Anabella – Rozdział LXX

Anabella – Rozdział LXX

Delikatny wiosenny wietrzyk rozwiewał włosy Izy, igrając w płatkach przyniesionych przez nią kwiatów, które od kilku minut pracowicie układała w kamiennych wazonach na grobie swoich rodziców. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ptaki świergoliły w gałęziach drzew ocieniających cmentarną alejkę i tak powoli mijał ciepły niedzielny wieczór, który kończył jej kwietniowy pobyt w Korytkowie. Przed kolacją, na którą umówiła się z Amelią i Robertem na godzinę dwudziestą, udała się jeszcze ostatni raz na cmentarz, by na grobie ojca i matki wymienić zwiędłe już kwiaty na świeże kolorowe tulipany, które zaledwie przedwczoraj pięknie rozkwitły w ich przydomowym ogrodzie.

Nazajutrz wracała do Lublina, gdzie dwa dni później miała się zameldować także ekipa przyjaciół z Belgii. W związku z tym w ostatnich dniach spadał na nią istny grad smsów od Victora, który w sobotni wieczór również zadzwonił, z entuzjazmem informując ją o trwających przygotowaniach do wyjazdu, a w jego głosie słychać było, że cieszy się nim jak dziecko. Izę również to cieszyło, owszem… jednak myśl o tym, że podczas kilkudniowej wizyty będzie musiała towarzyszyć mu dosłownie na każdym kroku, była dla niej dziwnie niekomfortowa.

„To w końcu tylko kilka dni” – pocieszała się w myślach. – „Vica przecież lubię… bardzo lubię…Będzie naszym gościem, więc wypada przyjąć go jak najlepiej, a wszyscy już się przyzwyczaili, że to moje zadanie.”

Jednak ziarenko dyskomfortu nie chciało opuścić jej serca przez cały sobotni wieczór i niedzielny poranek. Podświadomie wyczuwała bowiem w głosie Victora ten sam ton, którym mówił do niej w kawiarence nad Mozą i na balu sylwestrowym w Liège, to zaś, choć miała pewność, że poradzi sobie w każdej, nawet najmniej dyplomatycznej rozmowie na niewygodne tematy, psuło jej nastrój i podszywało podskórnym niepokojem. Dopiero kiedy po obiedzie wybrała się do ogrodu po kwiaty na grób rodziców i odkryła zatrzęsienie świeżo rozkwitłych tulipanów, humor radykalnie jej się poprawił. Teraz, na cmentarzu, wreszcie udało jej się całkowicie odgonić nieprzyjemne myśli oraz nerwowe napięcie związane zarówno z przyjazdem Victora, jak i z wiszącym nad nią ciągle szantażem Krawczyka. Niewątpliwie ogromny i pozytywny wpływ na to miała również rozmowa telefoniczna, jaką tuż przed wyjściem na grób rodziców przeprowadziła z Majkiem.

Ponieważ po pamiętnym spotkaniu z Krawczykiem Iza przyjęła strategię kontaktowania się z Pablem tylko za pośrednictwem Majka, przed wyjazdem do Korytkowa obiecała mu, że w poświąteczny weekend zadzwoni, by przekazać informacje na temat tego, co udało jej się zwojować w Radzyniu Podlaskim. Wiadomości te były dobre, bowiem zadanie, jakie postawił przed nią Pablo, zostało w stu procentach zrealizowane. Robert, który od czasu jawnego konfliktu Izy ze starym Krzemińskim miał wyrzuty sumienia, że sprawa działki od Andrzejczakowej psuje szwagierce nerwy, z entuzjazmem zgodził się na przekazanie sprawy poleconemu przez nią fachowcowi, uznając, że w ten sposób uwolni ją od tego ciężaru, jednocześnie nadal chroniąc przed stresem żonę. Mecenas Giziak, choć nie znał wszystkich kulisów sprawy, doskonale wyczuwał, że Pablowi wyjątkowo zależy na tej przysłudze, dlatego zajął się tym z wielkim zaangażowaniem, podobnie jak sprawą Agnieszki. Iza mogła zatem wracać do Lublina z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i o wiele spokojniejsza o swoją rodzinę.

Oczywiście, elfiku, przekażę wszystko Pablowi – zapewnił ją ciepło Majk. – A ty wyśpij się dziś porządnie i jutro wracaj do nas. Strasznie tu już pusto bez ciebie

Niby nie mówił nic takiego, lecz w jego głosie brzmiał ton, który, nie wiedzieć czemu, skojarzył się Izie z rozkwitłą za oknem wiosną i ze świeżo zerwanym w ogrodzie bukietem tulipanów… Dlatego, kiedy niosła go drogą wiodącą na cmentarz, otoczoną zielenią wiosennych łąk i buzującej natury, jej duszę przepełniała ta sama radość, którą w ostatnim czasie czuła już nieraz… jak choćby kilkanaście tygodni wcześniej, w samym środku zimy, kiedy oboje z Majkiem ramię w ramię biegli ulicą wśród szalejącej śnieżycy. Niepowtarzalny nastrój skąpanego w słońcu późnego popołudnia, spokój panujący na cmentarzu i pięknie prezentujący się nowy pomnik rodziców, ożywiony teraz bukietem wielobarwnych tulipanów, jeszcze bardziej pogłębiły w niej ów nastrój cichego szczęścia i silnego poczucia, że życie jest naprawdę piękne.

„Będę mamą chrzestną Pepusia” – oznajmiła w myślach rodzicom po odmówieniu modlitwy za zmarłych. – „To dla mnie kolejny znak, że Szczepcio jest blisko, mam wrażenie, jakby w pewnym sensie jego obraz żył w małym Pepciu. Mają nawet taki sam kolor oczu! Niezwykły zbieg okoliczności, prawda?”

Uśmiechnęła się do matki, której piękna, pogodna twarz patrzyła na nią z porcelanowej fotografii, i przez chwilę zdało jej się, że przez ową twarz również przemknął łagodny, pełen aprobaty uśmiech. A może to był tylko zabłąkany promyk zachodzącego słońca? Iza przeniosła teraz wzrok na zdjęcie ojca. Jego brązowe oczy, których kształt i kolor odziedziczyła właśnie po nim, przypomniały jej oczy umorusanego chłopca ze starego zdjęcia, na którym siedział na kolanach Hani. Nagle zdało jej się, że owiewa ją delikatna mgiełka zapachu wody kolońskiej… i wspomnienie uścisku silnych męskich ramion, które otulają ją i chronią przed całym złem tego świata…

„Ach, tato!” – pomyślała z czułością. – „Ty przecież dalej się mną opiekujesz… nigdy nie przestałeś… Oboje jesteście przy mnie i na swój sposób nadal o mnie dbacie. O mnie i Melę. Dziś czuję to tak wyraźnie… i jest mi z tym tak dobrze…”

Duchowa rozmowa z rodzicami jeszcze bardziej ją ukoiła, napełniając serce wszechwładnym spokojem i nową nadzieją na przyszłość. Zachodzące słońce, które coraz bardziej chyliło się w stronę horyzontu, rzucało teraz na płytę z białego marmuru pomarańczowo-złote refleksy, te zaś ożywiały grób państwa Wodnickich niczym lampki pamięci tak często zapalane im przez córki. Iza z tkliwym uśmiechem obserwowała te naturalne ogniki, dopóki nie ześliznęły się z pomnika i nie przygasły, po czym, widząc, że powoli zaczyna zapadać zmrok, jeszcze raz okiem gospodyni omiotła pięknie zagospodarowaną przestrzeń wokół grobu, przeżegnała się i spokojnym krokiem odeszła piaskową alejką w stronę wyjścia z cmentarza, by zdążyć na kolację.

„Walizka spakowana, pobudka o szóstej trzydzieści” – myślała, mijając żelazną cmentarną bramę. – „Tak się cieszę, że już wracam do Lublina! Stęskniłam się za wszystkimi, za uczelnią i za Anabellą… a zwłaszcza za Majkiem… O tak, zwłaszcza za nim!”

Ogarnięta nagłym ciepłem i słodyczą, które ostatnio odczuwała coraz częściej i które uwielbiała niczym promień porannego słońca, dziewczyna odruchowo zwolniła kroku i na kilka sekund, nie zatrzymując się do końca, w rozmarzeniu przymknęła oczy. Skąd brało się to cudowne uczucie? Miała wrażenie, że pod powiekami wiruje jej spirala światła, w którym powoli pojawia się zarys ludzkiej sylwetki… Coś, za czym od zawsze tęskniła jej dusza, jest teraz oto na wyciągnięcie ręki… tak blisko… Co to takiego? Ach, jeszcze chwila i wszystko się okaże… wszystko stanie się jasne… Odpowiedź jest tak bliska, jakby miała ją na końcu języka… odległa tylko o jeden krótki błysk świadomości…

– Iza?

Ocknęła się i zatrzymała się jak wryta, natychmiast otwierając oczy. Obraz, jaki ujrzała przed sobą w zapadającym półmroku, był tak niespodziewany i niewiarygodny, że aż cofnęła się o krok. Przed nią stał Michał Krzemiński. Ostatnie promienie krwisto-pomarańczowego słońca oświetlały jego postać ubraną w biały t-shirt i jasne dżinsowe spodnie, rozjaśniając niczym aureola jego piękne blond włosy, na tle których fosforyzującym blaskiem lśniły błękitne jak morska laguna oczy. W nastrojowym oświetleniu zapadającego zmierzchu zdał się jej kimś w rodzaju męskiej wersji zwodniczej syreny, której widmo pojawia się na styku dnia i nocy, by kusić naiwnych wędrowców i sprowadzać ich na bezdroża. Jednak już w drugiej sekundzie zrozumiała, że to nie było złudzenie ani wytwór jej wyobraźni, lecz mężczyzna z krwi i kości – on, Michał. Syn Romana Krzemińskiego. Krew z krwi największego wroga jej rodziny, który spiskował z Krawczykiem.

Właściwie to była jedyna perspektywa, w jakiej obecnie postrzegała jego postać. Tak jakby zapomniała, kim był dla niej i co do niego czuła od kilkunastu lat. Ach, nie, to już nie miało znaczenia! Nie mogła skupiać na tym swoich myśli i emocji. Liczyło się tylko to, kim był dla jej rodziny i po co tutaj przyszedł. Jego intencje były wszak oczywiste… Znowu czegoś od niej chciał! Znowu miał zamiar ją dręczyć… Nim minęła druga sekunda, odkąd go dostrzegła, na jej twarzy odmalował się wyraz chłodnej niechęci, który ściął jej rysy, a miękkim liniom ust nadał zacięty i surowy wyraz.

– Cześć – mruknęła pod nosem, zamierzając ominąć go i pójść swoją drogą.

Michał, który od kilkudziesięciu sekund obserwował ją z daleka w zafascynowaniu, kiedy z zamkniętymi oczami niemal tańczyła nad ziemią w promieniach zachodzącego słońca, bynajmniej nie przeoczył tej nagłej zmiany na minus w jej mimice i zachowaniu.

– Poczekaj, Iza! – rzucił szybko, zastępując jej drogę. – Słyszysz? Poczekaj! Nie uciekaj mi.

Jego głos był łagodny, brzmiała w nim nuta prośby. Ponieważ z jego zachowania wynikało, że nie zamierza jej przepuścić, Iza zatrzymała się, jednak nie patrzyła na niego, gorączkowo zastanawiając się nad jakimś skutecznym sposobem jak najszybszego zakończenia tej rozmowy. Rozmowy, która co prawda jeszcze się nie zaczęła, lecz która już teraz męczyła ją psychicznie w niemal równym stopniu co niedawna rozmowa z Krawczykiem.

Tak, należało czym prędzej coś wymyślić, znaleźć jakiś pretekst, by nie musieć z nim rozmawiać! Nic jednak nie przychodziło jej do głowy, miała w niej kompletną pustkę. Jedyne, co docierało do jej świadomości, to fakt, że Michał był obok, przy niej, i że byli na tym przycmentarnym odludziu sam na sam, tylko we dwoje. Sytuacja, o jakiej niegdyś marzyła latami, lecz która dziś sprawiała jej jedynie przykrość i dyskomfort… Czy to nie był najlepszy znak, że nie mieli już sobie nic do powiedzenia?

– Pogadaj ze mną, Iza – ciągnął Michał, pochylając się ku niej, by odszukać wzrokiem jej oczy, lecz nie próbując jej dotykać. – Tylko kilka minut… proszę.

– O czym mielibyśmy rozmawiać? – zapytała chłodno, skrupulatnie unikając jego wzroku.

– O wszystkim po kolei – odparł żywo. – O tych wszystkich nieporozumieniach i niedomówieniach… o tym, co było, co się stało… i po prostu tak ogólnie… o nas.

Iza uśmiechnęła się leciutko.

– O nas? – powtórzyła z nutką drwiny w głosie.

– Tak, o nas – podchwycił z poważną miną. – Nie chcę, żeby to wisiało między nami w jakimś głupim niedomówieniu, muszę z tobą porozmawiać, wreszcie to wyjaśnić. Muszę, Izka – dodał z naciskiem, zbliżając twarz do jej twarzy, aż poczuła na niej ciepło jego oddechu. – Muszę, bo inaczej oszaleję!

Iza nie cofnęła się tym razem, lecz stała nieruchomo, bez słowa, wpatrzona w trawiasty brzeg drogi wiodącej na cmentarz. Źdźbła poruszały się delikatnie przy podmuchach ciepłego wiaterku, a w niektórych z nich odbijały się ostatnie promyki słońca, barwiąc je na dziwny, pomarańczowo-brunatny kolor. Do jej nozdrzy doleciała ulotna mgiełka zapachu korzennych perfum…

– Przyszedłem tu specjalnie za tobą – ciągnął przyciszonym głosem. – Widziałem z okna w hotelu, że idziesz z kwiatkami na cmentarz, i poszedłem twoim śladem. Ale nie chciałem ci przeszkadzać, kiedy byłaś na grobach, dlatego poczekałem tutaj. Bardzo mi zależy na chwili rozmowy. Od dwóch miesięcy właściwie myślę tylko o tym.

Iza pokręciła głową przecząco.

– Wybacz – odparła spokojnie, na chwilę podnosząc na niego oczy i obojętnym wzrokiem omiatając jego twarz. – Miło cię widzieć, ale ja… muszę już wracać, na dwudziestą obiecałam być w domu na kolację.

– Jasne – zgodził się natychmiast i odsunął się nieco na bok, odsłaniając jej drogę. – Ja przecież też idę w tamtą stronę. Odprowadzę cię na chatę i pogadamy po drodze, okej?

Iza nie znalazła dyplomatycznej odpowiedzi na tę propozycję, dlatego, nie chcąc wykazać się skrajną niegrzecznością, przemilczała ją i po prostu ruszyła przez pola w stronę zabudowań Korytkowa. Michał towarzyszył jej jak cień, dotrzymując jej dość pośpiesznego ale spokojnego i równego kroku. Przez pierwszych piętnaście lub dwadzieścia metrów panowało niewygodne, ciężkie jak ołów milczenie, a pustka w głowie Izy pogłębiła się jeszcze bardziej, aż do granic absurdu.

Czy naprawdę Michał szedł tuż przy niej? A może to był tylko figiel jej wyobraźni? Gdyby nie szelest piasku pod stopami, byłaby skłonna w to uwierzyć. W tej trudnej chwili, w przedziwnym, czerwonawym oświetleniu ostatnich promieni zachodzącego słońca, na pustej, piaszczystej drodze wijącej się wśród korytkowskich pól i łąk, wszystko było takie nierealne… do tego stopnia nierealne, że Iza nie potrafiła w żaden sposób zebrać myśli. Zdawało jej się, że oto znajduje się w jakiejś nieokreślonej, niemożliwej do zdefiniowania przestrzeni… jakby nie była sobą, lecz istniała gdzieś obok… obok siebie i obok niego… gdzieś daleko stąd…

– Jesteś na mnie zła, prawda? – zagadnął w końcu Michał cichym, nieswoim głosem.

Iza drgnęła i odruchowo przyśpieszyła kroku, znów nie umiejąc ad hoc znaleźć odpowiedzi na tak postawione pytanie. Czy była na niego zła? Chyba nie… po prostu nie chciała z nim rozmawiać. Nie chciała już dłużej rozdrapywać ran i angażować myśli w coś, co nie miało sensu ani racji bytu. A przede wszystkim nie chciała mieć nic wspólnego z rodziną Romana Krzemińskiego. Tak, to był w tej chwili najważniejszy argument. Nie chciała znać ani tego człowieka, ani nikogo, kto był z nim związany, a Michał niestety był jego rodzonym synem.

– Wiem, że jesteś – podjął, z jej reakcji wnioskując, że nie doczeka się odpowiedzi. – Widzę przecież. Ale proszę cię, Iza, daj mi to wyjaśnić. Wiem, że wtedy, w Lublinie, zachowałem się wobec ciebie po chamsku… w ogóle już nieraz tak było… wiem. Ale przemyślałem to i bardzo źle się z tym czuję. Tak naprawdę to od tamtego czasu nie mogę przestać o tym myśleć… nie mogę się od tego uwolnić…

Umilkł, jakby nie wiedział, co ma dalej mówić, i znów szli w milczeniu, mijając po obu stronach drogi rozległe pola rozświetlone krwistym blaskiem zachodzącego słońca. Iza szła jak automat, nie próbując analizować jego słów, a jedynie mechanicznie zapisując je w pamięci. Teraz nie miała siły ani odwagi, żeby się nad nimi zastanawiać… pomyśli o tym później… jak już będzie w domu.

– Wtedy u Błaszczaka zachowałem się jak idiota – podjął ostrożnie Michał po kolejnych kilkudziesięciu sekundach ciężkiej ciszy. – Dopiero potem to do mnie dotarło. W tym sensie, że to ty miałaś rację, bo miałaś prawo mi nie wierzyć, a ja nie powinienem reagować w taki sposób. Przepraszam cię za to, Iza – dodał ciszej. – Wybacz mi, że byłem takim chamem. Postaram się jakoś to naprawić.

Iza zwolniła na chwilę kroku i pokręciła głową.

– To nie ma znaczenia, Misiu – odparła smutno. – Tu już niczego nie da się naprawić.

– Ale dlaczego? – podchwycił żywo, jakby ucieszony faktem, że w ogóle się do niego odezwała. – Powiedz mi, dlaczego nie, Iza? Chodzi ci o tę aferę z moim starym?

– Też – przyznała lakonicznie, znów przyśpieszając kroku.

– Bzdura! – prychnął Michał, ruszając za nią, by dotrzymać jej tempa. – Moim starym się nie przejmuj, to w ogóle nie jest temat, Iza. Wiem, że naświrował jak zwykle, ale przecież wszystko da się ogarnąć. Zobaczysz, jedno twoje słowo i ustawię go tak, że będzie chodził jak w zegarku. Dopilnuję, żeby nigdy więcej nie zrobił ci przykrości.

Iza uśmiechnęła się z politowaniem. Czy Michał żartował sobie z niej, świadomie chciał zamydlić jej oczy, czy naprawdę był taki niedoinformowany? Nie wiedział, że jego ojciec knuje z lubelskim milionerem przeciwko niej i jej rodzinie? Naprawdę nie miał pojęcia o tym, jak daleko zaszedł ten konflikt? Wszak od dziesięciu dni zarówno ona, jak i kilka innych osób, w tym głównie Pablo i jego kolega z Radzynia, prowadzili intensywne działania w celu odparcia spodziewanego ataku Krawczyka, który sam otwarcie przyznał, że współpracuje z Romanem Krzemińskim. I dla Michała to w ogóle nie był temat? Kpił sobie z niej? Przecież niemożliwe, żeby ojciec nie wtajemniczył go choć trochę w swoje ciemne sprawki!

„Kłamiesz, Misiu, znowu kłamiesz” – pomyślała smutno. – „Jeszcze nigdy w życiu nie powiedziałeś mi ani słowa prawdy…”

– Iza, posłuchaj – podjął poważnym tonem Michał, po jej minie widząc, że nie będzie mu łatwo ją przekonać. – Ja wiem, że ty mi nie wierzysz, nie ufasz i że moje słowo jest dla ciebie gównem. Rozumiem to, sam sobie na to zasłużyłem. Ale chciałbym jakoś to naprawić… zacząć od nowa… Bo widzisz… każdemu zdarza się, że w pewnym momencie dochodzi do ściany, dostaje bejsbolem po łbie i zmienia myślenie. Otwierają mu się oczy i mózg zaczyna pracować, dochodzi do wniosku, jaki był ślepy i głupi. Miałaś tak kiedyś? Bo ja to mam teraz. Dzięki tobie – dodał miękkim, łagodnym tonem. – Właśnie dzięki tobie, Izulka…

Choć ton ów oraz dawne zdrobnienie jej imienia sprawiły, że po ciele przebiegły jej znajome ciarki, Iza w mgnieniu oka opanowała się i znów pokręciła głową. Tylko tego brakowało, żeby teraz mu uległa! Jakże tanie były te jego standardowe chwyty i bajery! Czyż nie tych samych lub podobnych słów używał przed niespełna rokiem w pubie na lubelskiej starówce? Pamiętała przecież każde z nich, tak wyraźnie, jakby na wieki wyryło się w jej mózgu niczym na kamiennej tablicy. Ech, głupi jestem!… dopiero teraz widzę, ile straciłem… Będziemy w stałym kontakcie, a jak wrócę z Korytkowa, to nadrobimy sobie stracony czas… Tak… Czas bardzo szybko pokazał, co zostało z tamtych słodkich obietnic.

– Dzięki mnie? – zdziwiła się uprzejmie. – A co ja mam tutaj do powiedzenia? Chyba nic. Jeśli już, to do takiej refleksji skłonił cię raczej ktoś inny… ktoś o imieniu Sylwia, o ile dobrze pamiętam.

Imię swojej dawnej konkurentki wymówiła z lekkim przekąsem, lecz spokojnie i bez niechęci, w formie stwierdzenia faktu. Czym zresztą miałaby się ekscytować? Postać Sylwii nie budziła już w niej emocji, wręcz czuła względem niej coś w rodzaju podziwu, Sylwia bowiem nie dała się omamić pustym obietnicom Michała i wiedziała, jak się zachować – wszak ona pierwsza rozmawiała z nim tak, jak na to zasługiwał. W pewnym sensie nawet jej tym zaimponowała.

Michał aż podskoczył na to imię, a oczy mu rozbłysły. Wyglądał, jakby nie tylko nie zmartwił się, ale wręcz ucieszył, że Iza wspomina o jego niedoszłej narzeczonej, jakby okoliczność ta sprawiła mu satysfakcję i dodała skrzydeł.

– Sylwia? – podchwycił lekceważąco. – No co ty, Iza… nie żartuj. Naprawdę myślisz, że mi na niej zależało?

– Przecież miałeś zamiar się z nią ożenić – przypomniała mu stoicko, choć jakiś niewyraźny głos z dna duszy podpowiadał jej, że niepotrzebnie poruszyła i ciągnie ten temat. – A przynajmniej zaręczyć.

– Niby tak – wzruszył ramionami Michał, który teraz, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odzyskał pewność siebie. – Ale to był bardziej pomysł mojej matki, a ja byłem na tyle głupi, że zgodziłem się na to jak cielę. W sumie wtedy było mi wszystko jedno, czy to będzie ona czy ktoś inny, byle matka już się dłużej nie czepiała. No co mogę powiedzieć, Iza? – rozłożył ręce w geście bezradności. – Głupi byłem i tyle. Zresztą oberwałem za to po łbie, aż mi w pięty poszło, bo ta franca tylko mi obory narobiła na całą wiochę. Kumple do tej pory po cichu urządzają sobie ze mnie podśmiechujki, wiem o tym doskonale, chociaż niby nie mówią mi tego w oczy. Ale co zrobić? Sam jestem sobie winien.

Iza szła spokojnym, równym krokiem, z daleka oceniając przestrzeń, jaka pozostała im do wejścia pomiędzy pierwsze zabudowania Korytkowa. Słońce schowało się już za linią horyzontu i tylko ostatnie blaski czerwono-pomarańczowej łuny oświetlały okolicę, stopniowo przegrywając z zapadającym zmierzchem. Droga wiła się wśród pól i łąk, oni zaś byli dopiero w połowie dystansu między cmentarzem a wioską. Po lewej mijali właśnie rozległą łąkę skąpaną w bujnie rozkwitłej zieleni, tę samą, na której Iza przeżyła kiedyś najpiękniejsze chwile szczęścia… Czy Michał w ogóle jeszcze to pamiętał? Pewnie nie, skoro nawet nie zerknął w tamtą stronę.

– Sylwia nic dla mnie nie znaczyła – zapewnił ją ciepłym, przekonującym tonem. – Nie zależało mi na niej… no, może trochę, na samym początku, ale generalnie, nawet gdyby wtedy doszło do tych nieszczęsnych zaręczyn, to jestem pewien, że to i tak długo by się nie utrzymało. Jak to się mówi, nie pasowaliśmy do siebie. Po prostu nie byliśmy sobie pisani. Ja to w sumie wiedziałem od początku, ale matka tak mi truła za uszami i tak mnie na nią namawiała, że dla świętego spokoju zgodziłem się z nią zaręczyć. Argumentem była duża kasa, pozycja jej ojca… Moim starym to pasowało, a ja miałem na to centralnie wywalone, więc co mi niby szkodziło? Tak wtedy rozumowałem. Bo widzisz, Iza… ja do tej pory kompletnie nie kapowałem, na czym to polega – dodał łagodniej, próbując w marszu zajrzeć jej w odwróconą na bok twarz. – Nie ogarniałem tego, byłem na to za tępy. A teraz… Poczekaj – zatrzymał ją nagle, zastępując jej drogę i ostrożnie ujmując ją za ramię. – Poczekaj i popatrz na mnie. Słyszysz? Spójrz na mnie, skarbie.

Iza bez protestu pozwoliła się zatrzymać i posłusznie podniosła na niego oczy. W zapadającym zmroku olśnił ją hipnotyzujący blask jego błękitnych tęczówek. Ta twarz… fala pięknych, błyszczących blond włosów opadających mu na czoło… Wszak niespełna pięć lat temu, tu nieopodal, na korytkowskiej łące, wsuwała w nie dłoń i z czułością przesiewała je przez palce… Tylko dlaczego wówczas były takie twarde? Dlaczego nie miały tej miękkiej, przyjemnej faktury, którą tak bardzo kochały jej palce? Czy z jej pamięcią było coś nie tak? A może raczej coś stało się z jej sercem?…

– Nie kapowałem, na czym to polega – powtórzył aksamitnym tonem Michał, patrząc jej prosto w oczy. – Nie miałem pojęcia, jak to jest, kiedy kogoś trafi na poważnie. Krótko mówiąc, nie wiedziałem, czym jest prawdziwa miłość – zniżył głos do szeptu. – Tego zresztą nie da się wiedzieć z góry, trzeba się tego nauczyć, poczuć to na własnej skórze, gdzieś głęboko w sobie. Ja byłem na to za głupi. A ty zawsze to umiałaś, Izulka…

Podniósł rękę i ostrożnym, delikatnym gestem odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. Iza zadrżała, czując, że powinna zaprotestować, odsunąć się od niego… Jednak znów, jak już nieraz w jego obecności, jej ciało opanował dziwny bezwład i bezsilność, nie pozwalając jej poruszyć się ani o milimetr. Czy to możliwe, że to wszystko działo się w rzeczywistości? Michał był przy niej i mówił jej o miłości? Sugerował to, o czym marzyła przez długie lata? Mówił, że to ona była dla niego tą jedyną… i że wreszcie to zrozumiał?…

– Powiedz mi, dlaczego mnie tego nie nauczyłaś? – ciągnął czułym szeptem, stopniowo przybliżając twarz do jej twarzy. – Dlaczego pozwoliłaś mi odejść, Iza? Trzeba było strzelić mnie po pysku, może bym otrzeźwiał. Może szybciej bym zrozumiał… nie stracilibyśmy tylu lat…

Sparaliżowana wciąż z wrażenia Iza czuła na twarzy ciepło jego oddechu. Znów owionął ją zapach jego mocnych perfum… Zmierzch kładł się cieniem na piaszczystej drodze i rozległych łąkach, wśród trawy odezwało się cichutkie cykanie świerszczy… jak kiedyś… jak wtedy, u progu niezapomnianego lata, gdy ich stęsknione usta złączyły się w namiętnym miłosnym pocałunku. I oto czas zatoczył wielkie koło, po latach poniewierki prowadząc ich w to samo miejsce! W scenerię korytkowskich krajobrazów i wieczornego cykania świerszczy… Jakby to, co stało się w międzyczasie, nigdy się nie wydarzyło… jakby znowu znaleźli się w tym samym punkcie i mogli odzyskać wszystko…

Głośny skrzek ptaka nad ich głowami wyrwał ją brutalnie z transu. Ach, nie! Nie! Zwariowała chyba! Przecież to było kłamstwo! Kłamstwo i fałsz, od zawsze, od samego początku aż do teraz! Kłamstwo i manipulacja! Michał znów bajerował po swojemu, znów zasypywał ją milionem słodkich słówek, znów próbował ją omamić! A ona miałaby się temu poddać? Znów naiwnie mu uwierzyć? Zaufać temu, kto w przeszłości tyle razy ją oszukał? Zapomnieć o przeszłości, nie wyciągając z niej żadnych wniosków? Wybaczyć wszystko i przejść do porządku dziennego nad tym, że jego ojciec spiskował z Krawczykiem przeciwko jej rodzinie? O nie… nie! Nigdy!

Cofnęła głowę i gwałtownym gestem odsunęła się od Michała. Przez krótki moment w zapadającym mroku zdało jej się, że jego twarz przybiera rysy Krawczyka… Ech, nie… to na szczęście było tylko złudzenie… Czas był jednak przerwać tę rozmowę. Iza odwróciła się i stanowczym krokiem, nie oglądając się na niego, ruszyła w stronę zabudowań wioski, w oknach których, jedno po drugim, zaczynały się zapalać światełka. Choć w głowie jej się kręciło, a krew wrzała w żyłach jak wzburzone morze, musiała natychmiast to przerwać, nie mogła pozwolić na nic więcej, bo jeśli po raz kolejny da się zmanipulować i oszukać, już chyba nigdy się z tego nie podniesie… To, co się działo, wciąż jeszcze nie mieściło jej się w głowie, ale teraz nie mogła o tym myśleć, całą swą uwagę musiała skupić na tym, by zachować się prawidłowo. Na szczęście wiedziała, co ma robić, w tym względzie nie miała żadnych, najmniejszych wątpliwości.

Zaskoczony jej reakcją Michał zamarł na chwilę w bezruchu, patrząc bezradnie, jak się oddala, po czym nagle rzucił się za nią i dogonił ją po kilkunastu krokach. Szła teraz tak szybko, że niemal musiał przy niej biec.

– Iza – podjął lekko zdyszanym głosem. – Proszę, nie uciekaj mi… Przepraszam. Przepraszam cię za wszystko, naprawdę. I za mnie, za moją głupotę… i za mojego starego… za te jego idiotyczne wyczyny z tą działką… Zobaczysz, naprawię to. Wszystko naprawię… Teraz mi nie wierzysz, nadal myślisz, że cię okłamuję, ale przekonasz się, że tak nie jest. Udowodnię ci to czynem, zobaczysz. Daj mi tylko na to trochę czasu, okej? Iza?

Iza pokręciła głową przecząco, jeszcze bardziej przyśpieszając kroku, aż zabolały ją wszystkie ścięgna u nóg. Minęli łąkę, kolejne pole i w coraz bardziej gęstniejącym zmroku dochodzili już do pierwszej linii domów przy wejściu do Korytkowa.

– A ja wierzę, że dasz mi szansę – ciągnął Michał, który pomimo narzuconego przez nią tempa szedł bokiem do niej, by nieustannie patrzeć jej w twarz, choć ona uparcie ją od niego odwracała. – Wierzę, bo znam cię na wylot… wiem, jaka jesteś… i pamiętam wszystko… to, co tyle razy mi mówiłaś. Pamiętam każde słowo, Iza – podkreślił z naciskiem. – Wcześniej tego nie doceniałem, ale możesz być pewna, że tym razem tego nie zmarnuję. Przekonasz się, że nie żartuję, nie robię sobie jaj… Zobaczysz, że mówię to na serio. Udowodnię ci to, a ty uwierzysz mi i znowu mi zaufasz.

Ostatnie dwa czasowniki, choć wypowiedziane żarliwym i przekonującym tonem, zabrzmiały w uszach Izy fałszywie, jak kwintesencja jego wyrachowanego planu. Ogarnięta nagłą falą oburzenia, zatrzymała się na środku drogi, tuż przed skrzyżowaniem, skąd szosa wiodąca na prawo prowadziła prosto do jej domu, i podniósłszy dumnie głowę, spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie, Misiu – oznajmiła mu stanowczym, dobitnym tonem. – Już nigdy ci nie uwierzę ani nie zaufam. Nigdy. I naprawdę nie rozumiem, po co jeszcze tracisz czas i zajmujesz się moją osobą. Tak ogólnie to oczywiście wiem, o co ci chodzi – skrzywiła się z przekąsem – ale to jest inna rzecz, a ja dzisiaj nie mam już ochoty na rozmowę o tak zwanych interesach. Tak czy inaczej, jeśli myślisz, że to, co mi przed chwilą powiedziałeś, w jakimkolwiek stopniu mnie ruszyło, to bardzo się mylisz. Wysłuchałam cię tak, jak mnie o to prosiłeś… ale dla mnie konkluzja tej rozmowy nadal jest jednoznaczna. Nie mamy sobie już nic do powiedzenia. Nic, rozumiesz to?

Michał stał przed nią nieruchomo, w milczeniu inkasując kolejne ciosy. Na jego twarzy nie było irytacji ani zniecierpliwienia, a jedynie fascynacja i lekkie niedowierzanie, bowiem przed chwilą, na drodze wijącej się wśród łąk, wyraźnie widział, że Iza wcale nie była względem niego taka obojętna, jaką próbowała grać. Wszak widział jej chwilowe zmieszanie, cień tkliwej melancholii na jej twarzy… wszak niewiele brakowało, a podałaby mu usta… A zatem udawała! Udawała obojętność, wręcz wrogość, i była w tym taka urocza! Te wielkie brązowe oczy ciskające iskry niczym zimne ognie… ta dumna mina i zacięty wyraz ust, które przydawały jej charakteru walecznej amazonki… i te słowa, tak stanowcze, takie pewne siebie!

Do czasu pamiętnej sprzeczki w Anabelli Michał znał Izę jako cichą i uległą dziewczynę, która, wpatrzona w niego jak w obrazek, przyjmowała w ciemno każde jego słowo i zgadzała się na wszystko, co powiedział czy zaproponował. Wyróżniała się tym spomiędzy innych dziewczyn, z którymi miał do czynienia, lecz ten właśnie rys jej charakteru, mimo że w naturalny sposób schlebiał jego męskiej próżności, przeszkadzał mu jakoś i podskórnie go irytował. To nie było zresztą nic nowego, Michał bowiem nie spotkał dotąd jeszcze dziewczyny, która pod jakimś względem by go nie irytowała. Żadna nie odpowiadała mu w stu procentach, w każdej z nich było coś, co nie pasowało do jego wymagań i co prędzej czy później zaczynało wyprowadzać go z równowagi.

A jednak Iza, przez to właśnie, że była inna niż wszystkie, spośród dziewczyn, z którymi w przeszłości związał się i rozstał, najbardziej zapadła mu w pamięć. Wprawdzie na co dzień nie myślał o niej, ani nie zajmował sobie uwagi wspominaniem jej osoby, jednak za każdym razem, kiedy przypadkowo ją spotykał, spotkanie to pozostawiało w nim dyskretny, nieuchwytny umysłem ślad. Nadal irytowała go swoją uległością i owym rozmarzonym, maślanym spojrzeniem, które nieraz widywał też w oczach innych dziewczyn, a jednak jej postać miała w sobie coś, co w niewytłumaczalny sposób go intrygowało.

Dziwiła go również i w pewnym sensie urzekała jej posunięta do absurdu wierność uczuciu do niego, którą podkreślała nawet jeszcze niespełna rok temu, kiedy w maju spotkali się w pubie na lubelskiej starówce. Albowiem wbrew pozorom Michał nie był aż tak nieświadomy samego siebie, by nie rozumieć, iż jego zachowanie nie czyniło go godnym tak stałego i głębokiego uczucia ze strony dziewczyny, którą sam brutalnie odtrącił… dziewczyny, która przy tym miała w sobie coś, czego nie miała żadna inna, i po rozstaniu z którą podświadomie odczuwał jakiś dziwny, niepokojący niedosyt.

Kiedy w lutym przypadkowo zobaczył ją rozmawiającą z koleżanką w kawiarni na miasteczku akademickim, w jej postaci uderzyła go zmiana, której istoty nie umiał do końca określić, lecz którą intuicyjnie połączył z ewidentnym w ostatnim czasie rozkwitem jej charakteru. Wówczas Iza ukazała się jego oczom w nowej odsłonie, niczym skromny pączek róży, który nie wiedzieć kiedy rozwinął się w zachwycający kwiat. Z jej zachowania, gestów i sposobu mówienia biła niezwykła energia świadcząca o tym, że nie była to już dawna szara myszka z prowincjonalnego Korytkowa lecz rasowa, świadoma swojej wartości młoda dama, która z powodzeniem mogłaby podbijać najwykwintniejsze salony świata. Wewnętrzny blask, jaki od niej emanował, w mniemaniu Michała przyćmiewał nawet jej piękną rozmówczynię o długim blond warkoczu, której uroda wprawdzie nie umknęła jego uwadze, lecz nie przykuła jej na dłużej. To właśnie wtedy zrozumiał, że z postaci Izy zniknęło nagle wszystko, co w przeszłości go irytowało, a to, co stanowiło jej największe atuty, nie tylko pozostało, ale wręcz nabrało mocy, uzupełnione przez ową kobiecą energię i stanowczość, której zawsze mu w niej brakowało.

Kolejne epizody tylko potwierdzały tę obserwację. Kłótnia z jego własnym ojcem, od którego Michał usłyszał na temat Izy mnóstwo niepochlebnych i oburzonych słów, w jego oczach tylko dodawała jej wartości, czyniąc z niej fascynującą kobietę o duszy amazonki, która nie da sobie w kaszę napluć. Kobietę, która nie boi się wejścia na rynek biznesu i jest gotowa walczyć o swoje, nie przejmując się zdaniem nawet tak twardych zawodników jak jego ojciec. Czyż nie taką kobietę i domową partnerkę w interesach Michał pragnąłby kiedyś widzieć u swojego boku? Co prawda nigdy jakoś szczególnie nie zastanawiał się nad swoim ideałem kobiety, odkładając wizję stałego związku na bliżej nieokreśloną przyszłość, jednak im częściej obraz Izy wracał mu przed oczy, tym bardziej dochodził do wniosku, że właśnie o taką towarzyszkę życia mu chodziło. Silną, asertywną, znającą swoją wartość, a jednocześnie posiadającą wrażliwe i wierne serce oraz ów jedyny w swoim rodzaju urok, który on sam u Izy dopiero ostatnio dostrzegł w pełni.

Zakończona ostrą sprzeczką lutowa rozmowa w Anabelli oraz ta kolejna, na uczelni, kiedy zimna jak lód dziewczyna jasno dała mu do zrozumienia, że nie chce mieć z nim już nic wspólnego, w paradoksalny sposób podsyciły zmysły Michała. Czy zagrał w nim męski instynkt zdobywcy? A może przekora i zawziętość ambitnego sportowca? Tak czy inaczej jej oschłość sprawiła, że w jego mózg i serce tym głębiej wrył się jej obraz, od którego od tamtej pory nie potrafił się uwolnić. Choć z początku, uniesiony gniewem, starał się na zawsze wyrzucić ją z pamięci, jej zwiewna postać o dumnie lśniących brązowych oczach nie dawała mu spokoju, wracała do niego uparcie na jawie i we śnie, na przemian dręcząc go i fascynując, zachwycając.

Stopniowo myśli o Izie opanowały jego umysł i podświadomość do tego stopnia, że sam był na siebie o to zły, instynktownie wyczuwając, że oto niepostrzeżenie traci wolność, którą zawsze tak bardzo sobie cenił. A jednak nie miał na to wpływu… Im większy dystans trzymała względem niego ta dziewczyna, tym większe rodziło się w nim pragnienie odbudowania spalonego mostu, zbliżenia się do niej na nowo i odzyskania jej względów, o które nigdy wcześniej nie musiał zabiegać, mając je za darmo, i które, jak dopiero teraz zaczynał rozumieć, chyba zbyt pochopnie zlekceważył.

Po zaledwie kilku tygodniach od ostatniego spotkania z Izą na uczelni Michał doszedł do etapu, kiedy myśli o niej stały się rodzajem obsesji. W przeszłości zdarzało mu się już popadać w takie stany ducha z powodu kobiet, które chciał zdobyć, a które stawiały mu opór, jednak po pierwsze nigdy nie trwało to długo, a po drugie obsesja ta zawsze była powiązana z pierwszym etapem znajomości i naturalną aurą tajemniczości osoby jeszcze nieznanej, fascynującej swoją nowością, podczas gdy Izę znał od dzieciństwa i nawet przez jakiś czas był z nią w związku. W związku, który sam zakończył, i to w dość nieelegancki sposób – jak zresztą wiele innych.

Zważywszy, że Michał nie miał w zwyczaju odświeżać zakończonych relacji, po rozstaniu uznając ich potencjał za definitywnie wyczerpany, obecnie miał pełną świadomość, że ów mentalny powrót Izy w sferę jego pragnień był co najmniej dziwny, a na pewno znaczący. Jednak po raz pierwszy w życiu nie miał nad tym żadnej kontroli. Z dnia na dzień coraz wyraźniej uświadamiał sobie, jak bardzo zależało mu na kontakcie z nią, i coraz mocniej pragnął znowu ją zobaczyć, choćby na krótką chwilę i z daleka. Przelotne spotkanie w Wielkanoc pod korytkowskim kościołem, kiedy dziewczyna nawet nie zauważyła go w tłumie, było dla niego jak cios maczugą między oczy.

Przez kolejnych parę dni zaniepokojona matka obserwowała u ukochanego jedynaka dziwne objawy wyłączenia uwagi i rozkojarzenia, a także narastającego podenerwowania, które wreszcie osiągnęło taki stopień natężenia, że nie tylko ona, ale i jej mąż na wszelki wypadek schodzili mu z drogi. Nie chcieli zrażać go do siebie na kolejne tygodnie i miesiące, tym bardziej że w poświąteczny piątek, kiedy mechanik z Małowoli miał wreszcie oddać mu jego naprawione BMW, Michał planował wrócić do Lublina. Wściekły, że awaria auta na kilka dni uziemiła go w Korytkowie, czekał na ten wyjazd z takim zniecierpliwieniem, że rodzice nie posiadali się ze zdumienia, kiedy w piątkowy poranek nagle i niespodziewanie oświadczył im, że jednak zostaje w domu aż do niedzieli.

Powód? Nikt nie mógłby się go domyślić. Któż bowiem byłby w stanie skojarzyć owo dziwne przesunięcie daty wyjazdu z czwartkową wizytą Maliniakowej, która przyszła poplotkować z Krzemińską przy popołudniowej kawie? Albowiem to właśnie Maliniakowa wspomniała mimochodem, że „ta mała bezczelna Wodnicka” nadal jest w Korytkowie i podobno zostaje do niedzieli. Michał, dotąd pewien, że Iza bezpośrednio po świętach wróciła do Lublina, usłyszał to przypadkowo, przechodząc obok otwartych drzwi salonu, i od tamtej chwili w jego głowie tkwiła tylko jedna myśl – zobaczyć ją! Zobaczyć ją właśnie tutaj, w Korytkowie… w rodzinnych stronach, z którymi wiązało się tyle wspólnych wspomnień… wyczekać na odpowiedni moment i w kontrolowany sposób doprowadzić do spotkania… porozmawiać z nią… naprawić choć jeden zawalony most…

I oto stała przed nim, dumna i wyniosła, z oczami ciskającymi gromy, tak urzekająca w zapadającym zmroku, że jej widok aż zapierał mu dech. Jakże chętnie chwyciłby ją w ramiona! Przytuliłby ją do siebie, wpiłby się ustami w jej usta… na nowo poczułby ich smak, którego kiedyś tak bezmyślnie nie doceniał… Chyba jeszcze nigdy nie pragnął tego tak bardzo jak dziś!… Lecz niestety musiał pozostawić to tylko w sferze pragnień. Ryzyko, że dostanie za to w twarz, było zbyt duże, nie mógł też abstrahować od jej słów, którymi miażdżyła go już po raz kolejny, w stanowczych terminach oznajmiając mu, że między nimi wszystko skończone. Co prawda Michał nie dowierzał jej, po drobnych sygnałach w jej zachowaniu odgadywał bowiem, że przynajmniej do pewnego stopnia grała, jednak nie zmieniało to faktu, że od dwóch miesięcy rzeczywiście unikała kontaktu z nim jak ognia… do tego stopnia, że wcale nie mógł mieć pewności, czy nawet przy największym zaangażowaniu uda mu się odzyskać to, co tak nieopatrznie i głupio utracił.

Poza tym… było coś jeszcze. Coś, co Michał również usłyszał w czwartek z ust Maliniakowej, kiedy stał ukryty w przedpokoju i z zapartym tchem podsłuchiwał toczące się w salonie plotki na temat „tej małej żmijki od Staweckich, której wydaje się, że jest wielką panią z miasta, a to przecież zwykła parweniuszka”.

I podobno zadaje się z jakimś bogatym Francuzem… czy tam Belgiem – mówiła z przekąsem sąsiadka. – Że to niby ma za niego wyjść za mąż i albo wyjechać za granicę, albo sprowadzić go tutaj, wie pani kochana… Niby możliwe, bo ona studiuje w Lublinie ten francuski, to i z językiem kłopotu by nie miała, ale z kolei Stasia Wójcikowa słyszała od Kowalikowej, że to tylko plotki. Ja to myślę, że sama Stawecka rozpuściła je po Korytkowie, żeby ludzie nie pomyśleli, że jej młodsza siostra kawalera nie umie sobie znaleźć…

Michał, który do szpiku kości nienawidził tego typu wiejskich ploteczek, wówczas tylko skrzywił się na te podsłuchane rewelacje, jednak dziś, wobec lodowatego zachowania Izy, słowa Maliniakowej wróciły mu na pamięć i w głowie błysnęła mu nieprzyjemna myśl, że być może w owych pogłoskach było jakieś ziarno prawdy. Wszak nawet najgłupsza plotka nie bierze się z niczego… A jeśli to była prawda? W takim razie tym bardziej musiał walczyć! Walczyć, zanim będzie za późno!

– Nie mów tak, Iza – powiedział łagodnie, wyciągając rękę i ostrożnie kładąc jej dłoń na ramieniu. – Proszę, nie odpychaj mnie i nie ucinaj tego w taki sposób. Nie mamy sobie nic do powiedzenia? No co ty? Przecież wiesz, że mamy mnóstwo. Ja rozumiem, że nie wierzysz mi i nie ufasz, ale przecież dzisiaj nie proszę cię o nic więcej jak o odrobinę czasu. I o szansę, żebym mógł jakoś naprawić to wszystko. Nie proszę, żebyś wierzyła mi na słowo, wiem, że to odpada. Daj mi tylko szansę udowodnić, że mówię prawdę. To mi zajmie trochę czasu, ale zobaczysz, że finalnie udowodnię ci to w stu procentach. Tylko nie zrywaj ze mną kontaktu… a przynajmniej obiecaj mi, że to przemyślisz. Powiedz… obiecasz mi to, mała? – dodał poufnie, widząc, że jej twarz rozjaśnia się lekko, a spięte rysy odrobinę łagodnieją. – Obiecasz? Proszę, Izulka.

Jego głos przybrał dawną ciepłą nutkę, którą zawsze rozbrajał ją i kładł na łopatki. Iza, choć nadal nie wierzyła w ani jedno jego słowo, sama przed sobą nie mogła udawać, że spotkanie z nim w zapadającym zmierzchu ciepłego wiosennego wieczoru, jego bliskość i żarliwe oznaki zainteresowania, jakie jej okazywał, nie robiły na niej wrażenia. Wystarczała do tego świadomość, że był to mężczyzna, którego obraz nosiła w sercu przez kilkanaście długich lat… mężczyzna, który od dzieciństwa był dla niej tym jedynym… Dziś prosił ją o szansę. Czy zaryzykuje czymkolwiek, jeśli mu ją da? Wszak nie będzie to nic zobowiązującego, tylko lekkie odnowienie kontaktu, nadal będzie mogła trzymać dystans. Zresztą innej opcji nie było, musiała pamiętać, że Michał był synem wspólnika Krawczyka i że trzeba było zachować wobec niego najwyższy stopień nieufności. Ale jednak to był on… on… Czy naprawdę musiała odtrącać go w tak radykalny sposób, nie dając sobie czasu na przemyślenie tego, co dzisiaj jej powiedział? Czy już jutro nie będzie tego żałowała? A jeśli… jeśli w tym, co mówił, było ziarenko prawdy? Czyż nie z maleńkiego ziarenka rodzą się najpiękniejsze perły?… Cóż straci na tym, jeśli odrobinę spuści z tonu? Czy warunkowa szansa, o jaką ją prosił, naprawdę będzie zbyt wielkim ustępstwem?…

Myśli te sprawiły, że Iza zawahała się, a jej mina złagodniała, co naturalnie nie umknęło uwadze Michała. Nie odzywał się jednak, czując, że nie wolno jej do niczego zmuszać i że sama musi podjąć tę decyzję. Po kilku długich sekundach ciszy dziewczyna ostrożnie odsunęła się od niego, strącając jego dłoń ze swojego ramienia, i powoli pokiwała głową.

– Okej – szepnęła z ciężkim sercem.

Po czym, nie patrząc na niego, odwróciła się i ruszyła w stronę swojego domu. Nie szła już jednak tak szybko jak wcześniej, a cała jej postać wyrażała mieszaninę wahania i niepewności. Błękitne oczy Michała rozbłysły w półmroku światłem triumfalnej radości. Natychmiast ruszył za nią, dogonił ją i zwolnił, dotrzymując jej kroku.

– Dziękuję, Iza – podjął cicho. – Zobaczysz, że tym razem cię nie zawiodę. Już nigdy cię nie zawiodę… przekonasz się. Powiedz, pewnie niedługo wracasz do Lublina? – zagadnął ostrożnie. – Masz już chyba zajęcia?

– Tak, wracam jutro – przyznała neutralnym tonem. – Zajęcia mam od środy, ale ostatnie trzy dni z konieczności zawaliłam, musiałam zostać w Korytkowie i uregulować kilka spraw. Ale jutro rano już jadę do Lublina, zajęcia mam dopiero na czternastą, więc zdążę dojechać. Wieczorem zresztą muszę już być w pracy.

– Zasiedziałaś się u tego Błaszczaka – zauważył Michał, zadowolony, że podjęła z nim normalną rozmowę. – Musi ci się nieźle tam pracować?

– Pracuje mi się cudownie – potwierdziła Iza, a jej twarz natychmiast rozświetlił delikatny uśmiech. – Anabella to jedno z moich najważniejszych miejsc na ziemi… mój drugi dom.

– Aż tak? – zdziwił się, krzywiąc się nieznacznie. – Widziałem, że super sobie radzisz jako kelnerka, masz wprawę i w ogóle… ale na dłuższą metę to chyba nie jest robota dla ciebie? Zasługujesz na coś więcej, na własny biznes, jak mówiłaś…

Urwał, przypomniawszy sobie, że w ten sposób pośrednio wchodzi na drażliwy temat działki, o której lepiej było nie wspominać. Mina Izy, która natychmiast spoważniała, również wskazywała na to jednoznacznie.

– Ale mniejsza o to – podjął szybko, niezadowolony z własnej gafy. – Cieszę się, że dobrze ci się pracuje u Błaszczaka, w sumie w czasie studiów najważniejsze jest mieć wolność finansową, nie? Więc jeśli typo w miarę dobrze ci płaci… – zawiesił głos, oczekując, że Iza podejmie temat.

Ona jednak nie odpowiedziała, a tylko znowu nieznacznie przyśpieszyła kroku. Zbliżali się już do jej domu, mijając oświetloną licznymi światłami bryłę hotelu Krzemińskich.

– A jak ci leci na studiach? – zmienił temat Michał. – Jesteś na drugim roku, dobrze zapamiętałem?

– Tak, na drugim – skinęła grzecznie głową.

– Nadal tak cię jara ten francuski?

– Aha. W tym względzie nic się u mnie nie zmieniło.

– A powiedz mi… byłaś już pewnie na jakiejś wymianie międzynarodowej? – zapytał ostrożnie. – We Francji… albo w Belgii?

Iza uśmiechnęła się z mimowolnym rozbawieniem, w lot chwytając aluzję, która odnosiła się do krążących po Korytkowie plotek na temat jej rzekomego związku z Victorem. A zatem owe pogłoski, niefortunnie puszczone w obieg przez Amelię, dotarły aż do Michała. To jasno pokazywało, jaką moc miała plotka w małej społeczności Korytkowa. Lecz skoro tak, to czy to nie była dobra okazja do pogłębienia dystansu, jaki chciała utrzymać względem Michała? Wystarczyło tylko nie zaprzeczyć.

– Nie – pokręciła głową. – Na Sylwestra byłam tylko parę dni w Liège, we wschodniej Belgii. Ale to nie była wymiana studencka, tylko prywatne zaproszenie od przyjaciół.

– Aha… – szepnął Michał i na kilka długich chwil znów zapadła niewygodna cisza.

Do jej domu zostało już tylko kilkadziesiąt metrów, z daleka widziała światło palące się w oknie kuchni. Amelia i Robert uwijali się tam już zapewne, zajęci przygotowywaniem kolacji. Nagle Iza z całego serca zapragnęła być już tam, w domu, z nimi. Zakończyć tę niewygodną rozmowę z Michałem, rozluźnić spięte nerwy, znaleźć się w bezpiecznym zaciszu rodzinnego salonu w towarzystwie ukochanych osób. Najzwyczajniej w świecie zjeść kolację i napić się kakao.

– Nie wiedziałem, że masz przyjaciół w Belgii – podjął z najwyższą ostrożnością Michał. – To chyba jakaś świeża znajomość?

– Tak, dosyć świeża – przyznała beztrosko, z zadowoleniem obserwując coraz bardziej zmniejszającą się odległość do furtki jej domu. – Poznałam ich rok temu w Anabelli i od tamtej pory trzymamy regularny kontakt. A u ciebie jak idzie interes? – zmieniła zgrabnie temat, ruchem ręki wskazując w tył na jasno oświetlony budynek hotelu, który właśnie minęli. – Widzę, że macie całkiem spory ruch?

Michał, który słuchał jej z chmurną i niezadowoloną miną, ocknął się na ostatnie słowa i również zerknął w tamtą stronę.

– A tak, biznes idzie całkiem nieźle – przyznał szybko. – Na weekend majowy mamy już osiemdziesiąt procent rezerwacji, a na wakacje prawie pięćdziesiąt. Ludziom podoba się wizja odpoczynku na świeżym powietrzu, w dziczy na zadupiastym Podlasiu. Ojciec miał rację, muszę mu przyznać, że to był niegłupi strzał. Ale trzeba będzie pójść w tym jeszcze dalej, dlatego myślę o rozreklamowaniu naszej oferty hotelowej za granicą – spojrzał na nią znacząco. – A gdyby do tego dołączyć jeszcze jakąś francuską ofertę gastronomiczną…

Iza pokiwała głową.

– Masz rację, to chyba dobra droga rozwoju – przyznała uprzejmym, obojętnym tonem, zatrzymując się przy furtce swego domu, do której właśnie dotarli. – W ogóle akcenty z różnych kuchni świata to zawsze ciekawy chwyt reklamowy. A teraz wybacz, Misiu, ale muszę już iść. Wolałabym nie spóźnić się na kolację, to ostatni wieczór przed moim wyjazdem i chciałabym w całości spędzić go z rodziną.

– Jasne – pokiwał skwapliwie głową Michał, wyciągając do niej rękę. – Dzięki za rozmowę, Iza. Nie będę cię już dłużej zatrzymywał… Dasz mi łapkę na pożegnanie?

Iza zawahała się na ułamek sekundy, ale podała mu rękę. Ku jej zaskoczeniu Michał natychmiast chwycił ją w obie swoje, po czym schylił się i namiętnie przylgnął do niej ustami. Ciepły i miękki dotyk jego warg sprawił, że po karku dziewczyny przebiegł delikatny dreszcz… Szybko wycofała dłoń i położyła ją na żelaznej klamce furtki.

– Muszę już iść – powtórzyła szeptem.

– Spotkamy się w Lublinie? – zapytał również szeptem Michał. – Nie mówię, że od razu… ale za jakiś czas? Będę mógł do ciebie zadzwonić?

– Okej – skinęła głową. – Za jakiś czas.

– Dobrze, Iza – zgodził się natychmiast, a jego błękitne oczy błysnęły hipnotyzującym blaskiem w zapadłym już mroku. – Dziękuję ci, kochanie. Dobrej nocy.

– Dobranoc, Misiu – wyszeptała, po czym, nie oglądając się za siebie, weszła na swoje podwórko, zamknęła za sobą furtkę i spokojnym krokiem ruszyła w stronę domu.

Michał śledził ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła we wnętrzu ganku i nie zatrzasnęły się za nią drzwi. Wtedy on również odwrócił się i odszedł w stronę jaśniejącego światłami hotelu, po drodze w zamyśleniu kopiąc przed sobą butem mały kamyk, który zawieruszył mu się pod nogami i który dopiero nieopodal hotelu odskoczył mu w trawę. Wówczas wytrącony z rytmu Michał zatrzymał się i zawahał, a następnie odwrócił się powoli i na powrót wbił wzrok w oświetlone, widoczne już teraz z daleka okna domu Izy.

Obserwujący go z okna recepcji ojciec, który czekał tu na niego od dobrej godziny, jeszcze przez kolejny kwadrans podejrzliwym wzrokiem patrzył na odwróconego do niego plecami, stojącego nieruchomo na skraju przedhotelowego placu syna, który, zapatrzony gdzieś przed siebie, od czasu do czasu odgarniał sobie dłonią falę włosów z czoła. Wreszcie Michał przecknął się nagle jak wyrwany z głębokiego snu, po czym, nie rozglądając się już na boki, szybkim, energicznym krokiem przemierzył zastawiony samochodami hotelowych gości plac i głównymi drzwiami wszedł do budynku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *