Anabella – Rozdział XLVII
– Dziękuję, panie Piotrze – skinęła głową Iza, podając rękę swojemu rozmówcy po odprowadzeniu go na środek sali. – Upewnię się jeszcze… we wtorek i w czwartek możemy liczyć na dostawę, a tylko w sobotę mamy wysłać do państwa własny transport?
– Tak jest – skinął głową mężczyzna w wytartej puchowej kurtce, chowając do wewnętrznej kieszeni plik dokumentów. – W czwartek ktoś od nas będzie przed dziewiątą, najdalej o dziesiątej. Tylko prosiłbym o jakąś pomoc w rozładunku, kierowca będzie sam, a to jednak sporo towaru…
– Oczywiście, przekażę kolegom – zapewniła go Iza. – Załatwimy to. Co do faktur, proszę, aby kierowca przywiózł je od razu ze sobą, wolałabym mieć trochę więcej czasu na rozliczenie i uporządkowanie całości. Rok już się kończy, nie chciałabym do ostatniej chwili czekać na papiery do bilansu. Te zaległe też niech pan nam podrzuci, najlepiej przed świętami, dobrze?
– Postaram się, pani Izo – pokiwał głową dostawca. – Z tamtą jedną listopadową mieliśmy problem… pamięta pani? Może dopiero po świętach będziemy mieć wszystkie dane, bo to trochę nie od nas zależy.
– Dobrze, zaznaczę to sobie – odparła Iza. – Mnie po świętach nie będzie, ale uprzedzę szefa, załatwi pan to z nim.
– Tak jest. Dziękuję i do widzenia.
– Do widzenia.
Po odejściu dostawcy Iza szybko zawróciła w stronę zaplecza, gdzie miała jeszcze sporo pracy papierkowej. Chciała uporać się z nią jak najszybciej, gdyż w godzinie największego szczytu planowała pomóc dziewczynom w obsłudze zamówień na sali. Dochodząc do baru, zwolniła jednak kroku, zauważywszy rozmawiającą z Wiktorią kobietę, której sylwetka, widoczna od tyłu, wydała jej się jakby znajoma. Podeszła bliżej, spoglądając na nią z zaciekawieniem i już miała ją wyminąć, kiedy Wiktoria dostrzegła ją i wskazała swojej rozmówczyni, ta zaś natychmiast odwróciła się ku niej twarzą.
„Ach, Ewelina!” – błysnęło w głowie Izy.
Była to w istocie asystentka Krawczyka, której w pierwszej chwili nie rozpoznała z racji tego, że kobieta dopiero co przyszła z zewnątrz i nie zdjęła czapki, a poza tym miała na sobie długi futrzany płaszcz z szynszyli, w którym Iza jeszcze nigdy jej nie widziała. Zważywszy, że jej postać automatycznie kojarzyła jej się z Krawczykiem, widok ten nie sprawił jej przyjemności, jednak nie zdziwił jej ani trochę, zważywszy że nazajutrz w Anabelli miał się odbyć kolejny raut wydawany przez milionera, ona zaś niewątpliwie przybyła tu z jakimś poleceniem w tej sprawie.
– O, dzień dobry! – ucieszyła się Ewelina. – Jak dobrze, że panią widzę!
– Dzień dobry – odpowiedziała grzecznie Iza, przywdziewając na twarz służbowy uśmiech i dając Wiktorii znak, że zajmie się dalszą rozmową. – Czym mogę pani służyć? Szefa jeszcze nie ma, pojechał załatwiać sprawy na mieście, ale jeśli to nic szczególnie strategicznego, to może będę mogła pomóc?
– A tak, tak… właśnie dobrze, że mogę z panią porozmawiać – odparła słodko Ewelina, odciągając ją od baru na dystans kilku kroków. – Mam taką jedną delikatną sprawę… a właściwie prośbę.
Iza spojrzała na nią nieufnie, zastanawiając się, czy przypadkiem nie jest to jakiś kolejny podstęp Krawczyka. Pogratulowała sobie przy tym w duchu, że nazajutrz nie będzie musiała go oglądać, gdyż poproszony o zwolnienie jej z obsługi rautu Majk zgodził się, by odpracowała to pasmo w innym terminie, podczas gdy on miał zająć się nadzorem imprezy osobiście. Choć nie lubiła migać się w ten sposób od pracy, w tym przypadku wolała nie ryzykować i uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z tym człowiekiem. Czegóż jednak mogła chcieć dziś od niej jego asystentka?
– Słucham? – zapytała uprzejmie.
– Chodzi mi o taki jeden mały drobiazg – uśmiechnęła się uroczo Ewelina, otwierając swą elegancką torebkę i wyciągając z niego zaklejoną kopertę w kolorze lila róż, na której czarnym atramentem były odręcznie wypisane inicjały P.L. – Za około pół godziny ma tu przyjść na spotkanie służbowe z klientem pan mecenas Lewicki… Wiem, że rezerwował u państwa stolik.
– Tak, rzeczywiście, przed godziną dzwonił do nas z góry w tej sprawie – przyznała Iza, która osobiście zarezerwowała dla Pabla stolik, gdyż w istocie, jak to się czasami zdarzało, miał dziś zjeść w Anabelli służbowy obiad z klientem swojej kancelarii.
– Jak pani wie, współpracujemy z panem mecenasem na planie służbowym – ciągnęła Ewelina. – Ale dziś nie zdołam porozmawiać z nim osobiście, dlatego chciałabym prosić… gdyby pani była tak łaskawa… o przekazanie mu tej wiadomości.
Tu wyciągnęła do Izy wypielęgnowaną dłoń z długimi, pociągniętymi czerwonym lakierem paznokciami, w której trzymała liliową kopertę. Iza odruchowo wzięła ją z jej ręki, zadowolona, że jednak nie jest to żadne polecenie od Krawczyka.
– Oczywiście – skinęła uprzejmie głową. – Przekażę mu, jak tylko przyjdzie.
– Bardzo pani dziękuję! – zawołała wylewnie Ewelina, naciągając na dłonie eleganckie skórzane rękawiczki. – Jestem naprawdę zobowiązana… do widzenia!
Po czym posławszy dziewczynie czarujący uśmiech, odwróciła się energicznie i odeszła w stronę wyjścia. Iza mechanicznym gestem schowała kopertę do kieszeni swojego kelnerskiego fartuszka i z westchnieniem udała się na zaplecze.
***
– Iza, poćwiczymy dzisiaj? – zapytał konspiracyjnie Tom, który czatował na Izę przy wyjściu z zaplecza.
– A chcesz? – mrugnęła do niego porozumiewawczo. – Pewnie, nie ma sprawy. Jest Daria?
– Nie, dzisiaj jej nie będzie – westchnął Tom, a przez jego twarz przebiegł lekki cień. – W ogóle to o coś bym cię potem zapytał…
– Okej, Tomciu – skinęła głową, przyjacielskim gestem kładąc mu dłoń na herkulesowym ramieniu ubranym w czarną sportową koszulkę. – Zostaniemy po zamknięciu lokalu i poćwiczymy pół godzinki. I wtedy sobie pogadamy. A teraz wracaj na stanowisko.
– Dzięki! – szepnął Tom, posłusznie zawracając w miejscu i kierując się na swoje strategiczne miejsce w okolicach wejścia na salę.
Iza podążyła za nim wzrokiem i na jego trajektorii napotkała wracającą z tacą z głębi sali blondwłosą Karolinę. Dziewczyna od dwóch miesięcy wyglądała blado i smutno, co Iza obserwowała z niepokojem i troską, bowiem w pewien sposób czuła się za nią odpowiedzialna jako za pierwszą osobę w zespole, którą pod dyktando Majka zatrudniła osobiście. Kilka razy próbowała nawet dopytać o źródło jej cierpienia, jednak Karolina nie chciała o tym rozmawiać, w związku z czym Iza przestała dociekać, uznając, że nie może narzucać jej swojego wsparcia. Ograniczała się zatem tylko do dyskretnej obserwacji dziewczyny, starając się wychwycić, czy jej chroniczny zły humor jest w jakiś sposób powiązany z Antkiem, do którego od pamiętnej sceny z kawą rozbitą na ścianie nie odzywała się ani słowem. Jednak trudno jej było wyciągnąć jakiekolwiek jednoznaczne wnioski, zwłaszcza że sam Antek nie wykazywał żadnych oznak duchowej rozterki.
– Karola, radzicie sobie? – zapytała kontrolnie.
– Aha – skinęła głową dziewczyna. – Ogarniamy bez problemu salę z Olą, Klaudią i Lidzią, tylko że podobno dziewczyny w kuchni mają problem… Pani Wiesia źle się czuje i chyba będzie musiała pojechać do domu.
– Co ty mówisz? – zaniepokoiła się Iza, natychmiast zawracając na zaplecze. – Jak to źle się czuje? Nic o tym nie słyszałam!
Z panią Wiesią, która od lat rządziła kuchnią w Anabelli i która była pierwszą, najwierniejszą pracownicą Majka, od samego początku bardzo się polubiły. Kucharka od dawna wyróżniała ją spośród innych kelnerek i nie było wykluczone, że decyzja szefa o powołaniu Izy na jego oficjalną zastępczynię wynikała częściowo właśnie z jej podszeptu. Dlatego wiadomość o tym, że ze starszą kucharką dzieje się coś złego, uderzyła dziewczynę prosto w serce.
Głęboko zaniepokojona wpadła do kuchni, gdzie rzeczywiście panowało lekkie zamieszanie, bowiem przygotowywaniem i wydawaniem zamówień zajmowała się tylko Dorota, zaś Eliza stała ze szklanką wody nad siedzącą pod wieszakiem z fartuchami panią Wiesią, która z trudem oddychała, trzymając się za głowę.
– Iza, mamy problem! – rzuciła do niej od progu Dorota, podając Karolinie przygotowane talerzyki z zamówieniami. – Pani Wiesi zrobiło się słabo.
Iza szybko podeszła do bladej, z trudem chwytającej ustami powietrze kobiety, przykucnęła przy niej i z troską ujęła ją za rękę.
– Pani Wiesiu, co się stało? – zapytała łagodnie. – Coś panią boli?
– Nie, pani Izuniu – pokręciła głową kucharka. – Tylko słabo mi… i ciężko oddychać…
Iza natychmiast podniosła się do pionu.
– Nie ma żartów, dzwonimy po pogotowie! – zarządziła stanowczo. – Liziu, nie podawaj jej na razie wody, żeby się nie zakrztusiła… Poczekaj tu z nią, ja idę dzwonić i przy okazji zawołam Chudego, bo może przyda się transport!
Jak zawsze w chwilach, gdy należało szybko działać, jej umysł działał z pełną jasnością i świadomością, że nie wolno tracić czasu. W pierwszej kolejności pobiegła do gabinetu szefa po służbowy aparat telefoniczny i wybrała alarmowy numer pogotowia. Dyspozytor odezwał się natychmiast i przyjął zgłoszenie, dopytując o szczegóły, których Iza udzieliła mu rzeczowo, ze wszystkich sił tłumiąc w sobie niepokój.
– Dobrze, wysyłam karetkę na Zamkową – powiedział mężczyzna. – Proszę o wyjście na zewnątrz osoby, która poprowadzi ratowników, żeby nie musieli szukać.
– Tak jest, oczywiście! – odparła szybko Iza. – Dziękuję.
Z telefonem w dłoni wybiegła na salę w poszukiwaniu Chudego, którego zastała w pobliżu wejścia w towarzystwie Toma. Obaj żywo dyskutowali z hałaśliwą grupą wykłócających się o coś studentów.
– Łukasz, chodź natychmiast ze mną, jesteś potrzebny! – zawołała, chwytając go za ramię i pociągając ze sobą stanowczym gestem. – Tomek, dokończ z nimi sam! – wskazała Tomowi grupę młodych mężczyzn zaskoczonych jej nagłym wtargnięciem. – No, chodź, Chudy, szybko, nie ma czasu!
– Co się stało? – zapytał zdumiony Chudy, posłusznie podążając za nią przez coraz bardziej wypełniającą się gośćmi salę. – Pożar jakiś czy co?
– Prawie – pokiwała głową. – Pani Wiesia źle się poczuła, ma duszności, wezwałam karetkę. Trzeba wyjść na ulicę, poczekać na ratowników i sprowadzić ich tu tylnym wejściem. Pójdziesz po nich, okej?
– Jasne – odparł skwapliwie Chudy, którego twarz przybrała na jej słowa wyraz szczerego zaniepokojenia. – Ale jak to ma duszności? Nie udusi się, zanim tu przyjadą?
– Nie wiem, Łukasz, nie pytaj mnie – pokręciła głową Iza. – Leć na górę i czekaj na to pogotowie, powinni zaraz tu być. A… i wiesz co? Trzeba by szybko przestawić vana, żeby nie tarasował wjazdu. Weź kluczyki, są w szufladzie u szefa, i zrób to, okej? Ja pójdę zobaczyć, jak się czuje pani Wiesia…
Chudy bez zbędnych pytań rzucił się na zaplecze, by wykonać zadanie. Iza, idąc pośpiesznie tuż za nim, odruchowo powiodła kontrolnym okiem po sali i jej wzrok padł na jeden ze stolików przy przejściu, który dziś po południu osobiście zarezerwowała dla Pabla. On sam siedział tam właśnie w towarzystwie starszego mężczyzny ubranego podobnie jak on w elegancki garnitur, a Karolina podawała im kawę i zbierała naczynia po zakończonym już najwyraźniej obiedzie. W pamięci Izy błysnęła dana Ewelinie obietnica przekazania mu wiadomości, którą schowała do kieszeni i zupełnie o niej zapomniała.
„Muszę teraz!” – pomyślała ze zniecierpliwieniem. – „Potem nie zdążę, oni już skończyli jeść, wypiją kawę i pójdą sobie…”
Niezadowolona z takiego obrotu sprawy, ale zdecydowana załatwić rzecz od ręki i mieć ją jak najszybciej z głowy, skręciła w tamtą stronę i podeszła do Pabla w chwili, gdy jego towarzysz akurat negocjował z Karoliną rodzaj kawy i polecanego do niej deseru.
– O, cześć, Iza! – uśmiechnął się Pablo, podnosząc się na chwilę z krzesła, by uścisnąć jej dłoń. – Miło cię widzieć.
Iza mimochodem zauważyła, że pomimo uśmiechu jego twarz była dziś wyjątkowo poszarzała i zmęczona, po raz pierwszy zwróciła też uwagę na jego lekko oszronioną skroń. Przez myśl przebiegło jej, że Majk, który był jego dokładnym rówieśnikiem, nie miał jeszcze ani jednego siwego włosa, a nawet gdyby go miał, nie byłoby tego widać tak dobrze jak u ciemnowłosego Pabla, który zaczynał siwieć dość wcześnie jak na swój wiek. Były to jednak tylko krótkie przebłyski myśli liczone w ułamkach sekundy, nie miała bowiem czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać.
– Cześć, przepraszam cię, ale mam tylko dwie sekundy – powiedziała szybko, wyciągając z kieszeni fartuszka liliową kopertę i wręczając mu ją. – Obiecałam, że ci to przekażę. Od asystentki naszego klienta.
Specjalnie nie chciała przy nim wymawiać nazwiska Krawczyka, uznając, że byłby to wobec niego rodzaj afrontu. Pablo niby nie wiedział o tym, że milioner był zadeklarowanym adoratorem jego żony, jednak zważywszy na jego wyjątkową czujność w tych sprawach, mógł być w jakimś stopniu uprzedzony do Krawczyka, zwłaszcza po pamiętnej scenie z chrzcin Edzia. Iza wolała zatem przemilczeć to niewygodne dla nich obojga nazwisko.
Pablo odruchowo wziął od niej kopertę i z wyraźnym zaskoczeniem obrócił ją w palcach, jakby szukając danych nadawcy.
– Dzięki – mruknął.
Zdecydowanym gestem otworzył list, by na miejscu zapoznać się z jego zawartością, podczas gdy jego towarzysz nadal składał zamówienie na kawę, żartując z Karoliną nad rozłożoną na stoliku kartą z menu. Wypełniwszy swe zadanie, Iza czym prędzej wycofała się, by udać się na zaplecze i sprawdzić stan zdrowia pani Wiesi. Po drodze tylko na chwilę odwróciła głowę i jeszcze raz zerknęła na Pabla, który właśnie kończył czytać liliową wiadomość. Jego twarz przybrała teraz wyraz głębokiego zmieszania… Szybko złożył list i nie wkładając go z powrotem do koperty, nerwowym gestem schował go wraz z nią do kieszeni marynarki. Iza nie patrzyła już, co działo się dalej, a właściwie zupełnie o tym zapomniała, gdyż, dotarłszy do zaplecza, usłyszała dobiegający z kuchni zgiełk i gwar podniesionych głosów. Bez zastanowienia pobiegła w tamtą stronę z sercem pełnym strachu o panią Wiesię.
Na szczęście stan starszej kucharki nie pogorszył się, a zamieszanie w kuchni wynikało z tego, że na miejsce dotarli już ratownicy medyczni sprawnie wprowadzeni przez Chudego tylnym wejściem. Wkrótce za nimi po schodach prowadzących na podwórze zbiegł również Majk, który dopiero teraz wrócił z miasta, gdzie miał do załatwienia całą listę pilnych spraw, i zastawszy pod swoim lokalem migającą niebieskimi światłami karetkę pogotowia, zaniepokoił się nie na żarty. Na widok jego rozczochranej czupryny, która wysypała się spod zdjętej w locie czarnej czapki, Iza odczuła głęboką ulgę, do tej pory miała bowiem świadomość, że w tej trudnej sytuacji wszystkie strategiczne decyzje podejmowane w Anabelli spoczywały na jej głowie. W jej odczuciu, powrót szefa przywracał zatem odwieczny ład nie tylko w firmie, ale niemalże w całym wszechświecie…
Majk pochylił się nad panią Wiesią, której, po rozeznaniu sytuacji, jeden z ratowników zrobił zastrzyk w ramię, zapytał o coś drugiego z nich, jakby upewniając się, że sytuacja jest pod kontrolą, po czym odwrócił się do Chudego. Na widok Izy, która w tym momencie stanęła obok ochroniarza, jego zafrasowana twarz rozjaśniła się na chwilę jak dotknięta promieniem słońca, jednak już po chwili znów spoważniała i przybrała wyraz skupienia.
– Pojadę z nią do szpitala – powiedział do Izy i Chudego, przeciągając dłonią po opadających mu na czoło włosach. – Zabierają ją na obserwację. Iza, przynieś mi mój notes z adresami z szuflady, okej? Trzeba powiadomić rodzinę. Ktoś z bliskich powinien pojechać tam do niej i ogarnąć sytuację, a do tego czasu ja z nią pobędę. Nie zostawię jej samej.
Iza posłusznie zawróciła na pięcie i pobiegła do gabinetu po gruby notes, w którym Majk od lat notował ważne adresy i telefony. Przyniosła mu go w mgnieniu oka do kuchni, skąd ratownicy wynosili właśnie na rozkładanym krześle bladą jak płótno panią Wiesię.
– Zajmę się wszystkim, szefie – zapewniła Majka, uprzedzając widoczną w jego oczach niewypowiedzianą jeszcze prośbę. – W lokalu jak na razie wszystko pod kontrolą.
– Świetnie – uśmiechnął się lekko, znów przesuwając dłonią po włosach i czole. W jego gestach i na twarzy widać było głębokie znużenie. – Okej, dzięki, Chudy – zwrócił się do stojącego przy nim ochroniarza. – Obaj z Antkiem pomóżcie teraz Izie ogarnąć wszystko aż do zamknięcia, ja nie wiem, kiedy wrócę… Iza, z Banasikiem dzisiaj nie dałem rady się spotkać, załatwię to jutro. Reszta papierów jest tutaj – podał jej dzierżoną pod pachą sfatygowaną teczkę z dokumentami. – Te od Rogalskiego odłóż na razie na bok, musimy o tym pogadać, jest mały problem. Ale to już jutro…
– Tak jest – skinęła głową Iza, przejmując od niego papiery.
– To ja lecę na salę, szefie – oznajmił Chudy. – Zobaczę, czy Tom dał sobie radę z tymi gówniarzami… Iza, jakby co, jestem do dyspozycji.
Majk klepnął go z aprobatą po ramieniu, uśmiechnął się do uwijających się przy blacie Elizy i Doroty, które teraz we dwie musiały zająć się całą obsługą zamówień, a następnie popatrzył za ratownikami, którzy ostrożnie taszczyli panią Wiesię po schodkach prowadzących w górę na podwórze. Miał już ruszyć za nimi, ale jeszcze na moment odwrócił się do Izy, dyskretnie ujął jej dłoń i ścisnął ją w swojej.
– Dzięki, Izulka – powiedział, zniżając głos. – Jadę z panią Wiesią, a po drodze zadzwonię do jej rodziny. Oby to nie było nic poważnego! Trzymaj tu dzielnie ster, a mnie daj na drogę trochę elfikowej energii… Muszę wyssać ją z ciebie jak wampir, żeby jakoś dotrwać do końca tej dniówki – uśmiechnął się, jeszcze mocniej ściskając jej dłoń. – Jutro oddam ci podwójną dawkę, ale dzisiaj już padam na pysk. Poczekaj… jeszcze tylko kilka sekund.
Iza z uśmiechem odwzajemniła mu uścisk dłoni. Korzystając z tego, że pochłonięte przygotowywaniem zamówień kucharki nie patrzyły w ich stronę, a żadnej kelnerki chwilowo nie było w kuchni, odłożyła teczkę z dokumentami na zmywarkę i uwolniwszy w ten sposób drugą dłoń, na chwilę wsunęła mu ją we włosy na skroni.
– Trzymaj się, szefie – szepnęła konspiracyjnie. – Daję ci na drogę całą energię, jaką tylko mam. Ale obiecaj mi, że jak wrócisz do domu, odpoczniesz wreszcie jak człowiek i jutro porządnie się wyśpisz!
– Obiecuję – skinął głową, przymykając błogo oczy pod dotykiem jej dłoni we włosach. – O tak… tego mi było trzeba… Pół minuty i czuję się doładowany pod sam korek!
Klaudia, która właśnie weszła z tacą do kuchni, by zabrać na salę jedno z przygotowanych zamówień, zerknęła na parę stojącą w głębi pomieszczenia przy drzwiach tylnego wyjścia z lokalu i z wymownym półuśmieszkiem wskazała ją Elizie. Obie przerwały pracę i z dyskretnym zaciekawieniem przyglądały się, jak Iza delikatnie przejeżdża dłonią po policzku szefa i troskliwym gestem poprawia mu pod szyją zapięcie zamka jego skórzanej kurtki, on zaś z rozanieloną miną ściska ją za drugą rękę, a następnie odwraca się i wybiega po schodach na górę, energicznie przeskakując po kilka stopni naraz, aby dogonić ratowników. Kelnerka i kucharka wymieniły znaczące spojrzenia, po czym, tłumiąc uśmiech, wróciły do swoich obowiązków. Tymczasem Iza zgarnęła z blatu zmywarki swoją teczkę z dokumentami i z westchnieniem udała się do gabinetu szefa, aby je uporządkować.
***
– Dobrze, ale stopa bardziej do przodu – instruowała Toma Iza, pociągając go na środek parkietu i pokazując mu właściwy ruch nogą. – O tak… widzisz? Spróbuj… No, całkiem nieźle, tylko proszę, rozluźnij się trochę, Tomciu, jesteś sztywny jak kij od szczotki… Tak nie da się tańczyć! Poza tym mówiłam ci, że to facet prowadzi. Musisz być bardziej zdecydowany, nie możesz pół godziny zastanawiać się nad każdym krokiem… Czekaj, zdejmę sobie tę apaszkę, bo już mi się gorąco robi w szyję…
Przerwała taniec, odsunęła się od Toma i zdjęła sobie z szyi kolorową woalową apaszkę, którą dziś założyła dla ożywienia swego codziennego kelnerskiego stroju złożonego z czarnej spódnicy i białej bluzki. Odłożyła ją na poręcz stojącego przy parkiecie krzesła, gdzie leżał już jej płaszcz i kurtka Toma, gdyż oboje, po zamknięciu tylnego wejścia oraz wygaszeniu wszystkich świateł na zapleczu i przy barze, przygotowali sobie zawczasu wierzchnie ubrania, by jak zwykle po zakończonej próbie tańca móc szybko zebrać się do wyjścia i opuścić lokal głównym wejściem, zamykając je na klucz.
Była już druga czterdzieści nad ranem, jednak Iza, choć mocno zmęczona po ciężkiej zmianie, nie chciała odmawiać Tomowi obiecanej lekcji walca, tym bardziej że ochroniarz, zostawszy z nią sam po wyjściu wszystkich pozostałych pracowników, bardzo jej pomógł w doprowadzeniu lokalu do ładu przed zamknięciem. Na szczęście w smsie, jaki szef po dwudziestej trzeciej wysłał Izie ze szpitala, zaniepokojony zespół został zapewniony, że stan zdrowia pani Wiesi jest pod kontrolą, choć jeszcze przynajmniej przez kilka dni będzie musiała pozostać na oddziale na obserwacji. Ta relatywnie dobra wiadomość sprawiła, że Iza nabrała znakomitego humoru, a ponieważ nazajutrz była sobota, wiedziała, że rano będzie mogła odespać do woli pracowitą dniówkę.
Lekcja, jakiej udzielała Tomowi, powoli się kończyła. W tle leciała ściszona muzyka utrzymana w rytmie walca, którą puścili sobie na konsoli Antka w trybie cyklicznego auto-odtwarzania, a parkiet, na którym o godzinie pierwszej zakończyła się dyskoteka, Tom celowo pozostawił częściowo odsłonięty, tylko na jednej jego połowie ustawiając stoliki z krzesłami. Ulubiony rytm i okazja do poćwiczenia walca sprawiłyby Izie szczerą przyjemność, gdyby nie to, że zapał i dobre chęci, jakie Tom manifestował w kwestii nauki tańca, były niestety jego jedynym atutem. Pomimo faktu, że była to ich trzecia lekcja, postawny ochroniarz z kroków walca nie załapał niemal nic, a jego sztywne, toporne ruchy wskazywały niezbicie, że nadawał się do różnych rzeczy, ale na pewno nie do tańca.
– Wiesz co, Tom? – zagadnęła Iza, kiedy znowu stanęli na parkiecie, a on objął ją sztywno wpół. – Ja myślę, że nie powinniśmy skupiać się na ćwiczeniu kroków, bo tego to się spokojnie nauczysz na tym kursie tańca z Darią. My powinniśmy raczej popracować nad tym, żebyś się rozluźnił i nie był taki sztywny… Serio, Tomek, inaczej nic z tego nie będzie.
– No, ale co mam robić? – rozłożył bezradnie ręce Tom. – Ja nie umiem inaczej. Sztywny… – pokiwał głową z rezygnacją. – Następna zła rzecz, jakiej dowiaduję się o sobie od kobiety!
Iza roześmiała się, wspięła się na palce i poklepała go żartobliwie po policzku.
– Hej, Tomciu, no co ty! – zawołała wesoło. – Głowa do góry! Jaka „następna”? Kto jeszcze powiedział ci coś złego na twój temat?
– Daria – westchnął Tom, spuszczając głowę. – I właśnie o tym chciałem z tobą pogadać, Iza… zapytać cię o radę…
– Daria? – zdziwiła się Iza. – Co ci powiedziała?
Twarz Toma przybrała wyraz smutku i cierpienia.
– Powiedziała, że jest mną zawiedziona, bo… bo nie jestem…– urwał, jakby słowo, które stanowiło kwintesencję zarzutu Darii, nie chciało mu przejść przez usta.
– No? – podchwyciła zaintrygowana Iza. – Mów, Tomciu. Bo nie jesteś… jaki?
– Romantyczny! – wypalił z rozpaczą Tom.
– Ach! – Iza z trudem stłumiła wybuch śmiechu, świadoma, że za wszelką cenę musi opanować rozbawienie, by nie robić koledze przykrości.
– Tak – westchnął zdruzgotany ochroniarz, zerkając na nią niepewnie. – I ja właśnie nie wiem, co powinienem zrobić, żeby być bardziej… – znów urwał skonfundowany.
– Romantyczny? – uśmiechnęła się Iza.
– No tak – pokiwał głową. – Bo ona nie powiedziała mi, co przez to rozumie… a ja nie pytałem… I teraz tak sobie myślę, że ja chyba nie umiem taki być. I wiesz co, Iza? – zniżył głos, schylając się do niej, mimo że w lokalu byli całkowicie sami. – Ja się boję, że jak ona spotka kogoś bardziej… no…
– Romantycznego – podpowiedziała mu z powagą Iza.
– No właśnie! – westchnął. – To że ja wtedy pójdę w odstawkę, bo… jak to się mówi… nie wytrzymam konkurencji. Ale ja bym chyba wtedy tamtego zabił! – tu jego olbrzymia dłoń ścisnęła się w budzącą respekt pięść. – Zabiłbym i rozerwał na kawałki… Bo ja ją kocham – dodał cicho. – Ja bym dla niej… wszystko. Rozumiesz mnie, Iza, prawda?
– Oczywiście, że cię rozumiem, Tomek – odparła łagodnie Iza, ujmując jego zaciśniętą pięść w swoje dłonie i ostrożnie rozprostowując mu palce. – No, puść już, nie zaciskaj tak… Po co denerwujesz się na zapas? Przecież tego kogoś… tego romantycznego faceta, którego chciałbyś zabić… nie ma i jestem pewna, że nie będzie. Daria wybrała przecież ciebie, czyli kocha cię takiego, jaki jesteś – uśmiechnęła się, zadzierając głowę, by popatrzeć mu w oczy. – A że marzy o szczypcie romantyzmu, to przecież nic złego… Ech, Tomciu! Niczym się nie martw, pomogę ci! To wcale nie jest takie trudne!
– Naprawdę pomożesz mi? – szepnął Tom, rozluźniając pięść i opuszczając ją.
– Oczywiście – zapewniła go poważnym tonem Iza. – Nauczę cię paru romantycznych trików, poddam ci parę pomysłów, a ty je wykonasz. I zobaczysz, że Daria będzie zachwycona! Ale na początek musimy poćwiczyć u ciebie jedną ważną rzecz, bez której nie da się być prawdziwie romantycznym. Już o tym mówiłam… musisz się rozluźnić! Słyszysz? Nie możesz zachowywać się jak słoń, i to w dodatku jak słoń z wielką kulą u każdej nogi!
– To co mam zrobić? – rozłożył bezradnie ręce Tom.
– Masz nauczyć się spontaniczności – oznajmiła mu stanowczo Iza. – Na początek zrobimy takie małe ćwiczenie. Wsłuchaj się w tego naszego walca – ruchem głowy wskazała mu konsolę Antka, skąd ciągle dobiegała muzyka. – I wyobraź sobie, że nie jesteś tu ze mną, tylko z Darią. Ona chce potańczyć, a ty nie czujesz się pewnie w tańcu, a w szczególności boisz się, że podepczesz ją po nogach…
– No bo ja się naprawdę tego boję – przyznał Tom, z zafrasowaniem spoglądając na swoje ogromne stopy ubrane w wojskowe glany, niewiele mniejsze od przysłowiowego rozmiaru kajaka. – Ciebie dzisiaj też o mało co nie podeptałem…
– Prawda – zgodziła się Iza, również z rozbawieniem zerkając na jego wielkie stopy. – Więc wracamy do tej sytuacji, którą masz sobie wyobrazić. Daria chce zatańczyć walca, a ty wiesz, że to może ci się nie udać, bo jeszcze nie nabrałeś wprawy, no i jeszcze mógłbyś, nie daj Boże, ją nadepnąć. Co robisz w tej sytuacji?
– Nooo… – czoło Toma zmarszczyło się na znak, że w jego mózgu przebiega intensywny proces myślenia. – Chyba nic.
– Błąd! – pokręciła głową Iza, podnosząc w górę palec. – No co ty, Tomciu? Chcesz poddać się zaraz na starcie? Daria byłaby zawiedziona! Nie możesz odpuścić, tylko pomyśleć, jak wykorzystać swoje atuty, żeby ukryć swoje braki.
Tom patrzył na nią w osłupieniu.
– Znaczy… że jak? – zapytał niepewnie. – Atuty?
– Dokładnie tak – skinęła głową Iza. – Pomyśl, co jest twoim największym atutem?
– No… nie wiem – pokręcił głową zdezorientowany Tom.
– Siła! – uśmiechnęła się Iza, poklepując go wymownym gestem po ramieniu, gdzie pod czarną ochroniarską koszulą rysowały się imponujących rozmiarów muskuły. – Jak mogłeś na to nie wpaść? Przecież to z tego jesteś najbardziej znany, ty i Chudy to postrach wszelkiej maści awanturników w Anabelli! Więc ten właśnie atut musisz wykorzystać?
– Ale… jak? – zdumiał się Tom.
– Ech, Tomciu! – pokręciła głową Iza. – Jaki ty jesteś niedomyślny. Posłuchaj mnie teraz. Daria prosi cię o taniec, muzyka gra… a ty, zamiast stresować się krokami walca, podnosisz ją do góry i tańczysz z nią tak, żeby nie dotykała nogami do podłogi! Rozumiesz? Nosisz ją na rękach w rytm muzyki! Nie musisz wtedy zważać na kroki, nie ma obawy, że ją nadepniesz… rozumiesz?
– Rozumiem – szepnął olśniony Tom.
– A do tego wiesz, jakie to jest romantyczne? – dodała z powagą Iza. – Współczynnik romantyczności na najwyższym poziomie. Daria byłaby w siódmym niebie!
Tom patrzył na nią jak natchniony, po czym nagle schylił się, objął jej talię swoimi wielkimi dłońmi i uniósł w górę jak piórko. Iza roześmiała się, dla równowagi przytrzymując się jego ramion.
– No, a teraz tańcz! – zawołała wesoło. – Tańcz tak, jak potrafisz, teraz to nie ma znaczenia!
Podekscytowany zadaniem Tom przybrał skupioną minę i unosząc trzymaną wpół dziewczynę, zaczął obracać się z nią powoli w rytm muzyki, niezdarnie przestępując z nogi na nogę. Iza zaśmiewała się z tego do łez, jednocześnie dopingując go do jeszcze swobodniejszego tańca, on zaś, jakby nagle uwierzywszy w siebie, coraz dłuższymi krokami sunął wzdłuż parkietu, wymachując nią w powietrzu jak kukiełką.
Roztańczona w nietypowy sposób para nie zauważyła, że przy tonącym w mroku barze pojawiła się rozczochrana czupryna szefa Anabelli, który, wracając do domu, zajechał jeszcze na chwilę do lokalu na rutynową kontrolę. Wszedłszy tylnym wejściem na zaplecze, ze zdumieniem dosłyszał dobiegającą z sali muzykę i śmiech, co było o tyle podejrzane, że od zamknięcia klubu minęła już prawie godzina. Kiedy ostrożnie wyjrzał zza framugi drzwi, przed jego oczami roztoczył się widok, który wrył go w podłogę – w słabym oświetleniu jedynej lampy zapalonej nad konsolą Antka, na częściowo odsłoniętym parkiecie tańczyli Iza i Tom, przy czym olbrzymi ochroniarz unosił w powietrzu trzymaną oburącz w talii dziewczynę, podrygując zabawnie i stawiając nieporadne lecz odważne kroki w rytm płynącego cicho z głośników walca.
Majk przyglądał im się przez długą chwilę jak oniemiały, lecz szybko w jego oczach pojawił się wyraz rozbawienia, a jego zmęczoną twarz stopniowo rozjaśnił uśmiech łączący w sobie uznanie z nutką zaintrygowania. Ostrożnie, by nie zostać zauważonym i nie przerwać swoim podwładnym zabawy, wysunął się z zaplecza i stanął w pogrążonym w głębokim mroku kącie przy barze, skąd mógł bez przeszkód obserwować tańczącą parę. Jednak już po chwili roześmiana Iza zarządziła koniec próby i z satysfakcją poklepując Toma po ramieniu, przez dwie minuty udzielała mu najwyraźniej jakiejś lekcji, ten bowiem słuchał jej uważnie i kiwał głową niczym grzeczny uczeń.
Następnie Tom na polecenie Izy wyłączył muzykę i światło przy konsoli, zapalając tylko małą lampkę przy wyjściu z lokalu, przy którym oboje ubrali się w swoje okrycia zimowe. Kiedy dziewczyna zakładała płaszcz, na podłogę sfrunęła jej woalowa apaszka, którą wcześniej odłożyła na oparcie krzesła, a o której teraz całkiem zapomniała. Ubrawszy się i założywszy czapki, oboje poszli ku wyjściu, śmiejąc się i rozmawiając z ożywieniem, po czym zgasili światło i wyszli na zewnątrz. Dobiegający aż do baru chrobot klucza w zamku zaświadczył o tym, że lokal został definitywnie opuszczony i zamknięty.
Majk odczekał jeszcze nieruchomo kilkadziesiąt sekund, po czym wyszedł ze swojego kąta i zapalił światło przy barze. Jego twarz wyrażała wielkie rozbawienie i z trudem powstrzymywany śmiech. Powoli przeszedł przez salę i zatrzymał się na pustym, tonącym teraz w półmroku parkiecie, jakby chciał z bliska popatrzeć na miejsce, w którym rozegrała się owa niecodzienna, przypadkowo zaobserwowana scena. Nagle jego wzrok przykuł leżący na podłodze skrawek połyskującego materiału… Postąpił w jego stronę, pochylił się i podniósł woalową apaszkę, którą minionego wieczoru widział na szyi Izy.
Panująca w lokalu cisza była tak głęboka, że mężczyzna wyraźnie słyszał własny oddech. Odwrócił się do padającej od baru wątłej strużki światła i przez chwilę obracał w palcach jednej dłoni delikatną tkaninę, wpatrując się w mieniące się na niej pastelowe kolory. Powolnym ruchem, jakby w zamyśleniu, drugą dłonią przesunął po opadających mu na czoło włosach, a na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech, zupełnie inny niż ten, który gościł na niej wcześniej. Następnie podniósł wyżej apaszkę, przymknął oczy i na kilkanaście sekund zanurzył twarz w zwiewnym materiale, wdychając jego zapach… A potem, drgnąwszy nagle, jakby zaniepokojony własnym zachowaniem, zdecydowanym gestem odłożył apaszkę na poręcz najbliższego krzesła, po czym sprężystym, stanowczym krokiem opuścił salę i zniknął na zapleczu, wygaszając po drodze światło.
***
Potworny huk dobiegający z przedpokoju jak zawsze zaświadczył o tym, że Kacper powrócił ze swoich nocnych wojaży. Iza, która była już przyzwyczajona do jego hałaśliwych powrotów i zazwyczaj rejestrowała je tylko jak przez mgłę, chwilę później z powrotem zapadając w błogi sen, tym razem poderwała się z poduszki i zaniepokojona usiadła na łóżku. Hałas był bowiem inny niż zwykle i przypominał dźwięk bezwładnie zwalającego się na ziemię worka z kartoflami, a towarzyszył mu bolesny jęk, którego barwa miała w sobie coś dziwnie złowrogiego.
Oszołomiona jeszcze snem dziewczyna sięgnęła po telefon i zerknęła na godzinę, mrużąc w ciemnościach oczy od intensywnego światła wyświetlacza. Była prawie czwarta nad ranem. Przez głowę przebiegła jej leniwa myśl, jak nieprzyjemnie będzie wyjść teraz z nagrzanego łóżka, zwłaszcza że zaczął się już grudzień i na dworze panował lekki mróz, a okna u pana Stanisława były nieszczelne i po podłodze często ciągnął chłód. Jednak kolejny przenikliwy jęk dobiegający zza drzwi rozbudził ją na dobre i w mgnieniu oka poderwał na nogi. Wsunęła zatem stopy w kapcie, zarzuciła sobie na ramiona gruby sweter i z niepokojem wyjrzała do przedpokoju dokładnie w tej samej chwili, w której ze swojego pokoju wypadł zaspany pan Stanisław. Oboje przystanęli i zamarli jak rażeni gromem, bowiem przed ich oczami roztoczył się widok, który mógłby zmrozić krew w żyłach najbardziej odpornego psychicznie człowieka.
Na podłodze, na środku przedpokoju leżał bezwładnie Kacper, bez kurtki, w samej tylko brudnej i porozdzieranej w wielu miejscach koszuli, poturbowany i umazany we krwi, która poplamiła mu nie tylko ubranie, ale też ręce i prawdopodobnie twarz. Tej co prawda nie było widać, bowiem chłopak leżał z nosem zwróconym do podłogi i mamrotał coś cicho, poruszając niemrawo nogami, jakby chciał wstać, lecz nie miał na to siły. Niemniej ilość krwi, którą był wysmarowany, wyglądała przerażająco… Złowieszczego klimatu dopełniał fakt, że drzwi na klatkę schodową pozostały otwarte i wiał stamtąd przenikliwy chłód.
Chłód ów miał tę jedną zaletę, że otrzeźwił przerażoną zastanym widokiem Izę, która rzuciła się szybko, by zamknąć drzwi, a następnie przyklękła przy leżącym chłopaku i ostrożnie położyła dłoń na jego głowie, by odwrócić ją i zajrzeć mu w twarz.
– Kacper? – wyszeptała z przestrachem. – Kacper, co się stało? Co ty znowu narobiłeś? Gdzie masz kurtkę?
– Yyy – jęknął Kacper, a w pochyloną nad nim twarz Izy wionął silny zapach alkoholu.
Blady jak ściana pan Stanisław przytrzymał się kurczowo futryny drzwi i dopiero po chwili, doszedłszy względnie do siebie po pierwszym szoku, pochylił się nad nimi z równie wystraszoną miną jak Iza. Do niego również doleciał nieprzyjemny zapach strawionego alkoholu.
– A to gówniarz! – rzucił oburzony. – Przecież on jest pijany, pani Izo… pijany jak świnia!
– Tak, panie Stasiu – przyznała Iza, ostrożnie odkręcając głowę Kacpra na bok i przykładając dłoń do jego zimnego jak lód policzka, całego umazanego we krwi. – Ale mniejsza o to, bo chyba nie tylko pił, ale do tego jeszcze z kimś się pobił. Jest cały we krwi. O, widzi pan? Oko podbite, aż napuchło… I zimno mu, przecież on po mrozie szedł w samej koszuli!
Uderzona tą ostatnią myślą poderwała się na równe nogi, a jej umysł odzyskał pełną jasność, jak zawsze w kryzysowych sytuacjach.
– Panie Stasiu! – powiedziała stanowczo do gospodarza. – Trzeba go natychmiast podnieść z podłogi i okryć czymś, żeby się nie przeziębił. Bardzo proszę, niech pan skoczy do jego pokoju po ten jego gruby szary koc. A potem trzeba nalać ciepłej wody do wanny, musimy trochę go umyć i opatrzeć mu rany… i w ogóle najpierw ustalić, gdzie one są, bo przecież skądś mu leci ta krew…
Pan Stanisław bez wahania rzucił się do wykonania pierwszego polecenia, zaś Iza znów pochyliła się nad Kacprem, usiłując podnieść go z podłogi.
– Kacper, wstawaj! – rzuciła surowo, pociągając go za ramię. – Wstawaj mi natychmiast, słyszysz?! Tu jest zimno, przeziębisz się! Pokaż mi ręce… ale zimne! – zaniepokoiła się. – Jak lód! No już, podnoś się! Idziemy do łazienki! Możesz iść na czterech łapach, ale na podłodze nie będziesz mi tu leżał! Słyszysz? Wstawaj, ale już!
Kacper posłusznie podniósł się na rękach i kolanach, by zawlec się w głąb mieszkania, jednak w tym momencie chwyciły go torsje i bez ostrzeżenia, hałaśliwie zwymiotował na podłogę, jęcząc przy tym, jakby sprawiało mu to fizyczną torturę. Następnie odsunął się od tego miejsca i znowu z hukiem opadł na podłogę, tym razem w pozycji na wznak, tarasując ciałem wejście do łazienki. Iza wyprostowała się i ze zgrozą patrzyła na jego poczynania, świadoma tego, że sama ma za mało siły, żeby podźwignąć z pozycji leżącej dużo postawniejszego i cięższego od niej mężczyznę. Pan Stanisław, który wyszedł z pokoju Kacpra z kocem, aż cofnął się na widok tej sceny.
– Kacper, ty szczylu niemożliwy! – zawołał z oburzeniem. – Jeszcze mi tu narzygałeś?!
– To nic, panie Stasiu, posprząta się – zapewniła go uspokajającym tonem Iza, znów przyklękając przy Kacprze i ostrożnymi ruchami palców badając stan jego poobijanej i podrapanej twarzy oraz zachlapanej krwią piersi widocznej zza podartej koszuli. – Muszę zobaczyć, gdzie jest ta rana… ale nic nie widzę… Kacper, powiedz, gdzie cię boli?… Biłeś się z kimś, prawda? Gdzie cię uderzył? Kacper… Panie Stasiu – zwróciła się do gospodarza, widząc, że od Kacpra i tak na razie prawdopodobnie niczego się nie dowie. – Musimy jakoś razem podnieść go i wprowadzić do łazienki. Pomoże mi pan? Tak tylko trochę, wiem, że ma pan problem z kręgosłupem… Jaka szkoda, że nie mamy pod ręką żadnego silnego faceta, ależ by mi się teraz przydał któryś z moich ochroniarzy… Kacper! Podnieś się, proszę cię! Rozumiesz, co do ciebie mówię? Przeziębisz się na tej podłodze!
– Pociągniemy go do góry za włosy, pani Izo – zaproponował pan Stanisław. – Stara metoda, to zawsze działa, zaraz pani pokażę.
Schylił się nad bratankiem, obiema rękami chwycił go za zmierzwione, posklejane od krwi włosy, których długość była wystarczająca do tego, żeby zakotwiczyć w nich palce, i z całej siły pociągnął go ku sobie. Metoda rzeczywiście okazała się skuteczna, Kacper bowiem natychmiast wrzasnął z bólu i poderwał się do pozycji siedzącej, bełkocząc pod nosem stek siarczystych przekleństw.
– No już, Kacper, wstawaj! – zawołała Iza, chwytając go za ramię i ciągnąc do góry. – Panie Stasiu, damy jednak spokój z tą łazienką, … zawleczmy go tylko jakoś do łóżka!
Pan Stanisław posłusznie ujął Kacpra pod drugie ramię i oboje z wielkim trudem zaciągnęli bezwolnego chłopaka do jego pokoju, gdzie ostatkiem sił udało im się wtaszczyć go na łóżko.
– Całą pościel pobrudzi, ale już trudno – westchnęła Iza. – Będzie panu odkupował nowy komplet i tyle… Pan rozbierze go z butów i z tych wszystkich szmat, dobrze? Ja polecę po wodę i mydło.
Pobiegła do łazienki, skąd przyniosła miednicę z ciepłą wodę, mydło, gąbkę i ręcznik. Dla higieny na ręce założyła winylowe rękawiczki, a drugą ich parę przyniosła panu Stanisławowi, który w międzyczasie zdążył zdjąć leżącemu teraz bezwładnie na wznak Kacprowi buty i skarpetki.
– Ale gówniarz ma zimne nogi! – pokręcił z zafrasowaniem głową, na polecenie Izy naciągając sobie na dłonie rękawiczki. – Pani sama zobaczy, pani Izo… aż sine.
Iza z niepokojem dotknęła dłonią stopy Kacpra, która rzeczywiście była mocno przemarznięta i niemal fioletowa z zimna.
– Cholera, faktycznie – mruknęła pod nosem. – Przeziębienia i tak nie uniknie, oby tylko nie dostał jakiegoś zapalenia płuc…
Rozejrzała się po pokoju i skoczyła do stojącej w rogu komody, domyśliwszy się, że w jednej z jej szuflad Kacper musiał trzymać skarpetki. Znalazła je bezbłędnie w najniższej szufladzie i wybrała dwie pary najgrubszych, na jakie tylko natrafiła.
– Pan założy mu je na stopy – poleciła gospodarzowi, podając mu skarpety. – Dwie pary naraz, musi się rozgrzać stopniowo. Szczęście w nieszczęściu, że ten alkohol trochę go grzeje… Ale i tak teraz najpilniejsze jest to, żeby znaleźć tę ranę! Kurczę no… skąd mu to leci?
Fakt, że od dziesięciu minut nie mogła ustalić, skąd broczy krew, w której Kacper był umazany od stóp do głów, frustrował ją najbardziej i na tym musiała skupić się przede wszystkim. Nie mogła jednak zapominać, że chłopak był cały wyziębiony i należało zadbać również o przywrócenie jego ciału właściwej temperatury. Postanowiła zatem działać metodycznie. Najpierw okryła go troskliwie kocem tak, że wystawała spod niego tylko jego twarz i stopy, na które gospodarz nadal z mozołem naciągał skarpety, po czym namoczyła gąbkę w ciepłej wodzie i schyliwszy się nad Kacprem, zabrała się za obmywanie mu twarzy i poszukiwanie rany na głowie. To jednak nie przyniosło skutku. Twarz chłopaka była obita i podrapana, a jedno oko podbite tak mocno, że aż opuchło; niewykluczone, że miał też guzy na głowie, ale otwartej rany, z której mogłaby lecieć krew, Iza nie znalazła. Uchyliła zatem koc, żeby zbadać jego tułów, jednak choć jego pierś również nosiła ślady krwi, rany będącej jej źródłem nadal nie udawało jej się namierzyć.
Po kolejnych kilkunastu minutach, kiedy pan Stanisław pomógł jej zdjąć z nieprzytomnego chłopaka brudne i zachlapane krwią spodnie, tak, że został w samych bokserkach i świeżo nałożonych skarpetach, Iza miała już pewność co do wyniku swojej analizy. Kacper był przemarznięty i poobijany, ale nie był ranny, to zaś mogło oznaczać tylko jedno – krew, w której był umazany, nie była jego krwią.
– Panie Stasiu, chodźmy, trzeba porządnie umyć ręce – zarządziła Iza, wynosząc z pokoju miednicę z mocno zabarwioną na brunatno wodą. – Nie wiadomo, czyja to krew… I zaraz weźmiemy jeszcze ze dwa dodatkowe koce, trzeba będzie mocniej go okryć. Mam nadzieję, że jest tylko pijany, wyziębiony i trochę obity… i że rano obudzi się przytomny. Ale coś czuję, że bez wizyty lekarskiej i tak się nie obędzie.
– Muszę posprzątać jeszcze te jego rzygowiny – westchnął pan Stanisław, wchodząc za nią do łazienki. – Cały przedpokój ohaftował.
– Pan zostawi, ja to zrobię – zapewniła go Iza. – A pan umyje ręce i zaniesie mu te koce, dobrze? Nam jest gorąco od tego biegania i stresu, ja to aż się spociłam… ale jego trzeba naprawdę dobrze okryć, inaczej się nie rozgrzeje.
Wylała wodę z miednicy, umyła ją i zdezynfekowała, a następnie posprzątała w przedpokoju i wyszorowawszy dokładnie ręce, zajrzała do pokoju Kacpra, gdzie nad śpiącym teraz głęboko bratankiem, okrytym całą górą koców i pledów, pochylał się pan Stanisław. Podeszła do niego na palcach.
– Śpi? – szepnęła, przyglądając się twarzy Kacpra, który oddychał teraz równo i spokojnie.
– Śpi jak zabity – odszepnął pan Stanisław. – Chyba lepiej mu się zrobiło po tym rzyganiu, ale nadal jedzie od niego wódą, aż mdli… Co też on nawyprawiał, pani Izo? – pokręcił głową strapiony. – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby wrócił w takim stanie… a najbardziej martwi mnie ta krew. Tego to jeszcze nie było! Boję się, że jakich kłopotów sobie narobi.
– Chodźmy stąd, panie Stasiu – powiedziała cicho Iza. – Niech śpi sobie spokojnie. Porozmawiamy w kuchni.
Wyszli cicho z pokoju Kacpra i zamknęli za sobą drzwi. Iza zerknęła na zegarek i widząc, że jest już prawie piąta nad ranem, uznała, że nie ma sensu wracać do łóżka (zwłaszcza że przy akcji z Kacprem tak bardzo wzrósł jej poziom adrenaliny, że i tak by nie zasnęła), a raczej trzeba napić się kawy i przygotować do wyjścia na uczelnię.
– I widzi pani? – westchnął pan Stanisław, kiedy usiedli w kuchni nad kubkami z aromatycznie pachnącą kawą. – Jednak nic z niego nie będzie. Ja przez cały czas po cichu miałem nadzieję, że to się spełni… ale jednak nie.
– Że co się spełni, panie Stasiu? – nie zrozumiała Iza, która właśnie zastanawiała się, jak w takim stanie niewyspania wytrzyma dziś na zajęciach, a wieczorem pójdzie do pracy.
– No tamto – odparł ciszej, jakby zawstydzony. – To, co ona mówiła…
– Ach! – Iza spojrzała niego czujnie. – Pani Ziuta?
– No tak – pokiwał głową pan Stanisław, w zamyśleniu obracając w dłoniach swój kubek z kawą. – Dla mnie to jest bardzo ważne, mówiłem to już pani… Bo ona powiedziała, że Kacper jeszcze w tym roku się opamięta, a tu już grudzień i sama pani widzi… jest coraz gorzej. Wtedy, w lecie, co tak chodził z nami do kościoła i te pieniądze dał dla Ziutki, to ja już miałem wielką nadzieję, że coś z niego będzie… I nawet jego ojcu, a mojemu bratu mówiłem przez telefon, że Kacper rośnie na dobrego człowieka… Tak się rodzice ucieszyli, tak mi dziękowali! A tu co? Znowu to samo… A najgorsze jest to, że Ziutka się pomyliła. Albo to był po prostu tylko sen…
Iza milczała, przyglądając mu się ze współczuciem.
– Co ja mogę na to odpowiedzieć, panie Stasiu? – westchnęła. – Nie wiem, jak pana pocieszyć… Ja też miałam nadzieję, że on się ogarnie, już nawet dobrze się zaczęło, ale teraz oboje widzimy, co znowu wyprawia. Najgorsze jest to, że on jest nie do poskromienia, niby rozumie, co się do niego mówi, ale i tak robi swoje. Żeby zmienić myślenie, to musiałby chyba dostać jakąś maczugą po głowie…
Przerwało jej głośne, stanowcze pukanie do drzwi wejściowych, na które oboje z gospodarzem poderwali się na równe nogi. Przeczuwając, że nie jest to raczej żaden posłaniec z dobrymi wieściami, wymienili zaniepokojone spojrzenia i zgodnie udali się do przedpokoju, gdzie po raz drugi rozległo się owo energiczne pukanie. Pan Stanisław drżącymi rękami odblokował i otworzył drzwi. W progu stał wysoki mężczyzna w towarzystwie trzech innych, którzy trzymali się nieco z tyłu. Serce Izy zabiło gwałtownie, bowiem owo poranne najście kilku mężczyzn oraz ich poważne miny nie wróżyły niczego dobrego. Wysoki mężczyzna wysunął do przodu rękę z jakimś przedmiotem, który podstawił przed oczy pana Stanisława.
– Policja – rzucił krótko.
– Ach! – szepnęła wystraszona Iza, cofając się o krok.
Nie było wątpliwości, o co mogło chodzić. Gospodarz skinął głową na znak, że przyjął do wiadomości, z kim ma do czynienia, na co wysoki policjant spokojnie schował swoją legitymację do kieszeni.
– Pan Kacper Woźniak – powiedział powoli, patrząc prosto w oczy skamieniałego z wrażenia pana Stanisława. – Mieszka tutaj, prawda?
– Tak – szepnął gospodarz. – To mój bratanek.
– Gdzie jest teraz? – zapytał policjant.
Pan Stanisław zawahał się, jednak uznawszy, że ukrywanie Kacpra i tak nic nie da, a tylko pogłębi jego problemy, odwrócił się i wskazał wzrokiem w głąb mieszkania.
– W domu – odparł z rezygnacją. – Śpi w swoim pokoju.
Policjant pokiwał głową z satysfakcją, zerknął z uwagą na milczącą, bladą jak ściana Izę, po czym odwrócił głowę i wymienił porozumiewawcze spojrzenia z kolegami.
– Pozwoli pan, że wejdziemy – zwrócił się do pana Stanisława, który cofnął się posłusznie, umożliwiając im wejście.
Czterej policjanci stłoczyli się w niewielkim przedpokoju i zamknęli za sobą drzwi. Wysoki dowódca akcji popatrzył znowu na Izę stojącą skromnie przy wejściu do swojego pokoju.
– A pani? – zapytał uprzejmie. – Żona?
– Nie – Iza pokręciła głową przecząco, a widząc, że policjant nadal patrzy na nią pytająco, dodała ciszej: – Kacper to mój… przyjaciel.
– Aha – uśmiechnął się lekko policjant. – Rozumiem. Dobrze, jeśli nie żona, to w takim razie będziemy rozmawiać z panem – zwrócił się znów do pana Stanisława. – Jako z osobą spokrewnioną. Proszę mi powiedzieć, kiedy pan Kacper wrócił do domu?
– Niedawno – westchnął gospodarz. – Jakieś półtorej godziny temu.
Policjanci znów wymienili spojrzenia i wszyscy naraz pokiwali głowami.
– Mamy nakaz zatrzymania – oznajmił spokojnie dowódca.
Iza i pan Stanisław aż podskoczyli, patrząc po sobie ze zgrozą.
– O Boże! – szepnęła zdruzgotana Iza.
– Zatrzymania? – powtórzył niedowierzająco gospodarz. – Ale za co, panie władzo… za co?
– Zarzuty wstępne przedstawimy bezpośrednio zatrzymanemu – odparł uprzejmie policjant. – Natomiast pana… i panią – tu spojrzał na Izę – poproszę od razu o jakiś dokument potwierdzający tożsamość. Będą państwo świadkami w sprawie.
Zszokowana Iza skinęła głową i weszła do swojego pokoju, gdzie drżącymi dłońmi wyjęła z plecaka etui na dokumenty, a z niego kartę dowodu osobistego.
„No to teraz wszyscy mamy przez niego kłopoty” – pomyślała ze zgrozą. – „I co on narobił tym razem, że aż policja go zwija?… Teraz to już nie są żarty! Boże…”
Kiedy wróciła do przedpokoju, trzej policjanci wchodzili właśnie do pokoju Kacpra, a jeden notował na szafce dane pana Stanisława, spisując je z podanego mu dowodu osobistego. Iza podała mu również swój dowód, po raz kolejny wymieniając z gospodarzem pełne zgrozy spojrzenia.
– Wodnicka – mruknął policjant, notując jej nazwisko na jakimś opieczętowanym druku. – Izabella… Pani pracuje, studiuje?
– I to, i to – odparła Iza. – Podać panu dane na ten temat?
– Na razie nie trzeba – pokręcił głową, oddając jej dokument. – I tak będzie pani wezwana na przesłuchanie w charakterze świadka, wtedy wszystko sobie uzupełnimy. Dziękuję.
Po czym on również udał się do pokoju Kacpra, zaś Iza i pan Stanisław ostrożnie wsunęli się tam za nim. Wysoki policjant pochylał się właśnie nad łóżkiem, usiłując obudzić śpiącego chłopaka, ten jednak zamamrotał coś tylko i odwrócił się do ściany, nakrywając sobie głowę kocem.
– Pan Kacper Woźniak – powiedział stanowczym tonem policjant, zrywając z niego koc. – Proszę się obudzić.
– Wal się, fieju – mruknął Kacper, na oślep sięgając ręką po swój koc.
– Pan Kacper Woźniak – powtórzył spokojnie mężczyzna. – Policja.
– Ta, policja – burknął lekceważąco Kacper, po czym nagle jego ręka szukająca koca znieruchomiała, a on sam poderwał się jak oparzony i usiadł na łóżku, mrugając zaspanymi oczami, z których jedno było tak podbite, że prawie nie było go widać. – Co? Policja? – wybełkotał, marszcząc czoło, jakby pomimo trwającego wciąż stanu upojenia alkoholowego usiłował zebrać resztki myśli. – Ale jak to… policja? Czego chcecie?
– Pójdzie pan z nami – odparł policjant. – Mamy nakaz zatrzymania pana pod zarzutem udziału w bójce i spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a być może nawet usiłowania zabójstwa. O szczegółach zostanie pan poinformowany w trakcie przesłuchania w obecności prokuratora. A teraz proszę wstać i ubrać się.
Kacper nadal mrugał oczami, jakby nie rozumiejąc, co się do niego mówi. Popatrzył na policjanta, potem na słuchających go z przerażeniem stryja i Izę, znów na policjanta, po czym z jękiem chwycił się za głowę i bezsilnie opadł na poduszkę. Policjant spojrzał na Izę.
– Pani pomoże mu się ubrać – polecił jej. – Trzeba mu dać jakieś ubrania. Gdzie są te, w których wrócił do domu?
– W łazience – odparła rzeczowo Iza, posłusznie podchodząc do szafy w rogu pokoju, by poszukać świeżych ubrań dla Kacpra.
– Jacek, idź, zabezpiecz to – dowódca zwrócił się do jednego z kolegów, który skinął głową i wyszedł z pokoju. – Pana kurtka wraz z dokumentami jest u nas – dodał, znów spoglądając na Kacpra leżącego na poduszce jak trup. – Proszę wstać i ubrać się.
– On pił alkohol – odezwał się nieśmiało pan Stanisław. – Źle się czuje, wymiotował…
– Na posterunku obejrzy go lekarz – zapewnił go spokojnie policjant. – Mamy nakaz przewieźć go tam niezwłocznie. Proszę wstawać, panie Kacprze – dodał stanowczo. – Jedziemy na komendę. Ma pan prawo do opieki medycznej, powiadomienia rodziny i ewentualnie własnego adwokata, ale bez względu na stan pana zdrowia nie możemy odstąpić od zatrzymania pana i doprowadzenia na miejsce przesłuchania. Musimy wykonywać rozkazy przełożonych. Słyszy pan? Wstajemy.
Iza, która spośród skłębionych w szafie ubrań Kacpra szybko wygrzebała czyste dżinsy i koszulę z długim rękawem, podeszła z nimi do łóżka, pochyliła się nad chłopakiem i ostrożnie pogładziła go dłonią po policzku.
– Kacperku – powiedziała łagodnie. – Musisz wstać i iść z panami… Rób, co ci każą, bo jeszcze dołożysz sobie kłopotów. No już, wstań. Proszę cię. Musisz się ubrać.
Dźwięk jej głosu wywołał pożądany skutek, bowiem Kacper uchylił powiekę niepodbitego oka i z trudem podniósł się na łokciu. Choć nadal bił od niego silny, nieprzyjemny zapach alkoholu, powaga na obliczach Izy i stryja oraz obecność czterech obcych mężczyzn w jego pokoju sprawiły, że znaczenie słów policjanta powoli zaczęło przenikać do jego otępiałego mózgu… Wraz z powracającą świadomością na jego twarzy coraz wyraźniej rysowało się przerażenie.
– Ale jak to? – wydukał, siadając na łóżku i posłusznie naciągając podane mu przez Izę spodnie. – Ja nic nie zrobiłem, Iza… Ten bydlak zaczepiał Anetkę… czy tam Anitkę… no to trochę zarobił po ryju, bo ja… człowiek honoru jestem…
Jego głos był jednak urywany i niepewny. Ubrał się, postękując i od czasu do czasu łapiąc się za głowę, jednak widać było, że z każdą minutą coraz bardziej odzyskuje przytomność umysłu i zaczyna zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Iza, która podała mu ubrania i pomogła zapiąć guziki koszuli, mimochodem doceniła powściągliwe i spokojne zachowanie policjantów, którzy nie stosowali wobec Kacpra żadnej przemocy i cierpliwie czekali, aż sam się pozbiera.
Kiedy chłopak ubrał się i chwiejąc się na nogach, podniósł się z łóżka, wysoki policjant skinął z satysfakcją głową i spojrzał na swoich kolegów.
– W porządku – powiedział. – Pomóżcie mu, chłopaki, będziecie go ubezpieczać, żeby nie spadł ze schodów. A pani da mu jeszcze jakąś kurtkę i czapkę – zwrócił się do Izy, która znów posłusznie zanurkowała w zabałaganionej szafie Kacpra, by wyszukać w niej zapasowe okrycie wierzchnie. – I jedziemy, nie ma czasu.
Kacper bez protestu założył podany mu przez Izę gruby sweter i jesienną kurtkę, jedyną, jaką znalazła w jego szafie. Dwaj postawni policjanci ujęli go pod ramiona, gdyż nadal chwiał się na nogach, i wyprowadzili go do przedpokoju. Iza i pan Stanisław asystowali im w milczeniu.
– Ja nie chciałem zrobić nic złego – zapewnił ich Kacper, przenosząc wystraszony wzrok z jednego na drugie. – Nie chciałem, stryju… słowo honoru. A ja człowiek honoru jestem i…
– Idziemy – przerwał mu wysoki policjant. – Zeznania złoży pan na komendzie.
Kiedy za Kacprem i policjantami zamknęły się drzwi, Iza i pan Stanisław długo patrzyli na siebie w milczeniu, zanim którekolwiek zdołało wyksztusić z siebie choć jedno słowo.
– Przepraszam, pani Izo – szepnął w końcu gospodarz, wycofując się w stronę swojego pokoju. – Muszę natychmiast zadzwonić… powiadomić brata i bratową… Boże kochany, i co ten gówniarz sobie narobił! – pokręcił głową zdruzgotany. – Co on sobie narobił…