu mojego spotkania z… nią… – przy tym zaimku głos zadrżał mu lekko. – Spotkania oczywiście sam na sam i bez niczyjej wiedzy. Ten punkt bardzo podkreślam – zastrzegł, a w jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza nutka. – Mamy o tym wiedzieć tylko my we troje, czyli pani, ona i ja. Nikt inny. O panu mecenasie już wspomniałem – skrzywił się, jakby wypił łyżkę octu. – Ale to samo dotyczy również innych osób, na przykład pana Michała czy kogokolwiek innego z jej otoczenia. Nikt ma nic o tym nie wiedzieć i tutaj naprawdę nie żartuję, pani Izo. Nie żar-tu-ję – wyskandował dobitnie. – Rozumie pani?
Iza milczała, gorączkowo zastanawiając się, co powinna zrobić w tej sytuacji i jak zareagować, by nie popełnić jakiegoś karygodnego błędu. Zła na samą siebie za zbyt gwałtowne okazanie emocji w kwestii Amelii, uznała, że tym razem musi być ostrożniejsza. Tak, musiała działać ostrożnie… na tyle twardo, na ile zdoła… a najlepiej odwlec to jakoś… zagrać na czas…
– Będę wiedział, czy spełniła pani ten warunek – kontynuował spokojnym tonem milioner. – Mam kilka znakomitych źródeł informacji, więc rzecz mi nie umknie. Dlatego ostrzegam… tak po przyjacielsku, pani Izo. Całkowicie po przyjacielsku. Nie radzę pani robić dywersji, bo jeśli przed kimkolwiek puści pani przysłowiową farbę, będę zmuszony podjąć nie tylko działania, o jakich wspominałem, ale również inne, znacznie bardziej radykalne. Podejmę je oczywiście z wielką przykrością, bo zapewniam panią, że nie chciałbym tego robić, ale w takich okolicznościach będę do tego zmuszony.
Siedząca nieruchomo Iza słuchała go zmrożona, z zaciśniętymi wargami i kamienną twarzą, za wszelką cenę starając się nie pokazać po sobie emocji.
– Jak pani widzi, wszystko zależy od pani – uśmiechnął się do niej przyjaźnie. – I jeśli dobrze się pani spisze, zapewniam po raz kolejny, że nie będę szczędził środków na to, by wyrazić pani moją wdzięczność. Naturalnie zdaję sobie sprawę z tego, że sprawy nie da się załatwić w jeden dzień – zaznaczył. – Dlatego nie będę naciskał pani w tej chwili, ale, zgodnie z zasadą, jaką od lat z powodzeniem stosuję w interesach, dam pani czas na spokojne zorganizowanie się. Doskonale rozumiem, że to może wymagać czasu. Przynajmniej kilku tygodni. Zgadza się pani ze mną, pani Izo?
Iza niechętnie pokiwała głową, w duchu zadowolona, że Krawczyk znów, podobnie jak rok temu, zostawia jej pole do gry na zwłokę. W tym jednym punkcie zgadzała się z nim w stu procentach – potrzebowała czasu.
– Znakomicie – skinął głową z satysfakcją. – Jak pani może zdążyła już zauważyć, jestem bardzo cierpliwy. Ale oczywiście bez przesady. Mamy teraz początek kwietnia, za chwilę będą święta… Hmm… dobrze. Dam pani czas do połowy maja – oznajmił zdecydowanym tonem. – Dokładnie do piętnastego. Rozumiemy się?
Iza milczała, nerwowo zagryzając wargi.
– Mniemam, że tak – podsumował po chwili ciszy. – A zatem tego dnia, piętnastego maja, spotkamy się tutaj, w tym samym miejscu i o tej samej godzinie. Którą teraz mamy? – odchylił mankiet marynarki i zerknął na wystawny złoty zegarek, który nosił na nadgarstku. – Za dwadzieścia szesnasta. No dobrze… więc niech będzie piętnastego maja o szesnastej, tu, w tej kawiarni. Liczę wtedy na pani obecność, jednak gdyby pani coś wypadło, bo i tak przecież może się zdarzyć, proszę zostawić dla mnie wiadomość u którejś z pań kelnerek. Wystarczy mi podpisana przez panią kartka z datą i godziną oraz miejscem spotkania, którą ustali pani z… nią… Jak wspomniałem, dostosuję się do każdego terminu i każdych warunków, które ona wyznaczy. Czy wszystko jest jasne, pani Izo?
Iza podniosła się z krzesła, mierząc go z góry pełnym odrazy spojrzeniem.
– Owszem, wystarczająco jasno przedstawił mi pan swoje stanowisko – odpowiedziała zimnym, pełnym pogardy tonem. – A ja ze swojej strony pragnę powtórzyć, że jest pan draniem, świnią i łajdakiem, jakiego świat nie widział. Trudno mi znaleźć słowa, które mogłyby w pełni pana opisać, więc nawet nie będę się wysilać. Gardzę panem. Czy teraz łaskawie pozwoli mi pan odejść?
Krawczyk również zerwał się z miejsca, odruchowo zapinając sobie guzik marynarki.
– Ależ oczywiście, pani Izabello – zapewnił ją grzecznie. – Skoro wszystko jasne i jesteśmy umówieni, nie będę pani dłużej zatrzymywał. Miło mi, że zechciała pani dotrzymać mi towarzystwa przy kawie…
Mówiąc to, skłonił się szarmancko i sięgnął po jej dłoń, którą dziewczyna w ostatniej chwili zdążyła cofnąć i schować za plecami. Krawczyk uśmiechnął się z rozbawieniem, jednak posłusznie zrezygnował z zamierzonego gestu i poprzestał na kolejnym uprzejmym ukłonie. Przepełniona najwyższą odrazą Iza wzruszyła tylko ramionami i zebrawszy z krzesła swoje rzeczy, nie zaszczycając go już najmniejszym spojrzeniem, bez słowa i z dumnie podniesioną głową odeszła od stolika, po czym opuściła kawiarnię na uginających się nogach, które tuż za progiem lokalu z nerwów omal nie odmówiły jej posłuszeństwa.