Anabella – Rozdział LXXXVI
– Trzymaj się, Izunia! – rzuciła serdecznie Lodzia, ściskając Izę na pożegnanie. – Cudowne przyjęcie! Tej zjawiskowej crème brûlée i tortu z malinami nie zapomnę nigdy! Gratulacje i dla ciebie, i dla Majka!
– Dziękuję, Lodziu – uśmiechnęła się Iza.
Było już dwadzieścia minut po północy, lekki urodzinowy tort z malinami upieczony na francuskim cieście dawno był już wspomnieniem, a zaproszeni goście zbierali się do domu, mimo że dyskoteka w Anabelli trwała jeszcze w najlepsze i miała potrwać aż do pierwszej, nadal ciesząc się dużym powodzeniem zebranych na sali klientów. Iza i Majk żegnali zatem towarzystwo przy huczących z głośników dźwiękach francuskiej muzyki, po raz kolejny zbierając wylewne wyrazy uznania za udaną imprezę.
– Słuchaj, wpadłabyś do mnie któregoś dnia? – zagadnęła cicho Lodzia. – Albo umówimy się gdzieś na mieście, co? Dzisiaj miałaś urwanie głowy, a ja bardzo bym chciała dłużej z tobą porozmawiać…
– Jasne, Lodziu! – zgodziła się z entuzjazmem Iza, ściskając ją serdecznie. – Bardzo chętnie! Niedługo skończą się zajęcia i zacznie się sesja, to może spikniemy się gdzieś na uczelni albo na miasteczku akademickim? Co ty na to?
– Świetny pomysł! W takim razie jesteśmy wstępnie umówione! – mrugnęła do niej Lodzia. – Trzymam cię za słowo i na pewno nie odpuszczę!
– Oczywiście – roześmiała się Iza. – Ja zresztą też!
– To co, lecimy, kochanie? – zapytał Pablo, podchodząc do nich i obejmując żonę ramieniem, a wolną rękę wyciągając do Izy i ściskając jej dłoń. – Jesteś już zmęczona, widzę po buziaku. Dzięki, Izabello, i jeszcze raz gratulacje! Impreza na sto dwa, Majk pęka z dumy i wcale mu się nie dziwię. Wypracowaliście tu sobie niezły team, a postawienie na czele ekipy właśnie ciebie było strzałem w dziesiątkę. Zawsze wiedziałem, że frajer ma nosa do ludzi, ale w tym przypadku przeszedł nawet samego siebie!
– Dziękuję, Pablo – uśmiechnęła się ze zmieszaniem Iza. – Jednak nie chciałabym zgarniać całej chwały za efekt imprezy, bo pracowało nad tym dużo osób, a szczególne gratulacje należą się naszym kucharkom.
– Nie bądź taka skromna, Izunia! – pokręciła głową Lodzia. – Wszyscy wiemy, kto tu dowodzi, a to, że dzisiaj znowu we wszystkim wyręczyłaś Majka, było wspaniałym gestem, bo mógł ze spokojną głową poświętować swoje urodziny. Chyba pierwszy raz od lat nie musiał co chwila biegać na zaplecze i nadzorować sali. Chociaż swoją drogą nie spodziewałam, że będzie tańczył – dodała, poważniejąc. – Odkąd pamiętam, zarzekał się, że do grobowej deski nie stanie na parkiecie.
– Dlatego nigdy nie zapomnimy, kto go dzisiaj tak rozkręcił – uśmiechnął się Pablo, mrugając do Izy. – Dobra robota, młoda!
– Ach, nie! – roześmiała się, wskazując w głąb sali na stojącego w okolicy drzwi Toma, do którego właśnie podeszła Emilia, zostawiając przy stoliku Beatę zajętą przeglądaniem telefonu. – To z kolei nie była moja zasługa, tylko Tomka! Tak zirytował szefa swoim tańcem, że w końcu pękła mu blokada! A ja sama nie podejrzewałam, że Majk aż tak świetnie tańczy. Znaczy… owszem, mówił mi kiedyś, że w przeszłości tańczył – zaznaczyła dla porządku, na co Lodzia natychmiast spojrzała jej w oczy uważnym i jakby pytającym wzrokiem. – Ale nie sądziłam, że jest w tym takim mistrzem.
Wzrok Lodzi zmieszał ją do tego stopnia, że na wszelki wypadek odwróciła oczy. Lodzia wiedziała przecież o wieloletnim uczuciu, jakie Majk żywił względem Ani, niewykluczone więc, że wiedziała również o jego sentymentalnej rezerwacji dotyczącej tańca i przysiędze, jaką swego czasu złożył sam sobie i którą dzisiaj tak spektakularnie złamał. Czy zatem powinna dać jej do zrozumienia, że ona również zna pilnie strzeżoną tajemnicę ich wspólnego przyjaciela? Wszak Majk zwierzył jej się z tego w najgłębszym zaufaniu…
– No jest, jest! – zgodził się wesoło Pablo. – Ale nawet on na dzisiaj ma już serdecznie dość! Sam mi to powiedział przed chwilą… No, czas na nas, gwiazdeczko! – dodał, schylając się, by ucałować Lodzię we włosy. – Jedziemy do domu i idziemy spać, bo jutro z rana trzeba będzie skoczyć do babci po naszego małego rozbójnika!
– U której babci jest Edzio? – zaciekawiła się Iza.
– Tym razem podrzuciliśmy go mojej mamie – odparł z uśmiechem Pablo. – Musimy obdzielać babcie wnukiem po równo, żeby żadna nie czuła się dyskryminowana.
Roześmiali się wszyscy troje, po czym Pablo i Lodzia, skinąwszy jeszcze z daleka rękami Majkowi, ruszyli w stronę wyjścia z lokalu. Iza popatrzyła za nimi z sercem ściśniętym wyrzutem sumienia, bowiem wzmianka o starszej pani Lewickiej przypomniała jej o obietnicy, jaką dała jej w kwietniu.
„Powinnam do niej zadzwonić i odwiedzić ją” – pomyślała, wspominając życzliwie uśmiechniętą twarz matki Pabla. – „Obiecałam jej to, a obietnic się dotrzymuje. Minął już przecież ponad miesiąc!”
– Cześć, Iza, my już lecimy! – zaczepiła ją wesoło Dominika, która w towarzystwie dwóch pozostałych par również zmierzała w stronę wyjścia po pożegnaniu się z Majkiem. – Wielkie dzięki, impreza była po prostu genialna! W branży restauratorskiej jesteście absolutnymi mistrzami!
– I naprawdę pomyślcie o wprowadzeniu tej tarty i deserów do stałej oferty lokalu – dodała Justyna, całując Izę na pożegnanie w oba policzki. – No, trzymaj się, nasza dzielna gospodyni… Moim zdaniem, to może być świetny chwyt marketingowy!
– Majk na pewno skorzysta z tej sugestii – zapewnił ją Kajtek, ruchem głowy wskazując na Majka, który po pożegnaniu gości, wezwany przez Wiktorię, podszedł do baru i rozmawiał z nią właśnie przechylony ponad blatem. – To stary cwaniak, sam się przyznał, że byliśmy dzisiaj darmowymi królikami doświadczalnymi, chciał na nas przetestować swoje nowe menu. No i cóż, sto procent sukcesu!
– Ja bym na jego miejscu wprowadził do stałego menu zwłaszcza to francuskie wino – zauważył z niewinną miną Wojtek.
– Jasne, kochanie – pokiwała z przekąsem głową Justyna. – Kto jak kto, ale ty masz na ten temat wyrobione zdanie. Przetestowałeś dzisiaj to wino na wszelkie możliwe sposoby!
Przyjaciele roześmiali się, a Kajtek na znak wsparcia poklepał Wojtka po ramieniu.
– Muzyka francuska też się sprawdziła – dodała Asia, wskazując na parkiet, na którym nadal tańczyło sporo ludzi. – Szkoda tylko, że już po północy, a nasz wyczekiwany Kopciuszek nie przybył!
Pozostali znów prychnęli śmiechem, zerkając w stronę Majka rozmawiającego z Wiktorią, po czym wszystkie trzy pary, wymieniając jeszcze między sobą żartobliwe uwagi, odeszły w stronę drzwi. Pozostawszy sama, Iza odetchnęła z satysfakcją i okiem gospodyni otaksowała stół urodzinowy, który należało jak najszybciej posprzątać, by następnie móc zająć się obsługą klientów, ci bowiem wciąż licznie bawili się na sali. Jak by na to nie spojrzeć, do zamknięcia lokalu pozostało jeszcze półtorej godziny.
– Proszę pani, czy mam się zająć sprzątaniem stołu? – zapytała Zuzia, która, jakby czytając w jej myślach, podeszła do niej z głębi sali. – Na stolikach już jest luźniej, więc mogłabym pomóc.
– Super, Zuziu, jak najbardziej – ucieszyła się. – Skocz tylko po Klaudię i zabierzcie się za to we dwie, dobrze? Ja pójdę się przebrać i zaraz wam pomogę.
Udała się do dyżurki kelnerek, by przebrać się w swoje zwykłe, codzienne ubrania i wygodne buty. Jako że przyjęcie urodzinowe Majka oficjalnie się zakończyło, wreszcie mogła pozbyć się jaskrawej sukienki, w której mimo wszystko czuła się zbyt wystrojona jak na kontekst pracy, a także butów na wysokim obcasie, w których chodziła na tyle rzadko, że obecnie zaczęły ją już od nich boleć nogi.
„Uff!” – odetchnęła z ulgą, wsuwając obolałe stopy w swe wygodne pantofle na niskim obcasie, których na co dzień używała w pracy. – „Nareszcie!”
Choć cieszyła się z sukcesu zorganizowanej imprezy à la française, na której odegrała ważną rolę gospodyni i nadzorczyni, mimo wszystko najlepiej czuła się w swoim zwyczajnym stroju, w którym mogła wreszcie po staremu wtopić się w tłum. Zatem, kiedy przebrała się w swą skromną kremową bluzkę oraz czarną spódnicę i przepasała się białym kelnerskim fartuszkiem, poczuła się swobodnie jak przysłowiowa ryba w wodzie, to zaś w mgnieniu oka zregenerowało jej siły i dodało animuszu na zakończenie męczącej niedzielno-poniedziałkowej zmiany.
– Okej, dziewczyny, zestawimy na razie resztę tych naczyń na bok i zdejmiemy obrus – poleciła Klaudii i Zuzi po powrocie do stołu urodzinowego, skąd koleżanki zdążyły już powynosić część brudnych talerzy i szklanek. – Trzeba go złożyć i rano pojedzie do prania, bo niestety plama na plamie, a niektóre z nich…
– Iza, jest sprawa! – przerwała jej Kamila, podbiegając do niej od strony baru. – Szef prosi, żeby przysłać mu kogoś do pomocy przy zbieraniu szkła na schodach koło składziku. Jacyś idioci bili się i rzucali butelkami po piwie. My z Wiką nie damy rady wyrwać się nawet na pięć minut, na barze nadal pełno klientów.
– Jasne, już się robi – skinęła głową Iza i jej znaczące spojrzenie spoczęło na Zuzi. – Zuzieńko, poleciałabyś pozbierać to szkło?
– Oczywiście, proszę pani! – odparła skwapliwie dziewczyna, odstawiając na najbliższy stolik trzymany w rękach stos filiżanek po kawie i wyprostowując się w gotowości.
– Tylko najpierw skocz po rękawiczki, szczotkę i szufelkę – nakazała jej Iza. – I może jakiś worek? Hmm… Kama, dużo tam jest tego szkła?
– Nie wiem – pokręciła głową Kamila. – Nie pytałam. Szef i Chudy ogarniają tam ciągle tych typów, trzeba po prostu iść zobaczyć.
– Dobra, Zuza, leć i sprawdź, najwyżej obrócisz dwa razy – podjęła stanowczo Iza. – Tylko proszę cię… ostrożnie! Żebyś mi znowu nie pokaleczyła sobie rąk!
– Tak jest – odpowiedziała tym razem cichutko Zuzia, a jej buzia nagle i bez powodu oblała się purpurowym rumieńcem.
Iza, Klaudia i Kamila zerknęły za nią z lekkim zdziwieniem, jednak nim zdążyły zebrać myśli, dziewczyna odwróciła się i pośpiesznym krokiem pofrunęła na zaplecze. Ponieważ żadna z nich nie miała teraz czasu na rozmowę, wszystkie trzy wróciły do swoich obowiązków i dopiero po kilkunastu minutach, kiedy uporały się z uprzątnięciem stołu urodzinowego, Iza ruszyła w obchód po sali z zamiarem zerknięcia na schody, by sprawdzić, czy Zuzia pozbierała już rozbite szkło. Skonstatowawszy z zadowoleniem, że nie ma tam już żadnych śladów rozbitych butelek, zawróciła na salę, rozglądając się za koleżanką. Pod jedną ze ścian w okolicach stolików z sektora B dostrzegła postawną sylwetkę Toma zajętego pogawędką z Emilią i Beatą – wszyscy troje stali w miejscu, do którego najmniej docierała muzyka dudniąca z głośników, dzięki czemu mogli w miarę spokojnie rozmawiać.
Iza natychmiast zwróciła się w tamtą stronę.
– Hej, nie przeszkodzę wam, jak o coś zapytam? – zagadnęła.
Ponieważ światła na sali były w większości wyłączone i wokół panował półmrok, pojawiła się obok nich w tak niespodziewany sposób, że wszyscy troje aż podskoczyli.
– Iza! – zawołała z wyrzutem Beata. – Ale mnie wystraszyłaś!
– Uch, Iza… nie rozpoznałam cię! – dodała Emilia, kręcąc głową. – Gdzie podziałaś tę swoją wystrzałową pomarańczową kieckę?
– Ach! – roześmiała się Iza, dopiero teraz zdając sobie sprawę ze swoistego kamuflażu, jakim stał się dla niej powrót do zwyczajnego, roboczego stroju. – Wybaczcie! Przyjęcie się skończyło, więc przebrałam się w coś wygodniejszego. A wy już nie tańczycie? – zerknęła podstępnie na koleżanki.
– Nie, gadamy sobie z Tomkiem – odparła swobodnie Emilia, uśmiechając się do przysłuchującego im się w milczeniu ochroniarza.
– A właśnie! – podchwyciła Iza, również spoglądając na niego. – Tomciu, powiedz mi, bo miałam zapytać, przecież po to tu przyszłam… szef i Chudy już skończyli tamtą interwencję na schodach?
– Już dawno – odparł spokojnie Tom. – A co, szukasz ich? Chudy gdzieś polazł, nie wiem gdzie, ale mówił, że zaraz wraca. A szef dalej tańczy… o tam! – ruchem głowy wskazał w stronę parkietu, na którym, wśród przerzedzającego się już coraz bardziej tłumu, rzeczywiście szalał Majk porwany do tańca przez dwie nieznajome dziewczyny. – Te dwie zaczaiły się na niego, jak wracał, i tak się na nim uwiesiły, że nie mógł się wykręcić.
Beata i Emilia roześmiały się.
– Bo co by o tym waszym szefie nie powiedzieć, przystojniak jak cholera – skwitowała z uznaniem Beata. – Ekstra facet, szkoda tylko, że dla nas trochę za stary! – zaśmiała się. – Za to tańczy jak marzenie! I to się nazywa wizytówka klubu!
– Aha – przytaknęła z uśmiechem Iza. – To prawda. Wszyscy jesteśmy z niego dumni.
Zainspirowana słowami Beaty, przez chwilę przyglądała się z daleka gnącej się w szybkim tańcu sylwetce Majka. Choć widziała go bardzo niewyraźnie w słabym i rozmigotanym kolorami oświetleniu, nawet z tej odległości mogła odgadnąć każdy ruch jego mięśni i niemal z góry przewidzieć każdy jego gest. Znała go już tak dobrze! Na końcu świata rozpoznałaby zarys jego bujnej czupryny, z przodu opadającej mu na czoło, a z tyłu krótko ściętej… kontur jego ramion i pięknie wysklepionej klatki piersiowej… kształt całej jego postaci, która dziś w istocie zdawała się wyjątkowo prowokująco buzować męskim seksapilem… Czy można było się dziwić, że robił tak piorunujące wrażenie na licznych przedstawicielkach płci pięknej? Zwłaszcza kiedy tak wspaniale tańczył! Przez głowę Izy przebiegła ulotna myśl o tym, że jego włosy znowu były już pewnie mokre od potu… i koszula też… oraz jakie ciepło musiało bić od jego rozgrzanego tańcem torsu…
Nie wiedzieć czemu całe jej ciało przeniknął nagły, ciepły prąd, od którego na ułamek sekundy zakręciło jej się w głowie. Zapewne był to efekt zmęczenia, które dawało o sobie znać z chwilą, gdy po zakończonym przyjęciu puściła jej adrenalina. Tylko dlaczego ów dreszcz był taki przyjemny? Taki sam jak w tamtym dawnym śnie, w którym tańczyła na końcu świata jako elf…
– Ty też byłaś świetna, Iza – zaznaczyła z powagą Beata. – Aż miło było popatrzeć! Szkoda, że zatańczyłaś tylko jeden taniec.
– Słucham?… A tak! – uśmiechnęła się Iza, przesuwając dłonią po czole, jakby dopiero się ocknęła. – Niestety tylko tyle mogłam, musiałam pilnować menu. Za to nasz szef chyba nie dał widowni powodu do narzekań, co? – dodała żywiej, na co Emilia i Beata przytaknęły ze śmiechem. – Taki był dzisiaj podział ról! Ale, ale… skoro już przy tym jesteśmy, to ja bardzo chcę pochwalić też Tomcia! – kontynuowała wesoło, podchodząc bliżej do ochroniarza i z przymilną minką wsuwając rękę pod jego muskularne ramię. – Nie wiem jak wy, ale ja uważam, że stanął dzisiaj na wysokości zadania!
– Ech, Iza… daj spokój… – skonfundował się Tom.
– Dokładnie tak! – podchwyciła Emilia, uśmiechając się do niego przyjaźnie. – To było bardzo odważne, a poza tym, nawet jeśli chodzi o ten taniec, to radził sobie naprawdę całkiem nieźle! W końcu nie każdy musi umieć świetnie tańczyć, nie? W takiej sytuacji niejeden by stchórzył, a Tomek nie wydziwiał i przynajmniej próbował. Ja to bardzo doceniam, Beti też… nie, Beti?
– Oczywiście – przyznała z powagą Beata. – Mówiłyśmy mu to już dwa razy, ale nie chciał nam wierzyć. Myślał, że kłamiemy, bo chcemy być miłe.
Tu mrugnęła figlarnie do Toma, który ze zmieszaną miną pokręcił głową, a choć bez protestu pozwolił Izie ująć się pod ramię, widać było, że czuje się w tym potrójnym damskim towarzystwie nieco osaczony.
– Teraz już wam uwierzy – zapewniła je wesoło Iza. – Poznał opinię z dwóch, a nawet trzech niezależnych od siebie źródeł, bo przecież nie umawiałyśmy się między sobą, a wszystkie trzy mówimy mu to samo! Co, Tomciu? – uśmiechnęła się słodko do ochroniarza. – Wierzysz nam, kiedy cię chwalimy, prawda?
Tom niepewnie pokiwał głową, na co wszystkie trzy dziewczyny wybuchły serdecznym śmiechem. To jeszcze bardziej go speszyło, dlatego Iza, z jednej strony rozbawiona, lecz z drugiej zdjęta litością, wycofała rękę spod jego ramienia i odsunęła się, by już dalej go nie stresować.
– Gadałyśmy dzisiaj trochę z dwiema koleżankami Darii – podjęła tymczasem Beata, znów zerkając na Toma, którego twarz, jakby w odpowiedzi na jej oczekiwania, natychmiast pobladła jak płótno. – I pytałyśmy, dlaczego ostatnio jej nie widzimy, zwłaszcza że słyszałyśmy, że nie bywa też tutaj.
– No? I co? – zaciekawiła się Iza.
– Okazało się, że jest mnóstwo powodów – odparła Beata. – Po pierwsze zmieniły stancję, mieszkają teraz w zupełnie innej części miasta, na Czechowie. Po drugie Daria była na jakichś zaległych praktykach u siebie w Chełmie… bo dowiedziałyśmy się przy okazji, że pochodzi z Chełma… Wiedziałeś to? – zagadnęła od niechcenia Toma, który, nie patrząc na nią, pokiwał tylko głową twierdząco. – No, w każdym razie była prawie miesiąc na praktykach, więc niedziwne, że tygodniami nie można było spotkać jej w Lublinie. No i po trzecie podobno ma ogromne tyły z nauką. Teraz musi mocno przysiąść do książek, żeby w ogóle zaliczyć rok, dlatego sama sobie postawiła szlaban na wyjścia i imprezy, a zwłaszcza na spotkania z facetami – uśmiechnęła się znacząco do ochroniarza. – Tak przynajmniej twierdzą te jej dwie kumpele.
– Ale Tomek w to nie wierzy – zaznaczyła Emilia, przyglądając się Tomowi spod oka. – Myśli, że one go oszukują, a do tego robią to w zmowie z Darią. I powiem wprost… moim zdaniem, ma rację.
Iza i Beata natychmiast zerknęły na nią czujnie, zaś Tom drgnął i jeszcze bardziej odwrócił wzrok.
– No co? – wzruszyła ramionami Emilia, odpowiadając na pytające spojrzenie przyjaciółki. – Chyba nie powiesz mi, Beti, że ta Aśka i Julita ci się podobają? Nie wiem dlaczego, ale ja wyczuwam w nich jakiś fałsz.
Iza spojrzała z uwagą na Toma i oboje wymienili szybkie, znaczące spojrzenia. Jednak w tym samym momencie Iza przypomniała sobie, że przecież zatrzymała się tu tylko na chwilę w poszukiwaniu Zuzi, nie mówiąc już o tym, że powinna wracać do obsługi stolików. Wszak kiedy skończy się dyskoteka i goście obecnie tańczący na parkiecie opuszczą lokal, sprzątania będzie co niemiara… Przeprosiwszy zatem koleżanki, zostawiła zmieszanego Toma w ich towarzystwie, uznając, że może nawet łatwiej będzie mu rozmawiać o Darii, kiedy ona nie będzie się temu przysłuchiwać.
„Tomek musi sobie poradzić sam” – pomyślała, zmierzając pośpiesznie na zaplecze. – „Bo jeśli chodzi o Darię, to z tego już i tak nic nie będzie, dla mnie to jasne jak słońce. Moja intuicja co do niej i tych koleżaneczek, jak widać, była słuszna. Szkoda tylko, że nie ma się z czego cieszyć…”
***
Zbliżała się pierwsza w nocy i dyskoteka przy francuskiej muzyce powoli dobiegała końca, o czym przed chwilą zapewniła Izę Karolina. Ponieważ wiele bawiących się osób opuściło już Anabellę, a kolejne grupki jedna po drugiej zbierały się do wyjścia, coraz więcej zwolnionych stolików można było wyczyścić i przygotować pod poranne sprzątanie sali. Poprosiwszy zatem Antka o ogłoszenie, iż nowe zamówienia będą aż do zamknięcia przyjmowane już tylko przy barze, Iza ruszyła do wykonania zadania wraz z resztą pozostających na nocnej zmianie kelnerek uzbrojonych w tace, worki na śmieci, spraye do czyszczenia i rolki ręcznika papierowego.
Tłum na parkiecie przerzedził się znacząco, zostali tam już tylko najwytrwalsi miłośnicy zabawy tanecznej lub ci, którzy po prostu do lokalu przyszli bardzo późno i mieli zamiar zostać dziś do oporu. Również szef Anabelli, który jeszcze do niedawna szalał tam wśród tłumu, wciąż nie mogąc opędzić się od chętnych do tańca dziewczyn, miał już chyba naprawdę dość, bo kilka minut wcześniej zszedł z parkietu i poszedł do siebie, po drodze zabierając z baru butelkę wody mineralnej. Chwilę później rozbawiona Iza wysłuchała relacji Wiktorii i Kamili, które, zatrzymawszy ją w drodze na zaplecze, ze śmiechem opisywały jego wygląd, mokre włosy, zlaną potem koszulę i czerwoną jak burak twarz.
– Szef dzisiaj dał z siebie wszystko! – zaśmiała się Wiktoria. – I tym razem to nawet nie jest przenośnia! Nie zdziwiłabym się, gdyby napił się wody i jeszcze przed drugą zasnął w fotelu albo na kozetce. Nawet brandy mu dzisiaj nie trzeba!
– Ale urodziny miał przynajmniej przebojowe, nie? – zauważyła wesoło Kamila.
– To najważniejsze – zgodziła się Iza. – A teraz faktycznie niech trochę sobie odpocznie. Ma czas, do zamknięcia lokalu została jeszcze godzina. Dobra, dziewczyny, ja lecę! – dodała, wskazując na trzymaną w ręce butelkę ze sprayem i ściereczkę. – Idę wycierać piwo ze stolików, wszędzie porozlewane, dzisiaj to dosłownie jakaś plaga!
Mimo że jej zmiana w pracy trwała nieprzerwanie od niedzielnego przedpołudnia aż do teraz, o dziwo nie czuła znużenia, a wręcz kipiała energią, która buzowała w niej na myśl o udanych urodzinach Majka i jej własnych, dobrze wypełnionych obowiązkach.
„Może to już jest u mnie objaw pracoholizmu?” – pomyślała z rozbawieniem, pochylając się nad stolikiem, z którego ścierała podeschnięte już zacieki jakiegoś ciemnego soku. – „Gdyby trzeba było popracować dziś do piątej rano, to też bym dała radę. No, ale bez przesady, mimo wszystko trzeba będzie trochę się przespać. Dobrze, że zajęcia mam dopiero od jedenastej, nastawię budzik na dziesiątą i…”
Urwała myśl, gdyż po krótkiej chwili przerwy w muzyce z głośników popłynęły tak dobrze jej znane takty ostatniego utworu z dzisiejszej playlisty – Et si tu n’existais pas Joe Dassina. Nadal pracowicie szorując stolik, z uśmiechem przysłuchiwała się znajomym nutom, gotowa już zanucić pod nosem pierwsze słowa piosenki do wtóru z wokalistą, kiedy nagle poczuła, że czyjaś ręka ujmuje ją pod łokieć. Drgnęła z zaskoczenia i odwróciła się szybko, wypuszczając z dłoni ściereczkę. Przed nią stał Majk. Choć w półmroku sali, na tle wciąż migających światełek dyskotekowych i jasno oświetlonego baru jego tonąca w cieniu twarz była prawie niewidoczna, do rozpoznania go w zupełności wystarczał kontur jego sylwetki, a zwłaszcza charakterystycznej bujnej czupryny, teraz już mocno zmierzwionej, wilgotnej i poplątanej.
– Majk? – zdziwiła się. – Ty tutaj? Przecież Wika mówiła mi przed chwilą, że poszedłeś odpocząć na zapleczu!
Majk ruchem głowy wskazał w stronę parkietu.
– To ostatni utwór na dzisiaj – zauważył, ignorując jej uwagę. – Twój ulubiony, prawda?
– O tak! – uśmiechnęła się. – Joe Dassin.
– To co? Zatańczymy? – zapytał, wyciągając do niej rękę.
– Ach… – szepnęła zdziwiona, jednak natychmiast odstawiła spray na stolik, w mgnieniu oka odwiązała z bioder kelnerski fartuszek, odłożyła go w to samo miejsce i z radością podała mu dłoń. – Oczywiście, szefie! To twoje urodziny, jak mogłabym odmówić?
Oboje roześmiali się i dziarsko ruszyli w stronę parkietu. Ponieważ Majk prowadził ją, nie puszczając jej dłoni, Iza nie omieszkała zauważyć, że nadal był mocno rozgrzany i spocony, co znaczyło, że w gabinecie prawdopodobnie tylko napił się wody i jeszcze nie zdążył do końca ochłonąć.
– Myślałam, że już masz dość na dzisiaj – zauważyła wesoło, kiedy przechodzili między stolikami sektora C. – A ty jednak postanowiłeś poszaleć do samego końca?
– Do samego końca – skinął głową, wchodząc na parkiet i długim, stanowczym ruchem przyciągając ją do siebie. – Bo w taki dzień jak ten liczy się tylko pierwszy i ostatni taniec. Reszta to nieistotny szczegół, który biorę w nawias niepamięci.
Ostatnie słowa wypowiedział ciszej, na tyle cicho, że na tle głośno grającej muzyki Iza nie mogła ich usłyszeć, po czym schylił się ku niej i przytulił ją do siebie tak ściśle, że nie było mowy o tym, by w tej pozycji mogła podnieść ręce i w konwencjonalny sposób ułożyć mu je na ramionach. Pozostało jej zatem objąć go wpół i przylgnąć policzkiem do jego piersi, co uczyniła z uśmiechem rozbawienia, w jego gestach odgadując przyzwyczajenie, jakiego nabrał przez ostatnie godziny tańca z licznymi partnerkami. W istocie w jego zachowaniu czuć było nie tylko swobodę ruchów, ale i swoistą zmysłową nutkę, bez wątpienia rozbudzoną wielogodzinnym kontaktem z atrakcyjnymi kobiecymi ciałami, których dziś trzymał w ramionach całe dziesiątki.
„A ja na koniec spijam całą śmietankę!” – pomyślała wesoło, z pełną ufnością przytulając policzek do jego piersi i wygodnie układając na niej głowę. – „I nie powiem, że to mi się nie podoba!”
To była prawda. Odkąd kilkadziesiąt minut wcześniej, przyglądając się z daleka wyginającemu się w tańcu Majkowi, poczuła rozlewającą się po całym ciele falę przyjemnego ciepła, podświadomie nabrała wielkiej ochoty na taneczne szaleństwo u boku fizycznie pociągającego mężczyzny. Takiego właśnie jak Majk, choć to nie musiał być koniecznie on. Co prawda to akurat jego postać wyzwoliła w niej ten impuls, przed którym jej świadomość zawsze bardzo skutecznie się broniła, jednak chyba nie to było najważniejsze. Ów jedyny w swoim rodzaju instynkt, który dziś niespodziewanie obudził się w niej z wielką mocą, miał o wiele szerszy zasięg i nie miał imienia. Był to pierwotny instynkt kobiety spragnionej bliskości mężczyzny… mężczyzny przez duże M, postrzeganego nie we wzniosłych kategoriach duchowo-estetycznych, lecz od strony czysto fizycznej, jako prototyp atrakcyjnego samca i obiekt cielesnego pożądania. Jego osobnicza manifestacja była zapewne tylko dziełem przypadku, w tej roli mógł wystąpić zarówno Majk, jak i każdy inny, kto, spełniając kryteria fizycznej atrakcyjności, znalazłby się w jej orbicie w chwili, gdy zadrżała w niej ta właśnie struna. A zatem to równie dobrze mógł być Michał… Victor… Kacper… ba, nawet Daniel! Dziś chyba to nie miałoby dla niej znaczenia. A że w tej orbicie znalazł się właśnie Majk… cóż, tak się złożyło. Ona zaś bynajmniej nie miała nic przeciwko temu.
W hierarchii pragnień Izy zmysłowa tęsknota za bliskością mężczyzny była aspektem, który zawsze trzymała pod ścisłą kontrolą. Nie chcąc, niczym Kacper, w nieograniczony sposób ulegać prymitywnym instynktom, wygaszała w głowie tego typu myśli i spychała je na samo dno podświadomości. Odsuwała od siebie impulsy wysyłane przez jej własne ciało jako coś, co było i powinno pozostać poza jej zasięgiem, albowiem ów cielesny żar, który czasem, jak dziś, zaskakiwał ją znienacka, w jej odczuciu nie powinien istnieć inaczej niż w połączeniu z najgłębszą, idealistycznie wysublimowaną miłością. Tylko w takim przypadku, tym, o którym zresztą wspominała jej i Lodzia, mogłaby przełamać w sobie tę intelektualną barierę obronną i rzucić się na oślep w ramiona mężczyzny – nie byle jakiego, lecz tego jedynego na świecie, wybranego spośród miliardów innych.
Dlaczego zatem dziś to przestało mieć znaczenie? Dlaczego owa odwieczna blokada w jej myśleniu, blokada, której pamiętnej nocy w małowolskim pokoju motelowym nawet Michał nie był w stanie złamać do samego końca, puściła nagle właśnie teraz, tak zupełnie bez powodu? Ech, nieważne! Nie miała zamiaru zbytnio się nad tym zastanawiać, liczyło się tylko to, że jej wyobraźnia nagle uwolniła się od pęt woli i nakazów konwenansu, poddając się bez ograniczeń owemu pierwotnemu instynktowi. Co prawda tylko w myśli, bez czynów i gestów, ale jednak… jednak… Uścisk ramion Majka, który zawsze odbierała w kategoriach czysto przyjacielskich, dziś, pod wpływem tego uogólnionego, skumulowanego pragnienia, w jej odczuciu nabrał nagle innego znaczenia, stał się znaczący, zmysłowy i zniewalający. Co prawda on sam zapewne nawet o tym nie myślał, obejmując ją w tańcu tak samo, jak przez cały wieczór obejmował dziesiątki innych dziewczyn, jednak ona odbierała to po swojemu, po kryjomu czerpiąc z tego rozkosz, a do tego, co zdumiewające, nie czuła z tego powodu ani cienia wstydu!
Wtulona ściśle w jego ramiona, z policzkiem przyklejonym do jego wilgotnej od potu koszuli, przymknęła oczy, delektując się już nie tylko dźwiękami ulubionego utworu, ale i buzującą zmysłowym żarem bliskością męskiego ciała rozkołysanego tuż przy jej ciele w rytm spokojnej muzyki. Jej umysł był teraz wolny od standardowych blokad i ograniczeń… Rozluźniwszy mięśnie, poddała się nastrojowi chwili, pozwalając mu nieść się bezwolnie w niebezpieczne rejony swych najbardziej skrytych pragnień, dotąd uśpionych, a dziś tak niespodziewanie rozbudzonych. Nagle przestało być ważne, co mógłby pomyśleć sobie o niej Majk, czy też co ona sama mogłaby o sobie pomyśleć. Przestało się liczyć to, że on przecież mógłby zauważyć ów szalony ogień, który coraz bardziej ogarniał jej ciało. Nie miało znaczenia nawet to, że potem będzie musiała się tego wstydzić. Na tych kilka minut, jakie miał potrwać taniec, ostatni taniec tego wieczoru, odrzuciła wszelkie skrupuły i pytania o to, co wypada, a co nie, ulegając nieokiełznanemu dziś instynktowi bycia kobietą… kobietą w pełnym znaczeniu tego słowa.
Niesiona owym instynktem jak na wznoszącej się fali, poddając jej się z niczym nieskrępowaną radością, jeszcze mocniej wtuliła twarz w fałdy przepoconej koszuli Majka, całą sobą chłonąc bijące od niego ciepło i zapach… ach, ten zapach! Oszałamiający zmysły zapach rozgrzanego męskiego ciała połączony z delikatną nutą eau de Cologne… Ten sam, który zawsze sprawiał jej taką przyjemność i który zwykle kojarzył jej się z Michałem… Lecz czy na pewno tylko z nim? Niekoniecznie… Nie, zdecydowanie, to skojarzenie miało o wiele głębsze dno, w jej odczuciu było raczej archetypem zapachu mężczyzny w najogólniejszym i zarazem najpełniejszym sensie tego słowa. Zapachem prawdziwego mężczyzny, o jakim podświadomie marzy każda kobieta… zapachem cielesnego pożądania… zmysłowej rozkoszy… słodkiej obietnicy spełnienia…
Jeszcze kilka taktów muzyki, kilka powolnych kroków w jednym wspólnym rytmie i Iza bez reszty odpłynęła w krainę najpiękniejszych marzeń i najgorętszych zmysłowych fantazji. Wciąż nie otwierając oczu, odurzona ciepłem i zapachem Majka, przylgnęła do niego całym ciałem, zaś jej ręce, którymi obejmowała go wpół, powolnym, podświadomie pieszczotliwym ruchem powędrowały w górę po jego plecach, gładząc je i badając palcami. Nie myślała nad tym, co robi, w głębi duszy licząc na to, że obroni ją konwencja tańca, zresztą… w tym momencie było jej to doskonale obojętne. Było jej zbyt dobrze, zbyt cudownie, zbyt rozkosznie, by miała się przejmować takimi drobiazgami…
Co prawda przez głowę przebiegła jej ulotna myśl, że chyba oto, wbrew samej sobie, zaczyna zachowywać się jak te wszystkie Monie, Kinie, Becie czy Wercie i że przez to nieźle się kompromituje. Ale co tam! Nawet jeśli Majk wyczuje to i zauważy, jakoś da się to zbagatelizować, a poza tym… w tej szalonej chwili wręcz zazdrościła tamtym dziewczynom! Zazdrościła im tego, że tak bezproblemowo przekraczały granice, których ona nigdy by nie przekroczyła… nawet teraz, pomimo ognia, który coraz mocniej rozpalał się w jej żyłach… One nie miały takich zahamowań i dzięki temu czuły i przeżywały to, o czym ona mogła tylko pomarzyć! Ach, gdyby na kilka chwil mogła bezkarnie stać się taką Monią albo Kinią! Może i płytką, może niegodną szacunku, ale za to choć przez chwilę spełnioną! Wprawdzie tylko w tym najbardziej prymitywnym, cielesnym wymiarze, lecz czy dziś nie pragnęła właśnie tego? Szaleństwo! Czyste szaleństwo…
Ech, co tam, nieważne! Ten taniec potrwa tylko parę minut i to jest jej czas! Czas, kiedy jej ciało, chyba po raz pierwszy w życiu tak niezależne od duszy, że zdawało się przejmować nad nią kontrolę, może uwolnić się i ufnie popłynąć w otchłanie tej nieznanej jej rozkoszy… Otóż to, nieznanej! Nadal nieznanej pomimo nocy sprzed prawie pięciu lat spędzonej z Michałem w motelu w Małowoli. Ta noc to był chyba zresztą jakiś żart… śmieszna namiastka tego, co powinno się czuć w takiej sytuacji… Owszem, teraz to też była namiastka, ale jakże inna! Teraz to nie działo się poza nią, ale w niej… w niej samej! To dlatego nie umiała i nie chciała już panować nad tym, co wyprawiały jej dłonie, które wciąż delikatnym lecz zmysłowym gestem gładziły plecy Majka. To dlatego nie umiała powstrzymać się od przylgnięcia do niego jeszcze bliżej i bliżej… i mocniej… aż do utraty tchu… I to chyba dlatego odnosiła przemożne wrażenie, jakby on również odpowiadał na jej gesty…
Bo czy to był tylko wytwór jej zbyt mocno rozbudzonej wyobraźni, czy też we włosach naprawdę czuła ciepły oddech i dyskretny dotyk jego ust? Czy to było tylko złudzenie, że jego rozpalone dłonie błądziły po jej talii, ostrożnie sunąc po jej plecach aż po kark i po drodze wplątując się w jej włosy? Czy tylko zdawało jej się, że całe jego ciało drżało tym samym drżeniem, które i ona czuła w sobie? Miała teraz w głowie taki mętlik, że nie umiała odpowiedzieć sobie na te pytania, nie umiała oddzielić wyobraźni od rzeczywistości. I nie chciała ich oddzielać! Było jej tak dobrze, że nie chciała spłoszyć tej ulotnej chwili rozkoszy, bez względu na to, skąd pochodziła i do jakiego wymiaru należała. Niechby była i złudzeniem! To nawet tym lepiej! Zresztą bez znaczenia… Gdybyż tylko to mogło trwać wiecznie! Gdyby ta muzyka mogła nigdy się nie skończyć!
Majk, dowiedziawszy się od Antka, że ostatnim utworem z playlisty przewidzianej na francuską dyskotekę, będzie ulubiona piosenka Izy, ta sama, którą miesiąc wcześniej śpiewał dla niej Victor, przez cały wieczór czekał na moment, kiedy ów utwór wybrzmi z głośników, dając mu pretekst do tego, by znów poprosić ją do tańca. Wiedział, że mu nie odmówi, tym bardziej że pozory będą grać na jego korzyść, bo czyż nie było logiczne, by swą pierwszą po długiej przerwie sesję tańca zamknął z tą samą partnerką, z którą ją rozpoczął? Choć za sobą miał godziny szaleństwa na parkiecie w licznym i miłym damskim towarzystwie, od początku do końca czekał tylko na to… na tych kilka minut z nią… z nią jedną. Wszak tylko po to tańczył z całą resztą! Gdyby trzeba było, zatańczyłby po kolei ze wszystkim kobietami na świecie, byle pod tym pretekstem na końcu móc rozpocząć drugą kolejkę. By jeszcze raz, bez wzbudzania plotek i stawiania jej w niezręcznej sytuacji, poprosić do tańca tę, dla której złamał przysięgę dotyczącą walca. A właściwie to… on przecież wcale jej nie złamał! Wystarczyło tylko zrozumieć, kim była prawdziwa Anabella.
Mimo że Iza, jak zwykle skromnie wycofana w tło, co chwila znikała mu z oczu, biegając między salą i zapleczem, gdy tylko była w zasięgu jego wzroku, żaden jej krok czy gest nie umykał jego uwadze. Czekał cierpliwie – a właściwie niecierpliwie – na tych kilka minut, kiedy znów będzie mógł przytulić ją w tańcu, tym razem już nie pod wścibskim spojrzeniem tłumów, ale w dyskretnym półmroku, prawie incognito. I w końcu doczekał się. Oto trzymał ją w ramionach, czerpiąc z jej bliskości moc elfowej energii, dwukrotnie potężniejszą niż zwykle, gdyż konwencja powolnego tańca pozwalała mu na więcej, autoryzowała przekroczenie pewnych drobnych i subtelnych granic, których w innym kontekście, nawet w trybie terapii, nie odważyłby się przekroczyć. Po tańcu z dziesiątkami innych mógł udawać, że to nic takiego… że ten bliski jak nigdy kontakt z jej ciałem, od którego dzieliły go tylko nic nieznaczące warstewki ubrań, był czymś naturalnym i przyjętym na urodzinowy wieczór jako norma.
Nie domyśli się… a gdyby nawet się domyśliła, to niech się dzieje, co chce! Jeszcze nigdy nie czuł jej przy sobie aż tak blisko! Choć już niejednokrotnie jej bezpośrednia bliskość w okamgnieniu rozpalała jego zmysły, dziś to było apogeum. Wystarczyło kilkanaście sekund tańca w rytm jej ulubionej muzyki, by pragnienie, które rozpierało go od dawna, wybuchło z mocą wulkanu, napełniając jego żyły strumieniami gorącej lawy. Miał ją przy sobie, przez tych kilka minut będzie należała tylko do niego… O, cudowne sekundy wykradzione bogom! Nawet jeśli nie powtórzą się już nigdy, do końca życia pozostaną jego własnością, której nikt już mu nie wydrze! Dlatego musi wykorzystać je do maksimum, nasycić się jej bliskością na tyle, na ile tylko się da… przytulić ją jeszcze mocniej i ściślej… w tańcu można więcej… ona i tak to zignoruje… nie domyśli się…
Lecz nim minęło kolejnych kilkadziesiąt sekund, ku zdumieniu Majka, zamknięta w jego ramionach dziewczyna zaczęła odpowiadać! Czy to było tylko złudzenie? Przecież nie był już przedszkolakiem, żeby w lot nie odczytać drobniutkich, słodkich sygnałów, jakie zdawało się wysyłać jej ciało. Nie tylko bez oporu dawała się przytulać, nieco zbyt mocno jak na konwencję czysto przyjacielskiej relacji, ale wręcz sama lgnęła do niego owym ufnym i przyzwalającym gestem, który u kobiety jednoznacznie wskazuje, że i ona tego pragnie. Jej dłonie, najpierw nieśmiało, a potem coraz odważniej błądziły po jego plecach, przesyłając przez opuszki palców ładunek zmysłowej energii. Czuł je tak wyraźnie, jakby nie miał na sobie koszuli, a każde miejsce, w którym go dotykały, buchało żarem niczym kałuża benzyny, do której wpada płonąca zapałka. Czy to była tylko jego wyobraźnia? Nie wykluczał tego. Lecz jak miał się skupić, by odróżnić pragnienie od rzeczywistości? Musiałby to przeanalizować z zimną krwią… Dobre sobie! Jego krew wrzała teraz jak woda w gejzerze! Owszem, lepiej i bezpieczniej było przyjąć, że to tylko wyobraźnia i marzenie… ale cóż przeszkadzało mu zatracić się w nim na tych kilka minut tak, jakby było najprawdziwszą prawdą?
Kiedy, mniej więcej w połowie utworu, przygotowujący się do zamknięcia dyskoteki Antek podniósł głowę znad konsoli i ogarnął spojrzeniem dość przerzedzone już pary na parkiecie, jego uwagę natychmiast przykuła łatwo rozpoznawalna postać szefa, który tulił w ramionach drobną postać tańczącej z nim dziewczyny. Z miejsca, gdzie znajdowała się konsola, nie było widać jej twarzy, zresztą w samym fakcie tańca nie było nic nadzwyczajnego, zważywszy, że szef przez cały wieczór obracał na parkiecie partnerkę za partnerką, a z okazji do zatańczenia z nim skorzystała również większość koleżanek z ekipy (w tym nawet Karolina), co było to dziś niekończącym się tematem do żartów. A jednak obecny taniec szefa z ową dziewczyną wyglądał jakoś inaczej niż wszystkie pozostałe… dziwnie… na tyle dziwnie, że zaintrygowany didżej podniósł się z krzesła i podszedł do skraju parkietu, by lepiej przyjrzeć się fascynującej parze.
Co było w nich takiego niezwykłego? Czy to, że byli przytuleni odrobinę za mocno jak na konwencję nawet powolnego tańca? Nie, to chyba nie to… Szef w końcu nigdy nie krył się ze swoimi kontaktami z różnymi dziewczynami, co prawda nie tańczył z nimi, ale nie stronił na przykład od pocałunków i Antek nieraz widywał go w o wiele bardziej jednoznacznych sytuacjach. Fakt, że ostatnio owe dziewczyny całkowicie poznikały z horyzontu Anabelli, lecz czy to znaczyło, że zniknęły również z horyzontu szefa? W to Antek zbytnio nie wierzył. Może to zresztą była właśnie jedna z nich, a szef, zostawiwszy ją sobie na deser, tańczył z nią ostatni urodzinowy utwór, by następnie odjechać z nią do siebie na upojne zakończenie wieczoru? Tak, to było możliwe, wręcz bardzo prawdopodobne.
Dopiero po kolejnej minucie, podszedłszy jeszcze nieco bliżej, Antek z zaskoczeniem odkrył, że dziewczyną, z którą tańczył szef, była Iza. Nie zauważywszy wcześniej, że gospodyni wieczoru w międzyczasie przebrała się w swoje zwyczajne ubrania, nadal kojarzył ją z poprzednią, jaskrawo pomarańczową sukienką. Teraz jednak bezbłędnie rozpoznał ją po włosach i sylwetce, mimo że nadal nie widział jej twarzy. Tak, to była Iza, a fakt ten nie tylko zmieniał postać rzeczy, ale wręcz był jeszcze bardziej intrygujący, zwłaszcza w świetle wszystkich scen z udziałem obojga, jakich Antek był świadkiem od niemal półtora roku. Co prawda większość zespołu nie wierzyła, że między szefem i Izą działo się coś wykraczającego poza relację służbową, jedynie Klaudia wspierała go w tej hipotezie, lecz on przecież ślepy nie był. Choć nie miał na to żadnych twardych dowodów, intuicyjnie wyczuwał, że przy Izie szef zachowywał się jakoś inaczej… na tyle inaczej, że kto wie? Jej osoba wkrótce mogła nabrać w Anabelli jeszcze większego znaczenia niż dotąd.
A zatem cóż takiego było w tańcu tych dwojga, że po raz kolejny potwierdzało jego hipotezę? Tańczyli niemal normalnie, jak wiele innych par na parkiecie, równie mocno przytulonych i splecionych w uścisku. A jednak coś w układzie ich ciał i sposobie, w jaki lgnęli do siebie, wskazywało na coś więcej – na głębokie i fundamentalne zjednoczenie ich istot, tak idealnie się dopełniających, że zdawały się stanowić nierozerwalną jedność zaprogramowaną metafizycznie od początku istnienia świata. Do tego ta zmysłowa nutka w gestach ich rąk, twarz szefa wtulona we włosy dziewczyny tak mocno, że jego czupryna zlewała się z nimi w jedno, kryjąc oblicza obojga przed oczami świata… Czy ta interpretacja była przesadzona? Może ktoś inny powinien ją potwierdzić? Antek rozejrzał się wokół siebie, chcąc pokazać tańczącą parę Karolinie lub którejkolwiek innej koleżance z ekipy, jednak jak na złość żadnej nie było w pobliżu, on zaś musiał już wracać do konsoli, bowiem utwór powoli się kończył i niebawem trzeba będzie zamknąć dyskotekę…
Choć Iza znała na pamięć każdą nutę utworu Joe Dassina, dziś wydał jej się on ciągnąć i rozwlekać w nieskończoność, jakby trafiła do innego wymiaru czasowego, w którym nic nie było takie samo. Ogień, który tak niespodziewanie rozpalił się w jej żyłach, gdy tylko na parkiecie przytuliła się do Majka, wzmagał się teraz z każdą sekundą, tłumiąc w niej zdrowy rozsądek i umiejętność analitycznego myślenia. Niby wiedziała, że nie powinna tak się zachowywać… że to źle wyglądało, zwłaszcza względem Majka… że najwyraźniej po długich latach samotności uległa jakiemuś nagłemu, niekontrolowanemu porywowi zmysłów i pierwotnego instynktu w stylu Kacpra… i że już wkrótce będzie jej za to strasznie wstyd… A jednak nie umiała zapanować nad tym przemożnym pragnieniem, które obudziło się w niej właśnie dziś. Właśnie teraz.
Dlatego, wtulając coraz mocniej rozpaloną twarz w fałdy spoconej koszuli Majka, wdychając z rozkoszą jego zapach, który dziś oszałamiał ją jak narkotyk, jak pijana, niemal bez tchu, tuliła się do niego w rytm tańca, a jej palce błądziły po jego plecach miękkimi gestami godnymi dalekowschodniej tancerki wykonującej zmysłowy taniec brzucha. Nie myślała o niczym, lecz poddawała się bezwolnie temu szaleństwu, odsuwając na bok jego późniejsze konsekwencje. Co tam… to było nieważne… pomartwi się tym potem… Teraz liczyła się tylko ta bieżąca chwila i płynąca z niej rozkosz. Gdyby nie byli na parkiecie wśród innych ludzi, wyzbyłaby się chyba wszystkich zahamowań! Wystarczyłoby, żeby i on przekroczył tę subtelną lecz jakże kluczową granicę… żeby jego dotyk nabrał więcej śmiałości… więcej ognia… żeby stał się odrobinę bardziej jednoznaczny…
Odurzony koktajlem feromonów niczym silnym alkoholem Majk z trudem panował nad gestami, które dyktowało mu wciąż narastające pragnienie, i jedynie siłą woli powstrzymywał się od bardziej jednoznacznej odpowiedzi na dyskretne sygnały płynące ku niemu ze strony dziewczyny. Jakże ciężka to była walka! Bo gdyby tak mógł zdjąć nogę z hamulca… ech! Jechałby dalej na pełnym gazie, aż do celu, ignorując jedno po drugim wszelkie czerwone światła i brawurowo biorąc zakręty! Gdyby tylko mógł uwierzyć w to, że ona rzeczywiście pragnie tego samego co on, nie wahałby się ani chwili dłużej, lecz chwyciłby ją na ręce i zaniósł na zaplecze, do swojego gabinetu, a tam… Ha! Tam dopiero zacząłby się bal! Dopiero by sobie razem zatańczyli!
Lecz nie. To przecież była tylko jego wyobraźnia. Szalona wyobraźnia, którą powinien mocniej trzymać w ryzach, oraz zbytnio rozbudzone pragnienie, tak silne, że zbliżało się już do granicy eksplozji. Należało czym prędzej je ostudzić, zanim Iza zorientuje się, jak dalece jego zachowanie wykracza poza ramy przyjacielskiej relacji, która oficjalnie ich łączyła, zapanować nad tym, zanim chwila zapomnienia pociągnie za sobą zbyt dotkliwe i kosztowne w skutki szkody. To był przecież tylko taniec… ostatni taniec tego niezapomnianego urodzinowego wieczoru…
Muzyka zaczęła przycichać i po kilku kolejnych sekundach skończyła się. Roztańczone pary zatrzymały się na parkiecie. Iza i Majk również odruchowo przystanęli i poluzowali uścisk, a następnie odsunęli się od siebie zmieszani, odwracając oczy. Na szczęście na parkiecie zrobiło się ciemniej, bowiem Antek, jak zawsze, wraz z końcem ostatniego utworu wyłączył kolorowe światła na znak zamknięcia dyskoteki, to zaś pozwoliło im wstępnie ochłonąć i choć częściowo odzyskać jasność myślenia. Co prawda rozpalone twarze obojga nie zdołały tak szybko odzyskać normalnego wyglądu, jednak to była tylko reakcja fizyczna, którą można było położyć to na karb gorąca panującego na sali. Byle odzyskać równowagę… wrócić z obłoków w normalny tryb rozmowy…
W chwili gdy Antek zapalił zwyczajne górne światło na sali, sytuacja była już względnie opanowana. Majk odgarnął sobie z czoła spocone włosy i teatralnym gestem ukłonił się Izie wśród innych par, które zgodnie schodziły z parkietu.
– Dziękuję pani! – rzucił wesoło.
Uśmiechnęła się i skinęła głową, nie patrząc na niego.
– To ja dziękuję, szefie! – odparła równie wesołym tonem.
– A teraz idziemy czegoś się napić – oznajmił, wskazując jej przejście w stronę baru. – Jak myślisz, wystarczą nam dwie zgrzewki mineralnej? Czy lepiej będzie, jak weźmiemy trzy?
Iza roześmiała się i posłusznie poszła przed nim, przez cały czas usilnie pracując nad tym, by ochłonąć i na powrót skomponować twarz. Zgodnie z tym, co w trakcie tańca podpowiadała jej odsuwana na bok intuicja, było jej teraz wstyd… ogromnie wstyd… Kiedy tylko skończyła się muzyka i ustał dotyk w tańcu, przytłumiony żarem zmysłów rozsądek wrócił jak bumerang, powodując w jej umyśle wrażenie podobne do chluśnięcia lodowatą wodą w twarz. Jak mogła do tego stopnia zatracić się w swym nagle przebudzonym pragnieniu, żeby rzucić się w nie na oślep i nie zważać nawet na to, z kim tańczy? Jak mogła wplątać w to Majka? Zachowała się przy nim jak ostatnia idiotka… Ach, wstyd! Wstyd i żenada… Miała jednak nadzieję, że on tego nie zauważył, a jeśli nawet, to że położył to na karb konwencji tańca, tym bardziej że sam również, po tańcu z dziesiątkami innych partnerek, z przyzwyczajenia nie zachowywał odpowiedniego dystansu i chyba, na szczęście, traktował to jako coś zupełnie normalnego. Tak, to była dla niej okoliczność łagodząca. To jednak nie zmieniało faktu, że nie powinna aż tak tracić nad sobą kontroli.
„Odwaliło mi jak jeszcze nigdy” – myślała z mieszaniną niesmaku, ale i podskórnej przyjemności, której słodkie akcenty jeszcze igrały w jej ciele. – „Chyba za długo już jestem na głodzie… tyle lat… Bogu dzięki, że mamy z Majkiem nasz tryb terapii, w którym można bezkarnie pójść odrobinę dalej niż przewiduje norma, bo inaczej chyba spaliłabym się ze wstydu! Ale co tam… już jest okej… zaraz jakoś to załagodzimy…”
– Wika, rzuć nam dwie półtoralitrówki mineralnej, dobra? – zakomenderował Majk przy blacie baru, gdzie Wiktoria i Kamila obsługiwały narastający tłum klientów, który udał się tam po picie po zakończeniu dyskoteki. – Jedna mocno gazowana, druga niegazowana… aha, dzięki!
Zwinnym gestem przejął wodę, którą Wiktoria natychmiast podała mu ponad głowami klientów i zwróciwszy się w stronę wejścia na zaplecze, skinął na Izę, która teraz wreszcie odważyła się na niego spojrzeć. Wyglądał normalnie, jedynie policzki i uszy miał nieco zaczerwienione, a kosmyki przepoconych włosów posklejały mu się nad czołem, przez co cała fryzura zabawnie mu oklapnęła, nie tracąc jednak do końca swej charakterystycznej formy. Iza uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– Ale masz fryz! – zauważyła wesoło, kiedy weszli na zaplecze i zmierzali w stronę gabinetu.
Majk przejechał sobie dłonią po włosach i parsknął śmiechem.
– Domyślam się – pokiwał głową. – Pewnie wyglądam jak pajac, jestem cały mokry i…
– Ach, poczekaj! – przerwała mu nagle, zatrzymując się na środku korytarza i zawracając w pół kroku. – Przypomniało mi się coś ważnego… zaraz wrócę!
Mówiąc to, pobiegła korytarzem w stronę dyżurki kelnerek, gdzie zostawiła torebkę, a w niej czekający od wielu godzin na stosowną okoliczność prezent urodzinowy dla Majka. Miała zamiar wręczyć mu go na osobności, kiedy nadarzy się ku temu okazja, jednak, jak dotąd, nie znalazła po temu dogodnej sposobności, a teraz wszak był już ostatni dzwonek! Poza tym mogło jej to posłużyć za znakomity pretekst do definitywnego ochłonięcia po szalonym tańcu, w którym przekroczyła niebezpieczną granicę, na szczęście bardziej mentalnie niż w rzeczywistości, ale jednak…
Kiedy w pełni już spokojna i opanowana zajrzała do gabinetu, zastała Majka stojącego przy biurku i nalewającego wodę mineralną do ustawionych na nim szklanek. On również wyglądał w pełni normalnie, jak zawsze, pomijając jedynie nadal mokrą od potu srebrno-szarą koszulę i wilgotne, posklejane włosy. To jednak świadczyło tylko o tym, że urodziny były naprawdę udane!
– Hej, elfiku! – rzucił swobodnie, podnosząc jedną ze szklanek i podając jej z uśmiechem. – Gdzie ty mi tak uciekłaś? Proszę… niegazowana.
– Dzięki – skinęła głową.
Podawszy jej wodę, Majk zgarnął z biurka drugą szklankę i opróżnił ją jednym haustem, po czym dolał sobie kolejną porcję i również w mgnieniu oka wlał ją sobie do gardła.
– Uff, ale czad! – pokręcił głową, przysiadając lekko na blacie z jedną nogą w powietrzu i znów nalewając sobie wody z trzymanej w ręce butelki. – Będę chyba pił do rana, jestem jak Sahara w porze suchej i pusta studnia bez dna. Co tam masz? – zaciekawił się, widząc w rękach Izy niewielką paczuszkę owiniętą w lśniący kremowy papier.
– To prezent urodzinowy dla ciebie – uśmiechnęła się.
Podeszła do niego, odstawiła na biurko lekko tylko nadpitą wodę i podała mu prezent. Majk natychmiast poderwał się i wyprostował, również odstawiając wodę na blat.
– Dziękuję – odparł zaskoczony, biorąc paczuszkę z jej ręki. – Myślałem, że sesję prezentową mamy już za sobą.
– Tamten prezent był od całego zespołu – wyjaśniła mu spokojnie. – A ten jest ode mnie. Czekałam z nim na chwilę spokoju i dopiero teraz się trafiła, bo wcześniej tak cię tłumy rozrywały, że nie dało się do ciebie dopchać! – zaśmiała się. – Zrobiłeś dzisiaj furorę niczym gwiazda filmowa! Ta cała banda z Hollywood nie dorasta ci do pięt!
Majk uśmiechnął się tylko pod nosem, zajęty rozwijaniem z papieru swojego prezentu.
– Ale cieszę się, że tak było – dodała ciszej Iza. – Zrobiłeś dzisiaj wielki krok do przodu w naszej terapii. Pokonałeś dwa przetrwałe sentymentalizmy.
Palce Majka, zajęte rozpakowywaniem prezentu, zatrzymały się na chwilę w bezruchu, a on sam podniósł głowę i spojrzał na nią z uwagą. Nie wiedzieć czemu spojrzenie to zmieszało ją… Może był to jeszcze efekt tańca i zawstydzenia, jakie czuła po swej niepohamowanej burzy zmysłów? Tak czy inaczej dyskomfort, w jaki wpędził ją wzrok Majka, sprawił, że musiała odwrócić oczy.
– Pokonałem – przyznał spokojnie. – Albo i nie pokonałem. To się dopiero okaże.
Na chwilę zapadła cisza, po czym szelest papieru zasygnalizował Izie, że Majk wrócił do rozpakowywania prezentu.
– Ach! – uśmiechnął się. – Woda kolońska… moja ulubiona.
Rzeczywiście, prezentem, jaki Iza wybrała dla niego na urodziny, była butelka markowej eau de Cologne, tej samej, jaką kiedyś widziała u niego w łazience. Musiała przyznać zresztą, że ta właśnie pachniała najładniej, a miała w tym względzie wiele do powiedzenia po spędzeniu ponad godziny w perfumerii, gdzie dwa dni wcześniej udała się po zakup prezentu. Z uśmiechem podniosła na niego oczy.
– Pomyślałam, że odświeżę ci zapasy. Tak trochę egoistycznie, bo ja sama też mam w tym interes – zaznaczyła żartobliwie. – To przecież pokarm elfów.
– Pokarm elfów – powtórzył cicho Majk. – No tak.
Odstawił pudełko z wodą kolońską na biurko i ostrożnym, jakby niepewnym gestem wyciągnął ku niej ręce. Po krótkiej chwili zawahania Iza odwzajemniła mu ów gest z taką samą ostrożnością i niepewnością, w głębi duszy obawiając się nawrotu szalonych myśli, jakie opanowały ją na parkiecie i których było jej tak bardzo wstyd. Musiała jednak zachowywać się normalnie, a w tej sytuacji normalną rzeczą było przytulić się do niego – tak jak zawsze, w trybie przyjacielskiej terapii, jak gdyby nigdy nic.
– Dzisiaj niestety mój elf nie będzie zadowolony – podjął oględnie Majk. – Tak się zmachałem i spociłem, że pewnie śmierdzę jak skunks. Ale za to innym razem…
– Wcale nie – przerwała mu Iza, zatapiając twarz w fałdy jego koszuli. – Nie śmierdzisz ani trochę. Owszem, jesteś jeszcze trochę mokry po tańcu, ale wodę kolońską i tak czuć, a ja lubię ten zapach w każdej postaci. Mówiłam ci już, że mam do niego słabość. Kojarzy mi się z moim tatą.
– Mówiłaś – przyznał w zamyśleniu. – To zresztą nie pierwszy facet, z którym ci się kojarzę. Jestem chyba skazany na generowanie u ciebie rozmaitych wspomnień i rozbudzanie sentymentalizmów, co?
W jego głosie zabrzmiała lekko ironiczna nutka, jednak Iza nie zwróciła na nią uwagi.
– To prawda – uśmiechnęła się, podnosząc głowę, by popatrzeć na niego. – Ale te wspomnienia, skojarzenia i sentymentalizmy zawsze są bardzo miłe i przyjemne. Bardzo pozytywne.
– Tak czy inaczej dziękuję ci za prezent, Izulka – odparł cicho Majk. – Zachowam sobie tę buteleczkę na specjalne okazje, będę jej używał tylko przy tych najważniejszych. W ten sposób pewnie wystarczy mi jej do końca życia, a ostatnimi kropelkami każę polać swoje zwłoki tuż przed zamknięciem trumny – zażartował, na co Iza pokręciła głową i z dezaprobatą klepnęła go ręką po ramieniu.
– Przestań! – prychnęła. – Nie opowiadaj takich głupot, i to w trzydzieste czwarte urodziny! Przed tobą jeszcze grubo ponad dwa razy tyle, a taka butelka nie starczy ci nawet na rok!
– No to zobaczysz – zapewnił ją z powagą. – Powiedziałem, że będę ją oszczędzał, i słowa dotrzymam. A co do urodzin, to… trzydzieści cztery to już dużo, Iza… bardzo dużo. Przynajmniej ja tak to odbieram.
– Z subiektywnym wrażeniem trudno dyskutować – zgodziła się. – Ale też nie ma co przesadzać. Zresztą dobrze, że o tym wspomniałeś, bo teraz jest czas na moje życzenia dla ciebie, a one trochę się z tym wiążą.
– Właśnie, życzenia! – podchwycił Majk. – Na to czekałem najbardziej! I już miałem się o nie dopomnieć.
– W sumie dobrze się składa, bo już jest po północy – zauważyła z uśmiechem. – To właściwy dzień twoich urodzin, dwudziesty piąty maja, czyli mam to szczęście, że najlepiej ze wszystkich trafiam z życzeniami, a na pewno jestem dzisiaj pierwsza!
Majk prychnął śmiechem i pokiwał głową na znak, że całkowicie zgadza się z tą uwagą.
– To co? Czego mi życzysz, mały elfie?
– Życzę ci codziennej radości życia i sukcesów w dalszej walce o spokój ducha – odparła poważnym tonem, na co on również spoważniał w ułamku sekundy. – Od zeszłego roku przeszedłeś długą drogę i nawet jeśli czasami załapałeś doła albo przeżyłeś jakieś przykre rozczarowanie, to i tak dzisiaj jesteś w innym miejscu niż w czasie, kiedy zaczynaliśmy naszą terapię. Prawda? – mrugnęła do niego. – Sam wiesz, że tak jest. Ja też zyskałam na tej terapii, ja też się zmieniłam dzięki niej… ale dzisiaj jest twój dzień, Michasiu, i dzisiaj skupiamy się na tobie. Pomyśl tylko, ile się zmieniło od zeszłego roku! Przede wszystkim przestałeś pić tę nieszczęsną brandy. Przynajmniej taką mam nadzieję… chyba że o czymś nie wiem? – dodała po chwili zawahania, zerkając na niego pytająco.
– Przestałem – zapewnił ją spokojnie Majk. – Od tamtego października, kiedy wypiłaś ją za mnie, nie zdarzyło mi się ani razu. Tylko piwko od czasu do czasu… no i w kwietniu ta jedna wódka z tobą.
– To się nie liczy – pokręciła ze zmieszaniem głową Iza. – Przecież to ja cię w to wciągnęłam. Do tej pory strasznie mi za to wstyd.
– Nie ma powodu do wstydu – uśmiechnął się lekko. – To było przecież wliczone w koszty terapii, nie?
– No tak… niby tak – zgodziła się. – W każdym razie najważniejsze jest to, że od pół roku nie leczysz się już alkoholem. Pod tym względem zrobiłeś ogromny postęp.
– Nie tylko pod tym, Izula – odparł ciepło. – Wyleczyłaś mnie jeszcze z paru innych rzeczy, które ciążyły mi jak kamień na sumieniu. Nie chcę teraz o tym mówić, bo… to nie jest właściwy moment. Ale kiedyś jeszcze o tym pogadamy.
Iza uśmiechnęła się, teraz już bez obaw i bez wstydu patrząc mu w oczy.
– Okej, szefie – odparła pogodnie. – Ale cokolwiek by to nie było, również te twoje dzisiejsze zwycięstwa nad sentymentalizmami sprzed lat, nawet jeśli są tylko częściowe, to nie jest moja zasługa, tylko efekt naszej wspólnej terapii.
– Terapia to ty, elfiku – zapewnił ją łagodnie Majk. – Dla mnie to jest jedno i to samo. A jeśli chodzi o moje zwycięstwa, to… sam nie wiem. Ja bym nie używał tego słowa.
– Bo? – zapytała odruchowo Iza, dopiero w chwili wymawiania tego słowa przypominając sobie, że przecież zaledwie kilka dni wcześniej obiecała o nic go nie dopytywać.
– Bo to jest o wiele bardziej skomplikowane, niż myśli mój mały elfik-terapeuta – odparł żartobliwym tonem Majk. – Widzisz, Izulka… to nie jest tak, że takie rzeczy da się uciąć nożem i z dnia na dzień pozbyć się ich z serca. Jeśli myślisz, że jestem człowiekiem, który umie przewalczyć takie rzeczy… tak po prostu, z automatu… to bardzo się mylisz.
– Ach! – szepnęła.
– Mhm – uśmiechnął się. – Krótko mówiąc, ja te sentymentalizmy pokonałem tylko z wierzchu. To są pozory, Iza… mała próba ognia dla ślimaka, który na pięć minut wychodzi ze skorupki, żeby zbadać, czy poradzi sobie w wielkim świecie. Owszem, wróciłem do tańca i to, nie przeczę, jest dla mnie pewnym przełomem. Ale to tylko zewnętrzny gest. W środku nic się nie zmieniło.
– Rozumiem – wyszeptała Iza, spuszczając oczy i wbijając wzrok w srebrzystą jedwabną nitkę zdobiącą jego koszulę na piersi. – Nadal kochasz… ją.
– Nadal kocham Anabellę – przyznał Majk, również zniżając głos do szeptu. – Moją prawdziwą Anabellę… mój ideał kobiety, którego nigdy się nie wyrzeknę. I będę ją kochał zawsze… do końca życia, elfiku.
Iza pokiwała tylko głową, nie wiedząc co odpowiedzieć. W jej sercu, gdzieś na samym dnie, odezwała się dobrze jej znana, cieniutka, kłująca igiełka…
– Wiem, że od jakiegoś czasu myślisz, że jestem niewiernym frajerem, który w wyniku terapii wyleczył złamane serce i teraz jest gotów pofrunąć, gdzie popadnie – ciągnął lekko drżącym półgłosem Majk. – Może przez to w głębi duszy nawet straciłaś dla mnie szacunek.
– Nie… nie! – wyszeptała żarliwie, nie śmiejąc podnieść na niego oczu.
– Ale tak nie jest, Iza – zapewnił ją stanowczo. – Tak nie jest. I nigdy tak nie myśl. Nawet wtedy, kiedy… za jakiś czas, myślę, że już niedługi, opowiem ci o moim marzeniu… tym, o którym już raz wspominałem… no wiesz, wtedy w samochodzie…
– Tak, wiem – pokiwała głową.
– Nawet wtedy pamiętaj, że pozory mogą mylić i że w każdym moim szaleństwie jest metoda. Sam nie wiem, jak mam to ująć, żeby wyrazić sedno tego, co chciałbym ci przekazać, ale… jednego po prostu nie mogę znieść! – dodał z westchnieniem. – A mianowicie tego, że mogłabyś się nabrać na pozory i pomyśleć, że nasza terapia dała w moim przypadku taki prosty i banalny efekt. Taki, że pozwoliła mi zapomnieć o tym, co dla mnie zawsze było i nadal jest najświętsze. I że wyleczyła mnie z idealizmu…
Jego głos urwał się, jakby w piersi zabrakło mu tchu. Iza milczała, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi na te słowa. Jakże to niespodziewane wyznanie zmieniało obraz tego, co myślała o Majku ostatnimi czasy! A zatem wcale się nie wyleczył… udawał… nawet ten dzisiejszy taniec był tylko atrapą dla lepszego kamuflażu…
– Wszyscy inni niech się na to nabierają, o to w pewnym sensie chodzi – kontynuował po chwili znacznie spokojniejszym głosem Majk. – Ale nie ty, Iza. Nie ty, okej? Ty nie możesz dać się na to złapać.
– Okej – wyszeptała blado. – Jako twoja terapeutka, która wie więcej niż inni… racja, nie powinnam ulegać pozorom.
Majk przyglądał się przez chwilę jej zmieszanej, niepewnej minie i oczom, które nadal wpatrywały się uparcie w jego koszulę na piersi. Jej długie rzęsy rzucały na bledziutki policzek długi cień…
– Ujmę to tak – podjął powoli, ostrożnie, jakby zastanawiając się nad każdym słowem. – Trochę metaforycznie, trochę filozoficznie… i może też trochę przewrotnie. Kiedy nadchodzi wiosna, na którą bardzo czekamy, odnajdujemy ją w pierwszych przebiśniegach. I gdybyśmy przeżywali ją pierwszy raz w życiu, bylibyśmy gotowi dać głowę, że to jest właśnie jej kulminacja. Dopiero potem okazuje się, że to było tylko preludium… zapowiedź pełni, która ma nadejść w przyszłości… Trochę jak obraz odbity w mętnym lustrze…
Iza zadrżała, po czym gwałtownie podniosła głowę i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
– Obraz odbity w lustrze? – powtórzyła czujnie.
– Dokładnie tak – skinął głową Majk, wpatrując się w te oczy jak zaczarowany. – Niewyraźny obraz w mętnym lustrze. Dopóki mamy w zasięgu wzroku tylko to, wydaje nam się, że poza nim nie ma nic innego. Że ten obraz jest wyraźny i właściwy. Nie rozumiemy, że to tylko złudzenie… marne odbicie… zapowiedź… i że wystarczy odwrócić się, żeby zobaczyć nasz prawdziwy świat – dodał szeptem. – Ten jedyny, wyczekany… ten, którego naprawdę szukamy przez całe życie…
Uderzona wspomnieniem słów pani Ziuty przekazanych jej przez panią Jadzię i niezwykłą zbieżnością z tym, co właśnie wypowiedział Majk, Iza cofnęła się gwałtownie, wyplątując się z jego ramion. Mężczyzna puścił ją posłusznie i z niepokojem przyglądał się jej zmienionej twarzy.
– Co się stało?
– Nie… nic – pokręciła głową. – Przepraszam, Michasiu… z czymś mi się to skojarzyło…
– Z czym? – zapytał w napięciu.
– Z… nie, teraz nie chcę o tym mówić – przerwała sama sobie, uznając, że to nie był odpowiedni moment na rozmowę o takich rzeczach. – Powiem ci wszystko później… wtedy, kiedy ty opowiesz mi o tym swoim marzeniu, okej? – uśmiechnęła się z trudem, ostrożnie podnosząc na niego wzrok. – To będzie długa rozmowa i może nawet trochę… hmm… trudna.
– Okej – szepnął Majk, jakby lekko zbity z tropu.
– A wracając do moich życzeń urodzinowych – podjęła cicho – to ja wcale nie miałam na myśli tego, żebyś całkowicie się wyleczył. Raczej chodziło mi o taką radość z życia i spokój ducha na co dzień… o to, żeby…
– Wiem – przerwał jej Majk, znów przyciągając ją do siebie i ogarniając ramionami. – Nie musisz kończyć, Izulka. Wiem, co chcesz powiedzieć, i dziękuję ci za to. Dziękuję za wspaniałe życzenia, mój mały elfiku.
Iza przytuliła się do niego, nadal nie mogąc pozbyć się z głowy jego słów o lustrze. A jeśli i do niego znowu przyszła pani Ziuta? Czy nie powinna go o to zapytać? Z drugiej strony to mogłoby zabrzmieć głupio… wymagałoby długich wyjaśnień, na które dziś nie mieli zbytnio czasu…
– Dopóki będzie trwała nasza terapia, spokój ducha mam na wyciągnięcie ręki – ciągnął cicho Majk. – Wystarczy, że będę miał obok moją terapeutkę i dostęp do życiodajnej elfikowej energii. Dopóki tak będzie, stary frajer Majk nie będzie miał powodów do narzekania, wręcz przeciwnie, będzie spokojny i zadowolony. A co do radości życia… dzisiaj poczułem ją naprawdę mocno – uśmiechnął się, na co Iza podniosła oczy i również odwzajemniła mu uśmiech. – Śmiało mogę rzec, że to były moje najlepsze urodziny ever. I zawsze będę pamiętał, kto mi je zorganizował.
– Raczej zaimprowizował na chybcika – doprecyzowała skromnie Iza. – Gdybym miała trochę więcej czasu, można by to było zrobić dużo lepiej.
– Było genialnie – zapewnił ją Majk, rozluźniając uścisk i opuszczając ramiona. – Dziękuję ci, Iza. Goście zachwyceni, a ja… jestem naprawdę pod głębokim wrażeniem tych dań. Na serio będziemy musieli pomyśleć nad wprowadzeniem niektórych do naszej stałej oferty – mrugnął do niej znacząco. – Plus jakaś dobra reklama, żeby rozszerzenie menu nie umknęło uwadze naszych klientów.
Mówiąc to, sięgnął po swoją szklankę i butelkę, nalał sobie wody i podniósł do ust.
– Nie pijesz? – zapytał, ruchem głowy wskazując na stojącą na blacie szklankę Izy.
Dziewczyna z uśmiechem sięgnęła po nią i podniosła ją do góry, wyciągając rękę w jego stronę.
– Oczywiście, że piję – zapewniła go wesoło. – Urodzinowy toast na cześć mojego szefa oraz za dalszy dynamiczny rozwój firmy!
Majk roześmiał się, dolał sobie szybko kolejną porcję wody i żartobliwym gestem trącił się z nią szklankami, po czym oboje uroczyście wypili ich zawartość do dna.
– A na koniec powinniśmy rozwalić te szklanki o podłogę na znak powodzenia! – zauważył Majk, kiedy odstawili szkło na blat. – Ale już jest cholernie późno, a ja jestem tak zmachany, że nie chce mi się sprzątać.
– A poza tym szkoda szklanek – zauważyła przytomnie Iza.
Oboje zgodnie prychnęli śmiechem. Sytuacja była rozładowana, szaleństwo zmysłów, które ogarnęło Izę w tańcu, pozostało chyba niezauważone, należało już do przeszłości i powinno w niej pozostać jedynie jako nieco wstydliwe acz przyjemne wspomnienie. Ot, zwariowany epizod, chwila zapomnienia wykraczająca poza normę codzienności. Tak należało to traktować i już się tym nie przejmować, zwłaszcza że dla Majka to była chyba zupełnie normalna konwencja tańca. Myśli Izy wypełniało teraz co innego – jego słowa o lustrze. Słowa, które przysłoniły wszystko inne, co dziś powiedział, i które tłukły jej się po głowie jeszcze długo w nocy, gdy wróciła już do domu i po szybkim prysznicu wsunęła się pod kołdrę.
„Niewyraźny obraz w mętnym lustrze” – myślała, powoli zapadając w sen. – „Czyli nie tylko ja to mam… Tylko dlaczego tak mówisz? Przecież u ciebie nic się nie zmieniło… nadal kochasz Anię…”
Na pograniczu jawy i snu wróciły do niej słowa Majka. Nadal kocham Anabellę… i będę ją kochał zawsze… do końca życia… A potem ni stąd, ni zowąd pod zamkniętymi powiekami wyświetliła jej się twarz pani Ziuty z czarnymi jak węgiel oczami, taka, jaką półtora roku wcześniej ujrzała po raz pierwszy na ulicy. To wtedy wypowiedziała tamte pamiętne słowa. Przed tobą długa droga… przed nim też… Ale nic się nie bój, bądź spokojna. Będziecie bardzo szczęśliwi. Tak bardzo, jak nigdy ci się nawet nie śniło… Jaki był związek między tymi dwoma epizodami? Zmęczona Iza nie miała już siły o tym myśleć. Trzeba było spać, przed nią był ciężki dzień i początek równie ciężkiego nowego tygodnia.