Anabella – Rozdział XXI
– Tak, Izunia – mówiła z satysfakcją Amelia, sięgając po serwetkę i wycierając sobie usta po zakończonym właśnie świątecznym śniadaniu. – Mamy już wszystkie dokumenty, musimy jeszcze tylko zapłacić Andrzejczakowej dwie ostatnie raty, ale do czerwca powinniśmy mieć to z głowy i ziemia będzie w stu procentach nasza.
– To jakieś szaleństwo – pokręciła głową Iza. – Aż nie mogę uwierzyć, że unieśliście taki wydatek! Przecież jeszcze pół roku temu…
– Właśnie pół roku temu zaczęła się dobra passa – wszedł jej w słowo Robert. – Nie ma wątpliwości, że to głównie dzięki inwestycji Krzemińskich. Ich robotnicy mieszkają tu od poniedziałku do soboty i muszą zaopatrzyć się we wszystko, a spodobało im się kupować u nas, bo nie jest tak drogo jak w mieście. Ale ostatnio coraz więcej ludzi przyjeżdża też spoza Korytkowa… Mam wrażenie, że zakupy u nas to jest dla nich pretekst, żeby podejrzeć postępy na budowie i mieć o czym plotkować. Krzemińskich zna przecież cała okolica, więc nic dziwnego, że ludzie są ciekawi, co to za nowa inwestycja. A my tylko na tym korzystamy.
– I liczymy, że to dopiero początek – dopowiedziała z uśmiechem Amelia.
– Właśnie – przytaknął Robert. – Wszystko na to wskazuje.
– Wariaci… – szepnęła Iza, przenosząc z jednego na drugie wzrok, w którym niedowierzanie mieszało się z podziwem.
– Trochę zaniepokoiła nas ta sprawa ze starym Krzemińskim – ciągnął Robert, dopijając swój kompot. – Osobiście nie przepadam za nim, ale przecież po ludzku żal człowieka, że takie problemy zdrowotne mu się przyplątały. Tak czy inaczej interes docelowo ma prowadzić młody, więc ta inwestycja już i tak jest przesądzona, muszą ją dokończyć.
– A jak… zdrowie pana Krzemińskiego? – zapytała ostrożnie Iza.
– Już chyba w porządku – odparła rzeczowo Amelia. – Na święta zwieźli go ze szpitala do domu, ale na razie musi dużo odpoczywać i trochę czasu minie, zanim będzie mógł w pełni wrócić do pracy. Póki co pomaga im syn, ale Krzemińska chce, żeby mimo wszystko skończył studia w terminie, więc młody do wakacji będzie musiał jedną nogą być w Korytkowie, a drugą na tych studiach… a ty wiesz, Iza, że on podobno teraz studiuje w Lublinie? – przypomniała sobie.
– Tak… słyszałam o tym – przyznała obojętnym tonem Iza.
– Dorotka mi mówiła, widziałyśmy się ostatnio. Ona zna na wylot wszystkie plotki z Korytkowa, Kowalikowa kabluje jej na bieżąco, a teraz przecież wszyscy o Krzemińskich tylko gadają… No i powiedziała mi, że od tamtego roku ten ich Michał przeniósł się z Warszawy na studia do Lublina, na taki sam kierunek. Jakiś ekonomiczny czy menedżerski…
– Zarządzanie – wtrącił Robert.
– A tak, zarządzanie, dziękuję ci, skarbie – uśmiechnęła się Amelia. – Zdziwiło mnie to, bo myślałam, że on nadal siedzi w stolicy, a tu się okazuje, że jednak wylądował w Lublinie. No, ale mniejsza o to. W każdym razie młody od dawna ma z rodzicami na pieńku… mówiłam ci chyba, że Krzemińscy chcieli go wyswatać z córką znajomego biznesmena z Grójca?
– Tak, rzeczywiście, mówiłaś kiedyś – wydusiła z siebie Iza.
– A mówiłam ci, co było dalej?
Iza pokręciła głową przecząco, starając się zachować kamienną twarz.
– Otóż nic im z tego nie wyszło! – zaśmiała się Amelia. – Chłopak zbuntował się i oznajmił ojcu, że nie ma takiej opcji… i że w ogóle w najbliższej przyszłości nie planuje żadnych matrymonialnych kroków, bo chce na spokojnie zrobić studia magisterskie. No i rozpętała się afera…
– Afera? – zdziwiła się uprzejmie Iza, której duszę na tę nowinę ogarnęła głęboka ulga.
– Tak, wyobraź sobie – pokiwała głową Amelia. – Ja sama byłam zdziwiona. Nawet zapytałam Dorotkę, co w tym takiego niezwykłego, że młody chłopak nie pali się do żeniaczki w wieku dwudziestu dwóch lat, tylko najpierw chce spokojnie dokończyć studia, zdobyć wykształcenie, ustawić się w życiu… A ona mi na to, że to nie o to chodziło i że Krzemińscy pewnie w ogóle by się go nie czepiali, gdyby nie to, że on tę dziewczynę… – urwała, jakby wahając się, w jaki sposób powinna się wyrazić.
– Zbałamucił – podpowiedział jej spokojnie Robert.
– O właśnie! – podchwyciła Amelia. – Widzisz, kochanie, dzisiaj ciągle musisz mi podsuwać odpowiednie słowa! Zbałamucił… jak to fajnie brzmi!
Roześmiali się oboje, rozbawieni tym eufemistycznym określeniem, zaś Iza, choć wcale nie było jej do śmiechu, zawtórowała im dla fasonu.
– W każdym razie właśnie o to chodzi – podjęła po chwili wesołym tonem Amelia. – Dorotka co prawda nie wie, do jakiego stopnia zbałamucenia tam doszło, ale pewne jest, że młody nie omieszkał skorzystać z okazji… No i cóż… dziewczyna się zaangażowała, wzięła plany rodziców na poważnie, już nawet z matką jeździła do Warszawy suknie ślubne oglądać… więc kiedy ten Michał z nią zerwał, wpadła w wielką rozpacz i depresję. W konsekwencji jej ojciec zrobił staremu Krzemińskiemu awanturę, pokłócili się i nie dość, że współpraca z Grójcem definitywnie się skończyła, to jeszcze tamten odgrażał się jakimś sądem…
– Oczywiście nie z powodu tych amorów – zaznaczył Robert. – Mieli tam jakieś inne przekręciki, na które tamten przymykał oko, dopóki sprawy nie stanęły na ostrzu noża.
– Ale to się chyba i tak w końcu rozmyło – dokończyła Amelia. – Tyle tylko, że kontakt biznesowy padł, a Krzemiński zyskał kolejnego wroga. No i co… Młody dostał od ojca po uszach, zresztą już od jakiegoś czasu mieli napięte stosunki, praktycznie nie zaglądał do Korytkowa… Ale teraz stary dostał tego wylewu i Michał musiał przyjechać pomóc matce… więc chyba już się pogodzili po tej aferze z Grójcem. No i widzisz, Izunia? Tak bym mogła godzinami opowiadać ci plotki i ploteczki, ale co ty tam będziesz słuchać o Krzemińskich… Zaraz ubierzemy się i pójdziemy na spacer, co ty na to? Pokażemy ci z Robciem, gdzie dokładnie przebiega granica naszej nowej działki, sama zobaczysz, że to jest całkiem spory teren!
***
Po powrocie do Lublina Iza ze zdwojoną energią zabrała się do pracy. Pomijając zajęcia na uczelni, na których bez większego przygotowania radziła sobie znakomicie, szczególną uwagę poświęcała teraz na przygotowania do przyjęcia zapowiedzianych Belgów, których pierwszy raz miała zobaczyć już w czwartek. Prawidłowe wykonanie tego zadania było dla niej nie tylko sprawą honoru, ale również okazją do zacieśnienia dyplomatycznych stosunków z Lodzią, co w odczuciu Izy było warte każdego nakładu pracy, nie mówiąc już o tym, że wyzwanie to samo w sobie napełniało ją entuzjazmem.
Znając zażyłość Majka z Pablem i Lodzią, Iza nie dziwiła się, że również w Anabelli trwały w tle przygotowania do ich czwartkowej imprezy urodzinowej. Szefowi wyjątkowo zależało na tym, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik, dlatego na zapleczu sporo dyskutowano na temat szczegółów nakrycia stołu i kwiatowych dekoracji, którymi miała zająć się Basia, otrzymawszy szczegółowe instrukcje co do rodzaju i ilości kwiatów. W zaprzyjaźnionej cukierni zamówiono również profesjonalny tort, a ponieważ solenizantka nie jadła ostatnio słodyczy, Majk poszedł za sugestią Izy i zadysponował przygotowanie dla niej specjalnej sałatki owocowej, nad której jak najlepszym doprawieniem kucharki główkowały już od kilku dni. W menu znajdowała sie także inna sałatka, wykwintny specjał na bazie kurczaka, włoskiego sera i suszonych pomidorów, do której szef zabronił dotykać się komukolwiek, nawet pani Wiesi, gdyż miał zamiar przyrządzić ją osobiście.
„Traktuje Lodzię jak prawdziwą królową” – myślała z rozbawieniem Iza, niosąc w środowy wieczór na salę tacę z zamówieniami. – „Dzisiaj znowu cały dzień go nie ma, biega jak wariat za tymi owocami, nawet świeże jagody i poziomki gdzieś dla niej wyhaczył… i sałatkę jutro sam dla niej zrobi, to pewnie jej ulubiona… On w ogóle od wczoraj działa jak w jakimś amoku, a to przecież tylko zwykła impreza urodzinowa. To co dopiero będzie przy tym raucie Krawczyka! No tak… Krawczyka…” – westchnęła, poważniejąc. – „Zostało mi tylko niecałe dwa tygodnie na odpowiedź…”
Myśl o intratnej propozycji pracy u ekscentrycznego milionera, wciąż oczekującej w zawieszeniu na jej decyzję, była jednym z dwóch problemów, które nocami spędzały jej sen z powiek. Co prawda w trakcie dnia nie miała czasu o tym myśleć, gdyż metodycznie skupiała się na pracy i nauce, ćwiczyła komunikacyjne zwroty francuskie, gotowała obiady, a dzień po powrocie z Korytkowa zajrzała też na pełne dwie godziny do pana Szczepana, który jak zawsze bardzo ucieszył się z jej wizyty. Jednak nocą demony wracały i dziewczyna wybudzała się ze snu ze ściśniętym sercem, zastanawiając się, co powinna odpowiedzieć Krawczykowi, żeby z jednej strony nie wejść w coś, czego później mogłaby żałować, spaliwszy za sobą mosty, a z drugiej by nieopatrznie nie zlekceważyć niepowtarzalnej życiowej szansy. Jej rozmyślania i kalkulacje zazwyczaj kończyła konkluzja, że plusów przyjęcia jego propozycji było mniej więcej tyle samo co minusów i że w końcu będzie musiała po prostu radykalnie postawić na jedną z opcji.
Choć w Anabelli zarabiała bardzo dobrze i w ciągu kilku miesięcy nie tylko finansowo odbiła się od dna, ale nawet zdołała zgromadzić trochę oszczędności, praca u Krawczyka byłaby w tym względzie ogromnym krokiem naprzód, okazją do zarobienia o wiele większych pieniędzy, którymi następnie mogłaby wesprzeć Amelię i Roberta. Co prawda ostatnio wiodło im się znakomicie, jednak inwestycje, które planowali rozwinąć w przyszłości, mając już działkę zakupioną od Andrzejczakowej, niewątpliwie będą wymagały ogromnych nakładów, a wtedy przyda im się każda pomoc…
Jednak z drugiej strony opuszczenie sympatycznego, zgranego zespołu Anabelli, a przede wszystkim wykonanie takiej niespodziewanej dywersji względem Majka, nie do końca mieściło jej się w głowie. Przywiązała się już do tej pracy i na tyle ją polubiła, że przynajmniej na razie nie czuła potrzeby zmiany, dlatego propozycja Krawczyka wprawiała ją raczej w dyskomfort niż w entuzjazm. Zwłaszcza w świetle obietnicy, którą dała Majkowi… obietnicy, do której od tamtego szalonego przedświątecznego wieczoru nie nawiązał jeszcze ani razu, lecz która przecież została dana i jako taka powinna być dotrzymana…
Za każdym razem, po długich godzinach takich przemyśleń i rozterek, Iza dochodziła do wniosku, że skoro ma jeszcze czas na decyzję, to podejmie ją w ostatniej chwili, czyli pod sam koniec kwietnia. Uznała, że przede wszystkim nie będzie zawracać sobie tym głowy, dopóki nie zakończy się mocno absorbująca jej uwagę i energię wizyta Belgów. Mimo to nie mogła pozbyć się tych ciężkich myśli, które wracały wbrew jej woli za każdym razem, gdy tylko usłyszała nazwisko Krawczyka, ono zaś w Anabelli wypowiadane było bardzo często.
Drugim problemem, o którym, rzuciwszy się w wir pracy, starała się myśleć jak najmniej, było oczywiście wciąż trwające milczenie Michała. Choć niebezpieczeństwo jego formalnego związku z córką biznesmena z Grójca na szczęście minęło, Iza miała wrażenie, że tkwi w martwym punkcie, a huśtawka nastrojów, jaką przeszła od początku marca, szarpana emocjami od skrajnego szczęścia przez porywy nadziei aż po chwile czarnej rozpaczy i poczucia pustki, wyczerpywała tylko jej siły, nie przynosząc żadnego efektywnego rozwiązania.
Podejrzewała, że z uwagi na poprawę stanu zdrowia ojca Michał wrócił po świętach do Lublina, żeby ponadrabiać zaległości na uczelni. Prawdą było, że z tej racji mógł nie mieć teraz za dużo czasu na spotkania towarzyskie, ale jeden telefon… jeden sms… czy to przekraczało jego możliwości? Czy byłoby aż tak wielkim wysiłkiem? Nie. Gdyby chciał, na pewno w swoim napiętym grafiku znalazłby te pięć minut, żeby do niej zadzwonić, przypomnieć jej o sobie, zamienić chociaż kilka słów… A jeśli tego nie zrobił, to wniosek był tylko jeden – nie chciał. Nie chciał, bo mu nie zależało. Jak zwykle.
– Czy coś jeszcze wam podać? – zapytała, zestawiwszy baterię butelek z piwem na stolik rozbawionej grupy młodych ludzi, którzy natychmiast rzucili się do odkapslowywania piwa i przelewania ich do kufli.
– Nie, dzięki! – rzucił jeden z nich, mrugając do niej wesoło. – Na razie tyle. Ale jakby co, będziemy głośno krzyczeć i domagać się dolewki!
– Bardzo proszę – uśmiechnęła się służbowo Iza i zebrawszy na tacę rozrzucone po stoliku kapsle, ruszyła z powrotem na zaplecze.
Przy wejściu do kuchni stał Antek w towarzystwie Klaudii, Oli i Elizy. Wszyscy czworo mieli niewesołe, wręcz zafrasowane miny.
– Nie ma ich już siódmy czy ósmy dzień roboczy – mówił Antek w chwili, kiedy Iza podeszła do nich, by odebrać z kuchni kolejne zamówienia. – Tydzień przed świętami zostawili zaczętą robotę i od tamtej pory ani widu, ani słychu. Narzędzia leżą, ściany i podłoga rozwalone, a dla nas przecież każdy dzień jest cenny… Jak tak dalej pójdzie, to przed osiemnastym maja nie zdążymy ogarnąć się z tym remontem i będzie masakra. Szef szału dostanie…
– O czym gadacie? – zapytała Iza, zatrzymując się przy nich z zaciekawieniem.
– O męskim kiblu – wyjaśniła jej ponuro Klaudia.
– Antek twierdzi, że możemy nie wyrobić się z remontem przed koktajlem Krawczyka – dodała Ola. – Robotnicy nawalają.
– Nawalają… specjalnie to robią! – prychnął Antek. – Nie wiecie, jak działa ten system? Firma bierze kilka zleceń, każde rozgrzebuje do stanu, gdzie inwestorowi już trudno się wycofać, a potem pracują u jednego przez kilka tygodni, zostawiają robotę w połowie, idą do następnego, tam robią to samo… i tak dalej. I przez to terminy się przeciągają, a odbiorca nic nie może zrobić. Może tylko zerwać umowę, ale dla nas to już jest za mało czasu…
– Przecież mamy jeszcze cały miesiąc – zauważyła Klaudia. – Może szef powinien mimo wszystko poszukać kogoś innego do dokończenia roboty?
– Mówiłem mu to, ale z nim nie da się teraz gadać – machnął ręką Antek. – A od wczoraj to już w ogóle chodzi jakiś zakręcony… Obiecał, że zajmie się tym po weekendzie. No dobra… może do tego czasu tamci faktycznie wrócą i dokończą ten kibel, chociaż jak na moje oko do końca kwietnia na pewno się nie wyrobią, będą to robić dopiero po weekendzie majowym. Jak zwykle wszystko na ostatni moment…
Iza przemknęła cicho koło nich i z westchnieniem zabrała się za ustawianie na tacy przygotowanych zamówień.
„Do końca kwietnia” – powtórzyła w myślach wyrywek ze słów Antka, który uderzył ją najbardziej, gdyż dotyczył również jej samej. – „Robotnicy mają wtedy termin na dokończenie remontu męskiej łazienki, a ja… na odpowiedź Krawczykowi. W maju mogę być już w zupełnie innym miejscu niż dziś i ten koktajl to już nie będzie mój problem. Basia znajdzie kogoś za mnie… może wśród tych sezonowych kelnerek? Przecież nie zrobię nikomu kłopotu… A może jednak powinnam pogadać o tym lojalnie z szefem, zamiast potem stawiać go pod ścianą? Ech… pomyślę o tym po weekendzie, jak już wyjadą ci Belgowie… Do końca kwietnia przecież jeszcze daleko!”
***
Potężne trzaśnięcie drzwiami oznajmiło śpiącym domownikom oraz prawdopodobnie połowie kamienicy, że Kacper wrócił do domu po nocnej balandze. Po chwili z przedpokoju dobiegł huk wkopywanych do kąta butów, któremu towarzyszył stek mamrotanych pod nosem siarczystych przekleństw. Wyrwana gwałtownie ze snu Iza odruchowo usiadła na łóżku, nie otwierając oczu. Miała nadzieję, że za chwilę wszystko się uspokoi, Kacper pójdzie do siebie i jak to zazwyczaj bywało, znów zapadnie błoga cisza, a ona będzie mogła opaść na poduszkę i spokojnie kontynuować sen. Jednak tym razem stało się inaczej.
Potworny rumor dochodzący zza drzwi i połączony z kolejną serią przekleństw zaświadczył o tym, że w przedpokoju nastąpiła jakaś katastrofa, co natychmiast zerwało na nogi nie tylko Izę, ale również pana Stanisława. Oboje w jednym momencie otworzyli swoje drzwi i przecierając zaspane oczy, z przerażeniem ujrzeli, jak pijany w sztok Kacper gramoli się na podłodze przywalony zerwaną ze ściany szafką na czapki i rękawiczki, której widocznie chciał się przytrzymać, a która nie wytrzymała jego ciężaru.
– Kacper, czyś ty zwariował! – wykrzyknął ze zgrozą gospodarz.
Podbiegł do niego, usiłując zdjąć z jego pleców szafkę, która przygniatała go do podłogi, a ponieważ Iza również rzuciła się do pomocy, dzięki wspólnym wysiłkom szybko udało się odstawić na bok ciężki mebel z litego dębowego drewna, uwalniając ciskającego wciąż przekleństwami chłopaka.
– Kacper, cisza! – huknął pan Stanisław. – Nie klnij mi tu przy pani Izie, szczylu jeden!
Iza z troską nachyliła się nad Kacprem, usiłując pomóc mu wstać.
– Nic ci się nie stało? – zapytała z niepokojem.
Ostrożnie podniosła mu głowę, by sprawdzić, czy nie podbił sobie oka albo czy nie odniósł innych tego typu obrażeń, lecz wtedy w twarz buchnął jej nieprzyjemny zapach mieszaniny potu i mocnego, strawionego alkoholu. Cofnęła się odruchowo.
– Eeee… nie – wymamrotał Kacper. – Luz… jestem, kurde… komandosem…
– Komandosem! – prychnął pan Stanisław, dając Izie znak, żeby pomogła mu podnieść go z podłogi. – Pijakiem, moczymordą jesteś, gówniarzu, a nie komandosem! Taki cyrk przy pani odstawiać… wstyd! Czekaj, ja twojemu ojcu wszystko powiem! Kto to widział, żeby tak się skuć! I jak ty rano wstaniesz do roboty, menelu jeden?
– A stryj… to się tylko czepia – wybełkotał niewyraźnie Kacper, podnosząc się z pomocą Izy i gospodarza do pozycji klęczącej. – Że raz sobie trochę golnąłem… i co? Nie wolno, kurde bele?… Literka na spółę… z Adasiem… no co?… robota nie zając…
– Kacper, nie gadaj, tylko spróbuj wstać – przerwała mu rzeczowo Iza. – Musimy zapakować cię do łóżka, i to szybko! Nie będziemy tu debatować przez dwie godziny, ja też muszę rano iść na zajęcia.
– Właśnie, szczylu! – podchwycił z niesmakiem gospodarz. – Rozbijasz się po nocy, tłuczesz, meble zrzucasz, ludziom spać nie dajesz… Wstawaj mi zaraz z tej podłogi! No już! Zjeżdżasz natychmiast spać!
Kacper zamamrotał coś niewyraźnie pod nosem i nie podejmując nawet próby podniesienia się do pionu, na czworakach zawlókł się do swojego pokoju. Tam, przy wydatnej pomocy swoich towarzyszy, wgramolił się na łóżko i legł w nim nieruchomo w pozycji na wznak. Nie minęła minuta, a zasnął głęboko, co zostało oznajmione światu głośnym, świszczącym pochrapywaniem.
– Ja sam nie wiem, jak mam panią za niego przepraszać, pani Izo – pokręcił głową pan Stanisław, przyglądając się z dezaprobatą śpiącemu bratankowi. – Druga w nocy, zbudził panią, szafkę zwalił… A kto teraz będzie ją wieszał, to ja nie wiem…
– On ją powiesi, panie Stasiu – zapewniła go stanowczo Iza. – Sam zrzucił, to sam powiesi, już ja tego dopilnuję. A jak tylko wytrzeźwieje, postawimy mu jakieś ultimatum, bo tak dalej być nie może. Przecież on niedługo stoczy się do rynsztoka! Rano nie ma szans, żeby zwlókł się do pracy w takim stanie…
– Właśnie – westchnął pan Stanisław. – Jak tak dalej pójdzie, to wywalą go za pijaństwo i gdzie on potem porządną robotę znajdzie? Jeszcze te kobitki to pal licho… nie podoba mi się to, ale co zrobić, młody chłopak, to i wyszaleć się musi… Ale ta wódka? On już sobie od dawna popija, ale jeszcze nie pamiętam, żeby kiedyś spił się aż tak jak dzisiaj! To się kiedyś naprawdę źle skończy… Pani Izo, a może pani by z nim porozmawiała? – dodał prosząco. – Pani jedna ma na niego wpływ, mnie ten gówniarz w ogóle się nie słucha. Ani mnie, ani ojca czy matki… już pani najprędzej. Niechże pani mu powie do słuchu, może się opamięta, przecie to nie jest zły chłopak…
Iza uśmiechnęła się smutno, przypominając sobie mimochodem upojonego brandy Majka i podobne słowa, które padły z jego ust. Tylko z tobą mogę o tym gadać… Ty będziesz moją terapeutką. Ty, elfiku, tylko ty…
„Tylko ja” – pomyślała z melancholią. – „Terapeutka, wychowawczyni, pomocnica… specjalistka od czarnej roboty… tak, to cała ja. Ale cóż, nie ma sprawy, dobra ciocia Iza jest zawsze do usług. Taki już widać mój los…”
– Porozmawiam z nim – obiecała. – Teraz będę miała kilka bardzo zajętych dni, więc możemy się mijać, ale jak tylko dopadnę go trzeźwego, to pogadam z nim poważnie, bo ja też już nie mogę na to patrzeć. Ale teraz zostawmy go, panie Stasiu… niech śpi sobie spokojnie, a rano, jak lepiej się poczuje, ma naprawić tę szafkę. Niech pan mu to przekaże jako żądanie ode mnie i niech pan sam nawet nie próbuje tego dotykać! – zastrzegła. – A teraz wracamy spać, już wpół do trzeciej, przecież nie będziemy przez niego zarywać całej nocy!
***
Smutna mina i blado-przeźroczysta twarz Marty niepokoiły Izę przez cały dzień zajęć na uczelni. Sama będąc niewyspana po nocnych przebojach z Kacprem, miała zamiar skorzystać z faktu, że tego dnia wypadły jej z planu korepetycje z Lodzią, szybko wrócić do domu i przespać się jeszcze ze dwie godziny przed obiadem, by wieczorem w pełnej formie stawić się w Anabelli na przyjęciu z Belgami. Nie umiała jednak przejść obojętnie wobec cierpienia, które tak wyraźnie odbijało się na twarzy koleżanki, że gotowa była założyć się, iż dziewczyna całą noc przepłakała…
„Kochany Radzio” – pomyślała z przekąsem, zerkając na nią, gdy siedziały razem w ławce na ostatnich czwartkowych zajęciach. – „Co on sobie wyobraża? Zna dziewczynę dopiero od Sylwestra, razem są od stycznia, a on już w kwietniu żąda takich rzeczy! Ba, zaczął już nawet w marcu… po dwóch miesiącach! Brawo. Ja bym na jej miejscu od razu takiego typa…”
Urwała jednak tę myśl, uderzona nieprzyjemną refleksją, że kto jak kto, ale akurat ona nie powinna pouczać Marty w tej kwestii… Czyż sama nie popełniła kiedyś dokładnie tych samych błędów? I czy nie popełniłaby ich z radością po raz kolejny, gdyby tylko Michał znów zechciał po nią sięgnąć? Gdyby tylko kiwnął palcem…
„To wcale nie to samo!” – myślała dalej z buntem w duszy. – „Ja byłam w zupełnie innej sytuacji, znałam go i kochałam od wielu lat, od wczesnej podstawówki! Bez sensu porównywać to z Radkiem, którego ona poznała raptem trzy i pół miesiąca temu!”
A jednak coś w głębinach jej duszy szemrało nieznośnym, irytującym szeptem, że to niewiele zmienia… i że to prawie to samo… że krytykując postawę Radka względem Marty, pośrednio krytykuje to, co w jej pamięci wiązało się z najpiękniejszym czasem przeżytym z Michałem… Bo przecież wtedy, mimo wszystko, była taka szczęśliwa! Czyż miała zatem moralne prawo oburzać się na Radka, skoro wówczas nie oburzała się na Michała?
Stosujesz podwójne standardy, Izabello – szeptał jej ów dziwny, wewnętrzny głos, który nie wiedzieć czemu brzmiał jak surowy głos nauczyciela od matematyki z podstawówki. – Łatwo ci krytykować cudze emocje, a sama nie umiesz panować nad własnymi. Jesteś nielogiczna i niesprawiedliwa…
„To prawda” – przyznała ze skruchą. – „Nie mam prawa wymądrzać się przed Martą i krytykować Radka, którego ona kocha… Może kocha go nawet tak mocno jak ja Misia? Nieważne, czy znają się od lat czy dopiero od paru miesięcy, uczucie czasami rozwija się bardzo szybko, nie mnie to oceniać. Nie mnie dawać jej dobre rady w tej sprawie… Powinnam po prostu przy niej być i pozwolić jej się wygadać, jeśli tego potrzebuje. Ale nic więcej.”
Po zajęciach, kiedy obie zeszły na parter i rozstały się z resztą kolegów, Iza z troską zapytała koleżankę, czy było coś, w czym mogłaby jej pomóc. Marta uśmiechnęła się smutno.
– Nie, Izka – pokręciła głową. – Ja niestety muszę rozgryźć to sama. Biegnij do swoich spraw, wiem, że dzisiaj śpieszysz się na te twoje belgijskie bale. Nie miałabym sumienia zatrzymywać cię tu jeszcze i truć ci jakichś smętów… Nie, nie protestuj, serio to mówię. W każdym razie bardzo ci dziękuję, że pytasz – dodała ciszej. – To naprawdę bardzo miłe z twojej strony. Ale… ja po prostu muszę sama… Nie gniewaj się.
– Gniewać się? No co ty, Martuś, skąd taki pomysł!– obruszyła się lekko Iza. – Jak ja bym mogła gniewać się na ciebie, przecież widzę, że ledwo żyjesz przez to wszystko…
– Iza…
Znajomy głos za jej plecami ginął co prawda w dookolnym hałasie zatłoczonego holu, jednak Iza usłyszała go tak wyraźnie, jakby wybrzmiał w idealnej ciszy.
„Daniel” – rozpoznała ów głos, zanim jeszcze zdążyła się obejrzeć i naocznie potwierdzić tożsamość jego właściciela. – „No jasne… tylko jego mi tu dzisiaj brakowało…”
Odwróciła się do niego, starając się przyoblec twarz w neutralny acz życzliwy uśmiech.
– O, cześć, Daniel. Co za niespodzianka! Cześć, Bartek!
W istocie Danielowi towarzyszył tym razem Bartek, który z uśmiechem pozdrowił Izę, podając jej rękę jak starej znajomej.
– Cześć, miło cię widzieć.
Choć od kilku tygodni Daniel nie dzwonił, jakby wyczuwając, że nie sprawi jej tym przyjemności, a na święta wysłał do niej tylko jednego smsa z życzeniami, Iza podświadomie obawiała się tego spotkania. Jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że prędzej czy później i tak przypadkowo wpadną na siebie na uczelni i że w końcu będzie musiała umówić się z nim na dłużej, zgodnie z tym, co obiecała mu w marcu. Perspektywa ta była dla niej męcząca, nie umiała jednak zerwać z nim kontaktu, rozdarta pomiędzy szczerą sympatią, jaką czuła do tego chłopaka, a świadomością, że dla jego dobra pod żadnym pozorem nie powinna pozwolić mu zaangażować się w uczucie, którego sama nie umiałaby mu odwzajemnić. Trzymała zatem względem niego zachowawczy dystans w nadziei, że sprawa powoli rozejdzie się po kościach, a zniechęcony jej obojętnością chłopak zrezygnuje z ubiegania się o jej względy i w naturalny sposób poszuka szczęścia gdzie indziej.
Jednak oblicze Daniela nie wskazywało bynajmniej na to, by owa nadzieja miała jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości. Stał przed nią z twarzą rozjaśnioną radością i wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, zdając się zupełnie nie zauważać, że Iza była w towarzystwie koleżanki. Marta, która teraz również odwróciła się do nich, zdziwiona wyrazem zachwytu na twarzy chłopaka, zerknęła badawczo najpierw na niego, a potem na Izę, zaś w jej zgaszonych i podkrążonych oczach pojawił się płomyczek dyskretnego zaciekawienia.
Iza z kolei tylko pozornie patrzyła na Daniela, gdyż w rzeczywistości całą jej uwagę przykuł Bartek, który od czasu ich ostatniego spotkania w Anabelli dość znacząco zmienił się z wyglądu. Być może decydująca była radykalna zmiana fryzury i stroju, bowiem włosy ściął sobie bardzo krótko, po żołniersku, a zamiast standardowego ubrania składającego się z koszuli i dżinsów, miał na sobie czarny, obcisły golf i bojówki w szaro-biało-czarny wzór khaki. Kolorystyka ta oraz twarz, która w ciągu ostatnich dwóch miesięcy wyraźnie mu wyszczuplała, sprawiały, że wydawał się wyższy niż zazwyczaj, a do tego jakby starszy i dojrzalszy.
„Bardzo mu to pasuje” – przebiegło jej przez głowę. – „Ciekawe, czy przeszło mu już tamto… mam nadzieję, że tak…”
Po kilku sekundach wzajemnego badania się wzrokiem, cała czwórka jakby się ocknęła i wymieniła konwencjonalne uśmiechy.
– Czekajcie, chłopaki, wy chyba jeszcze nie znacie mojej najlepszej koleżanki z roku? – zagadnęła wesoło Iza. – Poznajcie się, to jest Marta.
Obaj panowie podali po kolei rękę Marcie, wymieniając swoje imiona.
– Powiedz, co porabiasz, Iza? – zapytał Daniel, wciąż nie odrywając od niej rozpromienionych oczu. – Tyle razy już chciałem do ciebie zadzwonić, ale pomyślałem, że pewnie i tak na święta pojechałaś do siostry, więc nie chciałem zawracać ci głowy.
– Dobrze pomyślałeś, bo faktycznie dopiero przedwczoraj wróciłam do Lublina – uśmiechnęła się Iza. – A ty, jak widzę, już całkowicie wyzdrowiałeś? Wyglądasz jak okaz zdrowia. Bardzo się cieszę, to grypsko musiało ci naprawdę nieźle dokuczyć…
– Prawie trzy tygodnie byłem nie do życia – przyznał Daniel. – Tak mnie rozłożyło, że do samych świąt nie mogłem się pozbierać. Ale co tam, było, minęło, wróciłem już do formy i mam nadzieję, że teraz co najmniej do jesieni choroby mam z głowy… Pamiętasz, co mi obiecałaś? – zniżył nagle głos, patrząc na nią znacząco.
– Pamiętam – zmieszała się lekko Iza. – Oczywiście, że pamiętam…
– A powiedz, dzisiaj nie masz przypadkiem wolnego wieczoru? – przypomniał sobie w natchnieniu. – Przecież jest czwartek, a mówiłaś, że czwartki wieczorem masz wolne…
– Tak, ale dzisiaj akurat mam zajęte – przerwała mu szybko. – Muszę być w pracy… Mam ważne zadanie do wykonania, będę pomagać Lodzi w zabawianiu Belgów, którzy przyjadą na jej urodziny i mówią tylko po francusku…
Kątem oka zauważyła, że Bartek drgnął na wymienione przez nią imię.
– To Lodzia dzisiaj ma urodziny? – zdumiał się Daniel i popatrzył w zdezorientowaniu na kolegę. – Patrz, Bart, a nam na roku nic nie powiedziała…
– Może dziewczynom mówiła – odparł Bartek obojętnym, nieco chłodnym tonem.
Iza rzuciła na niego spod oka czujne spojrzenie i dostrzegła, że jego twarz lekko pobladła i przybrała kamienny, nienaturalny wyraz.
„Nie przeszło mu jednak” – stwierdziła smutno w myśli. – „Jemu też przydałaby się porządna terapia na uodpornienie…”
– Z tego, co wiem, to od was ma być Nina – powiedziała ostrożnie. – Ale i tak większość to rodzina, przyjaciele i znajomi Pabla, bo on też ma dzisiaj urodziny. Są z Lodzią z jednego dnia, tyle że z różnicą trzynastu lat.
– Serio? – podchwycił Daniel. – Z jednego dnia? Tego to nie wiedziałem!
– Tak – uśmiechnęła się Iza. – Lodzia zawsze powtarza, że to przeznaczenie… i faktycznie, trzeba przyznać, że to niesamowity zbieg okoliczności. W każdym razie dzisiaj jest ta impreza, a ja mam za zadanie zająć się belgijskimi przyjaciółmi jego siostry.
– Poćwiczysz francuski jak nigdy – pokiwała głową Marta. – Nie zazdroszczę ci tej akcji, a z drugiej strony podziwiam cię i chylę czoła, bo mnie stres zjadłby z kopytami… no, chyba że znałabym ten język tak dobrze jak ty. Iza jest u nas najlepsza na roku – dodała wyjaśniająco, zwracając się do Daniela.
– Wcale mnie to nie dziwi – odparł z przekonaniem chłopak, wpatrując się nadal w Izę jak w obrazek. – No nic, Iza, trudno, nie katuję cię już. W takim razie zadzwonię do ciebie w weekend, okej?
– Najwcześniej w niedzielę – zaznaczyła Iza. – Do soboty wieczorem będę jeszcze mieć na głowie tych Belgów…
– Jasne – zgodził się chętnie Daniel. – Więc w niedzielę wieczorem. Musimy nadrobić zaległości towarzyskie, a ja mam już nawet obmyśloną trasę motocyklową – mrugnął do niej porozumiewawczo.
Iza uśmiechnęła się z przymusem.
– Trasę motocyklową? – zainteresowała się natychmiast Marta, zerkając ze zdziwieniem na koleżankę. – Jak to?
– A tak, bo wyobraź sobie, że Daniel jest zapalonym motocyklistą – wyjaśniła jej Iza. – Od dawna chce mnie zabrać na przejażdżkę, a ja zgodziłam się pojechać, chociaż nie powiem, że się nie boję…
– Czego się boisz? – zdziwił się Bartek, który w międzyczasie odzyskał już swój normalny, swobodny wygląd.
– No… wszystkiego – odpowiedziała niepewnie Iza. – A najbardziej chyba po prostu nieznanego. Jeszcze nigdy nie jeździłam na motocyklu.
– A ja jeździłam! – podchwyciła Marta z wyjątkowym ożywieniem jak na jej dzisiejszy kiepski humor. – Co prawda już dawno, ostatnio jak miałam dziesięć czy jedenaście lat… Mój stryjeczny brat, Mirek, zabierał mnie na przejażdżki, kiedy byliśmy na wakacjach u babci. Uwielbiałam to! – dodała, a jej przygaszone dotąd oczy rozbłysły nagle. – Zwłaszcza to uczucie wiatru we włosach, mówię ci, Iza, niesamowite! I widoki… z siodełka motocykla wszystko widać inaczej! Potem Mirek wyjechał z rodzicami do Anglii i od tamtej pory nie spotkaliśmy się już u babci ani razu. A ile bym dała, żeby znowu tak się kajtnąć! Kiedyś muszę zrobić prawko i kupić sobie własny sprzęt… Jaki masz motocykl? – zwróciła się z zaciekawieniem do Daniela.
– Yamaha Midnight Star – odparł rzeczowo Daniel, na chwilę odrywając wzrok od Izy i patrząc na nią nie bez zdziwienia.
– Yamaha jest fajna – przyznała Marta. – Mirek jeździł harleyem, ale jego kolega miał yamahę, tylko nie wiem, czy akurat ten model. Twój ile wyciąga na stówę?
Iza i Bartek wymienili rozbawione spojrzenia.
– Podobno sto pięćdziesiąt – odparł nie bez dumy Daniel. – Ale jeszcze nie próbowałem rozpędzić go na maksa, nawet nie miałem gdzie. Najwięcej jechałem sto dwadzieścia.
– To już jest mocna prędkość – zauważyła ze znawstwem Marta. – Ale Izie nie funduj aż tyle na początek! – zaśmiała się, obejmując koleżankę ramieniem. – Jeszcze zawału dostanie, do takiej jazdy trzeba mieć trochę wprawy!
– Ja poproszę nie więcej niż pięćdziesiąt na godzinę – zastrzegła natychmiast Iza. – I tak zawał niewykluczony, ale przynajmniej będę miała jakieś szanse na przeżycie!
– Pojedziemy na początek powoli – obiecał jej Daniel. – Sama zobaczysz, jakie to super uczucie, koleżanka dobrze mówi – uśmiechnął się do Marty.
– A im szybciej, tym fajniej! – dodała z przekonaniem Marta. – I powiem ci, Izka, że…
Urwała nagle i pobladła jak wapienna ściana, wpatrując się w przestrzeń obok ramienia Bartka. Zarówno Iza, jak i obaj ich towarzysze, odruchowo odwrócili się i spojrzeli w tę samą stronę, przy czym o ile panowie nie zauważyli tam nic niezwykłego, o tyle Iza, z góry domyślając się, o co chodzi, natychmiast w głębi holu wyłowiła wzrokiem sylwetkę Radka. Zmierzał właśnie w stronę wyjścia z budynku w roześmianym towarzystwie kilku koleżanek i kolegów, z których część po chwili skręciła do szatni, żegnając się z resztą uśmiechami i gestami dłoni. Radek zatrzymał się tyłem do nich kilkanaście metrów dalej, wciąż zajęty rozmową z dwiema koleżankami, zaś po chwili dołączył do niego jeszcze jeden kolega… Daniel ze zdziwieniem zauważył, że niezrozumiała zmiana, jaka zarysowała się przed chwilą na twarzy Marty, przeniosła się obecnie również na Izę.
„Misiu” – zaszumiało w jej głowie na widok najdroższej sylwetki. – „Kochany…”
– Przepraszam was… muszę coś załatwić – rzuciła drżącym głosem Marta.
Nie patrząc już na nikogo, szybkim krokiem podążyła w stronę grupki, która w międzyczasie przemieściła się o kolejnych kilka metrów i przystanęła teraz tuż przy wyjściu z budynku.
– No cóż – uśmiechnęła się blado Iza, zwracając się do swoich towarzyszy, choć kątem oka nieprzerwanie śledziła każdy krok i gest koleżanki. – Ja też będę musiała już iść, chłopaki, trochę się śpieszę…
– Jasna sprawa – przytaknął natychmiast Daniel. – Nie zatrzymujemy cię już, masz dzisiaj ważne zadanie bojowe… Opowiesz mi w niedzielę, jak ci poszło, okej?
– Okej – skinęła głową, omiatając tylko przelotnie wzrokiem jego twarz.
Nie widziała teraz już nic poza sceną rozgrywającą się przy drzwiach wyjściowych. Marta dołączyła właśnie do stojącej tam czwórki, która powitała ją wesołymi okrzykami, zaś Radek natychmiast objął ją ramieniem, schylił się ku niej i pocałował ją w usta. Z daleka wyglądali jak szczęśliwa, zakochana para, z wierzchu nie było widać w ich relacji żadnych oznak kryzysu ani napięcia.
Michał, który stał tyłem do Izy, podał Marcie rękę i zagadnął coś do niej, a kiedy ta ruchem głowy wskazała mu swoje poprzednie towarzystwo, odwrócił się i zerknął w ich stronę. Pod Izą ugięły się nogi… na krótką chwilę bowiem spotkały się ich oczy. Trwało to sekundę, może nawet niecałą, lecz dla jej duszy miał to być pokarm na długie tygodnie… Dostrzegłszy ją, Michał zawahał się jakby, jednak po chwili skinął jej tylko lekko głową i natychmiast odwrócił wzrok, wracając jak gdyby nigdy nic do przerwanej rozmowy.
Daniel i Bartek, którzy, naśladując Izę, pobiegli wzrokiem za Martą, wymienili między sobą rozbawione uśmiechy.
– Widzisz, stary, właśnie tak u kobiet wyglądają ważne sprawy do załatwienia – pokiwał głową Bartek, przybierając żartobliwy ton.
– Cóż! – zaśmiał się w odpowiedzi Daniel, ujmując dłoń, którą Iza odruchowo podała mu na pożegnanie. – To przecież całkowicie zrozumiałe! No, trzymaj się, Iza… odezwę się w niedzielę po południu.
Przytrzymał jej dłoń w swojej o kilka chwil za długo, usiłując zajrzeć jej w oczy. Dziewczyna jednak prawie nie zwracała na niego uwagi.
– Okej, trzymaj się, Daniel – odparła z konwencjonalnym uśmiechem, ledwie prześlizgując się wzrokiem po jego twarzy, a następnie równie powierzchownie zahaczając nim o twarz Bartka. – I ty też, Bartek. Fajnie było was zobaczyć. Miłego dnia, chłopaki!
Po czym odwróciwszy się szybko, ruszyła w stronę przeszkolonych drzwi, przez które właśnie wyszła na zewnątrz grupka Radka, Michała i Marty. Wiedziała, że już ich nie dogoni, nie miała zresztą takiego zamiaru. Skoro sam nie chciał z nią rozmawiać, narzucanie mu się byłoby najgorszym z możliwych pomysłów. Nie, tego nie zrobi, nie przekreśli w ten sposób swej coraz bardziej blednącej, ale nadal jeszcze żywej szansy… Chciała tylko choć kilka sekund dłużej popatrzeć na niego… ogarnąć raz jeszcze wzrokiem tę najukochańszą sylwetkę, której nie widziała od półtora miesiąca… sylwetkę, która oto znikała za rogiem budynku… Jeśli podbiegnie kilka kroków w tamtą stronę, może jeszcze go zobaczy!
Tak… Żegnał się właśnie z resztą kolegów, podając rękę Radkowi, który wraz z przytuloną do niego Martą poszedł chodnikiem w stronę przystanku, po czym sam skręcił w lewo, w jedną z wąskich uliczek miasteczka akademickiego, gdzie znajdowały się płatne parkingi. Po chwili definitywnie zniknął z oczu dziewczyny, która przez kilka sekund stała jeszcze i wpatrywała się tęsknie w miejsce, w którym błysnął ostatni kadr jego postaci, po czym z westchnieniem odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku – w stronę swojej stancji.
***
„Nie ma powodu, żeby jakoś szczególnie się stroić” – stwierdziła Iza po kwadransie namysłu nad porozkładaną na łóżku i krześle garderobą. – „Nie będę tam nikim ważnym, najlepiej, jeśli w ogóle nie będę rzucać się w oczy, bylebym była ubrana schludnie i w miarę elegancko. Biała bluzka i szara spódnica… tak, to wystarczy.”
Zbliżała się godzina wyjścia do Anabelli na urodzinowe przyjęcie Lodzi i Pabla, które wypadło akurat w czwartek, czyli w jej jedyny wolny dzień od pracy. Dziś wyjątkowo miała tam wystąpić nie w roli kelnerki, a zaproszonego gościa i, jak wyraziła się ze śmiechem Lodzia, jako „mówiąca po francusku dama do towarzystwa”. Jej pierwszą myślą przy wyborze garderoby była owa rudo-złota bluzka, którą kupiła sobie w marcu na niedoszłą randkę z Michałem i której jak dotąd nie miała jeszcze okazji założyć. Jednak po zastanowieniu uznała, że byłby to zbyt spektakularny i krzykliwy ubiór, a tego wieczoru to przecież nie ona powinna wyróżniać się strojem.
Ubrała się zatem prosto i skromnie w białą, rozpinaną bluzkę i ołówkową spódnicę z szarej bawełny, zaś ze swych ostatnich zakupów wzięła tylko czarne, skórzane buty na obcasie, na które z myślą o Michale wydała majątek, a które oprócz wykwintnej linii i wysokiej jakości wykonania miały tę zaletę, że były bardzo wygodne.
„To miało być dla niego” – myślała z żalem, odwieszając w głąb szafy piękną, połyskującą na złoto bluzkę. – „A teraz nawet nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek będzie chciał się ze mną spotkać… Dzisiaj przecież mógł do mnie podejść, miał okazję, tylko nie chciał! Celowo udał, że mnie nie zna! Dlaczego?… Nie chciał, żeby Radek i Marta dowiedzieli się, że się znamy? To bez sensu… Chyba że…” – pobladła nagle. – „Chyba że on to wie już od dawna! Może już wcześniej zorientował się, że znamy się z Martą, i pomyślał, że w ten sposób chcę go podejść… korzystając ze znajomości z nią, dziewczyną Radka! I obraził się, że jestem z nim nieszczera… że knuję jakieś głupie intrygi… Boże!”
Zdruzgotana tym przypuszczeniem, ukryła twarz w dłoniach, jednak kilka sekund później opuściła je z westchnieniem i podniosła głowę.
„Nie, nie mogę dzisiaj o tym myśleć!” – uznała stanowczo. – „Mam przed sobą ważne zadanie i na nim muszę się skupić. Może to i dobrze, przynajmniej nie będę musiała…”
Myśl przerwało jej pukanie do drzwi.
– Iza? – dobiegł zza nich przygaszony, dziwnie cichy głos Kacpra.
„A do tego jeszcze ekspresowa sesja wychowania jaskiniowca” – pomyślała z ponurą kpiną. – „Dobra ciocia Iza zawsze musi być na posterunku…”
– Wejdź, Kacper – rzuciła z rezygnacją, zbierając niepotrzebne ubrania z łóżka, by schować je do szafy. – Ale tylko na chwilę – zastrzegła, kiedy chłopak nacisnął klamkę i wsunął się ostrożnie do pokoju. – Za pół godziny wychodzę, a jeszcze nie skończyłam się przygotowywać.
– Jasne – przystał na to natychmiast Kacper.
Zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej z miną wyrażającą mocne skonfundowanie i jakby wstyd. Iza z kolei, wrzuciwszy luzem resztę nieposkładanych ubrań na półkę w szafie, odwróciła się do niego, ostentacyjnym gestem skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła mu w oczy z poważną, surową miną.
– I cóż to pan ma mi dziś do powiedzenia? – zapytała twardo.
– No, nie gniewaj się, Iza – rzucił pojednawczo Kacper, rozkładając ręce w geście bezradności. – Co ja mogę powiedzieć… tylko tyle, że przepraszam. Ja już, kurde, i tak oberwałem za swoje. Stryj od rana żyć mi nie daje, łeb mnie boli jak cholera… Adaś dzwonił, bo on też nie zwlókł się dzisiaj do roboty… mówi, że szef jest wściekły i mamy mega przewalone za to, że nie stawiliśmy się dzisiaj na budowie, i to bez uprzedzenia. Katastrofa… No to chociaż ty się na mnie nie gniewaj, co?… Ej, no weź nie patrz na mnie takim strasznym wzrokiem! Jak jeszcze ty się na mnie obrazisz, to ja nie wiem, co zrobię… chyba strzelę sobie w łeb!
Szczery żal w jego głosie udobruchał nieco Izę, która tym razem miała zamiar potraktować go surowiej niż zwykle. Od rana nie widzieli się, gdyż Kacper spał jeszcze, kiedy ona wychodziła na uczelnię, niemniej po powrocie nie omieszkała zauważyć, że strącona w nocy dębowa szafka wisiała już znowu na swoim miejscu, a pan Stanisław potwierdził konspiracyjnym tonem, że była to robota Kacpra.
Jak dowiedziała się z jego relacji, chłopak dopiero po dziesiątej zwlókł się z łóżka, wprawdzie z potwornym kacem, za to bez najmniejszych wyrzutów sumienia, a na umoralniające uwagi stryja zareagował jak zwykle arogancją i agresją. Dopiero kiedy pan Stanisław wspomniał o tym, że swoim nocnym wtargnięciem do domu i zrzuceniem szafki wybudził z najlepszego snu zmęczoną Izę, która bardzo się o to pogniewała, Kacper natychmiast spotulniał jak baranek i bez słowa, pomimo fatalnego samopoczucia, zabrał się za wykonanie jej polecenia, jakim było odwieszenie szafki na miejsce. Następnie znów poszedł spać, niewiele zjadł, mimo że Iza zostawiła w lodówce do odgrzania jego ulubione spaghetti, i widocznie dopiero teraz stanął względnie na nogi, choć jego szara i wymięta twarz wskazywała na to, że do odzyskania pełnej formy było mu jeszcze daleko.
Dziewczyna już od rana przygotowywała sobie w myślach wykład, jaki miała zamiar zrobić Kacprowi, aby, korzystając z wpływu, jaki w istocie zdawała się mieć na tego niesfornego chłopaka, choć odrobinę trafić mu do sumienia. Dlatego teraz w zwięzłych i treściwych słowach zarysowała mu nie tylko wady jego postępowania i ewentualne skutki, jakie mogło ono przynieść w nieodległym czasie, ale również czarną perspektywę całej jego przyszłości, o której, jak podkreśliła, powinien wreszcie zacząć myśleć.
– Stryjowi to ty możesz nie wierzyć – mówiła poważnym tonem. – Ale powiedz, nie dziwi cię ani trochę, że i ja mówię to samo co on? Przecież jestem młodsza nie tylko od niego, ale nawet od ciebie! I jeśli nie wierzysz jemu, to uwierz mnie i zacznij wreszcie coś ze sobą robić, bo ja niestety przepowiadam ci, że to się bardzo źle skończy. Wiesz przecież, że cię lubię, Kacperku – dodała łagodniej. – Gdyby tak nie było, nie gadałabym ci tego wszystkiego. Ale lubię cię i nie chciałabym, żebyś narobił sobie jakichś niepotrzebnych kłopotów… Sam widzisz, że już teraz masz problem w pracy, a co będzie, jak to zacznie się powtarzać?
– No wiem… – westchnął Kacper, który dotąd słuchał jej w karnym milczeniu.
– Stryj też chce dla ciebie dobrze – ciągnęła perswazyjnie Iza. – Przecież on tego nie mówi tylko po to, żeby się czepiać. Jesteś synem jego rodzonego brata, więc twoje dobro naprawdę leży mu na sercu. Przemyśl to wszystko, dobrze? Ja już nawet nie mówię o tych dziewczynach, bo skoro same tak chcą, to cóż… Ale jeśli chodzi o alkohol, to naprawdę musisz z tym uważać.
– Wiem – powtórzył ze zmieszaniem Kacper. – Rzeczywiście narąbałem się wczoraj jak świnia, przegiąłem trochę pałę… Ale widzisz – dodał z ożywieniem – to wszystko przez to, że ta ruda Aśka… czy tam Baśka… namówiła moją Renię, żeby poszła z nią potańczyć w sąsiednim lokalu. Bo w tym naszym nie ma potańcówek, za mało miejsca… No i takich dwóch się przystawiło, a potem Renia przyszła do mnie i powiedziała, że cześć, baj-baj, bo idzie dzisiaj z tamtym. Ech, ale się wściekłem! – na to wspomnienie oczy Kacpra cisnęły błyskawice, a dłonie odruchowo ścisnęły się w pięści. – Chciałem mu od razu ryja skuć, ale Renia stanęła między nami i powiedziała, żebym się od niego odwalił, bo i tak już jej się znudziłem…
Iza siłą stłumiła cisnący jej się na usta rozbawiony uśmiech.
– Ty wiesz, jak to mnie zabolało?! – ciągnął ponuro Kacper. – Jakby mi po gębie dała! Wiadomo, dla mnie tam nie ma różnicy, bo jak nie Renia, to Justynka, albo Bożenka… wszystko jedno. Ale zabolało mnie, że przegrałem z tamtym! To był taki mały, chudy fiejo z brylantyną na włosach, jednym kopem bym go rozgniótł… a ona mi mówi, że woli jego! Nooo… to mnie ubodło jak cholera! – głos znów zadrgał mu od tłumionego gniewu. – Aż mi się czerwono zrobiło przed oczami! Jakbym go złapał go za fraki, to jedną ręką wyrzuciłbym śmiecia przez okno!
– Ale mam nadzieję, że nic mu nie zrobiłeś? – zaniepokoiła się Iza.
– Nie zrobiłem – mruknął lekceważąco Kacper. – Nie było warto… Adaś wytłumaczył mi, żebym odpuścił, bo jak kobieta sama woli tamtego, to i tak nic nie da się zrobić, a tylko ręki szkoda. No to odpuściłem… ale taki zły byłem, że nie wiem. Na szczęście Adaś dobry chłopak, kumplowi nie da zginąć. Zaraz zaczął mnie pocieszać, pogadaliśmy sobie jak mężczyzna z mężczyzną, czyściochę postawił… No co? Obaliliśmy litra we dwóch, to od razu lepiej mi się zrobiło…
– Ech, Kacper! – pokręciła głową Iza, z trudem utrzymując powagę. – Czyli jednak znowu wychodzi na to, że wszystko przez te twoje kobiety?
– No… w sumie tak – rozłożył ręce. – Adaś też mi tłumaczył, że z babami to nigdy nic dobrego, a tylko same kłopoty… No dobra, zgoda, nie powiem, że nie. Ale co ja poradzę na to, że wszystkie mi się podobają i nie umiem bez nich żyć? – westchnął filozoficznie, po czym nagle podszedł do Izy, przyciągnął ją do siebie i przytulił. – No, chodź do mnie, mała… Ty też mi się podobasz – zapewnił ją z powagą. – Tak było od początku i to się nie zmieniło. Teraz nawet podobasz mi się jeszcze bardziej. Ostatnio taka laska się z ciebie zrobiła, że mucha nie siada! Nie ma porównania do tego, co było na jesieni, chociaż ja już wtedy zauważyłem, że masz super piękne oczy. A ja się na kobiecych oczkach znam – zamruczał jej zmysłowo do ucha. – W niejedne już patrzyłem, ale te twoje to… mmm…
– Kacper, przestań, pognieciesz mi bluzkę! – roześmiała się Iza, uwalniając się z jego uścisku i żartobliwym gestem odpychając go od siebie. – A idź, świntuchu! Jesteś kompletnie niereformowalny, przypadek beznadziejny, po prostu ręce człowiekowi opadają! Jak ja nie mogę się doczekać, kiedy ty wreszcie porządnie się zakochasz! Mam nadzieję, że to będzie już niedługo… A teraz wynoś mi się stąd, bo muszę się wybrać, za piętnaście minut wychodzę!
– Ale nie gniewasz się na mnie? – upewnił się Kacper, cofając się posłusznie o pół kroku.
– Nie gniewam się – zapewniła go Iza. – Ale tylko pod warunkiem, że ten nocny wjazd po pijaku już się nigdy więcej nie powtórzy!
– Nie powtórzy się – obiecał z powagą. – Będę się pilnował, masz na to moje słowo, a wiesz przecież, że ja jestem człowiek honoru i…
– Dobra, zjeżdżaj mi stąd, człowieku honoru! – zaśmiała się Iza, wypychając go czym prędzej za drzwi. – Trzymam cię za słowo i nie gniewam się, ale teraz idź już, naprawdę nie mam ani minuty… Aha, i pamiętaj, dokończ na kolację to swoje spaghetti! Pogadamy jutro!