Anabella – Rozdział LXXXIII
Ciężkie drzwi w głębi sali widzeń otworzyły się z głuchym szczękiem i ubrany na czarno strażnik więzienny wprowadził do środka Kacpra. Stojący w miejscu wskazanym przez woźnego Iza i pan Stanisław aż podskoczyli z radości na jego widok. Również Kacper, który dziś wyglądał bardzo dobrze i zdawał się wręcz tryskać energią, rozpromienił się natychmiast i pośpiesznym krokiem podszedł do nich, wyciągając obie ręce. Tuż przed nimi zatrzymał się jednak i zawahał, jakby zastanawiał się, z kim przywitać się najpierw, dlatego Iza, widząc to, cofnęła się o krok, by umożliwić mu najpierw uściśnięcie stryja.
– Ech, szczylu kochany! – cieszył się pan Stanisław, ściskając go i czochrając po krótko ściętych włosach. – A niech cię, ależ się za tobą stęskniłem!
– Ja za tobą też, stary capie! – zapewnił go wesoło Kacper, klepiąc go po plecach. – Siedzę tu i siedzę, i nie ma mi kto, kurde, kazań prawić! Serio, stryj, żebyś ty wiedział, jak już mi brakuje tego twojego opieprzania, wymądrzania się i trucia za uszami…
Puścił go i zerknął na Izę, która przyglądała im się z uśmiechem.
– Izy ochrzanów też mi brakuje! – dodał z radością, otwierając ku niej ramiona. – Chodź no tu, mała! Na ciebie to czekałem jak, kurde, Sahara na deszcz!
Iza ze śmiechem wtuliła się w jego objęcia, na co Kacper, wtórując jej swym dawnym tubalnym rechotem, podniósł ją do góry i okręcił wokół siebie w szalonym pląsie po sali widzeń. Widok ten rozśmieszył nie tylko pana Stanisława, ale nawet stojącego pod ścianą strażnika, który, pomimo służbowej powagi, wydawał się miłym i sympatycznym człowiekiem. Obaj panowie wymienili rozbawione spojrzenia.
– Kacper, puszczaj! – zaśmiała się Iza, obejmując go za szyję, by nie stracić równowagi. – Nie szalej tak! No, no! Widzę, że energia aż cię rozpiera!
– A jak! – zawołał radośnie Kacper, stawiając ją z powrotem na podłodze i znów tuląc w objęciach. – Taki mam pałer, że mógłbym góry przenosić! No chodź do mnie, Iza, nie uciekaj, przytul się… Kurna, jak ja za tym tęskniłem, mówię ci… Jakbym od roku chleba nie jadł! Mmm… – zamruczał, wtulając twarz w jej włosy i głośno wdychając powietrze. – Co za zapach! Aż mi się we łbie kręci… Prawdziwy zapach kobiety! I to ciepełko, ta mięciutka, aksamitna skórka… – kontynuował, schylając się i przejeżdżając nosem po jej policzku i szyi. – Ja pierniczę, Iza… odlatuję!
– Kacper, przestań! – śmiała się Iza, odpychając go żartobliwie od siebie. – Świntuchu jeden!
Jej protest był jednak tylko symboliczny, wiedziała bowiem, jak bardzo musiało mu brakować kontaktu z drugim człowiekiem, a zwłaszcza z kobietą, i nie chciała pozbawiać go tej drobnej przyjemności. W końcu nic jej to nie kosztowało, a jemu sprawiało taką radość! Choć od wczoraj prawie nie zmrużyła oka, podenerwowana sprawą Pabla i Krawczyka, o którego stanie zdrowia ani ona, ani Majk wciąż nie mieli żadnych wieści, z całego serca cieszyła się, że widzi Kacpra, w dodatku w tak dobrej formie fizycznej i psychicznej. Albowiem to był znowu tamten dawny Kacper, którego znała i którego w swoim czasie zdążyła już tak bardzo polubić!
– No co? – rzucił butnie, nie pozwalając jej się odepchnąć. – Przecież świńskiego nic nie robię, tylko trochę się przytulam i wącham zapach kobiecego ciałka. Nic się nie bój, mała! Zapomniałaś, że ja człowiek honoru jestem?!
Iza roześmiała się, podniosła obie dłonie i ująwszy w nie twarz Kacpra, pogładziła go delikatnie po policzkach, szorstkich i kłujących od mocnego zarostu. Zachwycony tym gestem chłopak z rozkoszy aż przymknął oczy.
– O kurde… życie jest piękne! – zamruczał. – Ja cię kręcę… Jak człowiek na głodzie, to go każdy okruszek chleba cieszy! I to podwójnie! No jeszcze, jeszcze… proszę… Iza, ty normalnie życie we mnie wlewasz!
Obserwujący scenę pan Stanisław i strażnik Kacpra teraz już jawnie śmiali się z jego niepohamowanego wybuchu emocji, po czym strażnik dał znak, że może zostawić ich samych, i cicho wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą ciężkie drzwi. Kacper nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
– Ja już dawno wiedziałem, że życie bez kobiety to żadne życie – ciągnął filozoficznym tonem, tuląc się do Izy, która teraz dla odmiany podniosła rękę wyżej, by pogładzić go po włosach. – Ale w pudle to dociera do człowieka siedem razy bardziej… O, jak super!… Ja pierniczę, jak mi tego brakowało! Jak tlenu!
Uniesiona swą humanitarną misją Iza jeszcze przez dłuższą chwilę gładziła go po krótko ściętych włosach, w duchu zdziwiona ich twardą, szorstką fakturą, zupełnie inną niż miękkie, kłębiące się przyjemnie w dłoni włosy Majka. To były zupełnie inne włosy… grube, sztywne, jakby toporne… zupełnie niepasujące do jej palców…
– No już! – uśmiechnęła się, ostatni raz przejeżdżając dłonią po nieogolonym policzku Kacpra i odsuwając się od niego. – Wystarczy tych pieszczot, Kacperku, teraz musimy trochę porozmawiać! Pan Stasio czeka.
– Okej – westchnął z żalem Kacper, ale posłusznie puścił ją i zajął miejsce na krześle przy stoliku wyznaczonym do dzisiejszego widzenia. – Siadaj, stryj, co tak będziesz sterczał? Ona ma rację, mamy przecież tylko godzinę, a wy koniecznie musicie mi opowiedzieć, co tam u was ciekawego.
– Najpierw ty powiedz co u ciebie – zastrzegł pan Stanisław, siadając wraz z Izą naprzeciwko niego. – No gadaj, Kacper… dobrze ci tu? Zadowolony jesteś z warunków?
– Spoko, jest super – skinął głową Kacper, kładąc obie ręce przed sobą na stoliku i splatając palce. – Na początku trochę się wkurzyłem, bo myślałem, że przeniosą mnie gdzieś zaraz po wyroku, a tu przez dwa tygodnie nic się nie działo, jakby o mnie zapomnieli. Wiadomo, i tak byłem zachwycony, że mam ten wyrok i że tylko do września będę siedział. Aż się żyć zachciało! A potem okazało się, że ta obsuwa to dlatego, że na prośbę pana mecenasa szukali dla mnie odpowiedniego współlokatora do celi. Bo, jak to mówił pan Maciek, nie chcieli mnie zamknąć z jakimś recydywistą albo psychopatą.
– Tak – potwierdziła Iza. – To było najważniejsze kryterium.
– Nie no… ja tam z każdym dałbym sobie radę! – machnął lekceważąco ręką Kacper. – Mnie nie tak łatwo przerobić, a złamać też bym się tak szybko nie dał. Ale fakt, że z tym Jaśkiem, co teraz siedzę, to w sumie fajnie jest. Skumplowaliśmy się nawet nieźle, chociaż on to taki trochę, że tak powiem, mięczak i fujara… ale w sumie spoko gość – zaznaczył lojalnie. – Da się z nim pogadać, a to najważniejsze.
– No to opowiedz nam coś więcej o tym Jaśku – zaciekawiła się Iza, a pan Stanisław pokiwał głową na znak, że popiera jej prośbę. – Długo już tu siedzi?
– Rok i cztery miechy – odparł rzeczowo Kacper. – I posiedzi dłużej ode mnie, bo ma wyrok do stycznia, bez szansy na wcześniejsze wyjście.
– To ostro musiał narozrabiać – zauważył pan Stanisław.
– No – przyznał Kacper. – Narozrabiał, dużo gorzej niż ja, a jest prawie trzy lata młodszy. Dilerka, jakieś napady rabunkowe, rozboje… ale nie sam, tylko w zorganizowanej grupie – zaznaczył. – Mieli wtopę i prawie wszystkich od nich zwinęli, razem z szefem bandy. Dostali wyroki i siedzą… a jak wyjdą, to pewnie będą robić to samo – dodał z niesmakiem. – Jasiek pewnie też. Tyle że on to akurat na gangstera nadaje się jak, kurde, ja na mnicha… Przez czystą głupotę w to wszedł. Sam mówi, że z początku nie do końca kapował, na czym to polega i co za to grozi, a potem to już go za każdym razem tak zastraszali i szantażowali, że musiał robić to dalej. Bilet w jedną stronę, nie? Jak już raz się do takiej bandy wejdzie, to nie da się wycofać.
– No to po co w ogóle w to wchodził? – zdziwił się pan Stanisław.
– A jak myślisz, stryj, po co? – pokiwał głową z pobłażaniem Kacper. – No przecież dla kasy! Chłopak z matką tylko mieszkał, ojca to nigdy nawet nie na oczy nie widział. W domu się nie przelewało, a on chciał sobie telefon kupić, jakiś sprzęt do muzy, komputer… Takie podstawowe rzeczy, nie? Ale nawet na to nie miał kasy, potem ze szkoły go wylali za nieobecności, do pracy nikt go nie chciał przyjąć… no to znalazł sobie łatwy sposób na zarobek. I tak się wkręcił.
– Przykre – zauważyła smutno Iza.
– Ja to bym nigdy w takie bagno nie poszedł – zaznaczył stanowczo Kacper. – Może ze mnie nie jest jakiś gigant, ale aż takim bezmózgiem nie jestem, żeby pakować się w bandycki półświatek dla jakiegoś, kurna, głupiego telefonu! – skrzywił się z niesmakiem. – Ja człowiek honoru jestem i jak sam na coś nie zarobię, to na cudzej krzywdzie żerował nie będę. Co to, to nie! Powiedziałem to Jaśkowi i on się ze mną zgadza, mówi, że jakby jeszcze raz miał wybór, to by nigdy w to nie wdepnął. Jego matka przez to miała zawał serca – dodał ciszej. – Dowiedziała się, że działał w tej bandzie, dopiero jak go aresztowali. Wcześniej cieszyła się, że synuś taki obrotny, że forsę do domu przynosi… Strasznie to przeżyła – westchnął. – O wiele gorzej niż moi starzy.
– Twoi przecież wiedzą, że nie zrobiłeś tego specjalnie – wtrącił szybko pan Stanisław. – Ja sam im powtarzam, że z ciebie dobry chłopak, a tamto to był tylko błąd… błąd młodości! Każdemu może się zdarzyć.
– Dzięki, stryj – uśmiechnął się lekko Kacper. – Kiedyś to bym nawet nie pomyślał, że na ciebie będzie można tak liczyć, stary capie. I w sądzie, i ogólnie… ja tego nie zapomnę, zobaczysz! – zapewnił go, wyciągając rękę i poklepując go lekko po przedramieniu. – Jeszcze się przekonasz. Ale u Jaśka to też był błąd młodości – zaznaczył lojalnie, wracając do tematu. – Może trochę inny, bo ja zrobiłem głupotę tylko raz, a on wszedł w recydywę i zabrnął w tym za daleko… sam to zresztą rozumie… ale tak czy siak u niego to był bardziej brak pomysłu na życie, a nie zło z natury. Zwłaszcza że, tak jak mówię, on się do takiej brudnej roboty kompletnie nie nadaje, taka trochę łajza z niego… zahukany dzieciak, ale w sumie dobry chłopak… I serio, cieszę się, że pan mecenas załatwił mi celę właśnie z nim, a nie z jakimś nadętym dupkiem czy mięśniakiem bez mózgu.
– No właśnie – zgodziła się Iza, tłumiąc w sercu niepokój, jaki ogarniał ją na nowo za każdym razem, kiedy słyszała wzmiankę o Pablu. – Dzięki temu masz przynajmniej spokój w celi i komfort psychiczny.
– Ja to się w ogóle panu mecenasowi do końca życia nie wypłacę – pokręcił głową Kacper. – Co ten facet dla mnie zrobił, to się w pale nie mieści… i ty, Iza, też – dodał z powagą. – On zawsze mówi, że pomaga mi ze względu na ciebie, ale to tym bardziej… A ja umiem się odwdzięczyć i choćbym miał sobie łapy urobić po łokcie, jak wyjdę z pudła, to rozliczę się z nim sprawiedliwie. O takim, kurde, adwokacie, to rzadko kto tutaj może sobie pomarzyć… Jakby Jasiek miał takiego, to pewnie też by o połowę krócej siedział.
Iza uśmiechnęła się z dumą przemieszaną ze smutkiem. Czy obecne kłopoty Pabla z Krawczykiem nie były w pewnym sensie ironią losu?
„Chociaż to i tak szczęście w nieszczęściu, że jest doświadczonym prawnikiem” – pomyślała. – „W razie czego sam najlepiej będzie wiedział, jak się bronić.”
– Czyli porozumiałeś się z Jaśkiem – podsumował z zadowoleniem pan Stanisław.
– No porozumiałem się, co miałem się nie porozumieć – przyznał Kacper. – Tylko że jak o kobitkach chcę sobie z nim pogadać, to słabo nam to idzie. W tym się za cholerę nie dogadujemy… No, ale co zrobić? – dodał, rozkładając ręce. – Różnica poglądów to różnica poglądów, każdy ma prawo do swoich. Ja nikomu moich na siłę nie będę narzucał, człowiek honoru jestem, nie?
– A na czym polega ta wasza różnica poglądów? – zapytała z zaciekawieniem Iza.
– No po prostu… Jasiek to jest sztywny monogamista – skrzywił się z niesmakiem Kacper, na co Iza i pan Stanisław wymienili znaczące spojrzenia. – Ja go nie rozumiem. Dziewczyna kopnęła go w tyłek, kazała mu się nigdy więcej do siebie nie odzywać, a on, zamiast dać jej spokój i poszukać towaru na innym straganie, dalej za nią wzdycha i jeszcze jakieś liściki miłosne do niej wypisuje. I to żeby jeszcze umiał pisać! – zaznaczył z pobłażaniem. – Ja co prawda też mam ciężką łapę do pisania, ale żeby takie ortografy sadzić jak on, to serio… trzeba mieć talent. Kocham przez samo ha! No toż przecież nawet największy cymbał wie, że to się pisze przez ce-ha! Jak raz dał mi przeczytać, żebym sprawdził, czy przekonująco wyszło, to mi, kurde, włosy na łbie dęba stanęły! Jakbym był dziewczyną, to po takim liście zdyskwalifikowałbym go na amen. Co by nie mówić – dodał tonem znawcy – jak chce się gadać z kobietami, to trzeba zachować chociaż minimalną klasę, nie?
– Oj, Kacper! – pokręciła głową Iza, starannie kryjąc rozbawienie. – Ty się lepiej tak nie wymądrzaj… Czyli, jak rozumiem, Jasiek miał dziewczynę, ale jak trafił do więzienia, to ona go rzuciła, tak?
– No, dokładnie – potwierdził Kacper. – Powiedziała mu, że z kryminalistą nie będzie się wiązać i kazała mu spadać na szczaw. A ten pajac, zamiast cieszyć się, że znowu jest wolny i rozejrzeć się za jakimś innym fajnym lądowiskiem – tu popukał się wymownie po głowie – uparł się na nią jak głupi i bez przerwy powtarza mi, że albo ona, albo żadna. Ona i ona! Pokazywał mi zdjęcie, nawet niezła sztuka, chociaż jak na mój gust to trochę za chuda. Chyba ma na imię Ala… – zastanowił się, marszcząc czoło. – Albo Ola. Ewentualnie Ela… kurde, muszę go dopytać, bo już mi ze łba wyleciało… no, nieważne! – machnął ręką. – W każdym razie wkręcił się w nią po uszy i przez cały czas ma nadzieję, że jak wyjdzie, to ją odzyska. A ja mu tłumaczę, żeby dał sobie spokój, bo tego kwiatu jest pół światu i czy to będzie Ala, czy Ola czy Ela, to różnicy wielkiej nie robi.
– Głupiś, Kacper – mruknął z dezaprobatą pan Stanisław. – Jednak nic się nie zmieniłeś i nic nie zrozumiałeś. Ale jeszcze kiedyś zobaczysz…
– A stryj to co? – zaśmiał się dobrodusznie Kacper. – Kazanko już dla mnie szykuje? No gadaj sobie, gadaj, stary capie, ja to nawet lubię. I tak mnie nie przekonasz, że jedna kobitka może wystarczyć na całe życie! A jak tylko wyjdę z pudła, to pójdę w takie tango, że mnie stryj przez dwa tygodnie na chacie nie zobaczy! No co? – zmieszał się nieco na widok zniesmaczonej miny Izy. – Nie patrz tak na mnie, mała, przecież od dawna wiesz, że ja się na monogamistę nie nadaję. No dobra… przyznaję, że na początku, jak trafiłem tutaj, to psychicznie trochę pękłem – zgodził się pojednawczo. – Niefajnie się czułem, zwłaszcza jak sobie pomyślałem, że żadna z tych moich już nawet o mnie nie pamięta… ani Baśka, ani Jolka, ani Renia… Bożenka też nie… Julitka albo Judytka… Iwonka… ech! – westchnął z melancholią. – Bo jak mnie wtedy przymknęli, to prawda, że żadna z nich się tym nie przejęła, żadna o mnie nie zapytała, jakby mnie w ogóle nie znały. To mnie trochę zdołowało, nie powiem. Ale teraz? – zaśmiał się beztrosko. – Teraz to co innego! Jak mam wyrok i zostało mi tylko trzy i pół miecha do końca odsiadki, to ja nowy człowiek jestem! Od razu inaczej patrzę na życie i już się nie mogę doczekać, kiedy wyjdę na wolność. Wtedy to ja dopiero sobie odbiję! Ha! Żadnej nie przepuszczę!
– Wstydziłbyś się, Kacper – westchnął pan Stanisław. – A ja już miałem nadzieję, że ty się trochę zmienisz, przemyślisz coś, a jak stąd wyjdziesz, to wreszcie się ustatkujesz. Przecież Ziutka sama mówiła…
– Jasne, stryjenka Ziuta! – prychnął pobłażliwie Kacper, wywracając oczami. – A stryj oczywiście dalej wierzy w te sny i zabobony! Bo co, może znowu się stryjowi przyśniła? – dodał kpiącym tonem. – I do tego pewnie gadała o mnie?
– A żebyś wiedział! – zawołał surowo pan Stanisław. – Przyśniła mi się, nawet jakoś niedawno, parę dni temu… I rzeczywiście mówiła o tobie! Nie tylko o tobie, ale o tobie też!
– No? I co mówiła? – zapytał z rozbawieniem Kacper.
– To samo co wtedy – odparł nieco urażonym głosem pan Stanisław. – Że się zmienisz i ustatkujesz… i że to się już zaczęło, bo jesteś teraz na dobrej drodze. I że masz nią iść.
Iza zadrżała na te słowa, przypominając sobie charakterystyczne słowa „cyganki”, które słyszała już wielokrotnie i w różnych okolicznościach. A zatem symbol dobrej drogi odnosił się i do Kacpra…
– Tylko ja nadal nie wiem, co niby w tym jest dobrego – pokręcił z zafrasowaniem głową mężczyzna. – Jak to rozumieć, kiedy ty się nadal nic a nic nie zmieniłeś, w głowie ciągle masz te same świństwa i głupoty… I ty się, Kacper, z tego nie śmiej, bo to nie są żarty! – pogroził mu ostrzegawczo palcem, widząc, że bratanek z komicznym grymasem wykrzywia wargi. – Ja Ziutce wierzę, ona by mnie nie kłamała.
– No dobra, stryj, dajmy już temu spokój – przerwał mu pojednawczym tonem Kacper. – Nie chcę się z tobą kłócić, nie widziałem cię dwa miesiące, a teraz mam się z tobą pożreć o stryjenkę Ziutę? Bez jaj… Zwidziała ci się, to jej problem, a gadać, to niech sobie gada co chce, mnie to nie przeszkadza.
– Kacper, a przeczytałeś książkę, którą ci dałam? – zmieniła na wszelki wypadek temat Iza, widząc zniesmaczoną, niezadowoloną minę pana Stanisława.
– Przeczytałem! – ożywił się natychmiast Kacper. – Super była! Ten Monte Christo to był niezły zadymiarz, na początku trochę mnie wkurzał, bo straszny był z niego naiwniak… ale potem w pudle się wyrobił i tak dawał czadu, że do samego końca trzymałem za niego kciuki. Fajnie się czytało, aż żałowałem, że to już koniec. A teraz namawiam Jaśka, żeby też przeczytał, ale on do czytania to kompletnie nie ma melodii… No, ale wystarczy o mnie – zreflektował się nagle, zerkając na zegar ścienny wiszący w głębi sali widzeń. – Czas leci, teraz wy opowiadajcie co tam u was!
Choć Iza i pan Stanisław woleliby dalej wypytywać Kacpra o szczegóły pobytu w więzieniu, przychylili się do jego prośby i opowiedzieli mu różne nowinki ze swojego życia – pan Stanisław o wnukach i licznych rozmowach telefonicznych z rodziną, w tym również z rodzicami Kacpra, którym od początku na bieżąco relacjonował postępy w jego sprawie, zaś Iza o rozpoczynającym się właśnie gorącym okresie zaliczeń na uczelni, zdanym egzaminie na prawo jazdy oraz doświadczeniu, jakie stopniowo zdobywała za kierownicą nowego firmowego auta.
– A jak tam sprawy z szefem? – mrugnął do niej znacząco Kacper. – Nadal leczy cię z inwersji? Czy już po drodze zmieniłaś lekarza?
– Ech, Kacper! – roześmiała się Iza, przypomniawszy sobie jego dawne aluzje. – Nie wygaduj głupot! Mówiłam ci już dawno, że nie mam żadnego lekarza. A co do mojej awersji, to rozczaruję cię, ale ona nadal ma się bardzo dobrze – zaznaczyła wesoło. – I póki co, nie mam zamiaru tego zmieniać!
– Jasne, już w to wierzę! – pokiwał pobłażliwie głową Kacper. – Nie ze mną taka ściema, młoda… Ale spoko, nie będę dopytywał – dodał lojalnie. – Nie chcesz sama mówić, to nie, w końcu to jest prywatna sprawa i ja to szanuję. Człowiek honoru, kurde, jestem, nie?
– Właśnie – zgodziła się Iza. – A człowiek honoru nie wmawia nikomu hipotez, których nie jest pewien, prawda? Jak mówię, że nic takiego nie ma, to nie ma i już. Dlatego zostawmy to już, Kacperku, i wróćmy jeszcze na chwilę do ciebie i twoich warunków w więzieniu – zmieniła zgrabnie temat. – O Jaśku już wiemy, że jest okej, a teraz powiedz coś o innych rzeczach. Jaką macie celę i w ogóle co robicie na co dzień… Jest tu jakiś sztywny rozkład dnia?
– Jest – skrzywił się Kacper. – Ale dla nas od przyszłego tygodnia to się zmieni, bo wzięli nas z Jaśkiem jako ochotników do roboty. Szkoda tylko, że nie do tej, co bym chciał.
– Do roboty? – zdziwił się pan Stanisław. – Jak to?
– No tak – wzruszył ramionami Kacper. – Była taka możliwość… oczywiście nie dla wszystkich, ale akurat dla nas z Jaśkiem tak… żeby zgłaszać się do pracy. Świeża sprawa, sprzed paru dni. No wiecie, aktywizacja zawodowa osadzonych, czy jak to się tam nazywa… zamiast siedzieć bezczynnie, można coś zrobić, zmienić klimat, popracować, a do tego nawet coś tam płacą. No to się zgłosiliśmy. Była opcja, że będziemy pracować na budowie, a przecież ja akurat na tym znam się najlepiej, mam doświadczenie i w ogóle… Byłem pewien, że wezmą mnie do właśnie tego, już się cieszyłem, że chociaż na parę godzin dziennie wyjdę z tego pudła, pooddycham sobie świeżym powietrzem, zwłaszcza że teraz wiosna i takie fajne słońce świeci…
– I co? – zapytała Iza. – Nie przydzielili cię na budowę?
– No właśnie nie – westchnął z niezadowoleniem Kacper. – Prawie wszyscy inni jadą, tylko ja, decyzją naczelnika, mam zostać tutaj i pomagać przy dostawach do kuchni. A z kolei Jasiek będzie pomagał w pralni, bo tam też trzeba jakieś graty nosić. Nie wiem, dlaczego akurat nas wrobili w taką głupią robotę – skrzywił się znowu. – Mnie to może dlatego, że jestem świeżo po wyroku, okej… ale Jaśka? Nie kapuję… Trochę mnie to wkurzyło, no ale… żeby nie było, że narzekam – zastrzegł, zwracając się do Izy i podnosząc w górę palec. – I tak jest super, a z tą robotą to jeszcze się zobaczy. Na razie przydział do kuchni i pralni mamy tylko na miesiąc, pod koniec czerwca będzie opcja zmiany i może wtedy już pojedziemy na tę budowę.
– Wiesz co, Kacperku? – odparła z wahaniem Iza. – Spróbuję pogadać w tej sprawie z mecenasem Lewickim, oczywiście jeśli trafi mi się dogodna okazja. Problem w tym, że u niego pewne sprawy trochę się pokomplikowały i jest teraz bardzo zajęty, więc na ten moment niczego niestety nie mogę ci obiecać.
– No co ty, Iza! – obruszył się Kacper. – Nic mu nie mów, nawet nie próbuj zawracać mu głowy taką pierdołą! Ty myślisz, że ja jestem jakaś, kurde, księżniczka na ziarnku grochu? Nie ma problemu, jak trzeba, to popracuję i w kuchni. Wiadomo, że wolałbym cięższą robotę, bo parę skrzynek z kartoflami przenieść czy jakieś inne paczki wyładować z dostawczaka, to przecież żaden wysiłek. Ale i tak jest dobrze. Za miesiąc może wrobią w to kogoś innego, a nas przesuną na budowę, a jakby nawet nie, to przecież ja tu siedzę tylko do piętnastego września. Nie ma o co robić dymu, daj spokój.
– No dobrze – pokiwała głową Iza. – Może i masz rację.
– Pewnie, że ma rację, pani Izo – przyznał pan Stanisław. – Nie ma co rozpieszczać gówniarza, niech robi, co mu każą. Ważne, że przynajmniej do czegoś się przyda, a nie będzie siedział i lenił się całymi dniami.
– Ty to, stryj, nawet pojęcia nie masz, jak ja bym chciał już móc przestać się lenić – zapewnił go Kacper. – Myślisz, że nie tęskni mi się za robotą? Tęskni się jak cholera! Już bym tak coś sensownego porobił, przypomniał sobie, jak mięśnie pracują… Niby codziennie ćwiczę sobie w celi, żeby kondycji nie stracić, ale jednak robota to robota, wtedy jest w tym jakiś cel, nie? Dlatego mówię, dobra i ta kuchnia – zaznaczył z powagą. – Ja tam nie narzekam i narzekać nie będę.
– Czyli zaczynasz od poniedziałku? – upewniła się Iza.
– No – skinął głową. – Od poniedziałku.
– I dobrze – ocenił z satysfakcją pan Stanisław. – To mi się podoba.
Drzwi sali widzeń uchyliły się i pojawiła się w nich postać strażnika. Kacper, Iza i pan Stanisław jak jeden mąż zerknęli na zegar ścienny, z żalem konstatując, że w istocie upłynęła już zaplanowana godzina wizyty. Wszyscy troje, ociągając się, podnieśli się od stolika i popatrzyli po sobie, jakby trudno przychodziły im słowa pożegnania.
– Tu masz kilka drobiazgów, Kacperku – powiedziała Iza, podając mu torbę z prezentami, które dla niego przynieśli. – Trochę od pana Stasia, trochę od twoich rodziców, a trochę ode mnie. Jakieś smakołyki do jedzenia, trochę nowych ubrań… i nowa książka – mrugnęła do niego porozumiewawczo.
– O, książka! – ucieszył się Kacper, chętnie biorąc torbę z jej rąk. – Jaka?
– Zobaczysz – uśmiechnęła się tajemniczo. – Ale znowu coś z literatury francuskiej. Powinno ci się podobać, taką mam nadzieję. Jak przyjdziemy do ciebie następnym razem… a teraz będziemy cię odwiedzać o wiele częściej, bo co trzy tygodnie… to opowiesz mi swoje wrażenia z lektury, okej? To już niedługo.
– Następne widzenie ma być w połowie czerwca – doprecyzował pan Stanisław.
– Tak, wiem – skinął głową Kacper. – Będę czekał. I dzięki za prezenty, miło z waszej strony. No to co, kochani… trzymajcie się.
Odłożył torbę na stolik, wyciągnął rękę do stryja i obaj uścisnęli się serdecznie, po czym chwycił w objęcia Izę i przez kilkanaście długich sekund tulił ją mocno do siebie w milczeniu, jakby chciał naprzytulać się na zapas. Iza bez najmniejszego oporu poddała się temu gestowi, mimo że siła jego uścisku znacząco utrudniała jej oddech.
„Trzymaj się, Kacperku” – myślała ciepło. – „Najgorsze już za tobą, wytrzymasz jeszcze parę miesięcy i zaczniesz życie na nowo. Oby tylko mądrzej, bo co do tego trudno nie mieć wątpliwości…”
– On się jednak wcale nie zmienił, pani Izo – zagadnął po wyjściu na ulicę pan Stanisław, jakby czytając w jej myślach. – A ja już myślałem, że jak trochę posiedzi, to coś mu się wreszcie w głowie przestawi. I niestety! Dopóki nie miał wyroku, to jeszcze jakoś go odrobinę na myślenie brało, ale teraz, kiedy wie, że wyjdzie za trzy i pół miesiąca, to już się w nim stara natura odzywa! Daremny trud. Ech! – pokręcił głową. – A Ziutka przecież wyraźnie mówiła…
***
„Trzeba będzie znowu porządnie przysiąść do literatury” – myślała z niechęcią Iza, zmierzając do domu z uczelni po zakończonych zajęciach i tradycyjnym pożegnaniu się z Martą na skrzyżowaniu ulic. – „Nie ma żartów, zaległości nazbierało mi się tyle, że teraz pierwszą połowę czerwca muszę przesiedzieć w książkach. Trzeba będzie wstawać trochę wcześniej i codziennie wkuwać chociaż trochę według planu.”
Był już piątek, tydzień zajęć na uczelni zakończył się i na weekend pozostały jej tylko obowiązki w pracy. Jednak od przedwczorajszego wieczoru, czyli od spotkania Pabla z Krawczykiem i wynikłych z tego komplikacji, również na tym polu tkwiła w niepewności i zawieszeniu, nie wiedząc, czy ma dalej angażować się w przygotowanie dla Majka urodzinowego przyjęcia à la française, które po środowych wydarzeniach stanęło pod znakiem zapytania. Sam Majk również nie wiedział, co ma zrobić, a choć na razie nie zdecydował się na odwołanie imprezy, jasno zapowiedział jej, że jeśli sprawa do soboty się nie wyjaśni, lub jeśli wyjaśni się w sposób niekorzystny dla Pabla, to ani on, ani nikt z przyjaciół nie będzie miał ochoty na świętowanie i przyjęcie urodzinowe trzeba będzie anulować. W pełni przyznając mu rację, Iza nie zaprzestała jednak działać w tym kierunku i przygotowania na wszelki wypadek trwały w tle, choć niepewność i obawa co do dalszego rozwoju wydarzeń zatruwały jej każdą minutę i nie pozwalały skupić się na niczym, a zwłaszcza na nauce do zbliżającego się zaliczenia i egzaminu z literatury.
Po obiedzie oraz krótkim odpoczynku przy kawie i francuskiej muzyce wybrała się na wieczorną zmianę w pracy z mocnym postanowieniem, że po weekendzie, bez względu na to, jak rozwinie się sprawa Krawczyka, usiądzie już systematycznie do nauki, a przynajmniej ułoży sobie plan działania na czerwiec.
„Jednak do poniedziałku nie ma mowy, żebym cokolwiek ruszyła” – myślała z zafrasowaniem, pośpiesznym krokiem zmierzając w stronę ulicy Zamkowej. – „Nie mam do tego głowy, to czekanie na wieści jest nie do zniesienia! Biedna Lodzia, co ona musi przeżywać… Z drugiej strony brak wiadomości o Krawczyku to może dobry znak? Gdyby coś naprawdę złego mu się stało, to Pablo raczej już by o tym wiedział.”
Z racji rozpoczynającego się weekendu na sali było już dużo osób planujących spędzić wieczór w klubie, zwłaszcza że od dwudziestej w Anabelli tradycyjnie zaplanowano dyskotekę. Przy drzwiach jak zawsze krążył Tom, którego postawna, budząca respekt sylwetka od pierwszego rzutu oka wyróżniała się na tle innych osób, a kilka metrów dalej stali Tymek z Antkiem i, pochyleni się nad dużym, rozmontowanym głośnikiem, z którego sterczały przewody, naradzali się nad ułożeniem wewnątrz wiązki kolorowych kabelków. Iza pozdrowiła po kolei wszystkich trzech kolegów, którzy przywitali się z nią z daleka przyjaznymi ruchami dłoni, i przemknęła w stronę zaplecza, po drodze witając uśmiechem kilkoro znajomych stałych klientów. Nieopodal baru wpadła na niosącą tacę Olę.
– O, Iza, jesteś! – ucieszyła się koleżanka, zatrzymując się na jej widok. – Słuchaj, mam taką sprawę, mała zmiana w grafiku. Zamieniłam się z Klaudią na końcówkę zmiany, muszę wyjść godzinkę wcześniej, odrobię ją jutro od szesnastej. Klaudzia właśnie przyszła, teraz się przebiera i za chwilę mnie zmieni, okej?
– Jasne, Olciu, nie ma sprawy – odparła Iza. – Żaden problem. Skoro Klaudia jest, a tobie wypadło coś pilnego…
– No, wypadło – przyznała z tajemniczą miną Ola. – Idziemy z moim facetem w takie jedno fajne miejsce i prosił, żebym wyszła z pracy wcześniej, bo inaczej nie załapię się na niespodziankę. Ciekawe, co to będzie… Dobrze, że Klaudia zgodziła się i zdążyła przyjść, bo Maciek ma po mnie przyjechać dosłownie za parę minut.
– Maciek? – zdziwiła się Iza. – Myślałam, że twój facet ma na imię Kuba…
– No co ty, z Kubą to już przeszłość! – wzruszyła lekceważąco ramionami Ola. – Skończyłam wreszcie ten chory związek, pod koniec więcej się kłóciliśmy, niż gadaliśmy normalnie. Aż się dziwię, że tyle z nim wytrzymałam. Teraz wreszcie zaczynam czuć, że żyję! Ale lecę, Iza, muszę zanieść ostatnie zamówienie – zreflektowała się. – Wpisz nam tylko za pamięci tę zmianę, dobrze? Wiem, że lubisz mieć porządek w grafiku. No, dzięki, kochana, nie zatrzymuję cię już!
Iza pokiwała głową, zapisując w pamięci rzeczoną zmianę, a choć z pragmatycznego punktu widzenia była ona nieistotna, ekipa Anabelli wiedziała, że dla porządku należy zgłaszać jej nawet takie. W tym względzie Iza była już znana z sumienności i wręcz drobiazgowości, doświadczenie nauczyło ją bowiem, że w prowadzeniu firmy lepiej zadbać o sto mało ważnych szczegółów, niż nie dopilnować jednego, który w pewnym momencie może okazać się kluczowy. Nawet Majk, choć czasem żartował sobie z tego, nazywając ją „służbistką”, skrupulatnie stosował się do wprowadzonych przez nią zasad, w duchu niewątpliwie doceniając ich skuteczność.
„Skończyła z Kubą i wreszcie zaczyna żyć” – powtórzyła w myślach słowa Oli, przechodząc obok baru i wymieniając powitalne uśmiechy z obsługującymi tam gości Wiktorią i Kamilą. – „To jest chyba normalne, najbardziej prawidłowe myślenie… Tylko dlaczego ja się do tego nie nadaję?”
Z westchnieniem udała się do szatni kelnerek, w drzwiach mijając się z Klaudią, gotową już do przejęcia obowiązków Oli. Dziewczyny pozdrowiły się w biegu, po czym Iza przebrała się w wygodniejsze buty, zabrała z wieszaka swój biały kelnerski fartuszek i udała się do kuchni, by upewnić się, czy wszystko jest tam w porządku, a następnie skierowała kroki do gabinetu z zamiarem rutynowego sprawdzenia, czy nie czekają na nią jakieś nowe faktury i polecenia od szefa.
Uchylając drzwi, omal nie uderzyła nimi Chudego, który właśnie stamtąd wychodził, mówiąc jeszcze coś do siedzącego przy biurku Majka.
– Ach… przepraszam! – zawołała dziewczyna, cofając się o krok.
– Spoko – uśmiechnął się Chudy, po czym usunął się nieco na bok, by odsłonić jej wejście. – Cześć, Iza, dobrze, że jesteś, właśnie o tobie mówiliśmy.
Na jej widok Majk poderwał się od biurka, nonszalanckim gestem dłoni odgarniając sobie włosy z czoła.
– Wchodź, Iza – rzucił ciepło. – A ty, Chudy, wracaj do roboty i pamiętaj tylko… gęba na kłódkę! – zastrzegł, podnosząc palec w ostrzegawczym geście.
– Jasne, szefie – skrzywił się lekko Chudy. – Nic nie wychlapię, szef nie pęka.
– Jesteśmy rozliczeni – dodał Majk, podchodząc do nich bliżej. – Gratyfikacja za zadanie specjalne wpłynie ci na konto w poniedziałek.
– Szef da spokój – pokręcił głową Chudy. – Takie rzeczy to ja przecież nie dla kasy.
– Wiem – odparł z powagą Majk, klepiąc go po ramieniu. – Wiem, Chudy, i dziękuję ci za to. Ale ja też muszę przecież jakoś wyrazić swoją wdzięczność. Więc nie dyskutujemy już o tym, okej?
– Okej – uśmiechnął się Chudy. – Dzięki, szefie. Jestem zawsze do dyspozycji jakby co. No, ale dobra, lecę już i dłużej nie przeszkadzam – dodał, zerkając na przysłuchującą im się w milczeniu Izę. – Robota czeka.
Po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Iza spojrzała wyczekująco na Majka, zaintrygowana i w duchu ucieszona jego spokojną, pogodną miną, jakiej od dwóch dni ani razu u niego nie widziała. Przeczucie podpowiadało jej, że to dobry znak. Zwłaszcza że obecność Chudego w gabinecie i uwaga o gratyfikacji za zadanie specjalne jasno wskazywały, iż chodzi o interesującą ich wszystkich sprawę Krawczyka.
– Chodź, elfiku, siadaj tu – powiedział Majk, ujmując ją pod łokieć i prowadząc w stronę stojącej w kącie kozetki. – Muszę z tobą pogadać.
Iza posłusznie opadła na kozetkę, nie odrywając od niego pytającego wzroku. Majk przykucnął naprzeciw niej tak, że jego twarz znalazła się na wysokości jej twarzy i ująwszy obie jej dłonie w swoje, z uśmiechem popatrzył jej w oczy. Przez głowę czekającej w napięciu Izy przebiegła ulotna myśl, że nawet w tak słabym oświetleniu, jakie obecnie panowało w gabinecie (jedynie przez niewielkie okienko pod sufitem wpadało dzienne światło z zewnątrz), jego szare tęczówki zdają się świecić wewnętrznym blaskiem, zupełnie jak srebrne oczy pamiętnego księżyca z Liège. Czy to dzięki temu wspomnieniu jej serce zalała nagle fala przyjemnego ciepła? Tak, niewątpliwie… Tylko dlaczego przez chwilę zdało jej się, że znajduje się w półmrocznym wnętrzu samochodu, za którego oknami kłębi się gęsta mgła? Mgła… a w tej mgle majaczą się niewyraźne kontury twarzy pana Szczepana i Hani ze ślubnego zdjęcia… oboje uśmiechają się do niej… powoli znikają… Z mgły wyłania się fosforyzujący blask błękitnych oczu… Nie… ach, nie! Co za bzdura! Wystarczy tych skojarzeń, czas wreszcie zacząć nad tym panować!
Otrząsnęła się szybko, siłą woli wracając do rzeczywistości.
– Domyślasz się, o czym chcę z tobą mówić, prawda? – zapytał Majk.
– Chyba tak – odparła ostrożnie. – Podejrzewam, że masz jakieś wiadomości o Krawczyku?
– Tak jest – skinął głową. – Godzinę temu gadałem z Pablem, przekazał mi najnowsze wieści z frontu. Wiemy już wystarczająco dużo, żeby móc ocenić sytuację. Co prawda nie znamy wszystkich szczegółów i pewnie ich nie poznamy – zastrzegł – ale ogólnie możemy powiedzieć, że nasze najgorsze obawy okazały się nieuzasadnione.
– Uff… Bogu dzięki! – odetchnęła z ulgą Iza. – Czyli wszystko skończyło się dobrze?
– Zależy dla kogo – odparł oględnie Majk, puszczając jej dłonie i siadając obok niej na kozetce. – Dla nas dobrze, dla Krawczyka niekoniecznie, choć nie powiem, żebym miał ochotę rozpłakać się rzewnie nad jego losem. Aż takim altruistą nie jestem – skrzywił się lekko. – Ale dobra, po kolei. Zacznę od tego, że już rano mieliśmy pierwszą dobrą wiadomość po telefonie od Wojtka. Jak wiesz, on jest prokuratorem i ma sporo prywatnych znajomości w policji, więc udało mu się dotrzeć do wyników badań laboratoryjnych tej wody ze szklanki Krawczyka.
– Aha. I co tam wyszło? – zapytała z zaciekawieniem Iza.
– Na szczęście nic. Woda jak woda, czysta mineralna, nic złego w niej nie było. Więc już na tym etapie byliśmy do przodu. Drugi plus to monitoring.
– Monitoring?
– Nagranie z monitoringu z knajpy – wyjaśnił jej Majk. – Właścicielka lokalu zabezpieczyła nagranie z kamery przemysłowej i przekazała je policji. Dla nas to akurat była świetna wiadomość, bo monitoring jasno by wykazał, że do momentu, kiedy Krawczyk zemdlał, Pablo nie dotknął go nawet czubkiem palca. Ale analiza nagrania już raczej nie będzie potrzebna. Po południu Pablo dostał poufną drogą cynk z tego szpitala, w którym leży Krawczyk, że powody jego zasłabnięcia, a ściślej zapaści, były całkowicie naturalne. Owszem, silne emocje mogły być bezpośrednim wyzwalaczem tego kryzysu, ale na pewno nie były jego podstawową przyczyną.
– Zapaść? – powtórzyła powoli Iza. – To nie brzmi dobrze.
– Brzmi nawet bardzo źle – przyznał Majk. – Z tego, co wiemy… choć oczywiście nie wiemy wszystkiego, bo informacje są naprawdę trudne do zdobycia ze względu na ochronę danych osobowych… Krawczyk do tej pory nie odzyskał przytomności. Lekarze utrzymują go w stanie śpiączki farmakologicznej i robią mu kompleksowe badania. Parametry w tych pierwszych, ogólnych, wskazują na mocny stan zapalny w organizmie, podobny jak przy raku, choć z tego, co dowiedział się Pablo, to raczej nie jest rak, bo markery nowotworowe wyszły mu negatywnie. Za to jest podejrzenie jakiejś innej poważnej choroby, prawdopodobnie autoimmunologicznej.
– O kurczę… niefajnie – pokręciła głową Iza, mimo wszystko poruszona naturalnym ludzkim współczuciem. – Czyli on musiał mieć ten problem już wcześniej?
– Zdecydowanie tak – zgodził się Majk. – Chociaż podobno nie leczył się wcale, zdaje się, że ani razu nie zgłosił się z tym do lekarza. Trochę to dziwne, bo co by nie powiedzieć o panu Sebastianie, to jest to generalnie bardzo poukładany człowiek. Wręcz urodzony pedant, któremu przeszkadza nawet najmniejszy pyłek na wymuskanym garniturku. Aż nie chce mi się wierzyć, że do tego stopnia zaniedbał tak ważną rzecz jak zdrowie.
– No właśnie, przecież on już od jakiegoś czasu wyglądał bardzo źle – zauważyła Iza. – Wcześniej to był idealnie zbudowany facet, przystojniak bez dwóch zdań… każdy musiał to przyznać, nawet ja, chociaż go nie znosiłam. A kiedy niecałe dwa miesiące temu rozmawiałam z nim w tej kawiarni, byłam w szoku, jak bardzo się zmienił. Wyglądał naprawdę okropnie, był cieniem dawnego siebie. I jeśli teraz to mu się jeszcze bardziej pogłębiło…
– Pogłębiło się – zapewnił ją Majk. – Mówiłem ci już w środę, że uderzyła mnie zmiana in minus w jego wyglądzie, a przecież widziałem go u nas ledwie miesiąc temu. Z tym że powiem ci, że jakoś nie przyjmowałem do głowy hipotezy, że może być chory. Raczej po cichu dopuszczałem opcję, powiedziałbym… romantyczną – skrzywił się z niesmakiem. – W tym sensie, że myślałem, że może jego na serio męczy to chore uczucie do Lodzi… tak bardzo, że nie je, nie śpi i przez to wygląda tak, jak wygląda.
– Aha – przyznała Iza. – Ja też kilka razy o tym pomyślałam, ale nie chciałam skupiać na tym uwagi, bo… no nie wiem sama… to była po prostu bardzo nieprzyjemna myśl.
– Dokładnie tak – pokiwał głową Majk. – Ale mimo wszystko w tym przypadku to było bardzo prawdopodobne. Oczywiście nie chciałem rozmawiać o tym z Pablem, żeby go nie dobijać, chociaż podejrzewam, że on też tego nie wykluczał. Natomiast dziś okazało się, że przyczyna tych negatywnych zmian w jego wyglądzie nie miała bezpośredniego związku z Lodzią i była jednak stricte fizyczna. Krótko mówiąc, Krawczyk jest ciężko chory – podsumował. – Jeszcze nie wiadomo na co, ale nie ma wątpliwości, że to jakaś poważna choroba, i lekarze wcale nie dają gwarancji, że uda mu się z tego wyciągnąć.
Pomimo zdecydowanie negatywnych uczuć, jakie Iza żywiła względem Krawczyka, wiadomość ta, przygnębiająca sama w sobie, sprawiła jej szczerą przykrość. Bo czyż nie był to najlepszy dowód na to, jak kruche jest życie i jak niewielką wartość w takiej sytuacji mają nawet największe pieniądze?
– Oby mu się udało! – westchnęła. – Fakt, że napsuł nam niemało krwi, ale jednak chciałabym, żeby wyzdrowiał. Może to nie rak, ale jeśli to jest coś chociaż trochę podobnego… Moja mama umarła na nowotwór – dodała smutno, wpatrując się w przeciwległą ścianę zastawioną regałem z klaserami. – I pod koniec tak bardzo cierpiała… Czegoś takiego nie życzyłabym nawet takiej szui jak Krawczyk.
Majk zerknął na nią spod oka, po czym, przeciągnąwszy sobie dłonią po włosach, przysunął się bliżej i ostrożnie objął ją ramieniem.
– Wiem, Izulka – odpowiedział cicho. – Wiem. Dobre z ciebie stworzenie. Znam cię już na tyle, że po cichu podejrzewałem, że właśnie tak zareagujesz na tę informację. Ja tak nie umiem, ale ty to co innego… Jesteś wcieleniem dobroci. Prawdziwym aniołem.
Zmieszana tym niespodziewanym komplementem Iza pokręciła głową i swoim zwyczajem przytuliła policzek do jego ramienia.
– Nie… przeceniasz mnie – zaprzeczyła z powagą. – Nie zawsze umiem być dobra i wyrozumiała. Ale akurat w tym przypadku wiem, co może znaczyć taka choroba, i nie miałabym serca życzyć jej nawet najgorszemu wrogowi. Sam przecież dobrze wiesz, że o Krawczyku mam jak najgorsze zdanie, ale jednak… pomyśl tylko… to przecież jeszcze młody facet…
– Prawda – przyznał w zamyśleniu. – Dopiero czterdzieści jeden lat. Miałem nieraz wgląd w jego dane i zarejestrowałem w pamięci, że jest ode mnie starszy o niecałe osiem lat. Masz rację… młody człowiek. Choć póki co są szanse, że jednak z tego wyjdzie – zaznaczył. – Nie spisujmy go jeszcze na straty. Pan Sebastian nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a do tego pamiętaj, że kiedy wyzdrowieje, nadal może być dla nas niebezpieczny.
– No tak! – westchnęła. – My go teraz żałujemy, a on potem wróci do zdrowia i dalej będzie nas prześladował. Racja, to bardzo możliwe. Swoją drogą trudno nie zauważyć, że w tym, co mu się przydarzyło, mimo wszystko jest jakaś sprawiedliwość.
– Tak, Pablo też to podkreśla – podchwycił Majk. – On jest generalnie bardzo wyczulony na kwestię sprawiedliwości, i to nie tylko tej ludzkiej, ale również tej wyższej, metafizycznej. Jak by na to nie spojrzeć, w tamtej środowej scenie w knajpie, kiedy Krawczyk grzmotnął jak długi na podłogę, była pewna symbolika… wbrew pozorom pozytywna, bo przywracająca wiarę w to, że nikt w swoich łajdactwach nie jest do końca bezkarny.
Iza pokiwała głową i oboje zamilkli na dłuższą chwilę, siedząc nieruchomo na kozetce, każde zatopione w swoich myślach. Do świadomości Izy dopiero teraz powoli docierał fakt, że dręcząca ją od prawie dwóch miesięcy sprawa szantażu Krawczyka nagle sama się rozwiązała, a przynajmniej czasowo zneutralizowała. Mimo naturalnego współczucia, jakie odczuwała względem chorego milionera, był to dla niej kolejny kamień z serca… dla Lodzi też… i dla Pabla… Myśl o tym, że bez względu na to, jak będzie ewoluował stan zdrowia Krawczyka, w najbliższym czasie nikt z nich nie będzie już musiał obawiać się jego knowań i szantaży, a współpraca z Romanem Krzemińskim zostanie przymusowo zawieszona, była mimo wszystko kojąca… ba, na swój sposób przyjemna! Czy z tego powodu powinna czuć wyrzuty sumienia? Ech, bez przesady! Majk miał rację, w przypadku takiego człowieka jak Krawczyk nawet altruizm miał swoje granice.
– Czyli rozumiem, że skoro on zasłabł z powodu choroby, to policja umorzy Pablowi tę sprawę? – zapytała po kilku minutach ciszy, podnosząc oczy na Majka.
Mężczyzna ocknął się z zamyślenia i pokiwał głową.
– Tak. Choć właściwie to tam nie ma czego umarzać – zaznaczył spokojnie. – Na razie tylko wyjaśniali sytuację, badali tę wodę ze szklanki i czekali na diagnozę lekarzy. Musieli to zrobić po tych absurdalnych oskarżeniach ochroniarza, ale teraz już nie ma podstaw, żeby nadawać sprawie dalszy bieg. Jedyną osobą, która nadal ma problem, jest pan Sebastian. No cóż… na to już nikt nie ma wpływu. Mam tylko cichą nadzieję, że ta choroba zmieni mu myślenie i facet definitywnie da sobie spokój. I z Lodzią, i z ewentualną zemstą na nas wszystkich. Oczywiście to są tylko moje pobożne życzenia – dodał oględnie. – Ale kto wie? Trzeba dać mu szansę. Ogólnie to jest inteligentny człowiek, więc może przemyśli sprawę i zrozumie sugestię, jaką dostał od losu.
– Oby – przyznała Iza. – Ja też mam taką nadzieję.
– Na razie i tak musi skupić się na swoim zdrowiu – stwierdził Majk. – A najpierw w ogóle wyjść z tej zapaści i odzyskać przytomność. Sama pomyśl, facet od dwóch dni leży w śpiączce drętwy jak kłoda i nie wie, co się z nim dzieje. Aż się dziwię, że tak to spieprzył, może gdyby wcześniej zgłosił się do lekarza, nie doprowadziłby się do takiej ruiny… no, ale to już nie nasza sprawa. Dla nas ważne jest, że chwilowo mamy z nim spokój. Pablo wreszcie odżyje, Lodzia się uspokoi, a ty też będziesz miała jeden problem mniej na tej biednej, kochanej główce.
Mówiąc to, podniósł rękę i delikatnie pogładził ją po włosach, ostrożnie odgarniając z jej twarzy długi kosmyk włosów. Jego oczy zajaśniały przy tym jedynym w swoim rodzaju blaskiem. Iza jednak nie patrzyła na niego, gdyż instynktownie przymknęła oczy pod dotykiem jego dłoni, delektując się myślą, którą właśnie wypowiedział – że teraz, przynajmniej przez jakiś czas, będzie miała względny spokój. Ach, spokój! Wreszcie spokój, niebiański stan, za którym tęskniła jej dusza…
Korzystając z tego, że dziewczyna przymknęła oczy, Majk wpatrzył się w jej twarz roziskrzonym wzrokiem, szczególną uwagę skupiając na jej ustach, a następnie na łabędziej linii szyi wychylającej się zza rozpiętego kołnierzyka białej bluzki. Odchylona dość mocno w tej pozycji poła dekoltu odsłaniała początek drogi wiodącej w wymarzoną krainę cudów… Przez dłoń mężczyzny, podobnie jak przez całe jego ciało, przeszedł mocny prąd. Natychmiast cofnął ramię i odsunął się od niej.
– Tak czy inaczej chwilowo możemy wrócić do normalności – powiedział neutralnym tonem.
Iza otworzyła oczy i wyprostowała się na swoim miejscu, traktując to jako sygnał do służbowej odprawy. Prawda, że czas był już wracać na salę.
– A dla ciebie i Lodzi to będzie szczególnie ważne, bo teraz macie sesję na uczelni – ciągnął Majk, nie patrząc na nią. – Dobrze mówię?
– Tak – przyznała. – Chociaż w tym kontekście to nie jest aż takie ważne. Przyzwyczaiłam się już… i myślę, że Lodzia też… do zaliczeń i egzaminów w nawet najbardziej niesprzyjających warunkach. To jest po prostu kolejne zadanie, które trzeba wykonać i już.
Zerknęła na Majka, który teraz pochylił się do przodu i wsparł łokcie na kolanach, przez co bujna czupryna opadła mu na czoło, częściowo przysłaniając twarz. Przez głowę przebiegła jej niepewna myśl, że pewnie jest bardzo zmęczony, w końcu od paru dni on też mocno stresował się sprawą Krawczyka i nie wiadomo, ile spał.
– Ale studiami i tak zajmiemy się dopiero po weekendzie – ciągnęła, przyglądając mu się spod oka. – Zwłaszcza ja. Bo teraz najważniejsza jest nasza niedzielna impreza… czyli twoje urodziny – doprecyzowała ostrożnie. – Powiedz, Majk. Zdecydowałeś już, co z tym robimy?
Podniósł głowę i popatrzył na nią z uśmiechem.
– Oczywiście – odparł spokojnie, wracając do wyprostowanej pozycji siedzącej. – Niczego nie odwołujemy. W obecnej sytuacji nie będę cofał zaproszeń, przeciwnie, myślę, że po tej zwariowanej akcji Pablowi i Lodzi wręcz dobrze zrobi, jak przyjdą i pobawią się w większym towarzystwie.
– Racja – przyznała Iza.
– Nie wiem tylko, na ile wypali ta twoja oprawa francuska – dodał niepewnie. – To oczywiście moja wina. Wybacz, elfiku. Nie dość, że dałem ci tak mało czasu na ogarnięcie tematu, to jeszcze na dwa dni zaburzyłem ci przygotowania, bo…
– Wcale ich nie zaburzyłeś – przerwała mu Iza.
– Nie? – zdziwił się.
– Nie. Na wszelki wypadek nie przerywałam ich, bo nie miałam pewności, jak sprawa się potoczy, no i… właściwie wszystko już jest gotowe – zapewniła go z uśmiechem. – Albo prawie wszystko. Tak czy inaczej na dopięcie przygotowań zostaje nam przecież jeszcze cała sobota i pół niedzieli.
– Hmm… mój elfik to prawdziwy strateg – pokiwał głową Majk, a w tonie jego głosu zabrzmiało szczere uznanie. – Czyli jednak dacie sobie radę w kuchni z tymi wszystkimi tartami, deserami i innymi bajerami francuskimi?
– Wszystko jest już przećwiczone i przygotowane – odparła nie bez satysfakcji Iza. – Ale nie będę ci mówić, co dokładnie podamy, bo dla ciebie to również ma być niespodzianka. Musisz mi zaufać.
– No, jeśli chodzi tylko o to… – uśmiechnął się.
Przerwało mu głośne pukanie do drzwi, w których, nie czekając na odpowiedź, pojawiła się głowa Antka.
– Szefie, mogę na chwilę?
– Co jest, Antonio?
– Przyszedł jakiś facet i chce gadać z szefem. Mówi, że w sprawie cateringu.
– A tak! – przypomniał sobie Majk, podnosząc dłoń do czoła. – Faktycznie, miał się zgłosić dzisiaj. W porządku, dzięki, Antek, już do niego idę. Posadź go tymczasem przy jakimś wolnym stoliku, okej? I poproś do nas którąś z dziewczyn do obsługi, poczęstujemy go czymś do picia na czas rozmowy.
– Tak jest – skinął głową Antek.
– Nie, Antoś, zostaw dziewczyny w spokoju – zatrzymała go Iza, zrywając się z miejsca i wygładzając na sobie biały fartuszek. – Ja się tym zajmę.
– Tym lepiej – zgodził się z zadowoleniem Majk. – Dobry pomysł, Iza. Przedstawię ci go i razem ustalimy kilka szczegółów technicznych.
On również podniósł się z kozetki, przejechał sobie dłonią po włosach, dał Antkowi znak, że może już iść, po czym, sięgnąwszy na biurko po swój telefon, zerknął na pulpit powiadomień, wygasił go i schował sobie do kieszeni spodni.
– No to co, elfiku? – zagadnął ciepło do czekającej już w gotowości Izy. – Wracamy do roboty. Krawczyk czy nie Krawczyk, zadania, jak sama powiedziałaś, muszą być wykonane i już.
– Dokładnie tak, szefie – uśmiechnęła się Iza. – Powiedzieć Wice, żeby przelała już dla ciebie espresso?
Majk parsknął śmiechem, otwierając przed nią drzwi na korytarz.
– Czyta pani w moich myślach, pani Izabello! – odpowiedział wesoło. – Właśnie wahałem się między espresso a małym piwkiem i zastanawiałem się, co lepiej pomoże mi dotrwać do końca dniówki. Zaczynałem już po cichu skłaniać się w stronę piwka, ale skoro pani mówi, że lepsze będzie espresso, to cóż… nie będę się spierał!
Oboje roześmiali się i w jak najlepszych humorach, teraz już zupełnie zapominając o Krawczyku, udali się na salę.