Anabella – Rozdział LXXXIV
– Iza, Antek prosił, żebyś zajrzała do niego na chwilę – powiedziała Gosia, wchodząc do kuchni, gdzie Iza w towarzystwie trzech kucharek pochylała się właśnie nad próbką zapieczonej w szklanej miseczce i świeżo wystudzonej crème brûlée. – Chce konsultacji w sprawie muzy. Szykuje playlistę na całą imprezę i potem nie chce już zawracać ci głowy.
– Jasne, Gosik, już do niego idę! – zapewniła ją Iza, nabierając odrobinę deseru na czubek łyżeczki i kosztując go ze skupieniem. – Mmm… pani Wiesiu, wyszło świetnie! Lizka, ty też skosztuj! Pycha, co?
– Pycha – przyznała Eliza, odkładając łyżeczkę i uśmiechając się z uznaniem do pani Wiesi. – Coś czuję, że to będzie hit dzisiejszego wieczoru!
– A ja mogę spróbować? – zgłosiła się natychmiast zaciekawiona Gosia. – Nie bądźcie nieużytki, dajcie trochę. Macie takie miny, że aż mi ślinka leci!
– Pewnie, Gosia! – zaśmiała się Iza. – Masz tu czystą łyżeczkę i skosztuj sobie. Crème brûlée według oryginalnego francuskiego przepisu w wykonaniu naszej mistrzyni pani Wiesi! Co powiesz?
– Faktycznie, pani Wiesiu, przepyszne! – zachwyciła się Gosia.
– To nie tylko moja zasługa – zaznaczyła skromnie pani Wiesia. – Pani Izunia dała mi taki dokładny przepis, że wystarczyło wykonać go co do literki.
Wszystkie dziewczyny, z Izą na czele, chórem wydały przeczący okrzyk.
– Przepis przepisem, pani Wiesiu, ale sama pani wie, że liczy się wykonanie! – odparła ciepło Iza. – A my wiemy, że nikt nie zrobi tego lepiej od pani!
– Właśnie! – zgodziła się Dorota. – W proporcjach cukru pani zawsze jest bezkonkurencyjna, tego nikt nie zakwestionuje. Nasi cukiernicy mogliby się uczyć od pani! A ten deser, nie dość, że ma idealny stopień dosłodzenia, to jeszcze rozpływa się w ustach!
– No, przyznam, że dzisiaj włożyłam w to wyjątkowo dużo serca – uśmiechnęła się starsza kucharka, z satysfakcją zerkając na opróżnioną miseczkę. – W końcu to na urodziny pana Michała… a raczej to już będą ostatnie w mojej karierze przed emeryturą. I powiem wam, że to najlepszy szef, jakiego w życiu miałam, a możecie się domyślić, że od młodości przeszłam przez niejedną kuchnię.
Młodsze kucharki z respektem pokiwały głowami, wymieniając uśmiechy z Izą i Gosią.
– Aha, miałam iść do Antka! – przypomniała sobie Iza. – Dorciu, wpadnę tu jeszcze potem i pogadamy o tych przystawkach, dobrze? Klaudia i Ola na razie nakrywają stół, ale za kwadrans będzie można poustawiać już wszystko, co podajemy na zimno… Tak, Gosia, nie patrz tak na mnie, już biegnę!
W Anabelli rozpoczęło się właśnie pracowite niedzielne popołudnie. Bezpośrednie przygotowania do przyjęcia urodzinowego Majka trwały już od kilku godzin, w związku z czym nadzorująca wszystko Iza dwoiła się i troiła, sprawdzała każdy szczegół, pomagała kucharkom i wydawała instrukcje co do sposobu podawania tej czy innej potrawy, temperatury wina czy innych tajników francuskiej kuchni. Zważywszy na odpowiedzialność, jaka spoczywała na niej w związku z organizacją imprezy, od wczoraj właściwie myślała tylko i wyłącznie o tym. W nocy nawet śniły jej się koszmary, w których wyrafinowane dania podczas podawania na stół przemieniały się w jakieś dziwne potrawy, takie jak niedosmażone kotlety schabowe czy ziemniaki z podejrzanie pachnącym bigosem, co sprawiało, że kilka razy budziła się wystraszona i zlana zimnym potem. Dlatego, niespokojna o efekt swoich działań, w pracy zameldowała się ponad dwie godziny przed oficjalnym otwarciem lokalu, by osobiście dopilnować każdego detalu przygotowań.
Teraz jednak, kiedy owe przygotowania szły sprawnie i zgodnie z planem, była już w pełni spokojna i wręcz przyjemnie podekscytowana na myśl o niespodziance, jaką Majk, dzięki jej przyjęciu à la française, będzie mógł sprawić zaproszonym przyjaciołom. Zresztą nie tylko ona, ale również cały zespół Anabelli dokładał wszelkich starań do tego, by wszystko się udało i by szef, który po pamiętnej awanturze z udziałem Chudego, Karoliny i Zuzi znów był dawnym, życzliwym i uśmiechniętym sobą, mógł wypaść przed swoimi gośćmi jak najlepiej.
Sam Majk miał przyjechać do lokalu dopiero na siedemnastą trzydzieści, tuż przed przyjęciem, którego początek był zaplanowany na godzinę osiemnastą. Iza celowo poprosiła go o to, by zajął się jedynie powitaniem gości i nie podpatrywał przygotowań, aranżacja imprezy miała bowiem stanowić częściową niespodziankę również dla niego. Majk bez dyskusji podporządkował się jej prośbie, obiecując jej solennie, że przy tej okazji wyśpi się po wszystkie czasy i na urodziny przyjedzie w pełni wypoczęty. Wcześniej, korzystając z rzadkiej sposobności posiadania dłuższego pasma wolnego czasu, planował odwiedzić swoją babcię, zawieźć ją do kościoła i spędzić z nią niedzielne popołudnie.
Już samo to, że będę miał wolny dzień, jest dla mnie wspaniałym prezentem urodzinowym – zapewnił ją ciepło. – Babcia jest zachwycona, że zostanę u niej na obiad, zwłaszcza że ostatnio krótko u niej bywam. Bardzo ci za to dziękuję, elfiku.
Zadowolona z faktu, że choć w tym jednym dniu może odciążyć go od obowiązków w firmie, podekscytowana swoją misją Iza wykazywała dziś zatem niespożytą energię i dosłownie fruwała po całym lokalu, doglądając każdego drobiazgu. Biegnąc do Antka, w duchu napawała się sukcesem kulinarnym pani Wiesi, której crème brûlée smakowała idealnie tak samo jak ta, jaką Ania poczęstowała Izę w Bressoux, a którą wykonywał profesjonalny cukiernik wyspecjalizowany w najbardziej wyrafinowanych przepisach francuskich.
„Taki deser nie może nie smakować!” – myślała z satysfakcją. – „Teraz trzeba przypilnować serów i szambrowania wina… Ale to za moment, najpierw muzyka!”
Zastała Antka siedzącego przed komputerem wraz z Karoliną, która od jakiegoś czasu etatowo pomagała mu przy tworzeniu playlist dyskotekowych. Jej tradycjonalistyczny gust muzyczny tak dalece odpowiadał szefowi, że ów jakiś czas temu z ufnością powierzył jej zadanie czuwania nad repertuarem utworów granych w Anabelli i, jak sam podkreślał, jeszcze ani razu się nie zawiódł. Antek, którego w przeszłości Majk nieraz dyscyplinował za nieodpowiedni (czyli niezgodny z jego wizją) dobór utworów, odetchnął dzięki temu z ulgą i z pokorą poddawał się każdej sugestii Karoliny, zachwycony faktem, że może współpracować właśnie z nią.
Na widok Izy oboje podnieśli głowy znad komputera.
– O, Iza, dobrze, że jesteś! – ucieszyła się Karolina. – Chodź, zobacz, co tu nawklejaliśmy, i powiedz, czy tak może być. Ja nie za bardzo znam się na francuskiej muzyce, wybrałam sporo takich klasycznych kawałków, ale na pewno brakuje czegoś, co ty byś chciała wrzucić.
– Okej, zerknę – uśmiechnęła się z Iza, z zaciekawieniem pochylając się nad laptopem, by odczytać wyświetloną playlistę.
– Ta jest do tła – zaznaczył Antek. – Do tańca mamy drugą.
– Aha. Zaraz zerknę na obie.
Przeglądanie playlisty i dyskusja z Karoliną oraz odsłuchiwanie fragmentów nieznanych jej utworów wpisanych do repertuaru wciągnęły ją na ponad pół godziny, co sprawiło, że kiedy zerknęła z daleka na zegar zawieszony nad barem, okazało się, że jest już prawie siedemnasta. Z niepokojem poderwała się sprzed komputera.
– O kurczę, ale późno! – złapała się za głowę. – Sorry, Karola, muszę uciekać! Wracam do kuchni, a potem jeszcze powinnam się przebrać… ależ ten czas leci! W każdym razie playlisty są super – zapewniła oboje kolegów, kładąc dłoń na ramieniu nadal siedzącego przed laptopem Antka. – Jak najbardziej tak może być, dzięki wielkie!
– Iza, czekaj! – zatrzymał ją Antek. – Sekunda… Karolinko, miałaś ją zapytać o ten ostatni numer na koniec dyskoteki.
– A tak! – przypomniała sobie Karolina. – Na sam koniec chcemy dać coś fajnego, ostatni numer zawsze jest ważny, zapada ludziom w pamięć. A dzisiaj wieczór francuski, więc to musi być coś francuskiego, nie? Dlatego pomyśleliśmy z Antkiem, że można by wstawić ten utwór… no wiesz… – zerknęła na nią z wahaniem. – Ten twój.
– Ten, co Victor śpiewał dla ciebie w kwietniu – pomógł jej Antek, również przyglądając się spod oka Izie, której twarz, wbrew przewidywaniom obojga, wyrażała idealny, kamienny spokój. – Joe Dassin.
Iza wahała się tylko pół sekundy. Choć w pierwszej chwili bunt szarpnął jej duszą na pomysł, by finalnym punktem repertuaru uczynić piosenkę, z którą łączyły się dla niej tak bolesne wspomnienia, natychmiast siłą woli opanowała ten odruch. Bo niby dlaczego miałaby unikać słuchania tego utworu? To przecież od zawsze była jej ukochana piosenka, to ona przed laty zainspirowała ją do nauki francuskiego… Czy już na zawsze miała powiązać ją z falstartem Victora, a przez to wykluczyć ją z repertuaru swojej ulubionej muzyki? Nie, za nic w świecie! Musiała koniecznie ją odczarować, zmazać z niej to niefortunne skojarzenie z Victorem, choćby miała to zrobić na siłę. A teraz właśnie nadarzała się okazja! Poza tym… skoro sam Majk poprosił ją o przyjęcie à la française, by w ramach walki z romantycznym sentymentalizmem odczarować sobie klimat od wielu lat kojarzący mu się z Anią, to jak ona miała nie podjąć tej walki w kontekście świeżego wspomnienia związanego z Victorem? Jej zadanie było wszak o wiele łatwiejsze.
– Oczywiście – zgodziła się spokojnie. – Bardzo dobry pomysł, Karolciu, jak najbardziej możecie wrzucić to na koniec. A teraz wybaczcie, naprawdę muszę już lecieć do dziewczyn do kuchni…
Kończąc te słowa, uśmiechnęła się do nich przepraszająco i pośpiesznym krokiem udała się na zaplecze. Antek i Karolina patrzyli za nią w zaintrygowaniu.
– No i widzisz? – zauważył Antek z nutką triumfu w głosie. – Dobrze, że ją o to zapytaliśmy, nie trzeba było się krępować. Mówiłem ci przecież, że ten Belg w ogóle jej nie ruszył.
– Fakt… nie ruszył – przyznała z lekkim zdziwieniem Karolina. – Wika i Klaudia mówiły to samo. I miały rację, chociaż trochę mnie to dziwi… Iza w ogóle jest dziwna…
– Jest, to prawda – zgodził się pogodnie Antek. – Ale co nam to przeszkadza? W organizacji pracy jest najlepsza, zaraz drugie miejsce po szefie. Nawet bym powiedział, że w niektórych rzeczach go przewyższa, w robocie papierkowej to na pewno.
– W ogarnianiu dostawców i klientów też jest dobra – zauważyła Karolina. – Szef już parę razy nawalił, jak miał gorszy humor, i gdyby nie ona, to wszystko by się posypało.
– Właśnie. Nawet szefowi zdarzają się wpadki i zauważ, jak Iza wtedy go kryje. Zresztą on ją też, jak zdarzy jej się w czymś pomylić.
– Ja to nawet na początku myślałam, że szef coś z nią kręci na planie osobistym – uśmiechnęła się lekko Karolina. – Ale pomyliłam się, to były tylko pozory. Oni po prostu mają taką specyficzną relację… No dobra, słuchaj, to co? Chyba zamykamy listę i zabieraj się za próbę nagłośnienia, przecież już siedemnasta!
***
„Nie, jednak dam sobie spokój z tą spinką” – postanowiła Iza, odkładając do torebki szeroką spinkę, której miała zamiar użyć dziś do upięcia włosów w kok. – „Nie mam do tego cierpliwości, a poza tym szkoda czasu!”
Sięgnęła po szczotkę i pośpiesznym ruchem przejechała nią kilka razy po włosach, które znów opadły jej na ramiona równą, lśniącą kaskadą. Choć była to jej zwyczajna fryzura, nie wpływało to na fakt, że dziś wyglądała inaczej, wyjątkowo odświętnie jak na skromny styl ubioru, jaki zazwyczaj prezentowała w pracy. Miała bowiem na sobie tę samą obcisłą, pomarańczowo-rudą sukienkę, w której ponad rok temu wystąpiła na imprezie u boku Daniela, a która dziś leżała na niej jeszcze lepiej niż wtedy, zważywszy że obecnie jej sylwetka nie była już tak przesadnie chuda – przeciwnie, od tamtej pory nabrała wreszcie prawidłowych, wręcz idealnych proporcji. Choć Iza sama nie była w stanie tego ocenić, ani nawet się nad tym nie zastanawiała, linie jej ciała, zwłaszcza biustu, talii i bioder, podkreślone i wyeksponowane przez połyskującą, jaskrawą sukienkę, były teraz odzwierciedleniem prototypowego ideału kobiecej figury, na co dzień słabo dostrzegalnej pod jej prostym i skromnym ubraniem.
Jako że na przyjęciu urodzinowym Majka miała wystąpić w roli głównej gospodyni, uznała, że z tej okazji musi ubrać się elegancko, by w ten sposób okazać szacunek zarówno solenizantowi, jak i jego gościom. Przy wczorajszej analizie garderoby jej wybór padł na tę właśnie sukienkę, którą, jak dotąd, miała okazję założyć tylko raz, właśnie na pamiętną imprezę z Danielem. Na ową niezapomnianą imprezę, na której przypadkowo wpadła na Michała… Jednak nie to, a jedynie elegancki krój sukienki był powodem, dla którego na dzisiejszy wieczór postanowiła wybrać właśnie ją. Przebrała się w nią zresztą dopiero teraz, po kilku godzinach nadzorowania przygotowań do przyjęcia i tuż przed jego oficjalnym początkiem, by przypadkiem nie pobrudzić jej podczas pracy w kuchni. Znalazła nawet kilka chwil na to, by wykonać sobie prosty, dyskretny makijaż, przesuwając delikatnie po powiekach złoto-rudym cieniem, który swym połyskiem nawiązywał do sukienki i w korzystny sposób ocieplał jej bladawą cerę.
„No dobra, tak już może być” – oceniła, chowając do torebki szczotkę do włosów i niewielką kosmetyczkę. – „Jeszcze tylko buty.”
Mimo że w pracy zawsze nosiła niskie pantofle, w których wygodnie jej było godzinami obsługiwać klientów, dziś, zważywszy na elegancki strój, postanowiła założyć buty z lekkiej skóry na wysokim obcasie, które kupiła sobie na niezapomnianą randkę z Michałem sprzed roku i które od tamtej pory nosiła bardzo rzadko. Efekt całości był tak spektakularny, że zmierzające do kuchni po zamówienia Klaudia, Gosia i Ola, na które Iza wpadła w korytarzu zaraz po wyjściu z pokoju kelnerek, aż przystanęły z wrażenia i zgodnie wydały chóralny okrzyk podziwu.
– Łaaaał! Iza, no weź! Ale się odwaliłaś!
– Super kiecka! – oceniła z uznaniem Ola. – Ja bym się nie odważyła wbić w taki pomarańcz, ten kolor pogrubia, a ja mam za dużo ciałka tu i ówdzie… ale tobie pasuje rewelacyjnie!
– Iza jest taka szczupła, że może sobie na to pozwolić – przyznała Klaudia, taksując Izę zaciekawionym spojrzeniem. – O… a jakie masz super buty!
– Przestańcie już, dziewczyny, bo aż mi głupio! – zaśmiała się Iza. – Czuję się jak manekin na pokazie mody!
– No dobra – odparła wesoło Gosia. – Tak czy siak masz rację, że tak się ubrałaś, dzisiaj poniekąd jest twój dzień, chociaż niby urodziny szefa… A właśnie! – dodała, zniżając głos. – Jak tylko szef przyjdzie, to trzeba będzie zwabić go jakoś do szatni chłopaków, okej? Wręczymy mu prezent!
– Aha, jasne! – podchwyciła Iza. – Ja się tym zajmę, nie martwcie się. A mogłabym zobaczyć, jak to wyszło? Jestem strasznie ciekawa!
– Pewnie, chodź ze mną! – odparła Gosia, wskazując jej drogę w stronę męskiej szatni.
Iza dała znak Oli i Klaudii, że mogą wracać do obsługi klientów, sama zaś podążyła za koleżanką, by zobaczyć prezent urodzinowy dla szefa zamówiony przez ekipę Anabelli. Od jakiegoś czasu w zespole trwały negocjacje na ten temat i w końcu zgodnie postawiono na spersonalizowany prezent w postaci trzech t-shirtów w różnych kolorach opatrzonych na piersi dyskretnym nadrukiem z logo Anabelli oraz, jako uzupełnienie kompletu, trzy odpowiadające im kolorem kubki z napisem Najlepszy szef na świecie. Iza z satysfakcją obejrzała efektownie prezentujące się koszulki z najwyższej jakości bawełny i dobre jakościowo nadruki, które w imieniu zespołu zamawiała Gosia.
„Jak dobrze, że problem z Krawczykiem sam się rozwiązał” – pomyślała, pomagając koleżance z powrotem zapakować prezent. – „Szkoda by było, gdyby te urodziny się nie odbyły, to dla Majka zawsze jakaś milsza okazja do poświętowania. Jest taki zapracowany, od lat ani tygodnia urlopu… A zasługiwałby na to jak rzadko kto! To się naprawdę w końcu musi zmienić!”
Po wyjściu z męskiej szatni Gosia udała się do kuchni, zaś Iza postanowiła jeszcze na chwilę zajrzeć do gabinetu, żeby posprzątać na biurku, gdzie po południu w pośpiechu zostawiła rozłożone grafiki kelnerek i otwartego laptopa. Wszak w trakcie imprezy Majk mógłby chcieć zaprosić tam kogoś z gości na pogawędkę na osobności, a taki bałagan nie byłby dla niego dobrą wizytówką. W chwili, gdy dochodziła już do drzwi gabinetu, na korytarz zaplecza od strony sali wszedł tryskający szampańskim humorem Majk. Na widok oddalającej się w głąb korytarza znajomej postaci, jaskrawo ubranej w pomarańczowo-rudą sukienkę i eleganckie buty na wysokim obcasie, zatrzymał się na moment jak wryty, a jego oczy błysnęły jak podsycony podmuchem wiatru płomień ogniska. Jednak w następnej sekundzie ocknął się i pośpiesznie ruszył za nią korytarzem, z daleka taksując wzrokiem jej zgrabną, dziś wyjątkowo kusząco wyeksponowaną sylwetkę.
– Iza!
Dziewczyna odwróciła się z uśmiechem.
– Ach, jesteś już, szefie! – ucieszyła się. – To świetnie! O… i jak się wystroiłeś! – dodała wesoło, zerkając na jego strój. – Bardzo fajna koszula!
W istocie Majk, podobnie jak ona, był dziś ubrany bardziej elegancko niż zwykle, choć z zachowaniem swego charakterystycznego luźnego stylu. Miał zatem na sobie jedną ze swoich skórzanych czarnych kurtek, odpowiednio lekką ze względu na porę roku, lecz pod spód, oprócz nowiutko wyglądających czarnych sztruksów, założył nienagannie skrojoną, jasnoszarą płócienną koszulę, której splot był wzbogacony jedwabnymi nitkami o srebrzystym połysku. Gdzieś na dnie podświadomości Izy zaszemrała myśl, jak wspaniale owa kolorystyka koszuli podkreślała kolor jego oczu, jednak bardziej zwróciła uwagę na nietypowość jej stylu utrzymanego raczej w duchu retro. Co by nie mówić, w takiej odsłonie widziała go po raz pierwszy.
– A tak! – pokiwał głową nieco skonfundowany tą uwagą Majk. – To koszula od babci, trochę kaszaniasta, ale obiecałem jej, że dzisiaj założę ją na imprezę, i musiałem dotrzymać słowa. A co? – dodał niepewnie. – Chciałaś zasugerować, że wyglądam w niej jak kretyn?
– Ależ skąd! – roześmiała się, kładąc mu na chwilę dłoń na przedramieniu. – Przeciwnie, sugeruję właśnie, że wyglądasz świetnie! Kreacja w sam raz na wieczór francuski!
– Jasne! – prychnął śmiechem. – Dyplomatyczne pocieszenie, dziękuję pani. Ale za to ty naprawdę wyglądasz rewelacyjnie, elfiku – zaznaczył, poważniejąc. – Piękna sukienka, idealnie w twoim kolorze. Dlaczego nie powiedziałaś mi, że tak się ubierzesz? Zamówiłbym dla ciebie jakieś pomarańczowe kwiatki do kompletu.
– Nie wygłupiaj się, przecież to są twoje urodziny, nie moje! – pokręciła głową Iza. – Niemniej dziękuję ci za komplement, to miłe… Słuchaj, Majk – dodała tonem organizatora. – Ja teraz muszę jeszcze szybko posprzątać na biurku w gabinecie, ale za chwilę będziemy mieć do ciebie taką jedną zbiorową sprawę…
– Tak, szef już jest! – rozległ się nagle za nimi donośny głos Antka. – Chodźcie szybko!
Jeszcze chwila i korytarz zaplecza zapełnił się nadciągającymi na jego zew kolegami i koleżankami, którzy na kilka minut porzucili swoje obowiązki na sali i w kuchni, by wspólnie wręczyć szefowi prezent urodzinowy. Iza uśmiechnęła się na ten widok.
– Okej, jednak punkt drugi będzie punktem pierwszym – stwierdziła, ujmując pod łokieć zaskoczonego tym spędem Majka i nakazującym gestem kierując go w stronę wejścia do męskiej szatni. – Proszę, szefie, tędy. Prowadzę wam naszego zakładnika! – dodała wesoło do zebranej w korytarzu ekipy, która skwitowała te słowa głośnym wybuchem śmiechu, po czym znów żartobliwie surowym tonem zwróciła się do Majka. – No już, idziemy, panie Błaszczak! Bez dyskusji! Ma pan prawo milczeć i uprzedzam, że wszelki opór jest bezcelowy!
Majk roześmiał się wraz z resztą kolegów, rozłożył ręce w geście bezradności i przy wtórze entuzjastycznej owacji zespołu Anabelli posłusznie dał się poprowadzić we wskazanym kierunku.
***
Powitanie zaproszonych na przyjęcie gości wprowadziło wielkie zamieszanie w tej części sali, gdzie ustawiony był pięknie nakryty stół urodzinowy.
– Majk, ale masz ekstra koszulę! – zawołała z uznaniem Dominika, ściskając serdecznie solenizanta i całując go w oba policzki. – No żesz… taki z ciebie przystojniak, że dziewczyny z całej sali nie będą mogły dzisiaj oderwać oczu!
– I dobrze! – zauważyła wesoło Justyna, wspinając się na palcach, by przyjacielskim gestem poczochrać Majka po czuprynie. – Może wreszcie jakaś go upoluje, bo to wstyd, żeby taka dorodna sztuka przez tyle lat wymykała się myśliwym spod strzału! Pokaż no te kudły, młody… noooo! Melduję, że jeszcze nie siwieje, ani nie łysieje! – dodała wesoło do przyjaciółek, które chórem roześmiały się na te słowa. – Towar nadal pełnowartościowy, przynajmniej tak wygląda z wierzchu!
Słowa te skwitował kolejny wybuch śmiechu kobiet, jak i towarzyszących im panów, którzy wymienili pobłażliwe spojrzenia nie tylko ze sobą, ale również z rozbawionym tymi uwagami Majkiem.
– Do czasu, Justysiu, do czasu! – zauważyła z żartobliwym przekąsem Asia. – Od pewnego momentu degradacja postępuje bardzo szybko. Patrzcie na Pabla, ile już ma siwych włosów, a jest tylko o miesiąc starszy od Majka!
– Wypraszam sobie! – zaśmiał się Pablo, przeciągając sobie dłonią po skroni, na której rzeczywiście odznaczały się dość liczne pasemka siwych włosów. – Proszę mi nie wypominać mojego wciąż młodego wieku! A co do włosów, to cóż… – tu zerknął przekornie na zaśmiewającą się z tej rozmowy Lodzię. – Wszystko jest kwestią środowiska, w jakim się żyje. Jak myślicie, od czego najbardziej siwieją faceci?
Towarzystwo gruchnęło śmiechem.
– Już dawno udowodniono, że taki los czeka każdego, kto dostanie się pod babski pantofel – stwierdził stoicko Wojtek, mrugając żartobliwie do Lodzi. – Nasz kolega Pablo tylko potwierdza tę regułę.
– Aha, akurat! – prychnęła Justyna. – Raczej już dawno udowodniono, że żonaci faceci są spokojniejsi, szczęśliwsi i mają mniejszą podatność na stres!
– Jaaaaasne! – zaśmiali się pobłażliwie panowie. – Jak cholera!
– Nie słuchaj ich, Majk! – ostrzegł wesoło kolegę Kajtek. – To tylko taka podpucha na zachętę! Kobiety są perfidne! Najpierw trzepią zalotnie rzęsami i obiecują ci wielkie szczęście, a potem rozwalają ci samochód, ciągną kasę na kosmetyki i zamiast dać odpocząć i napić się piwka, każą ci tańczyć walca!
Przy ostatnich słowa skrzywił się komicznie, na co wszyscy zebrani znowu wybuchli gromkim śmiechem na wspomnienie tanecznej wpadki Kajtka z kwietniowych urodzin Pabla i Lodzi.
– A właśnie, tłuściochu! – zawołała Dominika. – Skoro tak się domagasz, to bardzo proszę! Dzisiaj będziesz miał okazję się zrehabilitować! Po toaście zamawiam specjalnego zbiorowego walca na cześć naszego solenizanta! Słyszysz, Majk? Będziemy tańczyć dla ciebie, tylko musisz załatwić nam muzykę!
– Nie ma sprawy – ukłonił jej się uprzejmie Majk. – Tylko że…
Kajtek teatralnym gestem złapał się za głowę.
– Ratunku! – jęknął ku uciesze damskiej części towarzystwa. – Tylko nie to! Majk, nie zgadzaj się! Dlaczego mi to robisz?!
– Bo sam zacząłeś! – zgromił go Wojtek, zerkając z niepokojem na Justynę. – Zamknąłbyś tę niewyparzoną gębę, co? Ktoś ci kazał wspominać o tym cholernym walcu?
Towarzystwo odpowiedziało na to kolejną salwą śmiechu.
– Świetny pomysł! – podchwyciła złośliwym tonem Justyna. – Po toaście zamawiamy walca i wszyscy razem tańczymy dla solenizanta! Brawo, Dominisiu, postanowione! Nie wymówicie się, panowie!
– Ja wcale nie mam zamiaru się wymawiać – zaznaczył Pablo, obejmując ramieniem żonę, która na te słowa podniosła na niego oczy i obdarzyła go uroczym uśmiechem.
– A ja tak! – zaprotestował stanowczo Kajtek.
– Nic z tego, kochanie! – zapowiedziała mu słodko ale stanowczo Dominika. – Nie daruję ci! Będziesz tańczył, choćbyś miał dzisiaj całkowicie osiwieć!
– Litości! – zajęczał Kajtek.
– Nie ma litości! – zaśmiała Asia. – No co? Nie zatańczycie dla Majka? Chyba nie odmówicie koledze części artystycznej w zbiorowym wykonaniu gości?
– Oczywiście, że nie odmówią, to nawet nie wypada! – zaznaczyła Justyna. – Rzecz postanowiona, nie ma dyskusji! Majk, załatw to tylko z tym swoim Antkiem, okej?
– I widzisz, Majk? – pokiwał z rezygnacją głową Wojtek, zwracając się do przysłuchującego im się z rozbawieniem solenizanta. – Tak właśnie wygląda to obiecane szczęście i statystycznie mniejsza podatność na stres!
Wszyscy znów roześmiali się.
– Okej, załatwię wam tego walca – zgodził się Majk, który od kilku replik cierpliwie czekał na możliwość dojścia do głosu. – Ale to będzie tylko jeden taki utwór… jeden i w trybie wyjątkowym, bo dzisiaj mamy trochę inny plan.
Na te słowa towarzystwo zgodnie podniosło na niego wzrok i na moment aż znieruchomiało z zaintrygowania.
– Jaki plan? – zapytała z zaciekawieniem Dominika.
– Zaraz wszystkiego się dowiecie – uśmiechnął się tajemniczo Majk, dając z daleka znak Antkowi, żeby podszedł do niego. – Muszę tylko posłać po Izę, bo bez niej dzisiaj się nie obędziemy.
– Ach, właśnie, Iza! – zawołała Lodzia, rozglądając się wokół. – Jeszcze jej nie widzieliśmy!
– Patrzcie, jak on się wysługuje tą Izą! – zaśmiała się Asia. – Bez niej sam nie wie, co się dzieje w jego własnej firmie!
Wszyscy z pełnym sympatii uśmiechem popatrzyli na Majka, który właśnie odszedł kilka kroków dalej i przyciszonym głosem udzielał jakichś instrukcji Antkowi.
– Serio aż tak? – zdziwił się Wojtek.
– Aha, Iza to jego oficjalna zastępczyni, prawa ręka od logistyki i finansów – wyjaśnił mu spokojnie Pablo. – Frajer wreszcie to sformalizował, nadał jej pełnomocnictwo i mam nadzieję, że dzięki temu trochę odetchnie, bo zawsze wszystko załatwiał sam. W biznesie dobrze jest mieć w odwodzie taką zaufaną osobę, która może zastąpić przełożonego w podbramkowej sytuacji.
– Jasna sprawa – zgodził się Maciek. – Majk już od dawna o tym myślał, a właściwie to chodził i jęczał, że nie może znaleźć odpowiedniego człowieka. A teraz, o ile wiem, jest bardzo zadowolony z pracy Izy.
– A co ma nie być! – prychnął Pablo. – Zwalił przecież na nią całą papierologię w firmie!
– No tak! – roześmiała się Justyna. – On tego serdecznie nie znosi!
– Widzicie, jaki cwaniak? – pokiwał głową Kajtek.
– Na starość już mu się nie chce, to zwala co tylko może na młodych – przyznała Dominika. – Ale tak właśnie powinno być, przywilej szefa firmy, jego święte prawo. W końcu płaci za to ludziom pieniądze, a sam wystarczająco napracował się przez tyle lat.
– A ja mogę tylko potwierdzić, że Iza to znakomity wybór – zaznaczył Pablo, zerkając na Lodzię, która z uśmiechem pokiwała potwierdzająco głową. – To bardzo sumienna i pracowita osoba, na którą zawsze można liczyć.
– To widać – zgodziła się Asia. – A powiedz, Pablo, tak przy okazji… Co z tym Belgiem? No wiesz, z tym Victorem? Z tym, co śpiewał dla niej na waszych urodzinach?
– Właśnie! – podchwyciła z zaciekawieniem Dominika. – On ewidentnie do niej uderzał! Coś w końcu z tego wyszło?
– No… – zawahał się Pablo, znów spoglądając na żonę, która dała mu dyskretny znak, żeby nie mówił za dużo. – Z tego, co wiem, to niewiele. Ale ja generalnie nie mieszam się w takie delikatne sprawy – zaznaczył wymijająco.
– No okej – uśmiechnęła się z pobłażaniem Justyna. – Dominisiu, zapomniałaś, że Pabla nie pyta się o takie rzeczy? Pan mecenas dyplomata zawsze nabiera wody w usta! Zresztą od tamtej pory minął dopiero miesiąc, więc dajmy im czas, wszystko pewnie się okaże, jak znowu przyjadą nasi Belgowie. No dobra, to powiedz chociaż co tam nowego u Ani? – dodała, zwracając się do Pabla. – Kiedy planuje znowu nas odwiedzić?
Ponieważ Majk, wciąż rozmawiając w konspiracyjnym trybie z Antkiem, odszedł z nim na bok o kolejnych kilka kroków, towarzystwo chwilowo zapomniało o nich i zajęło się rozmową na temat Ani oraz wspomnieniami z kwietniowej wizyty belgijskiej ekipy. Tymczasem na salę napływały coraz liczniejsze grupki klientów, jak zwykle głównie w wieku studenckim, zajmując stoliki i zamawiając picie i przekąski, przez co krążące po sali kelnerki musiały podwoić tempo pracy i zawezwać z zaplecza posiłki w postaci rozpoczynających właśnie swoją zmianę Lidii i Zuzi.
Wśród nowo przybyłych klientów znajdował się młody mężczyzna ubrany w czarną bawełnianą bluzę z szerokim kapturem na głowie, który wszedł na salę dość niepewnym i ostrożnym krokiem, po czym natychmiast, jakby z góry wiedział, co ma robić, skręcił w stronę sektora A, gdzie pod samą ścianą, w najbardziej mrocznej części lokalu, stało kilka wolnych niewielkich stolików dla dwóch osób. Usiadłszy przy jednym z nich, nie zdejmując z głowy kaptura, rozejrzał się dyskretnie po sali, a kiedy zauważył nakryty nieopodal baru stół z przygotowanym przyjęciem i stojące obok niego rozgadane towarzystwo, jego uwaga skupiła się trwale tylko na nich.
Ponieważ poprzednim razem zdążył już przyjrzeć im się dokładnie, bez problemu rozpoznał ludzi, w otoczeniu których wówczas przewijała się Iza, zwłaszcza charakterystyczną blondynkę z długim warkoczem. Co prawda dziś, ku jego podświadomej uldze, część z nich, w tym Victor, była nieobecna, jednak nie ulegało wątpliwości, że rozpoczynająca się właśnie impreza była owym tajemniczym powodem, dla którego Iza musiała być dziś w pracy i nie mogła spotkać się z nim w Old Pubie. A zatem to nie była z jej strony tylko wymówka. Mówiła prawdę.
Stwierdzenie tego faktu było dla Michała wystarczające i właściwie wyczerpywało cel jego dzisiejszej wizyty incognito w nielubianym lokalu. Choć nigdy dotąd nie miał powodu, by wątpić w słowa Izy, jakieś niejasne podejrzenie i obawa, że konieczność stawienia się dziś w pracy była dla niej tylko wygodnym pretekstem do odsunięcia w czasie spotkania z nim, nie dawały mu spokoju. Od kilku dni myśli te dręczyły go na tyle, że dziś postanowił osobiście udać się do Anabelli i dyskretnie sprawdzić jej alibi. Cóż, sprawdził… sprawa wydawała się jasna… Właściwie mógł już wyjść, żeby nie narażać się na zdemaskowanie, bo gdyby Iza dowiedziała się, że przyszedł ją szpiegować, konsekwencje tego faktu mogłyby być dla niego więcej niż niekorzystne.
Jednak Michał postanowił, że poczeka jeszcze kilka minut do czasu, aż zobaczy ją na własne oczy. Samo przyjęcie nie stanowiło przecież dowodu na to, że Iza była w pracy! Poza tym na salę napływało coraz więcej osób, a sektor, w którym siedział, jak zdążył zauważyć, obsługiwała jakaś inna kelnerka, więc wiele nie ryzykował, w takim otoczeniu łatwo będzie szybko zniknąć w tłumie. Tak, trzeba było poczekać, przekonać się naocznie, że ona rzeczywiście tu jest. A poza tym – zobaczyć ją! Zobaczyć choć na chwilę i z daleka…
Jego życzenie spełniło się już w następnej minucie, gdy z okolic zaplecza i baru nadszedł szeroko uśmiechnięty szef Anabelli, prowadząc ze sobą Izę ubraną w jaskrawo pomarańczową sukienkę. Zebrane tam towarzystwo powitało ich owacją, a po gestach, zwłaszcza tych, które wykonywały kobiety, widać było, że witają się z nią serdecznie i komplementują jej odświętny strój. Majk powiedział do nich kilka zdań, których wysłuchali z uwagą, kwitując je kolejnym okrzykiem zdziwienia i entuzjazmu, po czym tym bardziej stłoczyli się wokół Izy, dopytując ją o coś i przekrzykując się wzajemnie.
Michał nie mógł nie docenić faktu, że, wizualnie rzecz biorąc, Iza prezentowała się dziś wspaniale, tak pięknie, że trudno mu było oderwać od niej oczy. Jednak świadomość ta jakoś nie sprawiała mu przyjemności. Również owe jawne oznaki sympatii ze strony ludzi, którym miesiąc wcześniej towarzyszył śpiewający Belg i wśród których dziewczyna zdawała się czuć jak ryba w wodzie, nie wiedzieć czemu niezbyt mu się podobały. Irytowała go też atencja, z jaką traktował ją szef lokalu, stawiając ją w centrum uwagi towarzystwa, a zwłaszcza bijąca z całej jego postawy duma i radość, której nie ukrywał, kiedy inni ją chwalili. Co prawda można to było interpretować jak rodzaj dumy ojcowskiej, która charakteryzuje każdego przełożonego chwalącego się przed światem swoim dobrym pracownikiem, jednak Michałowi i tak to się nie podobało. Z chmurną miną przyglądał im się zatem spod swojego czarnego kaptura i ocknął się dopiero, kiedy tuż nad nim rozległ się głos kelnerki Lidii, która uprzejmie pytała go, czy chciałby coś zamówić.
– A tak… małą wodę mineralną – rzucił, sięgając do kieszeni po portfel. – Gazowaną. Mogę od razu zapłacić? Wpadłem tylko na chwilę, zaraz będę wychodził.
– Oczywiście – odpowiedziała grzecznie Lidia. – Trzy pięćdziesiąt. Zaraz panu przyniosę.
Michał wyszukał w portfelu odliczoną kwotę i wręczył jej, ruchem głowy wskazując od niechcenia w stronę obserwowanego towarzystwa.
– Tam chyba jakaś impreza się szykuje, tak? – zapytał niedbale.
– Tak, urodziny naszego szefa – odpowiedziała z uśmiechem Lidia, inkasując pieniądze. – Dziękuję, za chwilę podam wodę.
Michał skinął głową, nie zatrzymując jej dłużej, a jego wciąż starannie ukryta pod kapturem twarz wyrażała teraz jeszcze większe niezadowolenie. Informacja o tym, że przygotowywana impreza jest przyjęciem urodzinowym szefa lokalu z niewiadomych względów nie spodobała mu się jeszcze bardziej niż to, co sam zaobserwował. Niby nie było w tym nic nadzwyczajnego, jednak… W jego pamięci odżyły rzucone mimochodem słowa Izy w telefonie. W niedzielę wieczorem muszę być w pracy. Mam do wykonania ważne zadanie… właściwie misję… To dla mnie sprawa najwyższej wagi. Czy na pewno było to tylko standardowe zaangażowanie sumiennego pracownika?
Urodzinowi goście zasiadali właśnie przy stole wśród wybuchów śmiechu i wesołych okrzyków. Krążąca wokół nich z wprawą kelnerki Iza sama nie zajęła miejsca, mimo że z daleka widać było, że jest do tego gorąco namawiana, za to nalegającym gestem nakazała solenizantowi usiąść na jednym z krzeseł w centralnej części stołu. Następnie pochyliła się nad nim i przez kilka chwil rozmawiali, zerkając na stół lub w stronę zaplecza, co wskazywało na to, że uzgadniają szczegóły przebiegu imprezy. I znów – choć z pozoru nie było w tym nic nadzwyczajnego, dyskomfort i niezadowolenie Michała na ten widok jeszcze bardziej się wzmogły, a niechęć, jaką od dawna czuł do szefa Anabelli, w ciągu tych kilku minut wzrosła co najmniej dziesięciokrotnie. Czy powodem tego była głęboka zażyłość wyczuwalna w drobnych, pozornie neutralnych gestach tych dwojga? Sposób, w jaki Iza na króciutką chwilę położyła dłoń na ramieniu szefa… porozumiewawcze uśmiechy, jakie wymienili… i jego dyskretne spojrzenie, które podążyło za nią, gdy, odwróciwszy się już, odchodziła na zaplecze… Niby nic, naturalne oznaki zgranego współdziałania ludzi, którzy od dawna pracują ze sobą i wspólnie dbają o to, by wszystko działało jak w zegarku. A jednak… jednak…
– Proszę, woda – zaanonsowała Lidia, zestawiając przed nim z tacy butelkę z wodą mineralną i szklankę. – Czy podać coś jeszcze?
– Nie, dzięki – pokręcił głową Michał. – To wszystko.
Mechanicznym ruchem dłoni sięgnął po butelkę, odkręcił nakrętkę i nalał sobie wody do szklanki, nie odrywając oczu od towarzystwa siedzącego przy urodzinowym stole. Izy już nie było, na dobre zniknęła na zapleczu, zapewne wykonując swoje standardowe obowiązki, łatwo było bowiem się domyślić, że dziś, jako że jej szef siedział z gośćmi przy stole, to ona, jego zastępczyni, była główną osobą nadzorującą to przyjęcie. Zapewne właśnie z tego względu nie mogła odmówić dziś przyjścia do pracy, a wytłumaczenie to wyglądało na tyle przekonująco i naturalnie, że właściwie Michał nie miał tu już nic więcej do roboty. Tak, to mu wystarczało. Tyle że skoro już zajął miejsce i zamówił wodę, to co mu szkodziło posiedzieć jeszcze kilka minut dłużej?
***
– Ależ pyszna jest ta tarta! – stwierdziła z uznaniem Justyna, dojadając z talerzyka resztki podanej na ciepło tarty z łososiem i szpinakiem. – Jednocześnie lekka i pożywna, a do tego znakomicie doprawiona i nie za sucha. Uwielbiam takie dania. Gratulacje, Iza!
– Gratulacje przekażę pod właściwy adres, czyli naszym kucharkom – uśmiechnęła się Iza, która na czas dania głównego dała się namówić Lodzi na zajęcie miejsca przy stole. – Zwłaszcza naszej niezrównanej pani Wiesi, bo to głównie ona wszystko piekła i doprawiała.
– Zgodnie z twoimi przepisami – zaznaczył dla porządku Majk.
– No tak – zgodziła się Iza. – Ale jednak co wykonanie, to wykonanie. A ona potrafi zrealizować każdy przepis naprawdę po mistrzowsku.
– Znakomite żarcie – przyznał Maciek, dokładając sobie tarty z półmiska stojącego na środku stołu. – Jeszcze jeden kawałek, ostatni… no, no, Majk! Nie spodziewałem się, że dzisiaj zaserwujecie nam takie smakołyki!
Majk i Iza wymienili ponad stołem porozumiewawcze, pełne satysfakcji spojrzenia.
– Ja ciągle nie mogę wyjść z podziwu nad tą zupą cebulową – powiedziała Asia, wspominając pierwsze danie na ciepło, które zostało podane na otwarcie imprezy. – Jeszcze nigdy nie jadłam czegoś tak pysznego!
– Miejmy nadzieję, że Iza nie ukryła nam w tej tarcie żadnych żab ani ślimaków – odezwał się Wojtek, na co Kajtek, Pablo i Maciek jak na komendę podnieśli głowy znad talerzy i spojrzeli na niego z minami wyrażającymi najwyższe zdegustowanie. – No spoko, chłopaki, żartowałem! – zaśmiał się na ten widok. – Jedzcie spokojnie!
– Nie, żab ani ślimaków nie ma i nie będzie – zapewniła ich szybko Iza. – Francuska kuchnia obfituje w tyle innych znakomitych dań, że nie ma powodu wprowadzać do menu tych najbardziej kontrowersyjnych.
– Chociaż okraszone dobrym winkiem mogłyby być nawet smaczne – zauważył z rozbawieniem Majk. – Kiedyś muszę spróbować, jeszcze nigdy w życiu nie miałem okazji!
– Tak czy inaczej twoja dzisiejsza biba urodzinowa będzie niezapomniana! – zapewniła go Asia. – W przypadku innych imprez może nam się z czasem pomieszać, co było kiedy, ale tej francuskiej oprawy nie da się pomylić z żadną inną.
– To mówicie, że dyskoteka też będzie w całości przy francuskiej muzyce? – zagadnęła Dominika, zerkając przekornie na męża. – Oczywiście pomijając naszego inauguracyjnego walca dla solenizanta.
Kajtek skrzywił się niemiłosiernie nad talerzykiem z tartą.
– Ja optuję za tym, żeby darować sobie walca i pozostać w stu procentach przy muzyce francuskiej – podchwycił skwapliwie Wojtek. – Skoro Iza narzuciła nam dzisiaj taką oryginalną konwencję, to powinniśmy się jej trzymać, nie?
– Nic z tego, kochanie – uśmiechnęła się słodko Justyna, zerkając na niego przez ramię. – Obiecaliśmy solenizantowi walca na jego cześć, więc teraz nie wypada już się wycofywać. Jak to by wyglądało?
– No to niech Pablo i Lodzia zatańczą sami w naszym wspólnym imieniu – zaproponował równie sceptycznie nastawiony Kajtek. – Oni przynajmniej potrafią to robić… Iza też by mogła – dodał, spoglądając wymownie na siedzącą naprzeciwko niego dziewczynę. – Świetnie tańczyła z Victorem, to niech teraz dobierze sobie kogoś z zespołu knajpy i niech zatańczą na cześć swojego szefa!
Iza uśmiechnęła się, ale pokręciła głową odmownie.
– O, to jest świetny pomysł! – podchwyciła żywo Asia, nie zważając na jej gest.
– Ja też tak myślę! – przyznała Dominika. – Ekipa Anabelli powinna wystawić swoją reprezentację do walca na cześć naczelnika! Tak, Iza, nie protestuj! To się wręcz narzuca! Ale my też tańczymy – dodała stanowczo, zwracając się do męża. – Nie wywiniesz się, tłuścioszku, nawet o tym nie myśl!
– Boże, za co mnie karzesz takim ciężkim życiem! – westchnął dramatycznie Kajtek. – Mało Ci tego obdartego lakieru na samochodzie i wizyt w warsztacie raz na trzy tygodnie?
Towarzystwo gruchnęło śmiechem, a rozbawiona Dominika pogroziła mu ostrzegawczo palcem.
– Mam pomysł! – poddała wesoło Asia. – Posadzimy Majka na honorowym miejscu na jakimś krześle przy parkiecie i poprosimy go, żeby na koniec ocenił, kto włożył w taniec najwięcej serca. Nie kto zatańczył najlepiej, bo tu wiadomo, że Pablo wygra w cuglach – zastrzegła, uśmiechając się do Pabla i Lodzi – ale kto najbardziej się starał i wykazywał zaangażowanie! Co wy na to?
– Oooo… świetny pomysł! – podchwyciły żywo panie. – Majk, słyszałeś? Będziesz arbitrem!
– Nie ma sprawy – uśmiechnął się z pobłażaniem Majk. – Jak sobie życzycie.
– Ale to jest niesprawiedliwe! – zbuntował się Kajtek, odkładając sztućce na pusty talerz. – Majk nie tańczy, ma święty spokój i jeszcze będzie nas oceniał?! Ja w to nie wchodzę!
– Wchodzisz, wchodzisz – zapewniła go spokojnie Dominika. – Majk ma urodziny, więc musi mieć jakieś przywileje, nie? A że sam nie tańczy, to cóż, trudno – tu spojrzała z dezaprobatą na gospodarza. – Ja nie będę się z nim kłócić, jeszcze znowu się obrazi tak jak kiedyś… Lepiej nie wywoływać wilka z lasu.
– Fakt – przyznała Justyna. – Ja też nie będę z nim walczyć jak z wiatrakiem, zwłaszcza w jego własne urodziny.
– No i patrzcie, ten to potrafi się urządzić! – westchnął Wojtek, spoglądając na zadowolonego z siebie Majka z mieszaniną uznania i zazdrości. – Wolny, spokojny i poza zasięgiem walcujących terrorystek! Ale nie martw się, Kajtek – dodał pocieszającym tonem do kolegi, wskazując na stojące przed nimi butelki z czerwonym winem francuskim, które Iza dzień wcześniej osobiście wybrała na tę okazję w specjalistycznym sklepie. – Zaraz obalimy za zdrowie solenizanta te procentowe specjały i zanim dziewczyny zaciągną nas na parkiet, już dawno będzie nam wszystko jedno!
Wszyscy znowu roześmiali się, po czym uwaga towarzystwa skupiła się na wniesionych właśnie przez Olę i Klaudię półmiskach z nowymi daniami à la française podawanymi na ciepło. Poproszona o komentarz Iza ze znawstwem przystąpiła do opisywania zaserwowanych dań, w tym słynnej quiche lorraine i leciutkich jak mgiełka naleśników z szynką, które szybko wzbudziły niekłamany zachwyt gości.
Ponieważ na samym początku Majk ostrzegł przyjaciół, że powinni jeść oszczędnie, by zostawić sobie miejsce na wszystkie przygotowane potrawy, na tym etapie przyjęcia nie byli jeszcze przejedzeni, jednak kosztowanie świeżo przyniesionych dań w końcu przepełniło czarę i towarzystwo zgodnie oznajmiło, że, jeśli w planie są jeszcze desery, na jakiś czas muszą zrobić sobie przerwę od jedzenia. W wyniku tej decyzji przy urodzinowym stole nastąpiło rozluźnienie – jedni wstali z krzeseł, by udać się do łazienki lub zrobić kilka kroków po sali w oczekiwaniu na godzinę dwudziestą, kiedy zgodnie z planem miała rozpocząć się dyskoteka, inni zaś skupili się w mniejszych grupkach w różnych częściach stołu, prowadząc między sobą przyciszone pogawędki na różne tematy.
Korzystając z tej okazji, Lodzia poprosiła zajętą zbieraniem naczyń Izę o chwilę rozmowy na osobności. Dziewczyna chętnie przekazała obsługę stołu pomagającej jej Klaudii i obie z Lodzią odeszły na bok, pod samą tylną ścianę sali, by spokojnie porozmawiać.
– Izunia, chciałam ci bardzo podziękować za środę – powiedziała Lodzia, serdecznie ściskając jej dłoń. – Nie umiem ci powiedzieć, ile dla mnie znaczyło to, że przyjechałaś i byłaś ze mną w tamtych strasznych chwilach. Dopiero później w pełni zdałam sobie sprawę z tego, w jakiej trudnej sytuacji cię postawiłam, miałaś przecież swoje obowiązki. Tym bardziej dziękuję, kochana. Jesteś prawdziwym aniołem.
– Nie ma sprawy, Lodziu – uśmiechnęła się Iza. – To nie był dla mnie żaden problem, zwłaszcza że Majk całkowicie mnie w tym poparł, a w firmie zawsze znajdzie się ktoś, kto chwilowo może przejąć obowiązki. Pomoc tobie była najważniejsza, przeżywałaś taki ciężki moment! I ty, i Pablo… Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Przynajmniej dla nas – dodała oględnie.
– No tak – przyznała Lodzia, poważniejąc. – My odetchnęliśmy, za to u Krawczyka sprawy już nie wyglądają tak różowo. To bardzo ciężka choroba i nie wiadomo, na ile uda mu się w ogóle z tego wyjść.
– Masz o nim jakieś nowe wiadomości? – zaciekawiła się Iza.
– Tak, Pablo rozmawiał dzisiaj rano z lekarzem, który pracuje na tym oddziale. Jakiś jego dawny klient, jak zwykle. Co prawda nie mógł zdradzić szczegółów diagnozy Krawczyka, bo obowiązuje go tajemnica lekarska, ale, jak powiedział, wesoło z nim nie jest. Jedynym plusem… dla Krawczyka oczywiście… jest to, że wczoraj wreszcie udało się wybudzić go ze śpiączki.
– Ach, jednak! – ucieszyła się mimo woli Iza. – To dobrze! Znaczy… dobrze dla niego – doprecyzowała, widząc sceptyczną minę towarzyszki.
– Tak – przyznała z wahaniem Lodzia. – Sama się sobie dziwię, ale zareagowałam bardzo podobnie jak ty. Dobrze wiesz, że nie znoszę Krawczyka na tyle, na ile tylko można kogoś nie znosić… w środę byłam wręcz przekonana, że nienawidzę go jak nikogo innego na świecie. Ale teraz już emocje trochę mi opadły i kiedy zagrożenie z jego strony minęło, widzę, że to nie jest nienawiść tylko czysta obojętność. Nawet trochę mu współczuję, tak po ludzku. Oczywiście tylko trochę – zastrzegła – bo to, ile krzywdy nam wyrządził przez ostatni rok, powinno wyeliminować jakiekolwiek współczucie. Niemniej poczułam względną ulgę, kiedy Pablo powiedział mi, że on już odzyskał przytomność.
– A jak Pablo na to reaguje? – zapytała ostrożnie Iza.
– Bardzo spokojnie – odparła w zamyśleniu Lodzia. – Aż się zdziwiłam, bo jeszcze w środę był gotowy udusić drania własnymi rękami. Jednak takie sytuacje zmieniają postrzeganie. Jeśli ktoś ma choć odrobinę sumienia, nie umie cieszyć się z czyjegoś nieszczęścia, nawet w przypadku największego wroga.
– No właśnie – przyznała Iza.
– Ani Pablo, ani ja nie chcemy już nigdy mieć nic do czynienia z tym człowiekiem – podsumowała Lodzia. – Jednak oboje, tak zwyczajnie po ludzku, życzymy mu powrotu do zdrowia. Niech sobie wyzdrowieje i idzie swoją drogą… Bo mam nadzieję, że zrozumie tę nauczkę, którą dostał – dodała z przekonaniem. – I że już nigdy więcej nie przyjdzie mu do głowy robić takich rzeczy.
– Na to niestety nie ma gwarancji – zauważyła oględnie Iza. – Ale nadzieję trzeba mieć, ja też ją mam, bo Krawczyk, jak mówi Majk, to nie jest głupi facet i powinien umieć wyciągnąć wnioski z tego, co mu się przydarzyło. W każdym razie cieszę się, że widzę was już spokojnych i w dobrym humorze – uśmiechnęła się, obejmując Lodzię ramieniem. – Gdyby nie to, dzisiejsza impreza w ogóle by się nie odbyła. Majk był już gotowy ją odwołać, bo nie umiałby świętować urodzin bez ciebie i bez Pabla.
– Wiem, słyszałam – skinęła głową Lodzia, uśmiechając się ze wzruszeniem. – Majk to prawdziwy przyjaciel, Pablo zawsze może na niego liczyć, a w tej całej aferze wspierał go od początku do końca. Zwłaszcza w środę, kiedy było najgorzej – westchnęła, poważniejąc na to wspomnienie. – W trudnych chwilach wsparcie zaufanych przyjaciół to skarb. Natomiast jeśli chodzi o imprezę – dodała weselej – to ten pomysł z francuską oprawą kulinarno-muzyczną to był po prostu strzał w dziesiątkę! Przyznaj się, ty to wymyśliłaś? – mrugnęła do niej porozumiewawczo.
– Nie – pokręciła głową Iza. – To był pomysł Majka. Chciał zaskoczyć gości i nadać przyjęciu oryginalny rys, więc wpadło mu do głowy, żeby pójść w klimat francuski. A ponieważ ja akurat trochę się na tym znam… – skromnie zawiesiła głos.
– Rozumiem! – zaśmiała się Lodzia. – Majk to stary cwaniak, wie, jak wykorzystać atuty swoich pracowników! W sumie jak dobrze pomyśleć, to taki pomysł wręcz się narzucał! Skoro ma w zespole ciebie, specjalistkę od wszelkiej maści francuszczyzny, to szkoda by było nie zrobić z tego użytku!
Tymczasem przy wejściu na salę nowo przybyłe dwie dziewczyny zaczepiły krążącego tam Toma, witając się z nim wesoło. Były to Beata i Emilia. W oczy szczególnie rzucała się zmiana, jaka od poprzedniego razu nastąpiła w postaci tej drugiej – Emilia była dziś uśmiechnięta i tryskała dobrym humorem, nie wykazując ani cienia smutku, jaki wówczas osnuwał jej twarz i całą sylwetkę.
– Jest dzisiaj Iza? – zapytała Beata, rozglądając się po sali.
– Jest – skinął głową ochroniarz, którego mina z jednej strony wyrażała lekkie onieśmielenie ich wylewnym powitaniem, a z drugiej wskazywała na to, że sprawiło mu ono przyjemność. – Ale niestety nie ma czasu, bo obsługuje urodziny szefa – wyjaśnił, ruchem głowy wskazując na stół nakryty w okolicach baru. – Wszystko jest na jej głowie, bo dzisiaj mamy imprezę w stylu francuskim, a tylko ona się na tym zna.
– Ach, w stylu francuskim! – zdziwiła się Emilia.
– No – potwierdził Tom. – Dlatego nawet muza leci po francusku, nie wiem, czy słyszycie…
Wszyscy troje zamilkli na chwilę, by wsłuchać się w odgrywany cicho w tle utwór, w którego słowach rzeczywiście łatwo było rozpoznać charakterystyczny francuski akcent.
– Faktycznie – przyznała Beata, zerkając w stronę stołu urodzinowego. – O, nawet widzę Izę, rozmawia z kimś… fajną ma sukienkę, nie, Emi?
– Aha – zgodziła się Emilia, również z daleka wyszukując wzrokiem sylwetkę Izy. – Trudno jej nie zauważyć, świeci tą kiecką z daleka! Super wygląda, no, no! A powiedz mi, będzie dzisiaj disco? – zwróciła się do Toma. – Ostatnio nie tańczyłam, bo nie miałam humoru, za to dzisiaj chętnie bym się wyszalała na parkiecie!
– Będzie – zapewnił ją z powagą Tom. – Tylko że muza też w całości po francusku.
– Serio? – skrzywiła się lekko Beata i obie z Emilią wymieniły niepewne spojrzenia. – No to nie wiem, czy jest sens tu zostawać… Da się w ogóle przy tym tańczyć? – zapytała z przekąsem, zwracając się znów do Toma.
– Nie mam pojęcia – rozłożył ręce ochroniarz. – Ale myślę, że tak, Antek wie, co robi. Zapytajcie go, jak chcecie – dodał, wskazując w stronę konsoli, gdzie Antek i Karolina przygotowywali się właśnie do uruchomienia dyskoteki. – Ja się na tym nie znam.
– Oj tam, Beti, nie wydziwiajmy! – machnęła ręką Emilia. – Co nam szkodzi, potańczymy przy tym, co zagrają. Ja zresztą jestem nawet ciekawa tej francuskiej dyskoteki, zwłaszcza że to działka Izy. Nie chce mi się już nigdzie łazić, zostajemy tutaj i już!
– Okej – zgodziła się bez większego entuzjazmu Beata. – No to chodź, poszukamy jakiegoś miejsca na sali… Dzięki, Tomek! – uśmiechnęła się do ochroniarza, który kiwnął na to głową i wycofał się pod ścianę. – O, Emi, patrz! Tam jest wolny stolik, akurat na dwa miejsca, w sam raz dla nas!
Stanąwszy znów pod ścianą, Tom przez chwilę z sympatią śledził wzrokiem zajmujące miejsca dziewczyny, jednak w następnym momencie, gdy jego spojrzenie przypadkowo padło na jeden z sąsiednich stolików, pobladł nagle jak ściana i aż zachwiał się na nogach. Siedziały tam dwie koleżanki Darii, dokładnie te same, o których kilka tygodni wcześniej rozmawiał z Izą. Na szczęście nie patrzyły na niego, lecz podobnie jak on obserwowały spod oka Beatę i Emilię. Pomny rad Izy ochroniarz natychmiast odwrócił się do ściany i najwyższą siłą woli opanował zewnętrzne oznaki wrażenia, jakie zrobiła na nim ta okoliczność, dlatego, kiedy po kilkunastu sekundach znów zwrócił się twarzą w stronę sali, jego oblicze wyrażało kamienny spokój i najdoskonalszą obojętność.
Nie znaczyło to jednak, że kątem oka nie obserwował obu dziewczyn, które po krótkiej, konspiracyjnej naradzie odwróciły się na krzesłach w stronę sąsiedniego stolika i z radosnym okrzykiem udawanego zdziwienia zaczepiły Beatę i Emilię. Dziewczyny zareagowały na to wylewne powitanie z uśmiechem, choć bez oznak wielkiego entuzjazmu, a po kilku minutach rozmowy zgodziły się, by zsunąć ich dwa niewielkie stoliki i usiąść przy nich we cztery. Pogawędka rozwinęła się teraz na nowo, przy czym od czasu do czasu dyskretne spojrzenie którejś z nich biegło w stronę krążącego przy wejściu ochroniarza, ów zaś nie musiał być mistrzem psychologii, żeby wywnioskować z tego, iż właśnie go obgadywały.
Ponieważ wiedział, że dziewczyny znają się z uczelni, ta nagła komitywa bynajmniej go nie zdziwiła, a jedyne, czego w duchu sobie gratulował, to była ostrożność, jaką poprzednim razem zachował w rozmowie z Emilią. Tak… bardzo dobrze zrobił, że wówczas nie odkrył kart przed nieznajomą osobą, która z wierzchu wydawała się bardzo miła, ale w głębi była pewnie tak samo fałszywa jak tamte i teraz mogłaby im zdradzić jego tajemnicę! Dobrze zrobił, że wtedy głównie słuchał tego, co do niego mówiła, a sam niewiele opowiadał o sobie! Oto miał przed sobą najlepszy dowód, że nikomu na tym świecie nie można ufać do końca, a już na pewno nie kobietom… Cóż, Chudy niestety miał rację – kobiety to same kłopoty i najlepiej trzymać się od nich jak najdalej!
Muskularny ochroniarz westchnął na tę myśl, pokiwał melancholijnie głową i nie patrząc już na dyskutujące przy stoliku dziewczyny, powolnym krokiem zawrócił swą umowną trajektorią w stronę drzwi wejściowych do lokalu.