Anabella – Rozdział XXII
Zbliżała się osiemnasta, kiedy Iza z sercem bijącym mocniej niż zwykle schodziła po kamiennych schodkach do klubu Anabella, w którym na co dzień pracowała, a w którym dziś miała wziąć udział w urodzinowym przyjęciu Lodzi w charakterze zaproszonego gościa. Dopiero teraz dotarło do niej, jak dziwnie będzie się z tym czuła, bo choć mimochodem wspomniała Oli i Basi, że tego wieczoru będzie pomagać przy obsłudze językowej gości z Belgii, o wysokim stopniu jej zażyłości z solenizantką wiedział właściwie tylko szef…
Owo dyskretne uczucie dyskomfortu zwiększyło się dodatkowo, gdy przechodząc przez salę, mocno już zapełnioną ludźmi, jak to zazwyczaj bywało o tej porze, pod ścianą nieopodal baru dostrzegła ustawiony długi stół przykryty odświętnym obrusem, na którym wśród dekoracji wykonanych z konwalii i niezapominajek Klaudia i Basia ustawiały właśnie butelki z napojami, przechylając się zręcznie nad głowami siedzących tam już kilkorga gości. Iza kojarzyła mętnie ich twarze – byli to ludzie, z którymi raz już widziała tu Lodzię i Pabla, jednak tamtego wieczoru obsługiwała ich nie ona, a Gosia, która była odpowiedzialna za tę akurat część sali. Wówczas Lodzia nie zauważyła jej nawet, zahaczyły się zresztą tylko na niecałą godzinę, gdyż jej towarzystwo wyniosło się, zanim Iza zdążyła na dobre rozpocząć swoją nocną zmianę. Dziś miała usiąść z nimi jak równy z równym przy tym wystawnym stole… Czy nie będzie to wyglądało głupio, kiedy koleżanki z jej kelnerskiej ekipy będą obsługiwać gości, a ona tym razem znajdzie się po drugiej stronie barykady?
„Trudno” – pomyślała z determinacją, instynktownie kierując kroki na zaplecze, gdyż zauważyła, że Lodzi jeszcze nie było. – „Mam dzisiaj zadanie specjalne i muszę je wykonać. Choć powiem szczerze, że już dawno aż tak się nie stresowałam…”
– O, Iza! – zdziwiła się Klaudia, wchodząc tuż za nią w korytarz zaplecza z pustą tacą w rękach. – A co ty tu robisz? Nie masz dzisiaj wolnego?
– Mam – skinęła głową Iza. – Ale muszę być na tym przyjęciu, które właśnie obsługujecie z Basią. Tym razem na jeden wieczór wychodzę z roli kelnerki.
– Ach, czekaj, faktycznie, Ola coś mówiła! – przypomniała sobie Klaudia, idąc w stronę kuchni. Iza odruchowo podążyła za nią. – Masz zajmować się jakimiś zagranicznikami, bo nie mówią po polsku… Szef ci kazał?
– Nie – pokręciła głową zmieszana. – Tak się złożyło, że…
Urwała, gdyż właśnie weszły do kuchni, gdzie uwijały się trzy kucharki w towarzystwie Majka we własnej osobie. Ów, w narzuconym na ubranie kuchennym fartuchu, kończył właśnie doprawianie swojej „sałatki specjalnej”, jak żartobliwie nazywała ją od paru dni ekipa Anabelli. Obsługujące pozostałe części sali Gosia, Ola, niedawno zatrudniona Alicja i Kamila, z którą Iza bardzo rzadko miewała do czynienia, gdyż pracowała zazwyczaj na zmianach popołudniowych, zbierały w pośpiechu swoje zamówienia i ustawiały je na tacach. Na zapleczu panował wyjątkowy ruch i czuć było napięcie, co sprawiło, że Iza znów poczuła się tak dziwnie, iż przez chwilę miała szczerą ochotę przepasać się swoim kelnerskim fartuszkiem, złapać do ręki tacę i ruszyć na salę, by pomóc przeciążonym koleżankom. To jednak nie wchodziło w grę. Wycofała się zatem na korytarz, żeby nie przeszkadzać, i z tej pozycji obserwowała tylko wnętrze kuchni z nieprzyjemnym uczuciem, że dziś jest tu intruzem.
– Szefie, ile ma być tych świeczek dla pana Pawła? – zagadnęła pani Wiesia, zajęta układaniem w głębi blatu ozdób do tortu, który, jak zauważyła Iza, przyjechał już od cukiernika i pysznił się w przeszklonej lodówce na ciasta.
– Trzydzieści trzy – odpowiedział Majk, ze skupieniem na twarzy kosztując swojej sałatki.
– Wiek Chrystusowy – pokiwała głową pani Wiesia. – To i pan niebawem tyle będzie miał…
– Ciiicho! – zaśmiał się, z satysfakcją na obliczu odkładając łyżkę i oprószając lekko sałatkę końcową warstewką drobno startego włoskiego sera. – Pani mnie nie demaskuje, pani Wiesiu! Oficjalnie mam dwadzieścia… no, niech będzie, że dwadzieścia pięć, bo w dwadzieścia nikt mi już nie uwierzy!
Zebrane w kuchni pracownice roześmiały się zgodnie, po czym cztery kelnerki zabrały swoje tace i poszły z nimi na salę, w przelocie witając się z Izą. Majk udekorował swoją sałatkę kilkoma połówkami pomidorków koktajlowych i listkami bazylii, po czym z zadowoleniem odstawił salaterkę na blat do serwowania zamówień, zręcznym gestem zdjął fartuch i odwiesił go na miejsce. Był dziś ubrany w białą koszulę z kołnierzykiem rozpiętym pod szyją oraz w czarne dżinsowe spodnie, które wydawały się zupełnie nowe i wyglądały całkiem elegancko w porównaniu do wytartych niebieskich dżinsów, jakie nosił na co dzień.
– Dobra, gotowe! – rzucił wesołym tonem do kucharek. – Zjeżdżam już stąd i nie przeszkadzam dłużej szanownym paniom. Lecę witać moich gości, chociaż zapowiadam, że potem i tak co chwila będę tu zaglądał!
Po czym, chwyciwszy salaterkę z sałatką, wyszedł na korytarz, gdzie z miejsca wpadł na stojącą skromnie z boku Izę.
– Hej, elfiku – mrugnął do niej z uśmiechem, zniżając głos i na krótką chwilę obejmując ją ramieniem. – Fajnie, że już jesteś, rozglądałem się za tobą. To co, idziemy?
Przyjazny ton jego głosu i delikatny zapach wody kolońskiej, który owionął ją przelotną mgiełką, natychmiast uspokoiły nadszarpnięte nerwy Izy i zredukowały ściskający ją za gardło stres. Myśl, że podejdzie do tego stolika i do tych nieznajomych ludzi razem z Majkiem, który jak zwykle ściągnie całą uwagę na siebie, pozwalając jej pozostać w tle, podziałała na nią niezwykle kojąco.
– Tak, szefie – odparła skwapliwie. – Jestem już w gotowości.
Majk pokręcił lekko głową, ale nic nie powiedział, tylko gestem dłoni wskazał jej, by poszła przed nim, po czym oboje wyszli z zaplecza i zwrócili się w stronę urodzinowego stołu. Kiedy dochodzili do celu, Iza celowo zwolniła kroku, by schronić się za jego plecami, zdeprymowana elegancko ubranym towarzystwem, które w międzyczasie powiększyło się o kolejne osoby. Byli to w większości ludzie w wieku Pabla, choć po chwili z ulgą zauważyła, że przy jednym z krańców stołu miejsce zajęli młodzi przyjaciele Lodzi – rudowłosa Nina oraz Julka ze swoim chłopakiem Szymonem, którzy rozmawiali obecnie z jakimś wysokim mężczyzną i jego towarzyszką o długich, kasztanowych włosach.
– Ooo, cześć, Majk! – zakrzyknęło radośnie towarzystwo, witając owacją szefa lokalu, który z szerokim uśmiechem na twarzy wykonał przez nimi zamaszysty ukłon i postawił na stole swoją salaterkę.
– Czekamy tu na ciebie jak na szpilkach, a ty przepadłeś gdzieś bez wieści, ofermo jedna! – rzuciła z wyrzutem jedna z kobiet, szczuplutka blondynka o delikatnej urodzie. – Zostałeś wytypowany do oficjalnego powitania solenizantów. Zaraz mają tu być, a my już myśleliśmy, że nie zdążysz!
– No co? Robiłem sałatkę – wyjaśnił jej wesoło Majk. – Ale już jestem i mogę pokłonić im się w imieniu was wszystkich… Mam wygłosić jakąś fajną mowę powitalną?
– Nie, Majk, lepiej nie! – zaśmiała się inna kobieta, szatynka o przyjemnej, sympatycznej twarzy. – Jakby co, to mów sam za siebie, ja nie chcę spalić się ze wstydu! Dominisiu, nie podpuszczaj go, bo jeszcze weźmie to na serio!
– Dlaczego nie? – zdziwił się jej towarzysz. – Ja nie widzę problemu. Niech chłopak rozwija się krasomówczo, nie podcinajcie mu skrzydeł!
– A co to za sałatka? – zaciekawiła się tamta, przechylając się nad stołem, żeby zajrzeć do salaterki. – Aaaa… czekaj! Twoja specjalność z serem i suszonymi pomidorami. Już dawno jej nie robiłeś, a była pyszna… pamiętam!
– Cześć, Iza! – rzuciła tymczasem przez stół Nina.
Obie z Julką pomachały rękami do stojącej cichutko z boku dziewczyny, co w naturalny sposób zwróciło na nią uwagę także pozostałych osób. Majk również przypomniał sobie o niej i dając jej znak, by podeszła bliżej, oficjalnym gestem wskazał ją swoim gościom.
– A, widzicie, gapa ze mnie, zapomniałem przedstawić wam Izę. To jest na co dzień moja kelnerka, ale dzisiaj chwilowo porzuca tę rolę i występuje jako dobra koleżanka Lodzi oraz jej nauczycielka od francuskiego.
– Ach! – podchwyciła blondynka, z życzliwym uśmiechem wyciągając rękę do Izy. – Miło mi, Dominika. Lodzia wspominała nam o tobie… Pamiętacie? To jest ta studentka z romanistyki, która pomogła jej się pozbierać, kiedy na początku ciąży zemdlała w łazience! Dobrze mówię, Majk?
– Tak jest – skinął głową. – To właśnie ona.
Ku zawstydzeniu Izy, która nagle stała się głównym obiektem zainteresowania, wszyscy zebrani po kolei podali jej rękę, wymieniając swoje imiona, które starała się choć częściowo zapamiętać, mimo że z wrażenia aż szumiało jej w głowie. Zarejestrowała tylko, że towarzysz Dominiki miał na imię Kajtek i chyba nawet był jej mężem, sympatyczna szatynka nosiła imię Asia, zaś para, która wcześniej rozmawiała z Niną, Julką i Szymonem, to byli Wojtek i Justyna. Personaliów pozostałych osób, które zbyt szybko i epizodycznie przewinęły jej się przed oczami, niestety nie zdołała zapisać w pamięci, do jej świadomości dotarła jedynie informacja, że część z nich była kolegami z pracy Pabla.
Na szczęście rozmowa szybko zeszła na inne tematy, a brylujący w towarzystwie Majk wdał się w zabawną sprzeczkę z Dominiką, Asią i Justyną. Wywołało to przy stole takie salwy śmiechu, że Iza, na którą nikt nie zwracał już uwagi, mogła odetchnąć z ulgą i przysiadła się do Niny i Julki, gdyż w ich towarzystwie czuła się najraźniej. Jednak ledwie dziewczyny zdołały zamienić ze sobą dwa słowa, rozgadane towarzystwo znów jak na komendę zerwało się ze swoich krzeseł.
– Są! Idą! – rzuciła z przejęciem jedna z kobiet.
Wszyscy goście po kolei opuścili miejsca za stołem i ustawili się obok w bezładnym szeregu, by powitać bohaterów wieczoru, którzy w istocie zmierzali ku nim przez salę. Przodem szła Lodzia ubrana w szarą, połyskującą srebrzyście sukienkę, uczesana wyjątkowo nie w warkocz, a w imponujący finezją wykonania ogromny kok, który dodatkowo ozdobiony był wpiętym nad skronią białym kwiatem.
„To chyba magnolia” – pomyślała Iza, która, trzymając się na uboczu za wszystkimi gośćmi, wpatrywała się w dziewczynę z niekłamanym zachwytem. – „Boże drogi… ależ ona jest śliczna!”
W istocie, solenizantka wyglądała tak olśniewająco, że siedzący przy stolikach wzdłuż przejścia przygodni klienci nie tylko od razu po kolei zwracali na nią uwagę, ale wręcz odwracali się i śledzili ją wzrokiem – mężczyźni z zafascynowaniem, kobiety z nutką zazdrości. Iza zwróciła uwagę, że jej miękko i luźno układająca się sukienka na tyle skutecznie maskowała zaokrąglony już nieco brzuch, a jej chód był tak lekki i zgrabny, że tylko wtajemniczeni lub bardzo spostrzegawczy obserwatorzy mogli dostrzec, iż była w stanie błogosławionym.
Obok Lodzi szła nieco wyższa od niej, elegancko ubrana w obcisłą bordową sukienkę i wykwintne szpilki brunetka o długich, prostych włosach i uroczo uśmiechniętej twarzy, już z daleka machając obiema rękami do zebranych przy stole przyjaciół. Choć Iza widziała ją po raz pierwszy w życiu, jej rysy wydały jej się jakby znajome…
– Ania jest! – zawołała z radością Dominika. – Patrzcie no, ta to się w ogóle nie zmienia!
„Ania” – powtórzyła w myśli Iza. – „Zaraz… ach, no tak! Przecież to szwagierka Lodzi, siostra Pabla! To do niego jest podobna! Chociaż… właściwie to nie tak bardzo” – stwierdziła po chwili namysłu, spoglądając na idącego za nią szeroko uśmiechniętego Pabla i porównując twarze obojga. – „Ale jednak mają w sobie coś podobnego… mimo wszystko.”
Pablo, ubrany dziś ze stonowaną elegancją w czarną koszulę bez krawata i sztruksową marynarkę w odcieniu szarości zbliżonym do kolorystyki sukienki Lodzi, szedł tuż za obiema kobietami w towarzystwie przystojnego, wysokiego szatyna, który występował dziś w podobnie luźnym stylu casualowym, lecz w cieplejszych odcieniach kremowo-brązowych. Iza, która instynktownie domyśliła się w nim szwagra Pabla, nie mogła nie spostrzec, że w ruchach i chodzie mężczyzny krył się ów rzadki rodzaj naturalnej dystynkcji, jaka charakteryzuje ludzi dobrze wychowanych i jaką nie zawsze mogą się poszczycić nawet dyplomaci.
Za nimi wreszcie szli kolejni dwaj panowie, z których jeden, wysoki i barczysty blondyn o włosach ściętych krótko przy samej skórze, miał na sobie granatową koszulkę polo i wyglądem przypominał gladiatora lub boksera w stanie spoczynku, drugi zaś, niższy i dużo szczuplejszy od niego młody mężczyzna o brązowych, długich prawie do ramion włosach, ubrany w podobną czarną koszulę jak Pablo lecz bez marynarki, miał w sobie, przynajmniej na pierwszy rzut oka, coś z artysty albo romantyka.
„I to są na pewno ci moi Belgowie” – pomyślała Iza, przyglądając im się z uwagą. – „Jeden King Kong, prawie jak nasz Tom, a drugi jakiś uduchowiony ekscentryk… oby tylko mieli wyraźną wymowę!”
Cała szóstka dotarła właśnie do urodzinowego stołu i wśród wesołych śmiechów i okrzyków rozpoczęły się powitania starych znajomych z chwilowym wykluczeniem dwóch belgijskich gości, którzy przystanęli nieco na uboczu.
– Lodziu, wyglądasz bosko! – zawołała z zachwytem Asia, całując dziewczynę w policzek i obracając ją, by obejrzeć jej sukienkę. – Rewelacyjny ciuszek, prawie tak czadowy jak tamta suknia z zeszłego roku! I jaki kok sobie strzeliłaś!
– To ja jej zrobiłam! – pochwaliła się natychmiast siostra Pabla, podbiegając, by przywitać się z Asią, a następnie ze stojącą obok Justyną i jej towarzyszem. – Posprzeczaliśmy się o to z Pawłem, on chciał jej upleść zwykły warkocz… bo nic innego nie potrafi, niedojda! – zaśmiała się, wskazując na brata, który podaniem ręki witał się właśnie po kolei z kolegami. – Ale negocjacje jak zwykle wygrałam ja! Ha! I zobaczcie, czy nie miałam racji?
– Ślicznie ją uczesałaś – przyznała Justyna, całując w policzek uśmiechniętą Lodzię. – Lodziu, ja nie wiem, jak ty to robisz, że ciągle tak piękniejesz? W tej sukience wyglądasz jak prawdziwa gwiazdka…
– Jak gwiazdeczka! – sprecyzował wesołym tonem Majk, podchodząc do nich z uśmiechem, po czym nachyliwszy się ku nowo przybyłej kobiecie, dodał ciszej: – Cześć, Aniu.
Siostra Pabla odwróciła się w jego stronę i aż podskoczyła z radości.
– Majk! – zawołała zachwycona, bez wahania obłapiając go za szyję. – Jesteś, stary drabie! Nareszcie… Dawaj no pyska, łobuzie, ależ się za tobą stęskniłam!
Przytuliła go serdecznie, ucałowała w policzek i poufałym gestem poczochrała go po włosach. Uszczęśliwiony tym wylewnym powitaniem Majk chwycił ją w ramiona i ze śmiechem okręcił wokół siebie, odrywając ją na kilka chwil od podłogi.
– Puszczaj, świrze jeden! – zaśmiała się Ania, żartobliwym gestem łapiąc go obiema rękami za uszy. – Bo ci uszu natrę! Nic się nie zmieniasz, wariacie!
Majk postawił ją na ziemi rozpromieniony jak słońce w zenicie. Pogroziła mu żartobliwie palcem i chciała coś jeszcze dodać, ale w tej chwili zaczepiła ją Dominika, którą Ania powitała podobnym okrzykiem radości i gorącym uściskiem. Pozostali również witali się między sobą, kotłując się jak pszczoły w ulu – Lodzia podeszła, by przywitać się z Niną oraz z Julką i jej chłopakiem, natomiast Majk podał rękę Pablowi, a następnie towarzyszącemu mu mężczyźnie.
– Cześć, frajerze. Salut, Jean-Pierre.
Wymienione przez Majka imię w istocie było wspomnianym kilkakrotnie przez Lodzię imieniem męża jej szwagierki. Obserwująca od początku tę wesołą scenę Iza zauważyła, że pomimo szerokiego uśmiechu przez twarz szefa przemknął teraz dziwny cień.
„Nie lubią się?” – przebiegło jej przez głowę.
Jednak był to tylko ułamek sekundy. Już w następnej chwili twarz Majka znów rozjaśnił beztroski uśmiech.
– Cieszę się, że jesteście – powiedział, przyjacielskim gestem klepiąc Jean-Pierre’a po ramieniu. – Jak udała się podróż?
– Bardzo dobrze – odparł tamten całkiem znośną polszczyzną, choć z zabawnym, miękkim akcentem. – Dla Antoinette to była… przyjemna zabawa. Miło cię widzieć, Michel.
Iza uśmiechnęła się z uznaniem. Mimo że mężczyzna mówił powoli, z wahaniem i jakby dobór słów sprawiał mu sporą trudność, widać było, że doskonale rozumie po polsku, a i w mowie całkiem nieźle panuje nad językiem. Tymczasem Ania, która przywitała się również – choć już nie tak wylewnie jak z Majkiem – z resztą męskiej części zaproszonych gości, odwróciła się do męża i wskazała mu stojących na uboczu belgijskich przyjaciół.
– Trzeba ich przedstawić – powiedziała do niego po francusku. – Będziesz tłumaczył, chéri?
Jean-Pierre skinął głową z uśmiechem i zwróciwszy się do obu mężczyzn, powiedział coś do nich po cichu, ruchem głowy wskazując na roześmianą grupkę żywo rozprawiających między sobą Polaków. Stojąca skromnie z boku Iza przyglądała się z zaciekawieniem wszystkim trzem Belgom, szacując na oko, że mąż Ani i gladiator w granatowym polo mieli około trzydziestu lat, natomiast długowłosy romantyk wyglądał na zdecydowanie młodszego i mógł być co najwyżej w wieku Kacpra. Tymczasem Ania wymieniła kilka słów z bratem, który natychmiast klasnął w ręce i poprosił o uwagę.
– Słuchajcie, kochani, teraz musicie poznać naszych belgijskich przyjaciół! – powiedział donośnym głosem, wskazując na towarzyszy Jean-Pierre’a. – Pierwszy raz są w Polsce i trzeba ich tu elegancko przyjąć!
– Jasne! Pewnie, że tak! – podchwyciło towarzystwo. – Się rozumie! Zaraz wypijemy jakiś międzynarodowy bruderszaft!
– To jest Lucas – podjęła Ania, wskazując na wyższego z mężczyzn, który skłonił na to głowę w geście przywitania. – Informatyk programista, kolega z pracy Jean-Pierre’a. A to – tu uśmiechnęła się do drugiego – Victor, nasz młody przyjaciel z zespołu tanecznego. Skończył niedawno muzykologię i obecnie zajmuje się animacją artystycznego ogniska młodzieżowego w naszym domu kultury w Bressoux.
„Bressoux” – podchwyciła w myśli Iza, wizualizując sobie natychmiast przed oczami studiowaną ostatnio szczegółowo mapę Belgii. – „Wschód, dzielnica Liège…”
– Nie mówią po polsku – dodała Lodzia, która przy tej prezentacji stanęła obok swojego męża i szwagierki. – Ale kto potrafi, będzie sobie jakoś radził, Ania i Jean-Pierre wszystko będą im tłumaczyć, a pomoże im w tym Iza – tu odwróciła się do stojącej na uboczu dziewczyny i z uśmiechem pociągnęła ją za rękę, by podeszła bliżej. – To jest moja korepetytorka od francuskiego, studiuje ten język i świetnie nim mówi, dlatego poprosiłam ją dzisiaj o wsparcie.
Lucas i Victor, którym Jean-Pierre przetłumaczył właśnie jej słowa, spojrzeli natychmiast z zaciekawieniem na Izę, po czym wszyscy trzej podeszli, żeby podać jej rękę.
– Ah, c’est vous*! – zagadnął uprzejmie Jean-Pierre, ściskając jej dłoń. – Lea dużo opowiadała nam o pani, więc można powiedzieć, że nie znając się, właściwie już trochę się znamy.
– Rzeczywiście – odpowiedziała onieśmielona Iza, starając się pilnować prawidłowego akcentu. – I trzeba przyznać, że to jest bardzo wygodne.
Wszyscy czworo roześmiali się konwencjonalnie na znak nawiązania kontaktu.
– Przypomni nam pani swoje imię? – zapytał Lucas.
– Iza… Isabelle – poprawiła się, uznawszy, że łatwiej im będzie zapamiętać francuską formę jej imienia.
– Isabelle! – podchwyciła siostra Pabla, spontanicznie włączając się do rozmowy i serdecznym gestem podając rękę Izie. – Ja też chcę ją poznać, miło mi… Isabelle, piękne imię! Ja mam tak na drugie, kiedyś nawet żałowałam, że rodzice nie dali mi go na pierwsze, jest rzadsze i oryginalniejsze niż Anna…
– Dla mnie Anne Isabelle brzmi piękniej – zapewnił ją z uśmiechem Jean-Pierre.
„Anne Isabelle” – błysnęło w głowie Izy. – „Zaraz… z czym mi się to kojarzy?”
– Ja z kolei mam na drugie Anna – powiedziała grzecznie, na co Belgowie i Ania zareagowali okrzykiem zdziwienia.
– Widzisz, Anne? Symetria zachowana! – zaśmiał się Lucas.
– Anne Isabelle i Isabelle Anne – podsumował Victor. – Jak dwie siostrzane dusze…
„Les âmes sœurs…” – powtórzyła bezwiednie w myśli Iza.
– Tym bardziej cieszę się, że mogę cię poznać – podchwyciła Ania, ściskając dłoń Izy w obu swoich i przyglądając jej się życzliwie, przy czym Iza zwróciła uwagę, że miała piękne ciemnobrązowe oczy o żywym, hipnotyzującym blasku. – Przyjaciele Lei są naszymi przyjaciółmi. Bardzo dobrze mówisz po francusku – pochwaliła ją. – Prawda, chłopaki?
Wszyscy trzej panowie zgodnie przytaknęli, po czym Ania przeprosiła Izę i porwała swoich towarzyszy, by przedstawić ich innym gościom. Iza znów cofnęła się nieco, stanęła skromnie w samym końcu opuszczonego na razie stołu, by nie przeszkadzać do czasu, aż będzie potrzebna, i śledziła wzrokiem swoich rozmówców sprzed chwili.
„Anne Isabelle” – tłukło jej się po głowie. – „Dlaczego to mi się kojarzy z Hanią i z panem Szczepciem? Już drugi raz… tak, na pewno, już raz miałam to skojarzenie! Tylko kiedy był ten pierwszy?”
W tej sekundzie jej wzrok padł na stojącego teraz z boku Majka, który założył sobie ręce na piersiach i podobnie jak ona przyglądał się witającemu się towarzystwu. Wyglądał jak gospodarz czuwający nad prawidłowym przebiegiem uroczystości, Izę uderzył jednak nietypowy wyraz jego twarzy, zazwyczaj szeroko uśmiechniętej, z lekko cwaniakowatym grymasem, a teraz dziwnie odmienionej, jakby oświetlonej wewnętrznym blaskiem bijącym z jego oczu, rozjaśnionej jedyną w swoim rodzaju poświatą najgłębszej czułości… W jej pamięci rozbrzmiały nagle słowa, których instynktownie szukała od kilku minut… słowa Majka, które wypowiedział w samochodzie, gdy odwoził ją do domu po męczącej nocnej zmianie… Interesuje mnie wszystko, co cię dotyczy… Izabello Anno. Tak, to było to! Właśnie wtedy ten zestaw imion… jej własnych imion…dziwnie skojarzył jej się z Hanią!
Jeszcze jeden rzut oka na Majka, którego spojrzenie (ach, teraz dopiero dostrzegła to wyraźnie!) utkwione było w jednej, jedynej osobie… i przed oczami, jak na przyśpieszonej taśmie filmowej, mignął jej ciąg krótkich obrazów i dźwięków, które nagle same ułożyły jej się w jedną całość… Surowe, twarde spojrzenie szefa, a potem zaintrygowanie i skupienie w jego oczach. Ty też mi kogoś przypominasz… kogoś bardzo dla mnie ważnego… Nieprzyjemny zapach oparów alkoholu… podobny jak dziś wyraz wzruszenia na jego twarzy i lekko drżący głos… Ta kobieta… to jedyna kobieta, na której mi w życiu zależało… jedyna, którą kiedykolwiek kochałem. Jedyna, rozumiesz? Drugiej takiej już w moim życiu nie będzie… nigdy. Twarz Pabla i jego ciemne oczy o identycznym kolorze i blasku jak oczy jego siostry… Pablo zna mnie na wylot, był przy tym od początku… Zawsze był dla mnie jak rodzony brat… A potem jej własny głos. Chcesz przez to powiedzieć, że ona też ma na imię Izabella? I odpowiedź Majka… Tylko na drugie. Na drugie!
Błysk zrozumienia w ułamku sekundy przeszył umysł Izy. Anna Izabella! Anabella! Nazwa jego firmy wyryta na kieliszku, który sprezentował panu Szczepanowi. Zamówiłem go z myślą o inauguracji mojej knajpy na długo przed tym, zanim powstała… Już wtedy wiedziałem, jak będzie się nazywać mój projekt… wiedziałem to zresztą od zawsze…
„To ona!” – pomyślała bez cienia zawahania ani wątpliwości, wpatrując się z oszołomieniem w zgrabną sylwetkę Ani, jakby teraz ujrzała ją w zupełnie innym świetle. – „Ona, ona bez dwóch zdań! To ją kocha szef… tak samo mocno jak ja Misia… i jeszcze bardziej beznadziejnie! Boże… już wszystko rozumiem!… Biedak…”
Jej współczujące spojrzenie pobiegło znów w stronę Majka, który tak jak ona stał nieco na uboczu, choć daleko od niej, na wysokości przeciwległego krańca zastawionego stołu. Nie wiadomo, czy jakimś instynktem wyczuł prześwietlający jego duszę wzrok stojącej skromnie w tle dziewczyny, czy też był to zwykły przypadek… dość, że w tej samej sekundzie odwrócił na chwilę głowę od witających się gości i rzucił przelotne spojrzenie w jej kierunku. Na ultrakrótki jak błysk fotograficznego flesza moment spotkały się ich oczy… po raz pierwszy w życiu Iza doznała nieprzyjemnego uczucia uderzenia pioruna… jakby przez całe jej ciało z prędkością światła przebiegła wiązka prądu elektrycznego… Nie miała już cienia wątpliwości, że on wie, że ona wie… I wtedy oboje, jakby zmieszani i zawstydzeni faktem, że tajemnica przestała być tajemnicą, uciekli szybko wzrokiem na boki, po czym opuścili miejsca, w których stali, instynktownie wtapiając się w tłum.
Iza znalazła się teraz obok Lodzi, Dominiki, Asi i Justyny, które chwaliły właśnie efekt kwiatowych dekoracji i całego przybrania stołu.
– Bez niezapominajek nie byłoby tego klimatu – zauważyła Dominika, obejmując Lodzię przyjacielskim gestem. – To są te twoje z balkonu?
– Nie – pokręciła głową Lodzia. – Pablo zamówił je specjalnie do dekoracji stołu, moich nie wolno zrywać. Jak by wyglądał balkon z takimi przetrzebionymi doniczkami?
– A nie, Dominisiu, tych z balkonu absolutnie nie wolno dotykać! – wtrąciła Ania, która właśnie zakończyła prezentację Belgów pozostałej części towarzystwa i także dołączyła do ich grupki. – Paweł w życiu by na to nie pozwolił! Jeszcze nigdy nie widziałam przestrzeni balkonowej tak rewelacyjnie urządzonej na niebiesko. Coś pięknego! Wczoraj wieczorem piliśmy kawkę u nich na balkonie, mówię wam, czułam się jak w jakimś bajkowym ogrodzie! Iza, nie stój tak z boku, chodź do nas! – dodała życzliwie, zerkając na przypatrującą jej się ukradkiem dziewczynę.
– Właśnie, Izunia, nie wstydź się! – podchwyciła Lodzia, pociągając Izę za rękę i rozglądając się za dwiema pozostałymi koleżankami. – Nina, Jula, wy też chodźcie… Zaraz siadamy do stołu i rzucamy się na te wszystkie smakołyki!
Wezwane jej gestem Nina i Julka również podeszły i dołączyły do damskiej grupki. Ania tymczasem z zaciekawieniem nachyliła się nad stołem, odgarniając sobie wdzięcznym gestem dłoni opadający jej na policzek kosmyk włosów.
– Ależ tego naszykowaliście! – pokręciła głową. – Ciekawe, kto to wszystko zje w takich ilościach, musimy chyba liczyć na apetyt naszych panów… Ach, moja ulubiona sałatka! – dodała z radością na widok dania przygotowanego osobiście przez Majka. – Co za niespodzianka! Już nie pamiętam, kiedy jadłam ją ostatnio…
Iza uśmiechnęła się do siebie bez najmniejszego zdziwienia. Teraz, gdy odkryła tajemnicę Majka, wszystko stało się dla niej takie jasne, takie oczywiste! Rozejrzała się za nim ukradkiem, on jednak, wezwany dyskretnym gestem przez stojącą przy barze Basię, opuścił właśnie kolegów, z którymi rozmawiał, i udał się na zaplecze. W Izie natychmiast odezwały się wyrzuty sumienia.
„Może i ja powinnam im pomóc?” – pomyślała z wahaniem, rozglądając się odruchowo po sali. – „Na zapleczu pewnie kocioł, przecież mają na głowie nie tylko to przyjęcie, ale całą salę, a ludzi złazi się coraz więcej…”
Urwała nagle, bowiem w półmrocznej głębi lokalu dostrzegła znajomą sylwetkę wysokiego, elegancko ubranego mężczyzny.
„Krawczyk!” – pomyślała z mieszaniną zdziwienia i dyskomfortu. – „Jeszcze tylko jego tu dzisiaj brakowało! Pewnie chce gadać z szefem, a ten akurat poszedł sobie na zaplecze… Oby tylko mnie nie zauważył! Jeszcze zacznie dopytywać, czy już rozważyłam jego propozycję… Boże, tylko nie to! Nie dzisiaj!”
Cofnęła się o pół kroku, by dyskretnie usunąć się z potencjalnej trajektorii wzroku Krawczyka za plecy rudowłosej Niny. Ignorując teraz zupełnie wątek toczącej się obok rozmowy, obserwowała go ukradkiem w nadziei, że któraś z kelnerek obsługujących stoliki na sali zauważy go i zajmie się nim, zanim on zauważy ją… tym bardziej, że patrzył dokładnie w kierunku, w którym stała. Jednak już po chwili jej uwagę zwróciło nietypowe zachowanie milionera, który, niczym złodziej na czatach, przystanął za rogiem ozdobionego sztucznym bluszczem przepierzenia i nie tylko nie ruszał się stamtąd już od kilku minut, ale wręcz zdawał się celowo trzymać w półmroku, by nie zostać zauważonym.
„Co on się tak głupio zachowuje?” – pomyślała zdziwiona Iza. – „Kryje się po kątach jak jakiś szpieg… Jak tylko szef wróci, muszę mu to powiedzieć, niech zapyta go, o co chodzi…”
W tym momencie drgnęła, gdyż Krawczyk dostrzegł ją… Jednak nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, on, nawiązawszy z nią krótki kontakt wzrokowy, spłoszył się jakby, cofnął się głębiej w cień, a po chwili szybkim krokiem odszedł w stronę wyjścia i pośpiesznie opuścił lokal. Choć ów dziwny manewr skrajnie ją zaskoczył, Iza mimo wszystko odetchnęła z ulgą, uznając, że nie ma teraz głowy do zastanawiania się nad tym absurdalnym incydentem i pomyśli o tym kiedy indziej, tym bardziej że goście z przyjęcia urodzinowego właśnie zostali poproszeni o zajęcie miejsc przy stole.
***
– Iza, podać wam coś? – zapytała półgłosem Basia, schylając się nad koleżanką usadzoną na skraju stołu obok Victora. – Może dla tego pana coś innego do picia?
– Chciałbyś napić się czegoś specjalnego? – zwróciła się do niego po francusku Iza. – Mamy różne drinki, inne rodzaje wina…
– Nie, dzięki – uśmiechnął się Victor, przeczącym ruchem głowy dając znak również Basi, że niczego nie chce. – Wystarczy mi piwo, w Polsce macie takie świetne, że trzeba korzystać do oporu. Paul obiecał mi w prezencie całą skrzynkę! – zaśmiał się. – Ale kazał ustalić, które najbardziej mi posmakuje, więc pozwolą panie, że dzisiaj skupię się tylko na tym.
– Jasne – uśmiechnęła się Iza. – Dzięki, Basiu – dodała szeptem po polsku do koleżanki. – Gdyby był jakiś alarm i trzeba było coś wam pomóc, to walcie do mnie jak w dym, zawsze mogę oderwać się na chwilę…
– Siedź spokojnie – odparła Basia, uspokajającym gestem kładąc jej dłoń na ramieniu. – Wszystko ogarniamy, ty zajmuj się gośćmi.
Impreza urodzinowa trwała od ponad godziny, towarzystwo rozmawiało leniwie przy jedzeniu, popijając przy tym wino lub piwo. Iza cały ten czas spędziła właściwie wyłącznie w towarzystwie Victora, którego Ania umieściła obok niej z prośbą o zajęcie go rozmową. Wbrew pierwotnym ustaleniom nie musiała zajmować się Lucasem, ów bowiem wolał usiąść przy Lodzi, oznajmiając – ku rozbawieniu towarzystwa i wyraźnemu niezadowoleniu Pabla – że będzie to okazja do intensywnego podszkolenia jej w nauce francuskiego. Zestresowana z początku Iza po kilkunastu minutach rozluźniła się całkowicie i dopiero teraz zaczęła czerpać prawdziwą przyjemność ze swojego udziału w przyjęciu i okazji do porozmawiania po francusku.
Victor okazał się sympatycznym, inteligentnym młodym człowiekiem o bezpośrednim stylu bycia, w dodatku głęboko zaciekawionym specyfiką polskiej kultury, a w szczególności kuchni, o której rozmawiali przez ponad pół godziny. Zaraz na początku zaproponował Izie przejście na ty, pochwalił raz jeszcze jej francuski i całym swoim bezpretensjonalnym zachowaniem sprawił, że lody bardzo szybko zostały przełamane, a nieco sztywna z początku rozmowa zamieniła się w prawdziwie przyjemną pogawędkę. Ponieważ siedzieli na samym skraju stołu, daleko od epicentrum przyjęcia, jakim było hałaśliwe towarzystwo Lodzi i Pabla, zajęli się rozwijaniem własnych tematów i nie brali udziału w ogólnej dyskusji, która toczyła się tam wśród przekrzykiwań i gromkich wybuchów śmiechu.
– Co dokładnie znaczy, że zajmujesz się animacją ogniska młodzieżowego w domu kultury? – zapytała z zaciekawieniem Iza. – Uczysz dzieciaki jakichś piosenek? Organizujesz im spektakle teatralne?
– Między innymi – skinął głową Victor, z przyjemnością popijając kolejną porcję polskiego piwa. – Muzyka, gra na instrumentach… głównie uczę ich grać na gitarze.
– Sam też grasz?
– Gram. Na gitarze, na pianinie… nawet kiedyś ćwiczyłem trochę na skrzypcach. To wprawdzie nie była moja bajka, ale jedna dziewczynka przepada za skrzypcami, więc wróciłem do tego trochę i ją uczę. Pomagam też koleżance w prowadzeniu warsztatów artystycznych, chociaż na tym mniej się znam… Ale i tak moją największą pasją jest taniec i na tym głównie się skupiam.
– Ach, taniec! – szepnęła Iza, mimowolnie zerkając w stronę, gdzie siedział Majk, zajęty obecnie rozmową z Pablem, Wojtkiem i Kajtkiem.
– Tak – podjął z entuzjazmem Victor. – Klasyczny, towarzyski, nowoczesny… jaki tylko chcesz. Sam tańczę w profesjonalnym zespole, Anne i Jean-Pierre też do niego należą, poznaliśmy się właśnie tam… a w ognisku młodzieżowym założyłem grupę taneczną dla nastolatków. Uformowało się już kilka fajnych par i zaczynają się wciągać, jeśli dobrze pójdzie, to za jakiś czas może rzucę kilkoro na turniej… zobaczymy. Na razie to są dopiero początki. A ty tańczysz, Isabelle? – zagadnął, odwracając się mocniej do niej.
– Nie… niestety nie – pokręciła głową lekko zmieszana Iza. – Nigdy nie uczyłam się profesjonalnego tańca, nie miałam do tego okazji i… powiem szczerze, że nawet nie przyszło mi to nigdy do głowy.
– A nie chciałabyś się nauczyć? – uśmiechnął się, nie wykazując ani cienia rozczarowania.
– Czy ja wiem? – zastanowiła się Iza. – Nie myślałam nigdy o tym… nie było mi to do niczego potrzebne. Zawsze wystarczał mi taki zwykły taniec, no wiesz, taki na dyskotece. Tego nawet nie trzeba się uczyć, tańczy się intuicyjnie! – zaśmiała się.
Victor również roześmiał się.
– Prawda! – przyznał wesoło. – To zwykle rzeczywiście wystarcza. I cóż, nie każdy musi interesować się tańcem, są różne inne pasje… My w naszym środowisku akurat jesteśmy zapalonymi tancerzami, ale to specyficzne zainteresowanie, trudno wymagać od innych, żeby je dzielili.
– A Lucas też tańczy? – zaciekawiła się Iza, spoglądając na Belga o wyglądzie gladiatora, który siedział między Lodzią a Jean-Pierrem i właśnie zaśmiewał się z czegoś do rozpuku.
– Tańczy, tańczy! – potwierdził ze śmiechem Victor. – A nie wygląda na tancerza, co? Raczej na boksera albo żołnierza z jednostki specjalnej! Ale jednak… pozory mylą. Luc tańczy całkiem nieźle, na pewno nie tak znakomicie jak Jean-Pierre, ale… nie najgorzej. Zwłaszcza jak na amatora.
– Aha, czyli on nie należy do tego waszego profesjonalnego zespołu?
– Nie, to kolega z pracy Jean-Pierre’a – wyjaśnił jej Victor. – Pracują jako programiści w korporacji. Ale kiedyś przyszedł zobaczyć, jak tańczymy, spodobało mu się i uparł się, że też się nauczy. No a potem zauważył, że umiejętności taneczne pomagają mu w podrywaniu dziewczyn, więc tym bardziej zaczął pracować nad techniką!
Oboje z Izą roześmiali się, znów zerkając na Lucasa. Kiedy na moment zamilkli, Iza skupiła uwagę na rozmowie toczącej się w centrum stołu. Odbywała się ona w całości po polsku, przy czym Jean-Pierre na bieżąco tłumaczył Lucasowi jej główne wątki, a gdy ten chciał coś powiedzieć, jego słowa na polski przekładała Ania.
– Jutro rano – mówiła właśnie Lodzia, odpowiadając na jakieś pytanie Dominiki. – Jesteśmy umówieni na dziesiątą. Jeśli maluch dobrze się ułoży, powinno już być widać, z kim mamy do czynienia.
– Na bank chłopak! – zaśmiał się Majk, który kwadrans wcześniej wrócił z inspekcji na zapleczu i usiadł na wolnym miejscu naprzeciwko Lodzi. – Ja nigdy nie trafiam, ale tym razem trafię, zobaczycie!
– Dzięki, frajerze! – rzucił lekceważąco Pablo. – Skoro ty tak mówisz, to tym bardziej można mieć pewność, że jest odwrotnie!
– Chcesz się założyć? – zawołał wesoło Majk, wyciągając do niego rękę. – No, dawaj! Po raz pierwszy w życiu mam silne przeczucie, że zgadłem! Ale jeśli przegram i urodzi się kobieta, to masz u mnie darmową obsługę imprezy ma chrzcinach twojej małej księżniczki! A do tego osobiście upiekę dla niej tort!
Towarzystwo gruchnęło śmiechem. Victor spojrzał pytająco na Izę, która szybko przetłumaczyła mu, o co chodzi.
– Ach, robią zakład o płeć dziecka? – zaśmiał się.
– Okej! – zawołał ochoczo Pablo, przyjmując wyciągniętą rękę Majka. – Na takim dealu nic nie tracę, a mogę tylko zyskać!
– No czekaj, właśnie, ale co będzie, jeśli to ja wygram? – upomniał się Majk, w ostatniej chwili cofając rękę. – Najpierw stawkę poproszę, frajerze.
– Jeśli wygrasz, to… – Pablo zastanowił się i spojrzał pytająco na Lodzię, ona zaś, jakby czytając w jego myślach, skinęła lekko głową twierdząco. – No dobra! Jeśli to będzie chłopak, to dostąpisz zaszczytu bycia jego ojcem chrzestnym!
Słowa te powitała gorąca owacja przyjaciół. Przez twarz Majka przebiegł wyraz wzruszenia i radości, zerknął szybko na Lodzię, która uśmiechem potwierdziła stawkę zakładu, po czym obaj z Pablem wśród burzliwych oklasków uroczyście podali sobie ręce. Iza tłumaczyła naprędce Victorowi istotę umowy, uszczęśliwiona faktem, że przypomniała sobie właśnie, jak jest po francusku „ojciec chrzestny”, gdyż w pierwszej chwili nie mogła odszukać tego słowa w pamięci. Towarzystwo skupione wokół Lodzi komentowało wesoło zawarty właśnie zakład, dzieląc się na dwa obozy poparcia – jeden dla Pabla, który uparcie obstawiał, że Lodzia nosi pod sercem dziewczynkę, a drugi dla Majka, który z wielkim przekonaniem twierdził, że urodzi się chłopiec. Iza i Victor wrócili do przerwanej rozmowy, tym razem podejmując wątek zainteresowań muzycznych.
– Uwielbiam słuchać francuskiej muzyki – powiedziała Iza, dolewając sobie soku. – Mam szczególną słabość do Joe Dassina. Kiedyś usłyszałam w radiu Et si tu n’existais pas i to był moment, od którego zaczęła się moja wielka miłość do języka i kultury francuskiej.
– Et si tu n’existais pas, dis-moi pour qui j’existerais[2]… – Victor zanucił pierwsze takty wspomnianej piosenki i oboje roześmiali się.
– Ładnie śpiewasz – oceniła z uznaniem. – Pewnie i tę umiejętność wykorzystujesz w pracy z młodzieżą?
– Owszem – uśmiechnął się. – Chociaż takie klasyczne kawałki mniej ich interesują, wolą rap albo hip-hop… Zresztą sami też próbują tworzyć muzykę i pisać do niej tekst, a ja im w tym pomagam.
– Jasne – pokiwała głową. – Bardzo kreatywne zajęcie.
– A ty lubisz śpiewać, Isabelle?
– Bardzo lubię! – odparła wesoło. – Ale tylko pod prysznicem, kiedy nikt nie słyszy!
Znów roześmiali się oboje. Victor przyglądał jej się spod oka, popijając piwo.
– Wiesz… super się z tobą rozmawia – podjął po chwili milczenia. – Ale tak obserwuję cię od samego początku i mam wrażenie, że… nie pogniewaj się tylko za to, co powiem… że jesteś bardzo… hmm, poważną osobą.
– Poważną? W jakim sensie? – zdziwiła się Iza.
– W sensie takiego ogólnego zachowania… sposobu mówienia… nie wiem, jak to ująć – zawahał się. – Powiedz mi, czy popełnię wielką gafę, jeśli zapytam, ile masz lat?
– Ależ skąd! – uśmiechnęła się. – Jestem jeszcze w wieku, którego kobieta się nie wstydzi. W sierpniu skończę dwadzieścia dwa.
– Dwadzieścia dwa – powtórzył, kiwając lekko głową. – Ja mam prawie dwadzieścia sześć. Czyli jesteś ode mnie cztery lata młodsza. Ale jak porównam cię z moimi koleżankami i znajomymi dziewczynami… Zachowujesz się zupełnie inaczej. Jak co najmniej trzydziestolatka.
– No proszę! – roześmiała się Iza. – Czy to miał być komplement?!
– Oczywiście – przytaknął z powagą. – Mówię to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu.
– Cóż… w takim razie dziękuję – odparła z lekkim zmieszaniem. – Może to dlatego, że…
Przerwał jej przeciągły aplauz reszty towarzystwa i tumult odsuwanych krzeseł, z których wszyscy zrywali się ze śmiechem.
– Co się dzieje? – zdziwił się Victor.
– Nie wiem – pokręciła głową równie zdziwiona Iza. – Zaraz zapytam, o co chodzi. Może będą już wnosić tort?
Jednak nie widziała jeszcze żadnych przygotowań do podania tortu urodzinowego, które zaplanowane było na znacznie późniejszą godzinę. Już miała zapytać o powód zamieszania siedzącą po jej drugiej stronie Ninę, ale nim zdążyła to zrobić, Majk klasnął w ręce i ogłosił donośnie, że zaprasza wszystkich na parkiet, gdzie solenizanci zatańczą dla gości „tradycyjnego już”, jak to ujął, walca.
– A kto chce i umie, niech do nas dołącza! – dodała wesoło Lodzia.
Wsunęła rękę pod ramię swojego męża, podnosząc na niego oczy, on zaś sięgnął po jej drugą dłoń i podniósł ją do ust, po czym ogarnął ją na chwilę ramieniem i czule ucałował we włosy. Iza z mimowolnym wzruszeniem obserwowała ten ciąg gestów, które kryły w sobie niewyrażalny słowami ładunek uczuć i które już po raz kolejny przywołały jej na pamięć obraz Roberta wyprowadzającego ze szczęściem w oczach z kościoła Amelię w białej sukni…
– Będą tańczyć walca – wyjaśniła Victorowi.
– Walca? – podniósł brwi z niedowierzaniem. – Tutaj?
– Właśnie ja też jestem zdziwiona – odparła zgodnie z prawdą Iza. – Ale tak powiedział przed chwilą mój szef, więc na pewno tak będzie.
– Ach, twój szef? Czyli Michel? – upewnił się, wskazując na Majka, który podszedł właśnie do Pabla i Lodzi, by ustalić szczegóły dotyczące zapowiedzianego tańca.
– Tak, Michel – skinęła głową z uśmiechem. – Pracuję u niego, tu, w tej restauracji.
– Faktycznie, Lea coś wspominała – przypomniał sobie Victor. – Nie skojarzyłem, że to tutaj… I co konkretnie robisz?
– Jestem kelnerką. Tyle że dzisiaj mam wolne i wyjątkowo jestem na urodzinach jako gość, ale w każdy inny dzień pracuję zwyczajnie na sali.
– Rozumiem… i jednocześnie studiujesz, tak? – zerknął na nią badawczo.
– Tak. Ale jestem dopiero na pierwszym roku. Po maturze miałam dwa lata przerwy.
Victor chciał jeszcze o coś ją zapytać, ale w tym momencie wszyscy goście z przyjęcia urodzinowego zostali poproszeni o pilne przejście w pobliże parkietu, z którego Tom z Antkiem naprędce usunęli kilka pustych stolików i krzeseł, by odsłonić jak największą przestrzeń. Siedzący na sali ludzie zinterpretowali to jako przygotowania do dyskoteki, którą w Anabelli uruchamiano niemal codziennie, i zaczęli zrywać się od stolików, jednak Majk zatrzymał ich i poprosił o to, by na jeden utwór pozostawić parkiet wolny, obiecując, że potem odda go do dyspozycji wszystkich gości lokalu.
– Przed nami walc urodzinowy moich przyjaciół – wyjaśnił przez mikrofon, gestem ręki zapraszając Lodzię i Pabla na środek. – To już kolejny taki taniec, rok temu wykonali go po raz pierwszy i jeśli tak dalej pójdzie, stanie się to tradycją naszego klubu!
Słowa te zostały przywitane owacją przyjaciół, na sali coraz więcej zaciekawionych osób opuszczało stoliki i podchodziło do parkietu. Również kelnerki i ochroniarze z Anabelli stłoczyli się zgodnie w pobliżu konsoli Antka, tuż za plecami szefa, żeby popatrzeć na urodzinowego walca w wykonaniu solenizantów. Stojąca wraz z Victorem po drugiej stronie parkietu Iza, mając teraz Majka dokładnie vis-à-vis, przyglądała mu się bacznie, próbując wyczytać na jego twarzy oznaki emocji, które niewątpliwie musiały szarpać jego duszą, kiedy mówił o walcu… Jednak nie było po nim widać ani śladu wzruszenia czy melancholii, mówił pewnym siebie głosem, uśmiechał się beztrosko i z pełną swobodą nadzorował przygotowania do tańca.
„Świetnie się kamufluje” – pomyślała nie bez uznania. – „Jest mentalnie przygotowany na odgrywanie swojej roli i nie wypadnie z niej, dopóki coś go nie zaskoczy albo nie wytrąci z równowagi… Hmm… skąd ja to znam?” – uśmiechnęła się smutno do siebie.
Tymczasem Lodzia powiedziała coś do Pabla, który natychmiast szybkim krokiem podszedł do Majka i przekazał mu najwidoczniej jej prośbę, ten bowiem skinął głową i ponownie podniósł do ust mikrofon.
– Na życzenie naszej solenizantki, której rozkazy jestem zobowiązany spełniać niczym dobra wróżka, do tańca mogą dołączyć też inne pary! – oznajmił, wywołując tym aplauz w towarzystwie otaczającym parkiet. – Warunkiem jest tylko to, że muszą umieć tańczyć walca!
Iza przetłumaczyła jego słowa Victorowi, który domagał się wyjaśnienia przyczyny tego wybuchu entuzjazmu.
– Ach, super! – podchwycił, wskazując na parkiet, na którym obok Lodzi i Pabla stanęła witana owacją kolejna para, czyli Ania i Jean-Pierre, a w jednym z krańców jakieś dwie pary nieznajomych studentów. – Idziemy w takim razie i my! Zatańczysz ze mną, Isabelle!
– Ale… ja nie umiem! – wystraszyła się Iza, natychmiast cofając się o krok. – Nie, Victor, wybacz, ale ze mną to nie…
– Nauczę cię – zapewnił ją spokojnie, stanowczym gestem ujmując jej dłoń i pociągając ją na parkiet. – Staniemy sobie tu z boku, nie będziemy rzucać się w oczy. Ale zatańczymy.
– Nie, naprawdę… – broniła się Iza, szczerze przestraszona wizją wzięcia udziału w publicznym walcu, o którego tańczeniu nie miała najbledszego pojęcia. – Ja się nie nadaję, poczekaj, pomogę ci poszukać jakiejś lepszej partnerki…
– Nie chcę innej – zaprotestował Victor, nie pozwalając jej wyrwać dłoni ze swojej. – Chcę zatańczyć z Isabelle! Isabelle musi poczuć magię tańca! Chodź, nie przejmuj się, zaraz pokażę ci, jak to się robi. No, chodź… szkoda czasu!
Przyciągnął dziewczynę do siebie i objął ją wpół, pokazując jej, w jaki sposób powinna ułożyć dłoń na jego ramieniu. Choć perspektywa przymusowego tańca mocno ją zdenerwowała, Iza zrezygnowała jednak z protestów, uznawszy, że jej dzisiejsza rola francuskojęzycznej damy do towarzystwa powinna objąć i takie fanaberie belgijskiego gościa… Skupiła się zatem w pełni na tym, by jak najprecyzyjniej wykonywać jego polecenia.
– Odchyl się ode mnie trochę mocniej, o tak, do tyłu, razem z głową – pouczał ją ciepłym, spokojnym głosem Victor. – Nie, nie tak… zobacz, jak robią to Anne i Lea – wskazał na dwie pary przygotowujące się do tańca na środku parkietu. – Widzisz? O właśnie, teraz jest idealnie. Dobra, to tak będziemy tańczyć, ale najpierw szybko pokażę ci podstawowe kroki. Popatrz teraz na nogi… ja robię tak… a ty tak…
– Nie wiem, czy dam radę, Victor – pokręciła głową Iza, nieporadnie próbując naśladować jego ruchy. – Ja się boję, że to się nie uda i tylko narobię ci wstydu… sobie zresztą też…
– Spokojnie – uśmiechnął się, nie wykazując ani cienia niechęci wobec jej niezręcznych i sztywnych gestów. – Rozluźnij się, Isabelle, nie myśl o tym, że nie znasz dobrze kroków, to jest w tym wszystkim najmniej ważne. Ja będę cię prowadził, a ty postaraj się po prostu robić mniej więcej to co ja. Okej?
– Okej – odparła blado, poprawiając ułożenie dłoni na jego ramieniu.
Czuła, że dłoń ta zaczyna pocić jej się z nerwów, a zaciskające się mimowolnie palce nieelegancko gniotą mu rękaw koszuli. Okoliczność ta zestresowała ją jeszcze bardziej, podobnie jak fakt, że zwracali na siebie uwagę innych ludzi. Mimo że zajęli miejsce na samym skraju parkietu, a największe zainteresowanie budzili stojący na środku Lodzia z Pablem oraz Ania z Jean-Pierrem, par przygotowujących się do walca było tylko kilka, więc w nieunikniony sposób część spojrzeń spoczęła i na nich. Jeszcze większe zmieszanie wywołała w niej entuzjastyczna reakcja Basi, Oli, Klaudii i Chudego stojących po drugiej stronie parkietu, koledzy z ekipy zauważyli bowiem, że Iza będzie tańczyć, i dopingowali ją z daleka machaniem rękami i podnoszeniem w górę kciuków.
„Przecież ja nie umiem…” – myślała w popłochu, bezmyślnie gniotąc jeszcze mocniej rękaw koszuli Victora w tym miejscu jego ramienia, gdzie kazał jej ułożyć dłoń. – „Ależ będzie wstyd! Dziewczyny będą miały z czego się śmiać…”
Do grupy kelnerek dołączył teraz także Tom, któremu Chudy pokazał Izę i obaj pomachali do niej przyjacielskim gestem. Również Antek zerknął z rozbawieniem w jej stronę zza swojej konsoli. Na szczęście pozostali goście skupiali wzrok na dwóch głównych parach, na które skierowano strumień światła z wiszącego pod sufitem reflektora.
– Uwaga, gotowi?! – zawołał do mikrofonu donośnym, wesołym głosem Majk. – Antek, dawaj muzykę!
Rozbrzmiały pierwsze takty walca. Iza z nerwów zadrżała całym ciałem, światełka zawirowały jej przed oczami, przez moment poczuła się jak ogłuszona.
– Odwagi, Isabelle! – szepnął Victor, zbliżając usta do jej ucha. – Nie denerwuj się, po prostu rób to co ja!
Płynnym, miękkim gestem przygarnął ją do siebie i pociągnął w rytm tańca. Iza bezwolnie i bezradnie poddała się jego ruchom, w których nawet taka ignorantka jak ona od razu wyczuła stanowczość i technikę wytrawnego tancerza. On zaś, pochylając się do niej, cierpliwie szepcząc jej do ucha kolejne instrukcje, prowadził ją swobodnie po bocznej części parkietu, zupełnie niezrażony tym, że nogi plątały jej się nieporadnie i że kilka razy mocno przydepnęła go obcasem.
– Świetnie, Isabelle! – pochwalił ją, gdy, ochłonąwszy z pierwszego oszołomienia, skupiła się na tym, by jak najwierniej naśladować jego gesty i poddawać im się jak najposłuszniej. – Doskonale! Czujesz to! W parę tygodni zrobiłbym z ciebie rewelacyjną tancerkę!
Nieco już uspokojona podniosła głowę, by uśmiechnąć się do niego, a wtedy napotkała ciepłe spojrzenie jego szaroniebieskich oczu, które nie wiedzieć czemu skojarzyły jej się z oczami Daniela… Skojarzenie to zdziwiło ją samą, bo Victor nie był do niego ani trochę podobny, po chwili jednak myśl ta wywietrzała jej z głowy, jej wzrok padł bowiem na tańczące nieopodal pozostałe pary, z których uwagę przyciągali w szczególności Ania i Jean-Pierre. O ile bowiem Lodzia i Pablo, choć idealnie zgrani ze sobą, z wiadomych względów tańczyli zachowawczo i ostrożnie, o tyle tamci dosłownie szaleli po parkiecie, w pełni demonstrując swą pasję i mistrzostwo.
Zgrabna sylwetka Ani w bordowej sukience migała wzdłuż parkietu w serii rozmaitych figur tanecznych, których inicjatorem i perfekcyjnym wykonawcą był Jean-Pierre. Mężczyzna jeszcze przed rozpoczęciem tańca zrzucił z siebie marynarkę i pozostał tylko w kremowej, rozpiętej pod szyją koszuli, która uwydatniała każdy ruch jego mięśni, przy czym wydawało się, że nie wkłada w taniec żadnego wysiłku, tak płynne i miękkie były jego ruchy.
Również Lodzia zwróciła uwagę na ich modelowy taniec, obserwowała ich przez dłuższą chwilę zza ramienia męża, po czym zatrzymała się zafascynowana, mówiąc coś na ucho Pablowi. Ten, również przerwawszy taniec, z uśmiechem skinął głową i objąwszy ramieniem jej połyskującą na srebrzysto sylwetkę, sprowadził ją z parkietu. Oboje przystanęli obok reszty towarzystwa z przyjęcia urodzinowego i przyglądali się tańczącym, wymieniając z przyjaciółmi pełne uznania uwagi, jak można było odgadnąć po ich minach i gestach.
Dostrzegłszy, że jedna z par wycofała się już, Iza natychmiast skorzystała z okazji, by zrobić to samo, Victor zaś nie protestował, on bowiem również z widoczną przyjemnością obserwował taniec swoich przyjaciół.
– Mistrz Jean-Pierre! – powiedział z podziwem, wpatrując się w tańczącą parę. – Jak zawsze niezrównany!
Szczęśliwa, że nie musi już dłużej męczyć się w swym niezdarnym tańcu, o którego tajnikach nie miała zielonego pojęcia, Iza z radością przyznała mu rację. Ona także była pełna podziwu dla obojga tancerzy, którzy płynęli po parkiecie, zagarniając uwagę i sympatię całej sali, w tym stojącej w pobliżu konsoli Antka grupki pracowników Anabelli. Chociaż ci z początku obserwowali głównie swoją koleżankę, ze śmiechem dopingując ją z daleka, po jej wycofaniu się skupili wzrok na głównej parze, dzięki czemu Iza znów mogła wtopić się w tłum i pozostać wraz z Victorem na uboczu w bezpiecznym półmroku.
„Wspaniale tańczą” – myślała, śledząc zafascynowanym wzrokiem ich idealnie zgrane sylwetki. – „Para jak z bajki… ileż oni musieli ćwiczyć, żeby dojść do takiej wprawy!”
Nagle w jej głowie cichym echem odezwał się smutny, znajomy głos. Od ponad sześciu lat ani razu nie stanąłem z nikim na parkiecie, chociaż kiedyś tańczyłem bardzo dużo… Spojrzenie Izy natychmiast oderwało się od spektakularnego widoku tańczącej pary i przeniosło się w stronę, gdzie wcześniej stał Majk. Nie było go już tam… Dopiero po dłuższej chwili badawczego wpatrywania się w tłum tonący w półmroku po przeciwnej stronie parkietu, zauważyła jego postać wycofaną w głęboki cień i nonszalanckim gestem opartą o róg ściany. Kiedy go dostrzegła, śledzące tancerzy światło reflektora omiotło akurat przypadkowym strumieniem tamtą część sali i na kilka sekund jasno oświetliło jego twarz. Jej tkliwy i pełen bólu wyraz sprawił, że wrażliwe serce Izy ścisnęło się smutkiem i współczuciem.
„Jesteś jak ja” – pomyślała, ignorując już teraz zupełnie tańczących i usiłując znów wyłowić z mroku jego twarz. – „Biedaku… Gdyby mój Misio tańczył tu ze swoją ukochaną, a ja musiałabym na nich patrzeć, nie mając już żadnej nadziei na odmianę losu, wyglądałabym pewnie dokładnie tak jak ty. Choć nie, nieprawda… wyglądałabym znacznie gorzej. Ty i tak nieźle się trzymasz. Ale ile to cię musi kosztować…”
W tym samym momencie tańcząca para zbliżyła się do tamtego skraju parkietu, a podążający za nimi strumień światła znów padł na twarz Majka, po czym gwałtownie przesunął się na część sali, gdzie stali Iza i Victor. Majk, który dotychczas nie odrywał oczu od wyeksponowanej światłem reflektora sylwetki Ani, przecknął się nagle, po czym, tknięty najwidoczniej tą samą intuicją co na początku imprezy, zerknął w głąb sali dokładnie w chwili, gdy światło przesunęło się po twarzy Izy. Niewytłumaczalnym instynktem wyłowił jej postać ze stojącego w półmroku tłumu i na króciutki ułamek sekundy znów spotkały się ich oczy…
Iza szybko odwróciła wzrok, wiedziała jednak, że zrobiła to za późno, i ogarnął ją wstyd, poczuła się bowiem jak wścibski, potępienia godny podglądacz. Cofnęła się nieco, by schować twarz za ramieniem Victora i przez kilkanaście sekund z ostentacyjnie obojętną miną wpatrywała się w podłogę. Dopiero po tym czasie ostrożnie podniosła głowę i znów, starając się, by wyglądało to na przypadkowy gest, rzuciła okiem w stronę, gdzie stał Majk. Jego jednak już tam nie było. W międzyczasie opuścił swoje miejsce w mrocznym kącie i odszedł szybkim krokiem w stronę baru. Iza w ostatniej chwili wychwyciła tylko zarys jego ramion i tyłu głowy, kiedy znikał w drzwiach prowadzących na zaplecze.
_______________________________________________________
* Ah, c’est vous! (fr.) – Ach, to pani!
** Et si tu n’existais pas, dis-moi pour qui j’existerais (fr.) – A gdybyś nie istniała, powiedz, dla kogo ja bym istniał (pierwsze słowa wspomnianego utworu Joe Dassina).