Anabella – Rozdział XXXIV

Anabella – Rozdział XXXIV

– Siadaj tutaj – polecił Izie Majk, usadzając ją na swoim fotelu. – I ściągaj ten fartuch, dzisiaj już nie będzie ci potrzebny… o właśnie. Daj, położę go na krześle. Posiedź tu spokojnie, a ja skoczę po coś do picia i zaraz wracam. Chłodno było w tych kazamatach, nie? A na dworze niby upał, kto by pomyślał… Napijesz się zaraz czegoś gorącego, to ci dobrze zrobi. Aha, czekaj, najpierw jeszcze się przebiorę! – zaśmiał się, wskazując na swój mokry t-shirt. – I tak przyznałaś mi prestiżowy tytuł mistera zasmarkanego podkoszulka, więc konferencję prasową w stroju konkursowym mogę odwalić innym razem!

Otworzył stojącą przy kozetce szafę, która zawierała setki różnych drobiazgów i przydasiów, i po chwili szperania wyciągnął stamtąd zapasowy, tym razem czarny t-shirt. Zdjął z siebie szarą koszulkę zmoczoną łzami Izy, rozwiesił ją do wyschnięcia na poręczy tego samego krzesła, na które wcześniej odłożył jej kelnerski fartuszek, po czym narzuciwszy na siebie nowy t-shirt, uśmiechnął się do niej porozumiewawczo i wyszedł z gabinetu, by przynieść coś do picia.

Iza została sama. Pomieszczenie jak zwykle było oświetlone jedynie światłem stojącej na biurku lampki, zza grubej ściany dobiegał odległy, prawie niedosłyszalny rytm puszczanej na sali muzyki.

„Są jeszcze? Czy już poszli?” – dumała, opierając skołowaną głowę na miękkim oparciu fotela. – „Pewnie wypili piwo i poszli sobie, dzisiaj Antek nie robi dyskoteki… Nikt taki… Jestem dla niego nikim takimDawna kumpela z podstawówki. Ciekawe, czy wie coś o działce Andrzejczakowej? Ech, nieważne. Nawet jeśli jeszcze nie wie, to kiedyś i tak się dowie. I to będzie mój ostatni gwóźdź do trumny…”

Nie miała już siły ani ochoty płakać, wylała wszak Majkowi na koszulkę wszystkie łzy, jakie mogła dziś wylać. I dzięki temu czuła znaczną ulgę. Nie była to oczywiście pełna ulga, bo tej chyba już nigdy nie będzie jej dane poczuć, ale uspokoiła się na tyle, że drżenie mięśni ustąpiło, serce znów biło normalnym rytmem, a myśli przestały boleśnie kotłować jej się w głowie. Gwałtowny atak rozpaczy, który godzinę wcześniej rozdarł na pół jej duszę i sprawił, że straciła kontrolę nad własnym zachowaniem, ustąpił teraz miejsca smutnej rezygnacji. Czuła się tak, jak czuje się człowiek po traumatycznym wydarzeniu, z którego jakimś cudem ocalał – jeszcze ogłuszona, ale już świadoma własnych działań i gotowa do walki o to, by pozbierać się, podnieść i żyć dalej.

Miała przy tym świadomość, że ów względny lecz mimo wszystko szybko odzyskany spokój zawdzięczała Majkowi i jego mądrej, spokojnej reakcji. Nie próbował wszak tłumić jej łez, przytulił ją tylko i pozwolił jej się wypłakać. Doskonale wiedział, czego potrzebowała w tej straszliwej chwili – nie słów i argumentów, lecz ciepła i życzliwej obecności drugiego człowieka. Poczucia, że nie jest sama. Milczącego, duchowego wsparcia.

„Dobry z niego człowiek” – myślała z wdzięcznością. – „W środku nieszczęśliwy jak ja, z wierzchu trochę zwariowany, ale z natury dobry i wrażliwy. Dużo bardziej, niż można by pomyśleć. W całej tej beznadziei jedynym, co mnie ratuje, jest to, że spotykam na swojej drodze takich właśnie dobrych ludzi…”

– Otwórz mi, Antek… dzięki! – rzucił do towarzyszącego mu chłopaka Majk, wkraczając do gabinetu z niesioną ostrożnie dymiącą filiżanką, dwiema szklankami w drugiej dłoni i dwulitrową butelką wody mineralnej pod pachą. – Dobra, a teraz zamkniesz za mną i oboje z Basią przejmujecie ster na łajbie do końca wieczoru. Gdyby ktokolwiek o mnie pytał, nie ma mnie, umarłem. Jasne? Będę jutro.

– Jasne, szefie – potwierdził Antek, zapuszczając w głąb gabinetu zaciekawionego żurawia.

Siedząca w fotelu szefa i zapatrzona w blat biurka Iza wyglądała jak blade widmo, na jej twarzy widać było ślady wylanych łez.

– No, zjeżdżaj już, Antonio – rzucił surowo Majk, stawiając przed nią filiżankę, z której unosił się aromatyczny dymek o zapachu malin. – Zamykaj te drzwi. Słyszałeś? Sezamie, zamknij się!

Antek wycofał się karnie, zamykając za sobą drzwi.

– Proszę, elfiku, herbatka z suszonych malin – zaanonsował wesoło Majk, odstawiając na biurko również wodę mineralną i szklanki. – Twoja ulubiona.

Iza podniosła na niego oczy, w których odmalowało się zdziwienie.

– Skąd to wiesz?

– Od Lodzi – wyjaśnił, przysuwając sobie krzesło i siadając na nim obok jej fotela. – Wspomniała mi o tym przy jakiejś okazji i zapamiętałem. No, napij się trochę. Wylałaś z siebie dzisiaj wszystkie zapasy wody, musimy je uzupełnić. Najpierw herbata, a potem będziesz pić wodę. Niegazowaną.

– Tylko taką lubię – uśmiechnęła się blado Iza.

– Wiem – skinął głową. – Pij.

Iza posłusznie schyliła się nad filiżanką i zanurzyła usta w gorącym, aromatycznym płynie. Po długim płaczu, kiedy w gardle jej wyschło, a ślina miała słony smak, herbata smakowała jak nektar bogów na Olimpie. Ostrożnie upiła kolejnego łyka, z przyjemnością przymykając oczy.

– Ten twój Misio już sobie poszedł – poinformował ją spokojnie Majk, opierając się łokciem o biurko. – A ja skojarzyłem wreszcie, skąd go znam.

– Skąd? – szepnęła Iza, otwierając oczy, lecz nie patrząc na niego.

– Mieliśmy tu kiedyś drobne spięcie – odpowiedział stoicko. – Tak z rok temu albo nawet lepiej. On i jakiś jego kumpel. Nic takiego, mała burda, do opanowania wystarczyliśmy ja i Chudy. Ale niestety musiałem wezwać policję, bo obaj panowie byli mocno najarani i wykazywali się… że tak powiem dyplomatycznie… wysokim stopniem agresji i nieprzewidywalności. Poza tym było ryzyko, że to im padnie na zdrowie. Nigdy nie wiadomo, czym się taki gówniarz doładuje. Nie chciałem mieć kłopotów.

– Rozumiem – pokiwała głową Iza, zagryzając wargi. – Ale to musiała być jakaś wyjątkowa sytuacja. On… Michał… nigdy nie brał narkotyków. To nie w jego stylu.

– Bo to raczej nie było nic twardego – przyznał Majk, odgarniając sobie znajomym gestem włosy z czoła. – Pewnie tylko jakiś głupi dopalacz. Niemniej efekt był mocny i musiałem zareagować. No, ale mniejsza o to – machnął ręką. – Każdemu może się zdarzyć głupi wyskok, przywilej młodości, nie ma się czym przejmować. Po prostu od godziny główkowałem, skąd go kojarzę, i wreszcie sobie przypomniałem. Nie cierpię, jak mnie takie coś męczy… No, napij się jeszcze tej herbaty, Iza. Już nie jest taka gorąca.

Iza mechanicznie upiła kilka kolejnych łyków i znów opadła w głąb fotela. Majk przez chwilę przyglądał się z troską jej bledziutkiej, wycieńczonej twarzy, po czym przechylił się i delikatnym gestem ujął jej dłoń spoczywającą na podłokietniku.

– A teraz mów – podjął łagodnym tonem. – Daj mi łapkę i opowiedz mi o nim wszystko, od samego początku. Obiecuję, że to zostanie między nami. Tajemnica terapii.

– Okej – pokiwała głową Iza, starając się uśmiechnąć.

Powoli, z trudem dobierając słowa, rozpoczęła swą smutną opowieść, której źródło sięgało czasów wczesnej podstawówki, kiedy to pierwszy raz zetknęła się z Michałem. Choć mieszkali w jednej miejscowości, nie spotkała go nigdy wcześniej, a nawet jeśli spotkała, to i tak tego nie pamiętała. Tak czy inaczej czas, z którego pochodziły jej pierwsze wspomnienia, był najbardziej beztroskim okresem w jej życiu. Niewiele później w wypadku samochodowym zginął jej ojciec.

– Przykro mi – powiedział cicho Majk, ściskając współczująco jej dłoń. – Mówiłaś już o tym, ale dopiero teraz dociera do mnie w pełni, co to znaczy. Dla takiego małego szkraba stracić nagle ojca to jakiś koszmar… A nie chcę nawet myśleć, co jego śmierć musiała znaczyć dla twojej mamy.

– Tak – westchnęła Iza. – Wiem, że strasznie jej go brakowało. Bardzo się kochali. Po jego śmierci poświęciła całą siebie, żeby utrzymać nas i wychować, zrobiła z tego cel swojego życia. Nie szukała już własnego szczęścia, tak sobie teraz myślę, że pod tym względem była trochę jak pan Szczepcio… Dopiero teraz widzę pewne rzeczy, wcześniej byłam za młoda, żeby je rozumieć, ale teraz już układają mi się w głowie w logiczną całość.

Kolejny etap opowieści był trudny, musiała bowiem opisać styl życia i sposób zachowania Michała do czasu, kiedy ona sama pozostawała w cieniu, zanim zainteresował się nią wreszcie na oblodzonych schodkach korytkowskiej poczty. Wydawało jej się, że powinna jakoś uzasadnić przed słuchającym jej w milczeniu Majkiem, dlaczego przez tyle lat obojętności ze strony chłopaka tak bardzo upierała się przy uczuciu do niego, mimo że jego kolejne podboje raniły jej serce i odbierały nadzieję. Sama zastanawiała się nad tym już wielokrotnie i nigdy nie umiała odpowiedzieć sobie satysfakcjonująco na to pytanie. Odpowiedź była tylko jedna. Michał był taki, jaki był, lecz ona pokochała go swą pierwszą, jedyną i najwierniejszą miłością, której od piętnastu lat nie umiała pokonać, i na to po prostu nie było rady. Nie umiała przestać go kochać. Nawet dziś.

– Ja nie jestem aż taka głupia, żeby nie rozumieć, że to bez sensu – tłumaczyła żarliwie Majkowi. – Rozumiem to doskonale. I jednak nie umiem się wyleczyć, nie umiem o nim zapomnieć. Tego nie może pojąć nikt… chyba tylko ty. Rozsądek podpowiada mi jasno, że to zakrawa na absurd, że niepotrzebnie się łudzę, że dokonuję w ten sposób jakiejś idiotycznej autodestrukcji… Wiem. Tylko co z tego, że to wiem, co z tego, że to rozumiem? Oprócz rozumu mam przecież jeszcze serce. A ono nie potrafi inaczej…

Majk milczał, przyglądając jej się z uwagą. Jego twarz przybrała teraz poważny wyraz, zza którego wyzierała jakby nutka niedowierzania i zdziwienia. Drgnął kilka razy, kiedy opisywała mu kolejne etapy swych cichych cierpień i wiernego czekania na to, aż ukochany w końcu dostrzeże ją w tłumie, jednak nie odezwał się w tym czasie ani słowem. Tylko słuchał.

Uznawszy, że jego milczenie nie jest wyrazem potępienia lecz akceptacji, Iza przeszła do opisu najpiękniejszego okresu swojego życia, owych kilku miesięcy sprzed czterech lat, które na zawsze zapamiętała jako pełne słońca i najbardziej nasyconych barw. Okazało się jednak, że i o tym wcale nie jest jej łatwo mówić… zwłaszcza o tym, co wydarzyło się w ów sierpniowy wieczór, tydzień po jej osiemnastych urodzinach, w motelowym pokoju w Małowoli… To właśnie w tym miejscu Majk, który dotąd słuchał jak zaklęty, po raz pierwszy od pół godziny poruszył się na krześle i odezwał się.

– Oddałaś mu się? – uśmiechnął się lekko, jakby z pobłażaniem.

– Tak – pokiwała głową, odwracając wzrok. – Z początku nie chciałam, bałam się… ale nie umiałam mu odmówić. To był mój pierwszy i jedyny raz. Nie tylko z nim, ale tak w ogóle. Pierwszy i jedyny. A najprawdopodobniej też ostatni.

– Hmm – mruknął Majk. – Czyli to od tamtej pory masz tę awersję do uciech cielesnych, o której mówił Kacper? – zerknął na nią spod oka.

– Nie mam żadnej awersji – uśmiechnęła się smutno Iza. – Tak mu tylko powiedziałam na odczepnego, bo się przystawiał. Mieszkamy po sąsiedzku przez ścianę, Kacper nie ma w tym względzie żadnych zahamowań, więc musiałam jakoś go zneutralizować. Przynajmniej podziałało i mam spokój.

– Kapuję – uśmiechnął się z rozbawieniem Majk.

– Nie, nie jestem zimną rybą – podjęła po chwili Iza, wpatrując się w zamyśleniu w stojącą przed nią na biurku szklankę z wodą. – Tak jak każdy pragnę czułości i bliskości. Pod tym względem jestem zwykłą dziewczyną… zwykłym człowiekiem. Tyle że…

– Tyle że kolejny motelowy numerek wchodziłby w grę tylko z Misiem? – wszedł jej żartobliwie w słowo Majk. – A on raz wziął, co mu dano, i więcej już nie chce, bo nie ma w zwyczaju tracić amunicji na zdobywanie raz zdobytej twierdzy. Zgadłem?

Iza zamilkła zmrożona i wysunęła rękę z jego dłoni. Majk natychmiast spoważniał.

– Przepraszam, elfiku – powiedział cicho. – Cham ze mnie… Wybacz mi.

– W porządku – szepnęła. – To mnie bardzo boli, ale… cóż. Prawda czasem musi boleć. Tak czy inaczej jest dokładnie tak, jak powiedziałeś – westchnęła. – Drugi i każdy kolejny raz mógłby być tylko z nim. Od tamtej pory należę do niego już na zawsze i w całości. Na wyłączność, tak jakbym była jego żoną. Bez względu na to, czy on jeszcze kiedyś będzie chciał ze mną być czy nie.

Majk popatrzył na nią z miną wskazującą na to, że chętnie by coś powiedział, jednak siłą woli powstrzymał się od komentarza. Przez długą chwilę w gabinecie panowała cisza.

– Powiesz mi, co było dalej? – zapytał w końcu.

Kolejny rozdział historii, ten o stopniowym wycofywaniu się Michała ze wszelkiego kontaktu, co dodatkowo zbiegło się z piorunująco szybko postępującą chorobą, a następnie śmiercią pani Wodnickiej, osnuł twarz Izy szarą chmurą. Majk znów słuchał, siedząc nieruchomo jak przykuty do krzesła, nie spuszczając z niej poważnego wzroku.

– Nie wiem, co powiedzieć, Iza – odezwał się, kiedy zamilkła na chwilę. – Nie mam słów…

– Nie musisz nic mówić – uśmiechnęła się leciutko. – Ja nie opowiadam ci tego po to, żebyś mnie żałował, tylko po to, żebyś wiedział, jak było. I przez to chcę ci też pokazać, że ci ufam. Bo chyba ostatnio nie do końca wierzyłeś, że tak jest.

– Prawda – przyznał, ujmując skwapliwie jej dłoń w obie swoje. – Ale teraz już wiem, widzę to i czuję… i jestem z tego powodu szczęśliwy. Ja też ci ufam, elfiku, i obiecuję, że nigdy cię nie zawiodę. W trybie terapii czy poza nim… zobaczysz jeszcze… No, mów dalej.

Iza westchnęła i znów wróciła myślami do owych koszmarnych czasów, które w jej pamięci odmalowały się w najczarniejszych barwach. Rozmowa z Moniką, która powiedziała jej o zdradzie Agnieszki… zerwanie z nią… próba wyjaśnienia wszystkiego Michałowi… Jeszcze teraz czuła na policzkach tamten zimny śnieg, w który upadła i w którym zanurzyła rozpaloną twarz, gdy ją odtrącił.

– Więc straciłaś przez to nawet jedyną, najbliższą przyjaciółkę – podsumował ponuro Majk. – Osobę, z którą mogłabyś pogadać o tym wszystkim w zaufaniu.

– Właśnie tak – skinęła smutno głową.

– Ale powiedz mi coś – spojrzał na nią z zastanowieniem. – Przecież masz siostrę, z którą dobrze żyjesz. Pamiętam, powiedziałaś mi kiedyś, że z jakiegoś ważnego względu nie mogłaś i nadal nie możesz z nią o tym rozmawiać. Nie chciałaś mi zdradzić, co to było, twierdziłaś, że jeszcze nie jesteś gotowa, żeby o tym mówić… A teraz? Powiesz mi?

Iza zamilkła w zawahaniu. Była to jej najwstydliwsza i najpilniej strzeżona tajemnica. Tajemnica, która za żadne skarby świata nie mogła dotrzeć do Amelii. Wyjawienie jej komukolwiek byłoby najwyższym dowodem zaufania. Czy mogła opowiedzieć o tym Majkowi? Jeśli mu odmówi, nie będzie przecież nalegał, zrozumie ją, tego była pewna. Ale skoro powierzyła mu już wszystkie inne swoje sekrety…

– Powiem ci – odparła cicho, a jej dłoń, którą wciąż trzymał w obu swoich, zadrżała nagle jak zdjęta silną febrą. – Tylko proszę, Majk, nie potępiaj mnie. Zrobiłam wtedy coś strasznego… coś, czego będę żałować i wstydzić się do końca życia… ze względu na Melę… i w ogóle…

Dłoń drżała jej teraz tak mocno, że musiał przytrzymać ją siłą.

– Co zrobiłaś, Izulka? – zapytał w napięciu.

– Próbowałam popełnić samobójstwo – wyznała z determinacją, zamykając oczy jak człowiek, który na oślep rzuca się w przepaść. – I prawie mi się udało.

– Chryste Panie – wyszeptał ze zgrozą Majk. – Chciałaś się zabić? Przez tego gn… przez niego? – poprawił się, zagryzając wargi.

Pokiwała głową twierdząco.

– Boże drogi… elfiku…

Ton jego głosu wskazywał na to, że jest wstrząśnięty. Nie otwierając zaciśniętych powiek, poczuła, jak podnosi jej rozdygotaną z silnych emocji dłoń i na chwilę przyciska do niej usta. A potem zarejestrowała delikatny dotyk jego palców, którymi ostrożnie odgarnął opadłe jej na twarz włosy.

– Ale na szczęście to się nie udało – szepnął.

– Nie – przyznała. – Chociaż było blisko.

Drżącym, łamiącym się z nadmiaru emocji głosem opowiedziała mu o tamtym potwornym wieczorze, kiedy po stracie wszelkiej nadziei i sensu dalszego życia zrealizowała swój na zimno obmyślony plan. Opisała mu wszystko w szczegółach. Tamto przerażające uczucie, kiedy zrozumiała, że trująca mieszanka lekowa zaczyna działać i że za chwilę umrze… nagłe myśli o Amelii i straszliwej krzywdzie, jaką jej wyrządza, odbierając jej siebie… strach przed gniewem Stwórcy… i wreszcie tamten desperacki akt woli, który pozwolił jej w ostatniej chwili cofnąć się znad przepaści…

– Mela wezwała pogotowie, obudziłam się w szpitalu, już po płukaniu żołądka – wyjaśniła. – Lekarz na szczęście nie powiedział jej bez mojej zgody, że to prawdopodobnie była próba samobójcza, a ja ubłagałam go jakoś, żeby milczał. Przysięgłam mu na wszystkie świętości, że już nigdy więcej tego nie zrobię, choćby nie wiem co się działo. I nie zrobię. Po tym, przez co przeszłam, po tym, jak stanęłam jedną nogą po tamtej stronie… zmieniłam się. Doceniłam życie. Zrozumiałam, że nawet jeśli jest trudne i beznadziejne, to jednak nie wolno go sobie odbierać. Bo jeśli urodziłam się i żyję, to widocznie po coś na tym świecie jestem, na coś mam się przydać – dodała filozoficznie, wpatrując się w dłonie Majka zaciśnięte na jej własnej dłoni. – Każda dobra rzecz, jaką zrobię… każda pomoc, jaką zaniosę innym… to przecież też się liczy, to nie jest byle co. W końcu nie jestem tu sama, są też inni ludzie, a oni prędzej czy później mogą mnie potrzebować. Nie wolno być egoistą.

Majk słuchał jej w milczeniu, z zagryzionymi wargami, wpatrzony nieruchomo w ten sam punkt co ona – w ich połączone w solidarnym uścisku dłonie. Od czasu do czasu rozluźniał napięte mięśnie twarzy, lecz wtedy usta zaczynały mu drżeć… więc znów spinał je i przygryzał, z trudem przełykając ślinę. Momentami wydawało się, że chce coś powiedzieć, wybuchnąć milionem słów, ale nie przechodzą mu one przez gardło, zapewne zbyt ściśnięte, by wydać artykułowany dźwięk.

– W każdym razie od tamtej pory było już trochę lepiej – podjęła w zamyśleniu Iza. – Uodporniłam się, zaczęłam inaczej patrzeć na świat. Nie zmieniło się tylko jedno… to, że nadal go kocham – westchnęła. – Jednak od tamtej pory muszę się z tym kryć. Boję się, że gdyby Mela dowiedziała, co mam w sercu, mogłaby skojarzyć fakty i domyślić się, skąd wzięło się tamto moje tajemnicze zatrucie, po którym wylądowałam w szpitalu. Nie chcę, żeby wiedziała, to byłby dla niej miażdżący cios… Zresztą wiem, że gdybym jej powiedziała, robiłaby wszystko, żeby wyperswadować mi to beznadziejne uczucie, wyleczyć mnie. I cierpiałybyśmy przez to obie, bo mnie nie da się wyleczyć. Dlatego muszę milczeć. Mogę tylko porozmawiać z tobą w trybie terapii… która zresztą, jak sam kiedyś powiedziałeś, nie jest prawdziwą terapią, bo nigdy nie poprowadzi do pełnego wyleczenia. Ale za to przynosi trochę ulgi… a to już coś, prawda?

– Prawda, elfiku – przyznał cicho Majk, który najwidoczniej zdołał już opanować napór emocji, gdyż rysy jego twarzy odzyskały swój normalny wyraz. – Mówiłem ci to wiele razy i nigdy nie miałem pewności, czy do końca mnie rozumiesz. Ale teraz już wiem, że tak. I na tym etapie powiem ci tylko jedno. Nie istnieje chyba na tym świecie facet, który nie chciałby być tak kochany przez kobietę, jak ty kochasz jego… a jednocześnie ja sam nie znam nikogo, kto by na to zasługiwał mniej niż on. Ale cóż… właśnie na takich paradoksach zasadza się nasz dramat. I mój, i twój. Mój jest wprawdzie inny, a twój inny… ale tylko z pozoru.

– Z pozoru – powtórzyła jak echo Iza. – Tak…

– Opowiedz mi, co było dalej – poprosił Majk, dolewając jej wody do szklanki. – Rozumiem, że zbliżamy się już powoli do momentu twojego wyjazdu na studia do Lublina?

– Aha – skinęła głową. – Dokładnie tak. Tylko że najpierw jeszcze był ślub Meli i Robcia. Zgodziłam się wyjechać na studia tylko dlatego, że wiedziałam, że on jest przy niej… na dobre i na złe… Kochany Robi! Gdyby nie on, zrezygnowałabym ze studiowania i zostałabym w Korytkowie, żeby pomagać Meli. Ale wiedząc, że on jest przy niej, mogłam sobie pozwolić na odrobinę egoizmu i pomyśleć o własnym rozwoju.

Teraz, kiedy wyrzuciła już z siebie najtrudniejsze wątki swojej opowieści, mówiła spokojnym i opanowanym głosem. Zrelacjonowała Majkowi wydarzenia ostatniego roku, w tym przyjazd do Lublina, ciężkie początki pobytu naznaczone brakiem środków finansowych i nieprzyjemny klimat pracy u Marciniakowej. Następnie opisała mu przypadkowe spotkanie z Michałem na urodzinach u kolegi Daniela oraz to ostatnie, kiedy to pod koniec maja umówił się z nią w pubie na lubelskiej starówce.

– To było centralnie w twoje urodziny – wyjaśniła mu ze smutnym uśmiechem. – Więc rozumiesz już, dlaczego wtedy nie mogłam przyjść na imprezę, chociaż bardzo chciałam.

– Rozumiem, elfiku – skinął głową. – Imperatyw naczelny, z tym się nie dyskutuje. Ale powiedz mi… Od tamtej pory minęło przecież tylko kilka tygodni. Frajer tak szybko zmienił front? To chyba znaczy, że ta dziuńka, z którą był u nas dzisiaj, to raczej nic poważnego? Po prostu jakiś kolejny cel do odstrzelenia?

– Nie wiem – westchnęła Iza. – Prawdopodobnie tak…

– I to aż tak cię rozwaliło? – ciągnął z lekkim niedowierzaniem Majk. – Oczywiście ja rozumiem, że zazdrość i te rzeczy… to zawsze boli, wiadomo, ja też to znam, i to aż za dobrze. Ale przeżyłaś już tyle takich sytuacji… sama przed chwilą powiedziałaś, że do pewnego stopnia uodporniłaś się na takie widoki… No dobrze, wiem. To było świeżo po tym, jak odzyskałaś nadzieję, liczyłaś na więcej. To zawsze cios. Ale jeśli ta lalunia, którą dzisiaj adorował, to dla niego tylko kolejna zwierzyna do ubicia, to… Chyba łatwiej ci to znieść, niż gdyby to było coś naprawdę poważnego. Dobrze mówię?

– Niby tak – szepnęła. – Ale to nie ma znaczenia, Majk. To nie to mnie tak skosiło.

Przytoczyła mu wypowiedziane przy stoliku słowa Michała, który z nutą lekceważenia nazwał ją nikim takim, a następnie, pod dodatkową klauzulą ścisłego dochowania tajemnicy, opisała mu galimatias, w jaki niezależnie od własnej woli została uwikłana w związku ze sprawą kupna łąki Andrzejczakowej.

– On mnie za to znienawidzi, jak tylko się dowie – podsumowała ponuro. – Może nawet już się dowiedział. Boję się, że powinnam była powiedzieć mu to od razu. Wtedy może…

– Nie, Iza – przerwał jej stanowczo Majk. – Na pewno nie. Z tego, co mówisz, wynika, że w tamtej sytuacji żadne rozwiązanie nie było idealne, ale w moim przekonaniu i tak wybrałaś mniejsze zło. Wiem, że może to nie brzmi fajnie, bo dla ciebie najważniejsze jest to, co pomyśli o tobie Misio i w jaką stronę pójdzie z tego powodu wasza relacja. Ale obiektywnie rzecz ujmując, postąpiłaś prawidłowo. Gdyby to była twoja własna tajemnica, mogłabyś mu ją wyjawić, kiedy by ci się żywnie podobało. Ale to jest tajemnica twojej siostry i twojego szwagra, a oni powierzyli ci ją w zaufaniu. Poza tym nie wiadomo, z jakiego dokładnie powodu ta sąsiadka, która sprzedała im ziemię, zobowiązała do milczenia ich samych. A twój Misio nie jest osobą neutralną, tylko stroną potencjalnego konfliktu, i to bezpośrednią stroną. Jak by na to nie spojrzeć, w tej sprawie gra w przeciwnej drużynie. Znalazłaś się między młotem a kowadłem, wiem… Ale tak czy owak bardzo dobrze, że nic mu nie powiedziałaś. To jest jedna z tych rzeczy, których w życiu nie wolno robić.

Jego zdecydowany ton i racjonalne argumenty przyniosły Izie wielką ulgę, jakby w jednej chwili spadł jej z serca gigantyczny głaz. Majk wiedział wszak, co mówi, pomimo swego luźnego sposobu bycia był w końcu starszy od niej o ponad dekadę i niejedno już przeżył. Poczuła się przez moment jak uczennica, która poddaje swoje wybory ocenie godnego szacunku nauczyciela i cieszy się, kiedy ocena ta jest pozytywna.

– Dziękuję ci – powiedziała z wdzięcznością. – Właśnie takiego kazania umoralniającego potrzebowałam. To oczywiste, że wolę poświęcić własne dobro, niż narobić kłopotów Melci, w dodatku zdradzając powierzone mi tajemnice. Dziękuję, że tak jasno mi to wyłożyłeś. Zawsze inaczej jest czuć to samemu, a inaczej usłyszeć od kogoś, kto ma na to obiektywny ogląd z zewnątrz. Choć w mojej sprawie to i tak nic nie zmienia… – westchnęła.

– Nie zmienia – przyznał Majk. – Ale wiesz, dlaczego twój dylemat pod tytułem powiedzieć Misiowi czy nie powiedzieć nie ma sensu? Dlatego, że uczucia do drugiej osoby nie można uzależniać od takich bzdur jak informacja w sprawie jakiejś tam działki inwestycyjnej. Jeśli wychodzisz z założenia, że on znienawidzi cię za to, że nie powiedziałaś mu, kto kupił ziemię, ale gdybyś mu powiedziała, to łaskawy pan może spojrzałby na ciebie przychylniejszym okiem, to sorry, Iza… walczysz o ochłapy. I to o takie ochłapy, które nie dadzą ci nawet namiastki szczęścia.

– No tak… racja – westchnęła, podnosząc obie dłonie i ukrywając w nich twarz.

– Ja wiem, elficzku, jak ciężko jest powiedzieć samemu sobie, że nie ma już o co walczyć – ciągnął łagodnym tonem Majk. – Taka perspektywa to koniec świata, znam to z własnego podwórka i dobrze wiem, jaki to ból. Jednak przychodzi moment, kiedy trzeba wreszcie stanąć w prawdzie. W moim przypadku to była chwila, kiedy dotarło do mnie, że nie jestem i nigdy nie będę facetem, który może dać jej szczęście… i że jest nim tamten… ktoś inny. Bolało jak cholera, nadal boli… ale przynajmniej boli tylko mnie. Nie ranię nikogo, nie niszczę innym życia, a czasami nawet dostanę w nagrodę jakiś fajny ochłap. Chwilę uwagi, kilka minut jej obecności, jakąś rozmowę, przyjacielski uścisk, całusa w policzek… To są piękne chwile, ale nie walczę o nie jak wariat i za wszelką cenę, poświęcając innych ludzi i nadużywając ich zaufania. Dlatego powiedziałem, że bardzo dobrze zrobiłaś, nie wyjawiając Misiowi tajemnicy twojej siostry. W kwestii jego stosunku do ciebie niewiele by to zmieniło, a ty zachowałabyś się nie fair względem bliskiej osoby, która ufa ci i przez całe życie wyświadcza ci samo dobro.

– To prawda – pokiwała głową Iza, odrywając dłonie od twarzy i wpatrując się ze smutkiem w swoją szklankę z wodą. – Pewnie z tego wynikłyby dla Meli jakieś kłopoty i nieprzyjemności, a ja nigdy bym sobie tego nie wybaczyła… Wiem, co masz na myśli. Kiedyś trzeba przestać walczyć i pogodzić się z przegraną. Co prawda ja już wiele razy godziłam się z nią… albo prawie… Tak do końca to pogodzę się dopiero, kiedy on ożeni się z kimś innym, czyli kiedy klamka ostatecznie zapadnie. Ale masz rację – przyznała. – Muszę stanąć w prawdzie i powiedzieć sobie wreszcie, że nie mam o co walczyć. Spróbuję. Tylko widzisz… Gdyby on w tym maju nie dał mi takiej nadziei… gdyby nie powiedział mi, że żałuje… gdyby nie obiecał mi, że wszystko nadrobimy… gdyby mnie nie pocałował…

– Bo pieprzony gnojek bawi się tobą, do cholery! – wybuchnął nagle Majk, podrywając się z krzesła i zaciskając pięści. – Jaja bym mu za to urwał, bydlakowi!

Natychmiast jednak zreflektował się, z westchnieniem opadł na krzesło i nerwowym ruchem ręki przejechał po swojej bujnej czuprynie.

– Wybacz, Iza – podjął spokojniej. – Uniosłem się… niepotrzebnie. Wiem, że to nic nie da, bo to nie w nim jest problem, tylko w tobie. On jest taki, jaki jest, i działa tak, jak działa. Nie można go winić za to, że nie odwzajemnia twoich uczuć, ani za to, że… że nie rozumie, co traci. To tak, jak ja bym winił Anię za to, że pokochała Jean-Pierre’a a nie mnie. To bez sensu. Denny ze mnie terapeuta… Przepraszam.

– Nie przepraszaj – pokręciła głową Iza, przechylając się w jego stronę i kładąc mu uspokajającym gestem dłoń na przedramieniu. – Co ty wygadujesz… Nikt na świecie nie rozumie mnie tak dobrze jak ty, a ja jeszcze przed nikim nie otworzyłam się tak jak dzisiaj przed tobą. Postawiło mnie to na nogi w parę godzin, już teraz czuję się, jakbym wyszła na światło z jakiegoś ciemnego tunelu… Gdybym została z tym sama, pewnie dochodziłabym do siebie tygodniami. Jesteś wspaniałym terapeutą, Majk – dodała, zniżając głos. – Mądrym i dobrym, godnym zaufania. Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna.

– Ja tobie też, elfiku – uśmiechnął się, poklepując przyjacielsko jej dłoń. – Rozumiemy się wzajemnie, bo tkwimy po uszy w takim samym bagnie. Moja historia jest inna niż twoja, ale zasada jest ta sama. Oboje mamy tego pecha, że kochamy jak wariaci… i bez wzajemności. Dotąd każde z nas starało się jakoś radzić sobie z tym samemu, ale teraz, kiedy odkryliśmy w sobie bratnie dusze, możemy wspierać się nawzajem i pomagać sobie. Raz ty mnie, innym razem ja tobie… Zależy, kto będzie tego potrzebował. Taka doraźna terapia to mimo wszystko duży skok jakości życia dla takich frajerów jak my… prawda?

– O tak! – pokiwała skwapliwie głową. – Poczułam to dzisiaj jak nigdy!

– I teraz już nie będziesz ukrywać przede mną, że potrzebujesz pomocy – zaznaczył, patrząc na nią wymownie. – Jak tylko zdarzy się taka sytuacja, będziesz uderzać do mnie jak w dym. Rozumiemy się?

– Tak jest, szefie – uśmiechnęła się Iza. – Następnym razem nie zawaham się wysłać ci alarmowego smsa, a jak będę w skrajnej rozpaczy, to może nawet odważę się zadzwonić.

– A ja natychmiast zamelduję się na posterunku – obiecał jej Majk. – Nawet jeśli będziesz poza Lublinem. Jutro jedziesz do domu na urlop, ale gdybyś w najbliższych dniach bardzo potrzebowała pogadać w trybie terapii, to wyślij mi smsa, pogadamy chociaż przez telefon. Albo wskoczę w opla i kopsnę się do tego twojego Korytkowa niczym Superman przybywający na ratunek skrzywdzonemu elfikowi.

– Ech! – roześmiała się Iza, wyobrażając sobie Majka w stroju Supermana wysiadającego z opla przed jej domem w Korytkowie. – Nie wygłupiaj się… To nie będzie konieczne, już się uspokoiłam i dzisiejsza terapia wystarczy mi na długo. Ale dziękuję ci. I pamiętaj, że ty też…

Przerwało jej pukanie do drzwi.

– Szefie, można? – dobiegł zza nich przytłumiony głos Antka.

– No, właź – rzucił niechętnie Majk, na co Antek natychmiast uchylił drzwi i wsunął przez nie głowę. – Co jest, Antonio? Jakiś problem?

– Nie, nic takiego – zapewnił go Antek. – Tylko chciałem powiedzieć, że już za dziesięć druga, właśnie wyszli ostatni klienci…

– Ja pierniczę – mruknął Majk, wyciągając z kieszeni telefon i zerkając na wyświetlacz. – Faktycznie. Kiedy to zleciało?… No dobra, Antek, dzięki. Zostaw mi klucze i lećcie już wszyscy na chatę. Ja pozamykam… Aha, i przynieś mi tu kluczyki od vana, mają zostać u mnie na biurku. Chudy jutro rano będzie potrzebował.

– Okej, szefie – skinął głową Antek i cofnął się na korytarz.

Czekające tam Klaudia i Ola spojrzały na niego pytająco. Antek machnął ręką.

– E, nie – powiedział do nich z nutką rozczarowania w głosie. – Tylko gadają.

Wszyscy troje popatrzyli po sobie zdezorientowani, po czym Ola rozłożyła ręce, a Klaudia wzruszyła ramionami.

– Odwiozę cię, Iza – oznajmił Majk, kiedy oboje podnieśli się od biurka, by zebrać się do wyjścia. – Już późno, musisz się wyspać przed drogą. Jesteś spakowana na jutro?

– Tak, wszystko mam gotowe – odparła Iza, czując, że z wyczerpania kręci jej się w głowie, a do tego robi jej się chłodno. – I chyba rzeczywiście muszę już iść spać…

– Chodźmy, elfiku – powiedział ciepło, obejmując ją ramieniem i prowadząc do drzwi. – Zamknę tylko domenę i spadamy. Zimno ci? – dodał, wyczuwając na jej ramieniu gęsią skórkę.

– Trochę…

– Masz, załóż to – sięgnął po swoją skórzaną kurtkę odłożoną na jedno z krzeseł i zarzucił jej na ramiona. – No już, bez gadania. Oddasz mi pod domem, a na razie nie będziesz mi tu marznąć. Ależ to cię musiało kosztować! – pokręcił głową. – Upał jak diabli, a jej zimno…

– Szefie, kluczyki od vana – powiedział Antek, wręczając Majkowi kluczyki samochodowe i zerkając przy tym spod oka na Izę ubraną w skórzaną kurtkę szefa.

Dziewczyna nadal była blada i jakby zobojętniała na wszystko, a jej podkrążone i zaczerwienione oczy wskazywały na to, że dużo dzisiaj płakała. Twarz Antka przybrała wyraz współczucia.

– Dzięki – skinął głową Majk, podając mu rękę. – Leć już, Antek. Jutro rano Chudy ogarnie teren i otworzy sprzątaczkom, ty masz wolne do południa. Ja będę pewnie dopiero wieczorem, mam milion spraw do załatwienia na mieście.

Po zamknięciu lokalu oboje z Izą tylnym wyjściem udali się na podwórko, gdzie obok vana stał ciemnozielony opel Majka.

– Wsiadaj, elfiku.

Samochód pomknął pustymi ulicami skąpanymi w świetle sodowych latarni. Do stancji Izy było niedaleko. Trwała ciepła lipcowa noc… skórzana kurtka Majka przyjemnie ogrzewała jej ramiona… Dziewczyna z przyjemnością zagłębiła się w wygodny fotel i oparła zmęczoną głowę na zagłówku fotela w poczuciu, że wszystko już jest dobrze i że mogłaby tak jechać z nim tym autem na sam koniec świata. Jednak zaledwie dwie minuty później zatrzymali się przed bramą jej kamienicy. Majk wysiadł za nią i wziął z jej rąk kurtkę, którą zdjęła z siebie i oddała mu.

– Już cieplej? – zapytał z uśmiechem.

– Tak, już mi całkiem ciepło – odwzajemniła mu uśmiech. – Dziękuję.

– Nie ma sprawy. A teraz idź odpocząć, mała, już prawie wpół do trzeciej. I przyjemnego urlopu, żebyś za trzy tygodnie wróciła do nas w pełni sił. Jasne?

– Jasne, szefie.

– No to trzymaj się – postąpił krok w jej stronę i objął ją na pożegnanie przyjacielskim gestem. – I pamiętaj o naszej umowie!

Pokiwała głową, odwzajemniła mu uścisk i już miała się odsunąć, kiedy znów poczuła delikatny zapach wody kolońskiej, który w połączeniu ze świeżym nocnym powietrzem przyjemnie owionął jej nozdrza, przywodząc na pamięć ulotne wspomnienie ojca. Nagła fala wdzięczności i wzruszenia zalała jej serce… Zamiast wycofać się, w spontanicznym odruchu tym mocniej przylgnęła do niego, by jeszcze przez kilka chwil chłonąć kojące ciepło życzliwego człowieka, który dzisiaj wyciągnął ją z dna piekła. Majk natychmiast odpowiedział na ten gest, otulając ją troskliwie ramionami, jak kilka godzin wcześniej w magazynku na zapleczu Anabelli. Minuty mijały jak we śnie… Przytulona do jego piersi Iza z przyjemnością przymknęła oczy i rozluźniła mięśnie… na skroni czuła jego ciepły oddech… jej serce ogarnął błogi spokój…

– Tak ci jest dobrze, prawda, Izulka? – szepnął jej wprost do ucha Majk.

– O tak, bardzo dobrze – odszepnęła, kiwając skwapliwie głową. – Dziękuję ci… Nigdy nie zapomnę tego, co dzisiaj dla mnie zrobiłeś.

– Spłaciłem tylko częściowo mój dług – uśmiechnął się. Podniósł rękę i delikatnie pogładził ją po włosach. – Mój ty biedny, mały elfiku…

Wracający z nocnej balangi Kacper, którego postać zarysowała się właśnie w głębi pustej ulicy, zwolnił kroku, a następnie zatrzymał się w miejscu na widok przytulonej pary stojącej pod bramą jego kamienicy. Jego twarz przybrała wyraz zaintrygowania, zdało mu się bowiem, że w sylwetce dziewczyny tonącej w objęciach ubranego w czarny t-shirt mężczyzny rozpoznaje Izę. Z niedowierzaniem postąpił do przodu jeszcze kilka kroków. Dokładnie w tym momencie mężczyzna podniósł głowę i para rozłączyła się, a Kacper znów zatrzymał się jak wryty w chodnik, rozpoznawszy charakterystyczną czuprynę szefa Anabelli. Jego towarzyszka cofnęła się o krok. Tym razem nie było już wątpliwości, że to Iza.

Dziewczyna powiedziała coś jeszcze do mężczyzny, skinęła mu ręką na pożegnanie i zniknęła w ciemnej czeluści bramy. On zaś otworzył drzwi pasażera w zaparkowanym obok samochodzie, który stał na włączonym silniku i światłach, nonszalanckim gestem rzucił na siedzenie trzymaną w ręce kurtkę, przeszedł na lewą stronę auta i zajął miejsce kierowcy. Po chwili ciemnozielony opel ruszył spod kamienicy i spokojnie odjechał w dół ulicy.

Obserwujący tę scenę Kacper dopiero teraz ocknął się z zaskoczenia. Przez jakiś czas stał jeszcze na chodniku, jakby nad czymś się zastanawiając, po czym powoli pokiwał głową i z rozbawionym uśmiechem na twarzy ruszył w stronę bramy, w której kilka minut wcześniej zniknęła Iza.

***

Pociąg mknął przez buzujący letnią zielenią las. Siedząca w jasno oświetlonym słońcem wagonie Iza wiozła w sercu spokój i radość z czekającego ją niebawem spotkania z Amelią i Robertem. Nie widziała ich już ponad dwa miesiące! Oboje mieli wyjechać po nią samochodem na dworzec kolejowy pod Radzyniem, zostawiając sklep pod pieczą nowo zatrudnionej ekspedientki. Do stacji Radzyń Podlaski zostało już tylko kilkanaście minut podróży. Niedługo się zobaczą. Zobaczą się i będą mogli nacieszyć się sobą, tym razem przecież wracała na dłużej, na prawie trzy tygodnie!

Nie chciała teraz myśleć o Michale. Wczoraj i w ogóle w ostatnich tygodniach już wystarczająco się przez niego nacierpiała! Zresztą Majk miał rację. Powinna w końcu stanąć w prawdzie i powiedzieć sobie wprost, że żyje złudną nadzieją. Wyleczyć się z niej podobnie jak on, który ten etap miał już za sobą. Wziąć z niego przykład i wyleczyć się przynajmniej z nadziei, skoro nie umiała wyleczyć się z miłości.

„Powinnam już od dziś zacząć nad sobą pracować” – myślała stanowczo. – „Szef ma słuszność, co mi da, że dniami i nocami będę myśleć o Misiu, marzyć o nim i ryczeć w poduszkę? Obiektywnie to nie ma znaczenia, bo i tak finał będzie taki, jaki ma być, bez względu na to, czy będę się tym zagryzać czy nie. Mogę latami skręcać się z bólu, cierpieć i chodzić jak zombie, ale mogę też normalnie żyć, pomagać ludziom, cieszyć się z ich przyjaźni… Przecież moje życie wcale nie jest takie beznadziejne! Skończyłam pierwszy rok studiów, poznałam tylu wspaniałych ludzi, znalazłam swoje miejsce na ziemi… Powinnam to docenić. Po co na darmo męczyć się bezpodstawną nadzieją? Jeśli Misio ma mnie kiedyś pokochać tak jak ja jego, to i tak pokocha. A jeśli nie, to cóż… przynajmniej oszczędzę sobie kolejnych rozczarowań.”

Postanowienie było podjęte. Po przespaniu cięgiem sześciu bitych godzin Iza zbudziła się o poranku dziwnie spokojna, po raz pierwszy od wielu dni bez tego bolesnego ścisku serca, który nie pozwalał jej oddychać. Ulga, jaką przyniosła jej nocna rozmowa z Majkiem, była wręcz zaskakująca, zważywszy na to, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru i jak dalece zmiażdżyło ją to w pierwszej chwili. Tymczasem wystarczyło wyrzucić z siebie ból i rozpacz przed kimś, kto ją rozumiał, by w przeciągu kilku godzin odzyskać równowagę i wewnętrzny spokój, którego tak jej brakowało. Niewątpliwie nie bez znaczenia była też bezpośrednia bliskość drugiego człowieka, której wczoraj mocno doświadczyła, gdy Majk w odruchu współczucia i solidarności przytulał ją do siebie, gdy czuła jego ciepło i tak dobrze jej znany zapach wody kolońskiej, który poprzez skojarzenie z kochającym ojcem skutecznie koił jej nerwy. Tak czy inaczej doraźna terapia zadziałała i dzięki temu skapany w blasku lipcowego słońca świat znów nabrał barw, których jeszcze wczoraj w nim nie dostrzegała.

Rozpędzony pociąg zaczął zwalniać, niewyraźny głos w pokładowym interkomie zapowiedział rychły wjazd na stację Radzyń Podlaski. Iza podniosła się, zebrała swoje rzeczy i przygotowana do wyjścia ze wzruszeniem w sercu patrzyła na migające za szybą znajome okolice… pola i łąki z jej rodzinnych stron.

„Nie będę nieszczęśliwa!” – pomyślała z mocą. – „Czy szczęście można odnaleźć tylko w miłości? Przecież są tacy, którzy świadomie z niej rezygnują, wybierają pasję, samorozwój, pomoc innym albo służbę Bogu. Czy oni nie są szczęśliwi? Na pewno są! Więc i ja mogę być! Przecież mogłabym stracić Misia w inny sposób… Taki pan Szczepcio pół wieku przeżył jako wdowiec, a moja sprawa nadal jest otwarta, jeszcze nic nie jest do końca przesądzone! Niemniej lepiej będzie mi się żyło, jeśli pozbędę się tej męczącej nadziei i spróbuję być szczęśliwa z tym, co mam. Zwłaszcza że wcale nie mam tak mało!”

Fala rozgrzanego powietrza uderzyła w nią, gdy tylko wysiadła z klimatyzowanego wagonu na nasłoneczniony betonowy peron. Wraz z nią wysiadło jeszcze dwoje pasażerów, którzy zdecydowanym krokiem poszli w stronę dworca. Iza rozejrzała się i nie widząc nigdzie Amelii ani Roberta, uznała, że pewnie czekają na nią po drugiej stronie budynku, gdzie można było zaparkować auto. Zarzuciwszy na ramię swój duży i ciężki dziś plecak, dziarsko ruszyła w tamtą stronę.

Nagle na ramieniu poczuła dotyk przyjemnie chłodnej dłoni. Odwróciła się zaskoczona, gdyż dałaby głowę, że za nią na peronie nie było już nikogo… i wtedy nogi ugięły się pod nią, świat zawirował przed oczami, a w uszach jej zaszumiało. Przed nią, na pustym peronie stacji Radzyń Podlaski, w pełnym słońcu lipcowego południa, stała kobieta o urodzie cyganki i czarnych jak węgiel oczach, z kolorową chustą z frędzlami zarzuconą na ramiona. Ta sama, którą od grudnia spotkała już kilka razy… ta, której zdjęcie widziała w rodzinnym albumie pana Stanisława…

„Pani Ziuta!” – błysnęło jej w głowie, a krew w jednej chwili odpłynęła jej z twarzy tak, że usta stały się równie blade jak policzki.

– Nie bój się, dziecko – powiedziała łagodnie kobieta swym dźwięcznym, aksamitnie niskim głosem z lekko śpiewnym akcentem. – Nic się nie bój… Przyszłam ci tylko podziękować.

– Ach! – wyszeptała Iza, cofając się o krok.

– Tak… bardzo podziękować – ciągnęła kobieta, uśmiechając się do niej uspokajająco. – Wierzyłam, że mi pomożesz, i nie zawiodłam się. Wiesz dobrze, o czym mówię. Jesteś dobrą, bardzo dobrą dziewczyną… czystą i wierną… gotową do poświęceń… Dziękuję ci.

„Pomogło jej…” – pomyślała na wpół przytomnie Iza, a serce wezbrało jej mimowolną radością. – „Pomogło, Bogu dzięki…”

– Nie ma za co, pani Ziuto – szepnęła.

Kobieta uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Pamiętam, o co prosiłaś mnie w zamian – podjęła, ściszając głos. – Nie martw się, będziesz miała to swoje wymarzone szczęście. Ono cię nie ominie, tylko trochę zmieni twarz… Noś dalej w sercu jego imię i miej otwarte oczy, a będziesz bardzo szczęśliwa… To tylko kwestia czasu, bo jesteś stworzona po to, żeby dać mu szczęście. Ty, właśnie ty, żadna inna – podkreśliła znacząco. – A kiedy on to zrozumie, oboje będziecie tak szczęśliwi, jak tylko można być na tej ziemi. Szczęście ziemskie jest tylko słabym odbiciem prawdziwego szczęścia… ale wy poznacie jego najpełniejszy smak…

– Niech pani nie mówi mi takich rzeczy – przerwała jej z niepokojem Iza, odzyskawszy odrobinę zimnej krwi. – Ja nie chcę tego słuchać. To wszystko jest zbyt… dziwne. Nawet to, że teraz rozmawiamy – wzdrygnęła się lekko, cofając się o kolejny krok. – Może to mi się tylko śni? Nie wiem… W każdym razie mam nadzieję, że… że u pani już wszystko dobrze. A co do tamtego… Nie powinnam była wtedy wspominać o nim, prosić pani o takie przysługi… Jak już, to raczej powinnam była prosić o wsparcie dla Kacpra – dodała ciszej. – O to, żeby się opamiętał i zaczął żyć jak człowiek…

– Tak będzie – zapewniła ją kobieta, niemal świdrując ją na wylot wzrokiem swoich pięknych czarnych oczu. – Wróci na dobrą drogę i jego też czeka wielkie szczęście. Podziękuj mu ode mnie, bo on też mi bardzo pomógł. A wracając do ciebie…

– Nie, proszę! – przerwała jej znowu Iza, wyciągając przed siebie obie ręce, jakby chciała się przed nią zasłonić. – Ja nie chcę nic wiedzieć, pani Ziuto. Niech pani zachowa to dla siebie, niech pani nie miesza mi w głowie… ja już i tak zaraz chyba zwariuję…

Podniosła drżącą dłoń i przejechała nią po czole.

– No dobrze – zgodziła się pogodnie kobieta. – Tak czy inaczej bardzo ci dziękuję, drogie dziecko. Nie zapomnę ci tego nigdy.

– Izunia!!! – rozległ się nagle radosny okrzyk za jej plecami. – Jesteś!

Iza odwróciła się na znajomy głos Amelii, która biegła do niej roześmiana od budynku dworca. Za nią podążał równie rozpromieniony Robert, z daleka machając do niej ręką. Jeszcze chwila i dziewczyna wylądowała w ramionach siostry, która ściskała ją w uniesieniu i całowała po policzkach.

– Moja mała, dzielna siostrzyczka! – powtarzała zachwycona. – Jak ty ślicznie wyglądasz! Trochę jesteś blada, ale co się dziwić, tyle miałaś nauki! Teraz sobie odpoczniesz, nakarmimy cię smakołykami, pobędziesz na powietrzu, opalisz się… Moja ty kochana! Jak ja się za tobą stęskniłam!

Po chwili podszedł do nich Robert, który również objął Izę i na powitanie ucałował ją serdecznie w oba policzki.

– Czekaliśmy na ciebie pod dworcem – ciągnęła żywo Amelia. – Aż się wystraszyłam, czy przypadkiem się nie pomyliliśmy i czy na pewno przyjechałaś tym pociągiem, bo tak długo nie wychodziłaś z peronu…

– Już do was szłam, Melciu – zapewniła ją Iza, odwracając się w stronę, gdzie stała „cyganka”. – Tylko musiałam porozmawiać z tą pa…

Urwała zaskoczona, bowiem na peronie nie było żywej duszy. Choć przy poprzednich spotkaniach kobieta również nagle znikała jej sprzed oczu, zawsze można było znaleźć na to jakieś wyjaśnienie. Tym razem jej dematerializacja była racjonalnie niewytłumaczalna. Tor kolejowy przebiegał przez widoczne aż po horyzont pola, na których nie było gdzie się ukryć przed wzrokiem osób stojących na peronie. Skoro nie poszła w stronę dworca, skąd nadciągnęli Amelia i Robert, to gdzie się podziała? Wytłumaczenie było tylko jedno… Iza znów pobladła i zrobiło jej się zimno.

– Porozmawiać? – zdziwiła się Amelia, rozglądając się dookoła. – Z kim, Izunia? Przecież tu nikogo nie ma. Właśnie się dziwiłam, że tak stoisz sama i patrzysz nie wiadomo gdzie…

„Mela nie widziała pani Ziuty!” – zrozumiała natychmiast Iza, czując jak pomimo upału po karku raz za razem przebiegają jej lodowate dreszcze. – „A ona przecież tu była, rozmawiałam z nią… nawet mnie dotknęła! Czułam to!… A jeśli nie? Może ja już zwariowałam i mam jakieś zwidy? Tylko tego brakowało…”

– No, nieważne! – machnęła ręką, starając się uśmiechnąć i przybrać beztroski ton. – Tak mi miło, że wyjechaliście po mnie, Melciu! Mam nadzieję, że nie czekaliście na mnie za długo? Pociąg przyjechał w miarę punktualnie… A teraz mówcie mi szybko, co u was. Tyle się nie widzieliśmy, musimy się wreszcie nagadać!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *