Anabella – Rozdział XXXIII

Anabella – Rozdział XXXIII

Już prawie dwa tygodnie upłynęły Izie na rozpaczy i cierpieniu. Michał milczał jak zaklęty. Milczał tym swoim straszliwym, lodowatym milczeniem, które znała od lat, a które było gorsze niż najgorsza kłótnia… Dziewczyna z pozoru sumiennie wykonywała swoje obowiązki, zdała na przyzwoite oceny trzy z czterech egzaminów, uczyła się, pracowała, przygotowywała i jadła posiłki, odwiedzała pana Szczepana… jednak wszystko to wykonywała mechanicznie, przywdziewając na twarz maskę spokoju i sztuczny uśmiech, za którym kryła grymas piekącego bólu. W środku serce krwawiło jej jak otwarta rana, a zawiedziona nadzieja i potworny żal, że nie umiała inaczej rozegrać tej najważniejszej w swoim życiu gry, rozdzierały jej duszę na strzępy. Nocami, po powrocie ze zmiany w Anabelli, często nie spała do rana, dając upust nagromadzonym w ciągu dnia łzom, które jednak nie przynosiły jej ulgi, a następnie w ciągu dnia odsypiała te noce urywanymi godzinnymi lub dwugodzinnymi sesjami, które z założenia nie mogły dać jej odpoczynku.

Z dnia na dzień czuła coraz głębszą potrzebę wyrzucenia z siebie tego bólu, porozmawiania z kimś o tym, usłyszenia choć kilku słów pociechy… I wiedziała, że jedyną osobą, z którą mogłaby o tym mówić, był Majk. Tylko on jeden mógł ją zrozumieć, tylko on jeden by jej nie potępił, tylko przy nim mogłaby otworzyć się na tyle szczerze, by poczuć choć minimalną ulgę. Obiecał jej przecież, że kiedy tylko będzie tego potrzebowała, zrewanżuje jej się za kwietniowe rozmowy w trybie terapii, które, jak wielokrotnie podkreślał, pozwoliły mu wtedy przetrwać ciężki czas i odzyskać spokój. Oboje obiecali sobie wszak, że w razie potrzeby będzie to priorytetem i nie wątpiła, że gdyby zwróciła się do niego z prośbą o rozmowę, chętnie dotrzymałby słowa.

A jednak… Nie miała odwagi dzwonić do niego ani wysyłać smsów na prywatny numer, który kiedyś jej podał, a którego jeszcze nigdy dotąd nie użyła, zaś w pracy od prawie dwóch tygodni, czyli od czasu, kiedy dowiedziała się od Radka, że Michał wrócił do Lublina, nie informując jej o tym, ciągle nie było okazji, żeby porozmawiać z nim sam na sam. Szefa albo nie było, albo rozmawiał akurat z gośćmi lub z kimś innym z zespołu, albo sama Iza miała na sali pracę do wykonania, słowem, nie nadarzyła się ani jedna spokojna chwila sprzyjająca zagajeniu tak trudnej rozmowy. Tym bardziej, że ona sama nie chciałaby przeprowadzać jej w trzy minuty na korytarzu zaplecza lub pomiędzy fakturami do opracowania… Co prawda kilka razy w ciągu tych dwóch tygodni odniosła wrażenie, że Majk przygląda jej się badawczo, jakby jakimś szóstym zmysłem czytał w jej myślach, jednak wtedy ona, paradoksalnie i nie rozumiejąc do końca własnych reakcji, przybierała tym bardziej beztroską i wesołą minę.

Poza tym… było coś jeszcze. Owa niechęć Michała do Majka, niechęć, o której sam już dwukrotnie jej wspomniał, a o której ostatnio powiedział jej również Radek. Co prawda nie wykluczała, że Majk nie pamiętał Michała tak dobrze, jak on pamiętał jego, być może przewinął mu się tylko przed oczami w jakiejś konfliktowej, ale w gruncie rzeczy nieistotnej sytuacji i nie kojarzył go już nawet, tym bardziej, że Michał konsekwentnie unikał wizyt w Anabelli… Jednak świadomość, że i na tym gruncie istnieje jakiś niejasny zgrzyt, powstrzymywała ją przed otwartym zaczepieniem Majka i prośbą o rozmowę w trybie terapii, podświadomie bała się bowiem, że z tego właśnie powodu terapia mogłaby niefortunnie obrócić się w jeszcze większe cierpienie. Może gdyby okazja trafiła się sama… to wtedy owszem… ale nie miała odwagi intencjonalnie tej okazji prowokować.

Jedyną ulgę przynosiła jej w tych dniach modlitwa w kościele Nawrócenia Świętego Pawła, do którego przychodzili z panem Stanisławem i Kacprem na kwadrans przed mszą i klękali we trójkę w jednej z pustych ławek. Msze gregoriańskie za duszę zmarłej Józefiny, zwanej czule przez jej męża Ziutką, z racji wysokiej ofiary pieniężnej, jaką tenże, dzięki szczodrości Kacpra, złożył na ten cel, zostały zorganizowane specjalnie dla niej na godzinę przed standardową codzienną mszą, w związku z czym w kościele zbierała się wówczas tylko garstka wiernych. Odprawiał je ten sam ksiądz, który kilka tygodni wcześniej omodlił i z powagą poświęcił mieszkanie pana Stanisława, w tym szczególnie pokój Izy, gdzie nieszczęsna Ziuta zakończyła swą ziemską pielgrzymkę.

Tak czy inaczej w czasie owych kilkunastu minut milczenia przed rozpoczęciem mszy, które we trójkę spędzali na kolanach, modląc się za duszę pani Ziuty, Izę ogarniało niebywałe w tych dniach poczucie spokoju i pewności, że wszystko będzie dobrze. Kilka razy zaświtało jej na dnie podświadomości, że być może dusza zmarłej „cyganki”, w sprawie której tak żarliwie wstawiała się do Boga, w jakiś metafizyczny sposób zapewnia ją o swojej pomocy… Odganiała jednak skwapliwie tę myśl, podobnie jak tę, że osobiście poznała panią Ziutę, gdyż to z nią rozmawiała w zimie na ulicy, a potem na cmentarzu w Korytkowie. Tłumaczyła sobie, że to musiała być tylko jakaś szalona autosugestia, że tamta kobieta, a właściwie dwie inne kobiety, musiały wyglądać inaczej, lecz ona zapamiętała je jako obraz pani Ziuty w wyniku jakiegoś niewytłumaczalnego psikusa umysłu. Wtedy co prawda jeszcze nie widziała jej zdjęcia, ale może pojawiło się ono w jakimś proroczym śnie, którego nie zapamiętała? To wyjaśniałoby również, dlaczego zupełnie inaczej wyglądająca kobieta z parkingu pod Leroy Merlin przybrała na chwilę przed jej oczami znów tę samą twarz… twarz pani Ziuty. Jak to było możliwe? Cóż, ludzka psychika ma przecież nieograniczone możliwości…

Krótko mówiąc, Iza starała się za wszelką cenę znaleźć jakieś nawet nie do końca przekonujące, ale jednak racjonalne wyjaśnienie tej niezwykłej przygody, bowiem myśl o tym, że naprawdę rozmawiała twarzą w twarz z osobą zmarłą jedenaście lat wcześniej, do tego stopnia nie mieściła jej się w głowie, że bała się, iż mogłaby przez to zwariować… Niemniej ów dziwny spokój, jaki ogarniał ją w kościele, pozwalał jej choć na kilkadziesiąt minut dziennie ukoić nieznośny ból serca i odzyskać odrobinę przelotnej nadziei. Nadziei, która była jak wątły promień światła w piekielnej ciemności…

***

– No cóż, pani Izabello – pokręcił głową wykładowca, przyglądając się z zastanowieniem bladej dziś i zestresowanej studentce. – Z literatury to mi pani dzisiaj nie zabłysła. Tak po sprawiedliwości to powinienem postawić pani z tego egzaminu dwa. No, może dwa plus…

– Tak, wiem, panie profesorze – odparła skruszonym tonem Iza. – Proszę wybaczyć, wszystko mi się dzisiaj pomieszało.

– To prawda – przyznał egzaminator. – Aż się dziwię, że akurat pani… ale cóż, każdy może mieć słabszy dzień. No dobrze, pani Izabello. Pójdziemy na układ. Biorąc pod uwagę pani sumienność i aktywność na zajęciach… pani zaangażowanie w opracowanie referatów i inne plusy, jakie pani zebrała przez cały rok… nie będę odsyłał pani na poprawkę we wrześniu, żeby przez negatywną ocenę nie straciła pani prawa do ubiegania się o stypendium. Bo widzę, że z innych przedmiotów oceny ma pani znakomite – dodał, przeglądając dokumenty. – Dlatego postawię pani dzisiaj trzy, tak trochę na kredyt…

– Dziękuję – szepnęła z wdzięcznością Iza.

– … a pani w zamian obieca mi, że na drugim roku literaturę potraktuje pani priorytetowo – dokończył egzaminator. – I że na koniec każdego semestru będzie piątka.

– Obiecuję, że postaram się, panie profesorze – odpowiedziała zachowawczo Iza. – Będę się uczyć systematycznie i czytać wszystkie lektury.

– Dobrze – skinął głową, wpisując ocenę w odpowiednią rubrykę protokołu. – Wierzę pani na słowo. Zdolna z pani studentka, tylko dzisiaj zdarzyła nam się mała wpadka, prawda? Pewnie rano wstała pani lewą nogą? – zażartował.

– Chyba tak – uśmiechnęła się blado Iza. – Następnym razem będę na to zwracać uwagę. Bardzo dziękuję, panie profesorze.

Po wyjściu z sali egzaminacyjnej odetchnęła z ulgą. Był to już jej ostatni egzamin w tej sesji. Choć nie była zadowolona z uzyskanego wyniku, spodziewała się, że dziś nie pójdzie jej za dobrze, w ostatnich dniach bowiem, choć godzinami siedziała nad książką, wiadomości zupełnie nie wchodziły jej do głowy. Trójka, jaką dostała na kredyt za to, że po dwóch semestrach pilnej pracy wykładowca wyrobił sobie o niej jak najlepsze zdanie, oznaczała pomyślne zakończenie pierwszego roku i przerwę od zajęć na uczelni aż do października.

Był już czwarty lipca, nazajutrz oficjalnie kończyła się sesja, a po piątkowej nocnej zmianie w Anabelli Iza miała wyjechać pierwszym sobotnim pociągiem do Radzynia, gdzie Robert miał ją odebrać z dworca i zawieźć do Korytkowa na trzytygodniowe wakacje. Obiektywnie Iza powinna więc czuć się wolna i szczęśliwa… tymczasem w jej duszy panowało lodowate zimno, którego nie mogły pokonać upalne temperatury pięknych, lipcowych dni.

W kwestii Michała nadal nic się nie zmieniło. Nie odzywał się, nie pisał, nie dzwonił, a Iza nie chciała już nikogo o to pytać. Nie wiedziała nawet, czy nadal jest w Lublinie czy może znowu wyjechał do Korytkowa. Wiedziała tylko jedno – nie chciał już mieć z nią kontaktu.

„Chociaż jedna rzecz do przodu” – pomyślała smutno, wychodząc z uczelni samotnie, gdyż Marta zdała swój egzamin już rano i zniknęła z Radkiem, który przyszedł po nią pod salę. – „Można powiedzieć, że jestem studentką drugiego roku… to przecież dobra wiadomość. Mela będzie ze mnie dumna. No to cóż, chyba robi się luźniej? Jeszcze dzisiaj ta ostatnia msza za panią Ziutę, jutro ostatnia zmiana w pracy, a pojutrze już jadę do domu…”

W istocie, tego popołudnia odbyła się ostatnia, trzydziesta msza gregoriańska za duszę pani Ziuty. Dopiero po wyjściu z kościoła, kiedy wraz z panem Stanisławem i Kacprem zmierzali do domu, do Izy w pełni dotarł fakt, że właściwie ma już wakacje.

– Co by nie gadać, stryj, to nie było wcale takie głupie – odezwał się Kacper, kiedy po powrocie z kościoła usiedli przy stole, żeby napić się wspólnie czegoś zimnego. – Ja nie powiem, że lubię te klimaty, kościół jest nudny jak cholera… ale akurat ten klecha wyglądał na sensownego faceta, takiego życiowego… A teraz jestem ciekawy, czy stryjenka dalej będzie straszyć w tym piecu, czy jednak ją stamtąd wykurzył! – dodał z ożywieniem. – Iza mówi, że odkąd zaczęliśmy te modły, to nic się nie odzywała, ale ja uważam, teraz jest za wcześnie, żeby to wiedzieć na pewno. Dopiero jak Przemek przyjedzie z tą swoją… jak jej tam było, stryj?

– Zuzia – podparł spokojnie pan Stanisław.

– O, no właśnie… jak przyjedzie z tą swoją Zuzią – ciągnął Kacper – i będą spać w pokoju Izy, to dopiero się okaże, czy ona się na serio uspokoiła czy jednak nie. Stryjenka, znaczy się. Ale nawet jakby nie, to ja myślę, że to i tak nie była tak do końca kasa w błoto – dodał w zamyśleniu, pociągając ze szklanki lemoniadę z kostkami lodu, którą postawiła przed nim Iza. – Bo powiem wam, że jak chodziliśmy razem na te modły… to ja się jakoś tak fajnie czułem. Na początku nie chciało mi się jak diabli, zmuszałem się, ale na przykład dzisiaj to już prawie żałowałem, że to ostatni raz. Nie wiem, czemu, dziwne to jakieś… Ale podobało mi się. A jakby jeszcze stryjence miało coś pomóc…

– Pomoże, Kacperku, na pewno – zapewniła go Iza. – Ja też dobrze się przy tym czułam. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale przez cały czas miałam takie wrażenie, że robimy coś dobrego i właściwego. Więc trzeba wierzyć, że tak było.

– Ja też to czułem, pani Izo – powiedział cicho pan Stanisław, obracając w rękach swoją szklankę z lemoniadą. – Taki spokój jakiś… wyciszenie…

– No, dokładnie – przyznał Kacper. – Nawet ja to miałem. I serio nie żałuję ani jednego dnia. Teraz tylko trochę mi niefajnie, bo Iza wyjeżdża… – westchnął, zerkając na dziewczynę. – Ale urlop święta rzecz, napracowała się jak cholera. A za to Przemek przyjedzie z tą swoją Rózią…

– Zuzią – sprostował stoicko pan Stanisław.

– No przecież mówię – Kacper spojrzał na niego z urazą. – Przyjedzie z tą swoją Zuzią i z dzieciakami, to sobie wreszcie pogadamy, powspominamy stare czasy… wychylimy coś za zdrowie stryja… i za stryjenkę też, a co! Ale fakt, że z Izą to by było jeszcze fajniej, co nie, stryju? Zaraz by się z Rózią skumplowały! Tylko że już wtedy to naprawdę nie byłoby gdzie spać. Ech… w tym życiu to nigdy nie może być idealnie! – pokręcił z zafrasowaniem głową.

– Nie filozofuj już, Kacperku – uśmiechnęła się Iza. – Jest, jak ma być, i tyle… Dolać ci jeszcze trochę lemoniady?

***

Piątkowy wieczór, ostatni, jaki Iza spędzała w pracy przed urlopem, zgromadził w Anabelli całkiem spory tłum. Już w okolicach osiemnastej, kiedy dziewczyna zaczęła swoją zmianę, niemal wszystkie stoliki były zajęte. Zwróciła uwagę, że przy jednym z nich, w sektorze B obsługiwanym dziś przez Alicję, siedział elegancko ubrany w jasną koszulę z krawatem Pablo, rozmawiając z dystyngowaną blondynką, w której dopiero po bliższym przyjrzeniu się Iza rozpoznała asystentkę Krawczyka Ewelinę. Widok kobiety, która automatycznie przypominała jej o Krawczyku, nie był jej miły, dlatego starała się nie patrzeć za często w ich stronę… zresztą, kiedy za którymś razem wyszła na salę, żeby roznieść zamówienia, Pabla i Eweliny już nie było, co świadczyło o tym, że w międzyczasie zakończyli swoje biznesowe spotkanie.

Widok Pabla skierował zresztą myśli Izy głównie w stronę Lodzi, która była już w ósmym miesiącu ciąży i niebawem miała rozpocząć dziewiąty. Przygotowania do przyjęcia maleństwa na świecie szły już pełną parą. Po ostatniej czerwcowej lekcji francuskiego Lodzia pokazała Izie komplet maleńkich ubranek, których mikroskopijny rozmiar zadziwił ją i wzruszył, a Pablo, który wtedy również wyjątkowo był w domu, nie przestawał żartować i aż promieniał szczęściem. Kiedy na prośbę Lodzi zatańczył z Izą próbnego walca i wyraził szczere uznanie dla zdobytych przez nią w tak krótkim czasie umiejętności, Iza ostatecznie doszła do wniosku, że tego faceta po prostu nie da się nie lubić.

Jeśli chodzi o Krawczyka, o nim również nie dało się zapomnieć. Jak zapowiedział szef, na wrzesień w Anabelli planowany był wykwintny raut dla znamienitych gości milionera, na którym mieli się pojawić między innymi znani politycy i biznesmeni z całego regionu. Ekipa klubo-restauracji dyskutowała często o tym wydarzeniu, żartując między sobą, że tym razem obędzie się przynajmniej bez błyskawicznych remontów, to zaś powinno znacząco ułatwić przygotowania do imprezy.

Innym tematem do rozmów i żartów były efekty obserwacji dalszych postępów Toma w zdobywaniu względów Darii. Jednak ponieważ śmiałość mrukliwego ochroniarza względem kobiet była odwrotnie proporcjonalna do siły jego mięśni, sprawy w tej materii szły ciągle bardzo powoli i opornie. Niewiele więcej działo się w przypadku Antka i Karoliny, bo choć ich wzajemną skłonność zauważyli już chyba wszyscy w zespole, oboje z niewiadomych względów trzymali wobec siebie zachowawczy dystans. Iza, która była świadkiem wybuchu między nimi pierwszej feerii iskierek, a także na polecenie szefa występowała w roli formalnej opiekunki Karoliny, nie miała już wątpliwości, że powściągliwy we wszelkich amorach Antek tym razem przepadł z kretesem, a delikatna i wrażliwa Karolina coraz bardziej odwzajemniała mu zainteresowanie, choć oboje niewątpliwie potrzebowali więcej czasu.

Otoczona ze wszech stron fascynującą aurą rozwijających się lub już rozwiniętych uczuć jej znajomych i przyjaciół, Iza czuła się tym bardziej odrzucona i samotna, w brutalny sposób wykluczona z życia i odseparowana od wszelkiej szansy na szczęście. Bo cóż z tego, że w jej otoczeniu znalazłby się niejeden młody mężczyzna, którego serce mogłoby bić tylko dla niej? Cóż z tego, skoro jej własne serce nie umiało bić dla nikogo poza tamtym, jedynym? Tym, do którego należała w całości i na zawsze, sercem, duszą i ciałem…

– Słuchaj, Iza, Ala trochę źle się czuje – powiedziała Basia, zatrzymując Izę wracającą z głębi sali po podaniu zamówienia. – Boli ją głowa, i to coraz mocniej, więc chyba puszczę ją do domu, a my podzielimy się jej robotą na sektorze B. Wzięłabyś na siebie tych sześć stolików po lewej?

– Jasne, Basiu – zgodziła się natychmiast Iza. – Niech Ala biegnie do domu i położy się, zanim jej się jakaś migrena nie rozkręci. W takim huku jak tutaj z bólem głowy można zwariować… Biorę za nią te stoliki, nie ma sprawy.

– Super, dzięki – skinęła głową Basia. – Zaraz powiem Klaudii, żeby… o, szefie, dobrze, że szef już jest! – ucieszyła się na widok Majka, który szedł w ich stronę przez salę, chowając do kieszeni telefon, przez który właśnie skończył z kimś rozmawiać. – Mamy małą komplikację, jeśli chodzi o niedzielę… mogę z szefem zamienić dwa słowa?

– Oczywiście, Basieńko! – odparł wesoło Majk, który zdawał się być w szampańskim humorze. – Zaraz pogadamy. Mam tylko najpierw mikro-słówko do Izy, okej?

Skinął ręką na Izę i oboje odeszli kilka kroków dalej, pod ścianę, gdzie stało parę niezajętych jeszcze stolików.

– Słuchaj, elfiku – zagadnął Majk, przyglądając się pobladłej i markotnej ostatnio twarzy dziewczyny. – Wyjeżdżasz jutro na urlop… i bardzo dobrze, bo widać po tobie, że jesteś już wykończona, odpoczynek dobrze ci zrobi. A ja wracam właśnie od starego Szczepka i melduję ci posłusznie, że nasz dziadek jest dzisiaj w całkiem przyzwoitej formie.

– Dzięki! – ożywiła się natychmiast Iza. – To niesamowite, czytasz w moich myślach! Właśnie miałam zamiar porozmawiać o nim z tobą i poprosić cię…

– Spokojnie, wiem, o co chodzi – zapewnił ją z uśmiechem Majk. – Zajmę się nim w czasie twojego urlopu, to przecież oczywiste. Zresztą mamy z dziadkiem kilka nietypowych spraw do załatwienia, więc to akurat będzie dobra okazja. Powiedz mi tylko, bo dzisiaj za cholerę nie mogliśmy znaleźć tej jego rozpiski z lekami…

– W lewej szufladzie nad stołem w kuchni – odpowiedziała szybko Iza. – Przełożyłam ją tam przedwczoraj, bo zawsze i tak szykuję mu leki w kuchni, więc tak jest wygodniej. Mówiłam mu o tym dwa albo trzy razy… no, ale co zrobić? – uśmiechnęła się. – To starszy człowiek, pewnie wyleciało mu z głowy.

– W lewej nad stołem – powtórzył powoli Majk, jakby zapisując sobie tę informację w pamięci. – Okej. Przyznaję, że w kuchni nie szukałem… No to dobra, sprawa jasna. Dzięki, Iza. Wracaj do roboty, bo widzę, że gęsto się robi – rozejrzał się po coraz bardziej zapełniającej się sali – a ja lecę pogadać z Basią.

Mrugnął do niej i nonszalancko odgarniając sobie ręką włosy, udał się na zaplecze.

„Ech, pan Szczepcio!” – pomyślała ciepło Iza. – „Wiedziałam, że zapomni, gdzie jest ta karteczka. Gdybym dała za to głowę, to bym jej bynajmniej nie straciła… No dobra, sektor B. Ależ tłum się tam zwalił!”

Rzeczywiście, na salę wpłynęła właśnie kolejna duża grupa rozkrzyczanych gości, którzy stłoczyli się akurat w sektorze B, zsuwając dwa ze stolików świeżo przydzielonych Izie przez Basię. Dziewczyna z westchnieniem sięgnęła po leżące na blacie baru karty z menu i ruszyła w ich stronę. Lecz oto nagle serce zabiło jej jak dzwon, a świat zawirował przed oczami… Wśród młodych ludzi zajmujących zsunięte stoliki dostrzegła jedyną na świecie, znajomą sylwetkę i blond czuprynę, której nie mogłaby pomylić z żadną inną.

„On!” – błysnęło jej w głowie. – „Misio…”

W istocie, po raz pierwszy od pół roku, czyli odkąd pracowała w Anabelli, próg lokalu przestąpiła noga Michała. Przyszedł tu w licznym, roześmianym towarzystwie płci obojga, którego Iza nie znała nawet z widzenia, przynajmniej na tyle, na ile mogła to ocenić na pierwszy, półprzytomny rzut oka. Lecz co tam, mniejsza o to… Był… przyszedł… widziała go przed sobą!… W dodatku fakt, że on i jego towarzysze usiedli przy stolikach, których obsługę dosłownie przed chwilą awaryjnie zleciła jej Basia, świadczył sam za siebie. Zrządzenie losu… ślepy łut szczęścia… pomocna dłoń Opatrzności…

Zmierzający w stronę kąta z konsolą Majk, który, rozmówiwszy się szybko z Basią, wyszedł z zaplecza na salę w poszukiwaniu Antka, rozejrzał się wokół i aż przystanął na widok dziwnie zachowującej się kelnerki. Szła ona w stronę sektora B podejrzanie chwiejnym i niepewnym krokiem, zwalniając i przyśpieszając, a potem znów zwalniając, jakby wahała się, czy iść dalej. Na jej twarzy grały światła i cienie buzujących w niej emocji, zaś jej oczy utkwione były w grupie gości siedzących przy złączonym stoliku przy przejściu. Zaintrygowany Majk przystanął, cofnął się pod ścianę przy konsoli, gdzie z racji tego, że nie było jeszcze dyskoteki, światła były wyłączone, i oparłszy się ramieniem o róg ściany, przyglądał się w skupieniu rozgrywającej się scenie, na którą nikt poza nim nie zwrócił zresztą uwagi.

Tymczasem Iza, z duszą na ramieniu i tańczącymi jej przed oczami cieniami, podeszła do rozbawionej brygady siedzącej przy złączonym stoliku B7-8, który dla niej stał się dziś epicentrum całej galaktyki.

– Proszę, karty – powiedziała uprzejmie, siląc się na swój standardowy, służbowy ton. – Czy podać coś od razu?

Kątem oka dostrzegła, że Michał, zajęty rozmową z siedzącą obok niego dziewczyną, drgnął na jej głos i szybko podniósł głowę. Spojrzała na niego i natychmiast zatonęła w błękicie jego oczu… Nogi ugięły się pod nią, jakby były z waty, a dłonie, bezwiednym gestem rozdające towarzystwu karty z menu, zaczęły niebezpiecznie drżeć. Jednak Michał, skinąwszy jej tylko lekko głową, natychmiast odwrócił wzrok.

– Ej, co bierzemy? Piwko na pewno… ale co do piwka? Jakieś chipsy, krakersy? – przekrzykiwało się towarzystwo, pochylając się nad menu. – No i jakie piwo chcecie? Wybierajcie szybko, bo pani czeka!

– Jakie macie z butelkowanych? – zapytał Izę jeden z chłopaków.

Wymieniła mu bez zastanowienia, jak zaprogramowany automat, całą serię marek piwa butelkowanego, które znajdowały się w ofercie lokalu.

– Hmm – mruknął chłopak.

– Ej, no szybciej, decydujmy się! Bierzemy butelkowane czy z dystrybutora?

Uwaga oczekującej na konfigurację zamówienia Izy była teraz całkowicie pochłonięta tylko jednym – dyskretną obserwacją dziewczyny, z którą rozmawiał Michał. Była to prześliczna szatynka o lekko śniadej cerze i urzekającym uśmiechu, ubrana z najwyższą elegancją w kremową, dopasowaną do figury sukienkę, która znakomicie komponowała się z kolorytem jej pięknie opalonej skóry. Jej makijaż, fryzura, a także złota biżuteria, jaką nosiła, zarazem skromna i gustowna, były doskonale dobrane i przemyślane jako element całości wizerunku, który w istocie robił ogromne wrażenie.

Żywe zainteresowanie, jakie okazywał owej dziewczynie Michał, było kolejnym ciosem dla Izy, która zbyt dobrze znała symptomy zauroczenia objawiające się w jego zachowaniu, by łudzić się co do charakteru ich relacji. Relacji, która być może jeszcze na dobre się nie zaczęła, lecz która niewątpliwie była teraz jego głównym celem… celem, który ją, Izę, zepchnął w cień i po raz kolejny skazał na niebyt…

Patrząc kątem oka na uroczą, elegancką towarzyszkę Michała, Iza poczuła się nagle jak uboga krewna, jak Kopciuszek… jak towar trzeciej kategorii. Ubrana dziś w swą zwykłą białą bluzkę i czarną spódnicę, z kelnerskim fartuszkiem przewiązanym wokół bioder, bez makijażu i z włosami, po których przed wyjściem do pracy tylko symbolicznie przejechała grzebieniem, nie była przecież tą samą osobą, w którą Michał wpatrywał się jak urzeczony miesiąc temu w pubie… Gdyby miała na sobie tamtą sukienkę, tamte wytworne szpileczki, makijaż, nad którym wówczas pracowała prawie dwie godziny, może mogłaby przyciągnąć jego spojrzenie i stanąć w szranki z tą pięknością, której okazywał teraz takie samo gorące zainteresowanie jak wtedy jej… Ale dziś była tylko skromną kelnerką, szarym i nieciekawym elementem tła, przeciętną dziewczyną, która w swym codziennym stroju nie mogła równać się z tak atrakcyjną kobietą jak tamta…

– Cztery półlitrowe z dystrybutora – zapisywała długopisem na swym kelnerskim bloczku zamówienia składane przez gości. – I dwa małe, zero trzydzieści trzy… Przyjęłam. Butelkowanych ile będzie?

Michał nie patrzył na nią, po pierwszym kontakcie wzrokowym nie zaszczycił jej już ani jednym spojrzeniem. Skompletowawszy zamówienie, blada jak widmo Iza ruszyła w stronę zaplecza, czując, że oczy zaczynają ją podejrzanie szczypać, a gardło ściska jej się coraz bardziej, uniemożliwiając oddychanie. Kiedy mijała stoliki ustawione przy przejściu, zachwiała się na nogach tak mocno, że przez chwilę musiała przytrzymać się oparcia jakiegoś krzesła, by nie stracić równowagi. Siedząca na nim, popijająca kolorowego drinka kobieta odwróciła się zdziwiona i popatrzyła na nią z dyskretnym oburzeniem.

– Przepraszam – szepnęła Iza, starając się opanować.

Incydent ten sprawił na szczęście, że nieco otrzeźwiała, to zaś pozwoliło jej bez przeszkód dotrzeć na zaplecze i poprosić o przygotowanie przekąsek.

„Więc to nie sprawa działki Andrzejczakowej” – myślała z bólem, niosąc tacę z przekąskami w kierunku baru, by poprosić Wiktorię o nalanie zamówionego piwa. – „Poznał tę dziewczynę i wsiąkł… a mnie olał… jak zwykle…”

– Wika, piwo dla mnie – rzuciła neutralnym tonem do Wiktorii, podtykając jej pod nos karteczkę z zamówieniem.

– Okej – skinęła głową barmanka i natychmiast sięgnęła po czyste kufle. – Już nalewam.

W oczekiwaniu na przygotowanie zamówionego piwa Iza oparła się o filar baru, usiłując za wszelką cenę uspokoić się i dojść do siebie, by nie wracać do stolika Michała roztrzęsiona jak galareta.

„Jest taka śliczna” – myślała, czując w sercu znajome ukłucie zazdrości. – „Piękna, rasowa, idealna… Ja nie mam z nią żadnych szans, nawet gdybym odstawiła się na maksa…”

– Iza, co się stało? – usłyszała nagle tuż przy sobie ściszony głos Majka. – Źle się czujesz?

Ocknęła się natychmiast i wyprostowała się zmieszana.

– Nie, szefie – pokręciła głową, nie patrząc na niego. – Wszystko w porządku, dziękuję. Czekam na piwo, muszę zanieść zamówienie na B siedem-osiem…

Nerwowym ruchem odwróciła się w stronę blatu, na którym Wiktoria właśnie postawiła jej tacę z przekąskami uzupełnioną o kufle z piwem. Iza chwyciła ją szybko, może nawet zbyt szybko, gdyż kufle zachwiały się niebezpiecznie, a z jednego z nich chlusnęło na blat kilka kropli piwa.

– Iza, uważaj, wylewasz! – zestrofowała ją Wiktoria. – Może lepiej weź to na dwa razy, nie dasz rady wszystkiego na jednej tacy…

– Dam radę – zapewniła ją Iza, tym razem podnosząc tacę z najwyższą ostrożnością.

– Postaw to! – rzucił stanowczo Majk.

Iza natychmiast opuściła tacę na blat i spojrzała na niego zdziwiona. Na jego twarzy nie było ani cienia uśmiechu, patrzył na nią poważnym wzrokiem, a jego stalowoszare oczy wyrażały niepokój.

– Wika, daj tu drugą tacę – dodał, zwracając się do barmanki. – Masz rację, musimy to rozstawić na dwie, za dużo tego jest… Zajmij się tym, okej?

– Tak jest, szefie – odparła posłusznie Wiktoria.

Majk pochylił się do Izy.

– Iza, pytam, co ci jest? – powtórzył nalegającym półgłosem. – Nie udawaj przede mną, obserwuję cię od dziesięciu minut i widzę, że jesteś w totalnym kosmosie. O co chodzi? Jeśli źle się czujesz, to nie pójdziesz na salę, mowy nie ma. I zaczyna mnie to szczerze martwić, bo najpierw Alę głowa rozbolała, a teraz ty…

– Nie, szefie, to nic z tych rzeczy – zapewniła go skwapliwie Iza. – Mnie nic nie boli, fizycznie czuję się świetnie… no, prawie świetnie – uśmiechnęła się smutno. – W każdym razie nic mi nie jest, wracam do pracy. Przepraszam, muszę podać zamówienie.

– Idę z tobą – oznajmił stanowczo Majk, podchodząc za nią do baru i biorąc z blatu jedną z dwóch tac, na których zgodnie z jego poleceniem Wiktoria porozkładała piwo i przekąski z zamówienia Izy. – Pomogę ci. No już! Ja wezmę to, a ty bierz to drugie, tylko ostrożnie, nie rozlewaj.

Iza podniosła z blatu wskazaną tacę, skupiając cały wysiłek woli na opanowaniu drżenia rąk. Doświadczenie, jakiego zdążyła już nabrać w pracy kelnerki, pozwoliło jej uzyskać zamierzony efekt. Oboje z Majkiem podeszli z zamówieniem do stolika i postawili na nim swoje tace, witani owacją siedzącego tam towarzystwa.

– Cześć, Majk! – rzucił do niego jeden z młodych mężczyzn, ściskając mu rękę. – Co za zaszczyt, widzicie? Szef lokalu osobiście podaje nam piwo!

– Czołem, Olo! Nie ciesz się tak, frajerze, policzę wam za to dodatkowego piątaka! – zaśmiał się Majk, poklepując go przyjaźnie po ramieniu. – Obsługa premium kosztuje, co sobie myślałeś!

Zebrani gruchnęli śmiechem, przekrzykując się jeden przez drugiego z prośbą, by rzeczony Olo, który najwyraźniej dobrze znał się z Majkiem, przedstawił im go, korzystając z tej okazji. Rozpoczęła się zatem wesoła prezentacja, w ramach której Majk podawał wszystkim po kolei rękę i żartował w swoim stylu, wywołując tym salwy śmiechu, jednak jego dyskretne spojrzenie raz po raz biegło kontrolnie w stronę Izy, zajętej zestawianiem na stolik kufli z piwem i przekąsek.

Ona tymczasem, schylona nad swą tacą, z opadającymi jej na twarz włosami, ukradkiem zerkała zza tej zasłony na Michała, który na widok Majka z miejsca przybrał niezadowolony i niechętny wyraz twarzy. Kiedy jednak ten wyciągnął do niego rękę, podał mu ją uprzejmie i z neutralną miną. Jego towarzyszka posłała szefowi Anabelli czarujący uśmiech, który ów natychmiast odwzajemnił.

– To jest Michał, a to Sylwia – przedstawił ich Olo.

– Cześć, miło mi – skinął głową Majk, przypatrując się teraz z intensywnym zastanowieniem Michałowi. – Czekaj, kolego… cholerka… czy my się już przypadkiem nie znamy?

– Poniekąd – odparł chłodno Michał, siadając z powrotem na swoim krześle i sięgając po jeden z kufli z piwem ustawionych przez Izę na środku stolika. – Iza, to jest Żywiec? – zwrócił się do niej. – Mam nadzieję, że nie z dystrybutora?

– Nie, Misiu – odparła cicho, pamiętając, że Michał nie znosił piwa z dystrybutora i pił tylko butelkowane albo z puszki. – Przelane z butelki.

Majk, który nadal przyglądał mu się w zastanowieniu, drgnął na wypowiedziane przez nią imię i szybko zerknął na jej rozświetloną wzruszeniem twarz. Następnie jeszcze raz spojrzał spod oka na Michała, pokiwał lekko głową i z beztroską miną odwrócił się z powrotem do reszty towarzystwa, które domagało się kontynuowania rozmowy. Tymczasem Sylwia z niejakim zdziwieniem popatrzyła na Izę, potem na swojego towarzysza i znowu na nią.

– Kto to jest? – do uszu Izy dobiegł jej ściszony głos.

– To? – wzruszył ramionami Michał. – Nikt taki, kochanie. Moja dawna kumpela z podstawówki, pracuje tu jako kelnerka.

Dłoń Izy, zestawiająca z tacy ostatni kufel, zadrżała gwałtownie, trochę piwa wylało się na stolik. Dziewczyna szybko sięgnęła do kieszeni fartuszka, gdzie zawsze nosiła przygotowaną na takie ewentualności porcję ręcznika papierowego, i zabrała się za gorączkowe wycieranie blatu.

„Nikt taki…” – dudniło jej w uszach. – „Nikt taki… nikt taki…”

Obraz coraz mocniej chwiał się i rozmywał jej przed oczami, które znów zaczęły niepokojąco szczypać. Drżącymi rękami nadal wycierała stolik, choć ten był już dawno suchy. Wiedziała już, że nie zdoła opanować łez, które napływały jej do oczu i przysłaniały świat… Kiedy pierwsza z nich kapnęła na blat, Iza wypuściła z dłoni zwinięty kłębek papieru, cofnęła się gwałtownie w stronę przejścia i nie oglądając się już na nikogo, rzuciła się na oślep w stronę zaplecza. Jej jedynym pragnieniem było teraz zaszyć się w jakiejś norze, jak najgłębiej i jak najdalej od ludzi, ukryć się, zniknąć wszystkim z oczu, pozostać całkowicie sama ze swoim cierpieniem, ze swoimi spalonymi już na zawsze nadziejami… wypłakać się… a najlepiej umrzeć…

Jak oszalała wpadła na zaplecze, zderzając się z idącą właśnie w stronę wyjścia Klaudią. Ta spojrzała za nią zdumiona i już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, kiedy kilka kroków za Izą wbiegł zaniepokojony szef, który natychmiast po jej odejściu podążył za nią przez salę, porzucając w pół słowa towarzystwo przy stoliku B7-8.

– Iza! – krzyknął za nią rozkazująco.

Zalana łzami dziewczyna rozejrzała się rozpaczliwym gestem i dostrzegła półotwarte drzwi magazynku, z którego kucharki wynosiły wcześniej jakieś produkty i widocznie zapomniały go zamknąć. Wiedziona instynktem zranionego zwierzęcia wbiegła do wąskiego, ciemnego pomieszczenia, oparła się ramionami o półki z ogórkami, wtuliła w nie głowę i nie mogąc już dłużej zapanować nad rozrywającymi ją od środka emocjami, rozpłakała się jak dziecko. Majk wszedł cicho za nią, nie zapalając światła, przymknął drzwi tak, że przez wąską szparę wpadała tylko wątła smuga rozproszonego światła z korytarza, po czym podszedł do szlochającej rozpaczliwie, obojętnej już na wszystko dziewczyny.

– Izulka? – zagadnął łagodnym tonem, ujmując ją ostrożnie pod łokieć, by oderwać ją od regału, którego kurczowo się trzymała, i odwrócić twarzą do siebie. – Puść to. No… puść, mówię. Chodź do mnie.

Na oślep, nie zastanawiając się nad tym, co robi, a jedynie mechanicznie wykonując jego polecenie, Iza puściła półkę, odwróciła się do niego i wciąż szlochając, oparła bezradnie dłonie i głowę na jego piersi. Ogarnęła ją leciutka mgiełka zapachu wody kolońskiej… Poczuła, jak Majk ogarnia ją troskliwie ramionami i przytula do siebie, jak gładzi delikatnie jej włosy, a potem, sięgnąwszy do kieszeni po chusteczkę, ostrożnie ociera jej policzki i osusza oczy z płynących ciągle łez.

– Biedny elfiku – pokręcił głową. – Myślałem, że jesteś silniejsza ode mnie, ale teraz widzę, że masz tak samo mocno przetrącony kręgosłup jak ja. I kto wie, czy nie jeszcze bardziej… No, płacz sobie spokojnie – dodał, tuląc ją do piersi. – Wypłacz się, wywal to z siebie. Możesz płakać, ile tylko chcesz, mam jeszcze całą paczkę chusteczek… Biedactwo…

Iza łkała rozpaczliwie, zalewając się kolejnymi strumieniami łez. Jego łagodne, kojące słowa rozżaliły ją jeszcze bardziej i dokończyły dzieła rozbrojenia twierdzy, którą zbudowała wokół siebie, by nikt nie domyślił się, co nosiła w sercu… dzieła zerwania sztucznie uśmiechniętej maski, którą nosiła na twarzy od prawie czterech lat… Tu, w tych piwnicznych ciemnościach ciasnego magazynku na zapleczu Anabelli, wtulona we współczujące ramiona człowieka, który rozumiał ją jak nikt inny na świecie, bezsilna i odarta z wszelkiej nadziei, wyrzucała z siebie swój ból pod postacią ulewy łez, tak obfitej, jak chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się wylać w poduszkę. Poduszka bowiem nie była ciepłą piersią drugiego człowieka, piersią, w której biło ludzkie i życzliwe jej serce… a do tego nie pachniała tak przyjemnie wodą kolońską, której zapach kojarzył jej się nieodparcie z poczuciem bezpieczeństwa i spokoju…

Majk po chwili zrezygnował z beznadziejnej misji ocierania jej łez, schował chusteczkę z powrotem do kieszeni spodni i tulił ją już tylko do siebie w milczeniu, pozwalając jej wypłakać się do woli. Gdyby ktoś zapalił teraz światło w magazynku, mógłby dostrzec, że szary, melanżowy t-shirt, który dzisiaj miał na sobie, z przodu był cały zmoczony jej łzami… jednak w ciemnościach nie było tego widać, a on nie zwracał na to najmniejszej uwagi.

Tłocząca się na korytarzu zaplecza grupka pracowników Anabelli spoglądała z niepokojem w stronę leciutko uchylonych drzwi od magazynku, za którymi kilkanaście minut wcześniej zniknęła Iza, a za nią przepadł również szef. Na zewnątrz nie dochodził stamtąd żaden dźwięk ani promień światła…

– Co wy tu wyprawiacie? – zapytała zdziwiona Wiktoria, która, nie mogąc doczekać się przy barze na żadną z koleżanek, gdyż ani jedna od dziesięciu minut nie wyszła z zaplecza, przyszła sprawdzić, co się dzieje. – Ludzie czekają na sali, nowych gości się nalazło, na co wy się tak gapicie…

– Ciiii! – przerwała jej rozkazująco Klaudia, kładąc palec na ustach.

– Ale co jest, o co chodzi? – dopytywała Wiktoria, posłusznie zniżając głos do szeptu.

– O szefa – wyjaśniła jej konspiracyjnie Ola. – I o Izę.

– Ach! – zrozumiała natychmiast Wiktoria. – Czyli… jednak?

– Sami widzicie, mówiłem wam! – przypomniał im triumfującym szeptem Antek. – Ja już kilka razy widziałem ich w takich akcjach, tylko wy mi nigdy nie wierzycie…

– Ale gdzie oni są? – zapytała zdezorientowana Wiktoria.

– Dopadł ją w magazynku – wyjaśnił jej Antek, wskazując wymownym ruchem głowy na uchylone drzwi. – Już z piętnaście minut siedzą tam po ciemku we dwoje i… nie wiadomo, co robią.

– Jakaś drama była – dodała Klaudia. – No wiesz, fochy, łzy… Teraz pewnie ją pociesza.

– Trochę dziwne, nie, Basiu? – zagadnęła Eliza. – To nie w stylu szefa, on nigdy nie brał się za kelnerki…

– Cóż, kiedyś widocznie musiał być ten pierwszy raz – zauważył filozoficznie Antek.

– I tak tam siedzą i siedzą? – pokręciła głową Wiktoria, zerkając na drzwi od magazynku.

– No! I biada śmiałkowi, który ważyłby się tam teraz zajrzeć! – odparła wesołym szeptem Ola, na co wszyscy parsknęli zduszonym śmiechem. – A już nie daj Boże zapalić światło…

– Albo trzasnąć im fotkę – poddał Antek, wyciągając z kieszeni telefon i udając, że chce podejść do szpary w drzwiach, żeby zrobić zdjęcie. – Ale byłby hak na szefa…

Zebrani znów zagotowali się od tłumionego siłą śmiechu.

– Dobra, wystarczy! – przerwała im Basia, sama z trudem zagryzając wargi, żeby się nie roześmiać. – Wika ma rację, trzeba wracać, zaraz jakiś zator nam się zrobi… Antek, miej oko na sprawę, bądź tu gdzieś pod ręką, jakby szef wołał. A my lecimy, dziewczyny, wracamy do roboty! Klaudia, ogarniesz stoliki od B dwa do B osiem za Izę, dobrze? Ona pewnie już dzisiaj wypadnie z gry… Ja wezmę sektor A. No już!

Towarzystwo niechętnie rozeszło się, rzucając raz jeszcze zaintrygowane spojrzenia w stronę nieznacznie uchylonych drzwi od magazynku. Korytarz zaplecza powoli opustoszał.

***

– Już lepiej, elficzku? – zapytał cicho Majk, widząc, że Iza uspokaja się i powoli przestaje płakać, a tylko łapie powietrze w ostatnich łkaniach, które wstrząsają nią od czasu do czasu.

Pokiwała głową twierdząco.

– Zasmarkałam ci całą koszulkę – chlipnęła ze skruchą.

– Tym lepiej – odparł, gładząc ją po włosach. – Zostanę misterem mokrego… przepraszam, zasmarkanego podkoszulka. Jak myślisz, miałbym szanse w takim konkursie?

Pomimo wszechogarniającej ją rozpaczy Iza mimo woli parsknęła śmiechem przez łzy.

– Byłbyś bezkonkurencyjny – zapewniła go. – Nikt nie mógłby się z tobą równać…

Jednak uśmiech znów szybko zbladł na jej twarzy. Z bolesnym westchnieniem oparła mocniej policzek na jego zmoczonej łzami piersi i wsłuchała się w bicie jego serca, które wcześniej zagłuszały jej własne łkania, lecz które teraz dziwnie ją uspokajało swym regularnym, spokojnym rytmem. I do tego ten znajomy zapach eau de Cologne… tak przyjemny i tak kojący…

– No… i najgorsze już za nami – podjął łagodnie Majk, nadal tuląc ją w ramionach. – Zraniony nocny elf zaszył się w ciemnościach posępnego magazynku i wylał sto litrów łez, a teraz wyjdzie na światło i znowu będzie udawał, że jest wesołym motylkiem, który do każdego grzecznie się uśmiecha. Tak?

Iza znów pokiwała głową.

– Ale starego wygi Majka mały elfik nie oszuka – dodał poważniejszym tonem, wyciągając z kieszeni chusteczkę i troskliwym gestem ocierając jej łzy z policzka. – No, daj, wytrzemy nosek… Stary wyga Majk już wie wszystko. Czy może raczej wie jeszcze bardzo niewiele, ale najważniejsze już załapał. A mały elfik opowie mu dzisiaj całą resztę i w trybie terapii wyrzuci ze swojego złamanego serduszka wszystko, co mu tam przeszkadza i kłuje. Okej?

Iza po raz kolejny pokiwała głową, połykając resztki łez, po czym oderwała policzek od jego piersi i wzięła z jego ręki chusteczkę, by wysmarkać sobie nos. W smudze światła płynącego ze szpary w niedomkniętych drzwiach widziała tylko zarys jego postaci i regałów z warzywami, które znajdowały się za jego plecami.

– Dziękuję – szepnęła.

– Czyli to był ten twój Misio – podjął w zamyśleniu Majk, kiedy wytarła już sobie nos i mnąc w palcach mokrą chusteczkę, znów pozwoliła mu się objąć ramionami. – Hmm… To ciekawe, bo ja go skądś kojarzę, tylko jakoś nie mogę sobie przypomnieć skąd. Tyle osób tu się kręci… Co on ci dzisiaj powiedział, że tak cię rozwaliło? – zapytał znienacka, schylając się do niej mocniej i zniżając głos. – Nie słyszałem, bo gadałem z tamtymi, a coś przecież musiał ci sypnąć, inaczej aż tak byś się nie rozkleiła. No… powiedz mi, elfiku, lżej ci będzie.

Iza westchnęła ciężko i pokręciła głową.

– Nigdy nic mi nie mówisz, ucinasz każdy temat – ciągnął z łagodnym wyrzutem Majk. – A ja tylko czekam, kiedy będę mógł ci pomóc… Na razie sam skorzystałem z terapii, a nie miałem ani jednej porządnej okazji, żeby ci się odwdzięczyć. A jednak czułem, że potrzebujesz tego… Powiedz, Iza, przyznaj się – dodał stanowczo. – To nie zaczęło się dzisiaj, ty już od paru tygodni masz przez niego mega doła. Dobrze mówię?

– Tak – odszepnęła cichutko.

– Wiedziałem – w jego głosie zabrzmiała nutka triumfu. – Czułem to doskonale. To nie było zmęczenie, ty nawet jak jesteś zmęczona, to nie masz takiego smutku w oczach, a ostatnio chodziłaś zgaszona jak ogarek. Kilka razy chciałem cię o to zapytać, ale widziałem, że nie chcesz gadać, więc nie chciałem ci się narzucać. Czekałem cierpliwie… i bardzo proszę. Doczekałem się.

– Czekałeś? – szepnęła z niedowierzaniem Iza.

– Mhm – pokiwał głową w ciemnościach. – Miałem takie dziwne przeczucie, że przeżywasz jakiś wyjątkowo trudny czas i że mnie potrzebujesz. W takim sensie, że przydałaby ci się rozmowa w trybie terapii. Nie wiem, jak to wyczuwałem, może przez to moje własne doświadczenie… ale wyczuwałem. Kilka razy wręcz zbudziłem się w nocy z takim silnym wrażeniem, że powinienem przy tobie być i pomóc ci odgonić jakieś demony. Sprawdzałem nawet w telefonie, czy nie wysłałaś mi alarmowego smsa. Ale nie…

– Myślałam o tym kilka razy – przyznała z westchnieniem Iza. – Ale nie odważyłam się.

– Dlaczego? – zapytał poważnie.

– Sama nie wiem – pokręciła głową. – Przez tyle lat przyzwyczaiłam się do tego, że zostaję z tym sama, że kiedy przyszło co do czego, to jakoś nie miałam odwagi poprosić o pomoc.

– A przecież obiecaliśmy sobie coś innego – zauważył z wyrzutem. – To miał być nasz priorytet. Już o tym zapomniałaś?

– Nie, nie zapomniałam – odparła smutno. – Pamiętałam o tym, tylko… jakoś nie potrafiłam się przełamać. To zresztą nie jest tak, że zawsze ucinałam temat – sprostowała, podnosząc głowę, choć i tak w ciemnościach nie mogła dostrzec jego twarzy. – Rozmawialiśmy już przecież kilka razy, powiedziałam ci to i owo. Wiem, że to było tylko tak ogólnie i że przez to mogłeś pomyśleć, że nie mam do ciebie takiego zaufania jak ty do mnie. Ale uwierz… dla mnie to i tak jest wielka rewolucja. Z nikim innym niż z tobą nie rozmawiałam o… o nim – zniżyła głos do szeptu. – I kiedy było mi źle, byłeś pierwszą osobą, o której pomyślałam. Pierwszą i jedyną, bo tylko z tobą mogłabym mówić o tym otwarcie. Nie odważyłam się, to fakt… ale dla mnie ważne jest nawet to, że miałam taką możliwość. A dzisiaj dziękuję ci za to, że jesteś tu ze mną. Tutaj, w tej ciemnej norze. Już mi dużo lepiej. Sama nie pozbierałabym się chyba tak szybko…

– No, wreszcie gadasz rozsądniej – pokiwał głową Majk. – Ale ja i tak jestem na ciebie trochę zły, wiesz? Niegrzeczny, niedobry elfik. Potrzebował pomocy, a nie powiedział swojemu terapeucie ani słowa. Ja mówiłem ci wszystko i nadal będę mówił…

– Ja też wszystko ci powiem – obiecała zawstydzona Iza. – Wszystko, Majk. Już nie chcę dłużej dusić tego w sobie, chcę o tym pogadać z kimś, kto mnie zrozumie. Czyli z tobą. To, że do tej pory nie umiałam się otworzyć, to nie był brak zaufania, tylko… sama nie wiem co. Po prostu chyba jeszcze nie byłam na to gotowa. W każdym razie nie gniewaj się na mnie, proszę cię, nie bądź zły…

– W porządku – przerwał jej łagodnie. – Nie będę zły, ale musisz obiecać mi, że taki numer już nigdy więcej się nie powtórzy, dobrze?

– Obiecuję – szepnęła ze skruchą.

– Nie może być tak, że potrzebujesz pomocy i nic mi nie mówisz – ciągnął perswazyjnym tonem Majk. – Ja tego nie akceptuję, Iza. Rozumiesz? Nie zgadzam się na to. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczyły te nasze kwietniowe rozmowy, jak mnie uspokoiły, jak postawiły na nogi… I bardzo chciałbym móc odpłacić ci dobrem za dobro. Może nie pokazuję tego po sobie, ale przez ten nasz tryb terapii… a trochę też ze względu na naszego dziadka Szczepana… stałaś się dla mnie jedną z niewielu prawdziwie przyjaznych dusz. Dlatego na drugi raz nie chcę, żebyś miała jakiekolwiek opory przed wezwaniem mnie na pomoc i żebyś cierpiała samotnie przez tego… frajera.

Iza zesztywniała lekko w jego objęciach.

– No, spokojnie, ja go nie oceniam – zaznaczył pojednawczo Majk. – Nic do niego nie mam. Widziałem, że przyszedł dzisiaj z inną kobietą. Cóż… atrakcyjna lala, mnie też się podobała, nie powiem, że nie. Wprawdzie wątpię, żeby w środku była choć w połowie tak wartościową osobą jak ty, dlatego nazwałem go frajerem… Ale to można jakoś tam zrozumieć. Wybrał inaczej, tak jak… moja Ania – westchnął. – Ja już dawno nauczyłem się, że prawo wyboru jest święte. I nie potępiam tego u nikogo. Nie możemy nikogo zmusić, żeby wybrał nas tylko dlatego, że my go kochamy. To tak nie działa.

– Oczywiście, że nie – zgodziła się natychmiast Iza. – Ja przecież wcale tak nie myślę. Nigdy tak nie myślałam… i nawet nie śmiałabym wymagać od nikogo takich rzeczy. Tylko że w moim przypadku to wygląda trochę inaczej niż w twoim. I w ogóle wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane…

– No dobrze, Iza – podchwycił Majk, wyprostowując się i zluźniając uścisk ramion. – Jest, jak jest, zaliczyłaś dzisiaj nokaut, ale nie będziemy przez to godzinami tkwić w tej dziurze. Idziemy do mnie, usiądziemy sobie wygodnie, napijemy się czegoś dobrego i pogadamy jak ludzie. Zgoda?

– Zgoda, szefie – szepnęła.

Wyszli z magazynku, który Majk spokojnie zamknął na klamkę, po czym, obrzuciwszy stoickim wzrokiem swój przemoczony łzami t-shirt, objął Izę ramieniem i poprowadził ją do swojego gabinetu. Na korytarzu zaplecza chwilowo nie było nikogo, dlatego gdy kilka minut później przechodzący tamtędy kontrolnie Antek zauważył, że drzwi od magazynku są już zamknięte, w zaalarmowanym zespole Anabelli ponownie zapanowała konsternacja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *