Anabella – Rozdział LXVIII

Anabella – Rozdział LXVIII

– I co o tym myślisz, stary? – zagadnął ostrożnie Majk po długiej chwili milczenia, jakie nastąpiło w chwili, gdy Iza przestała mówić. – Niezły przyjemniaczek, co?

Siedzący na brzegu kanapy Pablo, do którego skierowane były te słowa, ocknął się z zamyślenia i wyprostował, dotąd bowiem słuchał relacji Izy w przygarbionej pozycji, wpatrzony w podłogę i z palcami jednej ręki kurczowo wczepionymi we włosy.

– Zatłukę gnoja! – wyszeptał z pasją przez zaciśnięte zęby. – Rozszarpię go na kawałki!

– Daj spokój – pokręcił głową Majk. – Bez emocji. Rozumiem cię doskonale, ale przecież sam wiesz, że to byłoby najgłupsze, co mógłbyś zrobić w tej sytuacji. Pomijam konsekwencje prawne dla ciebie, ale po pierwsze problemu to by nie rozwiązało, a po drugie… naraziłbyś Izę.

Tu zerknął na siedzącą na fotelu dziewczynę, która na jego ostatnie słowa spuściła głowę i cichutko westchnęła. Był późny wieczór, wszyscy troje od półtorej godziny siedzieli w domu u Majka, dokąd przyjechali w trybie pilnym, by naradzić się w sprawie Krawczyka. Wychodząc z kawiarni, w której rozmawiała z milionerem, Iza podjęła stanowczą decyzję natychmiastowego opowiedzenia o wszystkim Majkowi, uznawszy, że ostatnią rzeczą, jaką miałaby zamiar zrobić, byłoby dostosowanie się do polecenia Krawczyka i zachowanie sprawy dla siebie. Nie, tym razem nie zamierzała dusić tego w sobie i męczyć się sama, musiała zwierzyć się komuś i poszukać pomocy.

Wstrząśnięty jej chaotyczną relacją Majk pochwalił ją za tę decyzję i bezzwłocznie przejął sprawę w swoje ręce, oznajmiając, że bez żadnych wątpliwości o szantażu milionera w pierwszej kolejności powinien dowiedzieć się Pablo. Dlatego też, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, bowiem nie wiadomo było, kto z ich bliższego czy dalszego otoczenia mógł współpracować z Krawczykiem, powiadomił będącego jeszcze w pracy Pabla o niecierpiącej zwłoki sprawie, umawiając się z nim na tajne spotkanie u siebie w domu o godzinie dwudziestej. Następnie nakazał zdenerwowanej Izie wyjść z pracy wcześniej i zaczekać na niego w umówionym miejscu w okolicach nieodległego od centrum osiedla na Czwartku, na którym mieszkał, odczekał jeszcze pół godziny, po czym, powierzywszy pieczę nad Anabellą Wiktorii oraz nierozstającym się obecnie niemal na krok Antkowi i Karolinie, sam również opuścił lokal i ruszył w ślady Izy, pozostawiając swojego opla zaparkowanego w okolicach ulicy Zamkowej.

Tym sposobem tuż po dwudziestej wszyscy troje znaleźli się w bezpiecznym schronieniu, jakim było mieszkanie Majka, gdzie obaj panowie mogli bez przeszkód wysłuchać wyczerpującej relacji Izy na temat jej popołudniowego spotkania z Krawczykiem. Uspokojona ich wsparciem dziewczyna opowiedziała im wszystko w najdrobniejszych szczegółach, ze współczuciem obserwując emocje, jakie podczas jej dyskursu malowały się na twarzy Pabla. Jednak w pełni zgadzała się z tym, co powiedział jej Majk – bez względu na wszystko Pablo musiał o tym wiedzieć.

– Spokojnie, Majk – pokiwał głową na ostatnią uwagę przyjaciela. – Nie bój się, nie zrobię żadnej głupoty. Fakt, że najchętniej roztrzaskałbym mu łeb o pierwszy z brzegu krawężnik, ale powstrzymam się dla dobra sprawy. To oczywiste, że przede wszystkim musimy ochronić dziewczyny. Notabene bardzo ci dziękuję za szczerość i szybką reakcję, Iza – dodał, podnosząc się z miejsca i podchodząc do fotela, na którym siedziała. – Mam wobec ciebie kolejny dług nie do spłacenia.

Schylił się nad nią, ujął jej dłoń i na chwilę z szacunkiem podniósł ją do ust. Siedzący naprzeciw nich na krześle Majk przyglądał się temu z milczącą aprobatą, choć z twarzy nie schodził mu wyraz głębokiego zafrasowania.

– To, że opowiedziałaś nam o tym wbrew jego zakazowi, to najlepsza z możliwych decyzji – zapewnił ją Pablo, wracając na swoje miejsce na brzegu kanapy. – Teraz nasza w tym głowa, żeby załatwić rzecz skutecznie i bez strat, przede wszystkim chroniąc Leę, ciebie, Kacpra i twoją rodzinę.

– Ty też uważaj na siebie, stary – dodał ostrzegawczo Majk. – Nie chcę niepotrzebnie podgrzewać emocji, ale mamy do czynienia ze stukniętym, niebezpiecznym typem, dla którego to ty jesteś, że tak powiem niedelikatnie, największą przeszkodą na drodze do szczęścia.

Iza wzdrygnęła się na te słowa, w duchu jednak przyznała Majkowi rację.

– Wiem – skinął głową Pablo, a oczy rozbłysły mu nagle jak lampartowi szykującemu się do skoku na innego drapieżnika. – Już ja mu dam szczęście, gnojowi…

– Ale serio, uważaj na siebie – podjął poważnym tonem Majk. – Zwłaszcza za kierownicą. Miej oczy dookoła głowy i pełne skupienie uwagi, dopóki sprawa się nie skończy. Wprawdzie do piętnastego maja wszyscy jesteśmy w miarę bezpieczni, bo frajer będzie liczył na to, że Iza załatwi mu potajemną schadzkę z Lodzią, ale potem… Tfu, bydlak jeden! – skrzywił się nagle z odrazą. – Sam chętnie wystrzelałbym go po tym głupawym pysku. No, ale już, spokojnie! – dodał, widząc, że Pablo z całej siły zaciska dłonie w pięści. – Nie unoś się, Pablo, mnie też szlag trafia, ale emocje musimy teraz schować do kieszeni i pomyśleć, jak inteligentnie i ostrożnie z tego wybrnąć. Nie możemy sobie pozwolić na popełnienie choćby najmniejszego błędu.

– Zgadza się – przyznał Pablo, opierając łokcie na kolanach, a głowę na rękach. – Ale chwila. Daj mi teraz dwie minuty, Majk… Zaraz będę myślał.

– Jasne – szepnął ze zrozumieniem Majk.

Oboje z Izą ze współczuciem przyglądali się jego przygarbionej sylwetce i dłoniom, które, jak było widać nawet z daleka, ciągle mocno drżały mu z emocji. Na palcu jednej z nich lśniła złota ślubna obrączka, która przyciągnęła uwagę dziewczyny. Był to niby tylko symbol, lecz kryło się pod nim tak wiele… ogrom uczuć, emocji, rodzinnych powiązań i misternych konstrukcji… cały ułożony świat, który jakiś intruz po raz kolejny usiłował zburzyć i obrócić w pył!

Iza jednak była dobrej myśli. Swoją reakcję nerwową przeżyła już wcześniej i teraz odczuwała może nie tyle spokój, bo o to w tej sytuacji byłoby jej trudno, ale przynajmniej ulgę i przekonanie, że mówiąc o wszystkim Majkowi i Pablowi, postąpiła słusznie. Cieszyła się również z tego, że dzięki tej decyzji nie zostanie z problemem Krawczyka sama. O ileż łatwiej niosło się balast, gdy rozkładał się na ramiona trzech osób!

Szybka i zdecydowana reakcja Majka, któremu otwarcie wyznała wszystko zaraz po przyjściu do pracy, a także to, jak poważnie potraktował szantaż Krawczyka, przywróciła jej bezcenne poczucie bezpieczeństwa. Żal jej było Pabla, to prawda… jednak wiedziała, że tak było najlepiej. Tym bardziej że Majk zapewnił ją, iż po pierwszym nieuniknionym szoku Pablo szybko się pozbiera i dzięki temu będzie mógł działać, a z ich trójki to właśnie on, ceniony adwokat z siecią znajomości w wyższych sferach finansowych, politycznych i prawniczych, miał największe możliwości skutecznego zneutralizowania Krawczyka.

– Okej, ogarnąłem się – oznajmił wreszcie po kilku minutach absolutnej ciszy, podnosząc głowę i wyprostowując się na swoim miejscu. – Sorry, Majk… Wymiękłem i przez moment miałem we łbie wojnę mrówek, ale już wracam do pionu.

– Spokojnie, rozumiemy to – zapewnił go łagodnie Majk. – Wszystkich nas to walnęło jak piorun z jasnego nieba. Mieliśmy nadzieję, że cymbał jednak odpuści i co najwyżej powyżywa się na mnie i na mojej firmie, ale Lodzię zostawi już w spokoju. A teraz widzimy, jak to wygląda… dużo gorzej, niż myśleliśmy. Najbardziej martwi mnie u niego ta determinacja, bo nie wiadomo, do czego to bydlę może się posunąć.

– Niech tylko spróbuje! – wycedził przez zęby Pablo. – Jeden głupi numer i będą go żyletką ze ściany zeskrobywać, plasterek po plasterku… No, ale okej, do rzeczy – zreflektował się, spoglądając na Majka, a potem na Izę. – Trzeba podjąć jakieś wstępne decyzje co do naszych dalszych działań.

– Właśnie – skinął głową Majk. – No to mów. Co proponujesz?

– Przede wszystkim chciałbym oszczędzić nerwów Lei – zaznaczył stanowczo Pablo. – Już wystarczająco nacierpiała się przez tego gnoja, nie chciałbym, żeby znowu niepotrzebnie się tym gryzła, a Edi żeby cierpiał razem z nią. Nie, do tego już nigdy nie dopuszczę. Od rozwiązania tej sprawy jestem ja i tak powinno być od samego początku. Dlatego jestem ci niezmiernie wdzięczny, Iza, że tym razem nie ukryłaś niczego przede mną – dodał, spoglądając poważnym wzrokiem na Izę, a potem przenosząc go na Majka. – I tobie, stary druhu, za tę błyskawiczną interwencję. Dzięki wam mogę ochronić moją rodzinę i jednocześnie pomóc Izie skutecznie ochronić jej bliskich. To nieoceniony atut w tej podłej sytuacji.

– Mnie nie dziękuj – pokręcił głową Majk, zagryzając wargi. – Osobiście mam cholerne wyrzuty sumienia, przecież to przeze mnie ten kretyn poznał Lodzię. Gdybym z nim nie współpracował, nasz dzisiejszy problem w ogóle by nie powstał.

– Trudno jest przewidywać takie rzeczy – zauważył spokojnie Pablo. – Nie obwiniaj się o to, Majk. Ja sam sobie też zarzucam ślepotę i brak przenikliwości, ale teraz to już i tak nie ma znaczenia… Tak czy inaczej, wracając do tego, co powiedziałem, nie chciałbym mieszać w to Lei. Powiem jej o wszystkim w odpowiedniej chwili, ale na pewno nie teraz, kiedy sprawa stoi na ostrzu noża. Dlatego, wyprzedzając ewentualne pomysły, jakie mogłyby nam przyjść do głowy, podkreślam, że nie ma opcji, żeby moja żona wzięła udział w jakiejkolwiek intrydze przeciwko temu bydlakowi. Nie… na to nigdy się nie zgodzę.

– O jakiej intrydze mówisz? – zainteresował się Majk.

– No choćby o takiej najprostszej, zakładającej, że Lea występuje w roli przynęty – wyjaśnił mu ponuro. – Od razu mówię, że to nie wchodzi w grę.

– Ależ absolutnie! – podchwycił natychmiast Majk. – No co ty! Żadnego implikowania w to dziewczyn! Typ jest niebezpieczny i nigdy nie wiadomo, co mu odwali. Lodzi nie zobaczy nawet z daleka, Izy zresztą też, bo na to z kolei ja się nie zgodzę – podkreślił stanowczo, spoglądając przy tym na Izę, która w odpowiedzi posłała mu smutne lecz pełne wdzięczności spojrzenie.

– To oczywiste – zgodził się Pablo. – Dlatego mówię od razu, że to odpada. O Izie za chwilę pogadamy, bo ona jest tu kluczowa, natomiast zacząłem od Lei, żeby jasno postawić sprawę. Moją rodzinę w tej aferze reprezentuję ja i nie chciałbym, żeby moja żona w jakikolwiek sposób na tym ucierpiała.

– Jasna sprawa – skinął głową Majk. – To ona jest stawką w tej ohydnej grze, dlatego musimy trzymać ją od tego najdalej, jak tylko się da. Poza tym im mniej osób będzie o tym wiedziało, tym lepiej.

– Otóż to – przyznał Pablo, przesuwając dłonią po czole. – To też zresztą trzeba dograć i ustalić, komu o tym mówimy. Na początek rozważyć, czy nie zgłosić sprawy na policję…

– Ach! – szepnęła zaniepokojona Iza.

– To była moja pierwsza intuicja – podjął Pablo, zerkając na nią z zastanowieniem. – Ale po namyśle dochodzę do wniosku, że składanie oficjalnego zawiadomienia do służb minęłoby się z celem. Po pierwsze, nie mamy twardych podstaw… oczywiście w moim odczuciu twardszych już nie trzeba, ale w świetle prawa to bydlę nie zrobiło nic, co można by mu zarzucić i niezbicie udowodnić. Gnojek wie, jak lawirować na granicy wykroczenia, ale jednak go nie popełnić.

– A czy szantażowanie Izy nie jest wykroczeniem? – zapytał z namysłem Majk. – Groził jej, że zemści się na jej rodzinie i na Kacprze, jeśli nie wykona jego poleceń. Masz tu ewidentne wymuszenie korzyści za pomocą gróźb karalnych.

– Zgoda – przyznał z pobłażaniem Pablo. – Tylko gdzie masz na to dowody? Zeznania Izy to za mało, gnojek wyprze się wszystkiego i będziesz miał słowo przeciwko słowu. Nie zapominaj, że w takich sprawach obowiązuje domniemanie niewinności, Iza musiałaby niepodważalnie udowodnić swoją rację. Czyli musielibyśmy mieć jakiś namacalny dowód, coś takiego jak ten list, który niepotrzebnie zniszczyła Lea… a nic takiego nie mamy.

– Fakt – pokiwał głową Majk.

– Po drugie sprawa jest natury obyczajowej – ciągnął Pablo. – Policja niechętnie bawi się w rozwiązywanie takich intryg, dopóki nie ma w nich wyraźnego aktu złamania prawa. Po trzecie taka rozmyta groźba zaszkodzenia rodzinie Izy czy Kacprowi, w dodatku wygłoszona w cztery oczy, bez świadków, sama w sobie nie jest podstawą do wszczynania postępowania.

– Kapuję – szepnął Majk. – No cóż, spryciarz… jak by na to nie spojrzeć.

– Szukam jakiegoś zahaczenia prawnego, ale skoro nie widzę go od razu, to znaczy, że albo go nie ma, albo jest za słabe, żeby iść tą drogą – kontynuował w zamyśleniu Pablo. – Pod stalking to też nie podchodzi, bo nie mamy dowodów na to, że w przypadku Lei czy Izy występuje uporczywe nękanie. Owszem, my wiemy, ile nerwów to kosztuje i co czują osoby zainteresowane, ale to za mało, żeby przekonać policję, że mamy do czynienia z przestępstwem. Bydlak odzywa się tylko raz na jakiś czas, a przy stalkingu jednym z kryteriów jest częstotliwość, więc jego działanie nie spełnia tego warunku.

– Czyli rozumiem, że zgłoszenie sprawy na policję odpada – podsumował Majk, patrząc na niego z uwagą. – I to znaczy, że musimy poradzić sobie sami?

– Na to by wyglądało. Poza tym nie wiemy, kto jest jego informatorem. Skoro ma wtyki w sądzie… a musi mieć, skoro groził Izie, że załatwi Kacprowi niekorzystny wyrok… chyba że blefował… Ale jeśli nie blefował, to równie dobrze jak w sądzie może mieć też wtyki w policji. A wtedy zawiadomienie, które byśmy złożyli, naraziłoby Izę na jego zemstę.

– Odpada! – przerwał mu stanowczo Majk. – Cholera, masz rację, nie pomyślałem o tym! No trudno, załatwimy to sami, a dopiero w ostateczności, gdyby sprawa się… tfu!… zaogniła, rozważymy zawiadomienie policji. Może w takim razie trzeba by się postarać o te dowody, o których mówisz?

– Myślę nad tym – przyznał Pablo. – Chociaż na pewno tych dowodów nie będą zbierać dziewczyny, co do tego chyba jesteśmy zgodni. Natomiast my… trzeba to dobrze przemyśleć, bo zastawianie pułapek i przeprowadzanie prowokacji to miecz obosieczny. Z drugiej strony nie ma chyba innego wyjścia. Wiesz, co myślę? – dodał, patrząc na niego z zastanowieniem. – Że chyba pogadam o tym prywatnie z Wojtkiem.

Majk pokiwał powoli głową.

– Aha – odparł ostrożnie. – Niegłupi pomysł. Co prawda mieliśmy ograniczać krąg osób poinformowanych, ale akurat Wojtka można by wtajemniczyć. Pogadać z nim poufnie i zapytać, jak on to widzi z perspektywy prokuratora.

– Tak właśnie sądzę. Zapytałbym go o radę na planie czysto przyjacielskim, bez oficjalnych zawiadomień, a w razie czego, gdyby w maju zadziało się coś grubszego, byłby już wdrożony w temat. To nie jest od rzeczy… Ejże, nie martw się, Iza! – dodał ciepło, widząc niepewną i jakby na nowo wystraszoną minę dziewczyny. – Wojtek to zaufana osoba, nie wygada nikomu, a tylko może nam pomóc.

– Oczywiście – szepnęła Iza, kiwając głową. – Ja przecież nic nie mówię, wy we dwóch najlepiej wiecie, co robić…

– Rzecz w tym, że właśnie jeszcze nie wiemy – uśmiechnął się lekko Pablo. – Ale coś wymyślimy. Znajdę sposób, żeby raz a dobrze rozprawić się z tym bydlakiem. Jednak przede wszystkim musimy pomyśleć, jak ochronić przed nim ciebie i twoich bliskich, to jest teraz priorytet. Zacznijmy od Kacpra…

– Myślisz, że sędzia, który rozpatruje jego sprawę, może mieć układ z Krawczykiem? – zagadnął Majk, który przez cały ten czas przenosił wzrok z Pabla na Izę i z powrotem.

– Dunikowski? – zastanowił się Pablo.

– No… bo chyba tylko on mógłby mieć wpływ na to, jaki wyrok dostanie Kacper, nie? Więc wniosek nasuwa się sam.

– Hmm – pokręcił głową. – Szczerze mówiąc, nie podejrzewałbym go o to, bardzo cenię tego człowieka. Ale kto wie? Pozory czasem mylą. Poza tym Krawczyk może mieć na niego jakieś haki i zastosować podobny szantaż jak w przypadku Izy. Nie wiemy tego, a nie możemy go pytać, bo wydałoby się, że wiemy o sprawie. Dla dobra Izy to nie może wycieknąć poza ścisłe grono kilku osób.

– No, ale czekaj… jak w praktyce taki typ jak Krawczyk może wpłynąć na treść wyroku Kacpra? – zdziwił się Majk. – Przecież to jest wypadkowa całej serii danych, analizy prawnej i negocjacji. Adwokat też ma coś do powiedzenia, świadkowie, eksperci… To nie zależy tylko od sędziego i prokuratora-oskarżyciela.

– Na całe szczęście – mruknął Pablo. – Dlatego zrobię wszystko, żeby nie dopuścić do zasądzenia Kacprowi nieadekwatnie wysokiej kary tylko dlatego, że tak sobie życzy ten gnojek. Będę go bronił do ostatniej kropli krwi. Teraz to jest już dla mnie nie tylko kwestia spłaty długu wobec Izy, ale też sprawa honoru i osobistych porachunków. Tak czy inaczej jakoś nie mogę uwierzyć w to, że Dunikowski mógłby brać udział w takim syfie – pokręcił głową. – To mi się nie mieści w głowie.

– Jak widzisz, w kontakcie z takimi agentami jak Krawczyk pojemność naszych głów musi na bieżąco ulegać zwiększeniu – zauważył z przekąsem Majk. – Czego się spodziewasz jako jego możliwych działań w sprawie Kacpra?

– Spodziewam się odłożenia rozprawy zaplanowanej na dwudziestego czwartego kwietnia – odparł Pablo po chwili zastanowienia. – Jeśli Dunikowski jest w zmowie z bydlakiem, to byłoby najlogiczniejsze rozwiązanie. Do piętnastego maja gnojek musi wstrzymać się ze wszelkimi działaniami, bo będzie czekał na to, co załatwi mu Iza. Czyli wyrok nie może zapaść w kwietniu… Hmm – mruknął i pokiwał głową w natchnieniu. – Właśnie! Z tego wynika, że ja muszę teraz poruszyć niebo i ziemię, żeby nie dopuścić do przełożenia rozprawy. Tak, zdecydowanie. Ten wyrok musi zapaść przed piętnastym maja, inaczej rzeczywiście będziemy mogli spodziewać się każdej dywersji.

– Super, to teraz powiedz mi, jak masz zamiar to osiągnąć – uśmiechnął się z pobłażaniem Majk. – Przecież to nie od ciebie zależy.

– Wiem – przyznał Pablo. – Ale pomyślę nad tym, uruchomię dyskretnie parę kontaktów… Tak na gorąco,zakładając, że Dunikowski jest spalony, jako jedyne wyjście widzę doprowadzenie jakimś sposobem do zmiany sędziego przydzielonego do rozpatrywania sprawy Kacpra. I najlepiej, żeby zmiana nastąpiła w ostatniej chwili, wtedy tamten nie będzie miał czasu zareagować. Ale jak to zrobić… nie pytaj mnie na razie, Majk. Pomyślę nad tym i coś wykombinuję. Muszę mieć na to czas.

– Jasna sprawa – zgodził się Majk, zerkając na siedzącą cichutko na fotelu Izę. – A co z rodziną Izy i tym ich problemem z działką? Jak rozumiem, tego faceta, który czyha na ich ziemię, trudno będzie spacyfikować. Zwłaszcza jeśli rzeczywiście zacznie działać w zgodnym duecie z naszym kochanym panem Sebastianem.

– Nad tym też jeszcze pomyślę – obiecał Pablo. – Na pewno trzeba będzie zabezpieczyć się jakoś na wypadek, gdyby bydlę faktycznie po piętnastym maja przeszło do czynów. Opisz mi jeszcze raz dokładnie tę sprawę, co, Iza? – zwrócił się do dziewczyny. – Jak wygląda sprawa dokumentacji, macie tam czysto w papierach?

– Tak – zapewniła go Iza. – Wszystko jest czyściutkie, mucha nie siada. Robert, mój szwagier, bardzo o to zadbał razem z poprzednią właścicielką, bo oboje z góry spodziewali się w przyszłości komplikacji. No i jak widać, mieli rację…

Jeszcze raz w szczegółach nakreśliła Pablowi obraz sytuacji, począwszy od transakcji z Andrzejczakową, przez próby odkupienia ziemi przez starego Krzemińskiego aż po lutowe wydarzenia i jej własną sprzeczkę z sąsiadem prowadzącą do zaostrzenia się konfliktu. Pablo słuchał z uwagą, od czasu do czasu wtrącając jakieś pytanie, na które Iza odpowiadała najlepiej, jak umiała. Rzeczowa rozmowa z nim oraz jak zawsze kojąca obecność Majka sprawiały, że czuła się coraz spokojniejsza, stres powoli opuszczał ją, poziom adrenaliny we krwi opadał, a wraz z tym ogarniało ją coraz głębsze znużenie i senność. Wiedziała jednak, że musi wytrzymać do końca, bowiem od ustaleń, jakie właśnie czynili we troje, zależał spokój jej duszy na kolejne długie tygodnie.

Pablo, choć w pierwszej chwili wstrząśnięty wiadomością o szantażu, a szczególnie tym, co milioner powiedział Izie na temat swego chorego uczucia do Lodzi, pozbierał się już i teraz z pełnym opanowaniem doświadczonego prawnika szukał konstruktywnego rozwiązania. Jego konkretne i racjonalne podejście do sprawy, a także swoboda, z jaką poruszał się po grząskim terenie zawiłości prawnych, szczerze zaimponowały Izie, która pierwszy raz widziała go w takim żywiole. Jego twarz, na początku rozmowy blada i poszarzała, przybrała obecnie wyraz stanowczości i zaciętej woli walki, a jego ciemne oczy lśniły blaskiem żądnego krwi drapieżnika, co jasno wskazywało na to, że nie spocznie, dopóki ostatecznie nie zrobi porządku z Krawczykiem.

– Twojej rodziny nie ma sensu wtajemniczać w sprawę tego szantażu – powiedział z przekonaniem. – Ważne tylko, żebyś ty sama na bieżąco wiedziała, co tam się dzieje.

– Tak jest – skinęła głową Iza jak żołnierz przyjmujący rozkaz. – Gdybym miała ich wtajemniczać, to i tak tylko Roberta, bo Meli chciałabym oszczędzić nerwów. Jak wspomniałam, jest teraz w ciąży, więc…

– To oczywiste – zgodził się natychmiast Pablo. – Na ten moment nie ma sensu zawracać im tym głowy. Natomiast podam ci kontakt do mojego dawnego kumpla z aplikacji, Bartka Giziaka, chyba już ci o nim wspominałem przy okazji alimentów twojej koleżanki. Bartosz od kilku lat mieszka w Radzyniu Podlaskim i prowadzi tam kancelarię adwokacką, miałem zamiar skontaktować się z nim w razie potrzeby, gdyby ten dżentelmen od alimentów zaczął nam fikać… A właśnie, jak w ogóle wygląda ta sprawa? – zagadnął, na chwilę zmieniając temat. – Złożyliście dokumenty?

– Tak, Aga złożyła – potwierdziła Iza. – Wszystko, cały komplet, który nam dałeś. Ale nie słyszałam, żeby na ten moment miała jakąś wiadomość zwrotną.

– Okej – pokiwał głową Pablo. – To nawet dobrze. Zadzwonię do Bartka i poproszę go o zajęcie się tą sprawą w ramach wzajemnej przysługi. Ta dziewczyna niech nie martwi się kosztami, ja sam zadbam o to, żeby Bartek nie był stratny, rozliczę się z nim w formie niepieniężnej. Ale to już sprawa między nami – uśmiechnął się lekko. – Jednocześnie poproszę go o pieczę prawną nad sprawą waszej działki. Musiałabyś tylko namówić szwagra na przekazanie Bartkowi tej sprawy i ustalenie go pełnomocnikiem. W ten sposób każdy, kto będzie chciał rozmawiać o kupnie, w tym ten wasz przyjemniaczek, pan… pan… – spojrzał na nią wyczekująco.

– Krzemiński – szepnęła Iza, na co przysłuchujący się w milczeniu Majk dyskretnie zerknął na nią spod oka. – Roman Krzemiński.

– Krzemiński – powtórzył Pablo. – Dobra, zapamiętam. Więc i on, i każdy inny, kto będzie chciał rozmawiać w sprawie działki, będzie musiał zwrócić się do Bartka, a on już to odpowiednio załatwi. Oczywiście nie będę mu mówił, o co dokładnie chodzi, chciałbym tylko, żeby ktoś zaufany z bliska czuwał nad twoimi sprawami na Podlasiu. Uprzedzę go też, żeby nie chwalił się znajomością ze mną, zwłaszcza gdyby łaskawy los zetknął go z panem Krzemińskim. Moje nazwisko, jak sądzę, może być temu panu znane z wiadomego kontekstu, więc lepiej tego unikać.

– A skąd wiesz, czy ten twój Bartek nie jest informatorem Krawczyka? – zapytał nagle z zastanowieniem Majk, podnosząc głowę.

Pablo spojrzał na niego zaskoczony.

– No sorry, stary, ale ja już popadam w manię prześladowczą – wyjaśnił mu posępnie Majk. – Frajer nagadał Izie, że ma dobrych informatorów i że będzie wiedział, czy powiedziała komuś o sprawie. Może blefował, oby tak było… ale jednak sporo informacji o niej miał. I ja teraz siedzę i główkuję jak wariat, kto z naszego otoczenia mógłby mu kablować. Mam nadzieję, że nikt z mojego zespołu, bo chyba ręce i nogi bym takiemu powyrywał – tu zagryzł zęby, a jego szare oczy cisnęły iskry. – Ale głowy nie dam, Krawczyk miał do nich łatwy dostęp, a kasy na łapówki mu nie brakuje.

Iza patrzyła na niego z przestrachem szeroko otwartymi oczami. Myśl o tym, że ktoś z ekipy Anabelli mógłby być w zmowie z Krawczykiem i za pieniądze świadczyć mu usługi informacyjne na temat jej, Majka oraz działania firmy, dotąd nawet nie postała jej w głowie. Jednak Majk miał rację… A jeśli tak właśnie było?

– Hmm – mruknął Pablo. – Co do Bartka, to nie sądzę… ale na wszelki wypadek wybadam go uprzednio, czy zna kogoś z Korytkowa. Jeśli zna Krzemińskiego i w dodatku w przeszłości świadczył mu jakieś usługi, to faktycznie będzie spalony. A co do twoich ludzi… Prawda, że gnojek non stop próbuje podgryzać cię na odległość, i na pewno nie robi tego bez przygotowania. Masz jakiekolwiek sygnały, że informacje o tobie i o Izie może czerpać z wewnątrz twojej firmy?

– Nie – pokręcił głową Majk, wymieniwszy z Izą skupione spojrzenia. – Aż tak, to na szczęście nie. Wszystko, co o mnie wie i z czego dotąd korzystał… nazwiska dostawców, schematy realizacji zamówień… zna sam albo ma do nich łatwy dostęp z zewnątrz. To nie są żadne poufne informacje. Ale to mnie jednak niepokoi i wolę dmuchać na zimne. Dlatego dzisiaj zrobiłem taką szopkę ze ściągnięciem was tutaj w trybie konspiry, żeby nikt nie widział nas spiskujących razem we trójkę. Może to nadmiar ostrożności, ale jednak nie zaszkodzi.

– Masz rację – pochwalił go Pablo. – Jednak ja też nie sądzę, żeby informacje, którymi ten idiota zabłysnął przed Izą, były jakoś szczególnie trudne do zdobycia. Sam przyznał, że dane na temat jej rodziny ma od tego Krzemińskiego, więc tu sprawa jest jasna. A o Kacprze mógł się dowiedzieć za pośrednictwem kogokolwiek.

– Poza tym miał błędne informacje na temat mojej relacji z nim – zauważyła Iza. – Był przekonany, że to mój chłopak, co jest nieprawdą.

– Właśnie! – podchwycił Majk. – To odsuwa podejrzenie od wielu osób, w tym od ludzi z naszego zespołu… Oni przecież wiedzą, jak sprawy wyglądają. A kojarzysz, Iza, kto mógłby tak nadinterpretowywać twoją relację z Kacprem?

– Hmm – zastanowiła się. – Właściwie to głównie w areszcie u Kacpra tak uważają… Mam wrażenie, że wszyscy tam biorą mnie za jego dziewczynę, bo zawsze odwiedzam go razem z panem Stasiem. Byłam też w domu przy jego aresztowaniu…

Pablo i Majk wymienili spojrzenia i obaj pokiwali głowami.

– Możliwe – przyznał Pablo. – Jeśli bydlak ma wtykę w sądzie, to może mieć i w więzieniu albo w policji, zwłaszcza że chwalił się możliwością załatwienia Kacprowi gorszych warunków odsiadki. To tym bardziej wyklucza składanie oficjalnego zawiadomienia do glin. Wygląda na to, że tak czy inaczej musimy rozpracować go sami.

– Co proponujesz? – zapytał Majk.

– Spotkam się z nim zamiast Lei – odparł spokojnie.

Iza zadrżała. Majk spojrzał na niego z niedowierzaniem i sceptycznie pokręcił głową.

– Jesteś pewien?

– Na sto procent – skinął głową Pablo z zaciętą, zdeterminowaną miną. – To jedyne wyjście, żeby skończyć z tym raz na zawsze. Nie wiem jeszcze, jak to zrobię i jakich użyję argumentów, ale mamy czas. Przygotuję się.

– Czekaj… a to nie zaszkodzi Izie? – zaniepokoił się Majk. – Bo jeśli to by miało…

– Nie, absolutnie – przerwał mu stanowczo. – Sam pomyśl, stary. Gdybym poszedł na spotkanie z nim piętnastego maja, to wtedy tak. Moja obecność zamiast niej rzeczywiście byłaby dla niego sygnałem, że wygadała nam wszystko, a to na pewno, bez względu na wynik naszej bardziej lub mniej dżentelmeńskiej rozmowy, uruchomiłoby z jego strony jakąś vendettę. Ale ja w żadnym wypadku nie planuję takiej akcji. Iza w ogóle się tam nie pojawi, dzień wcześniej dostarczy tylko do kawiarni kontaktowej informację o dacie i miejscu spotkania z Leą. Czyli wykona zadanie. I na tym jej rola się skończy, bo przecież nie może mieć wpływu na to, kto ostatecznie przyjdzie na to spotkanie.

– Okej – zgodził się po chwili zastanowienia Majk. – No dobra… to jest nawet niegłupie. Na Lodzi przecież bydlę się nie zemści, a ona może psychicznie nie wytrzymać i w ostatniej chwili powiedzieć mężowi o romantycznym spotkaniu z niedoszłym kochankiem… tfu! Wybacz, stary – zreflektował się, widząc skrzywioną minę przyjaciela. – Kretyn ze mnie, nie powinienem nawet tak żartować. Niemniej system rzeczywiście jest dobry, boję się tylko, żebyś na tym spotkaniu nie zatłukł palanta na śmierć. Albo on ciebie.

– Nie bój się – uśmiechnął się lekko Pablo. – Na wszelki wypadek pójdę z obstawą. Pożyczysz mi swoich ochroniarzy.

– Nie ma sprawy – zgodził się natychmiast Majk, a jego twarz oblekła się wyrazem zadowolenia. – Bardzo dobry pomysł, chłopaki nie pozwolą, żeby włos spadł ci z głowy, a ja sam też założę na łeb jakiś kaptur i pójdę z nimi. W razie czego każda piącha się liczy. Co prawda nasz niezrównany pan Sebastian niewątpliwie również weźmie ze sobą goryli, tyle że, podobnie jak my, będą czekać w tle. Tak czy inaczej, dopóki żaden z was nie użyje przemocy, obstawa też nie będzie potrzebna, to tak tylko na wszelki wypadek.

– Też tak myślę – skinął głową Pablo. – Obstawa nigdy nie zaszkodzi, a ja przygotuję się na to spotkanie od strony merytorycznej. Już od dawna mam na oku kilka jego dawnych przekręcików, ale teraz przyłożę się do tego porządniej, zgłębię sprawę i dotrę do odpowiednich osób. Kwestie techniczne omówimy bliżej maja, teraz tylko bieżąca instrukcja dla Izy.

Obaj przenieśli wzrok na słuchającą ich uważnie dziewczynę.

– Na pewno żadnych kontaktów z nim – zastrzegł stanowczo Majk. – Dzisiaj już wystarczająco najadła się nerwów przez frajera. Czyli zrobimy tak, jak Pablo przed chwilą powiedział – podjął, zwracając się do Izy. – Czternastego maja zaniesiesz do tamtej kawiarni wiadomość dla pana Sebastiana i na tym skończy się twoja rola, resztą zajmiemy się my. Niemniej wskazane byłoby, żebyś w najbliższych tygodniach od czasu do czasu odwiedzała Lodzię… co, Pablo? To byłoby logiczne, skoro niby ma ją namawiać na spotkanie. Nasz tajemniczy informator powinien być na bieżąco dopieszczany, a za jego pośrednictwem również nasz pupilek pan Sebastian.

– Tak jest – zgodził się Pablo. – Wiesz, Iza, że zawsze jesteś u nas mile widziana, więc jak najbardziej zapraszamy cię, kiedy tylko zechcesz. Mam tylko prośbę, żebyś na razie nie wygadała się ani słówkiem przed Leą, okej? Ja sam oczywiście powiem jej wszystko, ale dopiero na dzień albo dwa przed akcją, jak już wszystko będzie gotowe i ustalone. Wcześniej nie chcę szarpać jej nerwów ani wpędzać w niepotrzebne wyrzuty sumienia.

– Oczywiście – pokiwała głową Iza. – Nie pisnę ani słowa.

– Świetnie – uśmiechnął się Pablo, sięgając do kieszeni po telefon i zerkając na wyświetlacz, gdyż właśnie rozległ się przyciszony dźwięk przychodzącego smsa. – Momencik… Lea. Muszę zadzwonić, żeby się o mnie nie martwiła.

Iza i Majk pokiwali głowami, popatrzyli na siebie i wymienili uśmiechy. Pablo wybrał numer i podniósł aparat do ucha.

– Wszystko w porządku, skarbie – rzucił do słuchawki miękkim, czułym głosem. – Już wracam na chatę, zasiedziałem się u Majka. Mieliśmy interes do omówienia i trochę nam zeszło, ale już wsiadam w samochód i jadę do ciebie na kolację.

– Hej, gwiazdeczko! – rzucił donośnie Majk, pochylając się w stronę Pabla, by Lodzia mogła usłyszeć w tle jego głos w telefonie. – Już oddaję ci twojego pantofla, wybacz, że tak długo go zatrzymałem! A przy okazji uściski dla Edka i zapowiadam, że niedługo go odwiedzę! Założę jakąś gorszą koszulę i pobawimy się w samolot!

Przytłumiony śmiech Lodzi w telefonie dobiegł nawet do uszu Izy.

– Jadę już, perełko – zapewnił ją z uśmiechem Pablo.

Zakończywszy rozmowę, spojrzał stanowczo na Majka, a potem na Izę.

– Dobra, stary, ja lecę… Iza, podwieźć cię do domu?

– Zostaw, my już sobie poradzimy – zapewnił go szybko Majk. – Z Izą musiałbyś wracać do centrum, a śpieszysz się przecież. Poza tym lepiej, żeby nikt was razem nie widywał, zwłaszcza dzisiaj i w najbliższych dniach. Nie wiadomo, kto może ją obserwować. Śmigaj do swojej gwiazdeczki i ucałuj ją ode mnie, okej?

– Jasne, dzięki – skinął głową Pablo, podnosząc się z kanapy. – Masz rację. No to trzymajcie się i jeszcze raz dziękuję wam obojgu za to spotkanie. Będziemy w stałym kontakcie, sprawa jest rozwojowa, będę na bieżąco informował was o moich ustaleniach i pomysłach.

Iza i Majk również odruchowo podnieśli się ze swoich miejsc.

– Tak jest – uśmiechnął się Majk, poklepując go przyjaźnie po ramieniu. – I nie stresuj się, będzie dobrze. Do następnego, Pablo.

Wszyscy troje wyszli do przedpokoju i kiedy za Pablem zamknęły się drzwi, Iza popatrzyła niepewnie na Majka.

– To ja chyba też już…

– Nie ma mowy – przerwał jej stanowczo. – Ty zostajesz.

Zamknął drzwi wyjściowe na zamek, odwrócił się do niej i uśmiechnął się.

– Nigdzie cię dzisiaj nie puszczę, elfiku – oznajmił jej spokojnie. – Po pierwsze nie mam samochodu, zostawiłem go na Zamkowej, więc nawet nie mam czym cię odwieźć. Po drugie na piechotę też razem nie będziemy paradować po mieście, przynajmniej dzisiaj trzeba zachować ostrożność. A po trzecie…

– Mogłabym wziąć taryfę… – zauważyła nieśmiało Iza.

– A po trzecie – powtórzył z naciskiem, nie zważając na jej słowa – byłbym ostatnim frajerem, gdybym przepuścił okazję zatrzymania cię u mnie na noc. Oczywiście na tych samych warunkach co zawsze – zaznaczył na widok jej niepewnej miny. – Jesteś tu stałą lokatorką, jak zwykle dostaniesz do dyspozycji sypialnię, w szafie czeka na ciebie koszula babci, a w łazience twój własny grzebień i szczoteczka do zębów. Wyślesz smsa do pana Stasia i sprawa załatwiona. No co, elfiku? – mrugnął do niej. – To przecież już tradycja naszej terapii, nie możesz mi odmówić.

Iza uśmiechnęła się leciutko, zastanawiając się, co powinna mu odpowiedzieć. Choć była zmęczona i najchętniej pojechałaby do domu, by wyspać się we własnym łóżku, myśl o pozostaniu na nocleg u Majka, w znajomym mieszkaniu, z którym wiązała same ciepłe i przyjemne skojarzenia, była nad wyraz kusząca. Poza tym nie miała wątpliwości, że Majk rzeczywiście nie zgodzi się wypuścić jej do domu, wszak jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by przywiózł ją do siebie i nie zatrzymał na noc. To powoli stawało się już swego rodzaju tradycją… tradycją, w której ona sama nie widziała nic złego. A zresztą… Czy maskarada z koszulą nocną babci Majka nie była zbyt urocza, by z czystym sercem miała z niej zrezygnować? Tak bardzo potrzebowała odpoczynku psychicznego po tym ciężkim i nerwowym dniu… Poza tym jutro… jutro zjedliby razem śniadanie! Ach! Na to nie było kontrargumentu!

Przechyliła głowę i zerknęła na niego spod oka z przekornym uśmiechem.

– No… dobrze – odparła powoli. – Mogę zostać, ale tylko pod jednym warunkiem.

– Spełniam każdy w ciemno – zadeklarował szybko. – No? Gadaj! Pod jakim?

– Że jutro usmażysz mi na śniadanie twoją autorską jajecznicę – oznajmiła z powagą.

Oboje popatrzyli po sobie i jak na komendę wybuchli śmiechem.

– Ależ to oczywiste! – zapewnił ją wesoło Majk, obejmując ją ramieniem i pociągając w stronę kuchni. – Tego nawet nie musisz negocjować, jajecznica jak zawsze jest w pakiecie! A teraz chodź, wykombinujemy sobie jakąś kolację. Ja potem tylko na moment podskoczę do firmy, wpadnę na krótką kontrolę i przywiozę tu opla, żebym jutro miał czym podwieźć cię na uczelnię. Na którą masz?

– Na dziesiątą – odparła ostrożnie Iza. – Ale rano jeszcze będę musiała zajrzeć do domu, żeby przebrać się w coś świeżego. Więc musiałabym wyjść od ciebie najpóźniej wpół do dziewiątej…

– O tym jeszcze pogadamy – przerwał jej Majk, wprowadzając ją do kuchni. – Na dziesiątą… okej. Teraz najważniejsze, że uspokoiłaś się trochę i poprawił ci się humor, już nie wyglądasz jak blade widmo z trzęsącymi się łapkami – uśmiechnął się do niej. – To co? Czas na kolację, przez te nerwy pewnie od rana nic nie jadłaś… Mam rację? No właśnie. Ja zresztą też już jestem głodny. No to do roboty! Wstawiamy wodę na herbatę i robimy kanapki. Z czym wolisz, z pomidorem czy z ogórkiem kiszonym?

***

Kiedy po zgaszeniu świateł w mieszkaniu Majka zapadła nocna cisza, wtulona w pachnącą świeżością poduszkę dziewczyna z rozkoszą zamknęła oczy i zapadła w błogi stan odrętwienia, który w przeciągu kolejnych kilku minut przeistoczył się w głęboki, regenerujący sen. Nie musiała o niczym myśleć, o niczym pamiętać… Było jej tak dobrze… tak ciepło i wygodnie… Ogarnęła ją biała, nieprzejrzysta mgła…

Dopiero po długim czasie, niczym po milczących tysiącleciach upływających na rozległym pustkowiu, w owej mgle, gdzieś z oddali, do jej uśpionego umysłu dobiegł delikatny, przytłumiony dźwięk. Czy był to wiatr? Świszczał podobnie jak ten, który kiedyś odzywał się w przewodach kominowych w jej pokoju na stancji, kojarzony z duchem zmarłej Ziuty… Lecz nie… jednak nie… to był inny wiatr… Przypominał raczej ten, który hulał w trzeszczących konarach wielkiego dębu na bezdrożach Majkowego końca świata… Tam było tak zimno i groźnie! Zwłaszcza w zapadającym zmroku… Wtedy Iza nie bała się, bo była z nim… pod jego opieką, osłoniona jego ramionami jak pisklę skrzydłami matki, bezpieczna i spokojna… Lecz teraz Majka nie było. Była tam sama… sama… tak przeraźliwie i złowieszczo sama… A wiatr przybierał na sile, coraz mocniej huczał jej nad głową, wydając ponury, przejmujący jęk…

Uśpione ciało Izy poruszyło się w odruchu niepokoju, aż kołdra zsunęła się w połowie na leżący na podłodze włochaty dywanik. W mieszkaniu było cicho… cichutko… Lecz w jej głowie huczała nawałnica… Konary dębu niebezpiecznie skrzypiały tuż nad nią, a przybierający wciąż na sile wiatr zapierał jej oddech… Na tle ciemnego pustkowia zobaczyła nagle ciemną męską postać, która skradającym się krokiem przemykała nieodległą drogą… Zaraz, zaraz… Czy na pustkowiu Majka była jakakolwiek droga? Ależ nie, nie… przecież to już nie jest to samo miejsce! Teraz Iza jest w Korytkowie, a ta ciemna, nieprzyjazna postać idzie drogą wiodącą do wioski od strony cmentarza… Ach! Któż to taki? Zna przecież tę sylwetkę… zna i boi się jej… tak bardzo się boi! Czy to stary Krzemiński zmierzający wprost do jej rodzinnego domu, by wyrządzić krzywdę Amelii? Tak, to on! Iza musi biec za nim, zatrzymać go… ach, zatrzymać! Ochronić siostrę, ocalić ją i jej dziecko…

Tak, czuje wyraźnie, że dziecko jest w niebezpieczeństwie… Lecz oto wizja ciemnej postaci rozmywa się powoli i ustępuje miejsca kolejnemu obrazowi. Iza jest w sklepie Amelii, widzi przed sobą ją, Roberta, Zosię i Agnieszkę, lecz oni nie widzą jej… Tymczasem ona musi ich ostrzec! Ostrzec przynajmniej jedno z nich… Zza drzwi wychodzi Piotrek Siwiec, niosąc na rękach małego Pepusia, a za nim… ach, znów ta czarna postać! Krzemiński? Nie… to nie on… to ktoś inny, jeszcze gorszy, jeszcze bardziej niebezpieczny… Nie widać jego twarzy, bo okalają ją białe kłęby dymu z e-papierosa… Krawczyk! Tak, to on! Twarz ma widmowo bladą, jeszcze bardziej wychudłą niż ostatnim razem… Nie zwraca uwagi na Amelię i Roberta… obojętnie mija Zosię i Agnieszkę… nie zauważa Piotrka z dzieckiem na rękach… Widzi tylko Izę, patrzy prosto na nią, jak zahipnotyzowany… Jego usta wykrzywia drwiący, okrutny uśmieszek…

Zdławiony, cichutki jęk przerażenia wyrwał się z ust śpiącej Izy, jej głowa poruszyła się gorączkowo na boki na poduszce, a palce bezwiednie zacisnęły się na brzegu kołdry. Krawczyk zbliża się powoli… krok po kroku… nie odrywając od niej oczu… Serce Izy bije teraz jak dzwon, który za chwilę ma pęknąć…

Zawiodłem się na pani, pani Izo – brzmi metalicznym, złowrogim echem jego głos. – Po raz kolejny się zawiodłemPrzykro mi, ale czas już się skończył

Wciąż idzie ku niej, powoli i nieubłaganie… Obraz za jego plecami wyciemnia się… mrok pochłania Piotrka i Pepusia, za nim Zosię i Agnieszkę, a w końcu również Roberta i Amelię. Pochłania ich, jakby nigdy miał nie oddać…

Nie – szepcze błagalnie przerażona do nieprzytomności Iza. – Nie, proszęnie

Z mrocznych czeluści za plecami zbliżającego się do niej Krawczyka dobiega znów ten sam przenikliwy świst wiatru… przybiera na sile, staje się podobny do pisku opon gwałtownie hamującego samochodu. Z czarnej otchłani słychać przeraźliwy wrzask Agnieszki… Iza wtóruje jej w najwyższym przerażeniu, jak oszalała miota się, by uciec przed Krawczykiem, lecz nieznana siła paraliżuje jej mięśnie…

– Nie… nie… nieee!

Stukot otwieranych w pośpiechu drzwi, tupanie bosych stóp na podłodze… miękki dotyk opiekuńczych dłoni na jej włosach… a potem ciepły, kojący uścisk ramion pachnących wodą kolońską…

– Iza, Izulka… co się dzieje? – przepełniony niepokojem głos Majka wyrwał ją z męczącego koszmaru jak z zamykającej się pułapki. – Obudź się, skarbie!… Słyszysz? Obudź się!

Świadomość powróciła jej jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, drwiąco wykrzywiona twarz Krawczyka znikła niczym rozpryśnięta bańka mydlana i rozmyła się w białawej mgle. Roztrzęsiona jak w ataku febry Iza z trudem otworzyła oczy i w półmroku rozpoznała znajome wnętrze sypialni Majka oraz zarys jego postaci owiniętej w szary frotowy szlafrok, ten sam, który kiedyś pożyczyła od niego po kąpieli. Jak przyjemnie było przytulić policzek do fałdy tego miękkiego materiału przesiąkniętego znajomym zapachem… poczuć ciepło drugiego człowieka…

– Już dobrze, elfiku… to był tylko zły sen – mruczał uspokajająco Majk, tuląc ją do siebie i gładząc po włosach. – No już, maleńka… już… To tylko koszmar, już minął…

W pamięci rozdygotanej nerwowo Izy rozbłysła dawna scena z wczesnego dzieciństwa… korytkowska łazienka z wydętą w otwartym oknie białą firanką, stłuczona buteleczka wody kolońskiej i uścisk silnych ramion ojca. Już dobrze, cichutko, kochanie, nic się nie stało… – znów słyszy w tle jego głos, czuły, troskliwy, kojący… tak samo kojący jak ten…

– Oprzyj się o mnie i uspokój się powoli – mówił łagodnie Majk. – Biedactwo, cała się trzęsiesz… Nie bój się, jestem przy tobie… jestem, Izulka…

Drżąc jak osika, nadal roztrzęsiona ale już świadoma tego, że nic jej nie grozi i że to naprawdę był tylko sen, Iza przylgnęła policzkiem do jego piersi i ufnie przymknęła oczy. Majk sięgnął jedną ręką po kołdrę, która w międzyczasie w całości zsunęła się na podłogę, i troskliwie okrył nią dziewczynę, wciąż tuląc ją do siebie w ochronnym geście.

– Już w porządku? – zapytał, kiedy po kilku długich minutach uspokoiła się i przestała drżeć.

Iza pokiwała głową.

– Tak… przepraszam, Majk – szepnęła. – Miałam okropny koszmar… z Krawczykiem w roli głównej…

– Domyśliłem się – westchnął, nadal gładząc ją po włosach. – Po takiej akcji jak wczoraj to nic dziwnego, podejrzewałem, że to nie spłynie po tobie tak łatwo i bydlak będzie teraz niszczyć cię psychicznie. Starasz się o nim nie myśleć, ale to w tobie tkwi i podświadomie odreagowujesz to w snach. Biedactwo… Pamiętasz ten sen?

Iza znów pokiwała głową.

– Aha. Pamiętam każdy szczegół.

– Chcesz mi go opowiedzieć? Może lżej ci się zrobi, jak to z siebie wywalisz?

Uznawszy, że chyba ma rację, Iza nieco łamiącym się półgłosem opowiedziała mu zapamiętaną senną wizję. Kiedy doszła do chwili, gdy Amelia i Robert znikają w czarnej czeluści za plecami Krawczyka i dobiega stamtąd straszliwy, przejmujący krzyk Agnieszki, znów zadrżała i mocniej przylgnęła do piersi Majka, zanurzając policzek we frotowe poły jego szarego szlafroka. Tak przyjemnie pachniał męskim mydłem i eau de Cologne

– I wtedy ja też zaczęłam krzyczeć – dokończyła smutno. – Myślałam, że krzyczę tylko we śnie… a krzyczałam naprawdę… i obudziłam ciebie…

– To dobrze – zapewnił ją szybko. – Tak właśnie powinno być. Po takim koszmarze najważniejsze to poczuć przy sobie czyjąś obecność, wiem coś o tym. Tym bardziej się cieszę, że zatrzymałem cię u mnie na noc. Na stancji zostałabyś z tym całkiem sama, a tak stary frajer Majk przynajmniej do czegoś się przydał. Już jest lepiej prawda?… Super – uśmiechnął się, czując, że kiwa głową. – To teraz połóż się jeszcze i spróbuj zasnąć…

Przechylił ją na poduszkę, którą ułożył nieco wyżej, opierając ją o ścianę.

– Zostaniesz jeszcze chwilę ze mną? – poprosiła, posłusznie układając się na poduszce. – Jeszcze chociaż kilka minut…

– Oczywiście, elfiku – zapewnił ją łagodnie. – Zostanę przy tobie, aż zaśniesz.

Okrył ją szczelniej kołdrą i ułożył się obok niej w pozycji półleżącej, tak że nadal mogła przytulać głowę do jego piersi. Oboje czuli, jak bardzo to ją uspokajało… Milczeli teraz, a przez zaciągnięte zasłony sypialni przeświecały już pierwsze promyki świtu, co znaczyło, że musiało już być między czwartą a piątą nad ranem.

„Jeszcze tylko dwie minutki” – myślała leniwie Iza, z błogością przymykając oczy i wtulając policzek w pachnące szare frotte Majkowego szlafroka. – „Dwie minutki, a potem ty też wracaj spać, Michasiu… przeze mnie się nie wyśpisz…”

Myśl powoli rozmyła się w jej głowie… pod przymkniętymi powiekami robiło się coraz jaśniej… a potem coraz ciemniej… Ukojona ciepłem i poczuciem bezwzględnego bezpieczeństwa Iza znów niepostrzeżenie zapadła w sen.

***

Ciepło, tak ciepło i przyjemnie… Iza znów jest na końcu świata, na rozległym pustkowiu, pod rozłożystym dębem o ogromnych, monumentalnych konarach. Jednak zamiast przenikliwego, jęczącego wiatru jej twarz owiewa leciutki zefirek i ogrzewają ją promienie słońca, które ukośnymi smugami przenikają przez zielone, szemrzące cicho liście dębu. Jest szczęśliwa… taka spokojna i szczęśliwa… Jej dusza unosi się nad ziemią, a nogi rwą się do walca, którego znajome dźwięki płyną z odległej przestrzeni i narastają… narastają… Jest teraz tańczącym elfem, czuje się tak lekko i zwiewnie… Tańczy w promieniach słońca, a w miarę jak obraca się w szalonym piruecie, promienie te rozszczepiają się na milion najpiękniejszych baśniowych barw. Wreszcie, upojona tańcem i muzyką niczym słodkim winem, powolutku i lekko opada na ziemię, wtula twarz w miękkie źdźbła pachnącej trawy…

Nie, to nie jest trawa! To miękka bawełniana pościel pachnąca kwiatami rozległych łąk… i świeżością czystego, wiejskiego powietrza… i wodą kolońską… Iza nie czuje zmęczenia, przeciwnie, jest w pełni wypoczęta i buzująca energią, gotowa na podbój świata, z sercem wezbranym nieziemskim szczęściem… Ze zwiewnego elfa stopniowo przeistacza się w kobietę z krwi i kości, w której żyłach płonie i coraz szybciej krąży wzburzona krew. W głowie jej się kręci, słodkie odrętwienie ogarnia jej zmysły… Znowu… Bo to wszak nie pierwszy raz! Ach, zna już ten ogień… zna go i uwielbia, pragnie jak powietrza… Wtula policzek w ciepłą poduszkę, w której miarowo bije ludzkie serce. Jego rytm kołysze ją i łączy się z rytmem jej własnego serca, upaja ją i zlewa w jedno ze stopniowo cichnącą muzyką… Jest jej tak dobrze… znowu tak dobrze…

Promień porannego słońca, który przez niedosunięte zasłony padał na podłogę, załamywał się na łóżku i ścianie, oświetlając uroczy obrazek dwojga wtulonych w siebie, głęboko śpiących ludzi. Ciemna głowa dziewczyny o długich splątanych włosach bezwładnie spoczywała na piersi mężczyzny, którego szary frotowy szlafrok rozchylił się w czasie snu, częściowo odsłaniając jego nagi tors. Charakterystycznym rysem tej nieruchomej sceny były jego bujne włosy, niesfornie rozsypane na poduszce, a także kołdra przerzucona w poprzek ciał obojga i z jednej strony opadająca na podłogę.

Pierwszy poruszył się i przebudził Majk. Uchyliwszy powieki, zerknął na wtuloną w niego Izę, drgnął i lekko poderwał głowę, jakby zaskoczony tym, że zasnął przy niej i że już jest ranek. Natychmiast jednak opanował się i z powrotem ostrożnie osunął się na poduszkę, by jeszcze choć przez chwilę nie budzić śpiącej dziewczyny. Jej równy i spokojny oddech cieszył go i wzruszał jak najpiękniejsza muzyka… Z oczami pełnymi światła i delikatnym uśmiechem na ustach przyglądał się jej zmierzwionym od snu włosom i dłoni, która, spowita w rękaw staroświeckiej, seledynowej koszuli nocnej, leżała zabłąkana na jego ramieniu. Spała tak słodko… Pachniała ukwieconą łąką skąpaną w promieniach słońca… Tak leciutka, drobna i zwiewna, lecz posiadająca w sobie moc wulkanu, ognistego tsunami, w które pragnąłby rzucić się na oślep i nigdy już nie być wyrzuconym na brzeg…

Jeszcze przez kilka minut mężczyzna trwał w bezruchu wpatrzony w uśpioną dziewczynę, chłonąc ciepło jej rozgrzanego snem ciała, po czym, uznawszy, że czas już wstawać, ostrożnym gestem podniósł rękę i pogładził ją po włosach, starając się obudzić ją w możliwie najdelikatniejszy sposób. Poczuwszy ów łagodny dotyk, Iza ocknęła się i leniwie poddała powolnemu procesowi powrotu świadomości. Nie otwierając jeszcze oczu, nie zastanawiając się nad tym, gdzie jest i skąd bierze się to przyjemne ciepło, w którym tonęła jak w oceanie, odetchnęła mocniej i poruszyła głową, napotykając miękką materię, która załaskotała ją w policzek i w nos. Dopiero wtedy uchyliła jedną powiekę i ku swemu zdumieniu odkryła, że leży wtulona w nagą męską pierś wychylającą się spod rozchełstanego szlafroka… znajomego szlafroka frotte w kolorze popielatej szarości…

– Ach! – szepnęła zaskoczona, natychmiast podrywając głowę.

Podniósłszy wzrok, z miejsca napotkała uśmiechnięte oczy rozbudzonego już Majka.

– Powolutku, elfiku – powiedział uspokajającym tonem. – Nie zrywaj się tak, to niezdrowe. Jak się spało?

Iza w ułamku sekundy przypomniała sobie swój koszmarny sen i wszystko, co wydarzyło się nad ranem, aż do chwili gdy odpłynęła w sen, zatrzymując przy sobie Majka, który wszak tylko na chwilę przybiegł jej na pomoc.

– Wspaniale – odparła zawstydzona tą niezręczną sytuacją, odsuwając się od niego i ostrożnie podnosząc się do pozycji siedzącej. – Ale ty zostałeś ze mną aż tak długo… Pewnie było ci niewygodnie i przez to się nie wyspałeś…

Majk nieśpiesznie dźwignął się na łokciu i również usiadł na łóżku. Na widok jego nagiego torsu, na którym dopiero teraz poprawiał na sobie rozsunięte poły szlafroka, po karku Izy przebiegł ulotny, przyjemny dreszcz, podobny do tego, który chyba czuła też we śnie… Skąd to jej się wzięło? Czym prędzej odsunęła od siebie to pytanie, zanim zdążyło na dobre przeniknąć do jej świadomości.

– Wyspałem się znakomicie – zapewnił ją Majk. – Sam nie wiem, kiedy zasnąłem, chyba w podobnym czasie co ty. Zbudziłem się tuż przed tobą i coś mi się wydaje, że trzeba już wstawać, żebyś nie spóźniła się na zajęcia.

– Racja! – przyznała Iza, w zaalarmowaniu podrywając się do pionu. – Która godzina?

– Zaraz sprawdzę.

On również podniósł się, przesuwając dłonią po swych rozczochranych włosach, których widok wywołał na wargach Izy mimowolny uśmiech rozbawienia, podszedł do półotwartych drzwi i wyjrzał do przedpokoju, gdzie wisiał duży zegar ścienny.

– Ósma dziesięć – oznajmił z uśmiechem, odwracając się w progu. – I co? Nie mówiłem, że trzeba już wstawać? Zbieraj się, elfiku, i biegniemy do kuchni! Mamy przecież jeszcze smażyć jajecznicę!

Iza wygładziła na sobie fałdy babcinej koszuli i pokiwała głową.

– Rozkaz, szefie – odparła, odwzajemniając mu promienny uśmiech. – W takim razie ty smaż, a ja przygotuję stół i zaparzę herbatę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *