Anabella – Rozdział LXXXII

Anabella – Rozdział LXXXII

Długi sygnał oczekującego połączenia przeniósł Izę w czasy początku klasy maturalnej, kiedy to, po upojnych wakacjach spędzonych z Michałem w Korytkowie i jego wyjeździe do Siedlec, wieczorami dzwoniła do niego, a on coraz częściej nie odbierał. W ciągu kilku sekund w jej pamięci odżyła mroczna atmosfera tamtych dni, ból i strach, jaki wówczas ściskał jej serce wraz z rosnącym przeświadczeniem, że coś się skończyło… że skończyło się jej szczęście i cały jej świat… piękny lecz złudny świat bajkowych marzeń, który zaledwie kilka tygodni później ostatecznie rozpadł się na milion kawałków. Jak wiele przeszła przez te niespełna pięć lat, które upłynęły od tamtej pory! Jakże daleka była dziś od tamtych emocji! Mimo że przecież to była ta sama ona… ta sama, a jednak już zupełnie inna.

– Słucham? – podszyty niepokojem głos Michała w słuchawce telefonu wyrwał ją natychmiast z tych nieprzyjemnych wspomnień. – Iza?

– Tak, Misiu, to ja – odparła spokojnym, opanowanym tonem. – Dzwonię, żeby uprzedzić cię o zmianie planów. Niestety muszę odwołać nasze niedzielne spotkanie, wypadło mi coś pilnego i nie będę mogła przyjść na siedemnastą do Old Pubu. Moglibyśmy przełożyć to na jakiś inny termin?

W słuchawce na chwilę zapanowała cisza.

– Okej… rozumiem – odparł w końcu Michał głosem, w którym zabrzmiało niezadowolenie i rozczarowanie, mimo że niewątpliwie starał się je ukryć. – Jak zobaczyłem, że dzwonisz, to od razu pomyślałem, że to pewnie w tej sprawie. Mam nadzieję, że nic złego się nie stało? – dodał ostrożnie.

– Nie, nic z tych rzeczy – zapewniła go szybko Iza. – Po prostu w niedzielę wieczorem muszę być w pracy. Mam do wykonania ważne zadanie… właściwie misję – uśmiechnęła się do siebie – i nie mogę tego zlecić nikomu innemu, a tak się złożyło, że dopiero dziś rano się o tym dowiedziałam. Wybacz, awaryjna sytuacja. Za to w następną niedzielę, trzydziestego pierwszego, mogę zarezerwować termin spotkania już na sztywno. Oczywiście jeśli tobie będzie pasowało.

– Trzydziestego pierwszego? – powtórzył z zawahaniem Michał. – A wcześniej się nie da?

– Czyli nie pasuje ci? – upewniła się Iza.

– Nie no… pasuje, czemu nie? – zdecydował się nagle, jakby w obawie, żeby nie wycofała się z tej propozycji. – Może być następna niedziela, spoko. W tym samym miejscu i o tej samej porze, tak?

– Aha, jak najbardziej.

– Okej… niech będzie. Jutro przełożę rezerwację w pubie.

– To już ją zrobiłeś? – zdziwiła się uprzejmie.

– Zrobiłem od razu – zapewnił ją Michał. – Ale to nie problem, zadzwonię i przesunę na następny tydzień. Siedemnasta?

– Tak, siedemnasta – potwierdziła rzeczowo Iza. – Wszystko zostaje tak, jak się umawialiśmy, zmienia się tylko dzień.

– No dobra – westchnął. – Nie powiem, żebym był tym zachwycony, ale jeśli w tę niedzielę naprawdę nie możesz, to trudno, muszę się dostosować. A skoro już dzwonisz, Izulka – dodał ciszej – to powiedz mi przynajmniej… co tam u ciebie?

Jego głos zabrzmiał miękko, ciepło… w szczególności gdy wymawiał to znaczące zdrobnienie jej imienia. Jak w dawnych czasach, przed pamiętnymi wakacjami w Korytkowie, kiedy całymi wieczorami rozmawiali przez telefon w niecierpliwym oczekiwaniu na dzień, w którym wreszcie będą mogli spotkać się osobiście. Kolejny sentymentalny powrót do przeszłości… Cóż tak ją dzisiaj wzięło na wspomnienia?

– U mnie po staremu – odparła pogodnie. – Sam pomyśl, Misiu, co mogło się zmienić przez tych parę dni? Tyle że nawaliło mi się trochę więcej obowiązków niż zwykle, ale to się przecież czasem zdarza.

– Mówisz o tej niedzieli? – zapytał czujnie Michał.

– Między innymi – przyznała spokojnie. – Ale nie tylko, cały tydzień mam już szczelnie zapełniony. Niedziela na posterunku akurat wypadła mi zupełnie ekstra, a nie mogłam odmówić, to dla mnie sprawa najwyższej wagi. A u ciebie jak? Wszystko w porządku? – zapytała grzecznie, uznając, że wypada jej odwzajemnić zainteresowanie.

– Tak, wszystko gra – odparł smętnie. – Nawet nie mam za bardzo o czym opowiadać. Wolałbym pogadać z tobą na żywo, bo przez telefon to tak średnio, nie?

– Jasne – podchwyciła Iza. – W takim razie widzimy się w następną niedzielę i wtedy porozmawiamy sobie na spokojnie.

– Znaczy… nie to miałem na myśli – zaprotestował Michał. – Po prostu…

– Tak czy inaczej jesteśmy umówieni – skonkludowała, nie zważając na jego wtręt. – A teraz rozłączam się i nie będę już ci przeszkadzać, na pewno jesteś zajęty. Zresztą ja sama też mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia, a potem muszę iść spać, bo ostatnio narobiłam sobie w tym zaległości. Trzymaj się i do zobaczenia trzydziestego pierwszego!

– Jasne… trzymaj się, Iza – zdążył wydukać niepewnym głosem Michał, zanim Iza przerwała połączenie.

„Uff!” – odetchnęła, odkładając telefon na biurko i sięgając po szczotkę, by rozczesać sobie świeżo umyte włosy. – „Z Misiem załatwione. Swoją drogą chyba mocno go zaskoczyłam, bo jakoś nie bardzo chciało mu się gadać. No cóż, trudno. Pomyślę o tym po weekendzie, na razie muszę uzupełnić listę.”

Wolną ręką sięgnęła na biurko po luźną kartkę, na której spisała sobie wstępne menu na urodziny Majka, obok każdego dania wynotowując potrzebne składniki. Należało je zakupić jak najszybciej, żeby w sobotę kucharki mogły już pod jej nadzorem zająć się realizacją przepisów na francuską tartę i zapiekane przystawki oraz desery, spośród których Iza postanowiła wyróżnić przede wszystkim profesjonalnie wykonaną crème brûlée.

„Jutro trzeba będzie zrobić przegląd naczyń w kuchni” – pomyślała, analizując listę, na którą od czasu do czasu skapywały kropelki wody z rozczesywanych mokrych kosmyków włosów. – „Do zapiekania crème brûlée przydałyby się takie małe szklane miseczki, a coś mi się wydaje, że nie mamy takich na stanie. Ale to nic, w czwartek albo w piątek podjadę do marketu i kupię parę kompletów, byle mieć pewność, że akurat takich nam brakuje. No i wino… hmm, o tym muszę jeszcze trochę więcej poczytać, wypisać sobie kilka odmian z appellation d’origine contrôlée* i poszukać jakiegoś porządnego sklepu, gdzie da się dostać takie rzeczy…”

Zatrzymała się na chwilę, bowiem myśl ta skojarzyła jej się z Victorem i licznymi lampkami najlepszego francuskiego wina, które pili razem zarówno w Lublinie, jak i w Bressoux. Zwłaszcza na balu w Liège, kiedy, tańcząc w jego ramionach, w takim właśnie winie szukała zapomnienia w związku z zaręczynami Michała i Sylwii. Wzdrygnęła się i stanowczo odsunęła od siebie ten wątek. Nie, nie będzie się przejmować takimi analogiami! Skoro Majk urządzał imprezę à la française po to, by odczarować sobie kontekst powiązany z Anią, to i ona przy okazji odczaruje sobie skojarzenie z Victorem. A co do Michała… Stop, wystarczy. Teraz nie ma czasu na myślenie o Michale, zajmie się tym po weekendzie.

„Trzeba będzie zdobyć dla pani Wiesi dokładny przepis na ciasto do tarty” – podjęła przerwany wątek kulinarny, odkładając szczotkę do włosów na brzeg biurka. – „Bo to pod żadnym pozorem nie może być tandetna podróba francuskiego ciasta, tylko musi wyjść takie prawdziwe, warstwowe, na najbardziej jakościowym maśle. Ech, coś czuję, że jutro będzie pracowity dzień!”

***

– Ja wam mówię, że coś w tym jest! – mówiła przyciszonym głosem Klaudia do Wiktorii, Kamili, Oli, Gosi i Elizy, które stały wraz z nią stłoczone przy wejściu do szatni kelnerek. – Nie wiem, z czyjej strony bardziej, mam wrażenie, że to głównie szef jest utopiony… ewentualnie oboje, tylko dobrze się kamuflują… ale ja ich obserwuję już od dawna i mówię wam, że to nie jest takie nic a nic!

– Ale, Klaudziu, to się przecież kupy nie trzyma – pokręciła głową Wiktoria ze sceptyczną miną. – Szef to nie przedszkolak, myślisz, że gdyby coś było, to by się z tym krył? Ja wiem, że Iza jest w zespole, ale myślisz, że on by się tym przejmował? On? Nie wierzę w to. Każdą zasadę da się złamać, zwłaszcza w takich sprawach.

– Jak umawiał się z tymi tapetowanymi laskami, to nie krył się ani trochę – przyznała z zastanowieniem Ola. – Ale one jednak były z zewnątrz…

– One były tylko dla zabawy – wtrąciła stanowczo Gosia. – Co by nie mówić o szefie, to jest jednak facet z olejem w głowie, myślicie, że zadawałby się z takimi lafiryndami na poważnie? Tak jak ta cała Wercia, co znowu tu była ostatnio. Krótszej spódnicy to już chyba nie da się założyć, żeby ludziom tyłkiem nie świecić po oczach. Ja bym takich dziewczyn nawet nie porównywała z Izą.

– Szef w ogóle nie chciał z nią gadać – oznajmiła Wiktoria. – Mówię o tej Werci. Z tamtych lasek to w sumie tylko ona tu się kręci ostatnio… Prosił mnie, żeby przekazać jej, że nie ma dla niej czasu i że nie będzie go miał co najmniej do Bożego Narodzenia.

Dziewczyny prychnęły śmiechem.

– Fakt, że to było trochę nieuprzejme – przyznała wesoło Wiktoria. – Ale nie dyskutowałam, tylko przekazałam jej co do słowa. No i chyba się obraziła.

– A jemu pewnie właśnie o to chodziło – pokiwała głową Kamila.

– Już dawno wam mówiłam, że szef pali mosty – podjęła Klaudia, wzruszając ramionami. – Za to z Izą pełna komitywa. A już to, co odwalili przedwczoraj, to dla mnie oczywisty znak na plus dla mojej teorii. Słyszałyście, co mówił Antek, nie? Szef po tej awanturze wrócił do lokalu po niecałych dwóch godzinach, spokojny i wesoły, jakby nic się nie stało. A kto go sprowadził z powrotem? Kto go tak szybko udobruchał? Oczywiście Iza. Myślicie, że komukolwiek innemu to by się udało?

– Ale przecież od dawna wiadomo, że Iza ma na szefa dobry wpływ – zauważyła Gosia. – To było widać jeszcze w czasach, kiedy pracowała Basia. No i co z tego? Dogadują się na planie biznesowym, Iza super ogarnia firmę, odwala za szefa masę roboty, zwłaszcza tej papierkowej, której on nienawidzi… więc normalne, że nie chce jej do siebie zrażać. Ja bym tu nie szukała drugiego dna.

– Ja też – zgodziła się Wiktoria. – Zwłaszcza od strony Izy. Ona w ogóle jest pod tym względem trochę dziwna… Dobra, powiem wam coś o niej, bo kiedyś poruszyłam z nią dokładnie ten temat. Tylko nie rozgadajcie tego, okej?

Dziewczyny skwapliwie pokiwały głowami, przyglądając jej się w pełnym zaintrygowania oczekiwaniu.

– Kiedyś, na samym początku, ostrzegałam ją, żeby przypadkiem nie zakochała się w szefie – podjęła Wiktoria. – Mówiłam jej to oczywiście pół żartem, ale w sumie nie do końca, bo ci, co pracują tu dłużej, wiedzą, jak zawsze u szefa kończyły się takie akcje.

– No? I co ci odpowiedziała? – zaciekawiła się Eliza.

– Odpowiedziała mi, że dziękuje za radę, ale, po pierwsze, nigdy nie myślała o szefie w tych kategoriach, chociaż obiektywnie przyznaje, że to bardzo atrakcyjny facet, a po drugie u niej to i tak odpada, bo ma zajęte serce. I zrobiła przy tym taką minę, że aż bałam się dalej o cokolwiek pytać. Zrozumiałam to tak, że ona od dawna w kimś się kocha, ale to nie jest spełnione uczucie. Być może dalej na tę osobę czeka… I to by nawet do niej pasowało, bo zauważcie, że ona w ogóle nie zadaje się z facetami. Jedynym wyjątkiem był ten Belg.

– Belg już poszedł w kanał – pokręciła głową Klaudia. – Chyba nie macie co do tego wątpliwości? Podwalał się do niej na maksa, to wiadomo, ale ja się jej dobrze przyglądałam przy tej akcji i po jej minie od razu widziałam, że z tego nic nie będzie.

– Belg odpadł – przyznała Wiktoria. – Ale to tym bardziej potwierdza to, co powiedziałam. Iza nie ma nikogo, a już szefa to na pewno bym z tego wykluczyła. Ona go bardzo lubi, on ją też, to fakt, ale przecież jej ogólnie trudno jest nie lubić! Poza tym ona ma w sobie coś takiego, że mężczyźni strasznie lubią z nią rozmawiać. Pamiętacie Krawczyka? Nawet on wyraźnie preferował Izę, zawsze życzył sobie, żeby to właśnie ona go obsługiwała, a chyba nie powiecie, że uderzał do niej na planie damsko-męskim, co? W taką bajkę to chyba nawet Klaudzia nie uwierzy! – zaśmiała się, puszczając oko do Klaudii, która słuchała jej z nieprzekonaną miną. – Tom też… jak coś chce, to zaraz leci do Izy, z nikim innym nie chce gadać. Ona ma ewidentny dar do rozmowy z facetami, lgną do niej jak misie do miodu. Więc co się dziwić szefowi? Zwłaszcza że Iza naprawdę bardzo mu pomaga w prowadzeniu firmy. Ale czy w tym od razu musi być głębszy podtekst?

– Ja też bym tu była ostrożna – przyznała Ola. – Szef ostatnio zachowywał się tak okropnie, że nawet Iza nic nie mogła zrobić, ją zresztą też to wkurzało. Gadałam z nią któregoś razu, była na serio zniesmaczona jego zachowaniem. Gdyby między nimi coś było, to przecież inaczej by to wyglądało.

– No właśnie – przyznała Kamila. – Tym bardziej, że szef nie od dziś ma takie fazy. Chociaż ostatnio to już naprawdę był szczyt szczytów. Najpierw przez parę tygodni zachowywał się jak potłuczony, a wczoraj nagle, z dnia na dzień, zmiana o sto osiemdziesiąt stopni.

– Fakt – pokiwała głową Gosia. – Jak tylko przyszedł, przeprosił Chudego, Zuzkę i Karolę za to, co nawyprawiał, a potem cały wieczór robił za kelnera, chodził po lokalu rozkoszny jak aniołek, zagadywał klientów i sypał żarcikami jak z rękawa. Moim zdaniem, to musi być u niego jakiś głębszy problem.

– Kryzys wieku średniego – orzekła z przekonaniem Ola. – Co zrobić? Każdego może dopaść, a mężczyzn podobno dopada częściej niż kobiety. Takie burze emocji jak u szefa to wtedy standard, więc cóż… będziemy musieli jakoś to przetrzymać.

– A ja wam powtarzam, że między nim i Izą coś jest – oznajmiła z uporem Klaudia, przybierając pełną urazy minę. – Nie wiem co i do jakiego stopnia, ale mówię wam, że jest! Wy mi teraz nie wierzycie, ale poczekajcie trochę… jeszcze wyjdzie na moje!

Dziewczyny roześmiały się, na co Klaudia wzruszyła ramionami z jeszcze bardziej urażoną miną i chciała coś odpowiedzieć, kiedy przez drzwi prowadzące na salę wpadła Zuzia i podbiegła do nich jak wicher.

– Pani Iza pyta, gdzie panie są – zwróciła się lekko zdyszanym głosem do Wiktorii i Kamili. – Bo na barze pełno klientów i ona sama musiała zająć się obsługą.

– A niech to! – złapała się za głowę Wiktoria, natychmiast ruszając w stronę wyjścia z zaplecza. – Faktycznie, bar! Ale się zagadałyśmy… Kama, chodź szybko, trzeba natychmiast zwolnić Izę!

Grupka kelnerek również natychmiast się rozproszyła i dziewczyny, z minami wyrażającymi zmieszanie i wyrzuty sumienia, rzuciły się na salę, by podjąć przerwaną pracę. Było po osiemnastej, tłum klientów powoli zaczynał już gęstnieć.

***

– Izunia… mogłabyś do mnie przyjechać? – drżący, złamany głos Lodzi w telefonie przeszył serce Izy jak sztylet. – Teraz, jak najszybciej. Błagam cię… zwariuję tutaj sama…

Dziewczyna milczała przez chwilę, gorączkowo analizując sytuację. Telefon od Lodzi, który odebrała przed chwilą, nie zdziwił jej ani trochę, zważywszy, że było już po osiemnastej, a właśnie w tym czasie Pablo, Majk i Chudy udali się na konfrontacyjne spotkanie z Krawczykiem. Lodzia zatem wiedziała już o wszystkim i niewątpliwie przeżywała z tego powodu psychiczne katusze… potrzebowała jej wsparcia… Tylko czy ona, Iza, będzie mogła jej go udzielić? Dwie godziny wcześniej, aby móc towarzyszyć Pablowi, Majk przekazał w jej ręce nadzór nad Anabellą, prosząc ją, by do jego powrotu wszystkiego dopilnowała osobiście. Do tego za pół godziny miała omawiać z kucharkami szczegóły przepisów do francuskiego menu na niedzielę – a rzecz była przecież bardzo pilna! Jak by na to nie spojrzeć, wyjście z pracy akurat teraz było bardzo trudne, prawie niemożliwe.

Jednak z drugiej strony telefon od Lodzi i emocje zawarte w jej głosie podpowiadały jej, że musi potraktować jej prośbę priorytetowo. Czy Majk będzie miał jej za złe, jeśli na dwie godziny zostawi Anabellę w rękach Antka i Wiktorii, a sama pojedzie wesprzeć roztrzęsioną przyjaciółkę? Nie, na pewno nie. Zrozumie to przecież i przyzna jej rację. No bo jak w takiej podłej sytuacji mogłaby odmówić prośbie Lodzi?

– Wiesz przecież wszystko, prawda? – mówiła dalej załamującym się głosem Lodzia. – Pablo mówił mi, że wiesz…

– Tak, wiem – potwierdziła cicho.

– Godzinę temu odwiózł mnie z Edikiem do rodziców na Czeremchową i zabronił ruszać się stąd choćby na krok – ciągnęła Lodzia. – Nie pozwolił mi też nikomu o tym mówić, nawet Juli, więc nie mogę jej tu sprowadzić, chociaż mieszka niedaleko. Zostałaś mi tylko ty… Edik bawi się z moją mamą, tatą i ciocią, a ja nie umiem udawać do tego stopnia, żeby nic przed nimi nie zdradzić, więc zamknęłam się w pokoju pod pretekstem bólu głowy, żeby nie martwić ich moją miną. Czekam teraz na wieści od Pabla, bo on już tam poszedł… i chyba powoli zaczynam wariować… Tak się boję o niego, Iza! Nie wytrzymam tego napięcia! Wiem, że jesteś w pracy, wiem, że masz obowiązki, ale proszę cię, przyjedź do mnie, bo oszaleję!

Cierpienie i strach w jej głosie zaalarmowały Izę. Nawet przez telefon czuć było, że Lodzia przeżywa naprawdę ciężkie chwile.

– Już do ciebie jadę, Lodziu – zapewniła ją szybko. – Muszę mieć tylko kilka minut na przekazanie obowiązków kolegom, a potem natychmiast wsiadam w samochód i wyjeżdżam. Powtórz mi tylko… gdzie to jest?

– Czeremchowa osiem. Jadąc od was z Zamkowej, najpierw musisz…

– Nie tłumacz mi, i tak nie zapamiętam – przerwała jej stanowczo Iza. – Włączę sobie nawigację w telefonie. Powtórz tylko jeszcze raz adres. Czeremchowa osiem?

– Tak. Właśnie tak.

– Okej, już się zbieram. Czekaj na mnie i nie stresuj się tak, biedactwo – dodała łagodniej. – Wszystko będzie dobrze. Pablo jest bezpieczny, pojechał tam z Majkiem i z jednym z naszych ochroniarzy. To silny chłopak, zna kilka sztuk walki, we trzech dadzą sobie radę w każdej sytuacji. Naprawdę, nie martw się, kochanie.

Pomimo tych uspokajających słów skierowanych do Lodzi, która, podziękowawszy jej drżącym głosikiem, przerwała połączenie, Iza sama również nie umiała opanować niepokoju. Obawy związane z nieobliczalnym zachowaniem Krawczyka, dotąd uśpione przez wykazujących kamienny spokój Pabla i Majka, odezwały się w niej teraz na nowo. A jeśli Krawczyk na widok Pabla faktycznie dostanie szału? Jeśli zrobi coś nieprzewidzianego? Trudno ręczyć za stan jego umysłu, a do tego przecież nie wiadomo, kogo zabrał ze sobą na spotkanie. Za takim bogatym i wysoko postawionym człowiekiem jak on ochrona włóczy się zapewne dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jeśli dojdzie do jakiegoś ostrzejszego spięcia, a w konsekwencji do bójki…

„Biedna Lodzia” – myślała, kiedy, po wydaniu kilku niezbędnych poleceń pracującym na sali kolegom oraz wysłaniu informacyjnego smsa do Majka, śpieszyła do dyżurki kelnerek po swoją torebkę i buty. – „Ja na jej miejscu też dostawałabym pomieszania zmysłów. Ale trzeba wierzyć, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Pablo przecież wie, co robi, Majk i Łukasz też…”

Nagle wyobraźnia podsunęła jej przed oczy straszny obraz krwawej bójki, w której Pablo, Majk i Chudy stają naprzeciwko dwu- albo trzykrotnie liczniejszej grupy goryli Krawczyka i zbierają od nich bolesne manto. Czy nie mogło tak być? Oczywiście, że mogło! Niby Krawczyk nie miał powodu zabierać ze sobą tak silnej ochrony na spotkanie z drobniutką i delikatną Lodzią, ale kto wie, co planował na tę okoliczność? A jeśli, dajmy na to, miał zamiar użyć wobec niej siły? Może nawet porwać ją?

„Nie, teraz to już przeginam po całości” – skarciła się z niesmakiem, wsiadając do auta i zapinając pas na fotelu kierowcy. – „Bez przesady. Krawczyk to psychol, ale nawet on nie ważyłby się posunąć aż tak daleko. Zresztą w rozmowie ze mną sam wykluczał taką możliwość. Chyba że od tamtej pory już kompletnie uderzyło mu na mózg…”

Z westchnieniem uruchomiła silnik i w statywie na przedniej szybie umocowała telefon z włączoną nawigacją, która wyświetlała nazwę docelowej lokalizacji: Lublin, Czeremchowa 8. Po chwili srebrny peugeot wytoczył się ostrożnie z placyku na tyłach kamienicy i ruszył ulicą w stronę wyjazdu z centrum.

***

– Zaza! – wykrzyknął radośnie trzymany na rękach przez dziadka mały Edzio na widok Izy, kiedy ta stanęła w drzwiach rodzinnego domu Lodzi.

Ponieważ była tu pierwszy raz i czuła się dość niepewnie, widok znajomego malucha ucieszył ją i dodał jej pewności siebie. W mężczyźnie, który otworzył jej drzwi, natychmiast rozpoznała ojca Lodzi – to po nim dziewczyna odziedziczyła łagodny wyraz błękitnych oczu, choć jej tęczówki miały o wiele bardziej wyrazisty i nasycony kolor.

– Dzień dobry – przywitała się grzecznie Iza, jednocześnie uśmiechając się do Edzia. – Cześć, szkrabie! Ależ ty znowu urosłeś! Gdzie twoja mama?

– Mama – powtórzył niepewnie Edzio, oglądając się za siebie. – Mama!

– O, jesteś, dziecino! – ucieszyła się matka Lodzi, która w tejże chwili wychynęła zza ramienia męża. – Chodź, chodź, wejdź do środka, nie krępuj się… Lodzieńka już czeka na ciebie na górze, prosiła, żeby zawołać cię, jak tylko przyjdziesz. Dzisiaj nie za dobrze się czuje – dodała z troską, zniżając głos. – Głowa ją boli i taka jakaś bledziutka… A Pawełek zostawił ją tu z Edziem i zaraz musiał gdzieś jechać – pokręciła głową z dezaprobatą. – Nawet nie zdążyliśmy porozmawiać.

– Jak wróci, to zaprosimy go na herbatkę – włączyła się do rozmowy kolejna kobieta, którą Iza widziała przelotnie na chrzcinach Edzia i która, jak zapamiętała, była ciotką Lodzi mieszkającą od lat z jej rodzicami. – Właśnie wyjęłam z piekarnika świeżutki makowiec, przecież jak już nas odwiedzili, to nie mogą nie zjeść po kawałku!

– Zaza! – zaśmiał się znowu Edzio, wyciągając rączkę w stronę Izy.

Dziewczyna, choć serce wyrywało jej się do Lodzi, uznała, że w spotkaniu z jej rodziną musi zachować należyte konwenanse i poczekać, aż sami ją do niej zaprowadzą. Z uśmiechem podała zatem palec chłopcu, ten zaś natychmiast chwycił go i ścisnął z całej siły, drugą rączką próbując sięgnąć do jej włosów.

– A o tobie to my ciągle słyszymy jak najlepsze rzeczy – podjęła matka Lodzi, przyglądając jej się z zaciekawieniem. – I od Lodzieńki, i od Pawełka, i od pana Michała… Aż żałuję, że tylko przez chwilę widziałyśmy się na chrzcinach Edziulka.

– Przecież teraz możemy to nadrobić, Zosiu – zauważyła znacząco ciotka. – Mamy makowiec, zrobi się herbatkę, zaprosimy wszystkich do salonu…

– Iza? – z góry schodów dobiegł słaby głos, który natychmiast postawił do pionu całe towarzystwo zebrane w przedpokoju.

– Tak, Lodzieńko, Iza już przyjechała! – zawołała skwapliwie matka, dając Izie znak, żeby weszła po schodach, na co ta pośpiesznie ruszyła we wskazanym kierunku. – Już do ciebie idzie. Powiedz, jak ty się czujesz, dziecino? Lepiej ci już?

– Zostaw ją, Zosiu – zatrzymała ją pełnym wyrzutu tonem ciotka. – Słyszysz chyba po głosie, że jeszcze nie jest w formie. Niech sobie jeszcze odpocznie, porozmawia z koleżanką… Może lepiej jej się zrobi do czasu, aż Pawełek wróci. Razem wypiliby z nami herbatkę… Iza też by z nimi została, porozmawialibyśmy sobie…

– A ty, Lucy, myślisz tylko o makowcu i herbacie! – odparowała jej matka Lodzi. – Ja tu o zdrowie pytam, a ty…

– Przecież dla mnie zdrowie Lodzieńki jest tak samo ważne! – obruszyła się ciotka.

– Zaza! – zapiszczał tymczasem mały Edzio tonem protestu. – Mama!

– Nie, Edziulku, mamusi teraz nie wolno przeszkadzać – odezwał się łagodnym, perswazyjnym tonem ojciec Lodzi, który nadal trzymał chłopca na rękach. – Boli ją główka i musi sobie odpocząć, wiesz? Chodź, powyglądamy sobie przez okno, zobaczymy, czy przejeżdżają jakieś samochody, dobrze?

– Mareczku, najpierw przynieś Edzia do mnie! – zakomenderowała matka Lodzi. – Trzeba mu wytrzeć buzię, zobacz, jak mu ślina leci! I pieluszkę trzeba mu już zmienić!

Iza nie słuchała już tych nakładających się na siebie wypowiedzi, które męczyły zmysły niczym jazgot przekupek na jarmarku, lecz pośpiesznie wspięła się po schodach na piętro domu, gdzie w półmroku majaczyła skulona sylwetka Lodzi. Dziewczyna natychmiast podbiegła do niej, gorączkowym gestem złapała ją za rękę i wciągnęła do jednego z pokojów, zamykając za sobą drzwi. Była to przestrzeń umeblowana i zaaranżowana w typowym stylu spokojnej acz nieco staromodnej nastolatki, dlatego Iza od razu domyśliła się, że musiał to być panieński pokój Lodzi.

– Siadaj, Izunia – poleciła jej tym samym złamanym głosem, który niespełna pół godziny wcześniej wybrzmiał w telefonie. – Tu jest najwygodniej.

Iza posłusznie usiadła na wskazanym miejscu na dużym łóżku pod ścianą, zaś Lodzia opadła tuż obok niej i gorączkowym gestem złapała ją za rękę. W dziennym świetle padającym przez okno można było zauważyć, że jej oczy były mocno zaczerwienione, a twarz lśniła od świeżo wylanych łez.

– Dziękuję ci, że przyjechałaś, kochana – powiedziała cichym, drżącym od emocji głosikiem, mocno ściskając jej dłoń. – Wiem, że to był dla ciebie nie lada kłopot, żeby wyrwać się z pracy, wyobrażam sobie, co tam macie o tej porze. Dlatego tym bardziej ci dziękuję… Ale musiałam cię o to poprosić… musiałam, Iza!

– Wiem, Lodziu… wiem – odparła ciepło Iza, ogarniając ją ramieniem i troskliwym gestem przytulając do siebie, przy czym wyczuła, że dziewczyna drży całym ciałem. – Niepotrzebnie mi się tłumaczysz, przecież wiem, co możesz czuć w takiej chwili. Musiałabym być kamieniem, żeby odmówić twojej prośbie. Przyjechałam tak szybko, jak tylko mogłam, a do tego jeszcze musiałam przywitać się z twoją rodziną na dole.

– No tak – przyznała z cieniem bladego uśmiechu na spłakanej twarzyczce. – Specjalnie wyszłam na schody, żeby szybciej przeciągnąć cię przez tę barykadę. I tak cieszmy się, że nie ma babci, pojechała na dwa miesiące do sanatorium… bo gdyby były we trzy, to dopiero zobaczyłabyś, co potrafią. Mama i ciocia świętego by zamęczyły, zanim by go przepuściły w dalszą drogę do nieba… tak zawsze mówi Pablo…

Na wzmiankę o mężu jej głos znów w jednej sekundzie się załamał, a z oczu popłynęła kolejna kaskada łez. Iza w pełnej współczucia reakcji jeszcze mocniej przytuliła ją do siebie, a Lodzia kurczowo odwzajemniła jej uścisk.

– Tak się o niego boję! – wyszeptała przez łzy. – Mój kochany bandziorek… Jeśli coś mu się stanie przez tego potwora, to ja… ja nie wiem, co zrobię!…

Przy ostatnich słowach rozszlochała się na dobre. Iza pokręciła głową, przejęta współczuciem lecz jednocześnie głębokim pragnieniem uspokojenia zrozpaczonej dziewczyny, której strach, co doskonale rozumiała, musiały podsycać również nieuzasadnione aczkolwiek naturalne w tej sytuacji wyrzuty sumienia. Ona sama z całego serca chciała wierzyć, że Lodzia wyolbrzymia problem… Dlatego, podobnie jak robiła to nieraz w ostatnich tygodniach, kiedy sama wpadała w chwilową panikę w związku z Krawczykiem, siłą woli przywołała sobie przed oczy spokojną twarz Pabla i opanowany, rzeczowy ton, jakim zawsze mówił o tej sprawie. On przecież najlepiej wiedział, co robi.

– Przestań, Lodziu! – skarciła szlochającą dziewczynę stanowczym tonem, pod którym ukryła własny mimowolny niepokój. – Nie gadaj takich głupot! Słyszysz? Nic mu się nie stanie! Mówiłam ci, że ma obstawę, poza tym poszedł tam doskonale przygotowany. Pracował nad tą sprawą od półtora miesiąca i dobrze wie, jak to rozegrać. Musimy zaufać jego wiedzy i doświadczeniu. Może to marne pocieszenie, ale obiektywnie nikt lepiej nie nadaje się do takich akcji niż on. Odwagi, jak sama wiesz, też mu nie brakuje…

– To tym gorzej! – przerwała jej żarliwie Lodzia. – Przecież wiesz, jaki jest Pablo… jak potrafi go ponieść w takich sytuacjach… Już nie mówiąc o tym, jakim psychopatą jest tamten! Skąd można wiedzieć, jak zareaguje, kiedy zamiast mnie zobaczy jego? To jest przecież nieobliczalny świr!

– Spokojnie, kochanie – powiedziała łagodnie Iza, tuląc ją do siebie i gładząc po włosach jak zwykle splecionych w piękny, gruby warkocz. – Nic złego się nie zdarzy. Krawczyk to szuja, drań i degenerat, to wiadomo, ale znam go trochę i zapewniam cię, że nawet on nie przekracza pewnych granic. Poza tym to nie jest tak, że Pablo poszedł dziś na to spotkanie na hurra, o to się nie bój. Owszem, w pierwszej chwili, kiedy dowiedział się o tym, co knuje Krawczyk, trudno mu było opanować emocje, ale to przecież normalne. A teraz ma już nad tym pełną kontrolę. Myślał o tym od sześciu tygodni, nastawiał się mentalnie na tę rozmowę, przygotował się pod każdym względem jak do ważnej rozprawy w sądzie. Dopracowali z Majkiem każdy szczegół i teraz są tam razem. Chudy, nasz ochroniarz, też jest z nimi, Majk nie wtajemniczał go w szczegóły, bo po co, ale to lojalny chłopak, przy którym można czuć się w pełni bezpiecznie. Naprawdę, nie martw się, Pablowi nic nie grozi. Co najwyżej to, że straci trochę nerwów, bo rozmowa z tym psycholem to żadna przyjemność… ale fizycznie jest bezpieczny. Słyszysz, Lodziu? Jest bezpieczny. Daję ci na to słowo.

Choć sama nie była wcale pewna tego, co mówi, wiedziała, że za wszelką cenę musi pokazać roztrzęsionej Lodzi spokój i pewność siebie, pod żadnym pozorem nie dolewać oliwy do ognia. Postarać się ukoić jej nerwy poprzez opanowane i stanowcze zachowanie, tłumiąc w sobie niepokój, od którego i ona przecież nie była wolna. Na szczęście strategia ta w ciągu kilku minut przyniosła spodziewany skutek, bowiem Lodzia stopniowo zaczęła się uspokajać, przestała szlochać i trząść się jak liść osiki, słuchała tylko w skupieniu jej słów, wciąż ściskając ją za rękę.

– Ale powiedz mi, Iza… a propos Krawczyka – odezwała się w końcu nieco bardziej opanowanym głosem. – On naprawdę tak się na mnie zawziął? Czy tylko Pablo tak to interpretuje? Przecież to absurd, żeby w taki sposób załatwiać tego typu sprawy!

– Absurd – przyznała z westchnieniem Iza. – To oczywiste, że nikt normalny tak by się nie zachowywał. A to tylko potwierdza moją teorię, że Krawczyk ma coś z głową. Już dawno ci mówiłam, że to psychol… do tego zblazowany, rozkapryszony i przyzwyczajony do tego, że każda jego zachcianka musi być natychmiast spełniona.

– Drań! – wycedziła przez zęby Lodzia. – Łajdak z piekła rodem!

– Trudno zaprzeczyć – zgodziła się. – W każdym razie to jest człowiek, który nie akceptuje porażek, wydaje mu się, że jak czegoś chce, to musi to mieć i koniec dyskusji. Aż tu nagle okazało się, że jednak czegoś mieć nie może, więc zawziął się, jak to ujęłaś. Bo niestety, w tym względzie nie mogę cię pocieszyć – dodała smutno. – On naprawdę ma na twoim punkcie obsesję, tego nie da się nazwać inaczej.

– A ja, głupia, myślałam, że to się już skończyło – szepnęła z bólem Lodzia, kryjąc twarz w nadal lekko drżących dłoniach. – Łudziłam się, że mamy to już za sobą…

– Wybacz mi, Lodziu, że nic ci o tym nie wspomniałam przez tyle czasu – podjęła przepraszającym tonem Iza. – Ale nie mogłam, Pablo mi zabronił. Chciał powiedzieć ci o tym sam, w odpowiednim czasie.

– Powiedział mi to dopiero dzisiaj – odparła cicho Lodzia, wyciągając chusteczkę z kieszeni dżinsów i wycierając sobie oczy i nos. – Zabrał mnie i Edzia do domu na Lipniaku, schował mój samochód do garażu i zapowiedział, że zawiezie mnie do rodziców swoim, bo dziś nie mogę zostać na Milenijnej. Z początku myślałam, że to żarty, że wykombinował jakąś nową intrygę albo niespodziankę, jak to on… choć nie mogłam załapać, z jakiej niby okazji… Ale po jego minie szybko się zorientowałam, że to z żartami nie ma nic wspólnego. Usiedliśmy sobie na górze na schodach… bo tam nadal trwa remont i nie ma żadnych mebli… i opowiedział mi wszystko. Edzio spał w foteliku… a ja nie mogłam w to uwierzyć… Do tej pory to jeszcze do mnie do końca nie dotarło. Bo to jest po prostu nie do pojęcia! – ścisnęła nagle dłonie w pięści, mnąc w jednej z nich mokrą chusteczkę, a jej błękitne oczy cisnęły iskry oburzenia. – Jak ten drań w ogóle śmie wyskakiwać z czymś takim! I jeszcze posuwać się do szantażu!

– Niestety – westchnęła smutno Iza. – Tacy jak on nie mają skrupułów, Lodziu. Zwłaszcza że z taką kasą na koncie mogą robić, co chcą, bezkarnie działać nawet poza prawem. Jedyne, co go hamuje, to własny wizerunek w środowisku, nic więcej. Do pewnych rzeczy nie może się posunąć, bo byłby spalony towarzysko, a na to bądź co bądź nie może sobie pozwolić. Chyba żeby już kompletnie mu odbiło i przekroczyłby kolejną granicę… ale mam nadzieję, że tego nie zrobi – dokończyła szybko, czując, że dłoń Lodzi zadrżała mocniej na te słowa. – Tym bardziej że ty nie jesteś towarem, który może sobie kupić w ramach swoich szemranych in-te-re-si-ków – wyskandowała, naśladując z przekąsem ton Krawczyka – tylko osobą, która ma wolną wolę. A to nawet taki śmieć jak on musi uszanować.

– Trzeba mieć naprawdę nierówno pod sufitem, żeby liczyć na cokolwiek z mojej strony! – prychnęła z oburzeniem Lodzia. – Przecież powiedziałam mu prosto w oczy, co o tym myślę! Jak można do tego stopnia nie mieć umiaru? Ja tego nie pojmuję… I jeszcze wmieszał w to ciebie! Za wszelką cenę chciał z ciebie zrobić swoją wspólniczkę, jak nie prośbą, to groźbą… zmusić, żebyś działała przeciwko mnie i Pablowi… Nie do uwierzenia! – pokręciła głową. – Jaki trzeba mieć tupet!

– Tupet to on ma, tego nie można mu odmówić – przyznała Iza, krzywiąc się z niechęcią. – Ale przeliczył się tym razem i mam nadzieję, że po dzisiejszym spotkaniu z Pablem wreszcie to do niego jasno dotrze.

– Opowiedz mi, jak to było z tym szantażem, Izunia, dobrze? – poprosiła nagle Lodzia, znów łapiąc ją za rękę. – On chyba wplątał w to nawet twoją rodzinę, tak? Pablo przedstawił mi to bardzo dokładnie, dużo mówił o tobie, ale byłam tak zszokowana, że chyba nie wszystko do mnie trafiło. Kiedy powiedział mi, że dzisiaj idzie na to spotkanie zamiast mnie i że zrobi z draniem porządek, tak się przeraziłam, że już nie byłam w stanie myśleć o niczym innym. Powiedz, dobrze zrozumiałam, że to bydlę śmiało wmieszać w to twoją siostrę? I nawet Kacpra?

– Aha – skinęła głową Iza. – Niestety. Nie mówiąc już o tym, że szantaż związany z moją siostrą ma jeszcze drugie, bardzo nieprzyjemne dno.

Uznawszy, że do czasu powrotu Pabla należy jak najskuteczniej zająć uwagę Lodzi, by złagodzić jej męczarnię oczekiwania, opowiedziała jej w szczegółach o kwietniowym spotkaniu z Krawczykiem i jego propozycji nie do odrzucenia, a także o porażającej dla niej wówczas informacji na temat jego współpracy z ojcem Michała.

– Pablo zabezpieczył nas prawnie przed ich knuciem za pośrednictwem swojego kolegi z Radzynia, mecenasa Bartosza Giziaka. Tego samego, który zajmuje się alimentami Agnieszki – relacjonowała Lodzi, na co ta pokiwała głową na znak, że wie o kim mowa. – Ale to jest tylko ta oficjalna strona sprawy, a dla mnie gorsza jest ta druga, stricte prywatna. Zwłaszcza że Mela i Robert nie wiedzą nic a nic na temat mojej aktualnej relacji z Misiem. Nawet im do głowy nie przyjdzie, że ja nadal o nim myślę i że w dodatku postanowiłam dać mu tę drugą szansę.

– Ach! Czyli jednak? – podchwyciła Lodzia, patrząc na nią z zaintrygowaniem, które zdawało się na chwilę przysłonić nawet jej strach o Pabla. – Zdecydowałaś się?

– Taaak – odparła z wahaniem. – Niby tak… Odnowiłam z nim kontakt, tak jak mi radziłaś, w ostatnich dniach już dwa razy rozmawialiśmy przez telefon, a ostatniego maja mamy spotkać się osobiście w knajpie na starówce. Ale widzisz, ja nadal nie jestem pewna, czy dobrze robię, Lodziu – westchnęła. – Niby wiem, że powinnam spróbować… no okej, próbuję. Jestem dla niego miła i w ogóle… Tylko że z drugiej strony, jak pomyślę o tym, że prawdopodobnie on znowu tylko zwodzi mnie i oszukuje… że chce mnie urobić tylko po to, żeby załatwić sprawę ziemi… Jak do tego przypomnę sobie to, co nagadała mi jego matka… i dodam fakt, że jego ojciec kręci wałki z Krawczykiem… ech! – pokręciła głową ze sceptyczną miną. – W takich chwilach to ja już sama nie wiem, czy to ma sens.

Lodzia przyglądała jej się w napięciu.

– No, ale… chyba nadal go kochasz? – zapytała z niepokojem. – Prawda?

Iza powoli pokiwała głową twierdząco, podświadomie czując, że odpowiedź na to proste pytanie wcale nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać. A przynajmniej nie tak prosta jak kiedyś – jak chociażby jeszcze rok temu.

– A powiedz mi, jak on teraz reaguje? – zapytała ostrożnie Lodzia, przyglądając jej się spod oka. – Nadal pokazuje, że zależy mu na tej drugiej szansie?

– Chyba tak – odparła z zastanowieniem Iza. – Na pewno zależy mu na spotkaniu ze mną, tu nie mam wątpliwości, bo ciągle to powtarza i naciska, żeby to było jak najszybciej. Ale jaki jest prawdziwy cel tego spotkania? Tego nie wiem… nie mogę mieć pewności, że naprawdę chodzi mu o mnie, a nie o interesy. Ja po prostu już nie mogę mu ufać, Lodziu – dodała smutno. – Po tym jak tyle razy mnie oszukał…

– Rozumiem – skinęła głową Lodzia, której uwaga, jak się wydawało, była teraz na tyle pochłonięta sprawą Izy i Michała, że przestała panicznie skupiać się na Pablu i jego trwającym spotkaniu z Krawczykiem. – Ale nie możesz też mieć pewności, że nie jest odwrotnie.

– Nie mogę – przyznała.

– Dlatego musisz sprawdzić, jakie są jego prawdziwe intencje – podjęła stanowczym tonem Lodzia. – Choć oczywiście powinnaś zrobić to bardzo ostrożnie. Na razie nie decydować się na nic, nie pozwalać mu na zbyt wiele, tylko poobserwować go, zachowując odpowiedni dystans.

– Dokładnie tak planowałam zrobić – uśmiechnęła się leciutko. – Czytasz w moich myślach. Ten dystans musi być, nie mogę z niego zrezygnować ani na sekundę, inaczej on zawładnie mną w ciągu pięciu minut. To akurat wiem na pewno. Mimo wszystko nadal na mnie działa… i to bardzo – dodała z lekkim zawstydzeniem, przypominając sobie piorunujący dreszcz, jaki przeszył ją podczas niedawnej rozmowy telefonicznej z Michałem. – Bardziej, niż myślałam jeszcze miesiąc temu.

– Mówisz o takim niepokonanym magnesie damsko-męskim? – zapytała Lodzia, odwzajemniając jej bledziutki, porozumiewawczy uśmiech. – W sensie pociągu fizycznego?

– Aha – skinęła głową Iza, zadowolona, że Lodzia sama porusza ów delikatny temat, który czasami snuł jej się po głowie, zawsze pozostawiając po sobie poczucie niespójności i nieokreślonego niedosytu. – W sumie nawet nie wiem, jak to się stało, ale to coś… ten dziwny ogień, jaki czuję, kiedy myślę o nim, nie tylko nie wygasł od czasu, kiedy się rozstaliśmy, ale wręcz mam wrażenie, że jeszcze bardziej się wzmógł. Nie, źle mówię! – poprawiła się stanowczo. – Tak naprawdę to zaczęłam go czuć dopiero po rozstaniu, i to nawet nie tak dawno… jak już przyjechałam do Lublina. Wcześniej tego nie czułam, albo czułam tylko połowicznie. To jest trochę dziwne, bo właśnie w tym czasie niewiele się widywaliśmy, ale wystarczyło, że o nim myślałam, albo że po prostu coś mi się z nim skojarzyło, i już leciałam w kosmos. Wiesz, o czym mówię, prawda?

– O tak… wiem – szepnęła w rozmarzeniu Lodzia, przymykając na chwilę oczy. – Jeśli to jest to samo, co ja czuję przy Pablu…

Zadrżała nagle i spoważniała, zapewne przypomniawszy sobie o będącym w toku spotkaniu męża z Krawczykiem i związanych z tym obawach.

– Na pewno to jest to samo – przyznała Iza. – Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego czuję to dopiero teraz… i dlaczego nie czułam tego wtedy… tamtej nocy w motelu, kiedy byłam z nim najbliżej. Wtedy bardziej bałam się i stresowałam, niż czułam prawdziwą przyjemność. Za to teraz, kiedy to mnie dopada, a to się dzieje zawsze przy skojarzeniach z nim, to działa mocniej niż kiedykolwiek wcześniej… tak mocno, że czasem aż się tego boję.

– Boisz się, bo mu nie ufasz – zauważyła ze znawstwem Lodzia, której uwaga znów skupiła się na słowach Izy. – Gdybyś mu ufała i wiedziała, że możesz się temu poddać bez przeszkód i barier, nie bałabyś się ani trochę. Byłabyś szczęśliwa jak w niebie.

Iza uśmiechnęła się, czując delikatny, ciepły prąd biegnący jej po plecach niczym słabe echo wrażeń, o których rozmawiały. Wystarczyło kilka słów na ten temat i wspomnienie tej dziwnej, nieuchwytnej słodyczy odżywało w niej na samą myśl o tym, że mogłaby przeżyć to naprawdę – nie w marzeniach, nie w skojarzeniach, nie w mętnych wizjach, ale naprawdę! Poczuć na sobie dotyk ukochanych dłoni… smak płomiennych pocałunków, pośród których jedność dusz splatałaby się w pełni z jednością ciał… Nie tak jak wtedy, w motelu, na siłę i bez przekonania… inaczej… z prawdziwą radością, ufnością, pełnym oddaniem… wreszcie tak, jak powinno się to przeżywać…

– Ja jestem pewna, że coś takiego można poczuć tylko z osobą, którą naprawdę się kocha i której ufa się bez granic – ciągnęła z przekonaniem Lodzia. – Z tą jedną, jedyną osobą na świecie. I jeśli czujesz coś takiego, to, moim zdaniem, to jest znak, że twoje uczucia trafiły pod dobry adres. Czyli że to jest ta właściwa osoba. Teraz musi tylko odzyskać twoje zaufanie. A że wcześniej tego nie czułaś? Cóż… pewnie wtedy byłaś jeszcze za młoda, niegotowa… do tego mocno wystraszona, bo sama mówiłaś, że cię tym zaskoczył. I dopiero teraz zaczyna ci tego brakować.

– Chyba tak – zgodziła się w zamyśleniu Iza. – Pewnie masz rację, Lodziu… Tak czy inaczej to jest coś, nad czym trudno mi zapanować, dlatego trochę boję się spotkania z nim sam na sam. Boję się, że nie wytrzymam i zmięknę, rozpłynę się jak kostka cukru na deszczu. Więc do czasu spotkania muszę wymyślić jakąś strategię, żeby tak nie było.

– Czyli spotykasz się z nim dopiero pod koniec maja? – upewniła się Lodzia.

– Aha – skinęła głową. – Byliśmy wstępnie umówieni już na tę niedzielę, ale, jak wiesz, Majk akurat wtedy robi przyjęcie urodzinowe, więc…

– Ach, no tak! – podchwyciła żywo Lodzia. – Faktycznie, ty też musisz tam być! Majk zapraszał nas na imprezę i wspominał, że pomagasz mu w organizacji. Patrz, prawie o tym zapomniałam! Wszystko przez tego łajdaka…

Jej lśniące oczy znów przygasły i napełniły się niepokojem.

– Zobacz, już prawie dwudziesta – dodała z nagłą trwogą, zerkając na zegarek. – A Pablo nie wraca… Jednak boję się o niego, Iza. Boję się…

– Ciii – szepnęła Iza, otulając ją ramieniem. – Spokojnie, Lodziu. No co ty? Jeszcze nie minęły nawet dwie godziny. Nie martw się, wszystko będzie dobrze… Poczekaj – przypomniała sobie, wyciągając telefon z odłożonej na łóżko torebki. – Przed wyjazdem z pracy wysłałam Majkowi smsa, że jadę do ciebie na Czeremchową, zobaczymy, czy coś odpowiedział.

Na te słowa Lodzia natychmiast ożywiła się i obie pochyliły głowy nad wyświetlaczem telefonu Izy. Rzeczywiście, na pulpicie powiadomień czekała informacja o smsie, jaki nadszedł ponad godzinę wcześniej z prywatnego numeru Majka zapisanego pod nazwą Michaś. Wiadomość zawierała tylko jedno krótkie słowo: okej.

– Pewnie nie miał czasu ani okazji bardziej się rozpisywać – skomentowała to Iza, wygaszając i chowając telefon. – Ale gdyby coś było nie tak, to przecież dałby znać.

– Też mam taką nadzieję – szepnęła pobladłymi ustami Lodzia.

Obie zamilkły, tuląc się do siebie w pełnym obaw milczeniu, bowiem Iza, choć starała się stwarzać pozory, w duchu również nie umiała być w pełni spokojna. Czy na pewno na spotkaniu z Krawczykiem wszystko poszło zgodnie z planem? Dwie godziny to w końcu wcale nie tak mało. Dlaczego ani Pablo, ani Majk nie odzywali się ani słowem? Czyżby akcja jeszcze się nie zakończyła? Lodzia chyba myślała o tym samym, bo Iza znów zarejestrowała, że zaczyna coraz mocniej drżeć całym ciałem, a jej oddech staje się cięższy. Przez okno, które wychodziło na tył domu i rozpościerający się za nim ogród, wpadały pomarańczowo-złote promienie chylącego się ku zachodowi słońca…

W tym momencie z dołu dobiegł do ich uszu szmer ożywionej rozmowy i przytłumiony odgłos zatrzaskiwania drzwi. Obie dziewczyny natychmiast poderwały się na równe nogi i spojrzały po sobie w napięciu, po czym jak na komendę rzuciły się do wyjścia z pokoju. Uchyliwszy drzwi, ostrożnie wysunęły się na korytarz pierwszego piętra, z biciem serca zerkając w stronę schodów. Wystarczyło jeszcze kilka sekund i serce Izy zabiło radośnie, bowiem wśród przekrzykujących się na dole rozmówców wyraźnie rozpoznała spokojny, niski głos Pabla, któremu po chwili zawtórował niemożliwy do pomylenia z żadnym innym śmiech Majka zagadującego coś do małego Edzia.

Obie z Lodzią spojrzały po sobie z nagłą ulgą, która sprawiła, że i pod jedną, i pod drugą mimowolnie ugięły się kolana.

– Oczywiście, zjemy makowiec, ale najpierw muszę porozmawiać z Leą – dobiegł do ich uszu stanowczy, coraz bardziej zbliżający się głos Pabla, co świadczyło o tym, że mężczyzna, mówiąc to, wspina się po schodach. – Iza też tam jest?… Dobra, super, dzięki!

Jeszcze chwila i jego sylwetka pojawiła się w świetle schodów, na co Lodzia natychmiast podbiegła i bez słowa, gorączkowym gestem wtuliła się w jego ramiona. Stojąca cichutko w półmroku korytarza Iza pochwyciła przy tym poważne spojrzenie, które Pablo rzucił w jej kierunku ponad głową Lodzi, i z jego miny domyśliła się w lot, że spotkanie z Krawczykiem nie przyniosło takich efektów, jakich oczekiwał. Serce zalała jej się nowa fala niepokoju, jednak nie był to czas, żeby o cokolwiek dopytywać.

– Już dobrze, moja gwiazdeczko – mówił cicho Pablo, tuląc do siebie żonę i gładząc ją po włosach. – Jestem z powrotem… jestem, skarbie kochany… Nie denerwuj się już, proszę… mój Boże, przecież ty cała drżysz… Już okej, perełko…

Na schodach znów zaszemrały kroki, stłumione przez leżący tam dywanik, i na podeście pierwszego piętra pojawił się Majk ubrany w luźną, szarą bluzę z kapturem. Wymieniwszy szybkie, znaczące spojrzenia z Pablem, odszukał wzrokiem w półmroku postać Izy i stanowczym ruchem ręki dał jej znak, żeby poszła za nim. Nie pytając o nic, dziewczyna posłusznie cofnęła się do pokoju Lodzi po swoją torebkę i po kilkunastu sekundach stanęła w gotowości przy schodach.

– Pablo, my z Izą już spadamy – rzucił półgłosem Majk, zerkając ze współczuciem na Lodzię wtuloną w ramiona męża tak mocno, że prawie w nich zniknęła. – Cześć, stary, trzymaj się… i ty, Lodziu… Pogadamy później.

Pablo pokiwał tylko głową, podniósł na chwilę dłoń w geście pozdrowienia, po czym, łagodnie odsunąwszy Lodzię od swojej piersi, objął ją ramieniem i poprowadził do jej pokoju, tłumacząc jej coś przy tym uspokajającym szeptem. Tymczasem Majk raz jeszcze skinął na Izę i oboje w milczeniu zeszli na dół, gdzie czekała zaintrygowana i zniecierpliwiona rodzina Lodzi. Mały Edzio, którego nadal trzymał na rękach ojciec Lodzi, zaśmiał się na widok Majka, wyciągając w jego stronę tłuściutki paluszek.

– Maka! Maka! – zawołał, co Iza z mimowolnym rozbawieniem odczytała jako zniekształconą formę jego imienia, po czym spojrzał również na nią i dodał radośnie: – Zaza!

– Panie Michale, wy też zostaniecie na herbatkę z kawałkiem makowca, prawda? – zagadnęła słodko do Majka ciotka Lodzi. – Tak dawno pana u nas nie było… A Iza to jeszcze nigdy!

– Właśnie! – przytaknęła skwapliwie matka Lodzi. – Pawełek zaraz zejdzie z Lodzieńką na dół, mam nadzieję, że już lepiej się czuje, biedactwo… Usiądziemy sobie w salonie i porozmawiamy troszkę razem, co?

– Przykro mi, ale nie możemy – pokręcił głową Majk, przybierając poważną minę. – Musimy z Izą pilnie wracać do firmy, robota czeka. Bardzo paniom dziękujemy za zaproszenie, ale niestety będziemy musieli przełożyć to na inną okazję.

Kończąc te słowa, uśmiechnął się do przyglądającego mu się Edzia, przechylił się w jego stronę i żartobliwym gestem poczochrał go po główce. Zachwycony Edzio zapiszczał z radości i wyciągnął rękę, by chwycić go za włosy, jednak Majk był szybszy i w ostatniej chwili zdążył zrobić unik głową, przez co paluszki Edzia zacisnęły się w próżni.

– Makaaaaa! – zapiszczał z niezadowoleniem. – Da!

– A nie, nie dam! – zaśmiał się Majk, grożąc mu wesoło palcem. – Nie tym razem, mały frajerze! Dzisiaj nie będzie skalpowania wujka!

– Da! – upierał się Edzio, wychylając się ku niemu z ramion dziadka, który, jak zauważyła mimochodem Iza, wykazywał się wobec niego iście anielską cierpliwością. – Daaaa!

– Naprawdę, panie Michałku?– zapytała tymczasem z żalem ciotka. – Tak bardzo się śpieszycie? Nie możecie zostać nawet na mały kwadransik?

– Nawet na mały kwadransik – odparł stanowczo Majk. – Proszę wybaczyć, ale już mamy kolosalne opóźnienie, nie możemy pozwolić sobie nawet na chwilę zwłoki. Iza, lecimy! – dodał nakazująco, zerkając na dziewczynę, która natychmiast ruszyła w stronę drzwi. – Do widzenia państwu. Pa, Edek!

– Makaaaaa! – zaprotestował Edzio.

– Do widzenia – ukłoniła się w locie Iza. – Było mi bardzo miło.

– Ale przecież parę minut nikogo nie zbawi… Panie Michale…

– Daaaa!

Kiedy, stawiwszy skuteczny opór wobec kolejnej próby zatrzymania ich na makowcową ucztę, Iza i Majk wreszcie zdołali wyjść na zewnątrz przy wtórze niezadowolonego pisku Edzia, oboje jak na komendę odetchnęli z ulgą. Choć w każdej innej sytuacji ta zgodna reakcja stałaby się powodem do śmiechu, twarz Majka, teraz równie poważna jak mina Pabla sprzed paru minut, nie nastrajała Izy do żartów. Doskonale rozumiała, że obaj przyjaciele robili przed rodziną Lodzi dobrą minę do złej gry i że spotkanie z Krawczykiem przyniosło jakieś nowe komplikacje, być może również dla niej. Na myśl o tym serce ściskało jej się coraz mocniej, a ze stresu aż robiło jej się niedobrze.

W milczeniu wyszli przez furtkę na ulicę, gdzie stał zaparkowany srebrny peugeot Izy, a tuż za nim czarny volkswagen Pabla, którym ów przyjechał tu z Majkiem.

– Zostawiłem opla Chudemu i kazałem mu wracać do firmy – wyjaśnił Majk. – A sam przyjechałem z Pablem, żeby jeszcze parę minut pogadać z nim po drodze, a potem zabrać się z tobą.

Iza, której z nerwów zaczęło się robić słabo, drżącą ręką sięgnęła do torebki po kluczyki do auta i podała mu.

– Będziesz prowadził? – zapytała prosząco.

– Jasne – skinął głową, przejmując z jej ręki kluczyki i odblokowując zamek w drzwiach. – Wsiadaj, elfiku. Dzięki, że podjechałaś do Lodzi – dodał, kiedy oboje zasiedli już w samochodzie. – To był dzisiaj absolutny priorytet, Pablo mówił, że ona jednak zareagowała na to bardzo źle.

– Bardzo źle – przyznała Iza. – Zadzwoniła do mnie cała roztrzęsiona i prosiła, żebym przyjechała. Nie mogłam jej odmówić.

– Słusznie – pochwalił ją, odsuwając do tyłu fotel kierowcy i ustawiając go sobie na odpowiednią odległość. – Pablo bardzo się ucieszył, kiedy powiedziałem mu, że pojechałaś do Lodzi i wspierasz ją psychicznie. Niestety na jej rodzinę nie można w tym względzie liczyć, wręcz trzeba udawać przed nimi, że wszystko gra, inaczej skutek jest dokładnie odwrotny do zamierzonego. Tak czy inaczej, dobra robota. Dzięki, elfiku.

Oboje zapięli pasy bezpieczeństwa, po czym silnik zamruczał cicho, a samochód stoczył się z chodnika i ruszył wąską uliczką Czeremchową między domkami jednorodzinnymi ukrytymi wśród ukwieconych ogrodów. Iza milczała, nie śmiejąc pytać o Krawczyka, i z mocno ściśniętym gardłem czekała, aż Majk sam zacznie temat. Po chwili wyjechali na nieco szerszą osiedlową ulicę, w głębi której znajdował się kościół usytuowany na granicy dużego parku. Ku zdziwieniu Izy Majk niespodziewanie skręcił w tamtą stronę i zatrzymał samochód na przykościelnym parkingu, w cieniu kilku ogromnych klonów, które rosły przy żeliwnym parkanie.

– Okej – powiedział, wyłączając silnik. – Nie śpieszymy się aż tak bardzo, ale musiałem stamtąd odjechać, bo zamęczyliby nas na śmierć tym makowcem. A dzisiaj, szczerze mówiąc, ciężko byłoby mi zmusić się do wesołej pogawędki przy herbatce i szczerzenia zębów do teściowej Pabla. Współczuję mu, że jeszcze będzie musiał przez to przejść, ale cóż… pan pantofel sam się w to wpakował, więc teraz musi cierpieć – uśmiechnął się lekko, na chwilę przybierając smutno-żartobliwy ton. – Nikt nam zresztą nie obiecywał, że w życiu zawsze będzie łatwo. No dobra, do rzeczy – podjął, zerkając na bladą i zaniepokojoną twarz Izy. – Jak już na pewno się domyśliłaś, z Krawczykiem to jeszcze nie koniec kłopotów, a być może dopiero początek poważniejszych komplikacji. Zwłaszcza dla Pabla.

– Co się stało? – wydusiła z siebie Iza.

– Tak naprawdę to nie wiemy – odparł z poważną miną. – Dopiero przed chwilą dostaliśmy pozwolenie na to, żeby odjechać i wrócić do domu.

– Pozwolenie? – zdziwiła się. – Od kogo?

– Od policji. Spisali nasze dane i jeśli potwierdzą się złe hipotezy, będziemy wzywani na przesłuchanie. To jest na razie tylko opcja, ale obaj z Pablem obawiamy się, że niestety najbardziej prawdopodobna.

Iza patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

– Nic nie rozumiem. Czyli wezwaliście policję… To znaczy, że Krawczyk był agresywny?

– Nie – pokręcił głową Majk. – Opowiem ci od początku. Jak wiesz, plan był taki, że ja i Chudy będziemy w tej knajpie wcześniej, żeby obczaić teren. No i tak było. Ubraliśmy się dla niepoznaki w te hip-hopowe bluzy – wskazał na swój nietypowy strój – zakapturzyliśmy się obaj elegancko, zaszyliśmy się w kącie nad jakąś coca-colą i czekaliśmy na frajera Krawczyka. Chcieliśmy zobaczyć, czy przyjdzie sam czy z obstawą. Mieliśmy przy tym na oku takich dwóch ciemnych typów parę stolików dalej, Chudy skojarzył z gęby jednego z nich, więc podejrzewaliśmy, że to mogą być goryle pana Sebastiana. I potem okazało się, że mieliśmy rację.

– Więc jednak – szepnęła Iza.

– Tak, miał zabezpieczone zaplecze. Pełna profeska. W dodatku tamci przyszli wcześniej niż my, siedzieli tam już co najmniej godzinę przed spotkaniem. Podejrzewam, że mieli rysopis Lodzi, Krawczyk pewnie kazał im zwracać uwagę, czy ona gdzieś się tam nie kręci. Wszystko sobie przygotował, a jakże.

Skrzywił się lekko, opierając się ramieniem o kierownicę peugeota.

– Trochę się bałem, żeby tamci nas nie rozpoznali – podjął po chwili. – Albo mnie, albo Chudego, mimo wszystko obaj jesteśmy dość charakterystyczni… Ale na szczęście nie zwrócili na nas uwagi. Krawczyk chyba nie spodziewał się, że na spotkanie może przyjść ktokolwiek inny niż Lodzia. Bardziej mógł się nastawiać na to, że ona w ogóle nie przyjdzie.

– No tak – wtrąciła słuchająca go w napięciu Iza.

– W końcu, za dziesięć osiemnasta, doczekaliśmy się frajera – ciągnął Majk. – Przyszedł, od razu podszedł do umówionego stolika i tylko po drodze wymienił spojrzenia z tamtymi. Pokręcili głowami, że Lodzi jeszcze nie było, a my z Chudym od tego momentu mieliśmy potwierdzenie, że ci dwaj to faktycznie jego ochrona. No i zaczęło się to najgorsze czekanie. Krawczyk czekał, tamci czekali, my z Chudym też… Napięcie było niezłe, nie powiem. Dobrze, że w knajpie byli też inni ludzie, bo dzięki temu ani Krawczyk, ani jego goryle nie zwracali na nas uwagi.

– Ale jak Pablo musiał się stresować… – zauważyła ze współczuciem Iza.

– Oj tak – przyznał posępnie Majk. – Tego, co ten chłopak dzisiaj przeżył, nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. Owszem, jest twardy i na zewnątrz potrafi trzymać fason, ale tutaj to była wyjątkowo hardkorowa sytuacja.

– I co było dalej?

– Czekaliśmy na Pabla… znaczy ja i Chudy, bo reszta frajerów w swojej naiwności myślała, że czeka na Lodzię. Przy okazji zwróciłem uwagę na to, że Krawczyk wygląda bardzo źle, jeszcze gorzej niż wtedy, w kwietniu, kiedy wpadłem na niego u nas w lokalu. Owszem, odwalił się jak na obiad u prezydenta – skrzywił się znowu – ale ta jego gęba i ogólnie cała sylwetka… bardziej kojarzył mi się z jakąś kostuchą z przedstawienia jasełkowego niż z romantycznym Valentino, jakiego pewnie planował zagrać przed Lodzią. W każdym razie wyglądał dość niefajnie… no, ale mniejsza o to – machnął ręką. – A więc, jak wspomniałem, czekaliśmy w napięciu, aż w końcu nastąpił pierwszy punkt kulminacyjny, bo parę minut po osiemnastej przyszedł Pablo.

– I jak zareagował Krawczyk? – zapytała z nieposkromioną ciekawością Iza.

– A jak myślisz? – uśmiechnął się lekko Majk. – Nawet gdybym próbował, to nie opiszę ci jego miny. Szok, niedowierzanie, przerażenie i wściekłość w jednym. Zatkało go po prostu. Zerwał się od stołu, a ci jego goryle w drugim kącie też zaczęli się podnosić, ale dał im znak, że mają zostać i warować. Więc usiedli, a my z Chudym też zluzowaliśmy mięśnie, bo już byliśmy zwarci i gotowi na ostrą nawalankę. Ale nie… Co by nie powiedzieć o Krawczyku, frajer potrafi się opanować – zaznaczył z nutką uznania w głosie. – Jest w tym równie dobry jak Pablo, a przecież dzisiaj był w dużo gorszej sytuacji niż on, bo został kompletnie zaskoczony.

– Co zrobił?

– Właściwie nic. Szybko ogarnął twarz, poczekał, aż Pablo podejdzie, i pozwolił mu mówić. Jak możesz się domyślić, Pablo miał z góry przygotowaną każdą kwestię tej rozmowy, ale wiadomo, że w takich sytuacjach i tak do pewnego stopnia trzeba improwizować. Oczywiście my z Chudym nie słyszeliśmy ani słowa, bo siedzieliśmy ładnych kilka metrów dalej, a do tego w lokalu grała muzyka. Obserwowaliśmy ich tylko spod kapturów, tamci z drugiego kąta robili to samo. Cały czas byliśmy w pełnej gotowości do akcji na wypadek, gdyby coś mocniejszego zaczęło się dziać. Ale nie działo się. Rozmowa ogólnie przebiegała dość spokojnie, chociaż chwilami Pablo podnosił głos, owszem… zresztą szkoda, żeby tego nie robił. Ja i tak go podziwiam, że tak pięknie panował nad sobą i z miejsca nie dał bydlakowi w mordę. Tak między nami, to ja się od półtora miesiąca tego obawiałem.

– A Krawczyk? – zapytała z zaintrygowaniem Iza. – Rozmawiał z nim… tak po prostu?

– Krawczyk głównie słuchał – sprostował Majk. – Ale było po nim widać, że nerwy ostro go telepią i czuje się jak w pułapce. Trzymał się jakoś co prawda, ale nie dało się nie zauważyć, że balansuje na granicy wytrzymałości nerwowej. Był moment, bardzo ważny zresztą, kiedy chyba chciał pokazać Pablowi, jaki to on jest wyluzowany, więc wziął ze stolika szklankę i upił trochę wody mineralnej. I tak mu się przy tym łapy zatrzęsły, że aż ochlapał sobie garniturek. To akurat niedziwne – wzruszył ramionami. – Rozmowa w cztery oczy z mężem kobiety, którą chciało się uwieść, raczej nie należy do największych życiowych przyjemności.

– Cóż, sam sobie to zrobił – zauważyła Iza, w duchu pełna podziwu dla odwagi i opanowania Pabla. – Jak się pcha brudne paluchy w cudze drzwi, to trzeba się liczyć z tym, że ktoś nam je przytnie.

– Otóż to – zgodził się Majk. – W każdym razie, nawet nie słysząc słów, po samych ich minach ślepy by się domyślił, że tam się toczy jakaś ostra gra i w każdej chwili może pójść na noże. No i w końcu się zaczęło. W którymś momencie Krawczyk też podniósł głos, a Pablo z całej siły huknął pięścią w stół, aż szklanka podskoczyła. Wtedy wszyscy w lokalu odwrócili się w tamtą stronę, bo to wyglądało na początek burdy. Goryle Krawczyka podnieśli do połowy tyłki z krzeseł, my z Chudym też siedzieliśmy jak na szpilkach i tylko czekaliśmy na sygnał… I wtedy nastąpił drugi punkt kulminacyjny.

Przerwał sobie na chwilę i zagryzł wargi, jakby na nowo przeżywał wydarzenia sprzed dwóch godzin.

– Czyli? – szepnęła Iza, czując, że ze stresu zaczyna jej się kręcić w głowie.

– Krawczyk zemdlał – odparł rzeczowo Majk.

– Co takiego?! – wytrzeszczyła na niego zdumione oczy.

– No mówię… zemdlał – powtórzył ponuro. – Wolę tak to nazywać, bo tak naprawdę nie wiadomo, co mu się stało. Po prostu stracił przytomność. To było zaraz po tym, jak Pablo walnął pięścią w stół. Tamten zaczął dalej coś wykrzykiwać, poderwał się od stolika i nagle, ni stąd, ni zowąd, runął na glebę jak długi. Aż podłoga jęknęła.

– Nie do wiary – wyszeptała oszołomiona.

– To była sekunda, może nawet pół. Nikt nie zdążyłby nawet okiem mrugnąć, a co dopiero go złapać. Pablo był w totalnym szoku, ale pierwszy skoczył mu na pomoc… i za chwilę mało co nie oberwał w zęby od jego ochroniarzy. Bo oni oczywiście też się zerwali i rzucili się Krawczykowi na ratunek. Ja i Chudy zresztą też. To był impuls, odruch bezwarunkowy.

– O Boże – pokręciła głową zszokowana Iza. – I co z nim? Odzyskał przytomność?

– No właśnie w tym problem, że nie – odparł z posępną miną Majk. – Leżał nieprzytomny, wyciągnięty na podłodze, wyglądał jak trup. Jego ochrona cuda odstawiała, klepali go, lali zimną wodą… i nic. Ludzie, którzy byli w lokalu, zaczęli panikować, uciekać, jakieś dziewczyny piszczały ze strachu… mówię ci, Armagedon. Ja w międzyczasie wolałem nie czekać nie wiadomo na co i zadzwoniłem po pogotowie. Ogólnie wszyscy byliśmy zdrowo wystraszeni, a do tego, zanim przyjechała ta cholerna karetka, zaczęła się dzika awantura. Jeden z tych goryli od Krawczyka dostał szału, skoczył do Pabla z mordą i chciał go bić, musieliśmy go przytrzymać. Chudy założył mu nelsona. Drugi na szczęście skupił się na reanimowaniu Krawczyka i nie był agresywny. Niemniej zrobiło się gorąco… Zaczęły padać oskarżenia, że to na pewno Pablo zrobił coś Krawczykowi, bo był najbliżej i wszyscy widzieli, jak się kłócą…

– O Matko Święta! – szepnęła przerażona Iza.

– A najgorsze, że to rzeczywiście mogło tak wyglądać – ciągnął ponuro Majk. – Nikt inny poza Pablem nie zbliżał się do niego na odległość bliższą niż dwa metry, więc jeśli coś poważnego mu się stało… a tego nadal nie wiemy… to podejrzenie o zrobienie mu krzywdy pada głównie na Pabla. Zwłaszcza że motyw miał aż nadto wystarczający.

– Ale jak to… nie wiecie, co się stało Krawczykowi? – zapytała oszołomiona. – Lekarz z pogotowia nie ustalił, co mu jest? Nie docucili go?

– Nie – pokręcił głową Majk. – Długo próbowali, ale nie udało się. Na szczęście stwierdzili przynajmniej, że żyje i oddycha samodzielnie. Walnęli mu jakiś zastrzyk, wpakowali go na nosze, podłączyli do kroplówki i zanieśli do karetki. No i pojechał prosto do szpitala z jednym z tych swoich goryli.

– Boże drogi… to straszne… – wyszeptała Iza.

– Nie mamy żadnych wiadomości na temat jego stanu zdrowia – zaznaczył Majk. – Możemy tylko się modlić, żeby nie odwinął kity, bo wtedy to już w ogóle będzie jazda. W każdym razie w czasie, jak ratownicy z karetki reanimowali Krawczyka, przyjechała policja. Bo kiedy ten jego ochroniarz darł ryja i rzucał oskarżenia na Pabla, to między innymi wyryczał, żeby ktoś wezwał policję. Więc właścicielka knajpy wezwała… normalka zresztą, sam bym tak zrobił na jej miejscu – przyznał lojalnie. – Kobieta też się nieźle wystraszyła.

– Ale co mu się mogło stać? – zastanawiała się wstrząśnięta do szpiku kości Iza. – Może to była jakaś reakcja nerwowa? Albo ze stresu dostał zawału serca?

– Nie wiadomo – westchnął ciężko Majk. – Pablo ma wtyki u medyków z paru szpitali, spróbuje uruchomić kontakty i może czegoś po cichu się dowie. Tak czy inaczej lepiej by było dla niego, gdyby to, co się stało z Krawczykiem, miało przyczynę naturalną. Nerwy, zawał… to jeszcze by było pół biedy. Ale jeśli w grę weszło coś innego…

– To znaczy? – zapytała z przestrachem Iza, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. – Co mogło być innego, Majk? Przecież to oczywiste, że Pablo nic mu nie zrobił. Tamci mogą go oskarżać, to normalne, ale my wiemy, że nic mu nie zrobił!

– Oczywiście, że nic mu nie zrobił – zapewnił ją łagodnie. – Nawet go nie dotknął. Siedział po drugiej stronie stolika, bez jednej sekundy kontaktu fizycznego. Tylko co z tego? Kluczowe jest to, co się stało Krawczykowi, bo jeśli… dajmy na to… ktoś go załatwił z daleka, korzystając z okazji, że ma pod ręką jelenia, na którego padnie podejrzenie, to sama rozumiesz, że trudno mu będzie się wybronić. Świadkowie widzieli i potwierdzą, że tylko on jeden był przy nim odpowiednio blisko. Sam zresztą potem przyznał, że niepotrzebnie jako pierwszy skoczył mu na pomoc. To była kolejna ewentualna okazja do zrobienia mu czegoś złego, nie? Jak by na to nie spojrzeć, w razie kłopotów, dla niego to będzie okoliczność obciążająca.

– A niech to! – pokręciła głową Iza. – Ale się narobiło…

– Poza tym jest jeszcze kwestia tej szklanki z wodą, z której Krawczyk upił jednego łyka i oblał sobie garnitur – ciągnął Majk. – Jego goryl od razu zasugerował, że nie wiadomo, co w niej było. Oczywiście oskarżył Pabla, że pewnie czegoś mu dosypał. Zarzut z gatunku science fiction, bo niby kiedy Pablo miałby to zrobić? Bez sensu. Ale jeśli w tej wodzie rzeczywiście coś było… a policja na wszelki wypadek zabezpieczyła tę nieszczęsną szklankę Krawczyka… to Pablo będzie musiał dobrze się nagimnastykować, żeby udowodnić, że nie jest wielbłądem.

– Masakra – wyszeptała zdruzgotana Iza. – Biedny Pablo! Lodzia się załamie…

– Tak czy inaczej policja wylegitymowała nas wszystkich, spisali nasze dane, a Pabla dodatkowo przeszukali – dokończył ponuro Majk. – Podobno tylko pod kątem ewentualnego posiadania broni… dobre, co? – prychnął. – No i puścili nas, bo nie mieli wystarczającej podstawy prawnej do zatrzymania. Jednak jeśli tamtemu frajerowi stało się coś poważnego, to jutro możemy się spodziewać dalszego ciągu tej ekscytującej przygody. Jutro albo nawet dziś w nocy.

– Boże drogi…

– Nie martw się, będziemy się bronić, elfiku – zapewnił ją uspokajająco. – Pablo musiał zrobić to, co zrobił, pogadać z łajdakiem i zakończyć wreszcie sprawę jego podchodów do Lodzi. Racja jest przecież po jego stronie. Tyle że nikt z nas nie mógł się spodziewać, że to się tak potoczy… no serio, takiego scenariusza nie mogliśmy przewidzieć. A sytuacja jest o tyle nieciekawa, że ktoś inny mógł zamoczyć w tym swoje niegrzeczne paluszki, żeby, korzystając z tej okazji, wyrównać jakieś porachunki z panem Sebastianem. Wcale by mnie to nie zdziwiło, frajer na pewno ma od cholery wrogów. Pięciu groszy bym nie dał nawet za tych jego ochroniarzy… Oczywiście nie chcę nikogo oskarżać – zaznaczył. – I mam nadzieję, że to się dobrze skończy, również dla Krawczyka. Mimo wszystko, chociaż jest śmierdzącą szują i skończonym bydlakiem, życzę mu pełnego powrotu do zdrowia.

– Ja też – przyznała Iza. – Nie można życzyć nikomu zła, nawet jak jest takim draniem. Czyli teraz musimy po prostu czekać na jakieś dalsze wieści? – zapytała, zerkając na niego niepewnie.

– Tak – skinął głową. – Pablo spróbuje czegoś się dowiedzieć, tylko najpierw musi ogarnąć Lodzię. Sama widziałaś, w jakim ona jest stanie. Myśleliśmy, że przyjmie to dużo spokojniej, ale niestety, rozkleiła się na całej linii. Niepotrzebnie obwinia o to siebie, przecież nie miała na to wpływu.

– Ona przede wszystkim bała się o bezpieczeństwo Pabla – sprostowała Iza. – Powiem szczerze, że ja trochę też. Przez cały czas starałam się pocieszać ją i uspokajać, odwracać jej uwagę, ale sama wcale nie czułam się komfortowo. Martwiłam się o Pabla tak samo jak ona. O was wszystkich trzech zresztą.

– Kochane dziewczyny – uśmiechnął się Majk, sięgając po jej dłoń i ściskając ją w obu swoich. – I jak tu przecenić takie dobre duszyczki? Jaki rycerz, idąc do walki, nie chciałby mieć w domu takiej uroczej białogłowy, która martwiłaby się o niego i czekała, aż wróci? – dodał żartobliwie. – Tak czy inaczej, faktem jest, że dzisiaj to duchowe wsparcie było bardzo potrzebne, zwłaszcza Pablowi, bo… no co tu kryć, ciężko było. A teraz posłuchaj, Izulka – zniżył głos, wciąż nie puszczając jej dłoni. – Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę na ten wieczór.

– Tak?

– Zawiozę cię teraz do firmy i znowu oddam ją pod twoją pełną kontrolę, dobrze? Sam wezmę od Chudego opla i muszę skoczyć na chwilę do domu, zmienić ten kretyński strój, a potem jeszcze raz pojechać do Pabla. Umówiliśmy się na Milenijnej po dwudziestej drugiej, jak już wrócą z Lodzią do domu. Musimy obgadać strategię dalszego działania, a poza tym… chcę przy nim dzisiaj pobyć. Miał naprawdę potwornie ciężki dzień.

– Jasne – odparła skwapliwie Iza. – To dzisiaj najważniejsze. Zawieź mnie tylko na Zamkową, weź opla i jedź dalej, a ja już wszystko ogarnę aż do zamknięcia.

– Dziękuję, elfiku. Na ciebie zawsze można liczyć.

– Nie ma sprawy. Ale… Majk? – dodała z niepokojem.

– Hmm?

– Jeśli będziesz cokolwiek wiedział… o Krawczyku i w ogóle… to powiesz mi? – poprosiła nieśmiało. – Wystarczy jakiś krótki sms, bylebym wiedziała, jak wygląda sytuacja.

– Oczywiście – zapewnił ją spokojnie, puszczając jej dłoń, odwracając się do kierownicy i uruchomiając silnik. – Nie bój się, Izula, o wszystkim będę cię informował na bieżąco. Jesteś przecież jednym z najważniejszych graczy w tej grze, w dodatku bardzo dzielnym i odważnym – uśmiechnął się do niej. – I musisz wszystko wiedzieć, zwłaszcza że teraz nie da się przewidzieć, jak dalej potoczą się sprawy, również te związane z tobą i z twoją rodziną. Chociaż mam nadzieję, że to się jednak jakoś sensownie rozwiąże.

– Ja też – westchnęła Iza. – Straszne to wszystko… Ale okej, nie myślmy o tym teraz, tylko jedźmy już i działajmy. Szkoda każdej minuty.

Majk pokiwał głową w zafrasowaniu, posłusznie wrzucając wsteczny bieg. Samochód wycofał spod parkanu, po czym wyjechał z parkingu na ulicę i wśród zapadających już powoli ciemności pomknął w stronę centrum miasta.

__________________________________________

* Certyfikat jakości francuskich regionalnych produktów spożywczych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *