Anabella – Rozdział XCV

Anabella – Rozdział XCV

– Iza, szykuj wszystko, okej? – rzucił podenerwowany Robert, kierując się w stronę wyjścia z sypialni. – Torba z rzeczami i dokumenty! Ja lecę po samochód. Na razie siedź spokojnie, Mel, podjadę pod same drzwi i ruszamy!

Siedząca na łóżku, ubrana już w wyjściową sukienkę Amelia pokiwała głową, starając się uśmiechnąć, jednak w tym samym momencie bolesny skurcz sprawił, że musiała w pełni skupić się na oddychaniu i opanowaniu bólu.

– Zaraz pomogę ci wstać, kochanie – zapewniła ją Iza, zajęta zwinnym zbieraniem na jedno miejsce potrzebnych rzeczy. – Powiesz mi, kiedy będzie najlepszy moment, dobrze? Spróbujemy zdążyć do samochodu przed następnym skurczem.

Była trzecia nad ranem i właśnie rozpoczynała się na dobre akcja porodowa. Iza, która dopiero co przyjechała do Korytkowa i spędzała tu pierwszą noc urlopu, już wieczorem z troską zauważyła, że Amelia nie wygląda najlepiej, ta zaś potwierdziła, że w istocie czuje się trochę dziwnie i zaczyna odczuwać delikatny ból. Mimo to, jako że do oficjalnego terminu porodu został jej jeszcze pełny tydzień, położyła to na karb zmęczenia i emocji z powodu przyjazdu ukochanej siostry, prosząc, by rodzina na razie nie podnosiła niepotrzebnego alarmu. Iza i Robert zgodzili się zatem, żeby jak najszybciej położyła się do łóżka i wypoczęła, a kiedy niebawem rzeczywiście spokojnie zasnęła, odetchnęli z ulgą i sprzątając po kolacji, pogawędzili sobie jeszcze we dwójkę o bieżących sprawach prawie do północy. Jednak kiedy dwie godziny później okazało się, że wieczorny ból, jaki odczuwała Amelia, nie tylko nie przeszedł, ale teraz z każdym kwadransem wręcz coraz bardziej się nasilał, nie było już wątpliwości, że to nie było żadne zmęczenie czy emocje, a po prostu mała Klara prosiła się na świat.

Wybudzona przez zaniepokojonego Roberta z głębokiego snu, w który dopiero co zapadła, Iza natychmiast poderwała się z łóżka i przystąpiła do działania, pomagając siostrze ubrać się i pozbierać rzeczy potrzebne do szpitala. Na szczęście zarówno ona, jak i Robert, pomimo naturalnego zdenerwowania, zachowali pełnię przytomności i racjonalnego panowania nad sytuacją, dzięki czemu już kilkanaście minut później zgięta wpół i oddychająca w kontrolowany sposób Amelia została wyprowadzona na podwórko i znalazła się w samochodzie.

– Jedź z Melą, Robciu, i niczym się nie martw, ja tu już wszystko ogarnę! – zapewniła szwagra Iza. – Sklep, chłopaków i wszystko… damy sobie radę. Daj mi tylko znać, czy wszystko okej, dobrze? Bo będę się martwiła.

– Jasne, Iza – skinął głową Robert, pośpiesznie zajmując miejsce za kierownicą. – Wyślę smsa. Dzięki, siostra!

Ostatnie słowa częściowo zagłuszyło silne trzaśnięcie drzwiami i czarne audi Roberta, które zakupił zaledwie miesiąc wcześniej i które wczoraj Iza miała okazję zobaczyć po raz pierwszy, wyjechało na drogę i z impetem ruszyło w stronę Radzynia Podlaskiego. Wciąż oszołomiona nocną akcją dziewczyna jak w transie wróciła do pustego domu i zebrawszy po drodze z podłogi w ganku kilka rozrzuconych w pośpiechu drobiazgów, powoli przeszła do salonu i opadła na fotel.

„Za kilkanaście minut powinni być na miejscu” – myślała, wizualizując sobie dobrze znaną drogę do Radzynia, którą w liceum codziennie jeździła do szkoły. – „Oby tylko wszystko było w porządku! Trzymaj się, moja dzielna Melciu… Boże, spraw, żeby wszystko poszło dobrze!”

Oparła głowę o fotel i przymknęła oczy, starając się myśleć pozytywnie. Jednak niepokój o siostrę nie dawał stłumić się do końca, dlatego po kilku minutach, uznając, że tej nocy i tak już nie zaśnie, zerwała się z miejsca, przebrała się i zakasawszy rękawy zabrała się za sprzątanie wszystkiego, co w idealnie wysprzątanym domu Amelii jeszcze dało się posprzątać. Wkrótce za oknami zaczęło się przejaśniać. Dopiero wtedy zaaferowana Iza przypomniała sobie o telefonie, który został w torebce w jej pokoju, a na który przecież w każdej chwili mógł przyjść ważny sms od Roberta. Chwyciła szybko aparat i zerknęła na pulpit powiadomień – owszem, była tam wyświetlona informacja o jednej nieodczytanej wiadomości, ale pochodziła ona z poprzedniego wieczoru i była od Michała.

Sorry, że tak późno się odzywam, mam nadzieję, że jeszcze nie śpisz? Jutro w Małowoli jest impreza, o której wspominałem, sprawdziłem, sprawa aktualna, od 19.00 można się meldować u Mańczaka. To co, mała? Jedziemy?

Iza westchnęła i zniecierpliwionym gestem wygasiła telefon. Jasne, nie miała czym się teraz zajmować, tylko dyskoteką w Małowoli! W tym momencie przyszedł kolejny sms, tym razem ten wyczekiwany, od Roberta.

Jesteśmy na oddziale, na razie wszystko gra, ale do końca jeszcze daleko. Trzymaj kciuki za Melę i zorganizuj sklep, a Piotrek niech zajmie się sprawami na budowie, okej? Dam znać, jak będzie po wszystkim. Robert.

Uspokojona Iza z uśmiechem wklepała wiadomość zwrotną.

Jasne, Robciu, dziękuję za wiadomość. Dbaj o Melcię, ja wszystkim się zajmę. Cały czas o Was myślę i czuwam nad sytuacją. Powodzenia, kochani! Iza.

***

Konieczność zajęcia się organizacją dnia w firmie państwa Staweckich, a w szczególności otwarcia sklepu o godzinie szóstej trzydzieści, skutecznie zajęło Izie męczący czas oczekiwania na wieści od Roberta. Kilka minut po szóstej na miejscu zameldowała się Agnieszka z Pepusiem półleżącym w lekkiej spacerówce. Ponieważ poprzedniego dnia Amelia dała ekspedientkom wolne i wcześniej zamknęła sklep, by świętować przyjazd siostry, Iza nie miała jeszcze okazji zobaczyć się z dawną przyjaciółką. Widok chrześniaka, który od ostatniego razu, kiedy go widziała, urósł niemal dwa razy tyle, sprawił jej najszczerszą radość, zwłaszcza gdy patrzący na nią z ciekawością z perspektywy wózka chłopiec niespodziewanie obdarzył ją szerokim, bezzębnym uśmiechem.

– Ach, jaki on jest uroczy! Cześć, Pepuniu! Prześliczny jesteś! – zawołała, schylając się nad dzieckiem, by ucałować je w czółko, a następnie podbiegła do równie ucieszonej jej widokiem Agnieszki i uścisnęła ją serdecznie. – Hej, Aga, ciebie też tak dawno nie widziałam… Wyglądasz wspaniale! A jak włosy ci urosły!

Rzeczywiście, w porównaniu z wyglądem z czasów końca ciąży, a nawet z chrztu Pepusia sprzed dwóch miesięcy, Agnieszka prezentowała się wyjątkowo korzystnie. Jej dotąd blada, lekko zielonkawa cera nabrała obecnie zdrowszego odcienia, błękitne oczy nie były już podkrążone na sino-czerwono, a jasne, kręcone włosy, w ostatnim roku zaniedbane i zazwyczaj zwinięte w niedbały kłębek na karku, wydłużyły się o kilka dobrych centymetrów, jednocześnie odzyskując dawny połysk i sprężystość.

– Cześć, Izunia – odpowiedziała, z radością odwzajemniając jej uścisk. – Tak się cieszę, że cię widzę! Nie sądziłam, że od samego rana będziesz w sklepie, przecież jesteś na urlopie. Amelia mówiła, że… a właśnie, gdzie ona jest?

– W Radzyniu – uśmiechnęła się tajemniczo Iza.

Agnieszka wytrzeszczyła na nią oczy.

– To znaczy, że?…

– Aha. Pojechała już z Robciem do szpitala. Ale na razie jeszcze…

– Hej, dziewczyny! – odezwał się znajomy głos i do sklepu od strony zaplecza zajrzał Piotrek Siwiec. – Jesteście już? O, cześć, Iza! – ucieszył się, wchodząc szybko do środka. – Słyszałem, że miałaś przyjechać, chyba nawet wczoraj, nie? Siema, szkrabie! – zawołał wesoło do Pepusia, który na jego widok zaśmiał się radośnie w głos i zamachał w powietrzu maleńkimi rączkami. – Jak tam, wyspałeś się? Widać, widać! Energia aż nas rozpiera, co? A, i Zosia już jest! – dodał, wskazując ruchem głowy na nieśmiało zaglądającą do środka drugą ekspedientkę. – No to co? Robota czeka. Nie ma jeszcze Roberta? – zerknął zdziwiony na Izę. – Nie widziałem jego samochodu, pojechał po towar?

– Jakbyś tak nie mielił jęzorem na prawo i lewo, to już byś wszystko wiedział – upomniała go z urazą Agnieszka. – Nie dasz Izie dojść do słowa.

– A co się dzieje? – zaniepokoił się chłopak, wyprostowując się nad wózkiem Pepusia, z którym właśnie żartobliwie przybijał piątkę.

Wiadomość o tym, że Amelia pojechała w nocy na porodówkę, zelektryzowała nowo przybyłych pracowników, którzy pod nieobecność szefostwa natychmiast karnie poddali się pod jurysdykcję Izy. Nim minęło dziesięć minut, sklep został przygotowany pod otwarcie dla klientów, zaś Piotrek, decyzją Roberta ustanowiony na dzisiejszy dzień tymczasowym kierownikiem budowy na działce od Andrzejczakowej, z niecierpliwością wydzwaniał do pozostałych dwóch pracowników (tak jak on pochodzących z Małowoli), którzy jak zwykle rano spóźniali się do pracy.

– Dobra, Wojtek i Konrad już się ogarnęli i jadą, będą za dziesięć minut – zameldował Izie zajętą uruchamianiem kas fiskalnych na dziale spożywczym, gdzie dziś miała pracować wraz z Zosią. – Jakby Robert dzwonił, to powiedz mu, że wszystko ogarnę na luzie, on niech zajmuje się swoimi dziewczynami i niczym więcej – zastrzegł. – Jak mała się urodzi, to on i tak pewnie przez dwa dni będzie nieprzytomny. Daj mi go, wniosę ci na górę – dodał do Agnieszki, stanowczym gestem przejmując z jej rąk wózek z Pepusiem. – No co ty wyprawiasz, kobieto? Tyle razy mówiłem ci, żebyś sama tego nie robiła, nie? Jeszcze spadniesz z nim ze schodów!

Agnieszka wzruszyła tylko obojętnie ramionami i posłusznie cofnęła się o krok, pozwalając mu zająć się dzieckiem.

– Pepik już jest pewnie całkiem ciężki, co? – zauważyła z uśmiechem Iza, zerkając na leżącego grzecznie chłopca, którego Piotrek właśnie zaczął wnosić razem z wózkiem na pierwsze piętro, gdzie znajdował się obsługiwany przez Agnieszkę dział przemysłowy. – I już prawie umie sam siedzieć!

– Aha – mruknęła Agnieszka. – Umie już siedzieć z podparciem i bardzo to lubi, bo wtedy dobrze widzi wszystko dookoła, ale w tym wieku nie może tak siedzieć za długo, to jest jednak spore obciążenie dla kręgosłupa. Więc kładę go na razie w pozycji półleżącej i tylko czasem podciągam wyżej. Na szczęście w spacerówce łatwiej go wozić, z tym głębokim wózkiem to był obłęd, mówię ci. Zwłaszcza jak popadało i trzeba było brnąć tym koromysłem przez błoto i kałuże.

– Wyobrażam sobie – pokiwała głową Iza, zerkając na nią spod oka. – Ale czas szybko leci, niedługo Pepuś nauczy się chodzić i będziesz mogła prowadzić go za rączkę. Karmisz go jeszcze piersią? – dodała z zaciekawieniem.

– Już prawie wcale – odparła stoicko Agnieszka. – Tylko trochę w nocy, bo tak mi łatwiej, nie chce mi się chodzić do kuchni podgrzewać mleka. Poza tym on się do tego tak przyzwyczaił, że nie wiem, jak dam radę go odstawić – skrzywiła się z niechęcią. – Mógłby już zacząć przesypiać cięgiem całą noc i nie kwękać wiecznie o to mleko… Smoczka uspokajacza w nocy nie chce, wypluwa i wrzeszczy, a jak tylko dam mu possać pierś, to niewiele zje, ale za to zaraz potem śpi do rana jak zabity.

– Widocznie chce się przytulić do mamy – zauważyła z łagodnym smutkiem Iza, widząc, że, wbrew jej cichym nadziejom, w stosunku Agnieszki do dziecka nadal nic się nie zmieniło. – Dla takiego maluszka to jest jeszcze ważniejsze niż jedzenie.

– Dobra, lecę na górę – przerwała jej z lekkim zniecierpliwieniem Agnieszka, ruszając w ślad za Piotrkiem i Pepusiem, którzy zniknęli już za podestem pierwszego piętra. – Trzeba przygotować obsługę, zaraz nawali się klientów z wiochy i z hotelu… Iza? – zatrzymała się na najniższym stopniu schodów i spojrzała na nią niepewnie. – Mogłybyśmy potem trochę dłużej pogadać na osobności? Nie mówię, że koniecznie dzisiaj, bo wiadomo, jaki jest kocioł, i pewnie stresujesz się Amelią. Ale jakoś na dniach?

– Jasne, Aga, nie ma sprawy – zapewniła ją ciepło Iza. – Jestem tu przecież całe trzy tygodnie, jeszcze zdążymy nagadać się do woli. Ja sama też chcę cię zapytać o parę rzeczy, mam poza tym parę upominków dla Pepusia, bo przecież chrzestna nie mogła przyjechać z gołymi rękami – uśmiechnęła się. – Więc ja też będę naciskać, żeby…

Przerwał jej hałas silnika samochodu zajeżdżającego na placyk przed sklepem.

– Oho, Konrad z Wojtkiem już są! – zauważyła Agnieszka, odwracając się czym prędzej i wspinając się po schodach na górę. – Dzięki, Iza… Piotrek! Chłopaki już są! Złaź szybko… No zostaw go, człowieku, po jakiego diabła wyciągasz go z wózka? – dobiegł z piętra jej poirytowany głos. – Tyle razy cię prosiłam, żebyś chociaż rano mi tego nie robił! Potem przez pół dnia będzie mi ryczał, że nie chce siedzieć w wózku!

– Nie będzie, prawda, Pep? – odpowiedział jej wesoły głos Piotrka. – Jak się umawiamy, że jesteśmy grzeczni, to jesteśmy, nie? No, trzymaj się, młody, przybij z wujkiem Piotrkiem piątaka i do wieczorka! Pa!

Po czym szeroko uśmiechnięty zbiegł po schodach i wypadł ze sklepu, po drodze gestem dłoni pozdrawiając Izę i Zosię, które zajęły już miejsca za ladą w oczekiwaniu na pierwszych klientów.

***

Przez sklep państwa Staweckich przewijały się całe tabuny klientów, wśród których, jak zauważyła Iza, więcej było nieznajomych gości hotelu Krzemińskich niż znajomych mieszkańców Korytkowa. Ci ostatni, w większości należący do grona stałych klientów Amelii, witali się życzliwie z dawno niewidzianą Izą, a niektóre panie zostawały dłużej, by pogawędzić, bowiem po wiosce lotem ptaka rozniosła się już wieść, że właścicielka sklepu pojechała w nocy do Radzynia rodzić córeczkę. Choć w głębi duszy Iza szalała z niepokoju, gdyż godziny mijały, a Robert nie odezwał się dotąd ani słowem, z anielską cierpliwością odpowiadała na pytania sąsiadek, obsługując je z życzliwym, służbowym uśmiechem.

Około godziny jedenastej do sklepu wpadła Dorota, przyjaciółka od serca Amelii.

– Cześć, kochanie! – rzuciła, bez wahania wchodząc za ladę, by wyściskać Izę i ucałować ją na powitanie. – Ślicznie wyglądasz, za każdym razem coraz śliczniej. Masz jakieś nowe wieści od Meli? Właśnie dowiedziałam się od Marczukowej, że sprawa w toku, więc od razu się przebrałam i biegnę do ciebie zapytać, czy już coś wiadomo.

– Jeszcze nic – pokręciła głową Iza, dla pewności zerkając na wyświetlacz telefonu. – Robert pisał dwadzieścia po piątej, że jeszcze daleko do końca, i od tamtej pory już się nie odzywał. Szczerze mówiąc, sama już się martwię.

– Będzie dobrze – zapewniła ją szybko Dorota. – Pierwszy poród trwa długo, więc to nic dziwnego, musimy po prostu cierpliwie poczekać. Mela jest dzielna, znakomicie da sobie radę, zobaczysz. Mam do ciebie tylko małą prośbę, Izunia… daj mi znać od razu, jak czegoś się dowiesz, dobrze? Robert może nie pamiętać o mnie, Mela nie będzie miała siły, a ja sama nie chcę się do niej dobijać. To byłoby nieludzkie i niekulturalne w takiej chwili.

– Jasne, Dorciu – uśmiechnęła się Iza. – Wyślę ci smsa, jak tylko czegoś się dowiem. Podaj mi tylko swój numer telefonu, dobrze? Chyba nie mam go zapisanego.

Obie pochyliły się nad telefonem, w który Iza wpisała nowy kontakt, po czym Dorota, poprosiwszy o zważenie kilkunastu deko wędliny i kilku pomidorów, miała już zapłacić i wychodzić, kiedy do sklepu z głośnym hukiem i śmiechem wpadła grupa kilku młodych mężczyzn, którzy bez wahania skierowali się do stanowiska obsługiwanego przez Zosię. Wylewne powitania z młodziutką ekspedientką, która na widok przybyłych z miejsca oblała się purpurowym rumieńcem, wskazywały na to, że już nieźle się znają, zaś kiedy Iza podniosła głowę, by spojrzeć w ich stronę, z zaskoczeniem odkryła, że dwóch z pięciu hałaśliwych chłopaków było jej doskonale znanych – byli to bowiem jej koledzy z roku, Zbyszek i Kuba. Ponieważ Dorota, którą obsługiwała, chwilowo zasłaniała jej sylwetkę za drugą ladą sklepu, przybysze nie zauważyli jej, skupiając się na rozmowie z Zosią, która uwijała się po stoisku, podając na ich polecenie świeże bułki, masło i coca-colę.

– A to bydło to z hotelu od Krzemińskich – poinformowała ją konspiracyjnym półgłosem Dorota, przechylając się nad ladą w jej stronę i dyskretnym ruchem głowy wskazując na stłoczonych tyłem do nich chłopaków. – Koledzy młodego, sprowadził ich na początku lipca z Lublina i niby u niego pracują, ale jaka to praca… Ja to ich ciągle widzę na drodze, jak włóczą się, palą papierochy i nic nie robią. Albo jeżdżą tym białym autem i muzykę puszczają na cały regulator. A jeden to od tygodnia naszą Zośkę podrywa – dodała. – O ten, wysoki w zielonej koszulce… widzisz? – wskazała na Zbyszka, który rzeczywiście, ku uciesze pozostałych towarzyszy, wiódł prym w rozmowie z Zosią. – Meli to się wcale nie podoba, nawet się zastanawiała, czy nie ostrzec Kowalikowej, żeby ten gagatek córki jej nie zbałamucił.

Iza, której mimowolnie zrobiło się wstyd za chłopaków i w pierwszej chwili chciała wycofać się na zaplecze, by nie dać im się zauważyć, po namyśle zrezygnowała z tego pomysłu, uznając, że jej znajomość ze Zbyszkiem i Kubą i tak się nie ukryje.

– Ja go znam – odparła z westchnieniem.

– Znasz go? – zdziwiła się Dorota. – Tego w zielonym? Skąd?

– Z Lublina, ze studiów. Jest ze mną na roku. I ten drugi też… ten mały chudy – wskazała na Kubę. – Reszty nie kojarzę, pierwszy raz ich widzę. Swoją drogą od początku po cichu podejrzewałam, że to ich zatrudnienie w hotelu u Krzemińskich to będzie tylko pretekst do poobijania się na wakacjach – uśmiechnęła się z pobłażaniem. – Ciężka praca to nie jest styl Zbyszka.

– Hmm – mruknęła Dorota, przyglądając jej się podejrzliwie. – No to ci powiem, że mnie zaskoczyłaś, Iza. Nie wiedziałam, że to twoi znajomi.

W tym momencie stojący najbardziej z boku Kuba zerknął przypadkowo w tył na rozmawiające przy drugiej ladzie kobiety i aż podskoczył.

– Iza! – zawołał radośnie, na co pozostali natychmiast odwrócili się w ich stronę.

Rozpromieniony Zbyszek, porzucając w pół słowa rozmowę z Zosią, podszedł szybko i jako pierwszy wyciągnął rękę do dziewczyny.

– Nooo… jesteś! – zawołał z satysfakcją. – Cześć, księżniczko, dawaj no mi łapkę! Michu mówił, że miałaś przyjechać wczoraj, ale nie byliśmy pewni, czy już jesteś na miejscu. Super! Jedziesz dzisiaj z nami na disco?

Iza pokręciła głową przecząco, pozwalając mu uścisnąć sobie dłoń.

– Cześć, Zbysiu – odpowiedziała spokojnie. – Nie, nigdzie nie jadę, mam dzisiaj ważne zobowiązania w rodzinie.

– E… szkoda – zmartwił się Zbyszek. – Serio nie możesz?

– Nie mogę. Poza tym nawet nie mam ochoty na imprezy przy muzyce – dodała tym samym spokojnym tonem Iza, podając przelotnie dłoń również Kubie. – Mam to na co dzień w pracy, więc na urlop przyjechałam posłuchać trochę ciszy. Ale co tam ja, ważne, żebyście wy dobrze się bawili. Jak tam wakacje? – zmieniła zgrabnie temat. – Jesteście tu już chyba dosyć długo, o ile dobrze kojarzę. Co myślicie o naszej okolicy?

– Jest super! – zapewnił ją żywo Kuba. – Mega lokacja na lato, full nowych fajnych ludzi, w Małowoli impreza za imprezą… Nawet nie myślałem, że na takim… hmm…

– Zadupiu – podpowiedział mu uprzejmie jeden z kolegów.

– No weź, Jacek, nie bądź cham, chciałem być dyplomatyczny! – zaśmiał się Kuba. – No ale okej… wiadomo, o co chodzi, nie, Iza? Nawet nie myślałem, że w takim miejscu może być tak fajnie!

– A jakie dziewczyny! – westchnął Zbyszek, przybierając komicznie romantyczną minę. – Pierwsza klasa! Aż chce się człowiekowi żyć!

Mówiąc to, zerknął w stronę pakującej zamówione zakupy Zosi i puścił do niej szelmowskie oko, na co dziewczyna natychmiast zarumieniła się aż po końcówki jasnoblond włosów. Towarzysze Zbyszka, widząc to, zarechotali tubalnym barytonem, co sprawiło, że Zosia zarumieniła się i zmieszała jeszcze bardziej. Iza spojrzała na Dorotę i napotkawszy jej pełne dezaprobaty spojrzenie, rozłożyła dyskretnie ręce za ladą na znak bezradności.

– Aha, czekaj, Iza, ty jeszcze chyba nie znasz chłopaków? – ocknął się Kuba. – To jest Jacek, a to Bartek i Krystian – wskazał na kolegów, którzy po kolei podali rękę dziewczynie, przyglądając jej się z ciekawością. – A to jest właśnie Iza, znacie ją już z naszych opowieści.

Iza grzecznie podała wszystkim po kolei rękę.

– Czyli nie jedziesz dzisiaj z nami? – upewnił się Zbyszek, na co dziewczyna znów stanowczo pokręciła głową na znak odmowy. – No trudno… Michu nie będzie zachwycony, ale co zrobić? Może następnym razem?

W tym momencie drzwi sklepu otworzyły się i do środka weszła para klientów, która ustawiła się w kolejce do stanowiska Zosi. Zmusiło to chłopaków do powrotu do lady i dokończenia zakupów, przy czym Zbyszek, który płacił w imieniu wszystkich, nie omieszkał wynegocjować z Zosią wieczornego wyjazdu do Małowoli na dyskotekę z perspektywą wspólnej zabawy. Po gorących namowach całej piątki dziewczyna wstępnie się zgodziła, zaznaczając jednak, że niczego nie obiecuje na sto procent. Mimo to jej odpowiedź usatysfakcjonowała Zbyszka, który niespodziewanie przechylił się przez kontuar, chwycił Zosię za rękę i w komicznie teatralnym geście, wśród aplauzu rozbawionych do łez kolegów, ucałował z namaszczeniem jej dłoń, wywołując tym na jej twarzyczce kolejny silny rumieniec.

– No i widziałaś? – pokiwała z dezaprobatą głową Dorota, kiedy hałaśliwa grupka opuściła sklep i ze śmiechem zaczęła się ładować do zaparkowanego nieopodal białego BMW. – Nie mają co robić, tylko auto, balanga i dyskoteka im w głowie! Zośka już kupiona, oby tylko źle się to dla niej nie skończyło. I nawet ciebie namawiali! – dodała z nutką oburzenia. – Jak przecież wszyscy wiedzą, jaki masz tu zachrzan!

– Niestety – westchnęła Iza, po raz tysięczny zerkając na telefon w nadziei, że może za chwilę przyjdzie upragniona wiadomość od Roberta. – Oni są, jacy są, widać, że praca to nie ich żywioł, przyjechali tutaj tylko po to, żeby się pobawić i tyle. To nadziane towarzystwo, Zbyszkowi nigdy pieniędzy nie brakowało. Ale ja umiem odmawiać, Dorciu – uśmiechnęła się. – A jeśli chodzi o dyskoteki, to w ogóle już chyba trochę z tego wyrosłam.

Dorota popatrzyła spod oka na jej zamyśloną twarz i całą sylwetkę. Ubrana jak zawsze skromnie lecz elegancko młodsza siostra Amelii miała w sobie coś, co już dawno zauważyła niejedna osoba, jak choćby Agnieszka – wrodzoną dystynkcję i wewnętrzny urok, który, dawniej przytłumiony ciężkim życiem w korytkowskim zaścianku, w ostatnich dwóch latach rozkwitł w pełni, czyniąc z niej wyróżniającą się na tle otoczenia, atrakcyjną i pewną siebie kobietę. Jakże dalece nie pasowała do towarzystwa owych pięciu szpanujących białym BMW chłopaków, którzy właśnie odjeżdżali spod sklepu z wizgiem opon i muzyką włączoną na cały regulator! W istocie, to była inna rasa, dziewczyna z innego świata… Amelia mogła być naprawdę dumna z takiej siostry!

– I bardzo dobrze, że się z nimi nie zadajesz – przyznała z satysfakcją, zbierając swoje zakupy z lady i kładąc na niej pieniądze. – Za mądra jesteś na takich cymbałów. Ale powiedz mi, Izunia… czy ja dobrze zrozumiałam, że ten chłopak wspomniał coś o młodym Krzemińskim? Że on mówił im o twoim przyjeździe? Niby skąd miałby to wiedzieć? Ty masz z nim jakiś kontakt?

W jej głosie zabrzmiało pełne podejrzliwości zdziwienie. Iza poczuła, jak mocniej bije jej serce. Od wielu dni przygotowywała się mentalnie na tego rodzaju próby, wiedząc, że jej odnowiony kontakt z Michałem wzbudzi w Korytkowie mieszane uczucia, zwłaszcza wśród najżyczliwszych jej osób. Co prawda spodziewała się, że jako pierwsza dowie się o tym Amelia, ale czy to będzie Amelia, czy Dorota… w sumie wychodziło na jedno, bo przyjaciółki niczego przed sobą nie kryły. Jednego była pewna – nie wolno jej było dłużej uciekać przed takimi pytaniami, lecz odpowiadać na nie wprost i niczego się nie bać.

– Mam – skinęła głową, przyjmując pieniądze i wydając kilka monet reszty. – Proszę, Dorciu, reszta, trzy pięćdziesiąt pięć. Mam z nim kontakt, bo studiujemy w Lublinie na jednej uczelni, do tego okazało się, że od dawna znają się ze Zbyszkiem, a Zbyszek, jak mówiłam, jest ze mną na roku. Cóż, świat jest mały – uśmiechnęła się swobodnie. – Zresztą kiedy człowiek dorośleje, to też trochę się zmienia… czasem nawet bardzo.

Dorota patrzyła na nią nadal podejrzliwym wzrokiem, jednak na jej ostatnie słowa jakby się ocknęła i pokiwała głową, zbierając pieniądze do portmonetki.

– Co fakt, to fakt – przyznała. – Ten cały Zbyszek i jego koledzy to gołym okiem widać, że jeszcze siano w głowie, ale akurat o młodym Krzemińskim to ja mam ostatnio coraz lepsze zdanie. Mówiłam nawet Meli i Robertowi, że z tego chłopaka jeszcze będą ludzie. Mela też zauważyła, że zaczął się zachowywać inaczej niż kiedyś, uprzejmy się zrobił, dzień dobry grzecznie człowiekowi powie… Może życie trochę go poukładało? Stary Krzemiński znowu szwankuje na zdrowiu, więc młody w firmie wszystkim musi się zająć sam, zapracowany od rana do nocy, sama nieraz widzę, jakie ma urwanie głowy. Masz rację, ludzie się zmieniają, a jak na dobre, to tylko się cieszyć. No ale nic, Izunia, będę lecieć – dodała energicznie, zbierając z lady siatkę z zakupami. – Jakbyś coś wiedziała o Meli, to pamiętaj, od razu daj mi znać, dobrze?

– Jasne, Dorciu – uśmiechnęła się Iza. – Mam nadzieję, że to już długo nie potrwa.

– Trzymaj się, kochana!

Kiedy Dorota wyszła, w drzwiach mijając się z kolejną kobietą, Iza zajęła się obsługą klientki z duszą lekką jak motyl i radością w sercu. Pozytywne słowa wypowiedziane przez zaufaną przyjaciółkę Amelii na temat Michała zabrzmiały w jej uszach jak najpiękniejsza muzyka, tym bardziej że zupełnie się ich dziś nie spodziewała. Jakże miło było usłyszeć na jego temat kilka cieplejszych uwag! Pracowity, grzeczny, uprzejmy… Czy Dorota naprawdę mówiła to o Michale Krzemińskim, o którym obie z Amelią od dawna miały jak najgorsze zdanie? Już sam fakt, że przeciwstawiała go Zbyszkowi i spółce, nie wiążąc z nimi jego osoby i nie ustawiając go z nimi w jednej linii, był taki znaczący!

Okoliczność ta sprawiła, że i jej ciepłe myśli pobiegły w jego stronę. Ciepłe i pełne wdzięczności… prawie tak czułe jak kiedyś… Wystarczyło kilka słów Doroty i Michał odzyskał w jej oczach co najmniej połowę dawnej wartości i wiarygodności, bowiem w jego zachowaniu względem ludzi ze środowiska państwa Staweckich jasno dostrzegła pracę nad spełnieniem obietnicy o naprawie zerwanych stosunków. Obiecał jej to przecież w czasie majowej rozmowy w Old Pubie i tym razem nie rzucił słów na wiatr! A może to nie było tylko to? Może ta pozytywna zmiana Michała była dużo głębsza i prawdziwsza? Ach, to tym lepiej! Może wreszcie, po raz pierwszy od tak dawna, nie będzie musiała kryć się przed rodziną z tym, co do niego czuła, a nawet będzie mogła być z niego dumna? Czy nie o tym właśnie marzyła od lat?

Po obsłużeniu klientki jej dusza znów popłynęła w przestworza naznaczone błękitem oczu Michała. Widziała go teraz w wyobraźni takiego, jakim zawsze chciała go widzieć – odpowiedzialnego, pracowitego mężczyznę z klasą, cenionego przez otoczenie, budzącego wokół respekt, podziw i zaufanie. Zaraz… czy nie znała już kogoś takiego? Majk. Oczywiście że Majk. Gdyby Michał mógł być taki jak Majk… Czy wtedy nie byłby już absolutnym ideałem?

Uśmiechnęła się, odkładając na półkę paczkę ciasteczek, z której podczas zakupów zrezygnowała klientka. Gdyby Michał mógł być taki jak Majk…

„Nie odpowiedziałam mu na smsa!” – przypomniała sobie nagle, odsuwając rodzącą się w głowie smutną myśl, że takie podobieństwo to jednak hipoteza z gatunku niemożliwych. – „Nieładnie. Muszę natychmiast to nadrobić!”

Sięgnęła po telefon i otworzywszy wczorajszego smsa od Michała, wpisała w okienko edycji wiadomość zwrotną.

Dzisiaj nie będę mogła, wybacz, Misiu. Moja siostra właśnie rodzi, jestem potrzebna w sklepie. Życzę wam dobrej zabawy wieczorem. Pozdrawiam. Iza.

Na odpowiedź nie musiała długo czekać.

Okej, w takim razie olać dyskotekę. Jeśli ty nie jedziesz do Mańczaka, to ja też nie. Ale bardzo chciałbym cię zobaczyć. Spotkamy się na jakimś spacerze, jak będziesz miała chwilę czasu? M.

Iza uśmiechnęła się, odczytując te słowa, przepełniona dziwnym uczuciem ma wpół radości, na wpół niedowierzania. Michał z jej powodu rezygnował z wieczornej dyskoteki w Małowoli? Tak szybko i bez zastanowienia? On, pierwszy imprezowicz Korytkowa! Wszak w czasie, kiedy była jego oficjalną dziewczyną, nigdy nie przepuszczał okazji do zabawy – z nią czy bez niej! A teraz? Zrezygnował z takiej okazji do odstresowania się po pracy tylko dlatego, że ona nie jechała? Czy świat się kończył? Czy on naprawdę aż tak bardzo się zmienił? Musiała to sprawdzić. Spotkać się z nim i porozmawiać… tak. Czy nie to właśnie podpowiadał jej głos serca, o którym ostatnio mówił Majk?

Dobrze, Misiu – odpisała. – Odezwę się, jak tylko będę miała wolniejsze pasmo.

Super, będę czekał. Miłego dnia, Izulka. Michał.

Po chwili przyszła jeszcze jedna wiadomość. PS. Trzymam kciuki za twoją siostrę.

Niemal w tym samym momencie w skrzynce odbiorczej pojawiła się wiadomość od Roberta. Iza zadrżała całym ciałem i otworzyła ją ze ściśniętym sercem.

Klara już na świecie. 3150 gram, zdrowa i śliczna. Mela bardzo zmęczona, ale ogólnie wszystko ok. Prosi, żeby Cię pozdrowić. Wieczorem przyjadę do domu, to wszystko Ci opowiem. Dumny Tata.

– Bogu dzięki! – szepnęła Iza, czując, jak fala radości zalewa jej serce. – Robciu, Melu… jaki to dla was szczęśliwy dzień!

Korzystając z tego, że w sklepie akurat nie było klientów, napisała zwrotnego smsa z gratulacjami do szwagra, a także obiecaną wiadomość do Doroty, po czym z dumą ruszyła obwieścić wspaniałą wiadomość Zosi i Agnieszce.

***

Wieczorny zefirek, przynoszący ulgę po dniu uciążliwego upału, rozwiewał włosy Izy, która lekkim krokiem, z radością w sercu zmierzała na cmentarz z niewielką wiązką nagietków i astrów naprędce zerwanych w ogródku Amelii. Po zakończonym ciężkim dniu pracy i odesłaniu Zosi i Agnieszki do domu, a także inspekcji na budowie hali, gdzie dzisiejszego dnia dowodził Piotrek i gdzie prace nad murowaniem południowej ściany w zadowalającym tempie posunęły się do przodu, zdążyła odetchnąć pół godziny w oczekiwaniu na powrót Roberta, którego czarne audi podjechało pod dom dopiero około godziny dziewiętnastej trzydzieści.

Promieniejący dumą i radością świeżo upieczony ojciec opowiedział w skrócie kipiącej z ciekawości szwagierce wydarzenia emocjonującego dnia, prezentując jej zrobione telefonem zdjęcia córeczki. Mała Klara przyszła na świat niemal równo w południe i została oceniona przez lekarzy jako całkowicie zdrowy noworodek, co po długim i trudnym porodzie przyniosło młodym rodzicom wielką ulgę i szczęście. Wymęczona i obolała Amelia nie miała już tego popołudnia siły na osobisty kontakt z siostrą, kazała tylko mężowi uściskać ją serdecznie i zaprosić do odwiedzenia nazajutrz w szpitalu jej oraz świeżo narodzonej siostrzenicy. Zachwycona tą perspektywą Iza, widząc potworne zmęczenie Roberta, który w ciągu ostatniej półtorej doby nie zdążył przespać więcej niż czterech godzin, a do tego nastresował się za dwóch, podała mu kolację i czym prędzej zagoniła do łóżka, by pomimo mocnych wrażeń postarał się choć częściowo odespać zaległości.

Kiedy naczynia po kolacji zostały umyte, ostrożnie zajrzała do sypialni państwa Staweckich, by z satysfakcją stwierdzić, że, choć nie minęła jeszcze godzina dwudziesta pierwsza i na dworze nadal było jasno, wykończony ciężkim dniem Robert zasnął głęboko jak dziecko, zwinięty w kłębek, z ramieniem podłożonym pod głowę i nieogolonym policzkiem wtulonym w poduszkę.

„Śpij, biedaku” – pomyślała czule, podchodząc cichutko, by poprawić kołdrę, która zsunęła mu się z ramienia. – „Tak dzielnie towarzyszyłeś dzisiaj Meli… zawsze na posterunku, taki dobry i wierny… Śpij, nasz kochany aniele stróżu. Aniołowie też przecież muszą się czasem wyspać!”

Zamknąwszy bezszelestnie drzwi i oddaliwszy się na palcach spod sypialni, rozemocjonowana radosnymi wieściami dziewczyna uznała, że ona sama przed zmrokiem na pewno nie da rady usnąć, a ponieważ w domu nie było już niczego więcej do roboty, w spontanicznym odruchu serca postanowiła udać się na cmentarz, by choć na kilka minut odwiedzić grób rodziców i podzielić się z nimi rodzinnym szczęściem. Co prawda było już relatywnie późno na takie wizyty, jednak szybkie tempo, w jakim się wybrała, oraz pragnienie zmęczenia się do końca, by później móc łatwiej zasnąć, tym bardziej zachęciły ją do realizacji pomysłu. Lipcowe dni były zresztą bardzo długie, a wieczorny chłodek tak przyjemny, że, dochodząc do bramy cmentarza, nie czuła ani odrobiny zmęczenia i w duchu gratulowała sobie tej nieplanowanej przechadzki.

Grób państwa Wodnickich ozdobiony był nieco już podwiędłymi kwiatami, o których wymianę dotąd regularnie dbała Amelia. Dwa upalne dni sprawiły, że woda w wazonach wyschła, w związku z czym Iza zmuszona była uporządkować nagrobek, wyrzucić zeschłe resztki i przynieść z nieodległego cmentarnego ujęcia świeżą wodę, by móc wstawić do niej przyniesione kwiaty. Dopiero wtedy, odmówiwszy rutynowo modlitwę za zmarłych, mogła skupić się na tym, co w swym zwyczajowym rytuale kochała najbardziej, czyli na duchowej rozmowie z rodzicami.

– Mała Klarcia już jest z nami! – oznajmiła im radosnym szeptem, wpatrując się w coraz słabiej majaczące w zapadającym zmroku porcelanowe fotografie ich twarzy. – Zostaliście babcią i dziadkiem! Ha! Co ty na to, tatku? – uśmiechnęła się do zdjęcia ojca. – Na pewno jesteś dumny z Meli, prawda? I ty, mamo – przeniosła wzrok na twarz matki, której wygrawerowane obok imię miało przez całe życie nosić nowo narodzone dziecko. – Urodziła twoją imienniczkę! Oczywiście wy już pewnie sami o tym wiecie, bo wszystko widzicie z góry, ale ja musiałam tu przyjść i podzielić się z wami tą cudowną nowiną. Takimi rzeczami zawsze trzeba dzielić się z najbliższymi i najważniejszymi osobami na świecie, prawda?

Jak zawsze, kiedy do nich mówiła, zdało jej się, że rodzice odpowiadają jej łagodnym uśmiechem, który niby i tak był obecny na ich porcelanowych fotografiach, ale w takich chwilach, podobnie jak ich oczy, zdawał się jakby ożywać i nabierać światła. Dziś takie wrażenie sprawiły na niej zwłaszcza oczy ojca, które patrzyły na nią uważnie i zdawały się odpowiadać jej pytaniem na pytanie. Czy na pewno powiedziałaś o tym wszystkim najważniejszym osobom na świecie? Ze wszystkimi podzieliłaś się wieścią o narodzinach małej Klary? Iza drgnęła, tknięta przeczuciem, że w istocie do kogoś jeszcze powinna się odezwać.

„Majk!” – błysnęło jej w głowie.

Zerknęła na niknącą już powoli w mroku twarz ojca, którego uśmiech zdawał się potwierdzać, że właśnie o to chodziło. Ech, nie… to zapewne było tylko złudzenie, jedno z wielu, jakie nieraz miewała w tym niezwykłym miejscu. A jednak owa spontanicznie zrodzona myśl wymagała zdecydowanej reakcji. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, sięgnęła do kieszeni po telefon i wybrała z kontaktów numer Majka. Michaś. Uśmiechnęła się do siebie na widok tej kombinacji liter, która nieraz już pojawiała się na wyświetlaczu jej telefonu, zarówno w dobrych, jak i w trudnych chwilach, po czym na ekranie, aż rażącym światłem wśród zapadających ciemności, wklepała szybko smsa.

Dobry wieczór, szefie. Piszę, żeby się pochwalić. Dziś w południe przyszła na świat moja mała siostrzenica, Klara. Mam nadzieję, że w firmie wszystko okej? Iza.

Wysławszy wiadomość, ocknęła się nagle, jakby dopiero teraz zorientowała się, że w międzyczasie zrobiło się prawie zupełnie ciemno. Tak ciemno, że ledwie widziała tabliczki z nazwiskami rodziców na nagrobku z białego marmuru… Rozejrzała się zaniepokojona, bowiem przebywanie o tej porze na cmentarzu mimo wszystko nie należało do przyjemności. Zdecydowanie należało już wracać.

Pozdrowiła jeszcze raz w myśli rodziców z obietnicą, że na dniach wróci tu na dłużej, po czym szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu, siłą woli odpychając nasuwający się na pamięć obraz sprzed ponad roku, kiedy to w tym samym miejscu spotkała czarnooką nieznajomą. Dziś również miała podskórne przeświadczenie, że pani Ziuta była blisko, choć z jakiegoś powodu (a może po prostu z delikatności?) nie chciała jej się pokazywać. Co prawda nie ulegało wątpliwości, że dusza „cyganki” była jej w pełni życzliwa, jednak sama myśl o spotkaniu jej tutaj sprawiła, że po plecach przebiegł jej lodowaty dreszcz, a serce zabiło jak dzwon w nagłym ataku przestrachu. Jeszcze bardziej przyśpieszyła więc kroku, ostatnie metry terenu cmentarza pokonując niemal biegiem.

W chwili gdy mijała żeliwną bramę osłoniętą dwoma wielkimi modrzewiami i ciągnącym się wzdłuż całego ogrodzenia szpalerem gęstych tuj, z kieszeni dobiegł do jej uszu przyciszony sygnał przychodzącego smsa. Dźwięk ten zabrzmiał tak przyjaźnie i kojąco, jakby Majk (domyśliła się bowiem natychmiast, że to wiadomość zwrotna od niego) był tu przy niej i w jakiś niewytłumaczalny sposób zapewniał jej bezpieczeństwo. Zupełnie jak tam, na końcu świata, gdzie surowa natura mogłaby wzbudzać jej niepokój, gdyby była sama, lecz przy nim niczego nie musiała się bać. Teraz też, choć w tych bądź co bądź niezbyt komfortowych okolicznościach mogło się to zdać więcej niż dziwne, Iza uspokoiła się zupełnie, bicie serca wróciło do normalnego rytmu, a poczucie metafizycznej obecności „cyganki” opuściło ją jak ulatniająca się kamfora. Nie bała się już niczego, zwłaszcza że po wyjściu z cmentarza, znalazłszy się na prostej drodze wśród rozległych pól i łąk, widząc przed sobą zabudowania Korytkowa z zapalającymi się coraz liczniej światłami w oknach, znów była u siebie, spokojna i przepełniona wewnętrzną radością.

Kiedy oddaliła się od cmentarza na odległość kilkudziesięciu metrów, wyjęła z kieszeni telefon, by odebrać wiadomość od Majka.

Gratulacje dla siostry, szwagra i dla Ciebie! Niech mała księżniczka chowa się zdrowo! W firmie wszystko gra, stary sternik trzyma kurs na łajbie, tylko strasznie pusto mu na pokładzie bez głównej nawigatorki. Ale nie takie rzeczy się wytrzymywało. Odpoczywaj, ile wlezie, mały elfie. Majk.

Zatrzymała się na środku drogi, by odpisać.

Dziękuję, Michasiu. Główna nawigatorka zbiera siły, żeby w sierpniu po raz pierwszy samodzielnie przejąć ster i odesłać starego sternika na zasłużony odpoczynek. Spokojnego, szerokiego morza, kapitanie!

Wcisnęła Wyślij i znów dziarskim krokiem ruszyła w stronę Korytkowa, mijając po lewej pamiętną łąkę, obecnie spowitą w ciemności, pokrytą wysoką, niezżętą trawą, spośród której dobiegało cichutkie cykanie świerszczy. Jak wtedy… jak kiedyś, w czasach mitycznego szczęścia sprzed całych pięciu lat… i jak całkiem niedawno, bo zaledwie przedwczoraj, na samym końcu świata…

A oto zza niewielkiej chmury, która nie wiedzieć skąd znalazła się na pogodnym niebie, wychynął blady księżyc, dokładnie ten sam co dwa dni temu, może tylko odrobinę grubszy, był bowiem ciągle w fazie zbliżania się do pełni. Serce zabiło jej słodko, radośnie… Ach, cóż to był za wieczór! Było jej dziś tak dobrze, tak błogo! Jakim tandetnym pomysłem byłoby spędzić te chwile na hałaśliwej dyskotece w Małowoli! Bogu dzięki, że nie przyszło jej do głowy ulec namowom Michała i Zbyszka! Inni, owszem, skoro to lubią, niech bawią się do upadłego w tej puszce sardynek u Mańczaka, ale ona? Ona wolała spokój… i chyba była już za stara na te małowolskie imprezy, skoro do szczęścia wystarczała jej ciemna przestrzeń pól, powiew wieczornego wiatru we włosach i blade światło księżyca… oraz kilka ciepłych słów od najdroższego sercu przyjaciela…

Kolejny dźwięk powiadomienia o nowej wiadomości. Na pulpicie znów ciąg liter, na widok którego usta same układają się w ciepły uśmiech. Michaś.

Kapitan żegluje na otwartych wodach i nie boi się, że zboczy z drogi, bo płynie w świetle nocnego księżyca. Mgły za burtą nie ma. Co porabia moja terapeutka? Kładzie się już grzecznie spać?

Przystanąwszy po raz kolejny na środku drogi, wysłała mu natychmiastową odpowiedź.

Nie, idę drogą przez pola, wracam z cmentarza od mamy i taty, a nade mną właśnie świeci taki nocny księżyc. Dokładnie taki, o jakim piszesz. Jesteś niesamowity! Skąd to Ci przyszło do głowy?

Wiadomość zwrotna przyszła po niecałej minucie, zanim zdążyła zrobić kilkadziesiąt kroków do przodu.

Jestem na podwórku przy Zamkowej, właśnie dojechałem do firmy i smsuję z Tobą spod drzwi do kuchni. Widzę tego księżycowego frajera tak samo jak Ty. Uśmiechniesz się do mnie przez niego?

Odczytując ostatnie słowa, Iza parsknęła śmiechem, lecz posłusznie zatrzymała się na drodze niedaleko wejścia między zabudowania Korytkowa, podniosła głowę i spojrzała prosto w księżyc, uśmiechając się do niego najcieplej i najsłodziej, jak tylko potrafiła. Szalona absurdalność tego pomysłu, podbita radością przepełniającą dziś po brzegi jej serce, nadała tej chwili tak niezwykłego uroku, że nagle i niespodziewanie ogarnęło ją przemożne pragnienie tańca. Ach, zatańczyć jak elf… jak prawdziwy nocny elf w promieniach księżyca!…

Wyciągnąwszy w górę oba ramiona, z rozświetlonym telefonem w prawej dłoni, pofrunęła lekkim krokiem po piaszczystej drodze, obracając się zwiewnie jak motyl wokół własnej osi, z głową zadartą w górę i roześmianymi oczami utkwionymi w srebrnej, niepełnej tarczy księżyca. Ach, wspaniała zabawa! Milion razy lepsza od tej oklepanej dyskoteki w Małowoli! Spontaniczny taniec elfa w księżycowym blasku, wśród cichego cykania świerszczy…

Przerwał jej kolejny sms.

Dziękuję ci, nocny elfie. Lecę do roboty. A Ty śpij dzisiaj dobrze. M.

Znów przeniosła wzrok na księżyc, który, podobnie jak pół roku temu w Liège, zdawał się mieć oczy… napełnione srebrnym blaskiem stalowoszare oczy Majka…

– Iza? – rozległ się wśród ciemności znajomy, przyciszony głos.

Podskoczyła jak oparzona i natychmiast odwróciła się w tamtą stronę, na wpół przestraszona, na wpół zawstydzona faktem, że jej zwariowany taniec w blasku księżyca miał niewygodnego świadka.

– Misiu? – odparła z zaskoczeniem, odruchowo wygaszając telefon i chowając go do kieszeni dżinsowych spodenek. – Co ty tu robisz?

W istocie, na tle pierwszych budynków Korytkowa, w miejscu, gdzie asfaltowa szosa kończyła się, przechodząc w piaszczystą drogę prowadzącą na cmentarz, majaczyła znajoma sylwetka Michała. Był dziś ubrany na ciemno, przez co Iza nie mogła dostrzec go wcześniej, mimo że, jak się zdawało, od początku nie krył się pomiędzy zabudowaniami, lecz stał na otwartym terenie, obserwując ją z daleka. Jego obecność tutaj, podobnie jak trzy miesiące wcześniej, gdy rozmawiali praktycznie w tym samym miejscu, nie mogła nie zrobić na niej wrażenia, zwłaszcza że nie widziała go na żywo od całych sześciu tygodni. Serce zabiło jej mocniej i pomimo efektu zaskoczenia w niezręcznej sytuacji, który nieco zepsuł jej szampański humor, nowe, ciepłe uczucia, jakie rozwinęła względem niego od czasu porannej rozmowy z Dorotą, sprawiły, że owo nieplanowane spotkanie odebrała tym razem całkowicie pozytywnie.

– Czekam na ciebie – odparł łagodnym tonem Michał.

– Ach! – zdziwiła się, podchodząc do niego bliżej. – Naprawdę?

– Naprawdę. Przyuważyłem cię z okna w hotelu, jak szłaś z kwiatkami w stronę cmentarza. To już chyba taka tradycja. Od wczoraj miałem oko na drogę, spodziewałem się, że prędzej czy później wybierzesz się na groby. Widzisz? – mrugnął do niej. – Coraz lepiej znam twoje zwyczaje.

– Rzeczywiście – przyznała z uśmiechem. – Pomyślałam, że skoczę jeszcze na chwilę do mamy i taty, dzisiaj urodziła mi się siostrzenica.

– Słyszałem – odparł ciepło. – Gratulacje.

– Dzięki – skinęła głową, ruszając powoli dalej. – No i właśnie byłam odwiedzić rodziców, a teraz muszę już biec z powrotem i kłaść się spać, bo nie śpię od trzeciej nad ranem i już zaczyna mnie morzyć. Dlatego jeśli chodzi o tę dyskotekę, na którą mnie zapraszałeś – dodała z zakłopotaniem – to wybacz, ale…

– Spokojnie, nic się nie stało – przerwał jej tym samym, ciepłym i łagodnym tonem. – Mnie też niezbyt chciało się jechać, mam teraz takie urwanie jaj, że bajka. Oczywiście gdybyś ty jechała, to co innego – zaznaczył. – Ale kiedy napisałaś mi, że nie możesz, to sam też chętnie zrezygnowałem. Bez ciebie to żadna zabawa, zresztą wolę pogadać na spokojnie tutaj, sam na sam. Podprowadzę cię na chatę, okej?

– Jasne – szepnęła.

Ruszyli szybszym krokiem, skręcając po chwili w nitkę asfaltu prowadzącą w stronę hotelu Krzemińskich i domu Izy. Wokół panowały głębokie ciemności, które dopiero w oddali rozjaśniała łuna bijąca od oświetlenia hotelu. I on był obok. On… ten, za którym jeszcze rok temu skoczyłaby w najstraszliwszą, ziejącą ogniem piekielną czeluść, byle tylko chciał z nią być… Był. Znów przyszedł do niej sam z siebie, szukając jej towarzystwa. Czy to nie było miłe i znaczące? Owszem. A jednak ten księżyc, który świecił nad nimi i romantyczną poświatą oblewał okolicę, nie był jego księżycem. Ktoś inny był jego właścicielem… kapitanem i sternikiem żeglującym w księżycowym blasku w poszukiwaniu dobrej drogi…

– Patrzyłem na ciebie, jak idziesz z cmentarza – podjął ostrożnie Michał. – I myślałem, że już nie dojdziesz, co chwila zatrzymywałaś się i grzebałaś w telefonie.

– Smsowałam – wyjaśniła mu zdawkowo.

– Pewnie z koleżanką? – domyślił się.

Nie odpowiedziała, uznając, że informacja o adresacie wiadomości wysyłanych z zalanej księżycem drogi, mogłaby tylko niepotrzebnie go zirytować i popsuć atmosferę dopiero co rozpoczętej rozmowy. Rozmowy, której przecież i ona chciała. Chyba.

– Chciałeś ze mną pogadać – przypomniała mu wymijająco. – O czymś konkretnym?

Michał przyglądał się przez moment jej profilowi, ledwo widocznemu w księżycowym blasku, a wnioskując z jej zachowania, że nie otrzyma odpowiedzi na zadane pytanie, westchnął bezgłośnie i pokiwał głową.

– I tak, i nie – odpowiedział. – Mam rzeczywiście jedną bardzo konkretną sprawę, właściwie nawet nie do ciebie, tylko do Roberta, ale skoro już tu jesteśmy i gadamy, to chyba mogę przekazać ją tobie?

– Oczywiście – odparła skwapliwie, aż przystając na drodze i zerkając na niego z mimowolnym niepokojem. – Do Roberta? O co chodzi?

Michał również zatrzymał się.

– O moją ekipę budowlaną – wyjaśnił jej rzeczowo. – Jakiś czas temu była taka wstępna umowa, może nie do końca dogadana, bo to Waldek załatwiał, nie ja, ale jednak… że będę mógł na parę dni pożyczyć Robertowi chłopaków, żeby podgonili robotę. Wiesz, na tej waszej budowie.

– Aha… tak, słyszałam – przyznała ostrożnie Iza. – Mela wspominała mi o tej opcji.

– No i właśnie dzisiaj widziałem, że tylko trzech u was pracowało – ciągnął z lekkim zakłopotaniem Michał. – Piotrek Siwiec i tych dwóch z Małowoli. Potem dowiedziałem się, że Robert musiał jechać na poród córki i dlatego go nie było, a wiadomo, że jak jeden z ekipy odpada, to i robota wolniej idzie. Zresztą co to jest czterech ludzi na taki budynek? Żart! Więc pomyślałem, że może da się trochę pomóc, nie? Stawiają ściany, sam wiem, jak to jest, chciałoby się jak najszybciej przykryć to dachem i zamknąć stan surowy. A teraz akurat jest ładna pogoda, potem nie wiadomo, jak będzie… Rozumiesz. Krótko mówiąc, jeśli Robert by chciał, to ja od poniedziałku mogę podesłać mu do pomocy sześciu albo siedmiu chłopa – podsumował. – Stanęliby w dziesięciu i w parę dni pchnęliby mu kupę tych ścian. Nie wiem, co tam stawiacie, nie wnikam w to – zaznaczył wymownie – ale rozumiem, że wyżej niż do pierwszego piętra ta budowa nie pójdzie?

– Nie – pokręciła głową Iza, uznając, że tej informacji może udzielić mu bezpiecznie. – To ma być budynek jednopiętrowy.

– Tak właśnie pomyślałem – uśmiechnął się nie bez satysfakcji. – Widać po konstrukcji tego, co już zbudowali. Więc nie wiem, Iza… – podjął niepewnie. – Coś trzeba by ustalić. Widziałem, że Robert wrócił już z Radzynia, jego auto stoi u was pod domem, ale czy będzie chciał ze mną gadać o tej porze?

– Robcio teraz śpi – oznajmiła mu Iza, znów powolnym krokiem ruszając w stronę domu. – Jest wykończony po trudnym dniu, więc nie ma mowy, żeby go teraz budzić. Za nic w świecie na to nie pozwolę.

– Jasna sprawa – zgodził się skwapliwie.

– Ale jutro z samego rana przekażę mu twoją propozycję – obiecała. – I dziękuję ci za nią, Misiu, to miło z twojej strony. Co prawda nie chcę arbitralnie wypowiadać się za Roberta, ale myślę, że nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby skorzystać z pomocy twojej ekipy. Rozważał to już dawno, bo bardzo zależy mu na czasie, ładna pogoda, jak mówisz, nie potrwa przecież wiecznie. Dlatego tym bardziej dziękuję ci w jego imieniu. On zresztą, o ile wiem, ma telefon bezpośrednio do pana Waldka, więc jakby co powoła się na ciebie i sam sobie z nim wszystko załatwi.

– Okej.

Znów zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękiem ich zgodnych kroków na asfalcie. Iza mimochodem zerknęła w dół na ubrane w ciemne dżinsy i obute w sportowe adidasy nogi Michała. Szedł prężnym krokiem świadczącym o niespożytych pokładach energii i siły młodości, którą mimowolnie podziwiała już kilka tygodni temu na lubelskiej starówce i której efektu dopełniało obecnie również jego coraz dojrzalsze i coraz bardziej odpowiedzialne zachowanie. Nawet sam fakt, że oto sam z siebie, nie pytając o własne korzyści, zaproponował pomoc dla Roberta, był dla niej znakiem ogromnej pozytywnej ewolucji, jaką przeszedł w ostatnim czasie. Zmieniał się… ewidentnie zmieniał się na lepsze! Czy to nie była zapowiedź stopniowego spełniania się słów pani Ziuty? Tak… pewnie tak…

– Jak idzie interes? – zagadnęła po kilkudziesięciu sekundach ciszy, uznając, że wypada podtrzymać rozmowę. – Słyszałam, że twój tata nadal ma kłopoty ze zdrowiem?

– Aha, cienko z nim było ostatnio – przyznał tonem wskazującym na to, że nie o tym chciałby rozmawiać. – Ale wyciąga się powoli i pod koniec lipca powinien już wrócić do gry. Jak by na to nie spojrzeć, twardy z niego staruszek… Iza?

– Hmm? – spojrzała na niego spod oka.

Jego oświetlona księżycem twarz, tak przystojna i pociągająca jak chyba jeszcze nigdy, wyrażała jednocześnie czułość i niepewność.

– Tęskniłem za tobą – powiedział cicho. – I tak strasznie się cieszę, że dzisiaj wreszcie mogę cię zobaczyć.

Tych kilka prostych słów, brzmiących w jego ustach wyjątkowo szczerze, zalało dawnym ciepłem wrażliwe serce Izy. Czy i ona cieszyła się, że go widzi? Ależ oczywiście! Jakże miałaby się nie cieszyć! Zwłaszcza po tym, co dziś rano powiedziała jej o nim Dorota… Czy tęskniła za nim? Niewątpliwie… tak, oczywiście że tak!

– Ja też, Misiu – odparła z przekonaniem.

Szli dalej w milczeniu, ale było to już inne milczenie niż wcześniej… było to milczenie budujące i naprawcze. Jakby powoli wszystko, co było rozprute, na powrót się zszywało, chociaż obojgu nadal brakowało odpowiednich słów, by wyrazić to i skomentować. Fascynująca poświata księżyca nadawała otoczeniu romantyczny klimat, kojarząc się z otwartym nocnym oceanem, po którym można by żeglować bez końca… byle mieć dobrego sternika i odpowiedzialnego kapitana. Iza instynktownie podniosła głowę i nieśmiało spojrzała na księżyc, a on natychmiast uśmiechnął się do niej. Tak, uśmiechnął się, przecież nie zwariowała! Uśmiechnął się srebrnymi oczami, które nadal zdawały się lśnić na jego niepełnej tarczy…

Nagle poczuła miękki dotyk dłoni Michała, który ostrożnym gestem ujął w marszu jej dłoń. Zupełnie jak dawniej… jak kiedyś… w czasach idealnego szczęścia… Pod tym dotykiem, delikatnym, czułym i jakby nieco nieśmiałym, z wrażenia aż zakręciło jej się w głowie. W pierwszej sekundzie spięła mięśnie palców i już miała cofnąć rękę, kiedy pomyślała, że przecież nie ma powodu uciekać… że właśnie tak trzeba… Tak. To była przecież jej droga. Jej droga, ta upragniona od lat, a teraz rysująca się się przed nią coraz jaśniej i wyraźniej. Co prawda metafizyczna mgła nadal spowijała ją  swym mleczno-białym woalem, ale to przecież tylko kwestia czasu i wszystko się unormuje… mgła powoli opadnie i odsłoni obraz jej przyszłego szczęścia… A może warto było jej w tym nawet odrobinę pomóc? Tylko trochę, na próbę, choćby po to, żeby sprawdzić samą siebie. Bo czy nie to właśnie podpowiadało jej serce? Czy nie o tym szeptał jej do ucha ów tajemniczy głos, w który w ramach terapii kazał jej się wsłuchiwać Majk?

Majk, ach, Majk… ciekawe, co teraz robi? Jest już w Anabelli, więc pewnie rutynowo ustawia pracę na sali i zabawia rozmową stałych klientów… ewentualnie pomaga Antkowi i Chudemu w organizacji parkietu pod codzienną dyskotekę… a może siedzi w gabinecie i męczy się z opisywaniem faktur, których tak nienawidzi? Ach, biedak! Nikt nie może mu w tym pomóc, bo oprócz niego tylko ona się na tym zna, a ona przecież teraz jest tu… Tak, jest tu. Z Michałem, który idzie tuż przy niej i coraz śmielej tuli w swojej dłoni jej dłoń… A zatem… na czym to stanęliśmy? Aha, głos serca. Co podpowiada jej ów głos? Ba… to nie takie proste! Im mocniej Michał ściska ją za rękę, tym trudniej jej się wsłuchać w samą siebie. A może wcale jeszcze nie przyszedł na to czas?

No dobrze. Na dziś chyba już wystarczy. Mgła mimo wszystko jeszcze nie opadła i nadal należało zachowywać ostrożność.

– Widziałam dzisiaj Zbyszka i Kubę – powiedziała, powolutku, najdelikatniej, jak tylko mogła, wycofując rękę. – Z jeszcze jakimiś trzema. Rano byli u mnie w sklepie, a potem jeździli po całym Korytkowie takim białym wypasionym BMW.

Michał posłusznie puścił jej rękę.

– No wiem – przyznał spokojnie. – Chłopaki się bawią.

– A podobno mieli pracować – zauważyła z przekorą. – Mówiłeś, że tak ich pogonisz do roboty, że nie będą mieli czasu na nic innego.

Na tę uwagę przez twarz Michała przemknął wyraz niechęci.

– Ech, daj spokój, Iza – machnął niecierpliwie ręką. – Na to szkoda zachodu. Oni do niczego się nie nadają, dwie lewe ręce to mało powiedziane, więcej napsują i naprzeszkadzają, niż zrobią coś z sensem. Nie sądziłem, że tak to będzie wyglądało, chociaż w sumie mogłem się domyślić. Ale co zrobić? Nie mam czasu użerać się z nimi, tłumaczyć, pilnować… poza tym nie chcę się kłócić, w końcu sam ich tutaj zaprosiłem, nie?

– No tak – przyznała oględnie. – Teraz to już nawet nie wypada. Czyli co? Chyba trochę zrobiłeś się w konia?

– Trochę! – prychnął. – Totalnie! Ty wiesz, co mi powiedział Krystek? Że myśleli, że z tą robotą w hotelu to był tylko taki głupi żart i że chyba nie mam mózgu, jeśli myślę, że oni w wakacje będą wstawać o szóstej. Wyobrażasz to sobie? A niech ich!… Ale trudno – machnął znów ręką. – Przynajmniej mam nauczkę na przyszłość. Już sobie powiedziałem, że to jest pierwszy i ostatni taki numer. Zostają u mnie jeszcze dwa tygodnie, a potem szlaban, nie chcę ich tu nigdy więcej widzieć.

– Nie dziwię ci się – westchnęła Iza, zerkając na niego z mimowolnym współczuciem. – Akurat teraz, kiedy masz sezon i przydałoby ci się parę osób do pomocy…

– No, przydałoby się – zgodził się Michał. – Ale z nimi szkoda czasu i nerwów, prędzej bym osiwiał, niż coś miał z tej współpracy. Nawet tej francuskiej reklamy nie potrafili mi zrobić. Zbychu uznał, że tekst jest za trudny i on woli tego nie tłumaczyć, żeby czegoś nie przekłamać, a do tego, jak mówi, gramatyka francuska leży u niego i kwiczy. No to po co, kurde, obiecywał, jak z góry wiedział, że nie da rady? Żenada i tyle.

– Żenada – przyznała smutno Iza. – Trudno ująć to inaczej. Fakt, że jeśli chodzi o kompetencje gramatyczne Zbyszka, to on naprawdę ich nie posiada, obiektywnie to potwierdzam. Kuba w sumie tak samo… Więc może jednak lepiej dla ciebie, że się z tego wycofali?

– Może i tak – westchnął z rezygnacją Michał. – W każdym razie nie mam już do tego nerwów. Dlatego odpuściłem i dałem im wolną rękę, byle mi się po hotelu nie plątali i nie włazili w szkodę. Wiem, że całymi dniami włóczą się po okolicy beemką Jacka i robią mi oborę, ale co ja na to mogę, Iza? Tyle spraw do załatwienia, jeszcze ich mam pilnować?

– Nie no… jasne – pokiwała głową. – To już nie są dzieci.

– Z tobą to zupełnie inaczej by się pracowało – dodał Michał, zerkając na nią znacząco. – I mam nadzieję, że jeszcze będę miał do tego okazję. We dwoje, z naszym doświadczeniem, moglibyśmy stworzyć niezły biznesowy team, co nie, mała? Trzeba będzie kiedyś konkretniej o tym pogadać.

– Pogadamy – odparła wymijająco, nieco przyśpieszając kroku.

– Ale to oczywiście dopiero za jakiś czas – dodał szybko. – Na razie się nie pali, wiadomo, zwłaszcza że każdy póki co ma co robić na bieżąco. Słyszałem, że dowodzisz teraz w sklepie w zastępstwie siostry? – zagadnął. – Długo będziesz to miała na głowie?

Iza pokręciła głową z rozbawieniem, jak zawsze zafascynowana tempem, w jakim wszelkie plotki roznoszą się po Korytkowie.

– Parę dni na pewno – odparła rzeczowo. – A może nawet całe trzy tygodnie? Mela ma teraz ważniejsze sprawy na głowie, przede wszystkim musi dojść do siebie i zorganizować się w nowej sytuacji, a ja będę jej pomagać tak długo, jak będę mogła. W końcu po to tu jestem – uśmiechnęła się.

– Ale chyba też po to, żeby sama odpocząć, co? – zauważył Michał. – Wiadomo, że jak trzeba pomóc rodzinie, to trzeba, ale jednak… nie szkoda ci urlopu?

– Nie szkoda – zapewniła go spokojnie. – Jestem szczęśliwa za każdym razem, kiedy mogę pomóc Meli, a w takich okolicznościach jak teraz uważam to wręcz za przyjemność, a nie obowiązek.

– Hmm – mruknął z niedowierzaniem Michał. – To jesteś dużo lepsza ode mnie, bo dla mnie robota to nigdy nie jest przyjemność. Trzeba ją odwalić, to okej, odwalam… ale przyjemność to ja rozumiem zupełnie inaczej.

Mówiąc to, zatrzymał się, zastępując jej drogę, przez co ona również musiała przystanąć. Światło księżyca padło jej na twarz, odbijając się w jej wielkich oczach. Uśmiechnęła się do niego na wpół przekornie, na wpół kokieteryjnie.

– Czyli jak? – zapytała niewinnie.

Michał również uśmiechnął się, po czym przybliżył się do niej i sięgnął dłonią, by odsunąć kosmyk włosów z jej policzka. Zachwycony, że pozwoliła mu na to bez protestu, wsunął głębiej palce w jej włosy za uchem.

– Nie wiesz? – szepnął, schylając się do niej mocniej. – Czy tylko udajesz?

Był teraz tak blisko, że poczuła przytłumiony, niezbyt silny dziś zapach jego korzennych perfum. Tych samych co pięć lat temu… dokładnie tych samych! Ciekawe, czy nadal używał ich regularnie, czy po prostu trwale przesiąknęły nim jego ubrania? A może to było tylko złudzenie olfaktyczne, któremu ulegały jej zmysły? W każdym razie był to zapach, którym dawniej karmiła się jej dusza… pamiętny, upragniony, najdroższy… A jednak dziś wolałaby chyba, żeby ów zapach był delikatniejszy i bardziej stonowany, nie taki agresywny. Znała taki jeden…

– Nie wiem – odparła z przekorą, żartobliwym gestem odpychając go od siebie i cofając się o krok. – Skąd miałabym wiedzieć? Ja się przecież na tym nie znam!

Michał pokręcił głową, wpatrując się roziskrzonymi oczami w jej figlarnie uśmiechniętą twarz, która w świetle księżyca zdawała się być piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. I ten uroczy flircik, którego nawet się nie spodziewał, a który w kilka sekund rozpalił mu zmysły niczym ogień. Znów podszedł bliżej, redukując do minimum dystans, który ich dzielił, i położył obie dłonie na jej ramionach przykrytych jedynie dwoma cienkimi paskami letniej bluzeczki. Na ich delikatnej skórze wyczuł leciutką gęsią skórkę, która raczej nie miała nic wspólnego z temperaturą powietrza… Jak bowiem mogło jej się zrobić zimno w czasie tak gorącej lipcowej nocy?

– Znasz się – szepnął, przyciągając ją do siebie. – Doskonale się znasz, mała…

Ogarnął ją ramionami i schylił się, by sięgnąć ustami do jej ust. Jednak w tym momencie dziewczyna ze śmiechem wywinęła się z jego objęć i znów odepchnąwszy go żartobliwie, ominęła go i swobodnym krokiem ruszyła w stronę rozświetlonej bryły hotelu. Zaskoczony, ale i urzeczony tym przekornym gestem Michał przez chwilę patrzył za nią jak zaczarowany, po czym rzucił się, żeby ją dogonić.

– Wybacz, Misiu, muszę już wracać do domu – oznajmiła mu spokojnym, neutralnym tonem Iza, jeszcze bardziej przyśpieszając kroku. – Jeśli chodzi o dzisiejszy dzień, to dla mnie największą przyjemnością będzie w końcu załadować się do łóżka i przespać się trochę. Na szczęście jutro jest niedziela i nie trzeba będzie zrywać się o piątej trzydzieści, ale zważywszy na to, że mam sporo zaległości… – zawiesiła znacząco głos.

– Jasna sprawa – odparł Michał równie neutralnym tonem. – Dzisiaj nie będę cię zatrzymywał, ale musisz mi obiecać, że spotkamy się któregoś wieczoru na dłużej, okej? Mam z tobą kilka spraw do omówienia, no i przede wszystkim chciałbym się umówić na ten wyjazd do Polan – zaznaczył. – Miałaś obejrzeć naszą nową działkę.

Słowo naszą delikatnie podkreślił, choć tak znaczące sformułowanie i tak nie umknęłoby uwadze Izy, której od skrywanych emocji zaczynało się już odrobinę kręcić w głowie.

– Obejrzę – obiecała. – Pogadamy o tym na tygodniu, dobrze? Wolałabym niczego nie planować, dopóki Mela nie wróci z malutką ze szpitala, mam nadzieję, że za kilka dni ją puszczą, ale to na razie nic pewnego.

– Okej – skinął głową Michał. – Możemy też wybrać się w końcu do Mańczaka, grają co drugi dzień, ale taka najlepsza impra jest zawsze w sobotę. Cała okolica zwala się do niego, można naprawdę super się wybawić. Dzisiaj nam nie wyszło, bo wiadomo… ale może za tydzień? Co, Izulka? – dodał, obejmując ją lekko ramieniem. – Zarezerwujesz sobie wstępnie przyszłą sobotę?

Dochodzili już do budynku hotelu, stopniowo wkraczając w krąg światła bijącego od dziedzińca i okien budynku, co dało Izie pretekst do odsunięcia się od niego. Mimo wszystko za wcześnie jeszcze było na publiczne obnoszenie się z czymś, co dopiero zaczynało się odbudowywać, a w Korytkowie każda ściana miała oczy i uszy.

– Pomyślę o tym – odpowiedziała spokojnie.

– W końcu urlop ma się tylko raz w roku, nie? – ciągnął Michał, posłusznie odsuwając się od niej na neutralny dystans. – I głupio by było, gdybyś…

– O, dobrze, że wreszcie pana widzę! – zawołał z ulgą starszy mężczyzna, który nagle wyłonił się zza rogu budynku i podszedł do nich szybkim krokiem. – Szukamy pana już chyba z pół godziny, a pan jak kamień w wodę!

Michał przystanął, a przez jego twarz przebiegł wyraz zniecierpliwienia i niechęci, który jednak szybko przykrył lodowato uprzejmą miną.

– Co się stało? – zapytał chłodnym tonem, w którym zabrzmiała nuta znana Izie ze sposobu mówienia starego Krzemińskiego. – Jakiś problem?

– No problem, problem! – pokiwał głową mężczyzna. – A co! Od dwóch godzin w łazienkach nie ma ciepłej wody!

– Właśnie! – dodała zawinięta w orientalny szlafrok i ubrana w klapki kobieta w średnim wieku, która w tym momencie w towarzystwie kilku innych osób również wychynęła z podcieni budynku. – Ani włosów umyć, ani dzieci wykąpać… Tylko zimna leci!

– Podobno w kotłowni coś nawaliło, ale nikt nam oficjalnie informacji nie udziela – dodał inny mężczyzna. – Kazali gadać bezpośrednio z panem.

Michał westchnął i zerknął na Izę, która odruchowo przystanęła razem z nim, jednak teraz, wobec zasłyszanej rozmowy, natychmiast cofnęła się o kilka kroków.

– To ja już pójdę – powiedziała szybko. – Nie będę przeszkadzać, widzę, że jest pilny problem do rozwiązania… Dobry wieczór państwu – uśmiechnęła się grzecznie, widząc, że wszystkie spojrzenia skupiły się teraz na niej.

– A dobry wieczór, dobry wieczór! – odezwało się kilka życzliwych głosów. – No co, nie poznajecie? To ta pani ze sklepu!

– Ach, rzeczywiście! Dobry wieczór pani!

Iza odwzajemniła pozdrowienia, uśmiechając się grzecznie do hotelowych gości Michała, po czym, dawszy mu znak, żeby nie przejmował się nią i zajął się załatwianiem swojej sprawy, powolutku wycofała się z kręgu tłoczących się wokół niego ludzi i ruszyła w stronę domu. Z daleka dobiegały jeszcze do jej uszu gorączkowe przekrzykiwania się gości, którzy zdawali właścicielowi hotelu relację z zaistniałej awarii, przy czym po natężeniu gwaru miała wrażenie, że schodzi się ich w to miejsce coraz więcej. Nie chciała jednak odwracać się, dopóki znajdowała się w oświetlonym miejscu, i dopiero kiedy odeszła w głąb ciemnej drogi, dyskretnie rzuciwszy okiem przed ramię, zauważyła, że wokół Michała zebrał się już co najmniej dwa razy większy tłum niż wcześniej.

„Biedny Misio” – pomyślała ze szczerym współczuciem. – „Już prawie dwudziesta druga, a on jeszcze długo nie położy się spać. Ale co zrobić? Takie są właśnie uroki dowodzenia firmą, o każdej porze dnia i nocy znajdzie się coś do roboty. Tak się zdobywa uprawnienia sternika…”

Uśmiechnęła się do siebie i lekkim krokiem podeszła do furtki swojego domu, odseparowanej kawałkiem żywopłotu od znajdującego się za rogiem wejścia do sklepu i dyskretnie ukrytej w cieniu wielkiego klonu. Wokół było ciemno i cicho, tylko spod odległego o około sto metrów hotelu Krzemińskich wciąż dobiegały odgłosy ożywionej rozmowy, która zresztą też stopniowo przycichała, jako że grupa interweniujących gości zmierzała już wraz z Michałem w stronę wejścia do budynku.

Iza zamknęła za sobą furtkę, przeszła przez podwórko i bezszelestnie weszła do domu. Wszędzie było cicho i ciemno, Robert spał spokojnie w sypialni, w salonie słychać było tylko tykanie starego zegara. Tak, czas było już iść spać. Wykąpała się zatem szybko, starając się jak najmniej hałasować, w czym zresztą, mieszkając na stancji, miała już ogromne doświadczenie, i na palcach przemknęła do swojego pokoju. Nie minęło pięć minut, jak leżała już pod kołdrą z głową wygodnie wtuloną w poduszkę i w przedsennym błogostanie uwalniała powolutku tłumione dotąd myśli, a właściwie nawet nie myśli lecz leniwe, przyjemne przebłyski świadomości, które w łagodny sposób kołysały ją do snu.

Było jej tak dobrze… tak przyjemnie i błogo… Ani trochę nie ściskało się jej serce, nie sprawiało tych kłopotów, z którymi tak niedawno zameldowała się u kardiologa, przeciwnie – było lekkie i spokojne, biło równo i miarowo, jakby nigdy nic mu nie dolegało. A do tego to cudowne uczucie nadziei… wrażenie, że choć była już na dnie, teraz znów wszystko jest możliwe… Czy to był przedsmak prawdziwego szczęścia? A jeśli tak, to czy brał się z dzisiejszej rozmowy z Michałem? Z dotyku jego dłoni na ciemnej drodze zalanej bladym światłem księżyca? Tak… na pewno… Oto na jej oczach zmieniał się dotychczasowy bieg wydarzeń, wszystko nagle zaczynało się naprawiać i układać…

Błękitna poświata promieniująca z tęczówek jego oczu rozjaśnia ciemną przestrzeń ponadnaturalnym blaskiem… Stopniowo blednie i nabiera srebrzystego pobłysku… wokół jest teraz tak pięknie… pachnie lato, ukwiecona łąka… a ona tańczy! Tańczy jak motyl w promieniu księżyca, jak najprawdziwszy nocny elf!

Cichutkie odgłosy zasypiającej wioski powoli oddalają się i wygasają. Tuż przy swoim uchu zapadająca w sen Iza słyszy cichy szept… znajomy, kojący, dający poczucie siły i bezwzględnego bezpieczeństwa. Spójrz w głąb siebie… powoli, bez pośpiechu… posłuchaj, co powie ci serce… W zawrotnym tańcu powoli ogarniają ją męskie ramiona… te jedyne, te najbardziej upragnione, wytęsknione… Przez całe jej ciało przebiega słodki dreszcz, a w oszołomionej burzą zmysłów głowie kręci się jak na karuzeli. W nozdrzach czuje najcudowniejszy na świecie zapach połączony z żarem rozgrzanego ciała… Jest jej tak dobrze… tak cudownie… tak rozkosznie…

W ciemnym dotąd pokoju nagle zrobiło się jaśniej, jako że przez niezasłonięte okno do środka wpadł silny promień księżyca, który właśnie wychylił się zza chmury. Promień ów padł ukosem na twarz leżącej na wznak dziewczyny, która spała głęboko z ciemnymi włosami rozrzuconymi na poduszce, uśmiechając się łagodnie do swych najpiękniejszych snów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *