Anabella – Rozdział XLVIII

Anabella – Rozdział XLVIII

„Zatrzymany na czterdzieści osiem godzin” – myślała ze smutkiem Iza, idąc po skrzypiącym śniegu w stronę ulicy Zamkowej. – „A jutro decyzja, co dalej. Pewnie zależy od tego, w jakim stanie jest ten pobity… I po co to zrobiłeś, Kacperku?” – dodała z wyrzutem, zwracając się w myślach do chłopaka. – „Po co ci to było? Przecież tyle razy ostrzegaliśmy cię, i ja, i pan Stasio…”

Była prawie osiemnasta i dziewczyna musiała zacząć swoją wieczorną zmianę w Anabelli. Po traumatycznych wydarzeniach, które rozegrały się wczesnym rankiem, miała tak rozstrojone nerwy, że nie znalazła w sobie siły, by udać się na uczelnię i uczestniczyć w zajęciach. Wysłała Marcie smsa w tej sprawie i położyła się do łóżka, jednak próba odespania zarwanej nocy nie przyniosła skutku. Zbyt mocno biło jej serce i zbyt wielki niepokój przepełniał jej duszę… Przez cały dzień albo naradzała się z panem Stanisławem, który powiadomił już o zajściu rodzinę chłopaka, albo nerwowo chodziła w tę i z powrotem po swoim pokoju, wydeptując ścieżkę między oknem a drzwiami. Dopiero po południu udało jej się na półtorej godziny zmrużyć oczy, jednak z tej niespokojnej drzemki podniosła się bynajmniej nie wypoczęta, a jeszcze bardziej roztrzęsiona, lekko pobolewała ją głowa i chwilami przed oczami tańczyły jej kolorowe cienie.

Sytuacja wyglądała niedobrze. Choć ani ona, ani pan Stanisław nie dysponowali żadną bliższą informacją o tym, co było podstawą zatrzymania Kacpra, z kilku zdań policjanta oraz z tego, co wydukał on sam, łatwo było domyślić się, że podczas swej nocnej balangi pobił się z kimś o względy dziewczyny. Co prawda takie przygody nie były u niego niczym nowym, jednak tym razem najwyraźniej przesadził ze swoją niekontrolowaną agresją, powodując u przeciwnika poważne obrażenia, w tym przynajmniej jedną otwartą ranę, co dało się jasno wywnioskować z samego faktu, iż był umazany w cudzej krwi. Iza nie miała pojęcia, ani jak ciężkie były to obrażenia, ani co dokładnie groziło Kacprowi za ten występek, jednak nie miała złudzeń, że sprawa była poważna. Ta świadomość oraz niepewność co do dalszego obrotu sprawy wyczerpywały jej nerwy i siły, wcale nie mniej niż równie zestresowanemu panu Stanisławowi.

Krótko mówiąc, martwiła się o Kacpra jak o własnego brata. Chociaż nieraz irytował ją swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem oraz tym, że wszelkie uwagi dyscyplinujące wywoływały tylko krótkotrwały efekt i kończyły jak groch odbijający się od ściany, kłopoty, w jakie obecnie popadł, w pełni uświadomiły Izie, jak bardzo przywiązała się do tego chłopaka i jak dalece obchodził ją jego los. Zbyt dobrze już go znała, żeby nie wiedzieć, że pod jego niesforną naturą kryło się dobre i szczere serce, dlatego nie miała najmniejszych wątpliwości, że w tarapaty wpadł nie z wyrachowania, a z czystej bezmyślności.

Przez cały dzień prześladowały ją wspomnienia różnych scen z udziałem Kacpra, szczególnie owo niezapomniane grudniowe popołudnie sprzed roku, kiedy w przypływie gniewu i współczucia bez zastanowienia pobiegł do Marciniakowej i odzyskał od niej przywłaszczone pieniądze. Pieniądze należne Izie za ciężką pracę w jednym z trudniejszych pod względem finansowym okresów jej życia… Tamte trzysta złotych, na które dziś pewnie machnęłaby ręką, wówczas stanowiły dla niej ogromny majątek, który przepadłby bezpowrotnie bez interwencji Kacpra. Choć obecnie, po prawie roku intensywnej pracy w Anabelli, posiadała na swym koncie bankowym wielotysięczne oszczędności, nie zapomniała owych trzystu złotych, które chłopak wręczył jej po odebraniu ich nieuczciwej pracodawczyni. Nie zapomniała też – i wiedziała, że nigdy nie zapomni – tamtego poczucia wdzięczności wobec niego, a także świadomości, cenniejszej ponad wszystko, że nie jest sama i że są jeszcze na świecie dobrzy ludzie gotowi wziąć ją w obronę.

„On wtedy pomógł mi w takiej trudnej chwili” – myślała z zafrasowaniem. – „A teraz sam potrzebuje pomocy… Tylko co ja, zwykła studentka, mogę dla niego zrobić? Kacperku kochany… ależ się urządziłeś!”

Przed oczy wciąż wracała jej jego poobijana, ale poważna i szczerze wystraszona twarz, jaką zaprezentował tuż przed wyprowadzeniem przez policję. Nie mogła zapomnieć też jego słów. Ja nie chciałem zrobić nic złego… Oczywiście, że nie chciał! Rzucił się pewnie na tamtego pod wpływem impulsu, jak kiedyś na jednego z gości w Anabelli… Tyle że tym razem, w tej podrzędnej knajpce na Kalinowszczyźnie, gdzie bywał niemal codziennie, by podrywać dziewczyny, najwidoczniej nie znalazł się nikt rozsądny, kto by w porę rozdzielił go z przeciwnikiem. A przecież ktoś powinien był mu przeszkodzić, zainterweniować tak jak wtedy Majk! Ale widocznie nie znalazł się nikt taki. A teraz już było za późno…

Tuż przed jej wyjściem do pracy pan Stanisław odebrał telefon z posterunku policji z informacją, że zatrzymanie Kacpra zostało decyzją sądu przedłużone do czterdziestu ośmiu godzin, a nazajutrz miała zapaść kolejna decyzja, tym razem dotycząca jego tymczasowego aresztowania, które mogło potrwać nawet kilka miesięcy. Gospodarz z posępną miną zrelacjonował to Izie, informując ją przy okazji, że zdruzgotani rodzice Kacpra wybierają się niezwłocznie do Lublina, by jako najbliższa rodzina zająć się sprawami syna i rozeznać się w sytuacji. Wiadomości te jeszcze bardziej przygnębiły dziewczynę, która, wychodząc z domu, miała wrażenie, że ledwo oddycha przez ściśnięte ze stresu gardło.

Na zewnątrz było mroźnie i prószył lekki śnieg, pokrywając kolejną warstwą i tak już białe chodniki. Iza weszła do bramy kamienicy przy Zamkowej sześć, zdjęła z głowy ośnieżony kaptur i z westchnieniem zbiegła po schodach. Po ciężkich przeżyciach, z którymi połączył się poważny deficyt snu, już teraz czuła się skrajnie wyczerpana, a jej zmiana w pracy wszak dopiero się zaczynała. Wiedziała przy tym, że szef miał przyjechać do firmy dopiero koło dwudziestej, a zatem przez co najmniej dwie godziny wszystko będzie na jej głowie.

Weszła na salę, po drodze pozdrawiając Lidię obsługującą klientów w sektorze obok drzwi, a następnie Klaudię i Olę, na które również wpadła, nim zdążyła dotrzeć na zaplecze. Spod ściany na jej widok natychmiast oderwał się Antek, który zajmował się tam sprawdzaniem głośników i oświetlenia parkietu.

– Iza, dzwonił Tomczyk – oznajmił, zatrzymując ją w okolicy baru. – Powiedziałem mu, że oddzwonisz… ty albo szef, kto pierwszy z was przyjdzie. Jakaś pilna sprawa. Zostawiłem telefon na biurku w gabinecie.

– Okej – skinęła głową Iza. – Zaraz się tym zajmę.

– A co ty taka blada jesteś? – zdziwił się Antek. – Źle się czujesz?

– Nie wyspałam się – uśmiechnęła się z trudem Iza. – Rano miałam w domu trochę nerwówki. Dzięki za troskę, Antoś, lecę załatwiać Tomczyka… A poza tym wszystko w porządku? – zapytała kontrolnie.

– Wszystko gra – zapewnił ją Antek, przyglądając się z uwagą jej znużonej twarzy. – Jakby co, to zawsze mogę coś pomóc…

– Jak będzie trzeba, to dam znać – odparła Iza, kładąc mu na chwilę dłoń na przedramieniu. –Ale póki co poradzę sobie, a ty skup się na przygotowaniu disco. O dwudziestej startujemy, a już widać, że dzisiaj będą tłumy.

Antek skinął głową z uśmiechem i wrócił do testowania głośników, natomiast Iza udała się na zaplecze, gdzie musiała wykonać telefon do rzeczonego Tomczyka, który był jednym ze stałych dostawców Anabelli. Po załatwieniu tej sprawy i uporaniu się ze stertą faktur leżących na stole, podniosła się od biurka, by skontrolować stan sali. Gwałtowna zmiana pozycji sprawiła, że zakręciło jej się w głowie, a przed oczami pociemniało. Na szczęście w ciągu kilkunastu sekund udało jej się opanować, mimo to zachwiała się na nogach i musiała przytrzymać się biurka. Niewyspanie i wyjątkowo niestabilny dziś poziom adrenaliny coraz bardziej dawały o sobie znać.

„Jakoś wytrzymam” – pomyślała, przesuwając dłonią po bladym czole, na które wraz z chwilową falą osłabienia wystąpiły jej kropelki zimnego potu. – „Ale jak wrócę do domu, naprawdę muszę się wyspać, inaczej jutro nie dam rady… Zresztą może rano dostanę wezwanie na policję w sprawie Kacpra? Muszę być w formie…”

Odzyskawszy względną równowagę, przewiązała się w pasie swoim kelnerskim fartuszkiem, wyszła z gabinetu i nadrabiając miną, ruszyła na salę, gdzie o tej porze należało wesprzeć dziewczyny w obsłudze coraz bardziej zapełniających się stolików. Kiedy tylko wyszła z zaplecza, przy barze zatrzymała ją Wiktoria.

– O, tu jest właśnie nasza szefowa – rzuciła do elegancko ubranej, prześlicznej brunetki, która czekała na jednym z wysokich stołków barowych.

Dziewczyna, której wyróżniająca się uroda aż zaparła dech w piersiach Izy, spojrzała na nią jakby zdziwiona, ale wdzięcznym ruchem zeskoczyła ze stołka i podeszła do niej, zarzucając na ramię brązową skórzaną torebkę z napisem Prada.

– Dobry wieczór – uśmiechnęła się służbowo Iza. – Czym mogę służyć?

– Szukam Majka – odparła dziewczyna, wyciągając z torebki telefon i obracając go w wypielęgnowanej dłoni z długimi, pomalowanymi lśniącym lakierem paznokciami. – Nie mogę się do niego dodzwonić. Może zmienił numer?

Iza drgnęła, czując w sercu nieprzyjemne ukłucie…  W lot zrozumiała, że musiała to być jakaś kolejna dziewczyna do towarzystwa Majka i w duchu musiała przyznać, że żadna Kinia czy Monia, choć ładne i atrakcyjne, pod względem urody nie dorastały jej do pięt. Myśl o tym, choć niby neutralna, sprawiła jej dziwną przykrość.

„Jasne” – przebiegło jej przez głowę. – „Szef wróci do firmy i za chwilę znowu sobie pójdzie… z nią. Pojedzie na randkę na cały wieczór i zostawi mi ster aż do zamknięcia. I to akurat dzisiaj, kiedy ledwo żyję!”

Ten niefortunny zbieg okoliczności jeszcze bardziej ją przygnębił, bowiem przez cały czas miała nadzieję, że po swoim powrocie Majk jak zwykle przejmie sterowanie w firmie, ona zaś na kilka godzin będzie mogła wrócić do spokojnej roli szeregowego pracownika. A teraz okazywało się, że nawet na to nie będzie mogła liczyć… A może to nie chodziło tylko o to? Może uderzył ją sam fakt, że Majk znowu umówił się na takie spotkanie? Może… Jak przez mgłę przypomniała jej się niedawna rozmowa Gosi i Antka, którzy dyskutowali przy barze o dziewczynach szefa, dziwiąc się, że od dwóch miesięcy nie widzieli tu ani jednej. Rzeczywiście, o ile wcześniej rozmaite Kinie czy Monie pojawiały się w Anabelli regularnie, a szef wychodził z nimi i do końca wieczoru już nie wracał, o tyle ostatnio od dłuższego czasu nie było tu żadnej z nich.

Nie było żadnej… lecz ta, która przyszła dziś, była tak nokautująco piękna, że być może Majk postawił tylko na nią i dlatego przestał spotykać się z tamtymi. Nie byłoby w tym nic dziwnego… Iza pomyślała, że przy tej dziewczynie nawet piękna Sylwia, z którą wkrótce miał zaręczyć się Michał, wyglądałaby jak słaby odblask słońca na matowej szybie… A co dopiero ona sama, która nawet teraz, stojąc przy niej, czuła się jak Kopciuszek…

„Ech… o czym ja myślę?” – skarciła samą siebie. – „To przecież nie ma nic do rzeczy!”

– Może wyciszył telefon? – odpowiedziała grzecznie dziewczynie, która z nutą politowania przyglądała się jej blado-szarej twarzy i podkrążonym, zaczerwienionym z niewyspania oczom. – Tak już kiedyś było, że wyciszył, a potem zapomniał włączyć dźwięk…

– Nie, to nie to – pokręciła głową dziewczyna. – Próbuję dodzwonić się do niego już nie wiem który raz i za każdym zrywa połączenie po jednym sygnale. Może to z moim telefonem coś jest nie tak? Ale Majk nie zmieniał numeru? – upewniła się.

– Nic mi o tym nie wiadomo – rozłożyła ręce Iza. – Na pewno sam to wyjaśni, niedługo powinien być – zapewniła ją, zerkając na wiszący nad barem zegar, który wskazywał godzinę dziewiętnastą pięćdziesiąt. – Miał być na dwudziestą, za dziesięć minut zaczynamy dyskotekę… Wprawdzie nie wiedziałam, że jest umówiony z panią, ale skoro tak, to chyba najlepiej będzie, jak pani tu na niego poczeka.

Dziewczyna zmieszała się lekko.

– No… właśnie o to chodzi, że nie jesteśmy umówieni – powiedziała ciszej. – Ale muszę go zobaczyć i porozmawiać z nim. A pani to… kto? – dodała podejrzliwie, taksując całą sylwetkę Izy uważnym i nieco pogardliwym wzrokiem. – Bo pani koleżanka nazywa panią szefową, a z tego, co wiem, to Majk chyba… no, chodzi mi o to, że u niego chyba nic się nie zmieniło w kwestiach osobistych?

– Nie – uśmiechnęła się leciutko Iza, rozbawiona tym absurdalnym podejrzeniem. – Koleżanka niepotrzebnie używa tego słowa, ono wszystkich wprowadza w błąd. Pełnię tylko funkcję zastępczyni szefa pod jego nieobecność w lokalu.

– Aha – skinęła głową dziewczyna, a jej twarz oblókł wyraz zadowolenia. – No to dobrze.

Łaskawy i jednocześnie lekceważący ton jej głosu nieco dotknął Izę, jednak nie miała siły ani ochoty na to reagować. Zresztą… była przecież w pracy, a dziewczyna była jej potencjalną klientką, wobec której należało zachować bezwzględną grzeczność.

– Czy w czymś jeszcze mogę pani pomóc? – zapytała uprzejmie.

– Nie, dziękuję – machnęła ręką dziewczyna, chowając telefon do torebki. – Posiedzę tu i poczekam na Majka. Jeśli to potrwa dłużej, to może zamówię coś przy barze.

Iza skinęła głową i właśnie zamierzała sięgnąć po jedną z tac leżących na bocznym blacie baru, by udać się na salę, kiedy przed nimi, jak spod ziemi, zmaterializował się Majk we własnej osobie. Żadna z nich nie zwróciła uwagi, kiedy przeszedł przez salę, po drodze ściągając z głowy czapkę, spod której wysypała się jego niesforna czupryna, żadna nie widziała też wyrazu jego twarzy, która, u wejścia wesoła i uśmiechnięta, spoważniała i oblekła się chmurą natychmiast, kiedy dostrzegł Izę rozmawiającą z piękną brunetką.

– O, Majk! – zawołała zaskoczona dziewczyna. – Już jesteś!

Podeszła do niego i wspięła się na palce, by na powitanie podać mu usta, on jednak nie tylko nie zareagował na ten gest, ale nawet lekko się cofnął.

– Czym mogę ci służyć, Aniu? – zapytał skrajnie uprzejmym tonem, który jego pracownicy znali jako niewróżący niczego dobrego.

– Muszę z tobą pogadać, koteczku – odparła słodko dziewczyna. – Nie dzwoniłeś, nie dzwoniłeś, a teraz co? Nawet nie odbierasz telefonów?

– Nie obiecywałem, że zadzwonię – odparł spokojnie.

„Ania?” – pomyślała Iza, wycofując się dyskretnie z zamiarem pozostawienia ich samych i udania się wreszcie z tacą na salę. – „Znaczące imię… Może to tamta, która wtedy do niego dzwoniła? Ta, o której mówił, że ma ciało jak marzenie? Jak by na to nie spojrzeć, stuprocentowa prawda… dawno nie widziałam aż tak pięknej kobiety.”

– Iza, poczekaj – zatrzymał ją Majk, z zaniepokojeniem przyglądając się jej bledziutkiej, wyczerpanej twarzy, która przy jaśniejącym urodą obliczu Ani wyglądała jak wątła trawka przy rozbujałym, szlachetnym kwiecie róży. – Co się dzieje?

Ignorując swoją piękną rozmówczynię, postąpił krok w stronę Izy i zajrzał jej w oczy, dziś niezdrowo podkrążone i jakby przygaszone, po czym wykonał gest, jakby z trudem powstrzymał się od ogarnięcia jej ramionami. Iza uśmiechnęła się blado i pokręciła głową.

– Nic, szefie – odparła, starając się, by jej głos zabrzmiał beztrosko. – W firmie wszystko w porządku, to tylko ja jestem trochę niewyspana, miałam koszmarny dzień…

Wspomnienie Kacpra i problemów, które dręczyły ją od rana, sprawiło, że jej twarz znów posmutniała, a pierś podniosła się mimowolnym westchnieniem. Piękna Ania z niezadowoleniem przyglądała się, jak Majk wyciąga dłoń i ostrożnie odgarnia z twarzy kelnerki kosmyk włosów, a jego poważna, zaniepokojona twarz rozświetla się delikatnym blaskiem… Po chwili jednak cofnął rękę.

– Iza – pokręcił głową z wyrzutem. – Mów natychmiast, co się stało. Przecież widzę, że jesteś jak przepuszczona przez magiel… Jaki koszmarny dzień? No już, gadaj, co się dzieje? Znowu ten twój Misiek coś odwalił? – dodał w napięciu, zniżając głos do szeptu.

Iza pokręciła głową przecząco.

– Dokończ swoją rozmowę, Majk – odparła cichutko. – Ta pani na ciebie czeka. A potem, jeśli będziesz chciał, to wszystko ci powiem. Ale to potem… albo jutro… jak będzie jakaś wolna chwila. Teraz muszę pomóc dziewczynom na sali.

Majk przyglądał jej się przez chwilę, a jego zaniepokojona twarz przybrała zdecydowany i stanowczy wyraz.

– Dobra – skinął głową, kładąc jej na chwilę dłoń na ramieniu. – Leć na salę, ja załatwię swoją sprawę i potem pogadamy. Okej?

– Okej – szepnęła Iza, którą teraz znów ogarnęła nieprzyjemna fala słabości i zaczęło jej szumieć w uszach.

„Żeby tylko nie zemdleć” – pomyślała z niepokojem. – „Ale byłby wstyd, jakbym tu fiknęła… nie, lepiej nawet o tym nie myśleć, bo jeszcze wykraczę!”

Siłą woli skupiła wszystkie zmysły, wzięła do ręki tacę i raz jeszcze uśmiechnąwszy się do Majka, który nadal przyglądał jej się podejrzliwie, niezbyt pewnym krokiem ruszyła na salę. Za plecami usłyszała cierpki, niesilący się zupełnie na dyskrecję głos pięknej Ani.

– To szefowa twojej knajpy, kotku? Ale rozumiem, że tylko formalna, co? Bo chyba nie kręcą cię takie miernoty…

Izie na tyle było już wszystko jedno, że puściła te słowa mimo ucha, zupełnie nie zajmując sobie nimi uwagi. Jedyne, o czym myślała, to opanować zbliżające się omdlenie, które tego wieczoru groziło jej już po raz drugi i którego za wszelką cenę musiała uniknąć. Tymczasem z głośników gruchnęła muzyka – rozpoczynała się dyskoteka. Na ten sygnał większość gości zerwała się od stolików i rzuciła się w stronę parkietu.

„Nie, jednak nie dam rady” – pomyślała Iza, czując, że coraz mocniej kręci jej się w głowie. – „Pójdę do łazienki… tam jest chłodniej…”

Odłożywszy tacę na jeden z niezajętych stolików blisko wejścia, wyszła na korytarz i udała się do damskiej łazienki. Było tam kilka osób, te jednak, słysząc głośną muzykę, śpieszyły już na salę i po kolei opuszczały pomieszczenie. Stanąwszy przed lustrem, Iza przeraziła się własnym odbiciem. Wyglądała bardzo źle. Blada, ziemista twarz, podkrążone oczy z fioletowawymi obwódkami, a do tego usta bez kropli krwi, zlewające się z niemal całkowicie z resztą twarzy…

„Co mi jest?” – zastanowiła się, odkręcając zimną wodę i z ulgą mocząc w niej dłonie. – „Jeszcze chyba nigdy nie czułam się tak słabo. Nerwy, niewyspanie? Zaraz… przecież ja dzisiaj jeszcze nic nie zjadłam! No tak, to pewnie przez to…”

Dopiero teraz uświadomiła sobie, że od wczoraj nie miała w ustach nic poza poranną kawą wypitą w kuchni z panem Stanisławem i odrobiną wody, którą popijała na wpół bezwiednie, chodząc po swoim pokoju. Ani ona, ani gospodarz nie byli głodni, więc nie zjedli obiadu, nawet o tym nie pomyśleli… a teraz deficyt energii dawał o sobie znać. Iza nabrała w obie dłonie lodowatej wody i zanurzyła w niej twarz, co wywołało u niej taki szok termiczny, że musiała gwałtownie złapać oddech. Na szczęście efekt był korzystny, bowiem zimna woda natychmiast ją otrzeźwiła, w magiczny sposób przywracając jej ostrość zmysłów.

Po kolejnych kilku minutach moczenia dłoni i twarzy w lodowatej wodzie wróciła do względnie normalnego samopoczucia, ryzyko omdlenia minęło, ucierpiał na tym jedynie jej wygląd, bowiem jej bledziutka cera nabrała teraz jeszcze bardziej sinego odcienia, a oczy wyglądały tak, jakby od wielu godzin płakała lub miała potężnego kaca po całonocnym nadużywaniu alkoholu.

„Wyglądam jak jakaś ćpunka albo menelka” – pomyślała z rezygnacją. – „Ale co tam, najważniejsze, że już mi nie szumi w głowie…”

Do łazienki weszły dwie roześmiane dziewczyny i zamilkły na jej widok, jakby zdziwione jej marnym wyglądem. Iza uznała, że czas przestać robić z siebie przedstawienie i wracać do pracy. Kiedy wchodziła na salę, w drzwiach o mały włos nie zderzyła się z piękną Anią, która wyszła stamtąd pośpiesznym krokiem, z oczami ciskającymi iskry i miną wskazującą na głębokie wzburzenie. Rzuciwszy na Izę spojrzenie, w którym pogarda mieszała się nieomal z nienawiścią, wbiegła na schody, po drodze dopinając na sobie elegancki kożuszek. Izę zdziwiło to gwałtowne wyjście i burza emocji widoczna w całej postawie dziewczyny, jednak nie zrobiło to na niej wielkiego wrażenia, przeciwnie, ucieszyła się nawet, że Ania wychodzi sama, oznaczało to bowiem, że szef zostanie dziś jednak na miejscu i odciąży ją w obowiązkach, których akurat tego wieczoru mogła nie unieść.

Idąc w stronę baru, już z daleka zauważyła rozczochraną fryzurę Majka, który rozmawiał z Antkiem i Klaudią w okolicach wejścia na zaplecze, przy czym o ile tamci dwoje stali spokojnie w jednym miejscu, o tyle w zachowaniu szefa, który wielkimi krokami przemierzał w tę i z powrotem przestrzeń między barem a drzwiami, było widać podobne wzburzenie, jak przed chwilą u wychodzącej z lokalu Ani. Ponieważ muzyka dudniła głośno, a goście przemieszczali się licznie miedzy parkietem a stolikami, rozmawiający dostrzegli powracającą Izę dopiero w chwili, gdy podeszła do baru. Na jej widok irytacja widoczna na obliczu Majka natychmiast przemieniła się w wyraz ulgi; dał Antkowi i Klaudii znak ręką, by wrócili do swoich obowiązków, i podszedł do niej.

– Iza – zagadnął cicho, kładąc jej dłoń na ramieniu i z niepokojem przyglądając się jej pobladłej twarzy. – Co ci jest, elfiku?

– Już wszystko okej – zapewniła go, siląc się na uśmiech. – Trochę słabo mi się zrobiło, chyba baterie wyczerpały mi się do zera… Niewiele spałam w nocy, potem cały dzień nerwów i przez to wszystko zapomniałam, że nic nie zjadłam. Ale zaraz wezmę sobie coś z kuchni i postawię się na nogi…

– Chodźmy – powiedział stanowczo Majk, wskazując jej wejście na zaplecze.

Przeszli do kuchni, gdzie od tygodnia pracowały tylko Eliza i Dorota, gdyż pani Wiesia nadal pozostawała na zwolnieniu lekarskim. Tam Majk zażądał dla Izy porcji ciepłej jajecznicy z chlebem oraz gorącej herbaty, które osobiście zaniósł do gabinetu i postawił na biurku przed usadzoną w fotelu dziewczyną.

– Jedz, elfiku – powiedział łagodnie, przysuwając sobie krzesło i siadając obok niej. – A potem opowiesz mi dokładnie, co takiego się stało, że wyglądasz dzisiaj jak siedem nieszczęść. Mam nadzieję, że nikt w firmie nie zrobił ci przykrości?

– Nie – pokręciła głową i zabrała się za jedzenie, mimo że nadal nie czuła się głodna. – Nic z tych rzeczy. Dziękuję ci, Majk.

Jajecznica przyniosła oczekiwany skutek, przywracając jej siły na tyle, że obecnie od strony fizycznej czuła się już całkiem dobrze. Pozostało tylko cierpienie psychiczne.

– No to gadaj – zażądał Majk, z satysfakcją spoglądając na pusty talerz. – Skoro nie chodzi o Miśka, to o co albo o kogo?

– O Kacpra – westchnęła Iza.

– O Kacpra? – powtórzył zdziwiony, a przez jego twarz przebiegł nowy cień niepokoju. – Co on ci zrobił?

– Mnie nic – odparła smutno Iza. – Ale za to sobie narobił wielkich kłopotów.

Popijając herbatę, w możliwie największym skrócie opowiedziała mu wydarzenia dzisiejszego poranka. Majk słuchał w skupieniu, nie spuszczając oczu z jej twarzy, która nadal wykazywała oznaki skrajnego przemęczenia.

– Grozi mu areszt tymczasowy? – pokiwał głową, kiedy skończyła mówić. – Hmm… niedobrze. To chyba znaczy, że naprawdę nabroił, bo gdyby to było coś lekkiego, zwolniliby go po dwudziestu czterech godzinach.

– No właśnie! – westchnęła Iza, odstawiając filiżankę na biurko i kryjąc twarz w dłoniach. – To jest takie ciężkie, Majk! Ja się boję, że on wkopał się w coś, co zniszczy mu całe życie… że zrobił temu człowiekowi jakąś nieodwracalną krzywdę… i jak sobie pomyślę, że pójdzie do więzienia i będzie tam gnił przez nie wiem ile lat…

Majk przyglądał jej się z poważną miną, po czym przechylił się ku niej i wyciągnął rękę, żeby pogładzić ją po włosach

– Biedny elfiku – powiedział cicho. – A ty przez to od wczoraj spałaś tylko dwie i pół godziny? Ech… szczęśliwy Kacper, skoro taka dobra duszyczka do tego stopnia martwi się o niego, że nie może jeść i spać… Posłuchaj mnie, Izula – dodał perswazyjnym tonem. – Nie ma chyba jeszcze powodu do paniki, na razie wiecie tylko tyle, że skuł ryja jakiemuś frajerowi. Ważne, że go nie zabił. Teraz trzeba dowiedzieć się, co dokładnie wykonał i co mu za to grozi, a dopiero potem ewentualnie rozpaczać. A może wcale nie będzie tak źle? Może wypuszczą go jutro i skończy się tylko na jakiejś lekkiej karze?

Dotyk jego dłoni na włosach i uspokajająca treść jego słów przyniosły Izie odrobinę ulgi, choć w głębi duszy nie wierzyła w to, że Kacprowi tym razem się upiecze. Jednak prawdą było, że póki co należało poczekać na rozwój wypadków, bo na tę chwilę jeszcze nic nie było przesądzone. Zajmowała tym tylko niepotrzebnie czas przeznaczony na pracę… Zawstydzona pokiwała głową i stanowczym ruchem wyprostowała się na fotelu.

– Masz rację – przyznała. – Dzisiaj zbiło mnie to z nóg, ale już zbieram się i wracam do pionu. Wybacz, że tak ci przytrułam, Majk… aż mi głupio.

Mówiąc to, podniosła się szybko z fotela z zamiarem oznajmienia mu, że niniejszym przestaje się mazgaić i wraca do pracy, jednak, podobnie jak wcześniej, gwałtowna zmiana pozycji sprawiła, że zakręciło jej się w głowie. Zachwiała się na nogach, przytrzymując się kurczowo skraju biurka. Majk natychmiast zerwał się z krzesła, ogarnął ją ramionami i przytulił do siebie tak skwapliwie, jakby od godziny tylko na to czekał. Iza bezwolnie poddała się temu gestowi i oparła głowę na jego piersi, z rozkoszą wdychając delikatny zapach wody kolońskiej, którym zawsze pachniały wszystkie jego ubrania.

– Wracasz do pionu? – powtórzył z wyrzutem jej słowa, odgarniając jej troskliwym gestem włosy z twarzy. – Aha, właśnie widzę. Przez półtorej doby tylko dwie i pół godziny snu! I mała żartownisia przyszła mi w takim stanie do pracy. Izulka, co ty wyprawiasz? Co ty wyprawiasz, dzieciaku kochany… Przecież ty ledwo stoisz na nogach! Ja to już widziałem na sali, kiedy rozmawiałaś z tą… tą… – urwał i zagryzł zęby, jakby siłą powstrzymywał cisnące mu się na usta słowo. – I z początku bałem się cholernie, że to ona coś ci nagadała.

– Nie – pokręciła głową Iza. – Pytała tylko o ciebie. A ja myślałam, że pójdziesz z nią dzisiaj i kazałam jej poczekać. Swoją drogą, ona jest prześliczna… – dodała, a w jej głosie zabrzmiał szczery podziw.

– Tak – przyznał spokojnym tonem Majk. – Prześliczna. I głupia jak but. A ja drugi idiota… Myślałaś, że pójdę z nią dzisiaj? – dodał ciszej, znów zagryzając wargi. – Jasne… Brawo, Majk. Zastanawiam się od jakiegoś czasu, czy… no, ale nieważne – przerwał nagle sam sobie i machnął ręką. – Posłuchaj mnie, Izulka. Mam teraz do załatwienia jedną ważną rzecz. Ważny telefon. Pójdę na zewnątrz zadzwonić i skontroluję przy okazji, czy w lokalu wszystko gra, a ty zostaniesz tutaj i prześpisz się chociaż godzinkę.

– Jak to prześpię się? – zdumiała się Iza, podnosząc na niego oczy. – Nie żartuj! Ja przecież też jestem w pracy!

– Zgadza się – uśmiechnął się łagodnie. – Jesteś w pracy, czyli pod moimi rozkazami. Kiedy mnie tu nie ma, wszyscy mają słuchać ciebie, ale kiedy jestem, nawet ty musisz słuchać mnie. Dobrze mówię?

– Tak jest, szefie – przyznała Iza, odwzajemniając mu blady uśmiech.

– Dlatego na moje polecenie idziesz teraz spać – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – A o robotę się nie martw, to już mój problem. Jeśli trzeba będzie, osobiście zastąpię cię na sali, nie pierwszy raz będę robił za kelnera, nie?

Rozluźnił uścisk ramion i pociągnął ją w stronę kozetki stojącej w rogu. Jednym szybkim ruchem ściągnął i odłożył na krzesło leżące na niej rzeczy, zostawiając na wierzchu tylko niewielkiego jaśka. Następnie zdjął z kozetki również kolorową patchworkową kapę z haftowanym napisem Anabella, którą dostał na urodziny od damskiej części zespołu, i zdecydowanym gestem wskazał Izie, że ma się położyć.

– Ale… – pokręciła głową na znak protestu.

– Bez dyskusji – zarządził stanowczo. – To jest polecenie służbowe.

Schylił się do jej talii, by rozwiązać i zdjąć z niej kelnerski fartuszek, który odłożył na poręcz krzesła, po czym siłą usadził ją na kozetce.

– No już! – rzucił nakazująco. – Ściągasz buty, kładziesz się i idziesz w kimę.

Widząc, że protest na nic się nie zda, Iza westchnęła z rezygnacją, posłusznie zsunęła buty z nóg i niepewnie, z wahaniem położyła się na kozetce, wtulając policzek w jasiek. Pachniał ledwie uchwytnym zapachem wody kolońskiej, co oznaczało, że Majk musiał czasami na nim spać, być może nawet całkiem niedawno.

– Grzeczna dziewczynka – skinął głową z satysfakcją, okrywając ją troskliwie miękką kapą i przelotnie przesuwając dłonią po jej włosach. – Pośpisz sobie teraz przynajmniej godzinkę dla odzyskania sił, a potem zobaczy się, co dalej. No już. Mały elfik zamyka teraz swoje śliczne, zmęczone oczęta… o tak… i smacznie śpi, bo tak mu każe jego despotyczny szef. Zrozumiano? No. Trochę dudni ta muzyka, ale nie jest źle, spróbuj o tym nie myśleć. A stary frajer Majk gasi światło i już się stąd wynosi.

Iza przymknęła powieki dokładnie w tej samej chwili, kiedy zgasło światło. Jeszcze tylko cichy trzask zamykanych drzwi i ogarnęła ją idealna ciemność. Muzyka rzeczywiście dudniła głucho za grubą ścianą, ale przytłumiony dźwięk basów nie przeszkadzał jej w wyciszeniu się, przeciwnie, był nawet przyjemny dla ucha. Myśli o Kacprze były teraz lżejsze, jakby spokojniejsze… a właściwie był to tylko początek myśli, bo nim zdążyła się zorientować, zapadła w głęboki, krzepiący sen.

***

Z sennej mgły wynurzają się świetliste oczy Michała… Już tak dawno o nim nie myślała! Wypychała jego obraz ze sceny wyobraźni, nie dawała sobie zgody na to, by zagościł na dłużej w jej świadomości, metodycznie zamykała przed nim drzwi swego umysłu… Lecz teraz nie musi już się tego bać, teraz już wszystko jest dobrze. Piękna ciemnowłosa Sylwia w kremowej sukience to było tylko złudzenie… a jeśli nawet nie złudzenie, to nic nieznacząca przeszłość. Tak samo nieistotna jak wszystkie inne dziewczyny, które kiedykolwiek przewinęły się przez jego ramiona. Teraz nie ma już Sylwii, została tam z tyłu, we mgle… A Michał idzie do niej… do Izy… Podchodzi do niej, wpatrując się w jej oczy wzrokiem, który mówi wszystko. Mówi jej, że to za nią tęsknił od zawsze, to na nią czekał przez tyle lat tak jak ona na niego… lecz że dopiero teraz to rozumie i teraz już nigdy jej nie opuści… Iza słyszy jego czuły szept. Jestem twój, cały twój, Izulka… Ach, jest taka szczęśliwa! Wreszcie w pełni szczęśliwa, po tylu latach cierpienia i niekończącej się nostalgii…

Michał wyciąga dłoń i gładzi ją po włosach, a potem po policzku, po którym ciekną jej łzy radości i szczęścia. Jego oczy płoną blaskiem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziała… blaskiem czystej, głębokiej miłości, o której marzyła od tylu lat i którą sama obdarzyła go bezwarunkowo… Tak jej dobrze! Tak spokojnie… Wreszcie może oddychać pełną piersią i śmiać się beztrosko jak dziecko. Wreszcie może nacieszyć się jego bliskością, jego cudownym ciepłem i tym najdroższym na świecie zapachem, który zawsze tak słodko oszałamia jej zmysły… O tak… znów czuje ów jedyny na świecie zapach, którego nie da się z niczym pomylić… Jak on się nazywał? Miał przecież swoją nazwę… zaraz… ach, eau de Cologne!

Tak bardzo kocha dotyk jego dłoni… Czuje w nich ciepło bijącego dla niej serca, jego dusza przekazuje w nim wiadomość dla jej duszy. Zapisuje ją tajnym szyfrem w miękkim geście palców, które przesuwają się delikatnie po jej policzku… i w szepcie, który szemrze słodkim echem w jej uszach. Jestem twój, cały twój, Izulkacały twój… elfiku…

– Elfiku?

Szept Majka rozproszył powoli senną mgłę i przywrócił jej świadomość, uruchomił zmysły. Iza poruszyła się i ostrożnie uchyliła powieki, zdziwiona, że nie jest w domu, lecz leży na kozetce w gabinecie szefa Anabelli, który, pochylony nad nią, uśmiecha się lekko, gładząc ją po policzku.

– No, mała… obudź się powoli. Tylko spokojnie, nie zrywaj się.

Gabinet tonął w półmroku, oświetlało go jedynie przytłumione światło lampki, która zwykle znajdowała się na biurku, lecz teraz stała na podłodze za fotelem, gdzie Majk ustawił ją prawdopodobnie po to, by nie oślepiało jej zbyt mocne światło. Iza otworzyła szerzej oczy. W ułamku sekundy wróciła jej pamięć o tym, jak się tu znalazła. Miała zdrzemnąć się tylko godzinkę… a teraz był już czas, by wracać do pracy! Dziewczyny potrzebowały jej na sali, nie przyszła przecież do pracy po to, żeby spać!

– Nie zrywaj się, mówię ci – powtórzył dobitnie Majk. – Leż spokojnie.

Cofnął rękę, wyprostował się, by sięgnąć po krzesło, które przystawił sobie do kozetki na wysokości jej głowy, i usiadł na nim, przyglądając jej się z uśmiechem.

– No? Jak się spało, mały nocny elfie? – zagadnął wesoło.

– Super – odparła zaniepokojona Iza. – Odjechałam w krainę snów jak niemowlę… aż boję się, czy nie przesadziłam. Pewnie spałam ze dwie godziny?

Majk parsknął śmiechem, wyjął z kieszeni swój telefon i wymownym gestem pokazał jej godzinę wyświetloną na ekranie. Była trzecia dwanaście. Iza patrzyła na cyferki z mieszaniną przerażenia i niedowierzania.

– Niemożliwe – szepnęła wstrząśnięta.

– Możliwe, możliwe – zapewnił ją rozbawiony Majk, wygaszając wyświetlacz i chowając aparat do kieszeni. – Ekipa poszła do domu już godzinę temu, a ja na spokojnie ogarnąłem lokal po zamknięciu. Dziewczyny zgłosiły na przyszły tydzień jakieś zmiany w grafiku, zanotowałem to na kartce i zostawiłem ci na biurku, jutro sobie wprowadzisz. No, uśmiechnij się, elfiku… Ważne, że kimnęłaś sobie porządnie i odespałaś chociaż parę zaległych godzin.

Iza patrzyła na niego zdruzgotana.

– Tyle spałam… – pokręciła głową, siadając na kozetce, by założyć buty. – A ty wszystko za mnie zrobiłeś i od godziny siedzisz tu ze mną, zamiast zbudzić mnie od razu…

– Niczym się nie przejmuj – odparł uspokajająco Majk. – Dla mnie to żaden problem, od lat działam w trybie nocnym. Nietoperz Majk zawsze do usług! – skłonił komicznym gestem głowę, na co Iza mimowolnie parsknęła śmiechem. – No, wreszcie uśmiech, to mi się podoba!… Teraz rozbudź się powoli, złap temperaturę i odwiozę cię do domu. Pozwoliłbym ci spać do rana, ale nie mam numeru telefonu do tego twojego pana Stasia, a Kacper przecież siedzi w pudle. Nie chcę, żeby ten starszy człowiek martwił się o ciebie, już ma wystarczająco dużo kłopotów z bratankiem… A teraz posłuchaj mnie, mała – dodał, patrząc jej w oczy. – Wykonałem mój ważny telefon. Ściślej, zadzwoniłem do Pabla. Frajer może i jest frajerem, ale na swoim fachu się zna, a krwawemu wojownikowi Kacprowi przyda się teraz najbardziej ktoś taki.

– Ach! – szepnęła w olśnieniu Iza. – Adwokat…

– Właśnie – skinął głową Majk. – Od razu, jak tylko mi o tym powiedziałaś, pomyślałem, że trzeba by zadzwonić do Pabla i zapytać go na gorąco o radę. Oczywiście wyśmiał mnie, bo nie potrafiłem podać mu żadnych bliższych szczegółów, a one są kluczowe. Czy młody bił się z tym poszkodowanym sam na sam czy w większej bandzie, kto kogo zaatakował, no i przede wszystkim jaki jest stopień obrażeń, lekkie czy ciężkie…

– Ten policjant użył słowa „ciężkie” – przypomniała sobie Iza.

– Otóż to – ciągnął Majk. – Pan mecenas rzucał mi w twarz jakimiś paragrafami, ale nie pamiętam już tych cyferek… W każdym razie w zależności od stopnia zadanych obrażeń delikwent odpowiada z danego paragrafu, a tam są spore różnice w wymiarze kary. Z tego, co zrozumiałem, można dostać nawet dziesięć lat bezwzględnej odsiadki.

– Dziesięć lat! – wyszeptała przerażona Iza.

– Nie bój się, to raczej skrajne przypadki – pokręcił głową Majk. – W każdym razie Pablo twierdzi, że bez bliższych informacji nie da się jednoznacznie ocenić, jak poważna jest sytuacja. Natomiast na moją prośbę jest gotowy zerknąć na sprawę, tylko musiałabyś dostarczyć mu wyczerpujące dane. A najlepiej byłoby wprost zapytać Kacpra, czy chce współpracować z adwokatem. Pablo wprawdzie sprawami karnymi zajmuje się ekstremalnie rzadko, a teraz w dodatku jest bardzo obciążony, ale kończy właśnie szkolić swojego aplikanta i byłby skłonny wpuścić go w to w celach edukacyjnych. Podobno zdolny chłopak, zaangażowany, więc w ramach zbierania doświadczeń mógłby to pociągnąć pod nadzorem Pabla.

Iza słuchała go z szeroko otwartymi oczami, w których z każdą sekundą narastała nadzieja. Od razu poczuła się spokojniejsza o los Kacpra, jakby gotowość Pabla do udzielenia mu wsparcia prawnego już sama w sobie była dobrą wróżbą.

– Powiedz jego stryjowi, żeby zorientował się, co i jak – ciągnął rzeczowym tonem Majk. – Niech pogada z nim jak najszybciej, bo czas też ma znaczenie, żeby Kacper nie robił nieświadomie jakichś głupich ruchów. Kosztami na razie niech się nie przejmują, dogadamy się potem. Spróbujemy podziałać i jakoś wyciągnąć tego frajera z szamba, w które sam się wpakował. Co na to powiesz, elfiku?

Iza, której serce z każdym jego słowem przepełniała coraz gorętsza wdzięczność za tę szybką i konkretną pomoc, w spontanicznym geście zarzuciła mu ręce na szyję i ucałowała go w policzek.

– Dziękuję ci! – szepnęła gorąco. – Jesteś kochany! Jak ja ci się odwdzięczę…

Oczy Majka rozbłysły jasnym światłem, które opromieniło całą jego twarz. Ujął jej dłoń w obie swoje i uśmiechnął się przyjaźnie.

– Dla takiego podziękowania warto byłoby zrobić dużo więcej – odparł, z zafascynowaniem wpatrując się w jej wielkie brązowe oczy, lśniące w słabym świetle stojącej za biurkiem lampki. – Ale nie dziękuj mi, bo jeszcze nie wiemy, co z tego wyniknie. Zresztą jeśli uda się to jakoś ogarnąć i wyciągnąć frajera z tarapatów, to dziękować będziesz głównie Pablowi. A ja tylko spłacam mój dług.

– Jaki znowu dług? – spojrzała na niego z wyrzutem. – To przecież nie należy do naszej terapii, zresztą w tym względzie ja mam taki sam dług wobec ciebie jak ty wobec mnie. Kacper to zupełnie inna sprawa.

– Inna – przyznał Majk, puszczając jej dłonie i podnosząc się z krzesła. – Ale widzę, że naprawdę bardzo ci na nim zależy. Przywiązałaś się do niego, prawda? – zapytał ciszej, nie patrząc na nią.

– Bardzo – przyznała Iza. – Nawet nie podejrzewałam, że aż tak. Dotknęło mnie to dzisiaj tak mocno, jakby to był ktoś z mojej bliskiej rodziny.

Ona również podniosła się z kozetki. Wyprostowawszy się, przejechała dłonią po zmierzwionych, poplątanych włosach, a potem po pogniecionym ubraniu, aby choć trochę doprowadzić je do ładu. Majk przyglądał się temu spod oka.

– Jedźmy już, Michasiu – poprosiła Iza, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Tak mi głupio, że przeze mnie zarywasz noc… Ale odpracuję to podwójnie, obiecuję. Po dzisiejszej akcji mam takiego kaca moralnego, że nie spocznę, dopóki nie odrobię tej zaspanej dniówki. To niedopuszczalne, żebym…

– Przestań – przerwał jej stanowczo. – Ani słowa więcej. Nie masz czego odrabiać, wykonywałaś przecież tylko polecenie szefa.

– Tak – zgodziła się sceptycznie. – Tylko że ty sobie żartujesz, a ja to mówię na serio. Znam swoje obowiązki i dzisiaj nie jestem z siebie dumna… a wręcz jest mi wstyd.

– Co za niesubordynowany pracownik! – pokręcił głową Majk. – Szkolę ją i szkolę już od prawie roku, a ona dalej swoje! Ale okej – uśmiechnął się podstępnie. – Skoro tak, to za karę dostaniesz jeszcze jedno polecenie służbowe.

– Jakie? – zdziwiła się Iza.

– Takie – szepnął, pociągając ją ku sobie i przytulając do siebie. – Doładowanie szefa elfikową energią, za którą stary frajer dałby się poćwiartować. Jak ćpun za działkę koksu.

Iza parsknęła śmiechem i posłusznie wtuliła się w jego ramiona, wdychając znajomy, przyjemny zapach, który działał na nią właśnie tak, jak sam powiedział – jak porcja narkotyku na wygłodzonego narkomana. Przez kilkadziesiąt sekund w gabinecie panowała idealna cisza… Dopiero po upływie tego czasu oboje odsunęli się od siebie, spojrzeli sobie porozumiewawczo w oczy i zgasiwszy lampkę, wyszli na korytarz, by zamknąć opustoszały lokal i udać się do domu. Była już prawie czwarta nad ranem.

***

– Zjedz jeszcze trochę tej surówki, Szczepciu – poprosiła Iza, wskazując na talerz. – Warzywa trzeba jeść, to dobrze działa na odporność.

Pan Szczepan posłusznie pochylił się nad talerzem, powoli nabrał surówki na widelec i podniósł go do ust. Co prawda z racji tego, że ostatnio dość mocno trzęsły mu się ręce, część porcji spadła z powrotem na talerz, jednak druga część trafiła do ust i staruszek przeżuwał ją nieśpiesznie, jakby w zwolnionym tempie, które charakteryzowało ostatnio wszystkie jego gesty i czynności.

Spowolnienie to, połączone z dalszą utratą wagi, niepokoiło zarówno Izę, jak i Majka do tego stopnia, że dzień wcześniej zamówili dla niego domową wizytę lekarską w celu osłuchania go i pobrania próbek krwi do badań laboratoryjnych. Był to pomysł, który kilka tygodni wcześniej podpowiedziała Majkowi znajoma pielęgniarka jego babci – skoro pacjent nie chciał iść na badania do szpitala, należało w sterylny sposób pobrać próbki u niego w domu i w dniu wczorajszym zostało to wykonane już po raz trzeci. Badania krwi, poza lekką anemią, nie wykazały niczego niepokojącego, gorzej natomiast stan zdrowia staruszka prezentował się od strony kardiologicznej. Krótko mówiąc, jego serce działało coraz słabiej, na to jednak w jego wieku nie było już innej rady niż regularne przyjmowanie przepisanych leków.

Iza przyniosła dziś panu Szczepanowi pełny obiad i usiadłszy z nim w kuchni, pilnowała, żeby zjadł jak najwięcej. Trwało to już ponad godzinę, więc przy okazji dziewczyna gawędziła z nim na wszelkie możliwe tematy, opowiadając mu o tym, czym żyła w ostatnich dniach. Staruszek, którego umysł na szczęście zachował pełną jasność, słuchał jej z wielkim zaciekawieniem i uwagą, powolutku przeżuwając swój obiad.

– Rodzice Kacpra przyjechali przedwczoraj i dogadali się już z adwokatami – relacjonowała mu Iza. – Kacper ma decyzję o areszcie tymczasowym. Sytuacja jest niedobra, bo ten człowiek, którego pobił, ma poważne rany głowy i lekarze dopiero teraz mają wybudzać go ze śpiączki. Dużo będzie zależało od jego stanu zdrowia, od tego, czy wyjdzie z tego bez szwanku, czy będzie miał trwały uszczerbek na zdrowiu… Jego też mi szkoda – westchnęła. – To młody człowiek, dwadzieścia trzy lata… gdyby miał na tym trwale ucierpieć, to… nie, nie wyobrażam sobie tego – pokręciła głową z zafrasowaniem. – Na szczęście nie ma już obaw o jego życie, bo na początku nawet ono było zagrożone… Ważne będą też ustalenia policji, kto zaczął, kto prowokował, jak doszło do obrażeń… ale jeśli stan zdrowia tego chłopaka nie poprawi się, to będzie słabo. Bardzo słabo.

Pan Szczepan ostrożnie przełknął kolejną porcję surówki i powoli pokiwał głową.

– Ale co zrobisz, Izulka? – odparł, odkładając widelec na talerz i niemrawym gestem sięgając po szklankę z kompotem. – Nie możesz bronić bandyty. Sama wiesz, że ten Kacper źle zrobił. Bardzo źle…

– Wiem, Szczepciu – przyznała Iza. – I ja go wcale nie bronię, to oczywiste, że źle zrobił i na pewno poniesie za to karę. Sama uważam, że powinien ją ponieść dla własnego dobra. Pan Stasio też. Oboje doszliśmy wczoraj do wniosku, że może to jest na niego jedyny sposób, żeby wreszcie się opamiętał. Ale z drugiej strony, gdyby to miało być kilka lat bezwzględnego więzienia… On też jest młody, ma całe życie przed sobą, a przecież nie zrobił tego z premedytacją, tylko ze zwyczajnej głupoty. On teraz rozumie swój błąd i żałuje tego, co wykonał. Szkoda, że tak późno… Ale mimo wszystko trzeba go bronić, bo tamten też nie był bez winy, świadkowie widzieli, jak walił Kacpra butelką po piwie po głowie. To też mogło źle się skończyć.

– No to w takim razie dwóch bandytów – stwierdził pan Szczepan. – Jeden wart drugiego.

– Niby tak – westchnęła Iza. – Ale ja nie jestem taka radykalna, Szczepciu. Wolę myśleć o tym tak, że to było niepotrzebne i tragiczne w skutkach starcie dwóch głupich chłopaków, którzy z własnej winy wzajemnie narobili sobie krzywdy… i oby przez to nie skopali sobie całego życia… A Kacper jest dla mnie jak niegrzeczny, nieposłuszny, ale kochany brat. I nawet jeśli wiem, że źle zrobił, to żałuję go i chciałabym jakoś mu pomóc.

– No tak, Izulka, no tak – pokiwał głową staruszek. – Nie gniewaj się na mnie. Ja tak tylko gadam, bo ciągle się boję, żebyś ty się, nie daj Panie Boże, nie zapatrzyła na takiego łobuza jak on… jak przecież masz pod ręką kogoś sto razy lepszego… Ale ja temu chłopakowi dobrze życzę – zaznaczył z powagą. – I oby z niego jeszcze co dobrego wyrosło. To mówisz, że będzie miał dwóch adwokatów?

– Nie do końca – sprostowała Iza. – Ale w pewnym sensie tak. Sprawę Kacpra będzie prowadził taki młody, bardzo sympatyczny pan na aplikacji adwokackiej, pan Maciej. A nadzorował go będzie doświadczony adwokat, który jest jego opiekunem merytorycznym, mąż mojej koleżanki i wieloletni przyjaciel Michasia. Będą go bronić, jak mogą, chociaż oczywiście bez kary się nie obędzie, tu nie ma żadnych wątpliwości.

Sprawa Kacpra rzeczywiście przedstawiała się nie za wesoło. Już sama decyzja o aresztowaniu tymczasowym wskazywała na powagę sytuacji, oznaczało to bowiem, że Kacprowi może grozić kara pozbawienia wolności powyżej roku. Potwierdził to zresztą aplikant Pabla, młody, sympatyczny prawnik, którego Iza osobiście poznała przy okazji spotkania z rodzicami Kacpra. Ci przyjechali do Lublina nazajutrz po zatrzymaniu syna przez policję i z radością przystali na propozycję pomocy prawnej, jaką za pośrednictwem Izy i Majka zaoferował Pablo. Ten ostatni, choć do prowadzenia sprawy oddelegował aplikanta, przez pierwsze dwa dni wspomagał go osobiście i to z nim Kacper odbył swą pierwszą poważną rozmowę. Rodzice chłopaka, którzy ze względu na obowiązki zawodowe nie mogli zostać w Lublinie dłużej niż dwa dni, udzielili pełnomocnictwa do otrzymywania informacji na temat syna panu Stanisławowi, a w jego zastępstwie także Izie, jednak ani jedno, ani drugie nie dostało pozwolenia na zobaczenie się z Kacprem choćby na krótki moment.

– Przy areszcie tymczasowym na kontakt z bliskimi trzeba mieć zgodę sądu – wyjaśniła smutno panu Szczepanowi Iza. – Więc na razie musimy poczekać. Chciałabym, żeby pozwolili nam chociaż raz zobaczyć go przed świętami. Paczkę jakąś mu przynieść, porozmawiać trochę… Bo na święta to go raczej nie wypuszczą – westchnęła. – Może po Nowym Roku coś się wyjaśni, chociaż czarno to widzę… No, ale już wystarczy tego tematu, Szczepciu – przerwała samej sobie, podsuwając staruszkowi talerzyk z pokrojonym bananem. – Zjedz teraz na deser trochę banana, a ja opowiem ci o czymś innym. No, powiedz mi… o czym chciałbyś posłuchać?

***

– Pokaż! – Marta z entuzjazmem wyrwała Izie telefon i wpatrzyła się w wyświetlacz. – No… faktycznie, super kiecka! Zwłaszcza krój jest fajny, bardzo elegancki. Już sobie wyobrażam, Izka, jak mega będziesz w tym wyglądała z tą twoją idealną figurą… A ten kolor to jest taki jak tu widać, czy na telefonie zniekształca się odcień?

– Trochę tak – przyznała Iza. – Ale różnica jest niewielka, tylko w rzeczywistości kolor jest bardziej ciepły, poza tym tutaj nie widać dobrze, że materiał połyskuje, te zdjęcia robiłam przy słabym świetle. Musisz któregoś dnia wpaść do mnie, to pokażę ci ją na żywo.

Korzystając z godzinnej przerwy w zajęciach, która trafiła im się z racji niespodziewanej nieobecności wykładowcy, siedziały we dwie na szerokim parapecie holu na parterze, tradycyjnie popijając kawę z automatu. Marta z zaciekawieniem oglądała zdjęcia sukienki, jaką Iza dzień wcześniej kupiła sobie pod kątem sylwestrowego balu w Liège. Oprócz sukienki zaopatrzyła się również w elegancką walizkę oraz w zestaw różnych innych rzeczy potrzebnych jej na tę okazję, bowiem wyjazd do Belgii, będący jej pierwszą w życiu podróżą zagraniczną, zbliżał się już wielkimi krokami.

– Czyli jedziesz do domu, a stamtąd po świętach prosto na lotnisko do Warszawy? – zapytała Marta, oddając jej telefon. – Nie zahaczasz już o Lublin?

– Nie – pokręciła głową Iza. – Nie opłaca mi się wracać, poza tym do pana Stasia ma przyjechać na święta syn z rodziną i zajmą mój pokój. Pojadę prosto z Korytkowa do Warszawy, za to po powrocie nie będę już zajeżdżać do domu, tylko przyjadę prosto do Lublina. Wracam dopiero piątego stycznia, a zajęcia mamy od siódmego, więc tak będzie najlogiczniej.

– Będziesz musiała koniecznie opowiedzieć mi, jak było – zastrzegła Marta. – Ten Victor to chyba trupem padnie, jak zobaczy cię w tej sukience! Mów, co chcesz, ale ja sama po cichutku liczę, że on w końcu dopnie swego, bo to nawet widać po…

– Przestań, Martuś – przerwała jej Iza, poważniejąc.

– Nie no… nic nie mówię – zmieszała się nieco Marta, przyglądając jej się spod oka. – Mam nadzieję, że będziesz dobrze się bawiła… A powiedz mi, Iza – zmieniła skwapliwie temat – mówiłaś, że twój szef kazał ci po Nowym Roku zrobić kurs na prawko. I co? Będziesz zaczynać od razu w styczniu?

– Aha – skinęła głową Iza, chowając telefon do kieszeni. – Już jestem zapisana.

– Bo wiesz co? – podjęła niepewnie Marta. – Ja tak sobie pomyślałam, że mogłabym pójść na ten kurs z tobą. Wprawdzie w styczniu będą zaliczenia, potem sesja, trzeba będzie zdać ten kobylasty egzam z literatury… ale jeśli ty dasz radę, to ja też.

– Właśnie, literatura! – westchnęła Iza. – Ja też muszę się za to zabrać, obiecałam Kosickiemu, że w tym semestrze będę pracować na piątkę i nie mogę wyjść na idiotkę.

– Czym ty się przejmujesz? – wzruszyła ramionami Marta. – Ty i tak masz wszystko w jednym palcu… Fakt, że ostatnio często cię nie ma, i widać, że trochę odpuściłaś, ale z franca nadal jesteś najlepsza na roku.

Iza pokręciła głową bez przekonania, czując, jak odzywają się w niej wyrzuty sumienia. Odkąd w Anabelli podjęła pracę na pełny etat, jej sytuacja finansowa znów poprawiła się skokowo, gdyż przy swych niewielkich wydatkach i z zasady skromnym stylu życia na koncie bankowym rosły jej coraz większe oszczędności. Obecnie mogła pozwolić sobie na każdy wydatek, w tym na porządne prezenty gwiazdkowe dla rodziny i zakup nowych ubrań oraz na tygodniowy wyjazd do Liège (zwłaszcza że bilet lotniczy, jedzenie i mieszkanie zapewniała jej Ania), a i to nie przeciążało jej budżetu.

Jednak ten wyższy status finansowy okupiony był brakami w innych sferach, w szczególności w wypełnianiu obowiązków studenta. Od początku drugiego roku, ze względu na różne życiowe zawirowania, a następnie podjęcie obowiązków zastępczyni szefa Anabelli, Iza opuszczała niektóre zajęcia, a w awaryjnych sytuacjach nawet pełne dni, i choć zawsze sumiennie nadrabiała zaległości w materiale, jej obniżona frekwencja nie mogła nie pozostać niezauważona. Na szczęście jej wysoki poziom znajomości języka oraz wrodzona inteligencja pozwalały jej na bieżąco rekompensować ową fizyczną nieobecność na zajęciach, jednak wiedziała, że czas był już najwyższy na to, by systematyczniej przyłożyć się do nauki. W styczniu czekał ją wszak egzamin z literatury, do którego powinna przygotować się perfekcyjnie ze względu na obietnicę złożoną wykładowcy w sesji letniej.

„Zajmę się tym, jak tylko wrócę z Bressoux” – pomyślała stanowczo. – „Zaliczenie semestru i dotrzymanie Kosickiemu słowa to musi być mój priorytet na styczeń. W święta nadrobię w domu trochę lektur, muszę jakoś dać radę… Ech! Nie rozumiem, dlaczego doba musi być taka krótka!”

– A wracając do prawka – podjęła Marta, popijając łyk kawy z papierowego kubeczka. – Ja oczywiście zapisałabym się na razie tylko na kategorię A.

– Ach, tylko na motocykl? – roześmiała się Iza. – Jasna sprawa! Przynajmniej na kursie będziesz miała okazję trochę sobie pojeździć! Chociaż wiatru we włosach chyba za dużo nie złapiesz, bo tam obowiązują ograniczenia prędkości.

– To nic, odbiję sobie potem – zapewniła ją swobodnie Marta. – Za jakiś czas kupię sobie własną yamahę, przekonałam się na sto procent do tego modelu, co ma Dan. Super się prowadzi, zresztą dla mnie cięższy odpada, bo…

– Skąd wiesz, jak się prowadzi? – przerwała jej zdziwiona Iza. – Daniel dawał ci kierować?

– Aha – uśmiechnęła się figlarnie Marta, kładąc palec na ustach. – Tylko ciiiicho… Jeden raz, daleko za miastem, nie było żadnego niebezpieczeństwa dla innych. Dla nas też, bo jechałam powoli, Dan nie pozwolił mi przekraczać czterdziestu na godzinę. Dopiero się uczę, więc wiadomo… Szaleć będę dopiero, jak zrobię prawko i nabiorę trochę doświadczenia na własnym sprzęcie.

Iza przyglądała jej się spod oka. Od kilku tygodni, od pamiętnego spotkania z Radkiem na holu uczelni, Marta nie wspomniała o nim ani jednym słowem. Ona sama też nie poruszała tego niewygodnego tematu, a od Daniela, z którym spotkała się od tego czasu kilka razy, wiedziała, że na wycieczkach motocyklowych Marta miała jak najlepszy humor i zdawała się zupełnie nie myśleć o swoich sercowych ranach.

Daniel wziął sobie do serca prośbę Izy o pomoc w oderwaniu nieszczęśliwej koleżanki od złych myśli i zanim na dobre spadł śnieg, dwa lub trzy razy zabrał Martę na przejażdżkę motocyklową, za każdym razem załatwiając dla niej skórzany kombinezon, aby się nie przeziębiła. Iza, która jednego z wieczorów wybrała się z Danielem na obiecany seans do kina, a w samej końcówce listopada spotkała się z nim na krótkiej prywatce u Lodzi, kiedy to koledzy i koleżanki przyszli popodziwiać trzymiesięcznego już Edzia, przez większość czasu rozmawiała z nim właściwie tylko o Marcie. Nie wiedzieć kiedy przyjacielska walka o spokój jej ducha stała się tematem numer jeden ich rozmów, częściowo zapewne dlatego, że oboje czerpali szczerą satysfakcję z pomocy zranionej dziewczynie, a może także z uwagi na to, że był to dla nich neutralny temat dyżurny, na który zawsze mogli zejść, gdy rozmowa w jakikolwiek sposób stawała się niezręczna.

Tak czy inaczej Iza zauważyła, że od kilku tygodni Marta nie wspominała o Radku, ona zaś nie chciała poruszać tego drażliwego tematu, by nie psuć jej humoru. Z radością obserwowała, jak z tygodnia na tydzień dziewczyna zdawała się odżywać, jej twarz powolutku nabierała dawnego zdrowego koloru, oczy blasku, a cienie smutku i melancholii coraz rzadziej przebiegały przez jej twarz. Od zerwania z niewiernym chłopakiem i pierwszej fali rozpaczy minęły już dwa miesiące… a może tylko dwa? Dla Izy, która swe stałe uczucie nosiła w sercu od kilkunastu lat, owe dwa miesiące byłyby nic nieznaczącym mgnieniem oka, jednak dla Marty wydawały się być ogromnym etapem przebytym na drodze od piekła rozpaczy ku przynajmniej względnemu uleczeniu najcięższych ran.

– Jesteś szalona, Martusiu – uśmiechnęła się Iza, popijając swoją kawę. – Na początku nie wiedziałam, że masz taką pasję, przez prawie cały pierwszy rok nie przyznawałaś się do tego ani słowem. A to jest przecież bardzo sympatyczne i oryginalne… To co, podać ci nazwę i adres mojej szkoły nauki jazdy? Pewnie nie będziemy chodzić razem, bo interesuje nas egzamin na inne kategorie, ale zawsze będzie o czym pogadać.

– Jasne – kiwnęła energicznie głową Marta. – Odwalimy teorię, póki jest śnieg i mróz, a jak zrobi się cieplej, będziemy ćwiczyć praktycznie. Dan obiecał, że pouczy mnie jeszcze trochę techniki na swoim sprzęcie gdzieś za miastem, ale muszę jak najszybciej dozbierać kasy na własny. Mam już sporo, a tata obiecał dołożyć mi większy zastrzyk na urodziny, więc liczę, że w wakacje dałoby się coś kupić.

Jej twarz przybrała wyraz rozmarzenia, a oczy jej rozbłysły. Iza słuchała i obserwowała ją z uśmiechem, nadal popijając kawę. Za wielkim oknem holu, tuż za szybą przy której siedziały, rozpadał się gęsty, biały śnieg…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *