Anabella – Rozdział XCIV

Anabella – Rozdział XCIV

Zmrok zapadł już zupełnie, zamieniając wielki dąb w szeleszczącą liśćmi ciemną czeluść gałęzi, widoczną od dołu jak kosmiczna czarna dziura. Dobiegające z trawy odgłosy owadów stawały się coraz cichsze i rzadsze, co dla wychowanej na wsi Izy było jasnym sygnałem, że natura ułożyła się do snu, dając ludziom znak, że oni również powinni już iść spać. Co prawda mieszkając od dwóch lat w mieście i pracując na nocną zmianę, w dużym stopniu zatraciła już ten dawny, pierwotny instynkt, który naznaczał jej dzieciństwo w Korytkowie, jednak nadal dobrze pamiętała owe późne wiejskie wieczory, kiedy to po zmroku na dworze nie działo się już nic ciekawego, można było więc już tylko położyć się do łóżka i zasnąć aż do rana. Beztroskie czasy, kiedy jeszcze żył jej ojciec… Dziś tylko czasami, na krótką i przelotną chwilę, zdarzało jej się poczuć klimat tamtych dni.

Właśnie tak jak teraz. Siedziała oto na trawie w gęstniejących ciemnościach na samym końcu świata, wyciszona i spokojna, z sercem bijącym równym i lekkim rytmem, jakby nigdy nic jej nie dolegało. Na kolanach czuła ciężar głowy Majka, który leżał w milczeniu i całkowitym bezruchu, poddając się gestom jej dłoni gładzących go po włosach. Tak było dobrze… nie trzeba było słów… Przerwa w terapii z zarządzonego kwadransa zamieniła się już w prawie pół godziny, ale to nie miało znaczenia. Terapia przecież i tak trwała dalej, wspólne milczenie również było jej częścią, pozwalając głębiej wczytać się we własne myśli i w myśli drugiej osoby… zrozumieć ją i bezwarunkowo zaakceptować… zlać się z nią w jedno…

Zarys twarzy Majka widać było już teraz bardzo niewyraźnie, jednak dłonie Izy, przesiewające przez palce gęste kosmyki jego czupryny i błądzące niekiedy również po jego czole i skroniach, wyczuwały, że miał zamknięte oczy. Od co najmniej kwadransa leżał całkowicie nieruchomo i oddychał tak spokojnie… Może drzemał? Taka leniwa pozycja i doładowanie energią w trybie terapii mogły wszak zadziałać na niego rozluźniająco, przez co, zmęczony pracą i emocjonującą rozmową, przysnął teraz jak ptak na gałęzi. Ach, tym lepiej! Niech śpi, niech wypoczywa i regeneruje siły, a ona będzie nad nim czuwać i zadba, żeby nic mu w tym nie przeszkadzało. Tak jak kiedyś, u niego w domu…

„Śpij, Michasiu” – pomyślała zupełnie jak wtedy, delikatnie przesuwając dłonią po jego przymkniętych powiekach i czole, by po chwili znów wsunąć ją w gęstwinę jego włosów. – „Odpoczywaj… to jest teraz najważniejsze…”

Jak miękkie i przyjemne w dotyku były te włosy! Jak cudownie pasowały do jej palców! Mogłaby je gładzić tak bez końca… gładzić i nie myśleć o niczym, żyć tą cichą i spokojną chwilą, wśród szemrzącej delikatnie trawy, której ziołowy zapach zdawał się zawierać w sobie delikatną nutkę wody kolońskiej. Czy to było zresztą tylko złudzenie? Tak przecież pachniały wszystkie ubrania Majka, jego włosy też były przesączone owym zapachem, który zawsze kojarzył jej się tak dobrze… tak pozytywnie…

Szóstym zmysłem Iza wyczuła, że oto w jej umyśle i sercu, właśnie tu i teraz, tworzy się obraz, który do końca życia stanie się jednym z jej najpiękniejszych wspomnień. Był to obraz powstający niemal bez udziału wzroku, bowiem zalana słabym księżycowym światłem przestrzeń pustkowia na końcu świata nie dawała temu zmysłowi wielkiego pola do popisu. Obraz ów tworzył się raczej z przyjemnego zapachu i dotyku… z miękkiej faktury włosów Majka pod jej palcami… plótł się jak srebrna tkanina z nocnej ciszy, którą przerywały jedynie szmery łagodnego wiatru i śpiącej natury…

Przez krótką chwilę w jej pamięci błysnęło wspomnienie letniej łąki i błękitnych oczu Michała, jednak czym prędzej odsunęła je od siebie. Nie, to nie był czas, żeby myśleć o tamtym. Jeszcze zdąży nawiązać i do tego, bo to skojarzenie samo się narzuca, ale jednak nie teraz… jeszcze nie teraz… Teraz czas nie istniał. Zatrzymał się. Nie było przeszłości ani przyszłości, była tylko ta ciemna, szeleszcząca łąka, przyjemny zapach i ciężar głowy Majka drzemiącego na jej kolanach. Koniec świata, gdzie zasady fizyki nie obowiązywały w stu procentach. Czy to dlatego w przeszłości jej dusza już kilkakrotnie przenosiła się w marzeniu właśnie tutaj, by tańczyć niczym elf w promieniach słońca? Teraz czuła dokładnie to samo, co w tamtym śnie… i potem w trakcie tańca w Anabelli… Czym było to uczucie? Czy właśnie tak smakowało szczęście? Owo mityczne, prawdziwe szczęście, które, skąpane w spokoju i poczuciu bezpieczeństwa, nie było podszyte strachem o przyszłość… i które nie było ulotnym złudzeniem wiodącym ku rozczarowaniu…

Poczuła, że głowa Majka poruszyła się delikatnie na jej kolanach.

– Nie śpisz? – szepnęła, cofając dłoń i pochylając się nad nim.

– Nie – odszepnął, mocniej przytulając twarz do jej brzucha. – Ładuję baterię. Jeszcze, elfiku… proszę. Jeszcze nie jest pełna.

Iza uśmiechnęła się z rozbawieniem i znów wsunęła dłoń w jego włosy.

– Cudownie tu jest – powiedziała zniżonym głosem, by nie zaburzać nocnej ciszy. – Tak cichutko, spokojnie… można siedzieć i nie myśleć o niczym… Znalazłeś chyba najpiękniejsze miejsce na ziemi.

– Mhm – zamruczał, przechylając głowę, by jak najlepiej dostosować pozycję do ruchu jej palców. – Najpiękniejsze… ale dla mnie straszne jak piekło.

– Tak, wiem – pokiwała smutno głową.

– Bardzo chciałem je dzisiaj odczarować – podjął, wyprostowując się leniwie i przyjmując pozycję całkowicie na wznak. – Nadać mu nowy sens… I poniekąd to się nawet udało. Nie do końca, ale to mi wystarcza. Jestem przyzwyczajony do karmienia się okruchami.

– Masz na myśli swoje marzenie? – zapytała cichutko.

Zauważyła, że otworzył już oczy, w których odbijało się teraz blade światło wschodzącego księżyca.

– Między innymi – odparł w zamyśleniu. – Całe moje życie to chwytanie okruchów i robienie sobie z nich królewskiej uczty. Myślę, że mógłbym zostać w tym mistrzem świata. A jak dodać do tego zdradę ideałów… Cóż. Taki ze mnie idealista na pół gwizdka.

Ostatnie słowa wypowiedział lekko kpiącym tonem. Iza westchnęła. Wyrzuty sumienia związane z ich wcześniejszą rozmową wróciły do niej jak bumerang.

– Nie mów tak, Michasiu – powiedziała łagodnie, nie przestając gładzić go po włosach. – Mnie i tak nie oszukasz, bo ja dobrze wiem, jaki jesteś. Taki sam jak ja. Pierwszy to powiedziałeś na początku naszej terapii i miałeś całkowitą rację. Oboje jesteśmy niepoprawnymi idealistami, wiernymi do absurdu, a że czasami popełniamy błędy… no to co? Kto ich nie popełnia? Errare humanum est. A jeśli chodzi o twoje marzenie… o rodzinie i o połowicznym szczęściu… to może ono jednak się spełni?

Majk pokręcił lekko głową w geście zaprzeczenia.

– Dlaczego nie? – zapytała, a choć w głębi jej duszy odezwał się na te słowa mimowolny i niewytłumaczalny okrzyk buntu i protestu, szybko uciszyła go żelaznym aktem woli. – Przecież może być tak, jak powiedziałeś. Miłość jednej osoby… tej dziewczyny… wystarczy dla was dwojga, a za jakiś czas może i ty sam z siebie odwzajemnisz jej to, czego teraz nie możesz jej dać…

Głos uwiązł jej w gardle, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi. Na scenie jej wyobraźni zmaterializowała się postać Werci w długiej białej sukni, wpatrzonej w oczy Majka, który coraz bardziej otwiera ku niej ramiona… Zagryzła wargi. Owszem. Tak. Właśnie tak powinno być. Majk powinien poszukać swojego połowicznego szczęścia, zwłaszcza że sam czuł, iż za jakiś czas ono może okazać się czymś więcej. Może nawet jego wymarzoną pełnią? Czy nie tę właśnie myśl chciał jej przekazać przez cały dzisiejszy wieczór? Powinna spojrzeć na to z jego perspektywy. Nie miała prawa być egoistką i zmuszać go do pozostania wiernym wydumanym ideałom, zwłaszcza w sytuacji, kiedy ona sama, w porównaniu do niego, była na wygranej pozycji. Nadal przecież miała szanse na to, o czym marzyła od lat – na szczęście u boku Michała, który w ostatnim czasie wreszcie okazywał jej wzajemność. Majk takiej szansy nie miał i wiadomo było, że nigdy jej nie dostanie, więc jeśli był w stanie zadowolić się okruchami szczęścia, to dlaczego miałby z tego rezygnować? Tylko dlatego, że ona mu tak powiedziała w ramach jakiegoś tam „eksperymentu”?

Ach, bardzo źle mu odpowiedziała! Skoro pytał ją o zdanie w trybie terapii, to znaczyło, że chciał usłyszeć od niej potwierdzenie swojej intuicji, a nie jakieś idealistyczne farmazony! Chciał uzyskać jej wsparcie, a ona powinna mu je dać bezwarunkowo, zamiast leczyć własne kompleksy. Może i z jej strony to była szczera odpowiedź, ale powinna pomyśleć przede wszystkim o tym, co będzie lepsze dla niego. Wiadomo, że definitywnie to on sam będzie musiał podjąć decyzję, ale niech przynajmniej wie, że ma w tym jej pełną akceptację – jako terapeutki, która znała jego najgłębiej skrywane tajemnice i której ufał tak bardzo… może nawet bardziej, niż powinien?

Czując, że Majk ponownie kręci przecząco głową, zebrała się w sobie i siłą woli przezwyciężyła kolejny odruch buntu płynący z dna duszy.

– Nie odrzucaj tego – podjęła, z trudem artykułując słowa. – To, co powiedziałam wcześniej, było zbyt pochopne, zresztą dotyczyło mnie, a nie ciebie. Nasza sytuacja mimo wszystko jest inna. Teraz przemyślałam to głębiej i zgadzam się, że twoja hipoteza może mieć sens. Nie da się zbudować wszystkiego na ideałach, czasem trzeba zejść z nich dla dobra sprawy, zwłaszcza kiedy czujemy się w dyspozycji do tego, żeby zadowolić się szklanką napełnioną tylko do połowy. Coś za coś. Ja może jeszcze z tego nie wyrosłam, ale rozumiem to, a ty… Jesteś starszy, masz inną perspektywę i widzisz więcej niż ja. Przecież sam tyle razy wspominałeś, że chciałbyś mieć rodzinę… dzieci…

Drgnęła, uderzona nagłym wspomnieniem słów „cyganki” z parkingu pod Leroy Merlin. Czy ona właśnie tego nie przepowiadała Majkowi? Tak, oczywiście! Zapewniała go, że kiedyś jeszcze będzie miał swój wymarzony dom, ukochaną kobietę i gromadkę dzieci, musi tylko pójść właściwą drogą. A jeśli on właśnie ją odnalazł? Jeśli jego marzenie o uczcie złożonej z okruchów było dla niego drogą do prawdziwego szczęścia? Jak zatem mogłaby wziąć na swoje sumienie zawrócenie go z niej? I to tak zupełnie bez powodu? Kimże była, żeby uzurpować sobie prawo do wtrącania się w jego przeznaczenie? Nie wolno jej było w żaden sposób w to ingerować, mogłaby tylko niechcący wyrządzić mu przez to jakąś niewybaczalną krzywdę! Ona, która przecież całym sercem życzyła mu jak najlepiej…

– Pamiętasz, co mówiła ci na ten temat cyganka? – dodała zdławionym głosem.

Majk obrócił twarz na jej kolanach, by zerknąć na nią do góry, przez co w jego oczach przez chwilę jeszcze mocniej rozbłysło odbicie księżycowego światła.

– Tak, pamiętam – skinął głową. – Pamiętam każde słowo, Izula, i bardzo często o tym myślę. Trafiłaś w samo sedno, mała spryciaro. Tak… Może jestem idiotą i nawiedzonym frajerem, ale to, co wtedy nagadała mi ta cyganka, jakoś tak… trzyma mnie przy nadziei. Nawet wbrew rozsądkowi. Bo owszem, są momenty, kiedy tracę wiarę we wszystko, ale zwykle zaraz potem dzieje się coś, co sprawia, że znowu ją odzyskuję. Mówiłem ci już kiedyś, że uwielbiam życie za tę jego nieprzewidywalność – dodał, znów podnosząc na nią oczy. – I za to, że czasami daje nam naprawdę piękne chwile. Takie piękne jak teraz… wyczarowane znikąd na tym cholernym końcu świata, który dla mnie jest jak raj i piekło w jednym… To są właśnie takie okruchy, dla których warto żyć i codziennie rano podnosić tyłek z łóżka. Dlatego nie wycofuję się do końca w tego, co powiedziałem o moim marzeniu – zaznaczył. – Na razie zostawiam to w zawieszeniu, a naszą dzisiejszą rozmowę interpretuję jako znak, że jeszcze mam poczekać.

– Uff… Bogu dzięki! – odetchnęła z niekłamaną ulgą Iza. – Już się wystraszyłam, że niechcący wyperswadowałam ci realną szansę na uratowanie reszty życia. Ta terapia to jest jednak miecz obosieczny… trzeba bardzo uważać, zanim coś się powie. Mój ty biedaku – dodała łagodnie, odgarniając mu włosy z czoła. – Tak bym chciała, żebyś kiedyś był szczęśliwy… Obiecaj mi, że niczego nie będziesz wykluczał, dobrze? Sumienie by mnie zjadło, gdybyś przeze mnie zrezygnował z czegoś, co…

– Nie, Iza, ja z tego nie zrezygnuję – przerwał jej stanowczo. – Nie byłbym sobą, gdybym odpuścił w najważniejszej sprawie w moim życiu. Niemniej masz rację, że przekonanie i pewność muszą być po obu stronach. Dlatego poczekam, aż minie odpowiednia ilość czasu… i aż dojrzeje, co ma dojrzeć… Co prawda może nigdy się nie doczekam – uśmiechnął się smutno – ale wolę żyć nadzieją i karmić się małymi okruszkami, niż z niecierpliwości popełnić jakiś głupi błąd.

– Tak, to rozumiem – pokiwała głową uspokojona tymi słowami Iza. – Ja też jestem zdania, że kiedy ma się jakiekolwiek wątpliwości, to nie warto robić nieprzemyślanych ruchów, tylko rozważyć to pod każdym względem i poczekać, aż… aż opadnie mgła – dokończyła szeptem, świadomie nawiązując do słów pani Ziuty.

Majk drgnął i zerknął na nią badawczo.

– Mgła? – powtórzył.

Pokiwała głową twierdząco. Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie szelestem trawy i szumem wzmagającego się południowego wiatru, który coraz szybciej pchał po niebie w ich stronę ciemne deszczowe chmury. Iza wpatrzyła się w widoczny ciągle na wschodzie sierp księżyca, powolnymi ruchami przeczesując przez palce włosy Majka. Kiedy na moment zerknęła na niego, dostrzegła, że i on, z głową wygodnie ułożoną na jej kolanach, patrzy ze skupioną miną prosto w księżyc.

– Wierzysz w sny? – zapytał ją nagle cichym, nieco niepewnym tonem.

Spojrzała na niego czujnie.

– W sny? – powtórzyła równie cicho. – Wierzę… oczywiście, że wierzę. A ty?

– Ja też – skinął głową. – W sny, wizje i inne tego typu metafizyczne odpały. Taki ze mnie naiwny frajer, elfiku, że wierzę w takie rzeczy, chociaż nikomu się do tego nie przyznaję. Może tylko Pablowi, ale to też dopiero od niedawna, bo on kiedyś śmiał się z tego jak bęcwał… dopóki i jemu nie przyśnił się pewien proroczy sen – uśmiechnął się lekko. – A wiesz, dlaczego cię o to pytam?

– Bo pewnie sam też miewasz takie sny? – domyśliła się.

– Mhm… Sny i nie tylko sny. Głównie chodzi mi o tę cygankę.

Pokiwała głową, czując, że znów mocniej zaczyna bić jej serce.

– Nadal przychodzi do ciebie we śnie? – zapytała ostrożnie.

– Przychodzi – odparł, nie odrywając oczu od księżyca, który świecił tym jaśniejszym blaskiem, im bardziej ściemniało się niebo. – Co prawda nie tylko ona… ale ona też. Ostatnio gadała mi właśnie o tej mgle. I to jest bardzo dziwne, elfiku – dodał, przenosząc wzrok na jej pochyloną nad nim twarz. – Bo ty już drugi raz o tym wspominasz i w dodatku używasz dokładnie jej słów.

– Wiem – westchnęła Iza. – Znam te wszystkie jej teksty. O drodze, o lustrze, o mgle…

– Znasz? – zdziwił się Majk, na chwilę podrywając głowę z jej kolan. – Skąd?

– Od niej samej – wyjaśniła mu spokojnie. – Wiem, że to cię dziwi, ale znam ją tak samo dobrze jak ty, albo nawet lepiej. Tak, na pewno lepiej.

– Ale… jak to? – wyszeptał zaskoczony.

– Zaraz wszystko ci opowiem – obiecała, na co Majk znów opuścił głowę na jej kolana, nie odrywając od niej wciąż zaskoczonego wzroku. – Tak ogólnie to jest jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły. Bo to nie jest tak, że ta cyganka znalazła się wtedy pod Leroy Merlin zupełnie przypadkowo – dodała wyjaśniająco. – Pamiętasz chyba, że najpierw chciała powróżyć mnie?

Pokiwał głową na znak potwierdzenia.

– No właśnie. To nie było moje pierwsze spotkanie z nią. I dobrze wiem, kto to jest, znam ją z imienia i z nazwiska. Nie opowiadałam ci o tym dotąd, bo to jest więcej niż dziwne… kompletnie szalone… Nie chciałam wyjść na wariatkę. Wprawdzie wtedy, pod Leroy, jak sam zauważyłeś, ta kobieta wyglądała inaczej niż zwykle, ale dobrze wykombinowałeś, że to jest ta sama osoba. Jej prawdziwa twarz to ta z czarnymi oczami, poza tym ma bardzo ładny głos ze wschodnim akcentem i najczęściej chodzi w takiej wielkiej kolorowej chuście z frędzelkami.

– Prawda – szepnął w zadziwieniu Majk. – Czyli naprawdę ją znasz… Kto to jest?

– Pani Ziuta.

– Kto taki? – zdumiał się jeszcze bardziej.

– Pani Ziuta – powtórzyła spokojnie. – Żona pana Stasia, gospodarza z mojej stancji na Narutowicza. Zmarła mniej więcej dwanaście lat temu.

Majk znieruchomiał, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami, w których wciąż igrało światło padającego mu na twarz księżyca.

– Co takiego? – wyszeptał w końcu. – Jaja sobie ze mnie robisz, elfiku?

– Nie – uśmiechnęła się rozbawiona jego zdezorientowaną miną. – Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale ja nie zwariowałam, ani nie żartuję. Dobrze wiem, co mówię. A skoro już zaczęłam, to opowiem ci to od początku i po kolei.

W skupieniu, wciąż na wpół bezwiednie bawiąc się niesfornymi kosmykami jego włosów, opowiedziała mu o swojej przygodzie z szalejącym piecem w pokoju na stancji, o tym, co na ten temat powiedział jej Kacper, a następnie pan Stanisław, a także o zamówionych już rok temu mszach gregoriańskich, które za jej sugestią zostały odprawione w kościele Nawrócenia Świętego Pawła za duszę pani Ziuty. Opisała również swoje pierwsze spotkania z tajemniczą „cyganką” na ulicy w Lublinie i na cmentarzu w Korytkowie, jak również słowa, które ta wypowiedziała wówczas do niej i które łudząco przypominały to, co Majk usłyszał podczas wróżby pod Leroy Merlin.

– Wtedy jeszcze nie kojarzyłam, że ta cyganka i pani Ziuta to ta sama osoba – wyjaśniła. – Dziwiło mnie tylko, że ona potrafi tak znikać bez śladu. Zorientowałam się, że to ona, dopiero kiedy pan Stasio pokazał mi w starym albumie zdjęcie swojej zmarłej żony. Wyglądała dokładnie tak samo, miała na sobie tę wielką kolorową chustę… Możesz sobie wyobrazić, jaki szok przeżyłam, kiedy ją rozpoznałam.

Następnie opowiedziała mu o swoim ostatnim spotkaniu z panią Ziutą, niemal dokładnie rok wcześniej na peronie radzyńskiego dworca kolejowego, o jej podziękowaniach za pomoc i obietnicy dalszego wsparcia.

– Chciała opowiedzieć mi o mojej przyszłości – ciągnęła w zamyśleniu. – Zaczęła nawet mówić… głównie o szczęściu, jak to ona… ale przerwałam jej. Nie chciałam tego słuchać, bałam się. Więc tylko pozdrowiła mnie, podziękowała i wtedy na peron przyszli po mnie Robi i Mela. Tylko że oni jej nie kompletnie widzieli… a kiedy odwróciłam się, już jej nie było, chociaż tam dookoła nie było ani jednego miejsca, gdzie można by się schować.

– Hmm – mruknął Majk, który dotąd słuchał jej w całkowitym milczeniu.

– Nie wierzysz mi? – zapytała czujnie.

– Ależ wierzę, wierzę – zapewnił ją szybko, podnosząc na nią oczy. – Wierzę w każde twoje słowo, elfiku, po prostu słucham i staram się poukładać to sobie jakoś we łbie. Niesłychane… Mów dalej.

Iza dokończyła zatem opowieść o kolejnych sygnałach ze strony pani Ziuty, o snach pana Stanisława, przepowiedni na temat Kacpra oraz dziwnej wizycie nieznajomej intruzki w mieszkaniu na Bernardyńskiej i jej rozmowie z panią Jadzią. Referowała przy tym Majkowi tylko suche fakty, nie wdając się w interpretację słów „cyganki”, to bowiem wymagałoby poruszenia jeszcze innych tematów i rozwijania niepotrzebnych dygresji. Co ciekawe, z każdym zdaniem, które wyrzucała z siebie, czuła rosnącą ulgę, jakby dzielenie się z nim tą niezwykłą i nieprawdopodobną historią, w której on sam przecież w jakimś stopniu brał udział, zdejmowało z niej niewidzialny metafizyczny ciężar. Fakt, że Majk nie negował jej słów, lecz wbrew zdrowemu rozsądkowi, na bazie własnego doświadczenia, przyjmował je jako niepodważalną prawdę, był dla niej ważniejszy, niż wcześniej mogłaby pomyśleć. Niemal fizycznie odczuwała, jak każde jej zdanie i każdy odkryty przed nim epizod z ponadnaturalnych kontaktów z panią Ziutą, łączył ich dusze coraz silniejszą nicią utkaną ze wspólnej, po ludzku niewytłumaczalnej tajemnicy.

Kiedy skończyła opowiadać, na tonącej w ciemnościach łące zapadła cisza. Przerywał ją jedynie wzmagający się szum ciepłego południowego wiatru, zapowiadający rychłą zmianę pogody. Ciemne deszczowe chmury zmierzały powoli w stronę księżyca, który na tym pustkowiu stanowił obecnie jedyne źródło światła… Majk wpatrywał się w jego niepełną tarczę jak zaczarowany, z głową nadal ułożoną na kolanach Izy, od czasu do czasu przymykając tylko z błogością oczy pod dotykiem jej dłoni, gdy ta wysuwała się z jego włosów i przejeżdżała mu łagodnym gestem po czole.

– A więc to jest tak zwana błądząca dusza – odezwał się w końcu cicho.

– Tak – odparła z przekonaniem Iza. – Błądząca i szukająca pomocy duchowej, a jednocześnie bardzo nam życzliwa. Ja się już jej nie boję – uśmiechnęła się. – Zwłaszcza odkąd mam pewność, że jest spokojna i szczęśliwa, pomimo zła, jakie wyrządziła na ziemi. Może zresztą nadal za nie pokutuje? – zastanowiła się. – I dlatego tak nam pomaga?

– Szaleństwo – pokręcił głową Majk. – Kompletny odlot, elfiku… Tak na sucho nigdy bym w to nie uwierzył. Sny to sny, zawsze brałem je na poważnie, ale takie coś to już jest pierwszorzędny hardcore na granicy wariatkowa. Jednak trudno mi negować fakty, skoro i ja osobiście tego doświadczyłem. Ta cyganicha naprawdę do mnie gadała, a do tego we śnie wyglądała dokładnie tak, jak opisałaś. Zwłaszcza rozwaliła mnie ta kolorowa szmata, w którą się zawija… Hmm… Babcia opowiadała mi kiedyś o podobnym przypadku powrotu z zaświatów w dalszej rodzinie jej matki. Wtedy śmiałem się z tego i traktowałem jako niegroźne zabobony starszej pani, ale teraz… No cóż, babciu – dodał żartobliwym tonem. – Wychodzi na to, że muszę cię przeprosić i przyznać ci rację. Życie po śmierci naprawdę istnieje.

– Istnieje – przytaknęła stanowczo Iza. – To są nie żarty, Majk, ja to czuję od dawna. Mam taki specyficzny duchowy kontakt z mamą i z tatą… czasami też ze Szczepciem… Są chwile, kiedy naprawdę bardzo mocno czuję ich obecność. Oni co prawda nie odstawiają takich cyrków jak pani Ziuta, bo to już jest skrajność… ale wiem, że są… że nie zniknęli wraz ze śmiercią, tylko żyją tam, po drugiej stronie, nieśmiertelni i szczęśliwi. I mam wrażenie, że w jakiś sposób czuwają nade mną.

– Hmm – mruknął znowu Majk.

Po raz kolejny zapadło milczenie. Jakże przyjemny był ten ciepły wiatr… i miękkość jego włosów pod palcami… Gładziła je i bawiła się nimi już tak długo, a wcale nie miała tego dość. Najwyraźniej nie tylko Majk, ale i ona sama musiała nałapać energii na trzy tygodnie urlopu. Owej niezastąpionej przyjacielskiej energii, która przez opuszki palców płynęła od niego prosto do jej serca, dając jej spokój i siłę… Ile czasu spędzili już na końcu świata? Dwie, trzy godziny? Trudno było to określić, bo czas w tym miejscu jakby nie istniał, jego upływ można było rozpoznać jedynie po słońcu, które zaszło, i po konsekwentnie zbliżających się ciemnych chmurach. Obecnie zajmowały one większą połać nocnego nieba, lecz czy to gwarantowało, że deszcz dojdzie aż tutaj? Niekoniecznie. Skoro dotąd jeszcze nie padało, to możliwe, że wisząca w powietrzu burza jednak przejdzie bokiem.

– Czyli mówiła nam podobne rzeczy – podjął w zamyśleniu Majk. – O lustrze, o drodze, o szczęściu… i o tej mgle, która musi opaść, żeby ono stało się możliwe…

– Aha – skinęła głową Iza. – Najdziwniejsze jest to, że do każdego zwracała się niezależnie i wszystkim powtarzała to samo. O drodze gadała od samego początku, nie tylko tobie czy mnie, ale też panu Stasiowi… no wiesz, w kontekście Kacpra. Zresztą nie wiadomo, do kogo z mojego otoczenia jeszcze przychodziła, bo to nie są rzeczy, o których trąbi się na prawo i lewo. Nie wiem, czy ukazywała się na przykład swojemu synowi… nie pytałam o to, ale kto wie? W sumie dziwne byłoby, gdyby przychodziła do mnie czy do ciebie, a do własnego syna nie… Nie wiem. Natomiast o mgle, przynajmniej w moim przypadku wspomniała dopiero ostatnio. W dodatku nie wprost, tylko za pośrednictwem pani Jadzi.

– Do mnie mówiła to już wcześniej – odparł z zastanowieniem Majk. – Tak jak o tym lustrze i o tłuczonym szkle… A niech ją, same symbole i metafory! – pokręcił głową. – Ciekaw jestem tylko, czy to ma jakikolwiek związek z tym facetem.

Iza spojrzała na niego podejrzliwie, na chwilę przestając gładzić go po włosach.

– Z jakim facetem? – zapytała zdziwiona.

– On też śnił mi się parę razy – wyjaśnił jej Majk. – Taki zwykły facet, w moim wieku, może trochę starszy… no tak, starszy, powiedziałbym, że bardziej pod czterdziestkę. Zawsze jest ubrany tak samo, w taką prostą niebieską koszulę z podwiniętymi rękawami, jak kiedyś nosił mój dziadek. Ale to nie jest dziadek. Niby go nie znam, zresztą nigdy nie widzę wyraźnie jego twarzy, ale mam wrażenie, jakbym jednak skądś go znał… No dobra, okej, to akurat nie jest nic dziwnego – wzruszył lekko ramionami. – Jak by na to nie spojrzeć, codziennie widuję w robocie setki ludzi, więc kiedyś mogłem go spotkać, tylko nie zapamiętałem. W każdym razie odwiedza mnie dość regularnie.

– I też coś do ciebie mówi? – zaciekawiła się Iza.

– Nie – pokręcił głową. – Jeszcze nigdy nie odezwał się ani słowem. Ale śni mi się zazwyczaj wtedy, kiedy mam totalnego doła, przychodzi i uśmiecha się do mnie, jakby chciał mnie pocieszyć albo dodać odwagi. Ogólnie czuję, że jest do mnie życzliwie nastawiony, i to działa jak jakieś czary-mary, bo po takim śnie budzę się jak nowo narodzony, z energią do życia i pozytywnym nastawieniem do wszystkiego, co mnie czeka w danym dniu.

– Może to twój anioł stróż? – uśmiechnęła się.

– Może – zgodził się, odwzajemniając jej uśmiech. – Nie wygląda na anioła i w ogóle, w przeciwieństwie do tej czarnookiej cygańskiej jędzy, ani trochę nie przypomina istoty z zaświatów. Raczej człowieka w stu procentach z krwi i kości. Ale kto wie? Ba! – parsknął z rozbawieniem. – Gdybym powiedział babci, że mój anioł stróż nie ma aureoli ani białych skrzydeł, to nawet by się nie zdziwiła. Zapytałaby raczej z przekąsem, czy nie wystają mu gdzieś rogi albo długi, czarny ogon.

Iza również prychnęła śmiechem, wyobrażając sobie tego rodzaju rozmowę z babcią, i znów pochyliła się nad nim, powracając do przesiewania przez palce jego włosów. Mężczyzna przymknął oczy z błogością na obliczu.

– Tak czy owak tych dwoje nawiedza mnie od jakiegoś czasu notorycznie – ciągnął. – Zaczynałem już się z deka niepokoić, czy to nie początek jakiejś schizofrenii, ale skoro ty masz to samo… Przynajmniej z tą cyganką – zaznaczył. – Zaskoczyłaś mnie dzisiaj, nie podejrzewałem, że ona jest związana z tobą i to w dodatku tak mocno. Pani Ziuta… hmm. Wygląda na to, że ona faktycznie włóczy się głównie za tobą, a ja tylko dostaję rykoszetem – zażartował wesoło. – Wkopałaś mnie w niezłą kabałę, elfiku.

– Też tak myślę – przyznała równie wesoło Iza. – Ale co ja na to poradzę? Wybacz, szefie.

– Ech, przecież to mnie wcale nie martwi, a wręcz cieszy – zapewnił ją, poważniejąc. – Mówiłem ci już tyle razy, że kocham mój nieszczęsny lajf za takie numery, bez nich byłoby potwornie nudno. To jest kolejny z tych małych szalonych okruszków do mojej kolekcji… Tak czy inaczej dziękuję ci, Izulka, że opowiedziałaś mi o tym wszystkim – dodał, podnosząc oczy na jej pochyloną nad nim twarz. – To dla mnie bardzo dużo znaczy.

Iza pokiwała głową z uśmiechem.

– Dla mnie też – zapewniła go ciepło. – Ja też ci dziękuję, Michasiu. Zresztą już dawno chciałam porozmawiać o tym z tobą w trybie terapii. O tym i o czymś jeszcze. Tylko zawsze tak się składało, że…

– W trybie terapii? – przerwał jej czujnie.

– Tak – zmieszała się nieco. – Chciałam zapytać cię o zdanie w kwestii interpretacji tych metafor… no wiesz, z mojej perspektywy. Przecież wiadomo, że w przełożeniu na twoje życie to wygląda inaczej niż w przełożeniu na moje. Nawet jeśli ogólnie mamy podobne podejście do tych spraw, to jednak nasza sytuacja nie jest i nigdy nie była taka sama…

Urwała, gdyż w tym właśnie momencie wielka ciemna chmura dotarła do tego miejsca nieba, z którego świecił na nich księżyc, i przysłoniła go. W ciągu kilku sekund blade światło, w którym tonęła okolica, zniknęło całkowicie, okrywając wszystko atramentowo czarną ciemnością. Jednocześnie wiatr wiejący z południowego wschodu wzmógł się gwałtownie, owiewając ich innym niż wcześniej, zimnym i złowieszczym podmuchem, a gdzieś w oddali rozległ się ponury pomruk grzmotu. Zaniepokojony Majk poderwał głowę z kolan dziewczyny, podniósł się do pozycji siedzącej i oboje popatrzyli w stronę nadciągających teraz ze zdwojonym tempem chmur. Kolejny podmuch wiatru, silny i jeszcze zimniejszy niż poprzedni, uderzył w nich, mocno rozwiewając im włosy.

– Chyba czas stąd spadać, elfiku – stwierdził Majk, podnosząc się do pionu i wyciągając rękę, którą Iza ledwie dostrzegła w pogłębiających się egipskich ciemnościach. – No już, dawaj łapkę i wstawaj. Zaraz będzie ostro lało.

Po omacku podała mu dłoń i podniosła się z trudem, wspierając się na jego ręce.

– Ech, poczekaj… trochę nogi mi zdrętwiały – pokręciła głową. – Muszę je rozprostować.

Majk podtrzymał ją mocniej.

– Cholera, to przeze mnie – odparł z niepokojem. – Wybacz, przegiąłem z tym doładowaniem… Bardzo ścierpłaś?

– Nie, tylko odrobinę – zapewniła go szybko. – Już jest okej. Ależ ciemno się zrobiło… Ja tu kompletnie nic nie widzę! Trafimy do samochodu?

– Trafimy – zapewnił ją spokojnie, schylając się po swą leżącą na trawie, stłamszoną i sponiewieraną kurtkę. – Znam tu każdy kamyk i każdy krzak, nie w takich warunkach się tu bywało.

Otrzepał w ciemnościach kurtkę z trawy i przerzucił ją sobie przez przedramię.

– Okej, idziemy – powiedział stanowczo, podając jej drugie ramię . – Trzymaj się mnie mocno, mały elfie, i uważaj zwłaszcza przy schodzeniu z górki. Tam dalej są wertepy jak diabli, nogi można sobie połamać.

Iza posłusznie wsunęła rękę pod jego ramię i pozwoliła poprowadzić się w ciemność, starając się jak najostrożniej stawiać nogi. Wiatr wiał teraz z każdą chwilą coraz mocniej, a po kilkunastu krokach przemierzonych na oślep wśród wysokiej trawy poczuła na policzku pierwszą kroplę deszczu.

– Aha, zaczyna lać – zauważył Majk, prowadząc ją pewnym krokiem poprzez egipskie ciemności. – Migiem, spływamy do samochodu. Tędy, Izula, uważaj na te krzaki… Masz gdzieś kluczyki?

– Mam – pokiwała głową, sprawdzając ręką zamykaną na zamek kieszeń w spodenkach, do której schowała kluczyki od peugeota. – Ale teraz nie będę ich wyciągać, jeszcze mi gdzieś wypadną. Będziesz prowadził z powrotem, okej? Ja się nie podejmuję.

– Jasne – zgodził się bez wahania. – Patrz, jak to szybko przyszło, pięć minut nieuwagi i już nas złapało. Oho! Teraz to już naprawdę zaczyna dobrze dawać!

Rzeczywiście, w tym momencie z ciemnego nieba zaczęły spadać na nich grube krople deszczu, na razie jeszcze rzadkie, ale już nieprzyjemnie moczące, a z oddali dobiegł do ich uszu kolejny pomruk burzy, znacznie bliższy i głośniejszy niż poprzedni. Przyklejona kurczowo do ramienia Majka Iza dawała mu się prowadzić na oślep, wytężając wzrok, by w ciemnościach dostrzec chociaż przybliżony zarys ukształtowania terenu i nie potknąć się o jakąś przeszkodę. Przeszli już na północną stronę pagórka z monumentalnym dębem, który szumiał teraz złowieszczo pod naporem wiatru, i zaczęli schodzić w dół wąskim przesmykiem pomiędzy gęstymi krzewami. Majk rzeczywiście musiał znać otoczenie na pamięć, prowadził ją bowiem pewnym krokiem, podtrzymując ją mocniej w miejscach, gdzie teren opadał bardziej stromo.

„Bez niego za nic w świecie nie trafiłabym z powrotem do samochodu” – pomyślała mimochodem. – „Ileż razy on już musiał tutaj być, skoro nawet w takiej ciemności czuje się jak u siebie w domu!”

– Uważaj, tu jest śliska trawa! – ostrzegł ją, sam z trudem utrzymując równowagę. – Trzymaj się mnie mocno, jeszcze parę metrów!

Kiedy tylko zeszli z zakrzewionego zbocza pagórka na płaski teren, ślizgając się po mokrej trawie, deszcz lunął gwałtownie niczym ściana wody. Majk szybkim, stanowczym gestem narzucił Izie na ramiona swoją kurtkę i pociągnął ją w stronę samochodu, którego jaśniejsza sylwetka zamajaczyła przed oczami dziewczyny dopiero, gdy znaleźli się tuż obok.

– Kluczyki! – rzucił rozkazująco.

Szybko wyjęła je z kieszeni i wręczyła mu po omacku, puszczając dopiero w chwili, gdy zyskała pewność, że przejął je od niej i trzyma w dłoni. Błysnęły światła awaryjne sygnalizujące odblokowanie zamka, po czym oboje, całkowicie już zmoczeni i ociekający deszczem, wskoczyli do samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Szum ulewy i wiatru przycichł jak nożem uciął, słychać było tylko miarowe bębnienie strug wody po szybach i dachu auta. Majk, który zajął miejsce po stronie kierowcy, ustawił sobie fotel na właściwej pozycji i przekręcił kluczyk w stacyjce, aby włączyć nawiew. Oświetlenie deski rozdzielczej rozproszyło ciemności na tyle, że wreszcie można było cokolwiek zobaczyć. Oboje spojrzeli na siebie w półmroku i jak na komendę prychnęli śmiechem na widok swoich mokrych fryzur, przyklapniętych od ściekającego deszczu.

– Ale nas zlało! – pokręciła głową Iza, ściągając z ramion skórzaną kurtkę, w którą ją otulił, i oddając mu ją. – Trzymaj to i sam się ubierz, dzięki wielkie, już nie potrzebuję. Zaraz wyjmę sobie mój sweter, przynajmniej jest suchy… Nie przemoczymy za bardzo foteli? – dodała z niepokojem.

– Nic im nie będzie, wyschną – machnął ręką Majk.

Przejął z jej ręki kurtkę i narzucił na siebie w niewygodnie ciasnej przestrzeni za kierownicą, upewniwszy się uprzednio, że dziewczyna założyła już na siebie suchy sweter, który wcześniej wraz z torebką zostawiła w samochodzie.

– Trochę chłodno się zrobiło, cholera… Żebyś mi się nie przeziębiła tuż przed urlopem, Izula. Na pewno wystarczy ci taki sweterek?

– Wystarczy, na spokojnie – zapewniła go, dopinając ostatnie guziki. – Jest mi ciepło, tylko strasznie mokro, woda aż pociekła mi po plecach! – znów parsknęła śmiechem. – Ale przygoda, co? Na początku wystraszyłam się, czy w ogóle trafimy do samochodu! Tylko jak my teraz stąd wyjedziemy? – zastanowiła się, poważniejąc. – Ciemno, leje jak z cebra, na drodze pewnie grząsko…

– Teraz nie ma szans – odparł spokojnie Majk, ustawiając nawiew na szybę i regulując temperaturę na wyższą. – Nic nie widać, a jak zjedziemy z drogi i wkopiemy się w bagno, to nie wyciągniemy się stąd do rana. Musimy tu posiedzieć, aż trochę się uspokoi. Poczekajmy, zaraz trochę się nagrzeje i jak tylko ta zlewa przejdzie, będziemy mogli ruszać.

– Byle błoto nie odcięło nas od asfaltówki – zaniepokoiła się Iza.

Pochyliła się, zbierając obiema rękami włosy, by wycisnąć z nich wodę, która cienkim strumyczkiem polała się na podłogę peugeota. Oparty ramieniem o kierownicę Majk przyglądał się spod oka wdzięcznym ruchom jej głowy i dłoni, ledwie uchwytnym w półmroku, lecz przez to tym bardziej fascynującym.

– Jeśli nie zjedziemy z drogi, to damy radę – odparł neutralnym tonem. – Chociaż samochód będzie upaprany aż po dach, to mamy jak w banku. Co tam, spoko… zabiorę go rano na myjnię i będzie jak nowy. Patrz, jak się rozlało! Dawno nie widziałem takiej pompy.

Oboje zamilkli, wpatrując się w zalewaną wodą przednią szybę, przez którą nie było widać zupełnie nic. Jednostajny, przyciszony szum ulewy zamienił się obecnie w głośne, rytmiczne bębnienie po dachu peugeota, które narastało falami, wzmagając się wraz z każdą z nich. Dopiero teraz Iza dostrzegła, że samochodowy zegar wskazywał już godzinę dwudziestą drugą dwanaście. Jak to możliwe, że upłynęło aż tyle czasu, odkąd tu przyjechali? Czy to nie był namacalny dowód na to, że czas na końcu świata płynął zupełnie inaczej?

Przycupnięta dotąd na skraju fotela w obawie, żeby go nie zamoczyć, teraz rozluźniła mięśnie i rozsiadła się głębiej. Oparłszy głowę na zagłówku, w milczeniu patrzyła na ciemną szybę, na której miarowo rozbryzgiwały się kolejne strumienie wody. Majk, który odruchowo również przyjął podobną pozycję, wyciągnął rękę w jej stronę i po omacku odszukał jej dłoń, zupełnie jak kiedyś, na samym początku, gdy po ich pierwszej trudnej rozmowie w trybie terapii, odwożony przez Chudego do domu po sesji picia brandy, gniótł tę drobną dłoń w swych gorących i spoconych rękach. Teraz również, tak samo jak tamtej nocy, dziewczyna pozwalała mu ściskać ją w milczeniu, ufnie i bez zbędnych komentarzy. Tak jakby od tamtego czasu zupełnie nic się nie zmieniło, choć przecież zmieniło się tak wiele… A może wcale nie? Może po prostu wracali dziś do punktu wyjścia? Wszak na końcu świata, gdzie czas zdawał się stać w miejscu, wszystko było możliwe!

Iza, której uwadze również nie umknęła analogia do tamtych chwil z przeszłości, przeżywała właśnie coś w rodzaju dysonansu emocjonalnego, tak nasilonego jak chyba jeszcze nigdy, a na pewno innego rodzaju, niż dotychczas zdarzało jej się przeżywać. Choć nie umiała uchwycić dokładnie myślą tego, co czuła, jej podświadomość rejestrowała paradoksalny i niezwykły charakter tego stanu, w którym najbardziej skrajne uczucia mieszały się w jednym miejscu i czasie. W owym szalonym połączeniu było wszystko – radość i smutek, uniesienie i melancholia, szczęście i ból, poczucie bezgranicznego bezpieczeństwa i ten sam podskórny niepokój, który towarzyszył jej od wielu tygodni, a którego źródła nie umiała jednoznacznie ustalić. Niemniej przyjemne doznania zdecydowanie przeważały nad złymi, tłamsiły je i neutralizowały, wystarczyło tylko wyczyścić głowę z naporu niepotrzebnych obrazów i szczątkowych, urwanych refleksji.

Wpatrzona w otchłanną ciemność za zalewaną deszczem przednią szybą samochodu, intuicyjnie trwała zatem w tym stanie, odsuwając od siebie wszelkie złe myśli, zarówno te związane z dzisiejszą rozmową z Majkiem, jak i te zupełnie od niej niezależne. Podobnie jak jeszcze godzinę temu, na łące zalanej światłem zachodzącego słońca, starała się nie myśleć o niczym, a jedynie poddawać się magii chwili, kolejnej niezapomnianej chwili, kiedy to w środku nocy, we wnętrzu ciepłego samochodu, w piekielnych ciemnościach i ulewie na samym końcu świata, nie musiała niczego się bać, bo obok był ktoś, kto zapewniał jej pełne bezpieczeństwo i komu mogła ufać całym sercem.

Ach, magiczna chwila wśród szalejących żywiołów! Gdyby mogła zatrzymać ją na zawsze! Kolejny drogocenny klejnot do skarbca jej najpiękniejszych wspomnień, które kiedyś, u schyłku życia, jako sędziwa staruszka, będzie przywoływać na pamięć, by na nowo móc się nimi delektować. Wspomnienie, które, dziś już po raz drugi, tworzyło się na jej oczach, działo się tu i teraz! Jak ważne było to, by wszystko dobrze zapamiętać, by nie przeoczyć ani jednego szczegółu! Zapamiętać na zawsze tę niezwykłą atmosferę zalanego deszczem końca świata, to niemożliwe do opisania poczucie pełni pomimo tylu trosk, obaw i niedoskonałości… Wszystkie one oddalały się teraz od niej i po kolei znikały we mgle, pozostawiając wolne pole do spokojnego, relaksującego odrętwienia. Znów było jej tak dobrze i tak spokojnie… tak błogo…

– Elfiku? – szepnął Majk. – Nie śpisz?

Drgnęła, wytrącona z półsennego stanu zawieszenia, cofnęła dłoń i poprawiła się na fotelu, na którym półleżała, mocno osunięta w jego głąb.

– Nie – pokręciła głową. – Chociaż… może faktycznie na moment przysnęłam? – uśmiechnęła się nieco zawstydzona, zerkając na zegar, który teraz, po tak krótkim, zdawać by się mogło, czasie wyświetlał już godzinę dwudziestą drugą pięćdziesiąt siedem. – Aż sama się dziwię… Chyba powoli uspokaja się ten deszcz, prawda? – dodała, wsłuchując się w cichszy teraz szum deszczu na szybach i dachu.

– Mhm – zgodził się Majk. – Odpuszcza, ale jeszcze z piętnaście-dwadzieścia minut będziemy musieli tu posiedzieć. A skoro tak, to dokończymy naszą rozmowę, okej?

– Jasne – odpowiedziała niepewnie, starając się wysilić pamięć, by przypomnieć sobie, o czym rozmawiali tuż przed uderzeniem burzy.

– Mówiłaś, jeszcze zanim lunął ten deszcz, że chciałaś zapytać mnie o interpretację metafor cyganki – poddał ostrożnie. – W odniesieniu do twojego życia.

– A tak! – podchwyciła skwapliwie. – Właśnie! Skoro już mówiliśmy o drodze i o mgle… i o twoim marzeniu… Właściwie to już dawno chciałam z tobą o tym porozmawiać, tylko nigdy nie ma na to czasu, a sam wiesz, że o takich rzeczach nie da się rozmawiać między fakturą za mięso i telefonem do Marcina w sprawie elektryki.

– Tak jest – zgodził się bez wahania. – Faktura za mięso za cholerę nie nastraja do takich rozmów. Właśnie dlatego zależało mi, żeby przyjechać dzisiaj tutaj i wreszcie pogadać o tym wszystkim jak ludzie. Od naszej ostatniej poważniejszej rozmowy trochę się tego nazbierało… Ja osobiście czekałem na to od dawna. Nie zaprzeczysz, że ostatnim razem sporo tematów zostawiliśmy w zawieszeniu, hmm? – zagadnął, na co Iza natychmiast pokiwała głową. – No właśnie. Ja dzisiaj wyrzuciłem z siebie bardzo dużo, mogę śmiało powiedzieć, że na ten moment wystarczająco… ale teraz chcę posłuchać też o tobie. Brakuje mi tego do… hmm… że tak powiem, do pełnego obrazu sytuacji. Poza tym nasza terapia z samego założenia ma działać w obie strony, prawda? Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie ona jest jak powietrze do oddychania – dodał ciszej. – Nawet jeśli czasem zamiast tego powietrza trzeba wdychać trujący gaz, od którego łeb aż pęka w szwach.

– To fakt – przyznała smutno. – Jest dokładnie tak, jak mówisz. Dla mnie też ta terapia, nawet jeśli czasem jest trudna i boli, na dłuższą metę okazuje się jedynym lekarstwem na to, czego nie da się wyleczyć inaczej. Na najbardziej ukryte i wstydliwe dolegliwości chorej duszy.

– Pięknie to ujęłaś – pokiwał głową.

– Bo taka jest prawda. Chora dusza jest chyba jeszcze gorsza od chorego ciała, a nasza terapia przynajmniej w jakimś stopniu ją leczy. W moim przypadku tak jest na pewno, mam nadzieję, że w twoim też.

– Też, elfiku – zapewnił ją cicho. – Przecież wiesz, że też.

– A ja właściwie tylko z tobą mogę porozmawiać o takich rzeczach wprost – mówiła dalej Iza. – Może jeszcze trochę z Lodzią, ale też nie zawsze i nie do końca. Bo jednak ona w wielu aspektach nie rozumie mnie tak dobrze jak ty.

– Czyli rozmawiasz o tym też z Lodzią? – zaciekawił się.

– Aha. Ostatnio bardziej się do siebie zbliżyłyśmy i opowiedziałam jej niejedno o mojej przeszłości… i o teraźniejszości też – westchnęła. – Ale jednak nie wszystko. Na przykład o pani Ziucie i tych nieszczęsnych metaforach mogę mówić tylko i wyłącznie z tobą, bo wiem, że tylko ty jeden weźmiesz to na poważnie i będziesz umiał mnie zrozumieć.

Mówiąc to, przechyliła się w fotelu i swoim zwyczajem przytuliła policzek do jego ramienia, z przyjemnością rozpoznając twardą, znajomą fakturę skórzanej kurtki. W nozdrzach poczuła zapach wody kolońskiej, tak leciutki, że uchwytny tylko dla wtajemniczonych, lecz dla niej w pełni czytelny i wyraźny. Był to zapach spokoju, bezpieczeństwa i bezwarunkowej przyjaźni, z którymi od zawsze kojarzyła jej się postać Majka. I był to również zapach terapii… nieodłączny element klimatu ich najbardziej osobistych rozmów i zwierzeń. Niepowtarzalna atmosfera końca świata też zresztą w dużym stopniu opierała się na tej zapachowej nucie, której nie dało się porównać z żadną inną.

– Wiem, o czym mówisz – odpowiedział cicho, również pochylając się w jej stronę, by przelotnie dotknąć policzkiem jej włosów, jeszcze nieco wilgotnych po deszczu. – Ja mam to samo. I to jest możliwe tylko w trybie terapii, nawet jeśli, jak to ujęłaś, sesja szczerości czasem bardzo boli. Ale jeśli operacja ma leczyć, to warto wytrzymać każdy ból, prawda?

– O tak – pokiwała głową z przekonaniem.

– Warto i trzeba – ciągnął, zagryzając wargi. – Nie wolno bać się nawet najtrudniejszych tematów, choćby cięły nam serce na pół. Kto się ich boi, ten frajer i tchórz. Zresztą od początku tak było, że w jednym kotle mieszało się wszystko. Strach przed odkryciem się, blokada, maska na twarzy… a z drugiej strony taka cholerna radość i ulga, że wreszcie można z kimś otwarcie o tym porozmawiać.

– Tak – szepnęła.

– Z kimś, kto jest taki sam i kto czuje to samo – dokończył w zamyśleniu. – Właśnie z tobą… z moim małym elfikiem z krainy czarów. A właściwie to z jakiegoś tam Korytkowa na Podlasiu – dodał żartobliwym tonem. – Ale to i tak na jedno wychodzi.

Zamilkł na chwilę, wpatrzony w ciemną szybę, po której bębniły słabsze teraz lecz nadal regularne strumienie deszczu.

– A wracając do tematu, to ja wiem, do czego chciałaś nawiązać w kwestii tych metafor – podjął ciszej, poważniejąc. – Poznałem to po twoim tonie, kiedy zaczynałaś… za dobrze go znam, żeby się nie domyślić. Chodziło ci o Miśka, prawda?

Ostatnie słowa wypowiedział szeptem, w którym czuć było napięcie. Iza pokiwała głową twierdząco, w duchu zadowolona, że sam zaczął ten wątek.

– Tak – odparła z wahaniem. – Od czasu naszej ostatniej rozmowy na jego temat… szczerze mówiąc, to ja nawet nie pamiętam, kiedy to było, ale już jakoś bardzo dawno… od tamtego czasu dużo się zmieniło. Najpierw nie chciałam w ogóle o tym rozmawiać, chyba po to, żeby nie zapeszać i dać sobie czas na przemyślenie. Podzieliłam się tym tylko z Lodzią… Nie gniewaj się – dodała ze skruchą, mocniej przytulając policzek do jego ramienia. – Nie miałam zamiaru niczego przed tobą ukrywać, ale chyba potrzebowałam bardziej kobiecej rady niż naszej rozmowy w trybie terapii. Przynajmniej na tamten moment.

– Rozumiem – szepnął Majk. – Ale teraz już mi o tym opowiesz?

– Teraz opowiem ci wszystko – pokiwała głową. – To już od dawna leży mi kamieniem na sercu, bo ukrywać cokolwiek przed tobą, to jak okłamywać samą siebie.

Majk w milczeniu wyciągnął ramię, do którego tuliła policzek, i objął ją nim, przez co jej głowa przesunęła się teraz i spoczęła na jego piersi. Zapach jego ledwie przeschniętej po deszczu koszulki był taki kojący i przyjemny…

– Chociaż ja i tak chyba siebie okłamuję – ciągnęła w zamyśleniu. – Wychodzi na to, że sama ze sobą nie umiem być do końca szczera. A może raczej błądzę jak dziecko we mgle? Właśnie w tej mgle, o której mówiła pani Ziuta… Powiedz mi, Majk, bo ja już sama nie wiem… Czy to jest możliwe, żeby kogoś kochać i kompletnie nie umieć mu zaufać?

Majk znieruchomiał i na kilkanaście sekund w samochodzie zapadła cisza przerywana jedynie cichutkim szumem padającego deszczu.

– Mówisz o Miśku? – szepnął w końcu.

– Aha. O nim – westchnęła. – Bo widzisz… on chce do mnie wrócić. Ostatnio to wygląda coraz poważniej, przynajmniej z wierzchu, tylko że ja sama już się w tym gubię. Ale opowiem ci po kolei, bo to jest dosyć pogmatwane.

Ze ściśniętym sercem, starając się wyrażać jak najbardziej zwięźle, opowiedziała mu o wszystkim, co dotyczyło Michała i czym dotychczas, od całych trzech miesięcy, nie podzieliła się z nim w trybie terapii, odsuwając to na bliżej nieokreśloną przyszłość. Teraz wyrzucenie z siebie nagromadzonego balastu, choć z jednej strony było cięższe, z drugiej sprawiało jej wyraźnie odczuwalną ulgę. Zrelacjonowała mu zatem kwietniowe spotkanie z Michałem przy korytkowskim cmentarzu i rozmowę, podczas której padła jego prośba o drugą szansę, opisała incydent ze starą Krzemińską oraz cały kontekst napiętych i wrogich relacji między ich rodzinami, następnie niedokończone spotkanie w Old Pubie, suto okraszone dwuznacznymi aluzjami, a także kwestię propozycji wspólnego biznesu oraz wątek działki w Polanach, na której miał powstać przytulny dom pod wierzbami.

– Wszystko ze mną konsultuje, nagle tak bardzo chce znać moje zdanie – podsumowała smutno. – Oczywiście wszystko i tak zrobi po swojemu, ale gdyby to się działo rok temu, byłabym przeszczęśliwa… po prostu w siódmym niebie… Nie wiem, dlaczego dzisiaj tak od niego uciekam i boję się mu zaufać. Czy to ze mną coś jest nie tak? Coś się chyba stało z moją świadomością, wiesz? – zastanowiła się. – Nie umiem tego opisać do końca, ale to jest tak, jakbym widziała rzeczy, których wcześniej nie widziałam, a nie mogła zobaczyć tych, na których najbardziej mi zależy. Mgła. To jest właśnie ta moja mgła, Michasiu. I teraz tak mi przychodzi do głowy… na kanwie naszej dzisiejszej rozmowy… że w pewnym sensie ja też zdradziłam swoje ideały. Powiedz mi, co o tym myślisz?

Majk, który przez cały ten czas słuchał jej w absolutnym milczeniu, siedząc nieruchomo jak zaklęty głaz, drgnął teraz, podniósł wolną rękę i w bezwarunkowym odruchu przeciągnął nią po swych wilgotnych i splątanych włosach.

– Nie wiem – szepnął, kręcąc głową. – Nie wiem, elfiku… Zastrzeliłaś mnie.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że powinnam była powiedzieć ci to wszystko już wcześniej – zgodziła się skruszonym tonem Iza. – I uwierz, źle mi z tym było… dopiero teraz widzę, jak bardzo źle czułam się w środku, kryjąc to przed tobą. Pociesza mnie tylko to, że i ty nie mówisz mi wszystkiego, bo… bo niektóre tematy po prostu są za ciężkie… nawet dla najbliższych przyjaciół… nawet w trybie terapii…

– Tak – westchnął, cofając prawe ramię, którym ją obejmował. – Są cholernie ciężkie… i kto tego nie przeżył, może się wypchać trawą, bo i tak nic nie zrozumie.

Odsunął się od niej i oparł się lewym ramieniem o kierownicę, wpatrując się w ciemną szybę, na której rozbryzgiwały się coraz mniejsze i coraz rzadziej padające krople deszczu. Iza również zapatrzyła się w to miejsce, jakby chciała podążyć za jego wzrokiem… jakby w kroplach, które razem obserwowali, zaklęta była niema odpowiedź na wszystkie nurtujące ją pytania…

– Jednego jestem pewien – podjął cicho Majk po długiej chwili ciszy. – Nie jestem dobrą osobą do udzielania ci rad w tym względzie. Właściwie to chyba jestem najgorszym adresem, pod jaki mogłabyś trafić ze swoimi wątpliwościami.

– Dlaczego? – zdziwiła się.

– Dlatego że moja opinia nie będzie wiele warta – odparł, zagryzając wargi. – Niestety w tych sprawach nie umiem być obiektywny.

– Ale przecież ja wcale nie chcę obiektywnej opinii! – odparła żywo Iza, aż podrywając się na siedzeniu. – No co ty, Majk… Ja cię pytam właśnie o twoje subiektywne zdanie! Gdybym chciała obiektywnej opinii, zapytałabym kogokolwiek z brzegu, prawda? Rozmawiałam już zresztą o tym z Lodzią i ona poradziła mi, żebym dała Misiowi drugą szansę. A mama Pabla radziła mi, żeby iść za głosem serca… Sama nie wiem, czy jedna rada łączy się z drugą, czy raczej obie nawzajem sobie przeczą, i dlatego czuję się taka zagubiona. Tym bardziej twoja rada i interpretacja, zwłaszcza w świetle tych metafor pani Ziuty, będzie dla mnie najważniejszym drogowskazem. Nikt nie rozumie mnie lepiej niż ty…

Majk pochylił się do przodu, jak przygnieciony niewidzialnym ciężarem, i opuścił głowę, aż wilgotne kosmyki opadły na kierownicę, przysłaniając mu twarz.

– Okej – powiedział cicho. – Spróbuję ci odpowiedzieć, Izula… Po dzisiejszym dniu, po tym genialnym doładowaniu elfikową energią i całej naszej rozmowie na metafizyczne tematy, jestem innym człowiekiem niż jeszcze parę godzin temu. Jakbym wszedł na inny poziom świadomości… Z jednej strony mam takie głupie wrażenie, że po tych znakach z zaświatów już nic mnie nie złamie, a w drugiej zaczynam rozumieć, że tu i tak nic do końca nie zależy od nas. Może babcia ma rację, kiedy mówi, że wszystko trzeba zostawić w rękach Boga? Jak dla mnie to na pewno nie wszystko, ale pewne sprawy chyba tak. I coś czuję, że będę musiał się w końcu przeprosić z tym starym frajerem… no, mniejsza o to – machnął lekko samymi palcami prawej dłoni. – Powiem ci tak, mały elfie. Mama Pabla ma rację, a ja mogę tylko podpisać się pod tym, co ci powiedziała. Musisz iść za głosem serca. Wszystko inne, co mógłbym ci odpowiedzieć, byłoby manipulacją, a ja nie chcę manipulować. Nie w tym przypadku. Tak jak powiedziałaś, czy może raczej dałaś do zrozumienia, raz stracone zaufanie trudno jest odzyskać i to dotyczy również trybu terapii. Znasz mniej więcej moje zdanie na temat Miśka – dodał spokojnym, jakby nieco znużonym tonem. – Nie będę wygłaszał go po raz kolejny, bo to nic nie wniesie do sprawy. Tak czy inaczej ono się nie zmieniło.

– Czyli nadal jest negatywne – stwierdziła równie spokojnie Iza.

– Nie chcę tego wartościować – odparł wymijająco. – Powiedziałaś mi wcześniej, że w mojej sprawie… tej, z której ci się zwierzyłem… sam muszę podjąć decyzję i nie powinienem ulegać twoim sugestiom. Więc ja teraz mówię ci to samo.

– Rozumiem – szepnęła. – Jasne.

– Po prostu nie chcę w żaden sposób wpływać na ciebie, ani tym bardziej otwarcie dawać ci rad w kwestii Miśka – podjął stanowczo. – Nie, Iza. Mogę natomiast powiedzieć ci, co w tym kontekście osobiście sądzę o tej mgle… i o drodze… tak jak mnie prosiłaś. Ty wzięłaś udział w moim eksperymencie w trybie terapii i przedstawiłaś mi uczciwie swoje zdanie, więc teraz i ja zrobię to samo. Tylko pamiętaj… nie jestem obiektywny – zastrzegł. – Nie jestem, nie będę i nie zamierzam być, z góry cię o tym uprzedzam.

– Oczywiście – pokiwała głową.

– Okej – westchnął.

Siedział nadal pochylony nad podłogą auta, z twarzą przysłoniętą posklejanymi od wilgoci kosmykami włosów, przez które przebijały się kolorowe światełka wskaźników na desce rozdzielczej peugeota. Przez głowę Izy, która cierpliwie czekała na jego interpretację, przebiegła absurdalnie nieistotna myśl, że te włosy pewnie już mu wyschły, tylko pozostały takie pozlepiane. I że wystarczyłoby przeczesać je palcami, by odzyskały swą naturalną miękkość.

– Jak dla mnie mgła, która musi opaść, to znak, żeby zaczekać z pochopnymi decyzjami – podjął Majk, starannie dobierając słowa. – I właśnie to prawdopodobnie miała na myśli ta cyganka, zarówno w twoim przypadku, jak i w moim.

– Tak – zgodziła się skwapliwie Iza. – Mówiła też pani Jadzi, że trzeba poczekać, aż obraz w lustrze obróci się do końca. I ja to odczytuję jako konieczność zmiany sytuacji, może jej naprawy… Tak czy inaczej za każdym razem chodzi o czekanie. Tak jak mówisz, można to rozumieć jako unikanie pochopnych kroków… głupich decyzji, których potem można pożałować… Interpretuję to tak jak ty i dlatego w kwestii Misia staram się nie działać impulsywnie, tylko zachować ostrożność.

– Hmm – mruknął Majk. – Tak… chociaż z tym obrazem w lustrze sprawa wcale nie jest taka prosta. Albo inaczej… jest bajecznie prosta, ale z początku trudna do uchwycenia. Przynajmniej tak było w moim przypadku, więc pewnie tak jest i w twoim. Gdyby było inaczej, ta czarownica z zaświatów nie używałaby tak konsekwentnie tych samych obrazów w rozmowie z każdym z nas, nie sądzisz?

– Masz rację – szepnęła Iza. – I u mnie, i u ciebie musi chodzić mniej więcej o to samo.

– Ale wróćmy do tej mgły i czekania – podjął ostrożnie. – Wiesz, co ci powiem? Osobiście, jako relatywnie stary frajer po trzydziestce, który dostał już od życia niejednego solidnego kopa w dupsko, uważam, że czas to miecz obosieczny i nie zawsze działa na naszą korzyść. Łatwo przegapić ten jeden kluczowy moment, kiedy już nie jest za wcześnie, a jeszcze nie jest za późno, czy to na decyzję, czy to na odkrycie kart… zależy od sytuacji. Dlatego ta otwarta rada mamy Pabla, żeby iść za głosem serca, jest tu, moim zdaniem, nie do przebicia.

– Rozumiem – szepnęła Iza.

– Musisz dać się poprowadzić swojej elfikowej intuicji – ciągnął Majk, podnosząc głowę i spoglądając jej w półmroku prosto w oczy. – Uwierz mi, nie ma lepszego drogowskazu niż ona. Znam cię już na tyle, że nie mam co do tego wątpliwości. Jesteś uosobieniem dobra, a dobro zawsze wygrywa w ostatecznym rozrachunku. Dlatego zaufaj samej sobie i nie daj się manipulować żadnym sugestiom z zewnątrz. Ludzie, nawet najbardziej życzliwi, mogą cię oszukać albo po prostu działać na własną korzyść… ale ty, jeśli skupisz się i odrzucisz wszystko co zewnętrzne, nie oszukasz samej siebie i znajdziesz właściwą odpowiedź na wszystkie swoje pytania. Daj sobie tylko szansę, Izulka. Spójrz w głąb siebie… powoli, bez pośpiechu… i posłuchaj, co powie ci serce. Nie zagłuszaj go, nie podpowiadaj mu nic, tylko słuchaj. Niech to ci zabierze tyle czasu, ile trzeba, bez przyśpieszania i bez opóźniania tego, co ma w tobie dojrzeć. Zdaj się na intuicję i idź za nią, bo tylko ona może wyprowadzić się z tej szatańskiej mgły. I dopiero jak z niej wyjdziesz, zobaczysz, która droga jest dobra… która jest naprawdę twoja.

Iza słuchała go z zapartym tchem, jak zahipnotyzowana. Choć patrzyła na niego, nie widziała jego twarzy, gdyż słabe światło różnobarwnych kontrolek samochodu świeciło zza jego pleców, rozświetlając jedynie zmierzwiony kontur jego włosów. On za to dobrze widział jej twarz, a zwłaszcza jej lśniące w półmroku wielkie oczy, w których, wbrew temu, co mu dziś opowiedziała, odczytywał nowe pokłady nadziei.

– Jeżeli mogę ci udzielić jakiejkolwiek rady w trybie terapii, to tylko takiej – mówił dalej, wpatrując się w te oczy. – Nie szamocz się, nie staraj się wszystkiego zrozumieć na siłę i nie szukaj rad innych ludzi, bo każdy będzie mówił ci co innego, a ty będziesz kręcić się w kółko. Nikt z nich… nawet ja, a może zwłaszcza ja… nie poprowadzi cię tak prawidłowo, jak zrobi to twoje dobre i wrażliwe serducho. Zaufaj mu, Izulka. Ja zresztą też mu ufam… ufam, że samo powoli odczyta to, co chce ci przekazać nasza zwariowana cyganka. Niestety każdy musi dojść do tego sam, ale nawet jak trochę pobłądzi, to w końcu wyjdzie z mgły i dotrze do celu, a przynajmniej znajdzie się na właściwej drodze. Ja sam, jako stary bęcwał, który sporo już w życiu widział, dopiero niedawno zrozumiałem jedną ważną rzecz. Mianowicie to, że na właściwą drogę nie da się wyjść z mapą i kompasem, w kontrolowany i… że tak powiem… wyrachowany sposób. Trzeba zostawić sobie pole na spontana. Odrzucić idées fixes, otworzyć się na samego siebie i działać tak, jak podpowiada głos serca. Bo ono naprawdę podpowiada, trzeba tylko nauczyć się go słuchać.

Iza powoli pokiwała głową.

– Dziękuję ci – odparła, kiedy znów na dłuższą chwilę w aucie zapadła cisza. – Nie ukrywam, że z początku liczyłam na jakieś konkretniejsze wskazówki, ale teraz widzę, że to, co powiedziałeś, to w obecnej sytuacji najlepsza rada, jaką mogłam dostać. W trybie terapii i nie tylko. I właściwie nie trzeba mi nic więcej, rozumiem, co chcesz mi przekazać. Mówisz dzisiaj jak natchniony.

Majk uśmiechnął się smutno.

– Natchniony? – powtórzył z przekąsem. – Raczej pragmatyczny do wyrzygu. A do tego może też głupi i naiwny, żałosny frajer jak zwykle… Ale nie mogłem powiedzieć ci nic innego. Po prostu wiem, że do pewnych rzeczy trzeba dojść samemu, choćby bolało jak diabli. Mnie czy ciebie, mniejsza o to. Nasza terapia to naczynia połączone i jeśli ktoś ma cierpieć, to niech to będę ja.

– Nie rozumiem – szepnęła zdezorientowana Iza. – Przecież każdy musi cierpieć za siebie.

– O tym właśnie mówię – uśmiechnął się znowu leciutko. – Ale zostawmy to już, elfiku. Tak jak powiedziałem, będziemy ufać twojej intuicji, ja bardzo wierzę, że ona wyprowadzi cię z tej mgły i pociągnie w odpowiednią stronę.

– Twoja ciebie też – dodała szybko.

– Tak jest – zgodził się spokojnie. – Chociaż ja z mojej mgły już powoli wychodzę. Z tej największej wyszedłem już jakiś czas temu i wiem, czego chcę. Wreszcie wiem, jaki był i jest głęboki sens tych wszystkich moich porażek… i na co tak długo czekałem… Co prawda nadal muszę czekać, tak jak ty, ale jednak po naszej dzisiejszej rozmowie i tym niesamowitym doładowaniu elfikową energią… Powiedz mi coś, Iza – przerwał sobie nagle. – Czy nadal, kiedy w trybie terapii głaskasz mnie po włosach, myślisz… o nim?

Iza wyprostowała się, zaskoczona tym pytaniem, mimo że samo w sobie było jak najbardziej naturalne. Na początku przecież zawsze tak było – włosy Majka kojarzyły jej się jednoznacznie z Michałem, automatycznie przywoływały jej na pamięć jego postać, wywołując w niej burzę emocji. Lecz czy dzisiaj też tak było? Nie… chyba nie… no, może przez jeden ułamek sekundy, ale to był raczej tylko podprogowy impuls, a nie świadoma myśl. Odsunęła przecież od siebie nawet tamto skojarzenie z korytkowską łąką…

– O Misiu? – powtórzyła niepewnie, jakby sama chciała dać sobie czas na odpowiedź.

– Mhm… o Misiu – skinął głową Majk. – Myślałaś o nim dzisiaj, kiedy na tej trawie ładowałaś baterie swojemu terapeucie?

W jego głosie zabrzmiała nuta smutnej ironii, jednak skupiona na treści pytania Iza puściła ją mimo ucha. Pytanie niby proste, a wcale niełatwe… Czy myślała dzisiaj o Michale, gładząc włosy Majka?

– Nie – odpowiedziała w końcu, sama nieco zdziwiona tą konkluzją. – Nie myślałam o nim. Właściwie to chyba nie myślałam o niczym. Po prostu cieszyłam się chwilą.

– To tak jak ja – szepnął.

Gdyby mogła teraz widzieć jego twarz, niewątpliwie zauważyłaby, że rozjaśniła się ona jak pod dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– A wracając do tematu – podjął ciepło. – Moja intuicja jest teraz mniej ważna niż twoja, elfiku. Ja jestem w innym punkcie świadomości… i terapii… Mam moje znaki, naszą cygankę, całą tę sferę metafizyczną, która długo będzie trzymać mnie przy życiu… Poradzę sobie. Teraz czas na ciebie.

Iza pokiwała głową, wciąż starając się ogarnąć umysłem to, co jej powiedział. Choć nie miała teraz czasu, by dogłębnie się nad tym zastanawiać, z góry wyczuwała, że otwarta wskazówka, jaką jej dał, w świetle życiowego doświadczenia, o jakie był od niej starszy, pozwoli jej spojrzeć na swoją sytuację pod innym kątem. Świadomość ta sama w sobie napawała ją spokojem i optymizmem. Tak, zastanowi się nad tym jeszcze… jutro w pociągu do Radzynia.

– Dziękuję ci – uśmiechnęła się, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Nic więcej nie musisz mówić, zrozumiałam sedno i postaram się działać tak, jak mi zasugerowałeś. Może z początku nie będę umiała prawidłowo wsłuchać się w głos serca, ale postaram się stopniowo wyciszyć wszystkie inne głosy… w sensie rad i komentarzy z zewnątrz… i wtedy może usłyszę go lepiej. To bardzo sugestywna podpowiedź i jestem ci za nią naprawdę wdzięczna. Dzisiejsza sesja terapii była bardzo owocna, przynajmniej dla mnie. A mam cichą nadzieję, że dla ciebie też – dodała ciszej. – Przynajmniej w pewnym sensie.

– Dla mnie też, elfiku – pokiwał głową. – Nawet bardziej, niż myślisz i niż ja sam się spodziewałem. Wiesz? Ten nasz koniec świata to cholernie dziwne miejsce, z jednej strony straszne i dołujące, a z drugiej… magiczne. Jak kraina cudów, może złowroga i niebezpieczna, ale jednak nieporównywalna z niczym innym.

– Tak – szepnęła. – Właśnie tak. Ja też to czuję.

– Dlatego i ja dziękuję ci za tę rozmowę – podjął Majk, sięgając w półmroku ręką, by odgarnąć kosmyk włosów, który opadł jej na policzek. – Taką zupełnie inną niż na co dzień w firmie… jak nie z tego świata. Tego mi było trzeba, Izula. Kolejny wieczór, który zapamiętam do końca życia… no, chyba że na starość dopadnie mnie demencja – zażartował swobodniejszym tonem. – A że starość coraz bliżej, to coraz bardziej trzeba się z tym liczyć. Hmm… chyba możemy już jechać, co? Zobacz, prawie przestało lać.

Mówiąc to, wskazał na przednią szybę peugeota, po której spływały już tylko pojedyncze krople wody, po czym zdecydowanym gestem dłoni zapalił światła mijania. Ich jasna smuga rozświetliła okoliczne krzewy i drogę, a na ich tle siąpiący słabo deszcz, którego natężenie nie utrudniało już widoczności.

– Tak, jedźmy, szefie – zgodziła się wesoło Iza. – Obyśmy tylko nie zaryli po uszy w tym błocie. Jak dobrze, że to ty prowadzisz! Ja chyba dostałabym zawału serca!

Majk parsknął śmiechem, odpalając silnik, i po chwili srebrny peugeot, zawróciwszy z niemałym trudem na mokrej trawie u stóp pagórka z wielkim dębem, błotnistą drogą ruszył w kierunku cywilizacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *