Anabella – Rozdział XXVI
– Naprawdę zrobiłaś piorunujące postępy – pochwaliła Lodzię Iza po zakończonej lekcji francuskiego. – Sama widzisz. Trochę praktyki i od razu jakie efekty!
– To prawda, ja też to czuję – przyznała Lodzia, która na ten komplement aż zarumieniła się z radości. – Przez kilka dni bardzo dużo rozmawiałam z Lucasem, na początku niewiele rozumiałam, ale potem coraz więcej i więcej… a pod koniec to już bezbłędnie łapałam sens, nawet jak nie rozumiałam wielu słów. To było takie fajne! Chociaż wiadomo, że Lucas starał się mówić do mnie jak najprostszym językiem – zastrzegła z uśmiechem. – Gdyby mówił normalnie, nie rozumiałabym pewnie nawet połowy… Ale i tak niczego bym nie załapała bez tych wcześniejszych lekcji z tobą. Jestem ci bardzo wdzięczna, Iza, te korki to był strzał w dziesiątkę!
– Teraz możemy pracować na dużo wyższym poziomie – stwierdziła Iza, również mile połechtana tym odwzajemnionym komplementem. – Na pewno będziemy dużo rozmawiać, ale popracujemy też nad pismem, bo ono jest ważne, a ortografia francuska, jak sama wiesz, łatwa nie jest.
– Będę sumiennie wykonywać wszystkie twoje zalecenia – zapewniła ją Lodzia. – Opłaca się być wzorowym uczniem takiej nauczycielki! A teraz napij się jeszcze trochę herbaty. Jak ci smakuje ta cytrynowa?
– Jest rewelacyjna – przyznała Iza, chętnie sięgając po filiżankę, do której Lodzia dolała aromatycznego, lekko dymiącego płynu z porcelanowego imbryczka. – Uwielbiam herbaty owocowe, do których są dodane prawdziwe suszone owoce, a nie sam aromat. A ta twoja cytrynka smakuje jak żywa!
Siedziały we dwie w niebieskim salonie Lodzi na półgodzinnej pogawędce przy herbacie, jaką urządzały sobie zazwyczaj po czwartkowej lekcji francuskiego. Od dwóch miesięcy utarł się już schemat, według którego po zajęciach, które obie kończyły o tej samej porze, umawiały się na przystanku i jechały razem autobusem do Lodzi, zaś po zakończonej lekcji i krótkiej pogawędce uczennica odwoziła swą nauczycielkę samochodem do domu. Iza za każdym razem miała z tego powodu wyrzuty sumienia, jednak Lodzia tak bardzo nalegała na tę drobną przysługę i tak cieszyła się ze wspólnej przejażdżki, zapewniając, że to dla niej czysta przyjemność, że Iza nigdy nie umiała jej odmówić. Był to zresztą kolejny pretekst do przedłużenia rozmów, które obie bardzo lubiły i w których z tygodnia na tydzień odkrywały przed sobą coraz więcej tajemnic.
Dziś głównym tematem rozmowy była oczywiście zakończona w weekend wizyta belgijskich gości, która obu dziewczynom pozwoliła na podszkolenie francuskiego, oczywiście każdej na swoim poziomie, czego Lodzia nie omieszkała wielokrotnie podkreślić, wyrażając tym samym swe nieustające uznanie dla umiejętności językowych Izy.
– A Victor nie odstępował cię ani o krok! – zauważyła wesoło, podsuwając jej zapraszającym gestem talerzyk z herbatnikami. – Nawet w niedzielę, kiedy odprowadzaliśmy ich na dworzec, w kółko nawijał o swojej Isabelle! Serio! Non stop tylko Isabelle i Isabelle…
Iza uśmiechnęła się, upijając kolejnego łyka herbaty. Od kilkunastu minut zbierała się w duchu na odwagę, by poruszyć z Lodzią temat, który kojarzył jej się z Victorem i w pewnym stopniu zajmował jej myśli już od paru dni, jednak ciągle nie miała do tego pretekstu.
– Lucas mówił, że nawet tańczyliście z nami walca – podjęła Lodzia, jakby czytając w jej myślach. – Ja się nie zorientowałam, bo Ania i Jean-Pierre skradli nam cały show, a wcześniej sama też trochę tańczyłam…
– Ale tylko trochę – zauważyła z wymownym uśmiechem Iza.
– Tak, odrobinkę! – zaśmiała się Lodzia. – Jestem zapaloną amatorką tańca, więc nie mogłam odmówić sobie chociaż paru taktów, ale wolałam nie przeforsowywać, walc jest jednak wymagający… Zresztą bandziorek miał ogromne wątpliwości, czy to mi aby na pewno nie zaszkodzi, więc nie chciałam go stresować. Tak czy inaczej, wracając do tematu, nie zauważyłam, że Victor zaprosił cię wtedy do tańca!
– Zaprosił – przyznała z zawstydzeniem Iza. – Tylko że ja ani w ząb, aż mi głupio było, że tak mu psuję szyki… I właśnie to jest coś, o czym chciałam z tobą porozmawiać, Lodziu.
– Ze mną? – zdziwiła się Lodzia.
– No tak… – pokiwała niepewnie głową. – Bo widzisz… ja bym chciała pouczyć się trochę tego walca. Victor już zapowiedział, że nauczy mnie, kiedy będzie tu następnym razem, i nie wątpię, że będzie chciał to zrobić. Podtrzymaliśmy kontakt i myślę, że nadal będziemy go podtrzymywać, więc kiedy przyjedzie tu za jakiś czas, nie będę mogła wymówić się od tej nauki. Tylko że… ja się strasznie wstydzę tego, że taka ze mnie niezdara – uśmiechnęła się skonfundowana. – I pomyślałam, że dobrze by było, gdybym pouczyła się już teraz, i że ty… mogłabyś pokazać mi, jak to się robi. Tak dobrze umiesz tańczyć walca…
– Ach! – uśmiechnęła się porozumiewawczo Lodzia. – Rozumiem. Chciałabyś nauczyć się tego sama i zaskoczyć Victora, kiedy przyjedzie tu przekonany, że nie umiesz tańczyć?
– No… coś takiego – przyznała Iza. – Chociaż przede wszystkim chciałabym nauczyć się tego tak po prostu, dla samej siebie.
– Wiesz, Izunia… to jest bardzo fajny pomysł! Ale będzie miał minę! – zaśmiała się Lodzia, chwytając Izę za rękę i ściskając ją serdecznie. – Chętnie ci w tym pomogę, sama też uwielbiam robić takie niespodzianki! Możemy pouczyć się kroków w czasie tej naszej wolnej półgodziny po francuskim, przecież nic nie przeszkadza, żebyśmy sobie przy tym rozmawiały! Co o tym myślisz?
– Dziękuję ci, Lodziu – uśmiechnęła się Iza, czując ulgę, że częściowo ma to za sobą. – Będę ci bardzo wdzięczna. Oczywiście nie chciałabym, żebyś się męczyła – zastrzegła, zerkając na jej coraz mocniej zarysowujący się pod sukienką brzuch. – Pokazałabyś mi tylko podstawowe kroki, wprowadziłabyś mnie w najważniejsze tajniki walca, a ja ćwiczyłabym to już sobie sama na sucho… rozumiesz, co mam na myśli?
– Oczywiście, że rozumiem – skinęła głową Lodzia. – Ale dla mnie to żaden problem, wręcz czysta przyjemność. Uwielbiam walca… Poza tym w ten sposób będę mogła odwdzięczyć ci się jakoś za tę wielką przysługę, którą mi wyświadczyłaś.
– E tam, przysługę… Ja właśnie chciałabym załatwić to inaczej – odparła niepewnie Iza. – Nie pogniewaj się, Lodziu, ale ja od początku głupio się czuję z tym, że płacisz mi za te śmieszne lekcje francuskiego…
– No coś ty! – obruszyła się Lodzia. – Za pracę przecież się płaci!
– Niby tak… ale dla mnie te lekcje z tobą to żadna praca zawodowa – zapewniła ją Iza. – Traktuję to jako przyjemność. A to, że mogłam poznać Victora… i całą resztę… to dla mnie zaszczyt i jestem ci bardzo wdzięczna, że mi to umożliwiłaś. Zaproszenie na trzydniową imprezę to też nie było byle co, więc to nie ty masz dług względem mnie, tylko ja względem ciebie… Dlatego czułabym się zręczniej, gdybyśmy zrobiły handel wymienny.
– Handel wymienny – powtórzyła cicho Lodzia.
– Tak – podchwyciła z zapałem Iza. – Już od paru dni o tym myślę i uważam, że tak będzie najlepiej. Ja będę uczyć cię francuskiego, a ty w zamian będziesz mnie szkolić w tańcu. Na razie skupiłabym się na walcu, ale potem może pokażesz mi i inne? I będziemy rozliczać się bezgotówkowo. Proszę cię, Lodziu… zgódź się na taką wymianę. Będę się z tym o wiele lepiej czuła. Przecież gdybym miała pójść na lekcje do szkoły tańca, musiałabym za nie zapłacić, więc i tak na jedno by wyszło…
Perswazyjny ton Izy wywołał efekt i po chwili namysłu Lodzia, choć bez entuzjazmu, przyjęła propozycję.
– Ale pod jednym warunkiem – zaznaczyła poważnie. – Działamy w trybie godzina za godzinę. Jeśli z jakiegoś powodu nie będę mogła zapłacić ci za ten francuski lekcją tańca, będę płacić pieniędzmi, jak do tej pory. Za nic w świecie nie zgodzę się na to, żebyś była stratna. Zgoda?
– Zgoda – uśmiechnęła się Iza. – Dziękuję ci, Lodziu. I obiecuję, że nie będę za bardzo męczyć cię fizycznie, chcę tylko, żebyś mi to pokazała i wytłumaczyła. Możemy nawet rozmawiać przy tym po francusku, przy okazji nauczę cię słownictwa związanego z tańcem…
– O, świetny pomysł! – ożywiła się Lodzia. – To mi się podoba! Ale rozumiem, że nikomu o tym ani słowa, żeby była niespodzianka dla Victora? – mrugnęła do niej wesoło.
– Może tak być – zgodziła się równie wesoło Iza.
„Nauczę się tego” – pomyślała stanowczo, myjąc wieczorem zęby przed wąskim lustrem w łazience pana Stanisława. – „Już nigdy więcej nie zrobię na parkiecie takiej obory, jaką odstawiłam tydzień temu! Zresztą… nie powiem, że nie chciałabym zobaczyć miny Victora… Przyjedzie tu za pół roku czy za rok, znowu poprosi mnie do tańca i… ależ się zdziwi! Lodzia ma rację, to będzie fajna niespodzianka!”
***
Na sali było pustawo, wtorkowy wieczór tuż po długim majowym weekendzie nie ściągnął zbyt dużo gości, tym bardziej że wielu studentów pochodzących spoza Lublina jeszcze nie wróciło do miasta. Iza, która tego dnia miała zmianę od osiemnastej do północy, przebrała się bez pośpiechu w pokoju kelnerek i zameldowała się po bieżące instrukcje u Basi. Ta nadzorowała właśnie pracę na sali, gdzie Ola, Alicja i Kamila sprzątały specjalnie wydzielony, nakryty białym obrusem stół. Jak poinformowała ją Ola, na stole tym odbył się i zakończył zaledwie pół godziny wcześniej służbowy obiad Krawczyka, którym ów podejmował kilku swoich kontrahentów.
– Pytał o ciebie – mrugnęła do niej znacząco.
– Serio? – zmroziła się natychmiast Iza.
– Serio! Był bardzo rozczarowany, że cię nie zastał, a nie mógł zostać z tymi ludźmi dłużej niż do wpół do szóstej, mieli potem jakąś wizytę kurtuazyjną… Chodź, pomożesz mi zwinąć ten obrus. Trzeba będzie jak najszybciej oddać go do pralni, zobacz, jakie plamy po czerwonym winie!
Iza mechanicznymi ruchami przystąpiła do pomocy przy ściąganiu ze stołu i zwijaniu wielkiego białego obrusa. Niepokój i wyrzuty sumienia szarpały jej sercem. A więc Krawczyk pytał o nią! Pytał, bo przecież ciągle zwlekała z odpowiedzią na jego ofertę pracy, choć już tydzień wcześniej minął wyznaczony termin. Nie odpowiedziała mu dotąd ani słowem, nie odezwała się do jego intendentki i od tamtej przedświątecznej rozmowy nie dała znaku życia. To mogło wszak wyglądać nieuprzejmie, wręcz niegrzecznie…
Od kilkunastu dni Iza codziennie podświadomie obawiała się, że wpadnie na Krawczyka w Anabelli, jednak do tej pory, pomijając ów krótki i dziwny epizod z urodzin Lodzi, kiedy widziała go ukrywającego się w cieniu za drewnianym przepierzeniem, jakoś udawało jej się go unikać. Z relacji koleżanek wiedziała, że już kilka razy był tu w godzinach popołudniowych, zawsze w towarzystwie elegancko ubranych ludzi, jednak ponieważ ona przychodziła dopiero na nocną zmianę, nie tylko nigdy na niego nie trafiła, ale wręcz żywiła cichą nadzieję, że zupełnie o niej zapomniał. Tak zresztą byłoby najlepiej, oszczędziłoby jej to nieprzyjemnej i trudnej rozmowy… Od pewnego czasu Iza nosiła bowiem w sercu postanowienie, że odpowie mu odmownie.
W pierwszych dniach po rozmowie z Krawczykiem i przekalkulowaniu na zimno tego, co jej zaoferował, doszła do jednoznacznego wniosku, że jest to prawdopodobnie jej wielka życiowa szansa, która może się już nigdy nie powtórzyć i której nie wolno jej zmarnować. Jedynym minusem zmiany pracy byłoby opuszczenie życzliwego zespołu Anabelli, jednak czy powinna brać pod uwagę tak emocjonalne argumenty, gdy szło o jej przyszłość i szybką stabilizację finansową? Rozbudzona kosmicznymi cyferkami wyobraźnia podsuwała jej przed oczy kuszącą wizję bogatej cioci Izy zajeżdżającej wypasionym autem przed dom Amelii w Korytkowie, ze stosem drogich prezentów dla siostry, szwagra i ich przyszłych, hipotetycznych dzieci, które będą dla niej wszak jak własne…
Jednak w miarę upływu czasu wizja ta coraz mniej ją podniecała, a za to ogarniały ją coraz większe wątpliwości. A jeśli praca u Krawczyka wcale nie da jej satysfakcji? Może trafi w ręce jakiejś nieznośnej, wyrachowanej intendentki, która będzie nadużywać swojej władzy? Przecież nie będzie mieć do czynienia bezpośrednio z Krawczykiem, on zresztą też jako pracodawca może okazać się twardy i bezwzględny, ona zaś miała studia i inne zobowiązania, w świetle których pieniądze były mniej ważne niż spokój ducha i elastyczny grafik… W Anabelli zarabiała całkiem nieźle, nie miała powodów do tego, by narzekać, zwłaszcza że oprócz regularnej pensji na jej konto w każdym miesiącu wpadała jakaś premia… Choć nie próbowała już rozmawiać o tym z szefem, wiedząc, że ten temat go denerwuje, owe dodatkowe wpływy były dla niej ogromną motywacją do uczciwej, a niekiedy i ofiarnej pracy. Poza tym… czy gdziekolwiek zdoła znaleźć lepszego pracodawcę niż Majk?
Iza nie ukrywała przed samą sobą, że to właśnie osoba Majka była tu decydująca. Po wizycie Belgów i kilku rozmowach w trybie terapii, w trakcie których jej relacja z nim pogłębiła się i nabrała nowej treści, nie miałaby serca pójść do niego i ni stąd, ni zowąd powiedzieć mu w twarz, że opuszcza jego firmę, w dodatku na rzecz Krawczyka, za którym, eufemistycznie mówiąc, szef raczej nie przepadał. Myśl o tym, że miałaby przeprowadzić z nim taką rozmowę, zwyczajnie nie mieściła jej się w głowie… Nie miała wątpliwości, że odebrałby to jako swego rodzaju zdradę, nadużycie zaufania, którym tak bezwarunkowo ją obdarzył, i że dla niej samej byłby to psychiczny ciężar, którego na dłuższą metę mogłaby nie unieść. Pomijając to, jak wiele mu zawdzięczała (nie zapomniała bowiem o tamtym ponurym grudniowym popołudniu, kiedy to nieznajomy przechodzień w ostatniej chwili powstrzymał ją przed wbiegnięciem pod maskę samochodu), za bardzo już polubiła tego wesołego zgrywusa o skrywanym pod maską cynizmu romantycznym sercu, żeby świadomie sprawić mu taką przykrość. A może po prostu była zbyt wrażliwa i odpowiedzialna, żeby zawieść człowieka, który zaufał jej do tego stopnia, że powierzył jej swoje najintymniejsze tajemnice? Nieważne. Choć nie umiała do końca wytłumaczyć sobie własnych motywacji, jedno było pewne – nie mogła i nie chciała odchodzić z Anabelli.
Dlatego wiadomość o tym, że Krawczyk dopytywał o nią, a nawet wykazał rozczarowanie jej nieobecnością, na nowo wpędziła ją w stan niepewności i z miejsca popsuła jej humor. Zrozumiała w lot, że jednak nie uniknie rozmowy z ekscentrycznymi milionerem i że raczej nie będzie to przyjemna przeprawa… Zresztą może dla świętego spokoju warto byłoby załatwić to jak najprędzej?
„Tylko że nie mam do niego bezpośredniego numeru telefonu” – pomyślała z niechęcią, pomagając Kamili umyć stół i poustawiać równo krzesła. – „Do tej intendentki bez sensu dzwonić, przecież dał mi kontakt do niej tylko dla załatwienia formalności przy pozytywnej decyzji. On zresztą nie spodziewa się innej… Uff, będzie ciężko!”
– Iza, szef zostawił dla ciebie jakieś faktury do ogarnięcia – oznajmiła jej Basia, kiedy wracała wraz z Olą na zaplecze. – Są u niego na biurku. Pojechał gdzieś z Krawczykiem, więc możesz sobie tam usiąść i zająć się tym, póki go nie ma. Zwłaszcza że teraz spokój na sali, potem możesz być bardziej potrzebna.
– Okej – skinęła głową Iza, kierując się posłusznie w stronę gabinetu szefa.
Od pamiętnej nocy po wycieczce z Belgami, kiedy to pomagała Majkowi segregować i opisywać faktury, czynność ta za obopólną zgodą weszła w skład jej normalnych obowiązków. Po kilku sesjach nad dokumentami szef zorientował się, że dziewczyna znakomicie radzi sobie nie tylko z fakturami, ale również z rozliczaniem podatków i wystawianiem umów cywilno-prawnych dla sezonowych pracowników czy innych podwykonawców doraźnie świadczących usługi firmie. Wśród tych ostatnich dominowali ostatnio ludzie z ekipy zajmującej się opóźnionym już mocno remontem męskiej łazienki, a do tego doszło jeszcze kilku nowych dostawców, z którymi szef zdecydował się nawiązać współpracę, dlatego pracy na polu obsługi finansowej od tej strony nie brakowało.
Choć szef sam, jak wyjaśnił któregoś razu Izie, miał wykształcenie ekonomiczne i wszelkie kompetencje do rozliczania dokumentów oraz ogromne doświadczenie praktyczne, z całego serca nienawidził tej roboty, a prowadząc firmę i nadzorując wszelkie aspekty jej działania, na pracę papierkową miał niewiele czasu. Z tego względu, choć z założenia starał się osobiście panować nad finansami firmy i od lat bronił się przed zatrudnieniem księgowej na odrębnym stanowisku, w podbramkowych sytuacjach korzystał niekiedy ze wsparcia zewnętrznych jednostek, zwłaszcza przy rozliczaniu podatków. Dlatego z wielką satysfakcją przyjął w tym aspekcie pomoc Izy, której pomimo niedługiego stażu znajomości ufał w stu procentach, a która po latach prowadzenia wraz z Amelią sklepu posiadała odpowiednią do tego wiedzę oraz doświadczenie.
Zespół Anabelli szybko przyjął do wiadomości, że od tej pory Iza jest prawą ręką szefa do spraw finansów (z wyłączeniem wynagrodzeń, którymi zajmował się niezmiennie sam), dlatego pod jego nieobecność z bieżącymi problemami tej natury automatycznie zwracali się do niej. Ponieważ Majk stanowczo zaznaczył Basi, że w przypadku Izy obsługa rachunkowości firmy ma priorytet przed pracą na sali, jej czas spędzany na wykonywaniu obowiązków kelnerki uległ częściowej redukcji, proporcjonalnej do ilości obsługiwanych na bieżąco dokumentów. Łączyła zatem sprawnie obie funkcje w myśl tak bardzo cenionej w Anabelli idei elastyczności, a ponieważ na pracę papierkową szef udostępnił jej swój gabinet, kiedy pojawiała się konieczność uporządkowania dokumentacji, z przyjemnością zasiadała w jego wygodnym fotelu, by w relatywnej ciszy, z dala od hałasu i rozgardiaszu panującego na sali, skupić się na pracy, którą nawet całkiem lubiła.
Tego wieczoru również z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że czeka ją sesja rachunkowa, a dopiero potem regularna praca na sali. Wiszące nad nią widmo nieuniknionej rozmowy z Krawczykiem nie nastawiało jej pozytywnie do życia i myśl o tym, że przynajmniej przez pierwszą godzinę nie będzie musiała uśmiechać się służbowo do klientów, nieco podniosła ją na duchu. Tym bardziej, że na tym duchu w ostatnim czasie nie było jej lekko… Praca papierkowa, podobnie jak zajęcia na uczelni, pozwalała na stuprocentowe zaangażowanie umysłu, a potrzebowała tego teraz wyjątkowo – po to, by nie myśleć o Michale. O Michale, którego ukochaną sylwetkę znów kilka dni temu udało jej się zobaczyć choć z daleka…
***
To było w Korytkowie. W czasie długiego weekendu, kiedy przez kilka dni Anabella działała planowo tylko w trybie kawiarni, w związku z czym część pracowników mogła skorzystać z urlopu, Iza odwiedziła Amelię i Roberta, których potem miała nie widzieć aż do wakacji. Sklep prosperował, przewijały się przez niego całe tabuny klientów, a siostra i szwagier, choć zmęczeni codzienną pracą od rana do wieczora, manifestowali jak najlepsze humory. Ku zdumieniu Izy snuli też coraz ambitniejsze plany – mieli zamiar rozbudować powierzchnię sklepu, adaptując na ten cel przyległe budynki gospodarcze, w których dotąd mieścił się garaż i magazyn na narzędzia, a docelowo rozważali kompleksową przebudowę głównej części, polegającej na zerwaniu dachu i dobudowaniu piętra, na którym mogłoby się mieścić odrębne stoisko tekstylno-przemysłowe. Przebąkiwali nawet o zatrudnieniu już od czerwca dodatkowej sprzedawczyni, co jednoznacznie świadczyło o ich rosnących możliwościach finansowych.
Iza cieszyła się z sukcesu siostry i szwagra, żartując, że skoro początek okresu prosperity tak wyraźnie zbiegł się z jej wyjazdem z Korytkowa, to chyba znak, że do tej pory przynosiła firmie pecha i że na wszelki wypadek lepiej, by w przyszłości trzymała się od ich interesu z daleka. Amelia obruszyła się na te słowa i wyściskała ją serdecznie, zapewniając, że gdyby tylko po studiach zdecydowała się wrócić do rodzinnej wioski, przyjmą ją z powrotem na etat w sklepie z otwartymi rękami, a jeśli zechce, na zakupionej od Andrzejczakowej działce postawią dla niej budynek, w którym będzie mogła poprowadzić dowolny biznes.
Choćby tę restaurację, o której rozmawialiśmy w zimie – zaproponowała beztrosko. – Mogłabyś serwować kuchnię francuską, a na tarasie pyszną kawę przy francuskiej muzyce… Dobudowalibyśmy ci taras z widokiem na lasek brzozowy, nie, Robciu? Wiesz, jaki miałabyś popyt, gdyby Krzemińskim ruszył hotel? A wszystko wskazuje na to, że ruszy. Prace idą pełną parą, pewnie w przyszłym roku będą chcieli go otworzyć. Stary zresztą już się pozbierał, a młody miał przy tym okazję wdrożyć się w biznes, więc to raczej rzecz przesądzona. No, Izunia? Co byś powiedziała na taką perspektywę?
Melciu, ty ostatnio tak szalejesz z tymi planami, że ja już nie nadążam! – zaśmiała się Iza, skrupulatnie ukrywając wrażenie, jakie zrobiła na niej wzmianka o Michale. – Jestem wzruszona, że myślicie o mnie, ale proszę… pogadajmy o tym za cztery lata, jak będę kończyć studia, dobrze? Na razie ani myślę o biznesach, prawdę powiedziawszy, w Lublinie mam takie urwanie głowy, że czasami zapominam, jak się nazywam!
Wszystko w swoim czasie – zgodził się Robert. – Ale ja też uważam, że restauracja francuska to byłby znakomity pomysł. Na razie rozbudujemy sklep i rozszerzymy asortyment, a potem zajmiemy się zagospodarowaniem nowej działki. Za cztery lata będziemy tu mieć kompleksowe centrum usługowo-handlowe!
Optymizm, jakim tryskali Amelia i jej mąż, udzielił się również Izie, która, odwiedziwszy samotnie grób rodziców, włóczyła się po znajomej łące, rozmyślając o przyszłości i po raz pierwszy od długiego czasu postrzegając ją w jaśniejszych barwach. Wyobraźnia podsuwała jej przed oczy coraz śmielsze obrazy małego centrum hotelowo-restauracyjno-handlowego w Korytkowie, którego twórcami i zarządcami byłyby rodziny jej i Michała, a częściowo oni sami. On jako szef luksusowego hotelu dla VIP-ów, ona jako właścicielka i animatorka położonej vis-à-vis restauracji słynącej na całą okolicę z jadłospisu opartego na kuchni francuskiej… Czyż korzystna fuzja obu interesów nie narzucałaby się w sposób naturalny? Wszystko wskazywało na to, że los sam prowadził ich w jedną stronę – ku sobie nawzajem. Powoli, opornie, ale cierpliwie i systematycznie… aż do skutku.
Wprawdzie jakiś cichy głos dobiegający z głębin podświadomości szeptał jej, że znów łudzi się i tworzy światy niemożliwe, jednak nie potrafiła oprzeć się tym cichym marzeniom. Choć nikomu nie przyznałaby się do nich za żadne skarby świata, karmiły one jej duszę podczas samotnych spacerów po korytkowskich polach i łąkach okrytych wybujałą wiosenną zielenią. Owego wieczoru, wracając z cmentarza, świadomie odsunęła od siebie złe myśli i dała się ponieść najpiękniejszym wizjom przyszłości… ich wspólnej przyszłości. Kto wie, może ich docelowym miejscem na długie i szczęśliwe życie było właśnie Korytkowo? Może to z nim powinna łączyć wszelkie swoje plany i nadzieje?
I wtedy to się stało. Kiedy w zapadającym powoli zmroku dochodziła już do domu, z naprzeciwka nadjechał samochód. Była to leciwa, srebrna toyota, dobrze znana mieszkańcom Korytkowa jako ulubione auto starego Krzemińskiego, który jeździł nim od niepamiętnych czasów. Jednak tym razem za kierownicą siedział ktoś inny. Izie wystarczył jeden króciutki rzut oka, by rozpoznać znajomy kształt głowy i ramion, by w półmroku dostrzec burzę jasnych włosów…
„On!” – krzyknęła radośnie jej dusza, a serce zabiło jej w piersi jak oszalałe.
Samochód przejechał obok niej, nie zatrzymując się ani nie zwalniając, nie mogła zatem mieć pewności, że kierowca dostrzegł ją i rozpoznał. Odwróciła się, by za nim spojrzeć. Srebrna toyota przejechała jeszcze kolejnych kilkadziesiąt metrów i zatrzymała się przed hotelem w budowie, po czym drzwi otworzyły się i z samochodu wysiadł ubrany w dżinsy i białą koszulę Michał. Zatrzaskując drzwi, zerknął w głąb drogi, dokładnie w miejsce, gdzie przystanęła Iza, ukryta w półcieniu nieopodal ogrodzenia jej domu, pod wielkim klonem, pod którym niegdyś płomienne pocałunki połączyły wracających z randki Amelię i Roberta. Michał spojrzał na nią, na chwilę zatrzymał wzrok… i zawahał się.
Właśnie owo krótkie lecz wyraźne zawahanie stało się źródłem jej męczarni, która odtąd trwała nieprzerwanie aż do teraz. Męczarni wynikającej ze świadomości, że zauważył ją i najprawdopodobniej rozpoznał… lecz już w następnej chwili stanowczym ruchem odwrócił się do niej plecami i spokojnym krokiem odszedł w stronę budynku hotelu, gdzie natychmiast otoczyło go kilku ubranych w robocze kombinezony mężczyzn.
Radość Izy zgasła jak zdmuchnięta świeca… Gdyby nie zauważył jej, jego obojętność byłaby naturalna i uzasadniona. Jednak jego zachowanie zbyt wyraźnie wskazywało na to, że dostrzegł ją i rozpoznał, by mogła tłumaczyć to sobie w tak neutralny sposób. Wszak gdyby tylko chciał, mógłby podejść i zaczepić ją, porozmawiać z nią choć kilka minut. Okazja do odświeżenia kontaktu była idealna… Jeśli Michał nie skorzystał z niej, to tylko dlatego, że nie chciał tego zrobić. Nie chciał… nie interesowało go to. Co gorsza, nawet nie pozdrowił jej w żaden sposób, chociażby gestem ręki czy skinięciem głowy, jak dwa tygodnie wcześniej w holu uczelni w Lublinie… Tak jakby jej tam nie było, chociaż doskonale wiedział, że jest. Jakby była dla niego nikim. Powietrzem.
Iza długo jeszcze stała pod klonem w pogłębiających się ciemnościach ciepłego majowego wieczoru. Nie chciała odchodzić w nadziei, że może znów zobaczy go z daleka choć przez chwilę… Jednak auto Michała nadal pozostawało zaparkowane nieruchomo w tym samym miejscu, on zaś nie wracał z budowy, gdzie niewątpliwie miał dużo pracy nadzorczej. Wreszcie, po ponad półgodzinie spędzonej na daremnym oczekiwaniu, Iza wycofała się, uznając, że czas najwyższy wracać do domu, gdzie Amelia i Robert pewnie czekali już na nią niecierpliwie z kolacją.
Tak oto upadły jej piękne wizje przyszłości, a odradzające się ciche nadzieje znów rozwiały się jak mgła na wietrze… Jej radosny nastrój ulotnił się od tego wieczoru jak kamfora i pomimo wysiłków Amelii, która, zdziwiona nagłą zmianą humoru siostry, przez cały kolejny dzień starała się ją rozweselić, już do końca pobytu w Korytkowie twarz Izy osnuta była szarą mgłą smutku i melancholii.
***
„Złudzenia!” – myślała ponuro, przerywając na chwilę pracę nad fakturami i opierając policzek na dłoni. – „Ciągle żyję złudzeniami i fałszywą nadzieją… od lat! Ale, mój Boże… nie mogę tego zrozumieć… Przecież w marcu Misio sam chciał się ze mną spotkać, sam poprosił o numer telefonu, zadzwonił, umówił się ze mną… Ja rozumiem, że wypadła mu choroba ojca, ale dlaczego teraz nie chce zamienić ze mną nawet dwóch słów? Gdzie popełniłam błąd? Gdybym wtedy…”
– Zapraszam! – rozbrzmiał w progu wesoły głos szefa.
Iza natychmiast ocknęła się ze swych smętnych rozważań i podniosła głowę znad papierów. Do gabinetu weszła blondwłosa dziewczyna mniej więcej w tym samym wieku co ona. Nieśmiało zatrzymała się tuż za progiem i zerknąwszy na Izę, przeniosła niepewne spojrzenie na wchodzącego za nią Majka.
– Cześć, Iza – rzucił swobodnie szef, a widząc, że dziewczyna zrywa się z fotela, by ustąpić mu miejsca, zatrzymał ją ruchem ręki. – Siedź spokojnie, nie przeszkadzaj sobie, my usiądziemy tutaj. Mamy krótką rozmowę o pracę – wyjaśnił.
– Ach! – szepnęła Iza, zerkając z zainteresowaniem na przybyłą dziewczynę.
– Tak, to jest… Karolina – przeczytał imię na kartce z aplikacją, którą trzymał w ręce. – Proszę bardzo, siadaj – uprzejmym gestem podstawił blondynce jedno z krzeseł, poczekał, aż usiądzie, po czym sam usiadł na drugim obok niej, odgarnął sobie włosy z czoła i znów wczytał się z uwagą w aplikację. – Hmm… zerknijmy. Na stanowisko kelnerki…
– Szefie, to ja może wyjdę na chwilę – zaproponowała skonfundowana Iza, znów podrywając się z fotela.
– Zostań! – nakazał jej stanowczo Majk, podnosząc głowę znad kartki, na co Iza posłusznie opadła z powrotem na fotel. – To jest Iza, bardzo ważna osobistość w mojej firmie – zwrócił się wyjaśniająco do Karoliny, która pokiwała skwapliwie głową, patrząc na nią z respektem. – Moja plenipotentka do spraw finansowych.
– I jednocześnie kelnerka – doprecyzowała przyjaznym tonem Iza, również zwracając się do zestresowanej dziewczyny. – Jeśli szef przyjmie cię do pracy, na pewno nieraz będziemy razem obsługiwać klientów na sali.
– Super – szepnęła Karolina, przenosząc niepewny wzrok na Majka.
– Zaraz zobaczymy – mruknął pod nosem Majk, zajęty analizą jej aplikacji. – Hmm… skończona szkoła muzyczna?
– Tak – odparła grzecznie. – Pierwszego i drugiego stopnia. A teraz studiuję na muzykologii, na trzecim roku.
„Jest chyba dokładnie w moim wieku” – pomyślała Iza, przyglądając się z zaciekawieniem jej sympatycznej twarzy o delikatnych rysach i jaśniutkiej, niemal białej cerze. – „Prawdziwy aniołek. Nie dość, że ma anielską urodę, to jeszcze do tego jest umuzykalniona… no, no, ciekawy nabytek do zespołu!”
Uśmiechnęła się życzliwie do dziewczyny, która znów zahaczyła o nią wzrokiem i odwzajemniła jej nieśmiało uśmiech.
– No dobrze – podjął Majk, przechylając się przez biurko i wyciągając w stronę Izy kartki z aplikacją Karoliny. – Przejrzyj to, Izulka, i zadecyduj. Zatrudniamy tę panią czy nie?
W jego głosie zabrzmiała żartobliwa nutka. Iza, która odruchowo wzięła z jego ręki aplikację, cofnęła się teraz w głąb fotela i ze zmieszaniem odwróciła wzrok.
– Szef nie żartuje – pokręciła głową. – Przecież ja tu nie mam nic do gadania…
– Przejrzyj to – powtórzył nalegająco Majk, na co Iza posłusznie spojrzała w aplikację.
Od razu dostrzegła, że w rubryce Doświadczenie pozostawiono puste miejsce, a pozostałe pola były wypełnione bardzo zdawkowo. Dziewczyna była studentką i prawdopodobnie dopiero zaczynała poszukiwanie pracy. Przez głowę Izy przebiegła myśl, że może szef nie chce zatrudniać tak niedoświadczonej osoby tuż przed ważnym wydarzeniem, jakim był przyszłotygodniowy koktajl Krawczyka, i że dając jej do przejrzenia aplikację, sugeruje, by wyraziła przy kandydatce wątpliwości, na których on następnie mógłby oprzeć odmowną decyzję. Co prawda taka intencja bardzo by ją dziwiła, bo szef nigdy nie miał problemu z asertywnością i od lat osobiście podejmował wszelkie decyzje personalne, jednak o cóż innego mogłoby mu chodzić? Iza podniosła oczy na drżącą ze stresu Karolinę i bunt szarpnął jej sercem.
„Dlaczego nie dać jej szansy?” – pomyślała, przenosząc na chwilę wzrok na Majka, który uśmiechał się z rozbawieniem w oczekiwaniu na jej odpowiedź. – „Przecież każdy kiedyś musi zacząć. Jeśli na początku nie będzie sobie radzić, to ja zajmę się nią osobiście, pomogę jej, przeszkolę…”
Fala ciepła ogarnęła nagle jej serce na myśl, że mogłaby stać się przewodniczką i dobrą wróżką dla tego delikatnego, uroczego stworzenia, które czekało na decyzję o przyjęciu do pracy. Postanowiła, że spróbuje ją obronić.
– No proszę, Iza, jaka decyzja? – zapytał nagląco Majk po kolejnych kilkunastu sekundach milczenia.
Iza opanowanym ruchem wyprostowała się w fotelu i uśmiechnęła się do Karoliny.
– To byłaby twoja pierwsza praca?
– Tak – odparła cicho dziewczyna.
– Ale na pewno potrafisz pracować w zespole, prawda? – zasugerowała, na co wyraz rozbawienia na twarzy Majka przybrał na sile. – I nie będziesz miała problemów z elastycznym dostosowaniem się do sytuacji?
Dziewczyna na przemian pokiwała i pokręciła głową, w ten niemy sposób odpowiadając na jej dwa kolejne pytania. Majk rozsiadł się ostentacyjnie na krześle, nonszalanckim gestem skrzyżował sobie ręce na piersiach i przyglądał się spod oka Izie, która co prawda wyczuwała z jego strony jakąś grę, lecz właśnie z tego względu tym mocniej postanowiła powalczyć o Karolinę.
– To oczywiście szef decyduje, czy przyjąć cię czy nie – zaznaczyła oględnie. – Ale skoro pyta mnie o zdanie…
– Nie pytam cię o zdanie, tylko proszę o decyzję – przerwał jej spokojnie Majk. – Decyduj, Iza, czekam dziesięć sekund. Zatrudniamy tę panią czy nie?
– Zatrudniamy – odparła zdecydowanym głosem Iza.
Majk skinął głową, rozplótł skrzyżowane ramiona i przechyliwszy się na krześle w stronę kandydatki, szerokim gestem podał jej rękę.
– Gratuluję, Karolina! – powiedział wesoło, ściskając jej dłoń. – Niniejszym zostałaś przyjęta do pracy na miesięczny okres próbny. Jesteś pierwszym pracownikiem w naszym zespole osobiście zatrudnionym przez tę panią – wskazał ruchem głowy na Izę. – Dlatego staraj się jej nie podpaść i rzetelnie wykonuj obowiązki, bo to ona za miesiąc będzie decydować o przedłużeniu twojej umowy. A zapewniam cię, że to jest służbistka jakich mało! – zaśmiał się, ignorując pełne zdumienia i wyrzutu spojrzenie Izy.
– Dziękuję – odpowiedziała cicho rozpromieniona Karolina.
Spojrzała z wdzięcznością i respektem na Izę, która uśmiechnęła się do niej, sama z trudem ukrywając zaskoczenie tą dziwną zagrywką szefa. Szefa, który zawsze kategorycznie zabraniał komukolwiek wtrącania się w jego politykę personalną firmy…
– A teraz warunki pracy – podjął Majk, patrząc świdrującym wzrokiem na Izę. – Izabella ustali je z tobą i spiszecie je w formie umowy, którą ja podpiszę jeszcze dziś lub jutro.
– Ale, szefie… – zaprotestowała zdumiona Iza.
– Koniec audiencji – przerwał jej beztrosko, podnosząc się z krzesła i dając Karolinie znak, żeby nie wstawała. – Wy zostajecie gadać o warunkach, a ja lecę, za pół godziny mam spotkanie z dostawcą. Już jestem na styk, bo jeszcze muszę dojechać… No i kogo tu znowu licho niesie? – mruknął, wyciągając z kieszeni dzwoniący telefon. – A, to ten frajer… Słucham, Błaszczak – odebrał, jeszcze raz dając obu dziewczynom znak ręką, żeby zostały, i wychodząc na korytarz z telefonem przy uchu. – Tak, oczywiście… Już to ustalaliśmy, trzymamy się planu, niebawem będę to załatwiał. Słucham?… Aha…
Jego głos ucichł za drzwiami, które zamknął za sobą, pozostawiając w gabinecie zdezorientowaną Izę wraz z nowo zatrudnioną kelnerką. Uznawszy jednak, że dla dobra sprawy powinna udawać, że wszystko jest w porządku, a do tego postarać się jak najlepiej wywiązać z trudnego zadania powierzonego jej przez szefa, Iza wstała od biurka, wyjęła z półki klaser ze wzorami umów i usiadłszy z powrotem przy biurku, zabrała się za wypełnianie druku, korzystając z danych z aplikacji Karoliny.
– Widzę, że jesteśmy w tym samym wieku, Karolinko? – zagadnęła życzliwie. – Ten sam rocznik, ja też w tym roku kończę dwadzieścia dwa lata.
– Naprawdę? – uśmiechnęła się nieśmiało Karolina. – Ojej… miło mi…
– No, nie stresuj się – dodała uspokajająco Iza. – Szef to szef, wiadomo, ale mnie nie musisz się bać. Mówiłam ci, że ja też jestem kelnerką… Wypełnimy ten formularz, na ile się da, a szef najwyżej coś tam jeszcze uzupełni przy podpisywaniu. Na razie zrobię to ręcznie, a potem przepiszę na laptopie i wydrukujemy. Aplikowałaś na pełny etat, tak?
– Nie, na pół – pokręciła głową dziewczyna. – Pełnego nie dam rady, studiuję…
– Wiem, znam to z autopsji – pokiwała głową Iza, wypełniając szybko długopisem kolejne rubryki. – Ja też studiuję, tyle że dopiero na pierwszym roku…
– Naprawdę? – zdziwiła się dziewczyna.
– Naprawdę. Czekaj, tu będzie najgorzej… Jakie masz oczekiwania finansowe?
Karolina zmieszała się.
– Nie wiem – pokręciła niepewnie głową. – Myślałam, że to ten pan… szef… o tym decyduje.
– Owszem – uśmiechnęła się kpiąco Iza, którą ta absurdalna sytuacja zaczynała już powoli bawić. – Ale, jak sama widzisz, w twoim przypadku zwalił tę robotę na mnie i poszedł sobie w cholerę. Więc musimy ustalić to we dwie, a on… cóż, sam tego chciał, więc będzie musiał się dostosować – wzruszyła lekko ramionami. – Nie martw się, zaraz wszystko ogarniemy. Jeśli jemu coś się nie spodoba, to dogadacie to jutro osobiście, ja mogę ewentualnie powiedzieć ci w zaufaniu, jakie są standardowe stawki w Anabelli. Ale najpierw nakreślę ci, jaki jest wymiar czasowy tej pracy i zakres obowiązków…
***
– Wiem, że nie mam jeszcze żadnego doświadczenia, ale postaram się szybko wszystkiego nauczyć – obiecała Karolina, kiedy zakończyły z Izą formułowanie warunków umowy na czas jednego miesiąca próbnego. – Bardzo ci dziękuję, jesteś taka miła…
– Okropnie się stresujesz, Karolinko – zauważyła Iza, podnosząc się od biurka i odkładając na bok spisaną umowę. – A uwierz mi, że naprawdę nie ma powodu.
– Taka już jestem – uśmiechnęła się dziewczyna, również podnosząc się z krzesła. – Całą noc ze stresu nie zmrużyłam oka, a dzisiaj chyba do północy będę dochodzić do siebie…
– Aż tacy straszni jesteśmy? – zaśmiała się Iza. – Szef to może i tak, ale ja?!
– Ależ nie… – zmieszała się dziewczyna.
– No, spokojnie – Iza podeszła do niej i pogładziła ją przyjaznym gestem po ramieniu. – Nie ma się czego bać. Zaraz załatwię laptopa, przepiszę to na czysto i wydrukuję w dwóch egzemplarzach. Jutro przyjdziesz już do pracy na normalną zmianę i wtedy podpiszesz umowę. Szef powinien być od osiemnastej.
– A ja na którą mam przyjść? – zapytała Karolina.
– Tego nie wiem – rozłożyła ręce Iza. – O tym decyduje Basia, przełożona kelnerek. Zaraz zapoznam cię z nią i ustalicie sobie…
– Iza, gdzie jest szef? – zapytał Antek, wsuwając swoim zwyczajem głowę przez drzwi.
– Pojechał na jakieś spotkanie z dostawcą – wyjaśniła mu Iza. – A co, masz coś pilnego?
– Ja nie, ale przyszedł ten jego kumpel, wiesz, ten adwokat z góry, pan Paweł – wyjaśnił Antek. – I chce z nim gadać, jakieś papiery mu przyniósł.
– Aha, okej! – ożywiła się Iza. – To czekaj, ja pójdę i pogadam z nim, załatwię to za szefa.
– O, dzięki! – ucieszył się Antek. – Fakt, zapomniałem, że wy się przecież dobrze znacie!
– Tylko wiesz co, Antoś? – przypomniała sobie Iza, zerkając na Karolinę, która stała skromnie przy ścianie, ukryta za półotwartymi drzwiami. – Potrzebowałabym laptopa, przyniósłbyś mi go tutaj na pół godzinki? Szef kazał mi przygotować umowę dla nowej kelnerki – wyjaśniła, wskazując z uśmiechem na dziewczynę.
Antek z zaskoczeniem odwrócił głowę w jej stronę, po czym otworzył szerzej drzwi i wszedł do gabinetu.
– Ach, przepraszam, nie zauważyłem, że nie jesteś sama! – powiedział, wyciągając rękę do Karoliny. – To będzie nasza nowa kelnerka? Fajnie… Cześć, jestem Antek.
– Karolina – odpowiedziała cichutko dziewczyna, podając mu rękę i nieśmiało podnosząc na niego swe jasnobłękitne oczy.
Na kilka chwil w gabinecie zapadła cisza. Iza, która wróciła jeszcze na chwilę do biurka, by odłożyć na odpowiedni stos nieopracowane faktury, odwróciła się i stała się świadkiem sceny, która na długo miała zapaść jej w pamięć. Antek stał nieruchomo, jak urzeczony, nie puszczając dłoni Karoliny, ona zaś, onieśmielona jak dziecko, stopniowo oblewała się rumieńcem. W następnej chwili odwróciła wzrok i wycofała rękę, którą Antek posłusznie puścił, wciąż jednak nie odrywając od niej oczu. Iza uśmiechnęła się z rozbawieniem, w którym zaigrała jednak nutka wzruszenia, jakie zawsze budził w niej podobny widok.
– Antek, słuchaj – powiedziała neutralnym tonem, na co Antek natychmiast ocknął się i spojrzał na nią zmieszany. – Może zaprowadziłbyś Karolcię do Basi po instrukcje, co? Trzeba jej ją przedstawić, będzie u nas pracować na razie przez miesiąc na pół etatu jako kelnerka. Ja miałam to zrobić, ale skoro Pablo przyszedł…
– Jasne! – ucieszył się Antek. – Nie ma sprawy, Iza, ty leć załatw szefowi te papiery, a ja chętnie zajmę się nową koleżanką – zapewnił ją, zerkając rozpromienionym wzrokiem na Karolinę i wskazując jej, by wyszła z gabinetu przed nim. – No to chodźmy, poszukamy Basi, to będzie twoja bezpośrednia przełożona, nad nią jest tylko szef…
– Antek, i przynieś mi potem tego laptopa! – przypomniała mu Iza, idąc na nimi korytarzem zaplecza.
– Dobra, zaraz będziesz go miała – obiecał Antek, prowadząc Karolinę do pokoju kelnerek. – Tędy… sprawdzimy, czy jest nasza Basieńka, a jak nie, to poszukamy jej na sali…
Iza jeszcze raz zerknęła za nimi z uśmiechem, po czym wyszła na salę, gdzie rzeczywiście czekał Pablo oparty nonszalanckim gestem o bar. Na jej widok ożywił się natychmiast i z uśmiechem wyciągnął do niej rękę.
– Cześć, Iza, miło cię widzieć.
– Cześć… szefa nie ma – oznajmiła mu z miejsca Iza, podając mu dłoń, którą uścisnął serdecznie. – Ale jeśli trzeba mu coś przekazać, to nie ma sprawy.
– Już gdzieś wywiało frajera? – pokiwał głową Pablo, wskazując na teczkę z dokumentami, którą położył na blacie baru. – No trudno. Przyniosłem mu papiery i chciałem zamienić z nim dwa słowa, ale skoro go nie ma, to zostawię to u was, a z nim jakoś się zdzwonię… A ty, jak widzę, zastępujesz go w obowiązkach reprezentacyjnych? – dodał, mrugając do niej wesoło. – Ten młody, Antek… powiedział mi, że poszuka go, a jak nie znajdzie, to poprosi ciebie. Dobrze wiedzieć, jakie układy tu panują i kto jest teraz oficjalnym plenipotentem Majka! – zaśmiał się.
– Nie jestem plenipotentem Majka – zaprzeczyła zmieszana Iza. – Pomagam mu trochę w papierach, więc może to dlatego Antek przyszedł do mnie… Tak akurat dzisiaj wypadło.
– Okej – skinął głową Pablo, przyglądając jej się z rozbawieniem, ale i z sympatią. – W takim razie oddaję to na twoje ręce, dobrze? To dość ważne dokumenty.
– Oczywiście – odparła z powagą Iza, biorąc z blatu teczkę z dokumentami. – Przekażę mu to w stanie nienaruszonym.
– Świetnie – uśmiechnął się. – Ja już jadę do domu, więc jak będziesz go widzieć, to powiedz, żeby do mnie zadzwonił w wolnej chwili, okej? Muszę mu wyjaśnić dwa szczegóły.
– Przekażę – obiecała Iza. – Dziękuję w jego imieniu. Mam nadzieję, że dzisiaj zdąży odezwać się do ciebie… bo nie wiem, czy wróci przed dwudziestą drugą. Jak nie, to jutro. Jest teraz mocno zabiegany, zmieniamy kilku dostawców, a w następną sobotę mamy do przygotowania ważny koktajl – dodała wyjaśniająco.
Jej twarz mimowolnie spochmurniała na wspomnienie Krawczyka.
– A tak, wiem – przyznał Pablo, odrywając ramię od filara baru i wyprostowując się. – My też będziemy na nim z Leą.
– Ach, naprawdę? – zdumiała się i zarazem ucieszyła Iza.
– Tak, dostałem zaproszenie od pana Sebastiana – potwierdził spokojnie. – Znamy się dość powierzchownie, ale strasznie zależało mu na tym, żebym był na tym spotkaniu. Ma mi przedstawić jakichś ludzi, którzy są zainteresowani nawiązaniem współpracy z naszą kancelarią. A że akurat ja mam ją reprezentować… cóż, tak wyszło. Trochę to skomplikowane, chyba nie ma sensu, żebym ci tłumaczył – uśmiechnął się lekko.
– Pewnie, że nie – przytaknęła mu skwapliwie Iza. – To nie moja sprawa, ja będę tam tylko kelnerką. Ale bardzo się cieszę, że Lodzia też będzie, nie spodziewałam się…
– Tak, pan Sebastian bardzo nalegał, żebym przyszedł z żoną, bo pań będzie niewiele, a panie to przecież ozdoba każdej imprezy – zaśmiał się Pablo. – No, nie zaprzeczę… zwłaszcza jeśli chodzi o moją żonę – dodał, a jego ciemnobrązowe oczy błysnęły nieskrywaną dumą. – Będę tylko musiał kupić jej nową sukienkę wieczorową, bo te stare powoli robią się za ciasne.
– I tak nie widać, że to szósty miesiąc – zauważyła z uśmiechem Iza. – Każda kobieta chciałaby wyglądać w ciąży tak pięknie jak ona… Ale fakt, że teraz sukienki będą jej się kurczyć w tempie ekspresowym! Mówiła mi ostatnio, że już wyraźnie czuje, jak mały się rusza.
– To prawda, kopie jak wariat – przyznał rozpromieniony Pablo. – Nawet ja już to wyczuwam. Energiczny facet nam rośnie, zgadnij, po kim to ma!
Roześmiali się oboje. Iza życzliwym gestem położyła mu dłoń na ramieniu.
– Nowe życie to cud – powiedziała cicho, poważniejąc. – Cieszę się razem z wami, Pablo. Jesteście cudowną parą i na pewno będziecie wspaniałymi rodzicami. Wyjątkowymi.
– Dziękuję, Iza – uśmiechnął się, ujmując jej dłoń i ściskając przyjaźnie. – To nasz debiut, ale szybko nabierzemy wprawy… No nic, lecę na chatę. Trzymaj się i przekaż Majkowi te papiery, jak tylko się pojawi, dobrze? Do późnego wieczora jestem pod telefonem.
– Jasna sprawa. Jak tylko wróci, to będzie pierwsza rzecz, o której mu powiem.
Pablo ukłonił jej się uprzejmie i szybkim krokiem odszedł w stronę wyjścia. Iza westchnęła i ruszyła z powrotem na zaplecze z zamiarem sprawdzenia, czy Karolina ustaliła już z Basią grafik na następny dzień.
„Chciałabym kiedyś być tak szczęśliwa jak Lodzia” – pomyślała z melancholią. – „Mąż kocha ją do szaleństwa, jak pan Szczepcio swoją Hanię, do tego za parę miesięcy urodzi im się mały synek…”
Urwała myśl i wzdrygnęła się lekko na tę analogię. Hania też miała urodzić syna… Jakiś niepokój szarpnął jej sercem. Przez głowę przebiegła jej myśl, że zbyt idealne szczęście nie jest możliwe na tym podłym świecie i że zawsze w jakiś sposób trzeba za nie zapłacić.
„Ale niekoniecznie taką cenę jak pan Szczepcio” – pomyślała z buntem w duszy. – „Moja Mela też swoje wycierpiała, zanim doczekała się szczęścia, zapłaciła za nie z góry. Przecież Pabla można kojarzyć tak samo z Robim, jak i z panem Szczepciem… Zresztą co ja wymyślam, takich podobieństw na świecie są tysiące, bez przesady! U Lodzi na pewno wszystko będzie dobrze! A w sobotę wystąpi jako ozdoba naszego koktajlu…”
Skrzywiła się lekko na kolejne wspomnienie Krawczyka i spokojnym krokiem weszła na zaplecze, rozglądając się za Karoliną.
***
– Dobra, załatwione – odetchnął z ulgą Majk, odkładając telefon po zakończeniu połączenia z Pablem. – Iza, schowaj mi te papiery do tamtego żółtego na najwyższej półce, co? – wskazał ruchem głowy na ścianę z klaserami, po czym sięgnął po przygotowaną w formie wydruku umowę Karoliny. – Ja rzucę okiem na to…
– Jeśli coś trzeba zmienić – zastrzegła Iza, posłusznie podchodząc do półki i ściągając z górnej półki rzeczony klaser – to mam otwarty plik w laptopie i mogę w każdej chwili przerobić. Oddrukuje się jeszcze raz.
– Spokojnie – pokręcił głową Majk, wczytując się w umowę.
– Nie wiedziałam, jakie dać warunki finansowe – kontynuowała z niepokojem Iza, wkładając dokumenty przyniesione przez Pabla do foliowych koszulek i umieszczając je w klaserze. – Więc wpisałyśmy takie, jakie ja sama dostałam na początku. Ale nie wiem, co szef na to, ja w ogóle nie powinnam zajmować się sprawami personalnymi, nie rozumiem, po co szef to dzisiaj zrobił…
– Majk – przerwał jej spokojnie, nie podnosząc głowy znad umowy.
– Nie rozumiem, po co to zrobiłeś, Majk – poprawiła się z westchnieniem Iza, siadając naprzeciw niego na krześle po drugiej stronie biurka.
Od pamiętnej wizyty Belgów i kilku rozmów w trybie terapii, jakie wtedy przeprowadzili, jej relacja z Majkiem, zwłaszcza w kontekście zawodowym, pozornie wróciła na bardziej neutralny poziom. Było to zresztą niezbędne, gdyż koledzy i koleżanki z zespołu, którym nie umknęło w tamtych dniach szczególne traktowanie Izy i poufałe gesty szefa, zaczęli przyglądać się dziewczynie z rosnącą podejrzliwością, a nawet rzucać niezbyt stosownymi aluzjami. Iza co prawda udawała, że albo tego nie słyszy, albo nie rozumie, jednak w duchu nieco ją to irytowało. Majk również musiał zauważyć, że postawił ją w niezręcznej sytuacji, gdyż od tamtej pory trzymał zachowawczy dystans i bardzo dbał o to, by nie przebywać z nią zbyt długo sam na sam w gabinecie.
Mimo to od czasu owych rozmów ich wzajemny stosunek nabrał głębi i ewoluował w stronę czegoś, co Iza coraz śmielej nazywała w myślach przyjaźnią. Przyjaźnią bez zobowiązań i damsko-męskich podtekstów, podobną do tej, jaka pomimo różnicy wieku łączyła ją z panem Szczepanem, a jednak inną, bo nakierowaną na wzajemne duchowe wsparcie w tym, co dla obojga było zarazem najważniejsze i najtrudniejsze. Owo pogłębienie relacji było zresztą w pewnym sensie nieuniknione po tym wszystkim, co wyznali sobie w trakcie rozmów wszczętych w trybie porozumienia cierpiących serc, który następnie nazwali trybem terapii, a także w związku z opieką, jaką oboje naprzemiennie, nie umawiając się nawet w tej kwestii, sprawowali nad panem Szczepanem.
Od wyjazdu belgijskich gości tylko raz spotkali się u staruszka i spędzili tam we trójkę przyjemne, wesołe przedpołudnie. Majk opowiedział im wtedy przy kawie o swojej babci, którą opiekował się od prawie dziesięciu lat. Jego rodzice na emeryturze zamieszkali pod Rzeszowem, w rodzinnych stronach jego matki, i choć chcieli zabrać ze sobą i babcię, ta stanowczo odmówiła opuszczenia Lublina. Była ona nieco młodsza od pana Szczepana, bo dopiero dobiegała osiemdziesiątki, jednak Majk i tak z uznaniem podkreślał jej samodzielność oraz w pełni zachowaną w tym wieku jasność i przytomność umysłu. Dwa razy w roku, na Boże Narodzenie i Wielkanoc, woził ją samochodem w odwiedziny do swoich rodziców, gdzie sam również spędzał kilka dni. Z wrodzonym sobie poczuciem humoru opowiedział Izie i panu Szczepanowi o bagażach, które starsza pani przygotowywała na tę okoliczność w niezmierzonej ilości, zadając tym poważną łamigłówkę wnukowi, który musiał to wszystko jakoś upakować do samochodu. Iza wyczuła w tonie, jakim mówił o babci, że był do niej bardzo przywiązany, mimo że, jak podkreślał, w wielu rzeczach nie zgadzali się i nierzadko zdarzało im się posprzeczać.
Poza tym jednym epizodycznym spotkaniem u pana Szczepana Iza i Majk widywali się tylko w pracy. Neutralny styl zachowania, jaki oboje instynktownie przybrali względem siebie, kłócił się co prawda z jawnie manifestowanym zaufaniem, jakim szef obdarzał Izę w coraz liczniejszych aspektach prowadzenia firmy, jednak po kilku tygodniach od urodzin Lodzi reszta zespołu uznała, że owe podejrzane gesty, których świadkiem był głównie Antek, to raczej nie było „nic takiego”, tym bardziej, że Majk przynajmniej raz w tygodniu umawiał się po staremu z taką czy inną znaną im z widzenia dziewczyną i znikał wtedy bez wieści aż do końca dnia.
Dziwne spojrzenia i słowne aluzje pod adresem Izy wygasły zatem powoli, a głównym tematem do koleżeńskich plotek stała się znowu namiętność, jaką Tom żywił względem drobnej szatynki, która, jak dowiedział się podstępem Antek, miała na imię Daria. Dziewczyna ta szczególnym zbiegiem okoliczności bywała teraz w Anabelli prawie codziennie, a do tego zawsze wybierała wraz z koleżankami jeden ze stolików znajdujących się w pobliżu wyjścia, gdzie zazwyczaj stał na swoim stanowisku zakochany w niej ochroniarz. Iza również brała aktywny udział w ploteczkach na ich temat, wraz z innymi kelnerkami kibicując koledze w nieśmiałych próbach zdobycia serca Darii, w głębi duszy zadowolona z tego, że jej relacje z szefem przestały budzić niezdrowe i nieuzasadnione zainteresowanie.
Jednak pomimo owych neutralnych pozorów sama czuła, że łączyła ją z Majkiem coraz głębsza duchowa komitywa, która sprawiała jej szczerą, choć nie do końca zrozumiałą radość. Lubiła chwile, kiedy będąc w towarzystwie innych osób, porozumiewali się bez słów jednym spojrzeniem czy uśmiechem, lubiła jego żarty, które często nie oszczędzały jej samej, lubiła również owe jedyne w swoim rodzaju radykalne zmiany stylu rozmowy, kiedy oboje spontanicznie przechodzili ze służbowego tonu na ton przyjacielski lub na odwrót. Ta cicha, nieco przewrotna zażyłość wzmogła jej emocjonalne przywiązanie do Anabelli i stała się głównym powodem podjętej już przez nią negatywnej decyzji w sprawie propozycji Krawczyka. Choć od wizyty Belgów ani razu nie zdarzyło jej się rozmawiać z Majkiem w trybie terapii (co nota bene było dobrym znakiem, bo świadczyło o jego względnym spokoju ducha), sam fakt, że możliwość ta była przez cały czas otwarta, łączył oboje niewidzialną nicią wzajemnej sympatii, której nie musieli nawet wyrażać słowami.
Dziś, z racji piętrzącej się pracy papierkowej, wyjątkowo siedzieli w gabinecie już od godziny tylko we dwoje, zajęci załatwianiem bieżących spraw – on telefonem do Pabla i wyjaśnieniem z nim kilku kruczków w jakimś dokumencie prawnym, ona zaś przygotowywaniem umowy Karoliny i opisywaniem faktur. W międzyczasie tylko raz weszła Klaudia, żeby przynieść im kawę, o którą szef poprosił zaraz po powrocie z miasta, poza tym nikt tu nie zaglądał, jedynie zza grubej ściany dobiegał jak zawsze głuchy rytm basów z trwającej na sali dyskoteki.
– Po co to zrobiłem? – podchwycił Majk, podnosząc głowę znad analizowanej umowy. – A jak myślisz?
– Chciałeś sprawdzić, jak poradzę sobie w trudnej sytuacji i czy potrafię być wystarczająco elastyczna – odpowiedziała Iza po chwili namysłu. – Zgadłam?
– Częściowo – zgodził się, zagłębiając się mocniej w swój fotel i przyglądając jej się z rozbawieniem. – To, co mówisz, też jest ważne, nie przeczę. Ale przede wszystkim chciałem po raz kolejny sprowokować cię do wyjścia z roli służbistki. Lubię patrzeć na ciebie, kiedy porzucasz ten swój nudny schemat… tak jest, szefie… dobrze, szefie… Obiecałem ci, że cię tego oduczę, i tak będzie – mrugnął do niej wesoło. – Zobaczysz, jeszcze zrobię z ciebie charakternego elfika i wielki postrach Anabelli.
– Jasne! – parsknęła śmiechem Iza. – Ja i postrach! Dobry żart… Nie znam chyba nikogo, kto by się mnie bał!
– No jak to? – zdziwił się Majk. – A ta młoda, którą dzisiaj przyjęłaś do pracy? Trzęsła się przed tobą jak galareta.
– Nie manipuluj – pokręciła głową Iza, rzucając mu urażone spojrzenie. – Po pierwsze trzęsła się głównie przed tobą, a po drugie to nie ja ją przyjęłam, tylko ty to jutro zrobisz… jeśli oczywiście podpiszesz z nią tę umowę – wskazała na trzymany przez niego formularz. – To jest tylko i wyłącznie twoja decyzja.
– Podpiszę – oznajmił spokojnie Majk, nonszalanckim gestem rzucając umowę na biurko i znów rozsiadając się głęboko w fotelu. – Przygotowałaś ją znakomicie, sam lepiej bym tego nie zrobił… ale i tak podpisałbym ją, nawet gdyby była do bani.
– Bo i tak pewnie miałeś taki zamiar – domyśliła się Iza.
– Nie, Izulka – odparł łagodnie, odgarniając sobie ręką włosy do tyłu. – Podpisałbym, bo ty tak zadecydowałaś. I to ty zadecydujesz o jej przedłużeniu lub nie. Tak jak powiedziałem.
Zdrobnienie jej imienia, do którego miała wielką słabość, oraz ów gest, na który nigdy nie mogła patrzeć obojętnie, sprawiły, że Iza posmutniała nagle i z westchnieniem pochyliła się nad ostatnią fakturą, która została jej do opracowania z dzisiejszej transzy.
– Jasne, szefie – odparła służbowym tonem. – Jak szef każe.
Majk parsknął śmiechem i pokręcił głową, przyglądając jej się ponad biurkiem uważnym, lecz jednocześnie rozbawionym wzrokiem. Iza kontynuowała pracę.
– Właściwie to lubię cię i w tej roli służbistki – podjął po chwili innym tonem, jakby w zamyśleniu. – Oczywiście dobrze wiem, że to jest tylko maska… ale pasuje ci, wiesz? Nie wiem, dlaczego, ale…
– Szefie, można szefa prosić na chwilę? – przerwał mu gorączkowy głos Antka, który w tym momencie uchylił drzwi i wsunął przez nie głowę. – Mamy problem na sali, jakichś dwóch schlanych idiotów zrobiło rozwałę. Chudy i Tom już ich obezwładnili, ale trzeba zdecydować, czy sami spisujemy protokół i puszczamy ich na chatę, czy wzywamy policję. Oni nadal są cholernie agresywni…
– Idę – westchnął Majk, podnosząc się ciężko z fotela i sięgając po stojącą na biurku filiżankę z resztkami espresso. – Już, Antek, tylko łyka kawy i lecimy ustawić frajerów… Dużo szkód narobili?
– Powywracali kilka stolików i potłukli trochę szkła – zrelacjonował rzeczowo Antek. – Dziewczyny już zbierają…
– Okej, idziemy – skinął głową Majk, odstawił pustą filiżankę na biurko i spojrzał na stanowczo dziewczynę. – A ty, Iza, skończ szybko tę fakturę i też śmigaj na salę, trzeba pomóc dziewczynom sprzątać pole bitwy.
– Tak jest, szefie – odparła posłusznie Iza. – Za dwie minuty melduję się na posterunku.