Anabella – Rozdział XCII

Anabella – Rozdział XCII

– Uwaga, tniemy!

Przejmujący huk ciętej płytki poniósł się echem po całej kamienicy przy ulicy Bernardyńskiej, aż zadrżały szyby w starych, nadpróchniałych oknach, których Iza nie zdążyła jeszcze wymienić na nowe. Poprzedniego dnia zrobiła kurs po mieszkaniach sąsiadów, w większości emerytów, by uprzedzić ich o planowanym remoncie i z góry przeprosić za niewygodny hałas. Reakcje były różne, od wylewnej życzliwości, przez chłodną obojętność aż po nieskrywane niezadowolenie, jednak wszyscy mieszkańcy zgodnie zaakceptowali tę informację, świadomi faktu, że raz na jakiś czas każdy musi przeprowadzić remont generalny, a w mieszkaniu starego Matuszczyka nie było go przecież od kilkudziesięciu lat.

Dzięki temu przybyła na miejsce ekipa kolegów (w składzie: Majk, Chudy, Antek i Tom) mogła bez skrupułów zabrać się za docinanie terakoty do podłogi w kuchni, która, z racji największej powierzchni, została do tego wytypowana jako pierwsza. Jako że trzy dni wcześniej brygada położyła już wszystkie pełne płytki na podłogach w kuchni i łazience, obecnie należało zabrać się za najtrudniejszą część pracy, mianowicie za docinki przy ścianach i progach. Zostało to odłożone na później, by pierwszego dnia uniknąć huku i dać Izie możliwość uprzedzenia o nim sąsiadów, teraz jednak był już na to najwyższy czas.

– Dobra, Antek, przymierz to i lecimy z następnym – zakomenderował Majk, podając Antkowi przycięty do odpowiedniego wymiaru kawałek płytki. – A ty, Tom, lepiej tam nie właź, słyszysz? Jesteś za ciężki. Klej pod tamtymi mógł jeszcze nie doschnąć do końca, trzeba uważać, żeby nam się nic nie zapadło. Chudy i Antonio będą kleić sami, a ty rozrabiasz im tylko masę.

– Tak jest, szefie.

– Iza, masz wymiary pod następny? Aha, dzięki! – dodał Majk, przejmując z ręki dziewczyny kartkę z nakreślonym wymiarem kolejnego docinka. – Zajmę się tym, a ty mierz następny, szkoda czasu.

– Okej – skinęła głową Iza, zawracając na pięcie z taśmą mierniczą w dłoni. – Już się robi.

Sprawna współpraca w ciągu kilku godzin pozwoliła im w szybkim tempie dokończyć wykładanie terakotą niewielkiej kuchni, po czym brygada przeniosła się do trzy razy mniejszej łazienki, gdzie wygodnie mogła wejść tylko jedna osoba.

– E, spoko, dla Izy taka łazienka będzie w sam raz – zaśmiał się Chudy, z trudem mijając się w drzwiach z Antkiem, z którym na przemian przyklejali kolejne docinki w kątach podłogi. – A w ogóle to jak na kawalerkę nawet nie jest źle. U mojej ciotki w bloku kibel jest dwa razy mniejszy, Tom musiałby tam wjeżdżać na wstecznym!

Pozostali, łącznie z Izą, roześmiali się, nie przerywając swoich zadań.

– To nie kawalerka, Chudy, tylko mieszkanie panieńskie – sprostował Antek, przykucając nad podłogą, by dopasować świeżo docięty kawałek terakoty. – Popatrz, już w samym doborze tych płytek widać kobiecą rękę, a co dopiero jak przyjdzie do malowania ścian i stawiania mebli!

– Jak ty to rozpoznajesz? – zdumiał się Tom, podnosząc głowę znad worka z klejem.

– Po prostu Antek zna się na kobietach – wyjaśnił mu z rozbawieniem Majk zajęty przenoszeniem odpowiedniego wymiaru na przeznaczoną pod cięcie płytkę. – Rozpoznałby ślady ich obecności wszędzie, nawet na Marsie.

– No, aż takim mistrzem to nie jestem! – zaprzeczył wesoło Antek. – Owszem, mam w tym względzie pewne doświadczenie, ale jeśli chodzi o znajomość kobiet, to do szefa i tak się nie umywam!

– Ani do Kacpra – dodał Chudy, na co wszyscy zgodnie parsknęli śmiechem.

– Oj tak! – podchwycił Antek. – Ten to ma gadane! Zaraz by nam zrobił jakiś wykład o kobietach! Pamiętacie, jak pouczał Toma? Myślałem wtedy, że zleję się w gacie ze śmiechu!

– No, ja też – przyznał Chudy. – A tak szczerze, to brakuje mi go dzisiaj w ekipie. Tamto klejenie płytek w męskim kiblu tak mi się z nim kojarzy, że nawet teraz, jak tam wchodzę, od razu przypominają mi się jego teksty. Niebanalny typ, ciężko się z nim nudzić!

– Co tam u niego nowego, Iza? – zagadnął Majk. – Widziałaś się z nim ostatnio?

– Aha, parę dni temu – pokiwała głową Iza, pochylona nad progiem łazienki, przy którym w skupieniu mierzyła miejsce pod kolejną płytkę. – Byliśmy z panem Stasiem na widzeniu. I może was zaskoczę, może nie – dodała z rozbawieniem – ale Kacper nawet w więzieniu znalazł sobie obiekt westchnień.

– Serio? – zaśmiał się Antek. – Kobietę?

– No przecież nie faceta! – popukał się po głowie Chudy, patrząc na niego z niesmakiem. – Pewnie poznał na spacerniaku jakąś atrakcyjną więźniarkę z damskiego oddziału. Albo nadobną sprzątaczkę.

– Raczej boską kucharkę – doprecyzowała wesoło Iza.

Panowie roześmiali się.

– No, Chudy, brawo, byłeś blisko! – zauważył z uznaniem Majk. – Chociaż mnie to wcale nie dziwi, bo Kacper swego czasu i na nasze kucharki łypał łakomym okiem. Nie mówiąc już o kelnerkach!

– W więzieniu kelnerek nie ma – uśmiechnęła się Iza. – Więc upatrzył sobie młodszą kucharkę i zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Nie pamiętam, czy mówiłam wam, że skierowali go do pracy w kuchni?

– Aha, mówiłaś! – przypomniał sobie Antek. – O ile pamiętam, był z tego bardzo niezadowolony, bo zamiast nosić skrzynki z kartoflami, wolałby jechać na budowę.

– Dokładnie tak. Ale teraz zmienił zdanie o sto osiemdziesiąt stopni.

– No pewnie! – pokiwał filozoficznie głową Majk. – Jak miał nie zmienić, skoro na znienawidzonym stanowisku pracy dosięgła go strzała Amora? Klasyczny psikus losu, można się było tego spodziewać. Dziwi mnie tylko, że Kacper, wbrew swoim zasadom, tym razem nie potraktował sprawy symfonicznie.

– Czyli? – zdziwił się Antek.

– Czyli że dobiera się tylko do jednej kucharki, a nie hurtem do całej ekipy.

Towarzystwo roześmiało się znowu, jedynie Tom skrzywił się z dezaprobatą.

– Właśnie – mruknął pod nosem.

– Tak, zdecydowanie tylko do jednej! – zapewniła ich wesoło Iza, podnosząc się i przekazując Majkowi karteczkę z wymiarami płytki do docięcia. – Proszę, szefie, następna. Widocznie Amor w więzieniu stosuje jakieś specjalne standardy, bo w Kacpra strzelił tak mocno, że przeciął go prawie na pół!

– Pewnie rzucał toporem! – parsknął śmiechem Antek. – Zwykła strzała odbiłaby się przecież od tego gościa jak od betonowej ściany!

Wszyscy znowu gruchnęli śmiechem, kiwając głowami na znak, że uwaga była wyjątkowo trafna.

– Tak czy inaczej Kacper jest obecnie śmiertelnie zakochany w kucharce Kasi – podjęła z rozbawieniem Iza. – Co prawda nie wiem, jak długo to potrwa, ale póki co uderzyło mu do głowy na całego. Na widzeniu mówił tylko o niej, wychwalał ją pod niebiosa, wywracał oczami… o tak… – tu, ku uciesze kolegów, sparodiowała komicznie rozanieloną minę Kacpra. – I wzdychał… ach, Kasieńka, Kasieńka!

– Ech, frajer! – zaśmiał się Majk. – Ależ to jest aparat!

– Fajnie to opisałaś, Iza! – pokiwał z uznaniem głową równie ubawiony Chudy. – Jakbym go normalnie widział i słyszał!

– Aż szkoda, że nie pracuje z nami – pokręcił głową Antek. – Mielibyśmy codziennie taką bekę, że przepony by nam z zawiasów wypadały!

– Fakt – przyznał Chudy. – Niezły byłby z niego ziomal, co nie, Tom?

Tom spojrzał na niego sponad wiadra z klejem.

– Czy ja wiem? – wzruszył ramionami. – Czepiałby się tylko… wymądrzał…

– Ale za to w jakim stylu! – zaśmiał się Antek.

– Tyle że nasze kucharki byłyby w niebezpieczeństwie – zauważył z rozbawieniem Chudy. – A do tego kelnerki, klientki i wszystko, co się rusza w promieniu kilometra i jest płci żeńskiej. Jeszcze by ci zaczął uwodzić Karolinę… – dodał niewinnym tonem.

Antek aż podskoczył i natychmiast spoważniał.

– Hej, bez takich, Chudy! – żachnął się, rzucając koledze urażone spojrzenie. – Od mojej Karolinki to wara, okej?

– Patrzcie, jak się zajeżył! – zaśmiał się Chudy, poklepując przyjaźnie kolegę po ramieniu. – Jedno słowo i oczy by wydrapał! No, spokojnie, Antoś. To już nawet pożartować sobie nie można?

– Nie, nie można – odburknął Antek. – Głupich żartów nie toleruję. A zwłaszcza takich.

– Dobra, chłopaki, wystarczy! – przerwał im stanowczo Majk, układając wymierzoną płytkę na maszynie do cięcia kafli ustawionej w przedpokoju. – Koniec gadania, wracamy do roboty. Tom, zostaw już ten klej i chodź tutaj, potrzymasz mi płytkę do cięcia. Streszczamy się, bo czas leci!

***

– Nie wiem, jak ci dziękować, Majk – powiedziała Iza, przeskakując zwinnie obok świeżo położonej terakoty w przedpokoju, by wyjść na korytarz. – Koszty powoli odrobię w firmie, ale długu wdzięczności chyba nigdy nie spłacę.

– Ostrożnie, uważaj na drzwi! – ostrzegł idący za nią Majk. – Przytrzymaj mi je, okej? Podam ci te klamoty.

Oboje skupili się na skomplikowanej operacji opuszczenia mieszkania, korzystając z wąskiego pasma betonu, na którym nie było jeszcze terakoty. Praca na Bernardyńskiej była na dzisiaj skończona. Położywszy większość pełnych płytek na podłodze w przedpokoju, ekipa celowo zostawiła luki umożliwiające wyjście na zewnątrz, przy czym Toma, ze względu na jego gabaryty, odesłano do domu odpowiednio wcześniej w obawie, że nie zmieści się i wdepnie w świeżo ustabilizowane kafle. Ponieważ wszyscy byli niemiłosiernie brudni i zakurzeni po robocie, a łazienka u Izy nie działała, przed nocną zmianą w Anabelli każdy musiał otrzepać się tylko prowizorycznie, przebrać w cokolwiek czystego, po czym wrócić do siebie do domu i wykąpać się, przy okazji zabierając do prania zakurzone ubrania robocze. Terakota w przedpokoju musiała teraz spokojnie wyschnąć i dopiero za kilka dni, po ostatnim egzaminie Izy, umówili się na dalszą pracę, tym razem związaną z wykładaniem glazurą ścian w kuchni i łazience. Iza bardzo chciała skończyć ten etap przed wyjazdem na urlop, a Majk postawił to wszystkim za punkt honoru, w związku z czym rzecz wyglądała całkiem realnie.

Kiedy Chudy i Antek odjechali już vanem, Iza i Majk posprzątali pobieżnie zakurzone pobojowisko w salonie, dokąd została przeniesiona maszyna do cięcia kafli i pozostałe narzędzia, a także worki z klejem i skrawki kafli pozostałe po cięciu ich na różne wymiary. Rzeczy, które zebrały się do wyniesienia z mieszkania, obejmujące torbę z resztkami jedzenia, jakie Iza przygotowała na dzisiaj dla ekipy, brudne ubrania do przeprania oraz inne drobiazgi, należało przenieść przez przedpokój jak najostrożniej, unikając stąpania po środkowej części podłogi, co przy przejściu przez drzwi wymagało niemałej gimnastyki.

– Dobra, jest okej – podjął z satysfakcją Majk, kiedy oboje z Izą i bagażami bezpiecznie wylądowali po drugiej stronie drzwi. – Zamykaj, elfiku, i spadamy stąd, już prawie piętnasta.

– Chłopakom trzeba będzie za to zapłacić – kontynuowała myśl Iza, posłusznie przekręcając klucz w zamku. – Utyrali się po łokcie, a ja nie chciałabym…

– Spokojnie, rozliczymy się – przerwał jej Majk. – Nikt nie będzie stratny, nie bój się. Czekaj, daj mi te rzeczy… no, idziemy. A jeśli chodzi o odrabianie twoich długów w firmie, to bardzo proszę, mam już nawet na to plan.

– Jaki? – zaciekawiła się, zatrzymując się na schodach.

– Myślę o tym od paru tygodni i w końcu zdecydowałem się – uśmiechnął się Majk, również przystając stopień niżej. – Po sukcesie mojego urodzinowego wieczoru francuskiego wprowadzimy go na stałe do naszej oferty jako regularną, comiesięczną imprezę. A ty będziesz odpowiedzialna za jej organizację.

– Ach! – szepnęła Iza, a oczy jej rozbłysły. – Co miesiąc?

– Aha – skinął głową. – Myślę, że dobra będzie ostatnia sobota każdego miesiąca. Teraz są wakacje i sezon ogórkowy, więc zaczniemy dopiero od września albo nawet od października, jak już zjadą się studenci. Będziesz miała dużo czasu na przygotowania. Przyjmiemy taki sam schemat jak na moich urodzinach, tyle że przez cały dzień, od samego otwarcia. Potrawy i alkohole francuskie w odrębnym menu, łącznie z daniami obiadowymi, a wieczorem disco przy francuskiej muzie. Spróbujemy zrobić z tego małą tradycję. To co, umowa stoi?

– Stoi! – zawołała zachwycona. – Ach, dziękuję, szefie!

Niesiona podekscytowaniem na myśl o francuskim module w Anabelli, którego miałaby być organizatorką i główną reżyserką, spontanicznie zarzuciła mu ramiona na szyję i uścisnęła go z radości. Stojący stopień niżej niż ona Majk, który w obu rękach trzymał siatki z bagażami, roześmiał się tylko, z przyjemnością poddając się temu gestowi, po czym oboje znów ruszyli w dół ku wyjściu z budynku, po drodze kłaniając się dwóm sąsiadkom, które właśnie wchodziły do klatki. Kobiety spojrzały za nimi z zaciekawieniem.

– To są ci państwo, co wprowadzają się do mieszkania po starym Matuszczyku? – zapytała jedna drugiej konspiracyjnym tonem.

– Aha – odparła tamta. – Chociaż nie wiem, czy oboje, ta dziewczyna na pewno, ale czy on? Pani Jadzia mówiła tylko o niej. To podobno jakaś daleka kuzynka zmarłej żony Matuszczyka, wie pani. Odziedziczyła po nim mieszkanie i remont robi.

– Tak, wiem – przyznała tamta. – Dzisiaj znowu jakieś maszyny huczały, nawet u nas, dwie klatki dalej, słychać było hałas. A wcześniej stare meble wywozili, potem jakieś paczki wnosili… Ale tego kudłatego pana to też już nieraz tutaj widziałam, jeszcze za życia świętej pamięci Matuszczyka.

– Tak, ci dwoje często przychodzą razem – pokiwała głową sąsiadka, zerkając dyskretnie przez okienko korytarza na podwórko, na którym Iza i Majk właśnie wsiadali do zielonego opla zaparkowanego w cieniu pod jesionem. – Ale to nie małżeństwo ani narzeczeni, pani Jadzia mówi, że tylko razem Matuszczykiem się opiekowali. E, co tam, pani Anielu… I tak powoli wszystkiego się dowiemy, jak dziewuszka na stałe się wprowadzi. Swoją drogą bardzo miłe stworzenie, grzeczne, uprzejme… To co, idziemy do mnie na herbatkę?

Leżący na biurku telefon rozdzwonił się, kiedy Iza tylko co wróciła spod prysznica owinięta w ręcznik. Wytarła o niego wilgotną jeszcze dłoń i sięgnęła po aparat. Na wyświetlaczu widniało imię, które jeszcze rok temu przyprawiłoby ją o zawroty głowy. Michał. Podniosła brwi w geście lekkiego zdziwienia.

***

– Słucham?

– Cześć, Iza – rozległ się w słuchawce jego ciepły głos. – Możesz teraz gadać?

– Mogę – odparła niepewnie, odsuwając na chwilę aparat od ucha, by zerknąć na wyświetloną na nim godzinę. – Mam jeszcze prawie godzinę do wyjścia do pracy, muszę tylko rozczesać i wysuszyć włosy. Poczekałbyś parę sekund?

– Jasne.

Nie przerywając połączenia, odłożyła telefon na blat i pośpiesznie sięgnęła po szczotkę do włosów, by rozczesać je na mokro i nie zostawiać do suszenia poplątanych. Przejechawszy po nich kilkoma szybkimi ruchami, uznała, że to wystarczy, i odrzuciwszy szczotkę na łóżko, przysiadła na nim, znów biorąc do ręki aparat.

– Już jestem – rzuciła do słuchawki.

– Super – odpowiedział jej natychmiast głos Michała. – Sorry, że tak dzwonię bez uprzedzenia, podejrzewałem, że pewnie w czymś ci przeszkodzę, ale uznałem, że zaryzykuję, za dużo byłoby klepać tych smsów. Szczerze to mam ich już dość, wolę telefon, zwłaszcza kiedy chodzi o szybkie dogadanie sprawy.

– To coś pilnego?

– No… dosyć – w jego głosie zabrzmiało lekkie zawahanie. – Nie że jakiś mega dym, bo dopiero jutro rano mam załatwiać sprawę, ale nie wiem, czy jutro będziesz mogła gadać, więc wolę to dograć teraz. Chodzi o tę moją działkę w Polanach.

– Tę z wierzbami? – uśmiechnęła się leciutko.

– Aha, dokładnie. Dało się to ogarnąć w miarę szybko, bo sprzedawcy zależy na czasie. Na ten moment jestem na granicy podpisania umowy kupna, ale są dwie opcje. Mogę kupić tak, jak jest, czyli piętnaście arów ziemi z pozwoleniem na budowę, a mogę też dodatkowo dokupić jeszcze jeden pięcioarowy skrawek, który przylega do południowej granicy działki. Połowa z tego to łąka, a połowa taki lasek dębowy. W razie czego można to wyciąć – zaznaczył. – Ale w sumie można i zostawić, bo to są już spore drzewa i dają fajny cień. Co myślisz?

Iza pokręciła głową.

– Dzwonisz, żeby zapytać mnie o zdanie? – zapytała na wpół ze zdziwieniem, na wpół z przekorą. – To przecież twoja działka i twój dom.

– Przestań, Iza, nie drocz się ze mną – westchnął Michał, a w jego głosie zabrzmiała dawna nutka zniecierpliwienia. – Wiesz, że zależy mi na twoim zdaniu, i chyba nie muszę ci tłumaczyć dlaczego. Od dwóch dni zastanawiam się nad tą dodatkową ziemią i jutro rano muszę dać wiążącą odpowiedź. Powiem od razu. Skłaniam się bardziej do tego, żeby to wziąć, bo cena jest okej, a ziemia to zawsze dobra inwestycja, ale z drugiej strony mam wątpliwość, czy to nie będzie za dużo jak na dom z obejściem. Trzeba będzie to ogrodzić i porządnie zagospodarować, bo nienawidzę, kiedy coś mi leży ugorem, potem jakoś to ogarniać na bieżąco… no wiesz, cięcie trawy i takie tam. Myślisz, że warto?

– Sama nie wiem, Misiu – odparła ostrożnie. – Lasek dębowy brzmi kusząco, ale zależy, jakie masz priorytety. Jeśli będziesz tam mieszkał tylko z doskoku i przyjeżdżał spać po pracy, to raczej nie ma sensu kupować takiej dużej działki, natomiast gdybyś chciał spędzać tam więcej czasu…

– Oczywiście, że to drugie – przerwał jej stanowczo Michał. – Mam zamiar normalnie tam mieszkać i w ogóle wszystko odstrzelić na tip-top. Żeby chciało się wracać do chaty na obiad czy kolację, a po dniówce odpocząć z piwkiem w fajnym ogrodzie. To ma być prawdziwy dom – podkreślił znacząco. – Taki, żeby dobrze się w nim mieszkało, ale żeby nie był za bardzo upierdliwy w utrzymaniu, sprzątaniu i tak dalej, bo ja nie mam zamiaru zajeżdżać po godzinach ani siebie, ani… mojej kobiety – zawahał się lekko. – Obejście też w to wchodzi, bo wiadomo, że trawa sama się nie skosi, kwiatki same nie posadzą, a piętnaście arów to już jest całkiem sporo.

– Prawda – przyznała spokojnie Iza.

– To co myślisz?

– Na twoim miejscu bym to wzięła – odpowiedziała z przekonaniem. – Jeśli to nie jest dla ciebie wielki problem finansowy, to zawsze lepiej wziąć i ewentualnie komuś odsprzedać za jakiś czas, niż nie wziąć, a potem żałować.

– Pełna racja – zgodził się z zadowoleniem Michał. – Rozumujesz dokładnie tak jak ja. Dzięki, w takim razie zdecydowane, jutro dam odpowiedź, że biorę całość. A tak ogólnie to co u ciebie? – dodał swobodniejszym tonem.

– W porządku. Został mi jeszcze jeden egzamin, ostatni. Zdaję go pojutrze, pierwszego lipca, i na tym kończę drugi rok.

– Super. To kiedy przyjedziesz do Korytkowa?

– Dziesiątego.

– Dopiero?

– Tak, dopiero. Wcześniej mam jeszcze w Lublinie do wykonania kilka ważnych zadań, które muszę zamknąć przed urlopem. A ty? – zmieniła czym prędzej temat. – Będziesz cały czas w domu czy wracasz do Lublina na końcówkę sesji?

– Nie, nie wracam – odparł Michał nieco zgaszonym tonem. – Przełożyłem dwa egzaminy na wrzesień, teraz nie mam do tego głowy. Jestem totalnie uziemiony w Korytkowie.

– Twój tata nadal ma problemy ze zdrowiem?

– No, niestety – westchnął. – I to jakie! Dwa dni temu znowu wylądował w szpitalu, był na granicy drugiego udaru.

– Ach! – szepnęła ze współczuciem. – Przykro mi.

– Już jest lepiej – zapewnił ją Michał. – Wyciągnie się z tego, ale przynajmniej z miesiąc mu zajmie, zanim dojdzie do siebie na tyle, żeby chociaż częściowo wrócić do roboty. Więc do tego czasu wszystkie sprawy w firmie spadły na mnie, bo na matkę oczywiście jak zwykle nie można liczyć.

W jego tonie, którym podkreślił słowo oczywiście, zabrzmiała nutka irytacji.

– Jakoś wytrzymasz, Misiu – pocieszyła go Iza, starannie unikając podjęcia niewygodnego tematu starej Krzemińskiej. – Na pewno powoli wszystko się unormuje, a zdrowie taty przecież najważniejsze.

– Niby tak – zgodził się bez wielkiego przekonania.

– To i tak szczęście, że tata ma ciebie i może bezpiecznie zostawić firmę w twoich rękach – ciągnęła. – Podziwiam cię, że tak świetnie dajesz sobie radę, bo wy przecież macie nie tylko hotel, ale też resztę starego biznesu w Małowoli. Nie każdy umiałby nad tym zapanować i ogarnąć wszystko z marszu tak jak ty.

Subtelny acz szczery komplement zawarty w tej uwadze ucieszył Michała jak niespodziewany prezent.

– No fakt, jakoś się ciągnie – odparł znacznie pogodniejszym tonem. – Łatwo nie jest, w sumie orka od świtu do nocy, ale co zrobić? Trzeba pchać ten wózek do przodu i nie narzekać. Dzięki za dobre słowo, Izulka, ty jak coś powiesz, to zaraz chce się żyć.

– Słyszałam od Zbyszka, że zaprosiłeś ich z Kubą na wakacje do pracy w hotelu? – zmieniła szybko temat.

– A tak, zaprosiłem – przyznał. – Zbyszek pierwszy zapytał, niby w żartach, czy nie zatrudniłbym ich u siebie, żeby nie nudzili się w wakacje, a ja pomyślałem, że faktycznie mogą mi się przydać. No i dogadaliśmy się. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe? – zaniepokoił się.

– Ja? – zdziwiła się. – No co ty! Dlaczego miałabym ci mieć to za złe, Misiu? To przecież sprawa między wami trzema.

– Tak, ale to są mimo wszystko twoi kumple z roku i mogłabyś nie chcieć widzieć ich w wakacje w Korytkowie. Ale nie martw się – zapewnił ją skwapliwie. – Dostaną taki wycisk, że nie będą mieli czasu na zawracanie ci głowy. Już ja o to zadbam!

– Ech! – roześmiała się Iza, szczerze rozbawiona takim postawieniem sprawy. – Tylko nie mów im tego, bo potem Zbyszek będzie miał pretensje, że przeze mnie musiał uharować się jak koń. Cały rok będzie mi to wypominał!

Michał również parsknął śmiechem, w duchu ucieszony jej ciepłą i humorystyczną reakcją. Jakże miło i przyjemnie było znów usłyszeć jej śmiech!

– No dobrze, Misiu – podjęła po chwili, nieco poważniejąc. – Zaraz będę musiała zbierać się do pracy, więc wybacz, ale rozłączę się już. Niemniej dziękuję ci za telefon i życzę ci powodzenia w sprawie jutrzejszej transakcji. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze i będziesz zadowolony z tej ziemi w Polanach, bo działka jest naprawdę bardzo ładna.

– To ja ci dziękuję, skarbie – odparł łagodnym, czułym głosem Michał. – Fajnie było cię usłyszeć, tęskniłem już za tym jak nie wiem co. Jutro finiszuję sprawę ziemi i czekam z niecierpliwością na twój przyjazd do Korytkowa. Muszę przecież zabrać moją księżniczkę do Polan i pokazać jej nowe włości, nie? – zagadnął podstępnie. – Pojedziesz ze mną, prawda?

– No… nie wiem – odparła niepewnie zaskoczona tymi słowami Iza. – Jeśli będzie czas, to w sumie mogę pojechać… chociaż… zobaczymy jeszcze, okej? Dogadamy się na miejscu, jak już przyjadę.

– Okej – zgodził się bez wahania. – Będę czekał z wielką niecierpliwością. To co…trzymaj się, Izulka. I jeszcze raz dziękuję.

– Na razie, Misiu.

Odłożywszy telefon na biurko, Iza wróciła do rozczesywania włosów, które w międzyczasie mocno już podeschły i plątały się pod szczotką bardziej niż zwykle.

Zabrać moją księżniczkę do Polan i pokazać jej nowe włości” – powtórzyła w myśli znaczące słowa Michała. – „Zabawne… Rok temu na takie dictum dostałabym skrzydeł u ramion i przez tydzień chodziłabym jak pijana. Dlaczego dzisiaj to mnie prawie nie rusza? Tak tylko trochę… odrobinę… bez szału… Czy to przez to, że nadal mu nie wierzę? A gdyby okazało się, że jednak nie kłamie i mówi to na poważnie?”

Opuściła na kolana rękę ze szczotką i przymknęła oczy. Pod powiekami wyświetlił jej się znów ten sam obrazek – lekko pagórkowata łąka oświetlona popołudniowym słońcem i widoczny kątem oka zarys domu o białych ścianach, przykrytego czerwonym dachem. Z jednej strony ocieniają go rozłożyste wierzby o długich gałęziach… prowadzi do niego wyłożona kostką droga…

Przed tobą długa droga… przed nim też… – odezwał się nagle z oddali znajomy śpiewny głos. – Ale nic się nie bój, bądź spokojna. Będziecie bardzo szczęśliwi. Tak bardzo, jak nigdy ci się nawet nie śniło… Ach, znowu to samo! Ten sam obraz, to samo skojarzenie! Co jeszcze mówiła wtedy „cyganka”? Śnisz o nim od dawna i nosisz w sercu jego imięTo jedno, jedyne imię, które kochasz nad wszystko na świecie

Iza drgnęła i czym prędzej otworzyła oczy. Nie, nie ma sensu o tym myśleć. Będzie, co ma być, jeśli coś ma się zdarzyć, to i tak się zdarzy. Jeśli „dobra droga”, o której mówiła pani Ziuta, ma ją poprowadzić do Michała i do domu pod wierzbami, to tak się stanie i już. Nie powinna zabiegać o to explicite. Trzeba po prostu zdać się na los, ufnie poddać się biegowi wypadków. A teraz przede wszystkim porządnie rozczesać i dosuszyć włosy, bo jak tak dalej pójdzie, to jeszcze spóźni się do pracy!

***

– Dan!!! – krzyknęła z radością Marta na widok sylwetki Daniela, która pojawiła się w świetle schodów po drugiej stronie korytarza. – Nareszcie!

Rozpromieniony Daniel, przebrany w czarny skórzany kombinezon i obładowany dwoma kaskami motocyklowymi oraz płócienną torbą sportową, podszedł do stojącej pod salą egzaminacyjną grupy romanistów, pozdrawiając wszystkich z daleka szerokim uśmiechem.

– Hej, Daniel! Siema! – wołali jedno przez drugie towarzysze Marty. – Nooo… dobrze, że jesteś, bo Marta już tu jajko znosi!

– Co się stało, że tak późno? – zapytała z nutką wyrzutu Marta, szybkim gestem przejmując od niego torbę. – Masz mój kombinezon?

– Mam, mam, nie martw się! – zaśmiał się Daniel, widząc, że dziewczyna natychmiast stawia na ławce torbę, pochyla się nad nią, odpina zamek i zaczyna buszować w niej nerwowo w poszukiwaniu swoich rzeczy. – No co ty! Bez tego bałbym pokazać ci się na oczy! O, cześć, Iza! – dodał wesoło na widok Izy stojącej w otoczeniu przekrzykujących się koleżanek. – Zdawałyście już?

– Aha, cześć, Daniel – uśmiechnęła się, podając mu rękę, którą uścisnął serdecznym gestem. – Obie już zdawałyśmy i nawet zdałyśmy na czwórki, tylko coś mi się wydaje, że Martusia już dawno o tym zapomniała. Dla niej najważniejszy egzamin będzie dopiero jutro!

Zebrani roześmiali się, przyglądając się z sympatią rozgorączkowanej Marcie zajętej wyciąganiem kombinezonu z torby tak, by nie wyrzucić na wierzch pozostałych schowanych tam rzeczy. Jak było powszechnie wiadomo, nazajutrz dziewczyna miała podejść do upragnionego od dawna egzaminu na prawo jazdy kategorii A, a w kolejnych tygodniach przy wsparciu rodziców miała zamiar zakupić sobie własny motocykl, to zaś cieszyło ją o wiele bardziej niż zdany dziś egzamin z cywilizacji francuskiej, ostatni w sesji kończącej drugi rok. Dlatego z ogromną niecierpliwością czekała na Daniela, z którym miała pojechać na długą przejażdżkę, by w jakimś ustronnym miejscu poćwiczyć manewry na egzamin, a kiedy nieco spóźniony chłopak wreszcie dotarł na miejsce, natychmiast przejęła od niego przyniesiony w torbie kombinezon i pobiegła do łazienki, aby się przebrać.

– Marta nie traci czasu! – zaśmiała się Monika, kiedy koleżanka zniknęła za drzwiami łazienki. – Od razu widać, że na horyzoncie jest jakaś wycieczka motocyklowa, bo szkoda jej każdej minuty!

– To co, Daniel, pewnie teraz Marta przez całe wakacje nie da ci spokoju? – zagadnęła żartobliwie Weronika. – Codziennie wypad na motocyklach aż do zachodu słońca?

– Czemu nie? – uśmiechnął się Daniel, odkładając kaski na ławkę. – Osobiście nie mam nic przeciwko temu, uwielbiam motocykl. Ale na razie priorytetem Martki jest prawko, jutro ma egzamin, więc za chwilę jedziemy poćwiczyć manewrówkę, głównie ósemki na większej prędkości.

– Tylko się nie pozabijajcie! – zastrzegła Kinga, kręcąc głową. – Ósemki na większej prędkości? Że też ona się nie boi!

– Właśnie! – podchwyciła Iza. – Przecież jeszcze nawet nie ma prawka. Pamiętaj, Daniel, nie pozwól jej szaleć – dodała z niepokojem. – Ona jest taka niemożliwa! Kiedy tylko widzi motocykl, kompletnie traci głowę, boję się, żeby kiedyś nie przesadziła z tym rozpędzaniem się na maksa. I nawet nie mówię o dzisiejszej przejażdżce, bo póki co jeździcie na twoim sprzęcie i wiadomo, że masz to pod kontrolą, chodzi mi bardziej o to, co będzie potem, jak już Marta będzie miała swój. Pilnuj jej tam, proszę cię… żeby wróciła mi z wakacji cała i zdrowa!

– Tak jest! – odparł wesoło Daniel, wyprostowując się przed nią w pozycji salutującego żołnierza. – Rozkaz to rozkaz! Nie martw się, Iza – dodał poważniejszym tonem. – Będę ją moderował, żeby nie przekraczała granicy bezpieczeństwa. Fakt, że ona ma tendencję do rozwijania nadmiernej prędkości, po prostu nie umie się powstrzymać. Ale kiedy jedzie ze mną, nie ma mowy o takich numerach, ustaliliśmy to kiedyś raz na zawsze.

– Kiedy jedzie z tobą – powtórzyła sceptycznym tonem Iza. – Ale co będzie, jak zacznie jeździć sama?

– Na to już nie mam wpływu – rozłożył ręce Daniel. – Na szczęście ona nie lubi jeździć samotnie, więc mam nadzieję, że…

– Dobra, jedziemy! – zakrzyknęła ubrana już w swój kombinezon Marta, która właśnie podbiegła do nich od strony łazienki. – Dan, nie gadaj tyle, tylko dawaj mi kask i biegniemy, szkoda czasu! Aha… to cześć wam – dodała, zatrzymując się w pół kroku i zwracając się do przyglądających się jej z rozbawieniem koleżanek i kolegów. – Nie będziemy się już widzieć, więc udanych wakacji! Cześć, Iza!

Uścisnęła Izę, a po niej jeszcze trzy pozostałe koleżanki, podała pośpiesznie rękę Zbyszkowi i pociągnąwszy za ramię Daniela, który w ostatniej chwili zdążył zgarnąć z ławki swój kask i torbę, zbiegła z nim po schodach, budząc tym jeszcze większe rozbawienie w obserwującym ich towarzystwie.

– Ta nasza Marta to jest jednak mega terrorystka! – zaśmiał się Zbyszek, kiedy para w skórzanych kombinezonach zniknęła już za załomem klatki schodowej. – Widzieliście, jak nim zakręciła? Nie dała mu dojść do słowa!

– Aha, prawda! – przyznała ze śmiechem Kinga. – Ledwie wszedł na górę, od razu go ustawiła. Robisz to, to i to, koniec dyskusji! Daniel jest kompletnie zdominowany!

– Widocznie to mu pasuje – zauważyła stoicko Weronika. – No co? Są faceci, którzy lubią być kierowani przez energiczne kobiety. A Marta nadaje się do tego całkiem nieźle.

– Ciekawe, czy z tego będzie coś więcej? – zastanowiła się Monika. – Marta zarzeka się, że nie, ale ja obstawiam, że to się skończy wielką miłością. Może jeszcze nie teraz, ale za jakiś czas, na trzecim roku… zobaczycie! Zapamiętajcie sobie moje słowa!

– Mnie by to wcale nie zdziwiło – zgodziła się Kinga. – W końcu łączy ich pasja, i to nie byle jaka! A ty, Iza, jak myślisz? Będzie coś z tego?

– Nie wiem – pokręciła głową Iza. – Martusia mówi, że nie, więc na razie tego się trzymajmy. W końcu nie każda komitywa damsko-męska od razu musi kończyć się miłością – uśmiechnęła się pobłażliwie. – Jest przecież jeszcze coś takiego jak przyjaźń.

– Przyjaźń damsko-męska? Eee… ja w to nie wierzę! – machnęła ręką Weronika. – Dla mnie nie ma czegoś takiego. Można się kumplować niezobowiązująco, okej, ale jak się przekroczy pewną granicę, zwłaszcza spędzania ze sobą dużej ilości czasu, a do tego dojdzie wspólna pasja… Przecież Marta i Daniel non stop jeżdżą razem na tym motocyklu! Już wszyscy się z nich śmieją, jak łażą po uczelni w tych kombinezonach, nawet ludzie z innych kierunków kiedyś mnie pytali, co to za para wariatów!

– Wariatów, ale pozytywnych – zauważył Zbyszek. – Dobra, dajcie im spokój, dziewczyny. Pomyślcie lepiej, że egzamin zdany i mamy już wakacje!

– No właśnie! – podchwyciła Iza. – Jesteśmy na trzecim roku!

– Gdyby nie ty, to ja bym nawet na drugim nie był – zauważył Zbyszek, obejmując ją ramieniem. – To co? Idziemy na jakiś sok? A może na koniec sesji należałoby się nam małe piwko? Ja stawiam!

Odpowiedział mu okrzyk entuzjazmu. Tylko Iza pokręciła głową przecząco, odsuwając się od niego.

– Wybacz, Zbysiu, ale ja niestety nie mogę – powiedziała, rozkładając ręce. – Mam jeszcze dzisiaj kilka ważnych spraw do załatwienia.

– Pewnie znowu praca? – pokiwała z dezaprobatą głową Kinga. – Ech, Iza, ależ z ciebie pracoholiczka! Nawet w wakacje nie możesz wyluzować? Kiedy ty odpoczniesz, dziewczyno?

– Nie bój się, odpocznie – zapewnił ją Zbyszek, mrugając do Izy. – Za półtora tygodnia jedzie do domu na urlop, co nie, młoda?

– Aha – uśmiechnęła się.

– My z Kubą jedziemy już jutro – oznajmił jej Zbyszek. – Michu chciał nas zabukować nawet od dzisiaj, ale powiedziałem mu, że jeszcze mamy ostatni egzamin, więc zgodził się na jutro rano. Taki z niego formalista, że normalnie nie pogadasz! – zaśmiał się. – Ale powinno być fajnie, liczę na ekstra przygodę! No to co? Idziemy? – zwrócił się do reszty kolegów. – A ty, Iza, trzymaj się i powodzenia, zobaczymy się jeszcze pewnie nieraz w Korytkowie!

***

– Ja tu niczego złego nie widzę, proszę pani – pokręcił głową starszy lekarz, analizując ruchomy obraz na monitorze echokardiografu. – EKG w porządku, echo w porządku, wyniki morfologii krwi w idealnej normie… Można by jeszcze zrobić badanie Holtera, ale zastanawiam się, czy to ma sens. Takie chwilowe arytmie mogą być na tle nerwowym, bo na rozwojowe to już u pani za późno. Ile pani ma lat?

– Prawie dwadzieścia trzy – odpowiedziała grzecznie Iza.

– Dwadzieścia trzy – powtórzył lekarz, sięgając po jej kartę. – I nigdy wcześniej nie miała pani problemów z sercem?

– Nigdy, panie doktorze. Dopiero ostatnio. Ale prawdą jest, że stresu było bardzo dużo.

– Ano właśnie – uśmiechnął się życzliwie kardiolog. – I tutaj prawdopodobnie ma pani odpowiedź na pytanie, skąd się wzięły te objawy. Stres, droga pani, stres i nic więcej. Ja od strony medycznej problemów z sercem u pani nie widzę. Żadnych – podkreślił. – Wszystko działa jak w zegarku, ma pani, jak to się mówi, serce jak dzwon.

– Dziękuję, panie doktorze – odpowiedziała z ulgą.

Zaniepokojona nawracającymi ściskami i bolesnym kłuciem serca, które dało jej popalić zwłaszcza podczas ostatniej rozmowy z Lodzią, po zakończeniu sesji na uczelni wybrała się do kardiologa, by sprawdzić, czy nie dzieje się nic poważnego. Mimo że ciągle brakowało jej czasu, uznała tę wizytę lekarską za priorytet do załatwienia przed wyjazdem do Korytkowa, bowiem na rodzinnej wsi nie tylko trudno było o lekarza, ale przede wszystkim nie chciała niepokoić swoim stanem zdrowia siostry będącej już w ostatnich tygodniach ciąży.

Już dawno zauważyła, że jakiś kardiolog przyjmował w prywatnym gabinecie na Zamkowej sześć, na pierwszym piętrze tej samej kamienicy, w której mieściła się Anabella, dlatego, nie zastanawiając się wiele, umówiła się do niego na wizytę. Lekarz, o którym w poczekalni usłyszała, jakoby był jednym z najlepszych specjalistów w Lublinie, zlecił jej analizę morfologii krwi i osobiście wykonał EKG oraz badanie obrazowe serca. Diagnoza, jaką usłyszała, była na szczęście ze wszech miar uspokajająca i przekonująca, zważywszy że w ostatnim czasie poziom stresu, jaki przeżywała w związku z Krawczykiem, Victorem czy Michałem i jego rodzicami, rzeczywiście sięgał najwyższych pułapów dopuszczalnej normy.

– Z tym, że jeśli pani dalej będzie żyła w ciągłym stresie, to w końcu serce może naprawdę odmówić posłuszeństwa – zaznaczył ostrzegawczo lekarz. – Stres jest czynnikiem bardzo obciążającym, dlatego w miarę możliwości powinna go pani redukować. Ja wiem, że w dzisiejszych czasach trudno się nie stresować, ale jednak trzeba zachować w tym pewne granice. A zwłaszcza teraz, skoro ostatnio odczuwała pani te niepokojące kłucia i palpitacje, przydałoby się pani trochę odpoczynku, jakiegoś wyciszenia… Pani pracuje, studiuje?

– I to, i to – odparła rzeczowo Iza. – Ale na studiach już skończyłam sesję i mam wakacje, a w pracy… akurat za tydzień wybieram się na urlop.

– I bardzo dobrze – skinął głową lekarz. – Proszę jechać w jakieś spokojne miejsce i odpocząć chociaż dwa tygodnie. Starać się nie stresować, nie myśleć o kłopotach, tylko odpoczywać i regenerować układ nerwowy. Do tego higiena snu, codziennie przynajmniej osiem godzin, zdrowa dieta, dużo warzyw i owoców… i będzie dobrze. A za kilka miesięcy proszę do kontroli. Bo jeśli te problemy będą nawracały, pomyślimy o Holterze – zastrzegł. – Tak czy inaczej na ten moment ja nic niepokojącego u pani nie widzę, proszę się po prostu oszczędzać i dolegliwość powinna ustąpić samoistnie.

– Dobrze, panie doktorze – uśmiechnęła się Iza. – Bardzo panu dziękuję.

„No i wyszłam na hipochondryczkę” – pomyślała z lekkim zażenowaniem, schodząc w dół po schodach. – „Ludzie przychodzą do doktora z poważnymi problemami, a ja zawracam mu głowę jakimś drobiazgiem na tle nerwowym. No ale cóż… trzeba było sprawdzić. Teraz przynajmniej będę spokojna!”

***

– Iza, muszę z tobą natychmiast porozmawiać – głos Michała w telefonie aż buzował podenerwowaniem. – Sorry, że dzwonię o tej porze, pewnie już kładłaś się spać, ale… kurde, no, nie wytrzymam do rana!

Iza, która właśnie wróciła z wcześnie dziś zakończonej zmiany w pracy i jeszcze nie zdążyła przebrać się ani pójść pod prysznic, przysiadła na krześle z telefonem przy uchu.

– Co się stało, Misiu? – zapytała zaniepokojona.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – odpowiedział jej z irytacją pytaniem na pytanie. – Przecież pytałem cię o to. Wiedziałem, że coś naodwalała… wiedziałem to! Do cholery, szlag mnie trafi, ale się wkurzyłem!

– Nie rozumiem – szepnęła Iza. – O co ci chodzi?

– O co! – prychnął do słuchawki. – Domyśl się! Oczywiście o moją starą!

– Ach! – wzdrygnęła się mimowolnie.

– Tak, tak, wszystko wiem – ciągnął zdenerwowanym tonem. – A przynajmniej tyle, ile udało mi się z niej wyciągnąć. Dlaczego nie powiedziałaś mi, że w maju gadała z tobą na mój temat i zrobiła ci jakąś idiotyczną scenę? A niech ją diabli! Znowu wpieprzyła się w moje sprawy! I to za moimi plecami! A ty jak zwykle nic, ani słowa! Gdyby nie przypadek, dalej bym o tym nie wiedział. Ech, Iza! Trzeba było od razu mi o tym powiedzieć!

Iza milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć na te wyrzuty.

– Uff, sorry – odetchnął Michał. – Wpieniłem się na maksa. Nie chodzi mi o to, że mam do ciebie pretensje, nie myśl tak przypadkiem – dodał łagodniejszym tonem. – To moja matka przegięła i zapłaci za to. Nie rozumiem tylko, dlaczego ukryłaś to przede mną, kiedy jasno cię pytałem. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Szybko zrobiłbym z tym porządek. Oczywiście teraz też go zrobię, bez dwóch zdań, ale… tak w ogóle to… przepraszam cię za ten numer i obiecuję, że matka już nigdy więcej nie zrobi ci przykrości. Moja w tym głowa, przysięgam ci to. Ale nie mogę znieść, że dowiedziałem się o tej akcji dopiero po dwóch miesiącach! Powiedz mi, co ona ci wtedy nagadała?

Iza westchnęła i pokręciła głową z niechęcią.

– Zostaw to już, Misiu – odpowiedziała cicho. – To nie ma znaczenia.

– Jak to nie ma znaczenia?! – oburzył się znowu Michał. – Nie pozwolę sobie na to, żeby moja matka wpierdzielała się w moje sprawy i za moimi plecami obrażała ciebie! To właśnie to miałaś na myśli, kiedy mówiłaś o wkładaniu kija w mrowisko i o złym klimacie w Korytkowie, prawda? Kurde, no… przecież ja od początku czułem, że stara maczała w tym palce! Dzisiaj sama się wysypała, szkoda tylko, że tak późno. Nie wiem tylko, czy powiedziała mi wszystko, dlatego proszę cię, Iza, potwierdź mi, czy ona…

– Nie, Misiu – przerwała mu stanowczo. – Niczego nie będę ci potwierdzać, ani powtarzać z tej rozmowy. To była sprawa między mną a twoją mamą. Każda z nas wyraziła swoje zdanie i mam nadzieję, że na tym koniec. Nie mam zamiaru robić z tego afery.

– Ale ta rozmowa dotyczyła mnie! – odparował jej zaskoczony takim postawieniem sprawy Michał. – A ja nie życzę sobie, żeby moja matka wtranżalała się w moje życie i to w dodatku w jego najważniejszą część! Nie daruję tego moim starym… Jakby ojciec już mało szkód narobił! Najpierw ta kretyńska działka, a teraz to!

– Powiedziałam już, że to nie ma znaczenia – odparła spokojnym tonem Iza, mimo że dłoń, w której trzymała aparat przy uchu, drżała jej z podenerwowania. – Proszę cię, Misiu. Nie chcę już rozmawiać na ten temat.

– No dobra – mruknął z niezadowoleniem. – W takim razie załatwię to po mojemu. Nie gniewaj się, Iza. Nie mogę pozwolić, żeby ktokolwiek robił ci uwagi i przykrości, a już zwłaszcza z mojego powodu. Obiecuję ci, że tak nie będzie, niech ktoś tylko jeszcze raz spróbuje, to nie ręczę za siebie.

– Okej – szepnęła. – Ale nie mówmy już o tym.

Choć przykre wspomnienie majowej rozmowy ze starą Krzemińską wracało do niej co jakiś czas, zwłaszcza kiedy przed snem rozmyślała o Michale, właściwej drodze, mgle i drugiej szansie, nie wspominała mu o tym ani słowem, nie chcąc zaogniać tego konfliktu i stawiać w opozycji do jego matki ani siebie, ani tym bardziej jego. Wystarczała jej świadomość, że Michał sam z siebie stanął po jej stronie, mimo że Krzemińska niewątpliwie powtórzyła mu słowa, które ona, Iza, wypowiedziała wówczas na jego temat, nazywając go wprost kłamcą i egoistą. Czyżby nie miał do niej o to żalu? Nie obraził się? To chyba znaczyło, że zgadzał się z tym, co powiedziała, skoro jedyne, co jej zarzucał, to ukrycie przed nim faktu zaistnienia tej rozmowy.

– Dobra – zgodził się z westchnieniem Michał. – Jak chcesz, chociaż ja i tak tego nie odpuszczę. To dla mnie sprawa honoru. Ale dobra, pogadamy o tym innym razem. To co? W piątek zjeżdżasz do Korytkowa? – zagadnął, zmieniając temat.

– Tak… w piątek wieczorem.

– Spotkamy się?

– Czemu nie? – odparła niepewnie. – Ale najwcześniej w sobotę, dobrze? W piątek chciałabym pobyć z rodziną, tak dawno już ich nie widziałam…

– Oczywiście, Izulka – podchwycił szybko. – Nie będę przecież zaraz po przyjeździe pakował ci się między wódkę i zakąskę. Słyszałem, że twoja siostra już na dniach ma rodzić, tak? W Korytkowie wszyscy o tym gadają.

– Tak – uśmiechnęła się. – Ma termin na siedemnastego, ale maleństwo może przyjść na świat praktycznie w każdej chwili. Mam nadzieję, że zdążę przyjechać, zanim to się stanie, bo na pewno będę potrzebna do pomocy.

– Jasne. A powiedz mi – dodał z zastanowieniem. – Gdybyś miała wolną sobotę… w sensie wieczór… Dowiem się jeszcze na sto procent i potwierdzę to, ale zdaje się, że będzie fajne disco w Małowoli. No wiesz, tam gdzie zawsze, u Mańczaka. Więc gdybyś chciała… – zawiesił wymownie głos.

W pamięci Izy natychmiast odżyły wspomnienia sprzed pięciu lat, niezapomniane wakacje spędzane u boku Michała na imprezach w gronie znajomych, w tym również na miejscowych dyskotekach. Piękne chwile, które na zawsze miały pozostać w jej pamięci, lecz które potem tak szybko się skończyły. Czy powrót do tamtej atmosfery sprzed lat był na obecnym etapie możliwy? Czy nie należałoby najpierw odbudować choć kilku zawalonych mostów? Poza tym jak Amelia i Robert zareagowaliby na informację, że siostra jedzie do Małowoli na dyskotekę z Michałem Krzemińskim?

– No… nie wiem – odparła ostrożnie. – Zobaczymy, Misiu. Porozmawiamy o tym, jak już przyjadę, okej?

– Okej – zgodził się natychmiast. – Odezwę się do ciebie w sobotę rano i dogadamy szczegóły. Pamiętaj też, że obiecałaś mi obejrzeć działkę w Polanach – dodał znacząco. – Moglibyśmy tam wpaść po drodze, jadąc na dyskotekę. Co ty na to? Powiedziałabyś mi, co myślisz, widząc ją na żywo.

– Kupiłeś ją już? – zapytała Iza, by skierować rozmowę na inne tory.

– Aha – odparł ciepło. – Pewnie, że kupiłem. Nie po to pytałem cię o zdanie, żeby z tego zrezygnować, nie? W przyszłym tygodniu jadę załatwić projekt chaty, mam już zamówione spotkanie z architektem w Radzyniu i tak sobie pomyślałem, że może pojechałabyś ze mną? Od razu powiedziałabyś mi, jak widzisz te projekty, do wyboru będzie jeden z trzech gotowych. Pokazałabyś mi, który ci się najbardziej podoba.

– Ja? – zdziwiła się uprzejmie.

– Tak, ty – potwierdził stanowczo. – Wiadomo, że mógłbym zdecydować sam, ale jednak wolę znać też twoje zdanie. No bo skoro już wypowiadałaś się o działce, to trzeba iść za ciosem, co, mała? Pojedziesz tam ze mną? Zależy mi na tym.

Iza uśmiechnęła się leciutko.

– Okej, później o tym pogadamy – odparła wymijająco. – Wybacz, Misiu, ale teraz muszę się przebrać i wykąpać, dopiero wróciłam z pracy.

– Jasne, już ci dłużej nie przeszkadzam – odpowiedział szybko. – I dzięki za rozmowę, trochę się uspokoiłem, bo już dzisiaj jasny szlag mnie trafiał! Tak czy inaczej jeszcze raz przepraszam cię za moją starą, Izulka – dodał ciszej. – Ustawię ją na przyszłość, a ty nie przejmuj się ani jednym słowem z tego, co ci nagadała, okej? No, trzymaj się, kochanie, i dobrej nocy!

– Dobranoc, Misiu.

„Ciekawe” – myślała kilka minut później, myjąc się pośpiesznie pod prysznicem. – „Latami cisza i milczenie, zdrada za zdradą, nikt taki, a teraz nagle wszystko. Spotkanie, dyskoteka, oglądanie działki, wizyta u architekta… Zaplanował mi już prawie cały pobyt w Korytkowie! Coś za łatwo to idzie, tak łatwo, że aż się tego boję. Ech, Misiu… gdybym ja mogła ci uwierzyć!”

***

– Rewelacja! – szepnęła do siebie Iza, rozglądając się po świeżo wykaflowanej kuchni.

Remont w mieszkaniu przy ulicy Bernardyńskiej trwał, ale wykładanie ścian glazurą zostało już wykonane. Koleżeńska ekipa ukończyła pracę późnym wieczorem poprzedniego dnia, po czym Chudy i Tymek wynieśli maszynę do cięcia płytek, która wróciła na swoje miejsce w składziku przy Zamkowej. Ponieważ wieczorem nie było już czasu na sprzątanie po robocie, Iza mogła zabrać się za to dopiero rano i obecnie, po usunięciu tektur i folii zabezpieczających podłogę, mogła wreszcie w pełni podziwiać wynik pracy przy świetle dziennym. Wpadające przez okno lipcowe słońce odbijało się w lśniących nowością jasnokremowych płytkach, których kolor i faktura optycznie powiększały niewielkie pomieszczenie, nadając staremu wnętrzu nowoczesnego charakteru.

„Jeszcze tylko fugowanie i będzie można zabierać się za malowanie ścian” – pomyślała z radością. – „No i za biały montaż, elektrykę i oświetlenie. Jak to dobrze, że przed urlopem udało się położyć płytki i wymienić okna… wszystko zgodnie z planem!”

Sukces ostatniego tygodnia ciężkiej pracy nad remontem mieszkania w istocie był godny uznania, bowiem oprócz kaflowania ścian w kuchni i łazience Iza doczekała się również na zamówioną już kilka tygodni wcześniej wymianę okien. W pierwszych dniach lipca trzy stare, spaczone ramy okienne ze zmatowiałymi szybami zostały zastąpione nowiutkimi, wyprodukowanymi na wymiar oknami z nowoczesnymi zamkami i potrójną szybą, przez którą wpadało o wiele więcej światła, jeszcze bardziej rozjaśniając wnętrze mieszkania o wysoko sklepionych sufitach.

Nazajutrz dziewczyna wyjeżdżała już do Korytkowa, dlatego cieszyła ją myśl, że zostawia mieszkanie przy Bernardyńskiej na zaawansowanym etapie remontu. Trzy tygodnie przerwy były zresztą bardzo wskazane, zważywszy że klej pod glazurą i terakotą musiał teraz porządnie wyschnąć. Po urlopie planowała dokończenie instalacji elektrycznej, fugowanie płytek, biały montaż i malowanie ścian, zaś na koniec sierpnia miała zamówioną usługę kładzenia podłogi w salonie, co umożliwiłoby jej sprowadzenie z powrotem odnowionych mebli pana Szczepana, za których przechowanie przez czas wakacji u renowatora zapłaciła z góry już w czerwcu.

Ogrom pracy związanej z remontem i przygotowaniem się do wyjazdu na urlop sprawił, że nie docierał jeszcze do niej w pełni fakt, iż była już studentką trzeciego roku, jak również to, że lada dzień zostanie ciocią. Dopiero teraz, kiedy po wysprzątaniu mieszkania przy Bernardyńskiej wracała na stancję, by zapakować walizkę, uświadomiła sobie, że de facto ma już wakacje. Czuła przy tym wielką wdzięczność względem Majka, który zwolnił ją z dwóch ostatnich dni pracy przed wyjazdem, udzielając jej w ten sposób urlopu w wymiarze aż dwudziestu czterech następujących po sobie dni roboczych. Pozwoliło jej to nie tylko dokończyć prace remontowe (przy współudziale uczynnej ekipy z Anabelli), ale również spokojnie przygotować się do wyjazdu. Majk postawił przy tym tylko jeden warunek, który Iza miała spełnić dziś wieczorem, a którym był obiecany już dawno wspólny wyjazd na koniec świata.

„Miejmy nadzieję, że jeszcze dzisiaj do późnego wieczora utrzyma się ładna pogoda” – myślała, zerkając przez okno po zapakowaniu walizki i podręcznego plecaka, z którymi nazajutrz planowała zabrać się na pociąg. – „Nie podobają mi się te chmury na wschodzie, już wczoraj Chudy wspominał, że nadchodzą burze. I rzeczywiście tak to wygląda. W nocy z takich chmur może nieźle popadać, a wlec się jutro z tymi klamotami na dworzec w deszczu… hmm, wątpliwa przyjemność!”

Sięgnęła po torebkę, do której schowała dokumenty, klucze i telefon. W chwili gdy zwracała się w stronę drzwi wyjściowych, z torebki dobiegł do jej uszu dźwięk przychodzącego smsa. Wyjęła aparat i otworzyła skrzynkę. Sms był od Amelii.

U nas wszystko w porządku, Izunia, twój pokój gotowy, pościel wymieniona, a my jutro czekamy na ciebie niecierpliwie z uroczystym obiadem! Robik pyta, na którą ma po ciebie wyjechać do Radzynia. Całuję! A.

Iza uśmiechnęła się ze wzruszeniem.

Dziękuję, Melciu! – odpisała, opierając się o ścianę w przedpokoju. – Dbaj o siebie, kochana, i podziękuj Robciowi! Jutro planowo melduję się w Radzyniu o 12.44. Buziaki dla całej trójki! Iza.

– Wychodzi pani do pracy, pani Izo? – zagadnął pan Stanisław, wychylając się z salonu, gdzie czytał gazetę. – Nawet dzisiaj, przed samym urlopem?

– Nie, panie Stasiu – odparła wesoło, chowając telefon. – Przecież mówiłam, że w pracy mam już wolne, wracam tam dopiero w sierpniu. A dzisiaj idę tylko na jeszcze jedno ważne spotkanie. Mogę wrócić późno – zastrzegła – ale niech pan się tym nie przejmuje, bo jutro i tak zobaczymy się przy śniadaniu. Pociąg mam dopiero po jedenastej, więc będzie mnóstwo czasu, żeby razem zjeść i na spokojnie się pożegnać. Tak więc… miłego wieczoru i dobrej nocy!

Mówiąc to, chwyciła z wieszaka swój granatowy ażurowy sweterek i wyfrunęła na korytarz, zamykając za sobą drzwi.

– Ważne spotkanie – mruknął pod nosem pan Stanisław, kiwając sceptycznie głową. – Aha! Ani chybi na randkę poszła! Już ja wiem, co to znaczy, jak się młodej panieneczce tak oczęta świecą! No, ale niech idzie, taka przecie kolej rzeczy… byle tylko nie trafiła na jakiegoś oszukańca i łajdaka. Taka wspaniała dziewczyna! Takie dobre dziecko! Niech ją Pan Bóg ma w swojej opiece.

I pokiwawszy głową, poczłapał z powrotem do salonu, szurając filcowymi kapciami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *