Anabella – Rozdział XLIX

Anabella – Rozdział XLIX

– Prześliczni są – oceniła Justyna, żona Wojtka, przekazując siedzącej obok Dominice dwa telefony, gdzie na ekranie każdego z nich wyświetlone było zdjęcie niemowlęcia. – Popatrz, Dominisiu, to jest Zosieńka… a to Edzio. Urocze słodziaki, nie?

– Ojej, ależ genialne maluchy! – zachwyciła się Dominika, przejmując z jej rąk oba telefony i pokazując je swojemu mężowi, który również pochylił się z zaciekawieniem nad zdjęciami. – I jak urośli oboje! Na wiosnę, jak zrobi się cieplej, musimy ich poodwiedzać, co, Kajtuś? Muszę ich zobaczyć na żywo! A może w ogóle zrobimy jakiś wspólny spęd pod gołym niebem? Jakiegoś grilla by zorganizować albo co…

– Ja jestem za – podchwycił Wojtek, wysoki mężczyzna pod czterdziestkę, który, jak zapamiętała Iza, podobnie jak Kajtek był kolegą ze studiów Pabla. – Ostatnio coraz ciężej spotkać się u Majka w większym gronie, więc to byłaby jakaś okazja.

– Młoda miała rację, Edek ma oczy jak Pablo – przyznał Kajtek, przyglądając się dokładnie zdjęciu chłopca. – Ja cię kręcę… identyczne.

– A co gorsza, charakter też! – zaśmiała się Lodzia, zerkając wesoło na męża. – Taki sam łobuz, szachraj i oczajdusza!

Towarzystwo zgromadzone przy dwóch zsuniętych stolikach roześmiało się. Pablo, słysząc swoje imię, natychmiast przerwał toczoną przyciszonym głosem rozmowę z Izą, odwzajemnił żonie uśmiech i z dumą podniósł głowę.

– A jak! – zgodził się wesoło. – Moja krew! Facet musi mieć trochę kręgosłupa, nie? A jak do charakteru dojdzie jeszcze wychowanie, to zrobimy z niego twardziela nie do rozwalenia. Majk ma mi pomóc, w swoim czasie weźmie chrześniaka do knajpy na staż jako ochroniarza i przeszkoli go w prawdziwym życiu. To jest już ustalone od kołyski!

Zebrani znowu wybuchli śmiechem, dolewając sobie picia wśród szczęku szkła.

– To może i Zosię weźmie na kelnerkę? – dodała Dominika, spoglądając znacząco na Anitę, mamę drugiego z podziwianych niemowląt i koleżankę z kancelarii Pabla. – Majk mógłby etatowo zająć się szkoleniem młodego pokolenia, jemu też dobrze by to zrobiło. Nauczyłoby go odpowiedzialności!

– Dziękuję ci bardzo, Dominisiu – pokręciła sceptycznie głową Anita. – Oddać dziecko pod opiekę takiego wariata? Po nocach bym nie spała! Odpowiedzialności to niech on się lepiej uczy na kimś innym!

Paczka przyjaciół Majka i Pabla zebrała się dziś w Anabelli na ostatnie spotkanie przed Bożym Narodzeniem połączone ze spóźnionym świętowaniem imienin Lodzi, które przypadały na dziewiątego grudnia. Oprócz państwa Lewickich obecni byli również Wojtek i Kajtek czyli koledzy ze studiów prawniczych Pabla wraz z żonami Justyną i Dominiką, architekt Maciek, który, jak dopiero dzisiaj dowiedziała się Iza, chodził z Majkiem do liceum, jego żona Asia, a także Anita z kancelarii Pabla. Majk brał czynny udział w spotkaniu, mimo że jak zwykle tylko co jakiś czas dochodził do ich stolików z uwagi na swoje zaangażowanie w pracę firmy. Na życzenie Lodzi do stołu została zaproszona również Iza, jednak ponieważ ona także, podobnie jak Majk, była tego wieczoru w pracy, oboje ustalili, że będą dołączać do towarzystwa na zmianę, przekazując sobie wzajemnie nadzór sytuacji w lokalu. Impreza miała potrwać tylko dwie godziny ze względu na to, że Anita, mama dziewięciomiesięcznej Zosi, oraz Lodzia zostawiły swoje dzieci pod opieką rodziny i nie mogły poświęcić więcej czasu na spotkanie z przyjaciółmi.

Obecnie, po długiej sesji pracy z Klaudią, Lidią i Olą na sali, gdzie dziś było bardzo dużo osób, Majk zwolnił Izę z posterunku, by mogła porozmawiać z Pablem, który miał jej do przekazania ważne informacje na temat Kacpra.

– Załatwiamy tobie i jego stryjowi glejt na chociaż jedne odwiedziny przed świętami – powiedział, kiedy usiedli nieco na boku, by móc spokojnie skupić się na rozmowie. – Oficjalna decyzja ma być jutro lub pojutrze, ale już wiem, że będzie pozytywna. A to mu się bardzo przyda, bo chłopak jest teraz, delikatnie mówiąc, w nienajlepszym stanie psychicznym. Co zresztą jest normalne po prawie dwóch tygodniach spędzonych w areszcie… zwłaszcza że końca na razie nie widać. Nie dostaliśmy zgody na zwolnienie go na święta do domu, uda się tylko załatwić mu te odwiedziny. Dlatego pamiętajcie oboje, żeby podczas tej wizyty pod żadnym pozorem nie dołować go, a tylko podtrzymywać na duchu.

– Oczywiście – skinęła głową Iza. – Bardzo ci dziękuję, te odwiedziny to świetna wiadomość. Jutro z rana powiem to panu Stasiowi, ogromnie się ucieszy!

– Podziękowania bardziej należą się Maćkowi – uśmiechnął się Pablo. – To on ogarnia wszystko i mogę cię zapewnić, że bardzo się stara. To jego pierwsze tego typu doświadczenie, wcześniej nigdy nie miał do czynienia z procedurami w sprawach karnych, więc Kacper jest dla niego wyjątkowym klientem. Słyszałem, że już całkiem nieźle się zakumplowali, ja zresztą też go lubię, bardzo sympatyczny chłopak. A że odwalił głupotę, to cóż… Każdemu może się zdarzyć.

Iza pokiwała smętnie głową.

– A jak myślisz, jak to się skończy? – zapytała ostrożnie. – Dużo mu przyłożą?

– Będziemy go bronić, jak tylko się da – zapewnił ją Pablo. – Chociaż z góry uprzedzam, że sukcesem będzie, jeśli uda się zejść poniżej roku odsiadki. Było poważne zagrożenie życia poszkodowanego, teraz jego stan się poprawił, ale nadal jest w szpitalu z rokowaniem trwałego uszczerbku na zdrowiu, więc sprawa jest de facto przegrana… w sensie, że wyrok skazujący będzie na pewno, na uniewinnienie nie ma żadnych szans. Zresztą za to, co zrobił, jakąś karę ponieść musi, tu sąd nie będzie miał żadnych wątpliwości. Natomiast możemy powalczyć o maksymalne zmniejszenie wysokości kary. I tak zrobimy.

– Poniżej roku – westchnęła Iza. – To by jeszcze nie było tak źle…

Kacper przebywał w areszcie już od dwóch tygodni bez możliwości komunikowania się ze światem zewnętrznym z wyjątkiem adwokata, dlatego Iza, pan Stanisław oraz rodzice chłopaka otrzymywali wiadomości o nim tylko za pośrednictwem Pabla i jego aplikanta Macieja. Perspektywa otwierająca możliwość odwiedzenia go w więzieniu przed świętami Bożego Narodzenia była w tej sytuacji wspaniałą wiadomością, mimo że jego sytuacja nadal wyglądała fatalnie.

– A co do tej twojej koleżanki – podjął Pablo, spokojnym gestem dolewając sobie piwa do kufla – to jutro zostawię dla ciebie u Majka kopie tych formularzy, o których rozmawialiśmy. Podrzucę ci to razem z instrukcją. Przekażesz tej dziewczynie i wytłumaczysz jej, co dokładnie ma zrobić i w jakiej kolejności. Sprawa jest do załatwienia, chociaż, w zależności od zachowania tego faceta, to może trochę potrwać. Na razie ma czas, ale niech wcześniej przygotuje sobie wszystko, żeby zacząć sprawnie działać, jak tylko dziecko się urodzi.

– Dziękuję – pokiwała głową Iza. – Przekażę jej wszystko co do jednej literki, zresztą sama też spróbuję się w to wdrożyć i pomóc jej, na ile będę mogła. Nie wiem tylko, jak ja ci się odwdzięczę, Pablo… ale będę o tym pamiętać i odwdzięczę ci się na pewno.

– Spokojnie – uśmiechnął się, zerkając na nią z rozbawieniem. – To ja od prawie roku mam wobec ciebie dług, a taka drobna porada prawna to dla mnie żaden problem. Poza tym wiem, jak bardzo lubi cię Lea, a widzę, że zależy jej na tym, żeby pomóc tej dziewczynie. I to mi wystarczy. Prośba mojej żony jest dla mnie rozkazem, więc nie ma o czym mówić.

Iza odwzajemniła mu pełen wdzięczności uśmiech, po raz kolejny rejestrując przy tym fakt, że jego ciemne włosy na skroniach były przyprószone dość wyraźną siwizną, która, choć w jego relatywnie młodym wieku mogła nieco dziwić, miała swój urok i dodawała mu powagi. Przez głowę przebiegła jej nawracająca czasami w jego towarzystwie myśl, że Pablo, choć z urody zupełnie nie w jej typie, był bądź co bądź przystojnym i atrakcyjnym mężczyzną, który mógł podobać się kobietom.

Rozmowa, którą właśnie prowadzili, nawiązywała do sprawy Agnieszki i planowanych działań prawnych, jakie Iza chciała dla jej własnego dobra wymóc na niej po urodzeniu dziecka. Jako że regularnie widywała się z Lodzią na kolejnych lekcjach francuskiego, a ostatnio dużo rozmawiała z nią o Kacprze z racji faktu, że Pablo zajmował się jego sprawą, wspomniała jej również o Agnieszce i jej problemie prawnym. Lodzia, sama będąc matką kilkumiesięcznego niemowlęcia, głęboko przejęła się historią nieszczęsnej dziewczyny i nie kryjąc oburzenia wobec karygodnego zachowania Rafała, gorąco poparła koncepcję Izy dotyczącą pociągnięcia go do odpowiedzialności finansowej.

Na prośbę żony Pablo wytłumaczył więc Izie procedurę sądowego ustalenia ojcostwa w przypadku, gdyby Rafał zechciał wywinąć się od odpowiedzialności (co było niemal pewne), a także obiecał skompletować dla niej zestaw formularzy i wzorów dokumentów, by mogła zawieźć je Agnieszce, kiedy pojedzie na święta do Korytkowa. Iza była bardzo wdzięczna obojgu za tę konstruktywną pomoc, męczyło ją tylko to, że Pablo w zamian pod żadnym pozorem nie chciał przyjąć od niej pieniędzy. Postanowiła zatem, że zapisze sobie w pamięci tę przysługę i odwdzięczy mu się w jakiś inny sposób, kiedy tylko nadarzy się okazja.

Tymczasem przy stolikach nadal toczyła się wesoła rozmowa, której głównym tematem stał się teraz szef Anabelli.

– Majk jest oporniejszy niż myślałam – podjęła z przekąsem Dominika. – Pamiętacie, jak obstawiałam, że w ciągu roku pójdzie w ślady Pabla? I niestety pomyliłam się, bo teraz już widzimy, że nic z tego, a co gorsza, nie zanosi się na żadną zmianę.

– Kwestia odpowiedniej osoby, Dominisiu – oceniła spokojnie Justyna, upijając łyk soku pomarańczowego ze swojej szklanki. – Nie trafił jeszcze na swoje przeznaczenie i dlatego dalej tak cwaniaczy. Ale cierpliwości, nie tacy mistrzowie padali na placu boju. Gwarantuję wam, że prędzej czy później doczekamy się naszej darmowej imprezy.

– Jakiej darmowej imprezy? – zaciekawił się natychmiast Wojtek.

– No co ty, Wojtuś? – zdziwiła się Asia. – Nie słyszałeś jeszcze o słynnym zakładzie Majka? Ach… faktycznie, wtedy ciebie i Pabla nie było, poszliście na stronę gadać z Piotrkiem. Majk założył się z nami… to znaczy ze mną, z Justysią, z Dominiką i z Anitką… że wytrwa w stanie kawalerskim do końca życia – wyjaśniła mu wesoło. – I obiecał, że jeśli kiedykolwiek złamie słowo, urządza w tej knajpie zbiorową imprezę i przez cały wieczór stawia nam wszystkim piwo, wino, wszelkie inne napitki, przekąski i co kto tylko chce.

– Odważnie! – prychnął Wojtek. – Ja bym na jego miejscu tak się nie deklarował, już widzieliśmy jednego cwaniaka w takiej akcji.

Wskazał wzrokiem na rozmawiającego z Izą Pabla, który, wyczuwając na sobie jego spojrzenie, podniósł głowę i popatrzył na niego pytająco.

– Spoko, stary, nic takiego – uśmiechnął się Wojtek. – Mówię tylko o nędznych szansach Majka na wygranie zakładu z kobietami i ku przestrodze stawiam ciebie jako przykład.

– Okej! – zaśmiał się Pablo, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Lodzią. – Fakt, że mnie to kosztowało samochód… ale i tak kupiłbym go żonie, więc żadna strata. A o co założył się Majk? – dodał z zaciekawieniem.

– O dożywotnie solo – wyjaśnił mu sceptycznie Maciek. – Odradzałem mu to, ale wyśmiał nawet mnie, i to z taką pewnością siebie, że aż mu się dziwię.

Pablo spoważniał nieco na te słowa i znów spojrzał na Lodzię, która odruchowo zrobiła to samo. Iza zauważyła, że oboje wymienili dziwnie smutne spojrzenia.

„Oni wiedzą, w czym rzecz” – pomyślała, również ogarnięta nagłym smutkiem. – „Lodzia zresztą powiedziała ostatnio coś takiego… że jak patrzy na Majka, który nosi Edzia na rękach i przytula go jak własnego syna, to aż jej się serce kraje. Nie dokończyła myśli, ale ja przecież doskonale wiem, co chciała powiedzieć. I ona, i Pablo rozumieją, że to nie są z jego strony cyniczne wygłupy, ale głębszy problem. A reszta żartuje sobie z niego i nie ma pojęcia, że on i tak wygra ten zakład. Niestety…”

– My też mu się dziwimy – zapewniła Maćka Anita. – To są rzeczy, nad którymi nie ma się kontroli, dlatego obstawiamy, że tak czy inaczej przegra. To tylko kwestia czasu.

– No, ale czekajcie… a co będzie, jak wygra? – zapytał Wojtek. – Ustaliliście to? Bo zakład powinien być sprawiedliwy, ze zobowiązaniami po obydwu stronach.

– Właśnie – pokiwał głową Kajtek. – Fundamentalna zasada sprawiedliwości.

– No fakt… tutaj nie mamy za bardzo pomysłu – przyznała nieco zmieszana Justyna. – Majk też nam to wytknął. Bo skoro deklaracja brzmi „do końca życia”, to on to może wygrać dopiero po śmierci… a wtedy co mu po takiej wygranej?

Wojtek, Maciek i Kajtek spojrzeli po sobie i jak na komendę parsknęli śmiechem.

– Oj tam, Justysiu, coś się wymyśli! – machnęła ręką Dominika. – Nie musi przecież zakładać się o dożywocie. Możemy obniżyć mu poprzeczkę… na przykład do osiemdziesiątki!

– Ja bym proponował do sześćdziesiątki – ujął się za Majkiem Maciek. – To i tak bardzo duży bufor, jesteście na uprzywilejowanej pozycji.

– Ja bym się zgodziła i na pięćdziesiątkę! – zaśmiała się Justyna. – A mogę zaryzykować nawet czterdziestkę! Miałby na to sześć i pół roku, co o tym myślicie, dziewczyny? I tak przegra, to oczywiste, ale żeby nie było, że jesteśmy niesprawiedliwe!

– Ja jestem za – zgodziła się Asia. – Jeśli wytrzyma do czterdziestki, fundujemy mu jakiegoś fanta, może być w równowartości kosztów tej darmowej imprezy. Co wy na to? Tak będzie sprawiedliwie. W razie czego Majk przeliczy nam to po cenach bieżących, chociaż ja też obstawiam, że nie będzie takiej konieczności, bo rok, dwa… no, góra trzy… i przegra aż miło!

– Co mam wam przeliczyć? – zdziwił się Majk, który właśnie wrócił do stolików z tacą pełną nowych butelek piwa, które zwinnym gestem zestawił na stolik. – Macie tu piwko, wiedziałem, że wszystko już będzie wychlane, więc od razu przyniosłem nową dostawę.

Na jego widok Iza poderwała się z miejsca, gotowa do przejęcia zmiany, i rutynowym gestem odebrała z jego rąk tacę. Podziękował jej uśmiechem.

– No, co z tym przeliczaniem? – powtórzył, spoglądając pytająco na Asię.

– Chodzi o równowartość twojej stawki zakładu – wyjaśniła mu Dominika. – Ustaliliśmy nowe zasady, żebyś nam nie ględził, że jesteśmy niesprawiedliwe.

– Bo jesteście – wzruszył ramionami Majk. – Ale to mi nie przeszkadza, i tak wygram bezwarunkowo.

– No, uważaj, stary! – zaśmiał się Kajtek, grożąc mu palcem. – Co prawda ugraliśmy dla ciebie lepsze warunki niż wcześniej, bo rozliczasz się nie na łożu śmierci, ale już w twoje czterdzieste urodziny. Niemniej ja na twoim miejscu i tak bym nie ryzykował! Straty materialne to jedno, ale najgorzej jest stracić autorytet!

– Podejmuję tę rękawicę – zapewnił go pobłażliwie Majk, rzucając wyzywające spojrzenie siedzącym przy stoliku kobietom. – No, bardzo proszę, jakie warunki proponujecie? Chętnie dowiem się, co wygram, nawet jeśli to będzie dopiero za siedem lat.

– Za sześć i pół – sprostowała wesoło Anita. – Nie odmładzaj się, cwaniaku! Już masz trzydzieści trzy i pół, myślisz, że nie umiemy liczyć? Ale to drobiazg… choćbyś na głowie stanął, zakład możesz z góry uznać za przegrany!

– Bezwzględnie – przyznała Dominika. – Gadaj sobie, co chcesz, zarzekaj się, a prędzej czy później i tak wpadniesz jak Pablo. Myślisz, że wymigasz się od posiadania teściowej? Nie ma takiej opcji. To byłaby największa niesprawiedliwość dziejowa wszechczasów!

– Ech! – roześmiał się Majk, po czym, zerknąwszy na Izę, która właśnie dawała mu znak, że idzie na salę, zatrzymał ją ruchem ręki. – Czekajcie, zamienię tylko dwa słowa z Izą, przekażę jej pałeczkę i zaraz pogadamy o konkretach.

Towarzystwo przystało na to, wymieniając między sobą kolejne żartobliwe uwagi na temat omawianego zakładu, przy czym panowie zgodnie brali stronę Majka, negocjując dla niego jak najlepsze warunki w ramach, jak podkreślił Kajtek, męskiej solidarności, natomiast panie zgodnie stały na stanowisku, że to i tak nie ma znaczenia, bo jego przegrana jest więcej niż pewna. Tylko Pablo i Lodzia nie brali udziału w tych żartach, przysłuchując im się w milczeniu.

– Karolina przyszła przed chwilą w mega wisielczym humorze – poinformował tymczasem Izę Majk, odciągnąwszy ją nieco na stronę. – Ze mną nie chce gadać, z Antkiem tym bardziej, Lidzi omal nie zabiła wzrokiem, a od reszty dziewczyn opędza się jak od much. Oddelegowałem ją na razie do pomocy w kuchni, żeby mi klientów na sali nie porozwalała, bo coś czuję, że istnieje spore ryzyko rzucania filiżankami z espresso! – zaśmiał się, odgarniając sobie nonszalanckim gestem włosy z czoła. – Ech, te kobiety! Idź teraz ty, Iza, i spróbuj z nią pogadać, co? To twoja osobista podopieczna, więc może chociaż tobie wyzna, co się, do diabła, stało, że odwala takie hocki.

– Jasne, szefie – westchnęła Iza, zastanawiając się, kiedy wreszcie skończą się nieustanne fochy Karoliny. – Ale najpierw pogadam z Antkiem, bo coś czuję, że to znowu on nabroił. Gadałeś z nim o tym?

– Nie – pokręcił głową. – Fuknęła się, jak tylko zobaczyła go na horyzoncie, więc dałam spokój obojgu… No, ale może i masz rację, kto wie? – zastanowił się. – Pogadaj z nimi i ustaw ich po swojemu, bo jak ja się za to zabiorę, to będzie dużo gorzej. Na razie patrzę na to przez palce, ale jak Karolka dalej będzie mi odstawiać takie sceny, to w końcu się pogniewamy.

– Ja to załatwię – zapewniła go skwapliwie Iza. – Głowę daję, że niewiniątko Antoś maczał w tym palce, to już nie pierwszy raz. Zaraz się z nim rozmówię.

– Okej – uśmiechnął się z rozbawieniem Majk. – Wsparcie na sali też się przyda dziewczynom, bo przyszło sporo luda. W dodatku pełno znajomych, pół godziny biegałem po stolikach i ściskałem ręce… Aha, i jeszcze jedna rzecz – przypomniał sobie. – Krawczyk dzwonił, ma tu wpaść za jakieś pół godziny.

– Krawczyk? – powtórzyła ze zgrozą zmrożona tą informacją Iza.

– Przywiezie dokumenty, o które prosiłem go dwa miesiące temu – wyjaśnił jej Majk, krzywiąc się lekko. – I przy okazji weźmie sobie to rozliczenie, które wczoraj dla niego robiłaś. Powiedziałem mu, że już jest gotowe, więc uznał, że pofatyguje się do nas i załatwi to od ręki.

– Tak… akurat dzisiaj – zauważyła z przekąsem Iza, mimowolnie zerkając na siedzącą przy stoliku Lodzię. – A wspominałeś mu, że masz gości?

– Owszem – skinął głową Majk. – Mówiłem, że mamy dzisiaj spotkanie z przyjaciółmi. Ale to mu najwyraźniej nie przeszkadza.

– Pewnie, że nie – mruknęła pod nosem Iza. – Wręcz przeciwnie.

Majk spojrzał na nią uważniej, zaalarmowany jej surową, jakby zdegustowaną miną.

– Jeśli nie chcesz z nim gadać, to ja się tym zajmę osobiście – powiedział ostrożnie. – Daj mi tylko znać, jak przyjedzie.

Iza pokręciła głową i nieco nerwowym ruchem poprawiła sobie trzymaną w ręku tacę.

– Nie, spokojnie, załatwię to sama – zapewniła go obojętnym tonem. – Dam mu rozliczenie i przyjmę tamte dokumenty, nie ma sprawy.

Choć jej głos brzmiał neutralnie, Majk musiał wyczuć ukryte w nim emocje, bo przyglądał jej się teraz jeszcze bardziej podejrzliwie.

– Majk, idziesz czy nie? – zawołała od stolika Dominika. – Czekamy na ciebie i czekamy!

– Opracowaliśmy już trzecią wersję warunków zakładu – dodała wesoło Asia. – Wracaj, bo ominą cię najfajniejsze negocjacje!

– Lecę! – rzucił z uśmiechem Majk, po czym odwróciwszy się do Izy, znowu spoważniał. – Dobra, pogadamy kiedy indziej – dodał ściszonym, rozkazującym głosem. – Ale koniecznie daj mi cynk, jak przyjdzie tu ten frajer. Ja sam będę z nim gadał. Rozumiemy się?

– Tak jest, szefie – odparła karnie Iza.

I nie patrząc na niego, ruszyła w stronę sali z głową pełną niewesołych myśli. Majk jeszcze raz zerknął za nią z zafrasowaną, niepewną miną, lecz gdy chwilę później z powrotem odwrócił się do przyjaciół, jego twarz była już przyobleczona w znajomy, chojracki uśmiech, który stanowił jeden z jego znaków rozpoznawczych. Przy stoliku, do którego dołączył, natychmiast posypały się dalsze żarty, on zaś brał w nich aktywny udział, wywołując salwy śmiechu, które niosły się za przemierzającą salę Izą aż do samego wejścia na zaplecze.

***

– Antoś, co się znowu stało? – zagadnęła łagodnie Iza, znalazłszy wreszcie Antka zaszytego w ciemnym kącie za konsolą.

Tego wieczoru nie było dyskoteki, z głośników na sali leciała tylko przyciszona muzyka, a kąt z konsolą tonął w półmroku. Antek siedział na krześle pod ścianą, zabunkrowany za wielkim głośnikiem, z twarzą ukrytą w dłoniach. Ostentacyjna wrogość, jaką od kilku miesięcy okazywała mu Karolina, była tematem cichych żartów w zespole, ślepy bowiem by dostrzegł, że oboje od początku mają się ku sobie pomimo wyjątkowo burzliwych reakcji dziewczyny. Sam Antek wykazywał się iście stoicką postawą i w żaden sposób nie komentował jej zachowania, tak jakby nie dotyczyło to jego osoby. Dziś jednak po raz kolejny musiała się rozpętać jakaś burza, skoro zauważył to cały personel łącznie z szefem.

Iza zastała Karolinę w kuchni, dokąd dzisiejszego wieczoru oddelegował ją Majk i gdzie spełniała swoje obowiązki sumiennie, milcząco i z zaciętą, kamienną miną. Na polecenie Elizy nakładała zamówione porcje dań i ciastek na odpowiednie talerze, po czym wydawała je kelnerkom. Jej piękna twarz o anielskich rysach była dziś blada jak płótno, a po lekko zaczerwienionych oczach widać było, że siłą woli powstrzymuje się od płaczu. Z Izą nie chciała rozmawiać podobnie jak z nikim innym, lecz ponieważ nie można było mieć zastrzeżeń co do jej pracy, najlepszym wyjściem było zostawić ją w spokoju.

Zamieniwszy kilka słów z Olą i z Wiktorią, Iza dowiedziała się, że Karolina przyszła dziś do pracy w wyjątkowo podłym nastroju, który na widok Antka uległ dodatkowemu pogorszeniu, więc widocznie byli świeżo posprzeczani. Z westchnieniem udała się zatem na poszukiwania Antka, czując się trochę jak śledczy na tropie drobnego przestępcy. Chłopak, który, po wykonaniu zadań zleconych mu przez szefa, w równie fatalnym humorze jak Karolina ukrył się za konsolą, na pytanie Izy odjął dłonie od twarzy i podniósł głowę, ukazując światu szarą, pogniecioną twarz.

– Nic takiego – uśmiechnął się blado. – Dostałem tylko za swoje. W końcu każdy może się pomylić, nie? Ale spoko… to się już nie powtórzy. Obiecałem szefowi. Dam radę.

Choć jego odpowiedź była dla Izy całkowicie mętna i niezrozumiała, uznała, że w tych okolicznościach niedelikatnie byłoby dopytywać o szczegóły, dlatego pokiwała tylko głową i poprosiwszy Antka, by pomógł Chudemu w pilnowaniu porządku na sali, gdyż tego wieczoru Tom był nieobecny, wróciła po tacę, by wesprzeć dziewczyny w obsłudze napływających wciąż klientów.

Tak naprawdę sprawa Antka i Karoliny zbytnio nie zaprzątała jej głowy, cieszyła się wręcz, że nie musi pośredniczyć w rozwiązywaniu kolejnego konfliktu, a oboje pomimo przeżywanych emocji pracują normalnie. Jej myśli zajmował bowiem Krawczyk i perspektywa jego rychłego przyjazdu do Anabelli. Miał przyjechać niby po dokumenty, a tak naprawdę… Iza nie miała wątpliwości, po co wybierał się do nich akurat dziś, dowiedziawszy się od Majka o spotkaniu z jego przyjaciółmi.

„Psychol ma nadzieję, że ją zobaczy” – myślała ponuro, ze służbowym uśmiechem zestawiając kufle i szklanki na jeden ze stolików przepełniony studenckim towarzystwem. – „Trzeba będzie jakoś go zatrzymać, zagadać, nie dopuścić do niej… Na szczęście Lodzia i Pablo niebawem będą wychodzić, bo muszą wracać do Edzia. Oby ten świr nie zdążył tu dojechać przed ich wyjściem!”

Krawczyka nie widziała od wielu tygodni, bowiem za każdym razem, gdy miał pojawić się w Anabelli, starała się go unikać, odpracowując sumiennie wszystkie pasma, które opuszczała za zgodą szefa, aby tylko go nie spotkać. Z rozmów z Lodzią wiedziała, że milioner nie odzywał się również do niej, co z jednej strony było pokrzepiające, z drugiej jednak budziło w Izie nutkę niepokoju. Nie wierzyła bowiem, że taki bezwzględny i przyzwyczajony do stawiania na swoim człowiek jak Krawczyk mógłby w tak łatwy sposób zrezygnować z celu, który sobie postawił i do którego dotychczas tak namiętnie dążył. Sama Lodzia również nie była co do tego przekonana, jednak im dłużej trwała cisza z jego strony, czuła się tym lepiej i była spokojniejsza. Temat Krawczyka przewijał się więc w jej rozmowach z Izą coraz rzadziej, a ostatnio zupełnie zaniknął, gdyż cały czas poświęcany na luźniejszą pogawędkę upływał im na omawianiu sprawy Kacpra i Agnieszki, której historia wstrząsnęła Lodzię w sposób szczególny.

Dziś jednak zaistniało realne ryzyko powrotu widma, o którym obie w ostatnich tygodniach prawie zapomniały. Nieświadomy sytuacji Majk wygadał się przed Krawczykiem, że podejmuje w Anabelli swoich przyjaciół, ten zaś był zbyt inteligentny, żeby nie domyślić się, iż wśród nich z wielkim prawdopodobieństwem znajdzie się również Lodzia. Dokumenty to był tylko oczywisty pretekst, przyjeżdżał tu dziś po to, żeby ją zobaczyć!

„Zatrzymam go jakoś” – myślała stanowczo Iza, wracając z pustą tacą na zaplecze. – „Wepchnę mu to rozliczenie w gardło, zawołam szefa, żeby z nim gadał, a sama będę pilnować, żeby Lodzia go nie zauważyła… Oby wyszli z Pablem jak najszybciej!”

– Iza, Karolina chce z tobą gadać – poinformowała ją półgłosem Wiktoria, zatrzymując ją przy barze. – Czeka na ciebie u szefa w gabinecie.

– Jednak – westchnęła Iza. – W końcu zdecydowała się odezwać?

– Aha – skinęła głową Wiktoria. – Wzięła sobie kartkę i coś pisze, ale prosiła, żeby powiedzieć ci, że chce gadać z tobą osobiście. I tylko z tobą, z szefem nie.

– Okej – odparła Iza. – Dzięki, Wika, już idę do niej. Powiedz Lidzi, jak będzie przechodziła, żeby przejęła za mnie na piętnaście minut sektor A, dobrze?

– Jasne – uśmiechnęła się Wiktoria.

Iza z rezygnacją odłożyła tacę i udała się do gabinetu szefa, gdzie pochylona nad biurkiem Karolina rzeczywiście kończyła pisać coś na kartce. Na widok Izy wyprostowała się i bez słowa, nie patrząc na nią, wyciągnęła do niej rękę z zapisaną kartką. Ręka ta drżała niczym w febrze.

– Co jest, Karolciu? – zaniepokoiła się Iza, sięgając po papier.

Nim rzuciła na niego okiem, po samej minie Karoliny domyśliła się jego treści. Było to wypowiedzenie umowy o pracę. Dla pewności przeczytała dokładnie kilka zdań nakreślonych odręcznym, nierównym pismem, pod którym widniał podpis Karoliny i bieżąca data. Znalazłszy się w takiej sytuacji po raz pierwszy, Iza w pierwszej sekundzie pożałowała, że nie ma pod ręką szefa, który o wiele lepiej od niej wiedziałby, jak odpowiedzieć na tę niespodziewaną decyzję kelnerki, jednak już po chwili uznała, że takie problemy musi nauczyć się rozwiązywać sama, i szybko zebrała się w sobie.

– Karolciu… dlaczego? – zapytała łagodnie, odkładając pismo na biurko i obejmując Karolinę ramieniem. – Na pewno przemyślałaś tę decyzję?

Karolina pokiwała skwapliwie głową, a po policzkach popłynęły jej dwie łzy, których najwyraźniej nie zdołała opanować.

– I bez okresu wypowiedzenia? – podjęła smutno Iza. – Zostawisz nas w takim ciężkim czasie? Wiesz przecież, że ma być bal sylwestrowy, mnie nie będzie, bo wyjeżdżam, to samo Klaudia i Kamila… zabraknie nam rąk do pracy.

Karolina pokręciła głową przecząco. Iza objęła ją mocniej ramieniem i podniosła rękę, by pogładzić ją po włosach.

– Karola, ja rozumiem, że chcesz się zwolnić z pracy – powiedziała perswazyjnym tonem. – Okej… obiecuję, że nie będę wnikać w powody, ani przekonywać cię do zmiany decyzji. Może jeszcze to przemyślisz, taką mam nadzieję… Ale nie mogę zgodzić się na to, co tam napisałaś, i wiem, że szef też się nie zgodzi. Nie możesz odejść z dnia na dzień. Od Nowego Roku tak, ale nie teraz. Słyszysz mnie? Musisz zostać przynajmniej te dwa tygodnie do końca roku. Potrzebujemy teraz ludzi.

To była prawda. Jak co roku w Anabelli organizowany był bal sylwestrowy, na który obecnie było już wyprzedane ponad osiemdziesiąt procent wejściówek. Wprawdzie Iza i Majk posiadali bazę numerów telefonów do osób, które w awaryjnych sytuacjach świadczyły im pracę dorywczo, a od tygodnia przy wejściu do lokalu wisiało podobne ogłoszenie o poszukiwaniu rąk do pracy na okres okołosylwestrowy, jakie rok wcześniej zwróciło uwagę Izy. Jednak doświadczenie pokazywało, że najlepszym zabezpieczeniem obsługi imprezy jest stały etatowy zespół, ten zaś obecnie przechodził lekki kryzys. Pani Wiesia nadal pozostawała na zwolnieniu lekarskim, a ponieważ w przyszłym roku miała już osiągnąć wiek emerytalny, wątpliwe było, by w ogóle wróciła do pracy. Co prawda Eliza i Dorota dzielnie dawały sobie radę w kuchni przy okazjonalnym wsparciu innych osób, w tym samego szefa, jednak Iza i tak od dwóch tygodni poszukiwała dodatkowej, najlepiej doświadczonej kucharki – niestety jak na razie bezskutecznie. Również szeregi kelnerek zostały osłabione po odejściu Basi na zwolnienie lekarskie, a choć co jakiś czas pojawiała się dorywczo nowa osoba, najczęściej szybko odchodziła, nie wytrzymując napiętego harmonogramu pracy lub znajdując sobie mniej wymagającą posadę.

W tej sytuacji nagłe odejście Karoliny groziłoby poważnym przeciążeniem reszty zespołu, a sprawna obsługa balu sylwestrowego stanęłaby pod znakiem zapytania. Iza, która w szufladzie miała już bilet lotniczy do Liège, a w walizce wszystkie rzeczy potrzebne do upragnionego wyjazdu do Belgii, chwilami odczuwała wyrzuty sumienia, że zostawi zespół Anabelli w tak trudnym momencie, teraz zaś, wobec perspektywy rezygnacji Karoliny, wyrzuty te odezwały się w niej ze zdwojoną mocą.

– Nie mogę, Iza – pokręciła głową Karolina. – Ani dnia dłużej… Niech szef poleci mi po wypłacie, nawet niech mi w ogóle nie płaci za ten miesiąc, przyjmę to jako karę umowną. Ale nie mogę zostać. Powiedz to szefowi, przeproś go ode mnie… proszę.

– To nawet nie porozmawiasz z nim sama? – zapytała cicho Iza. – Nie powiesz mu, że odchodzisz i nie pożegnasz się z nim?

– Nie – szepnęła Karolina. – Ani z nim, ani z nikim innym. Ty im to powiedz, dobrze? Mówię to tylko tobie i chcę stąd wyjść. I już więcej nie wrócę.

Po jej drżącym lecz stanowczym głosie Iza wyczuła, że naleganie nie ma sensu. Nadal w milczeniu obejmowała Karolinę, czując, jak jej serce zalewa szczery żal, bowiem przez kilka miesięcy jej pracy mocno przywiązała się do tej dziewczyny, może zbyt wrażliwej i emocjonalnej, ale sympatycznej, a w dodatku będącej pierwszą osobą, którą zatrudniła w firmie osobiście.

– No dobrze – westchnęła w końcu, puszczając ją i cofając się o krok. – Powiem szefowi o twojej decyzji i będzie musiał ją przyjąć, nikt z nas nie może przecież zmusić cię do pozostania w pracy. Szkoda, Karolciu… tylko tyle powiem. Szkoda. W każdym razie życzę ci wszystkiego dobrego i niech ci się wiedzie jak najlepiej.

– Tobie też, Iza – szepnęła Karolina, a po jej policzku spłynęła kolejna łza. – Dziękuję ci, że nie dopytujesz mnie o nic… i że nie każesz mi tego wyjaśniać… Wiedziałam, że zawsze najlepiej jest porozmawiać z tobą. Ja też życzę ci wszystkiego najlepszego… Teraz, kiedy odchodzę z pracy, mogę ci powiedzieć bez ogródek, że jesteś wspaniałą osobą… naprawdę wspaniałą.

– Dziękuję ci, Karolciu – odparła smutno Iza.

– Wszyscy tak uważają, cały zespół – zapewniła ją Karolina nieco pewniejszym i mniej drżącym głosem. – Mówią, że w traktowaniu człowieka jesteś tak samo super jak Basia, a w organizacji i dbaniu o dobro firmy o wiele lepsza od niej. Szef wiedział, co robi, że wybrał na to stanowisko właśnie ciebie. Kiedy jest jakiś problem, to dziewczyny zawsze wolą gadać z tobą niż nim, bo jego jednak trochę się boją… ja też… a ciebie nie. A poza tym jesteś jak stworzona do tego miejsca, bo… nie gniewaj się, Iza… ale ty i szef naprawdę idealnie do siebie pasujecie.

Iza uśmiechnęła się leciutko.

– Rzeczywiście, dobrze się dogadujemy – przyznała. – I działamy zgodnie na rzecz firmy. Bardzo mi miło usłyszeć, że to jest doceniane.

– Przecież wiesz, że nie o to chodzi – pokręciła głową Karolina. – Pasujecie do siebie w takim sensie bardziej… osobistym. Powiem to, Iza, chociaż może nie powinnam… wszyscy w ekipie obserwują ciebie i szefa już od dawna. I niektórzy obstawiają nawet, że masz z nim ukryty romans.

Tu zerknęła na nią badawczo. Iza uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Wiem o tym – odparła spokojnie. – Oboje wiemy, że tak myślicie, i ja, i szef. To jest oczywiście jedna wielka bzdura, ale cóż… nic nie poradzimy na to, że pozory czasem mylą. To i tak nie ma żadnego znaczenia. Jeszcze raz dziękuję ci za miłe słowo, Karolciu – dodała z powagą. – Mam nadzieję, że będzie ci się dobrze wiodło, a gdybyś kiedyś zmieniła zdanie i chciała wrócić, pamiętaj, że drzwi Anabelli są dla ciebie zawsze otwarte. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie, bo oczywiście zawsze o wszystkim ostatecznie decyduje szef.

– Oczywiście – wyszeptała Karolina. – Dziękuję ci, Iza.

Po wyjściu dziewczyny Iza usiadła przy biurku i raz jeszcze z żalem odczytała odręcznie napisane wypowiedzenie Karoliny.

„Antoś zawalił sprawę” – pomyślała smutno. – „Ale co poradzić… takie jest życie. Lepiej, że ona odchodzi, niż gdyby to on miał odwalić taki numer. Majk chyba by się załamał, tak bardzo go lubi… Biedny szef… Będę musiała zepsuć mu humor i powiedzieć, że Karolina się zwolniła. A do świąt trzeba będzie znaleźć kogoś, kto by ją zastąpił. Nawet jakiejś nowicjuszki. Może z tych dorywczych któraś by się zgodziła? Jutro muszę podzwonić, popytać…”

– Iza? – do gabinetu zajrzała Klaudia. – O, dobrze, że jesteś, bo szef zagadał się ze swoimi gośćmi przy stoliku i nie chcę zawracać mu głowy. Bo wiesz… – spojrzała na nią znacząco. – Krawczyk przyszedł.

Iza drgnęła, czując nieprzyjemne ukłucie w sercu na dźwięk nazwiska, o którym na ostatnie kilkanaście minut udało jej się skutecznie zapomnieć.

– Okej – mruknęła, podnosząc się od biurka i sięgając po odłożone na bok rozliczenie dla Krawczyka. – Wiem, o co chodzi. Dzięki, Klaudziu, już do niego idę.

***

– Dziękuję, pani Izo – powiedział Krawczyk, przejmując od Izy dokument i w zamian przekazując jej elegancką białą teczkę z papierami, które przywiózł dla Majka. – Miło mi panią spotkać… Dawno już się nie widzieliśmy, czyż nie?

Iza przyglądała się spod oka jego dziwnie zmienionej, wychudłej i poszarzałej twarzy.

– Owszem – odparła chłodno. – Dziękuję panu. Rozliczenie jest z datą wczorajszą, mam nadzieję, że to panu odpowiada?

– Oczywiście – skinął głową Krawczyk, kłaniając jej się z wyszukaną uprzejmością.

Uśmiechnął się przy tym lekko, zerkając ukradkiem tam, gdzie Iza bardzo nie chciała, żeby zerkał, mianowicie w stronę dwóch zsuniętych stolików, przy których kończyło się właśnie spotkanie Majka i jego przyjaciół. Wszyscy podnieśli się już i zbierali się do wyjścia, wymieniając ostatnie uwagi i żarty wśród głośnych wybuchów śmiechu. Stojąca nieco poza roześmianą grupą Lodzia założyła już płaszcz, który szarmancko podał jej mąż, i właśnie wyciągała sobie warkocz spod owijającego jej szyję szalika. Nie widziała na razie stojących w półmrocznej części sali Izy i Krawczyka, jednak wiadomo było, że za chwilę będą tędy przechodzić, zatem należało jak najszybciej podjąć środki przeciwdziałające niepożądanemu spotkaniu.

– Pozwoli pan do stolika – rzuciła szybko Iza, wskazując mu umieszczony na uboczu sektor dla VIP-ów. – Szef wspominał, że chciałby z panem zamienić dwa słowa, więc pójdę i uprzedzę go, że już pan przyszedł, a w tym czasie koleżanka poda panu kawę czy co tam pan sobie zażyczy… I zechce pan chwilę poczekać, dobrze?

Krawczyk, przez którego twarz na widok Lodzi przebiegła istna feeria świateł i cieni, pokręcił głową przecząco i z trudem oderwawszy oczy od miejsca, gdzie towarzystwo Majka nadal szykowało się do wyjścia, popatrzył na Izę z tym samym co wcześniej leciutkim uśmiechem.

– Ależ proszę się nie fatygować – odparł owym nakazująco-skandującym tonem, którego nienawidziła do żywego. – Nie mam dzisiaj ochoty na kawę, to byłby niepotrzebny kłopot… A co do pana Michała, to widzę, że jest tam – ruchem podbródka wskazał na Majka. – Więc pozwoli pani, że pójdziemy do niego razem… potowarzyszę pani z wielką przyjemnością. Proszę bardzo, pani Izo.

Uprzejmym gestem wskazał jej, by poszła przed nim.

„A niech to szlag!” – pomyślała z irytacją Iza. – „Wyszło jeszcze gorzej!”

Nie mogła jednak zrobić nic innego, niż zgodzić się na jego propozycję. Skinęła zatem głową i z grobową miną poszła przed nim w stronę stolików, gdzie Majk ściskał właśnie po kolei na pożegnanie dłonie swoich przyjaciół. Ci, ubrani już w okrycia wierzchnie i szaliki, szykowali się do opuszczenia lokalu, zatem zamieszanie i kotłowanina, jakie panowały w tym miejscu, sprawiły, że Majk zauważył Izę i Krawczyka dopiero w chwili, gdy do niego podeszli. Spięta i poważna mina Izy natychmiast zwróciła jego uwagę, jednak przemilczał to i z uśmiechem zwrócił się do klienta. Obaj uścisnęli sobie ręce, wymieniając powitalne grzeczności.

– Czekajcie, ja jeszcze z Majkiem się nie pożegnałam! – zawołała wesoło Lodzia, podbiegając do Majka ku rozpaczy bezradnej w tej sytuacji Izy. – Majk, gdzie ty się…

Urwała na widok Krawczyka i stanęła jak rażona gromem, a jej twarz w mgnieniu oka oblekł wyraz zaskoczenia i przestrachu. Krawczyk w milczeniu skłonił głowę, patrząc jej znacząco w oczy, na co ona na moment oblała się krwistym rumieńcem zdenerwowania, a następnie pobladła jak ściana. Scena ta, krótka i łatwa do przeoczenia dla niewtajemniczonych, umknęła nawet Majkowi, który bardziej skupiał się na dyskretnym obserwowaniu miny Izy niż na samym Krawczyku, jednak oprócz Izy zwróciła na nią uwagę jeszcze jedna osoba, a mianowicie zawsze czujny w takich przypadkach Pablo.

Widząc tak jaskrawą manifestację silnych emocji na obliczu swojej żony, mężczyzna wyprostował się w geście zaalarmowania, a jego twarz spoważniała i oblekła się wyrazem niepokoju. Natychmiast przerwał prowadzoną dwa metry dalej rozmowę z Wojtkiem, uścisnął mu dłoń na pożegnanie i podszedł do nich, przenosząc ukradkiem chmurny wzrok z Krawczyka na Lodzię i z powrotem.

– A, dobry wieczór, panie mecenasie – zagadnął z chłodną uprzejmością Krawczyk, wyciągając do niego rękę. – Miło mi pana widzieć.

Pablo ostentacyjnie udał, że nie zauważył tego gestu.

– Dobry wieczór – rzucił lodowato i skinąwszy mu równie uprzejmie głową, podał ramię Lodzi, która posłusznie wsunęła pod nie rękę, odwracając od niego oczy z niespokojną, wciąż pobladłą twarzą. – Majk, my już lecimy. Trzymaj się, stary.

Uścisnął rękę Majka, który z szerokim uśmiechem odwzajemnił mu uścisk.

– No cześć wam, kochani – rzucił wesoło, schylając się, by ucałować Lodzię w policzek. – Trzymaj się, gwiazdeczko, i wyściskaj Edka od chrzestnego! Wpadnę do was jakoś przed świętami, żeby zobaczyć łobuza i wrzucić coś dla niego pod choinkę. Zdzwonimy się, frajerze, okej? No, na razie, wszystkiego dobrego!

Pablo uśmiechnął się do niego przelotnie, a następnie skinął na pożegnanie głową Izie, która obserwowała scenę z niepokojem w duszy, choć na zewnątrz starała się go nie okazywać. Lodzia również zerknęła na nią i obie wymieniły spojrzenia, w których zawarły więcej treści, niż mogłyby to wyrazić słowa. Nie było już jednak czasu na dalszą wymianę wrażeń, gdyż do Majka podeszła rozbawiona grupa pozostałych przyjaciół, wymieniając z nim ostatnie pożegnania, po czym wszyscy, łącznie z Pablem i Lodzią, ruszyli do wyjścia. Majk, Iza i Krawczyk zostali sami obok opustoszałych stolików i przez chwilę odruchowo patrzyli za oddalającymi się gośćmi.

„Uff, nie było tak źle” – myślała z ulgą Iza, obserwując spod oka Krawczyka. – „Psychol gapił się na nią jak głodny pies na kość, ale na szczęście nie zdążył się odezwać…”

– Panie Sebastianie, skoro pan jest, to mam do pana dwa słowa – zagadnął Majk. – Zechce pan przejść ze mną do gabinetu czy woli pan zostać na sali?

On również z niejakim zdziwieniem przyglądał się zmienionemu od ostatniego spotkania wyglądowi Krawczyka, który pomimo eleganckiego, jak zawsze nienagannego stroju sprawiał dziś dość mizerne wrażenie. Pomijając to, że ogólnie zdawał się schudnąć o dobrych parę kilogramów, jego cera miała niezdrowy, ziemisty odcień, maskowany częściowo przez krótki zarost, jaki zapuścił sobie na zazwyczaj gładko ogolonych policzkach. Na słowa Majka ocknął się i lekceważąco machnął ręką.

– Wszystko mi jedno – odparł zgaszonym, jakby zrezygnowanym tonem. – Możemy usiąść gdzieś tutaj.

– Napije się pan czegoś? – zaproponował Majk.

– Nie, dziękuję – pokręcił głową. – Pani Iza już mi proponowała, ale… nie.

– Dobrze – odparł Majk, ruchem ręki dając Izie znak, że jest wolna. – Zapraszam, chciałbym zapytać pana o pewien drobiazg i przedstawić moje stanowisko.

Iza oddaliła się z ulgą w sercu i zabrawszy z blatu baru odłożoną tam tacę, ruszyła zbierać zamówienia na wciąż mocno przepełnionej sali.

***

Gęsto padający śnieg i szczypiący w policzki mróz uniemożliwiały rozmowę Izy i pana Stanisława ze spotkanym przed chwilą przy parkingu panem Maciejem, młodym aplikantem z kancelarii adwokackiej Pabla, który zajmował się sprawą Kacpra. Wyszedł on właśnie z kompleksu budynków na peryferiach miasta, gdzie znajdował się areszt śledczy, lecz teraz zawrócił, aby służyć obojgu wsparciem podczas ich pierwszej, tak długo wyczekiwanej wizyty u chłopaka. Dopiero kiedy po przejściu kontroli cała trójka została wpuszczona do właściwego budynku, mogli zdjąć przemoczone okrycia wierzchnie i czapki, a następnie porozmawiać kilka minut przed spotkaniem z Kacprem, które miało się odbyć w specjalnie do tego przeznaczonym pomieszczeniu.

Ponury klimat zakładu karnego, mimo że widziała tylko nikłą część więziennej scenerii, głęboko poruszył Izę, która w tego typu miejscu znalazła się po raz pierwszy w życiu. Myśl o tym, że Kacper, tak bardzo kochający życie i wolność, spędził tu już ponad dwa tygodnie, a prawdopodobnie będzie musiał spędzić jeszcze wiele kolejnych tygodni czy nawet miesięcy, sprawiła, że jej serce zalała tym gorętsza fala współczucia. Smutnego nastroju nie była w stanie przełamać nawet ozdobiona bombkami i kolorowymi światełkami choinka, którą ustawiono w kącie pokoju widzeń z racji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia; przeciwnie, poprzez kontrast z otoczeniem robiła ona jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie.

– Bardzo państwa proszę, żeby podczas widzenia podtrzymywać pana Kacpra na duchu i nie martwić go niepotrzebnie, ani nie użalać się nad nim – poinstruował ich pan Maciej przed wejściem do pokoju, gdzie miały się odbyć odwiedziny. – A już na pewno nie robić mu żadnych wyrzutów.

– Oczywiście – zapewniła go Iza. – Mówił mi to już Pablo… znaczy pan Paweł… i rozmawialiśmy o tym z panem Stasiem – tu spojrzała na swojego towarzysza, który pokiwał głową na znak potwierdzenia. – Ustaliliśmy, jak mamy się zachowywać, i będziemy się tego trzymać. Nie chcemy psuć mu nastroju, zwłaszcza przed świętami.

Ostrzeżenia obu adwokatów w istocie były uzasadnione. Kacper, doprowadzony na spotkanie z Izą i stryjem przez dwóch postawnych strażników, wyglądał tak marnie, że na jego widok dziewczynie aż łza zakręciła się w oku. Przygaszony, lekko zgarbiony, z szarą twarzą i podkrążonymi oczami, wyglądał, jakby przybyło mu z dziesięć lat, a najbardziej uderzający był nietypowy dla niego brak energii w ruchach oraz ziejący z oczu bezgraniczny smutek. Pamiętając jednak, jak ważne jest okazanie mu samych pozytywnych emocji, Iza powitała go z uśmiechem, ściskając go serdecznie za obie ręce, a następnie przytulając. Pan Stanisław, nie mniej niż ona wstrząśnięty spektakularną zmianą bratanka, także uścisnął go, starając się przybrać dobrą minę do złej gry.

– Jak się czujesz, Kacperku? – zapytała z przejęciem Iza, kiedy wszyscy troje usiedli przy przeznaczonym do rozmowy stole. – Pan Maciej mówił, że jesteś zdrowy, tylko trochę markotny. No, to akurat niedziwne, miałeś ciężkie przejścia… ale kiedyś to się przecież skończy. A jak tylko będzie taka możliwość, będziemy częściej cię odwiedzać, obiecujemy. Oczywiście z prezentami!

– Dzięki, Iza – uśmiechnął się blado Kacper, nerwowo splatając leżące na stole dłonie. – I tobie też, stryj. Fajnie, że wpadliście… Co tam u was?

– U nas wszystko po staremu – zapewniła go Iza. – Ty lepiej opowiadaj nam, co u ciebie, bo nie mamy o tobie prawie żadnych wieści. Tyle co od pana Macieja, ale taki masz tu reżim, że on też za często u ciebie nie bywa.

– Tak, pan Maciek bardzo mi pomaga – przyznał Kacper. – I pan mecenas też… Super gość, gdybym na samym początku z nim nie pogadał, to chyba fioła bym dostał. Obaj fachowo zajęli się moją sprawą, od tego czasu nawet klawisze jakoś inaczej mnie traktują. Ale ja wiem, że to ty wszystko tak dla mnie pozałatwiałaś, Iza – spojrzał z wdzięcznością na dziewczynę. – Dzięki… Głupio się czuję, i to podwójnie. Wiem przecież, co zaraz mi powiecie – westchnął, rzucając okiem na nią, a potem na pana Stanisława, który obserwował go w skupionym milczeniu. – No to dobra… walcie od razu i będzie z głowy.

– Co mamy walić? – zdziwiła Iza.

– No tę waszą starą śpiewkę – wyjaśnił jej Kacper. – Że już dawno ostrzegaliście mnie, że się doigram… że sam sobie jestem winien… że zabałaganiłem życie i teraz mam za swoje… No, mówcie mi to, walcie po głupim łbie, chcę to już mieć za sobą.

Iza patrzyła na niego z sercem przepełnionym żalem i współczuciem.

– Nie, Kacperku – pokręciła głową, wyciągając ręce po stole i obejmując nimi ostrożnie dłonie Kacpra. – Nic takiego nie będziemy ci wygadywać. Co się stało, to się nie odstanie, a ty sam wiesz, co o tym myśleć. Przecież my oboje z panem Stasiem wiemy, że nie chciałeś zrobić nic złego… Sąd na pewno też weźmie to pod uwagę.

– Nic się nie martw, Kacper – dodał poważnym tonem pan Stanisław. – Ja już raz ci mówiłem… pół roku temu, jak były te msze za Ziutkę… że z ciebie jest dobry chłopak. Nieokrzesany, ale dobry. I Ziutka sama to powiedziała… Dlatego nic się nie martw. Odbębnisz karę, bo wiadomo… musisz. Ale my cię nie zostawimy bez pomocy.

– Dzięki, stryj – odparł cicho Kacper, ponurym wzrokiem wpatrując się w swoje dłonie splecione na stole z dłońmi Izy. – Ja mam teraz mega przerąbane, wiecie? Z roboty już wyleciałem… Pan Maciek przyniósł mi tę korespondencję, co to stryj podałeś dla mnie… no i tam było zawiadomienie od szefa, że zwalnia mnie dyscyplinarnie. Teraz pójdzie cynk po branży i karanego nikt nie będzie chciał zatrudnić, a na pewno nie na takich warunkach, jak miałem… No, ale okej, to było do przewidzenia. Sam sobie narobiłem bigosu.

– Przykro mi – odpowiedziała współczującym tonem Iza. – Taka wiadomość na pewno jest nieprzyjemna… a z drugiej strony trudno się dziwić pracodawcy. Ale nie martw się, coś wymyślimy, pomożemy ci, jak już stąd wyjdziesz.

– Tak szybko nie wyjdę, Iza – pokręcił głową Kacper. – Pan mecenas kazał mi się nastawić na kilka dobrych miesięcy pudła, może nawet na rok, a jak sprawy źle pójdą, to i na dłużej. Zależy, co będzie z tym Filipem, no wiecie… tym, co mu dałem w zęby. Kurde, serio, nie chciałem aż tak mu przywalić! – zapewnił ich żarliwie. – Naprawdę nie chciałem, stryju! Gdybym wiedział, że to się tak skończy…

– Już dobrze, Kacper – przerwał mu łagodnie pan Stanisław. – Przecież wierzę ci.

– Pamiętasz, co się wtedy stało? – zapytała ostrożnie Iza.

– Nie za bardzo – westchnął Kacper. – Prawie nic, bo byłem zdrowo napruty, coś mi się tylko majaczy… Ale pan mecenas mówił, że była ekspertyza i już wszystko wyjaśnili. Tam jest napisane, że ja go mocno pchnąłem… tego Filipa znaczy się… a on poleciał do tyłu i walnął łbem o kant stołu. No i to od tej rany ma teraz taki odpał, że nie wiadomo, czy wyzdrowieje do końca… Czyli ewidentnie moja wina. No to posiedzę z rok co najmniej. Rok życia… ja pierniczę, Iza…

– Spokojnie, Kacperku – powiedziała Iza, gładząc go uspokajająco po wierzchu dłoni. – Będzie dobrze, zobaczysz. Pablo… pan mecenas… mówił, że zawalczą o ciebie, jak tylko będą mogli. Może uda się, żeby to było dużo mniej niż rok? Ten Filip może się jeszcze wyciągnąć, minęły dopiero niecałe trzy tygodnie…

– Tak po prawdzie, Iza, to ja bym już wolał mieć ten wyrok – odparł ponuro Kacper. – Przynajmniej byłoby wiadomo, co i jak, miałbym więcej praw, częściej mógłbym was widywać, wiedziałbym już, kiedy wyjdę… A teraz, w tym areszcie tymczasowym, to pilnują mnie jak jakiegoś, kurde, mordercę. Chociaż w sumie może i dobrze, bo przynajmniej jestem w celi sam… Nie wiem… już mi wszystko jedno.

Rezygnacja i przygnębienie w jego głosie sprawiały tak smutne wrażenie, że Iza i pan Stanisław z trudem utrzymywali pogodny wyraz twarzy.

– A najgorsze jest to, że ja teraz sam widzę, że mieliście rację – podjął cicho Kacper. – Nie chcecie mnie ochrzaniać, to ja sam to powiem. Tak, mieliście rację. I stryj to mówił, i ty, Iza… Ja dopiero teraz czuję, o co chodziło z tym bałaganem w życiu. To jest prawda. Tak sobie teraz siedzę całymi dniami i myślę o tych wszystkich moich kobietach… że to było fajne… ale nic niewarte. Bo jeden głupi ruch, byle wtopa i nagle zostałem sam. Teraz żadna Bożenka, Basia, Asia czy Martynka nie przejmie się mną. Nie ma Kacpra? No to nie ma go, co z tego, kogo to wali? Zostaliście mi tylko wy… wy we dwoje i moi starzy… nikt inny o mnie nie pamięta.

Iza wymieniła z panem Stanisławem znaczące spojrzenia.

– My będziemy o tobie pamiętać przez cały czas – zapewniła Kacpra. – Tak jak pan Stasio powiedział, nie zostawimy cię samego, a po wyjściu stąd pomożemy ci, jak tylko się da. Bardzo pusto nam bez ciebie w domu, wiesz? – dodała łagodnie. – Tęsknimy za tobą i będziemy na ciebie czekać… A potem razem wymyślimy, co dalej, o to się nie martw. Pamiętasz, jak umówiliśmy się kiedyś, że zawiązujemy pakt siostrzano-braterski? – zniżyła głos, zaglądając mu porozumiewawczo w oczy. – Ja go teraz dotrzymam, i to z wielką radością. Kiedyś ty mi pomogłeś, a teraz ja będę pomagać tobie, jak własnemu bratu. I zobaczysz, że na koniec wszystko będzie dobrze.

– Dzięki, Iza – uśmiechnął się Kacper, a jego twarz rozpogodziła się nieco. – Ty to zawsze wiesz, co powiedzieć, żeby wyciągnąć człowieka z dołka… Fajna z ciebie kobitka, nie ma co. Ja też się za tobą stęskniłem… i za stryjem – spojrzał na pana Stanisława, który w milczeniu wyciągnął rękę i poklepał go po ramieniu na znak solidarności. – Zżyłem się z wami przez ten rok jak nie wiem co. I odwdzięczę wam się jeszcze, zobaczycie. Ja nawet w kiciu człowiek honoru jestem…

Iza roześmiała się, ucieszona powrotem dawnego dyskursu Kacpra, który, widząc jej beztroski śmiech, rozpromienił się jeszcze bardziej.

– Jak ty się tak śmiejesz, Iza, to ja już sam zaczynam wierzyć, że będzie dobrze – pokiwał głową, chwytając nagle z energią jej dłoń i ściskając ją w swojej. – Ja zresztą nawet chcę dostać jakąś karę, bo wiem, że zasłużyłem. Odsiedzę, ile trzeba… ciężko będzie, ale dam radę. A potem sami zobaczycie, jak się zmienię! – zapewnił ich gorąco. – Ja to wszystko jeszcze sobie we łbie poukładam i będę zupełnie innym człowiekiem. Słowo honoru.

– Tak jest, Kacperku – przytaknęła ze wzruszeniem Iza. – Wierzę, że tak właśnie będzie.

– Będzie – przyznał stanowczo pan Stanisław. – Ziutka by nie kłamała… Nie wierzyłeś mi, śmiałeś się z tego, a ona dobrze mówiła. Sam widzisz, że wyszło na jej.

– Taaa… stryjenka Ziuta – mruknął pod nosem niezbyt przekonany Kacper. – No dobra… nie będę się kłócił. Niech ci będzie, stryj.

– Pan Maciej mówił, że po Nowym Roku twoja sprawa powinna już ruszyć – podjęła Iza, dając panu Stanisławowi milczący znak, żeby nie psuł Kacprowi humoru. – Teraz mamy tylko to jedno spotkanie, więc przynieśliśmy ci parę nowych ubrań i różnych rzeczy na święta – podniosła z podłogi stojącą tam reklamówkę. – Panowie sprawdzili nam to dokładnie przy wejściu i jest zgoda, żeby ci to dać. A jak już wszystko się poukłada, będziemy cię odwiedzać regularnie. Zobaczysz, że następne Boże Narodzenie będzie już zupełnie inne.

– Mam nadzieję – westchnął Kacper. – To będzie ciężki rok… Ale nieważne, chciałbym teraz wiedzieć, co tam u was. Opowiedzcie mi wszystko… Stryj, masz jakieś wieści od moich starych? Bardzo są na mnie wkurzeni?

Pan Stanisław pokręcił głową uspokajająco i oboje z Izą przystąpili do szczegółowego opowiadania mu wszystkiego, co od czasu jego zatrzymania przez policję wydarzyło się w niedostępnym już dziś dla niego świecie. Kacper chłonął jak gąbka każdą informację bez względu na to, czy dotyczyła jego rodziny czy też Izy, jej uczelni, pracy, a także wyjazdu na Sylwestra do Belgii. Wydawało się, że zamknięty w odosobnieniu, pozbawiony telefonu i wszelkiego kontaktu ze światem chłopak chce nasycić się na zapas wszelkimi wiadomościami spoza krat więzienia, by mieć o czym myśleć przez kolejne tygodnie, które będzie musiał spędzić w samotności. Zaplanowana godzina zegarowa spotkania upłynęła zatem niepostrzeżenie i kiedy rozmowa trwała jeszcze w najlepsze, jeden ze strażników, którzy w skupieniu obserwowali z daleka rozmawiającą trójkę, dał znak, że goście niebawem będą musieli opuścić salę widzeń.

– No, Kacperku – powiedziała szybko Iza. – Resztę opowiemy ci następnym razem, a teraz wstawaj, musimy jeszcze złożyć sobie życzenia świąteczne!

Wszyscy troje podnieśli się od stołu, by wymienić życzenia z okazji zbliżających się świąt oraz Nowego Roku, bowiem następne odwiedziny w areszcie miały szansę odbyć się najwcześniej w styczniu. Kacper najpierw uścisnął po męsku stryja, po czym przygarnął do siebie Izę. Wtulając się w jego objęcia, dziewczyna przypomniała sobie pamiętną scenę, kiedy Kacper przyniósł jej odzyskane od Marciniakowej trzysta złotych i tak samo ogarnął ją ramionami. To również było w grudniu, już cały rok temu… Choć starała się nad sobą panować, do oczu mimo woli napłynęły jej łzy wzruszenia, a serce ścisnął jej żal, że jej ówczesny dobroczyńca znalazł się dziś w tak fatalnej sytuacji, podczas gdy ona niewiele mogła mu pomóc.

Minęła już prawie minuta, a Kacper wciąż zachłannie tulił ją do siebie i nie puszczał, jakby starał się zyskać czas, jeszcze chwilę, jeszcze chociaż kilka sekund… Wyczuwając szóstym zmysłem, jak bardzo musi mu brakować ciepła i czułości w owym przymusowym odosobnieniu, do którego nie był w żaden sposób przyzwyczajony, Iza nie odsuwała się do niego, lecz pozwalała mu przytulać się do woli. Przez myśl przebiegło jej mimochodem, że być może Kacper czerpie z tego przytulania jakąś siłę i energię, podobnie jak Majk, który sam niejednokrotnie ją o tym zapewniał… i że jeśli tak było, to niechże naczerpie jej sobie jak najwięcej! O tak! Jeśli w czymś może mu to pomóc, to niech przytuli się jeszcze mocniej i dłużej. Chociaż tyle będzie mogła mu dać w tej jakże trudnej i przykrej sytuacji…

– Powiem ci coś, Iza – szepnął Kacper prosto do jej ucha, nie zwalniając uścisku ramion. – Stryj się gapi, ci klawisze też, ale co tam, muszę to powiedzieć. Te prezenty, coście mi przynieśli, to… nie obraź się, bo jestem za to bardzo wdzięczny… ale to jest nic przy tym, że mogę cię teraz przytulić… o tak… Kurde, żebyś ty wiedziała, jak cholernie brakuje mi kobiety! Tego waszego ciepełka, tych kształtów, tych waszych pachnących włosów… Wariuję już bez tego. To jest w tym pudle najgorsze, reszta jest do wytrzymania. Dzięki, że przyszłaś, Iza. Ty jesteś siostra, wiem… ale też kobieta. I to jaka! Laska pierwsza klasa. Mmm… jak mi dobrze… To jest najlepsze, co mogłem dzisiaj dostać. Dzięki…

Czas był już jednak najwyższy zakończyć przytulanie, a także samą wizytę, co Kacper zrozumiał po minach stojących milcząco pod ścianą strażników. Zluźnił zatem uścisk ramion i z żalem pozwolił dziewczynie odsunąć się i cofnąć o krok. Iza nie była do końca usatysfakcjonowana tym, co powiedział jej na ucho, bo choć bardzo mu współczuła i rozumiała jego potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem, w tym jednym aspekcie, dotyczącym utraty swobodnego dostępu do kobiet, niezbyt go żałowała. W pełni zgadzała się tutaj z panem Stanisławem, który dzień wcześniej nawiązał do tej kwestii, orzekając, że przymusowa abstynencja dobrze chłopakowi zrobi i może wreszcie skłoni go do refleksji nad swoim zabałaganionym życiem. Refleksji, która chyba powoli zaczynała kiełkować w jego świadomości, choć nadal nie była tym, czego zarówno Iza, jak i pan Stanisław od dawna po nim oczekiwali.

„Ale małe światełko w tunelu już widać” – pomyślała, spoglądając na rozjaśnioną i pogodniejszą niż na początku wizyty twarz Kacpra. – „Pewne rzeczy zaczynają do niego docierać, zachowuje się zupełnie inaczej i ma już pierwsze sensowne przemyślenia. Będzie dobrze… Oby tylko nie dostał za dużej kary i nie zdegenerował się w tym więzieniu. Trzeba go teraz naprawdę bardzo wspierać…”

– Będziemy cię odwiedzać, kiedy tylko będziemy mogli – zapewniła go z uśmiechem, zerkając na pana Stanisława, który pokiwał głową na potwierdzenie jej słów. – Wytrwaj jakoś przez te święta, a po Nowym Roku wszystko się ułoży, zobaczysz. Między odwiedzinami też będziemy w stałym kontakcie z panem Maciejem i na tyle, na ile możemy, będziemy przekazywać ci przez niego informacje od nas. Trzymaj się, Kacperku, i dbaj o siebie. Będziemy za tobą bardzo tęsknić.

Kacper pokiwał głową i jeszcze raz uścisnąwszy im ręce, odszedł w towarzystwie jednego ze strażników, unosząc ze sobą reklamówkę z podarunkami. W drzwiach odwrócił się jeszcze i uśmiechnął się do swoich gości, a choć w jego ruchy znów wróciła podobna rezygnacja, z jaką przyszedł na spotkanie, w jego oczach widać było, że i tak jest odrobinę podbudowany na duchu. Drugi ze strażników nakazał Izie i panu Stanisławowi natychmiastowe opuszczenie pokoju wizyt, co posłusznie wykonali, w milczeniu udając się do wyjścia. Rozmawiać półsłówkami zaczęli dopiero, gdy znaleźli się na ulicy, a zakład karny pozostał daleko za nimi.

Iza z zachwytem wdychała mroźne powietrze, myśląc o tym, jak cudownym symbolem wolności był ów gęsto padający śnieg, który jeszcze niespełna dwie godziny wcześniej tak bardzo ją denerwował. Teraz już ani trochę nie przeszkadzało jej to, że zmrożone, kłujące jak igły płatki smagają ją po twarzy, rozumiała bowiem, jakim szczęściem jest wolność i to, że można swobodnie iść sobie ulicą. Myśl ta potęgowała jednak żal i współczucie, jakie przepełniały jej serce ze względu na Kacpra, który dziś zapewne oddałby wszystko, żeby móc przespacerować się po tym ośnieżonym chodniku i poczuć, jak mróz coraz mocniej szczypie go w policzki…

– Będzie dobrze, pani Izo – odezwał się pan Stanisław, kiedy schronili się przed zawieją za wiatą przystanku. – Jak Ziutka to powiedziała, to tak będzie, bo ona nie kłamie… Z tego szczyla będą jeszcze ludzie, chociaż co się nacierpi w tym więzieniu, to jego. Ale kto by pomyślał, że tak to będzie wyglądało… niezbadane są wyroki nieba!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *