Anabella – Rozdział XXXV

Anabella – Rozdział XXXV

Wakacyjne dni mijały Izie jak sen. Piękna letnia pogoda sprzyjała długim spacerom po łąkach i polach rozpościerających się wokół Korytkowa, a także wycieczkom na tonący w morzu zieleni i kolorowych kwiatów cmentarz, gdzie codziennie po południu odwiedzała grób swoich rodziców. Amelia nie zgodziła się, by pomagała w sklepie częściej niż raz na dwa dni, uzasadniając to faktem, że świeżo zatrudniona młodziutka ekspedientka Zosia powinna wprawiać się i nabierać doświadczenia, gdyż po rozbudowie sklepu będzie im niezbędnie potrzebna do obsługi jednego z planowanych stoisk.

– Ty jesteś na wakacjach i masz odpoczywać, kochanie – oznajmiła stanowczo Izie. – Mam nadzieję, że już na zawsze minęły te czasy, kiedy każdą wolną chwilę musiałaś spędzać w sklepie. Studiujesz teraz, rozwijasz się, masz swoją pracę w restauracji… więc kiedy przyjeżdżasz do nas na parę wolnych dni, to ja nie pozwolę, żebyś poświęcała ten czas na pomoc nam. Nie ma mowy, Iza. Tym bardziej, że już od paru miesięcy nie wzięłaś od nas ani grosza… O nie, koniec dyskusji, odpoczywasz i już!

Iza nie protestowała, gdyż sama czuła, że w istocie potrzebuje chociaż kilku dni odpoczynku, by naładować wyczerpane baterie energią do działania na kolejne tygodnie i miesiące. Choć lata ciężkiej pracy i konieczności radzenia sobie w trudnych warunkach zaprawiły ją w codziennych bojach, raz na zawsze wypleniając z jej charakteru wszelką skłonność do lenistwa, po prawie dziesięciu miesiącach, jakie minęły od jej wyjazdu na studia do Lublina, czuła się znużona, a emocje, jakie w ostatnim czasie przeżyła w związku z odnowionym kontaktem z Michałem, dodatkowo obciążyły jej zszargane nerwy. Włócząc się zatem samotnie po ukwieconych korytkowskich łąkach i miedzach, powoli wracała do równowagi i uspokajała się, stopniowo odzyskując siły i chęci do działania.

Mimo że metodycznie unikała dręczenia się myślami o Michale, nie mogła w pełni odsunąć ich od siebie, chociażby dlatego, że codziennie chcąc nie chcąc przechodziła obok budowy hotelu, którą Krzemińscy prowadzili zaledwie sto metrów od jej domu. Inwestycja nabierała coraz konkretniejszych kształtów, prace wykończeniowe szły do przodu pełną parą, pojawiła się również nowa ekipa, której zadaniem było zagospodarowanie terenu wokół świeżo otynkowanego i pomalowanego już częściowo na pastelowy beż budynku. Widać było, że inwestorowi zależy na jak najefektywniejszym wykorzystaniu pięknej lipcowej pogody i rychłym ukończeniu prac.

Jak wspomniała jej przy którymś z obiadów Amelia, stary Krzemiński wyzdrowiał już na tyle, że mógł z powrotem przejąć pełnowymiarowe obowiązki, zwalniając z nich swojego syna. Ów opuścił Korytkowo mniej więcej w połowie czerwca i od tamtej pory nikt go tu nie widział, chodziły wręcz słuchy, że zniechęcony ciężką wiosną, kiedy to musiał zastąpić chorego ojca w większości zadań w firmie, zapowiedział rodzicom, że aż do końca wakacji jego noga nie postanie w rodzinnych stronach.

Iza nie czuła z tego powodu żalu, nawet w pewnym sensie cieszyła sie, że jej zabliźniające się powolutku rany nie będą znów niepotrzebnie i przedwcześnie się otwierać. Domyślała się, że nieobecność Michała w Korytkowie była ściśle związana z jego nowym sercowym podbojem, ową piękną Sylwią, którą w wieczór przed swoim wyjazdem z Lublina widziała z nim w Anabelli. A skoro tak, to czy nie lepiej było nie patrzeć na to, nie oglądać go z nią tutaj, nie narażać się po raz kolejny na jego jawnie manifestowaną obojętność?

„Skoro nie mogę mieć nadziei, to przynajmniej będę miała spokój” – dumała, snując się po ukwieconej łące pod lasem, tej samej, na której kiedyś przeżyła niezapomniane chwile szczęścia. – „To zawsze jakaś nagroda pocieszenia. Spokój ducha jest taki ważny! Wszyscy, którzy w jakiś sposób cierpią, potrzebują spokoju. I ja, i pani Ziuta, i pan Szczepcio… i szef… Przecież on też gadał o spokoju w ten ostatni dzień, kiedy byli Belgowie… Wtedy nie rozumiałam, jakie to jest kluczowe, nawet nie do końca mu wierzyłam. Ale teraz już wiem, co wtedy czuł, bo sama czuję to teraz… Spokój wbrew smutkowi i beznadziei. Spokój ponad wszystko i mimo wszystko. Ech… dziękuję ci, Majk. Tak bardzo mi pomogłeś…”

Na wzmiankę o Majku łagodny uśmiech rozjaśnił jej twarz. Choć nie myślała o nim za wiele, zawsze kiedy przypominała sobie ich ostatnią rozmowę i kojące ciepło jego ramion, czuła wobec niego głęboką wdzięczność i sympatię. Sympatię, którą wzbudzał w niej już od dawna, właściwie od pierwszego wieczoru, kiedy oboje pomagali panu Szczepanowi po stracie buta w zimnym deszczu, a którą do tej pory starała się zawsze równoważyć karną i posłuszną postawą pracownika względem szefa. Nie miała zresztą zamiaru wychodzić z tej roli, w końcu nadal był jej szefem, przełożonym, pracodawcą… Jednak po wydarzeniach z ostatniego wieczoru w Anabelli ów szef stał się bliższy jej sercu niż kiedykolwiek wcześniej i podczas jednej z długich włóczęg po rozświetlonych słońcem łąkach po raz pierwszy z pełnym przekonaniem nazwała go w duchu przyjacielem.

W przeciwieństwie do niego Marta wydawała jej się odleglejsza i bardziej obca niż wcześniej. Odkąd pożegnały się po sesji egzaminacyjnej, przez dwa tygodnie jeszcze ani razu nie nawiązały kontaktu, bowiem o ile cierpienie Marty swego czasu zbliżyło je do siebie, o tyle odkąd w jej związku z Radkiem znów zaczęło się układać, owa przelotna bliskość ustąpiła miejsca standardowej, koleżeńskiej relacji.

„Cóż, syty głodnego nie zrozumie” – myślała smutno Iza. – „Przez chwilę wyobrażałam sobie, że Martusia mogłaby zostać moją przyjaciółką od serca, że za jakiś czas może nawet zastąpiłaby Agę. Ale to chyba nie był dobry plan. Zresztą ja sama też nie byłam z nią do końca szczera, nie powiedziałam jej o tym, co łączyło mnie i nadal łączy z Misiem, a to zamknęło przed nami tę drogę, zanim zdążyłyśmy na dobre na nią wejść.”

Kolejnym wątkiem, który regularnie powracał w jej myślach, zwłaszcza kiedy odwiedzała grób rodziców na korytkowskim cmentarzu, była sprawa pani Ziuty i to, co powiedziała przy okazji ich ostatniej rozmowy na peronie. Kiedy po tamtym wydarzeniu Iza ochłonęła z pierwszego wrażenia i mogła rozważyć wszystko na spokojnie, strach i niepokój powoli ustąpiły miejsca satysfakcji, a nawet radości. Albowiem nawet jeśli rozmowa ze zmarłą jedenaście lat temu kobietą była tylko jakimś niewytłumaczalnym wytworem jej wyobraźni, czyż nie mógł to być metafizyczny sposób na komunikację, jaką dusza Ziuty nawiązała z nią ponad materią? Dlaczego akurat z nią? Nie wiadomo… Jednak w obliczu tego, co wydarzyło się wcześniej, rozmowa na peronie byłaby sygnałem, że modlitewna pomoc, jaką wraz z panem Stanisławem i Kacprem zorganizowali w jej intencji, okazała się skuteczna. Myśl o tym podnosiła Izę na duchu, choć o swych dziwnych spotkaniach z tajemniczą „cyganką” nie mogła powiedzieć nikomu, by nie ryzykować bycia uznaną za wariatkę.

Któregoś z wczesnych wieczorów, mniej więcej w połowie urlopu, kiedy ozdabiała świeżymi kwiatami grób rodziców, rozmawiając z nimi w duchu i zwierzając im się ze swoich problemów, przez głowę przebiegła jej myśl, którą miewała już wcześniej, lecz której nigdy nie było możliwości wprowadzić w czyn. Chodziło o nowy nagrobek z białego marmuru, który zawsze chciała postawić w miejsce tego prostego, skruszonego już w wielu miejscach grobu z cementu. O ile wcześniej nie mogła nawet o tym marzyć, o tyle teraz sytuacja wyglądała zupełnie inaczej niż jeszcze rok czy nawet pół roku temu.

Odkąd zaczęła pracę w Anabelli, nie tylko finansowo odbiła się od dna, ale wręcz zarabiała całkiem przyzwoicie, zwłaszcza odkąd wymiar jej zatrudnienia zwiększył się do trzech czwartych etatu. Od września miała przejść na pełny etat, a wpływające regularnie na jej konto dodatkowe premie, o które już nawet nie próbowała sprzeczać się z szefem, znacząco podwyższały ogólną sumę jej zarobków. Do tego, dzięki umowie z panem Stanisławem i Kacprem, którym gotowała posiłki z produktów zakupionych przez nich dla całej trójki, jej koszty utrzymania w Lublinie były śmiesznie niskie, to zaś pozwoliło jej na zebranie już dość sporej kwoty oszczędności. Może nie była to jeszcze kwota na tyle wysoka, żeby w bezpieczny sposób przeznaczyć ją w całości na ufundowanie rodzicom nowego pomnika, ale przecież Amelii i Robertowi też wiodło się coraz lepiej, więc gdyby zabrali się za to wspólnymi siłami…

– Myślałam o tym, Izunia – podchwyciła Amelia. – Ja też cierpię, kiedy widzę ten łysy beton, który trzeba przykrywać kwiatami, żeby chociaż trochę go ozdobić. Jesteśmy to winne pamięci mamy i taty, ale nie chciałabym zamawiać byle czego… Lepiej poczekać pół roku czy rok dłużej, zebrać na ten cel trochę więcej i od razu postawić im porządny pomnik, zamiast teraz wydać pieniądze na coś, co nie będzie nas satysfakcjonowało.

Iza przyznała jej rację i po krótkiej dyskusji stanęło na tym, że pomnikiem zajmą się w kolejnym roku, po zimie, kiedy będzie można zamówić jego montaż w dobrą i ciepłą pogodę, a kwestia finansowa nie będzie już przeszkodą, bo obydwie odłożą na ten cel odpowiednie kwoty. Dziewczyna po cichu planowała nawet sfinansować ten projekt w całości, by nie obciążać rodzinnego budżetu państwa Staweckich. Ci bowiem, jak zakładała, prędzej czy później zechcą powiększyć rodzinę, co będzie się wiązało ze zwiększeniem kosztów codziennego życia, podczas gdy jej samej nie będzie potrzeba aż tak dużo pieniędzy, by utrzymać się na przyzwoitym poziomie.

Marzenie o tym, by w niedalekiej przyszłości zostać rodzoną ciocią jakiegoś słodkiego maleństwa, nasiliło się w tych dniach w jej sercu z wielką mocą. Jakże miło będzie przyjeżdżać w odwiedziny do Korytkowa, gdy ich stary rodzinny dom będzie ożywiać dziecięcy szczebiot siostrzeńca lub siostrzenicy! Niewątpliwie to stanie się już niebawem… Co prawda nie chciała pytać o to Amelii, uznając, że jest to delikatna sprawa i nikt, nawet ona, nie ma prawa wpływać w tej materii na ich decyzje, jednak nie mogła o tym nie myśleć, zważywszy, że od ich ślubu minął już prawie pełny rok. Wszak Lodzia, która wyszła za mąż dwa tygodnie później od Amelii, niebawem miała urodzić swoje pierwsze dziecko…

„Mieli z Robciem bardzo intensywny rok” – myślała, wracając z cmentarza. – „Tak ciężko pracowali! I dzięki temu udało im się całkiem przyzwoicie odkuć, kupili nawet tę nieszczęsną działkę… Są młodzi, mają czas. Spokojnie, jeszcze zdążę nacieszyć się rolą dobrej cioci Izy…”

***

– Victor, wiem, że na to liczyłeś, ale ja przecież niczego ci nie obiecywałam – tłumaczyła cierpliwie Iza, półleżąc z telefonem przy uchu na swoim łóżku w Korytkowie. – Od początku powtarzałam ci, że dla mnie taki wyjazd jest nierealny, a teraz to już w ogóle nie ma o czym mówić. Za tydzień kończę urlop i muszę wracać do pracy.

– Jestem rozczarowany, Isabelle – oznajmił zgaszonym tonem Victor. – Złamałaś mi serce. Ale co mogę zrobić… Mogę tylko mieć nadzieję, że co nie wyjdzie nam teraz, uda się innym razem. I to niedługo. Obiecujesz?

– Porozmawiamy o tym jeszcze – odparła wymijająco Iza. – Mówiłam ci już, że bardzo bym chciała przyjechać do Belgii, kiedyś chciałabym też zwiedzić Francję, to dla mnie ważne i oczywiste. Ale chcę to zrobić po swojemu. Twoje zaproszenie jest bardzo miłe i będę o nim pamiętać, ale nigdy nie zgodzę się na to, żeby jechać całkowicie na twój koszt. Zwłaszcza ten samolot… Nie, Victor, tak na pewno nie będzie. Nazbieram pieniędzy i jeśli podtrzymasz zaproszenie, chętnie przyjadę odwiedzić was w Bressoux, ale… jeszcze nie w tym roku.

– Okej – westchnął Victor. – Widzę, że w takim razie to ja będę musiał przyjechać do Lublina, żeby zobaczyć moją okrutną Isabelle. Isabelle la cruelle*

Iza roześmiała się. Do jej pokoju cichutko zajrzała Amelia, lecz widząc, że siostra rozmawia przez telefon, dała jej znak, żeby nie przeszkadzała sobie, i wycofała się, bezszelestnie zamykając drzwi.

– Skoro nie chcesz do mnie przyjechać, to przynajmniej opowiedz mi dokładnie o tym, co robisz na urlopie – ciągnął Victor. – I nie przyjmuję odpowiedzi typu nic takiego albo nudzę się. Codziennie przecież coś się dzieje, choćby jakiś drobiazg, a ja chcę dokładnie wiedzieć, czym żyje Isabelle.

– Tym razem naprawdę nie mam za wiele do opowiedzenia – odparła przekornie Iza. – No, ale dobrze… Opowiem ci w takim razie o moich włóczęgach po okolicy.

Skupiona jak zawsze, uważnie dobierając francuskie słowa, opisała mu swoje codzienne spacery, wizyty na cmentarzu i nowinki z rozpoczętej właśnie rozbudowy sklepu, którą wykonywało trzech robotników pod nadzorem i przy czynnym udziale Roberta. O Korytkowie, domu i sklepie opowiadała Victorowi już dawno, ów bowiem dzwonił lub smsował dość często, zawsze ciekawy każdego szczegółu z jej życia. Rozmowy z nim Iza traktowała jako cenną okazję do poćwiczenia kompetencji językowej, dlatego chętnie je podejmowała, tym bardziej, że sprawiały jej one swoistą przyjemność.

Victor, który od dwóch miesięcy usiłował namówić ją na rewizytę w Bressoux, planował wziąć na ten czas dwutygodniowy urlop w pracy, jednak w obliczu jej odmowy postanowił zmodyfikować plany i wykorzystać tylko tydzień, a resztę wolnego zachować sobie na później. Iza przy okazji wypytała go dyskretnie o państwa Magnon, u których jednak nie działo się nic nowego, może oprócz tego, że ich trzyipółletnia Antoinette od września miała pójść do przedszkola, co nieco stresowało jej mamę. Nie wiedzieć czemu, przed oczami Izy przemknął obraz z domu Lodzi – Majk trzymający na kolanach przysypiającą ze zmęczenia Tosię i z troską zakładający jej sweterek… Obraz szybko przemknął i zniknął, jednak w jej sercu jeszcze na kilkanaście sekund pozostało po nim przyjemne ciepło.

– Anne martwi się trochę, bo Antoinette dużo chorowała, jak miała niecałe dwa lata – tłumaczył jej Victor. – Nawet przez miesiąc byli z nią w szpitalu. Teraz odporność jej wzrosła, ale wiadomo, że w przedszkolu jest dużo dzieci, więc łatwo złapać jakieś paskudztwo…

Rozmowa tak wciągnęła Izę, że po zakończeniu połączenia ze zdumieniem skonstatowała, iż trwała ponad godzinę. Przypomniawszy sobie, że Amelia chciała jej coś powiedzieć, odłożyła telefon i udała się do kuchni, gdzie oboje z Robertem siedzieli już przy kolacji, czekając na nią nad pustymi talerzami.

– Ojej, przepraszam! – zawołała Iza, czym prędzej zajmując swoje miejsce. – Nie musieliście na mnie czekać, zagadałam się z kolegą… Dlaczego nie zjedliście beze mnie?

– Bez ciebie to nie to samo – uśmiechnął się Robert, pozwalając nalać sobie herbaty. – Mela za nic w świecie by się na to nie zgodziła.

Amelia uśmiechnęła się do niego i podała mu cukier.

– Za nic w świecie – przyznała. – Mamy cię u nas na tak krótko, że musimy nacieszyć się tobą przy wspólnym stole do oporu. Kolega, mówisz… zdaje mi się, że rozmawiałaś z nim po francusku?

– Tak, kolega z Belgii, Victor – skinęła głową Iza. – Wspominałam ci kiedyś o nim.

– A rzeczywiście, coś mówiłaś – przypomniała sobie Amelia. – To ten, który chciał z tobą zatańczyć walca, a ty nie umiałaś?

Roześmiali się wszyscy troje.

– Tak, właśnie ten – potwierdziła wesoło Iza, sięgając po masło. – Teraz już nie byłabym taką ignorantką, podszkoliłam się w tańcu i następnym razem pokażę mu, co potrafię. Ale czekaj, Melciu, ty chyba chciałaś mi coś powiedzieć albo o coś zapytać, prawda? Wtedy, kiedy gadałam przez telefon?

– Taaak – machnęła lekceważąco ręką Amelia, jednocześnie dając jej dyskretny znak, że porozmawiają o tym później. – Ale to nie było nic pilnego… Powiedz lepiej, gdzie sobie dzisiaj pospacerowałaś? Wyglądasz wspaniale, buziak dotleniony, po prostu okaz zdrowia, nie, Robik?

– Zdecydowanie – przyznał Robert, zerkając na Izę znad kanapki, na której właśnie pracowicie układał sobie pomidory. – Gołym okiem widać, że pobyt na wsi jej służy. Już nie pamiętam, kiedy była taka opalona!

– Bo nie była – westchnęła Amelia, poważniejąc. – W każde wakacje całymi dniami siedziała w sklepie, dopiero wieczorem wychodziła, jak już nie było słońca. Więc ciągle miała taką bladą buzię… A tobie jest ślicznie w takiej lekkiej opaleniźnie, Izunia – ożywiła się znowu. – Zaraz cera nabiera u ciebie takiego zdrowego wyglądu, aż miło popatrzeć!

– No cóż… traktujecie mnie jak księżniczkę, więc nie pozostaje mi nic innego, jak dotleniać się i opalać – uśmiechnęła się Iza. – I ładować baterie pod korek na następny rok pracy. Rozpuszczacie mnie! A jak tam budowa, Robciu? – zwróciła się do szwagra. – Widziałam, że ściana od północy poszła już dzisiaj mocno w górę.

– Tak – pokiwał głową Robert. – Postaramy się postawić ściany do końca tygodnia, bo od następnego poniedziałku ma już być dekarz, będzie robił nam dach. Do tego czasu ściany podeschną, będzie w sam raz. Oby tylko pogoda się utrzymała, bo niedobrze by było, gdyby deszcz zmoczył nam strop…

***

Dopiero godzinę po kolacji, kiedy Robert poszedł wykąpać się przed snem, Amelia zapukała cichutko do drzwi pokoju siostry.

– Iza, muszę z tobą porozmawiać – oznajmiła poważnie, siadając obok niej na przygotowanym już do spania łóżku. – Nie chciałam nic mówić przy Robim, bo rzecz dotyczy w pewnym sensie ciebie, a nie wiem, czy chciałabyś, żeby on wiedział.

– Dotyczy w pewnym sensie mnie? – powtórzyła zdziwiona Iza. – Co masz na myśli, Melciu?

– Była dzisiaj u mnie Agnieszka Kmiecik – wyjaśniła jej Amelia.

– Ach! – szepnęła Iza, nagle zdjęta niewytłumaczalnym niepokojem. – Aga… Nie wiedziałam, że jest w Korytkowie. Jak to była u ciebie? Co chciała?

– O tym właśnie muszę z tobą porozmawiać – westchnęła Amelia. – Przyszła prosić mnie, żebym przyjęła ją do pracy.

Iza patrzyła na nią zdumiona.

– Ale… jak to? Aga szuka u nas pracy?

– Dowiedziała się, że potrzebowaliśmy w czerwcu kogoś na stanowisko sprzedawczyni – ciągnęła Amelia. – Wie, że zatrudniłam Zosię, ale spodziewa się, że po rozbudowie sklepu będziemy potrzebować kolejnej osoby. To zresztą prawda, bo planujemy przyjąć jeszcze jedną sprzedawczynię od października albo listopada…

– Poczekaj, Melu – przerwała jej z nutą wyrzutu Iza. – Gadaj wprost, nie owijaj w bawełnę. Chcesz mi powiedzieć, że obiecałaś jej to stanowisko?

– Nie – pokręciła głową Amelia. – Nie przyjęłabym jej bez konsultacji z tobą.

– Bogu dzięki – odetchnęła z ulgą Iza.

Amelia przyglądała jej się badawczo z bardzo poważną miną.

– Agnieszka zresztą też od razu powiedziała, że niczego nie chce przed tobą ukrywać – ciągnęła po chwili ostrożnie. – Podkreśliła, że gdybym zgodziła się przyjąć ją do pracy, to dla niej bardzo ważna będzie też twoja zgoda.

– I bardzo dobrze, że tak stawia sprawę, bo ja się nie zgadzam – oznajmiła stanowczym tonem Iza. – Nie chcę jej tu widzieć.

– Poczekaj, Izunia – zatrzymała ją łagodnie Amelia. – Ja wiem, że wy się nie dogadujecie już od jakiegoś czasu. Myślisz, że jestem ślepa i głucha? Nie chciałam cię o to dopytywać, ale wiem doskonale, że wasza przyjaźń padła… Dla mnie to żadna tajemnica, że już od dawna nie utrzymujecie kontaktu. Domyślam się nawet, o co poszło.

Iza odwróciła twarz i zajęła się mechanicznym skubaniem palcami brzegu poduszki.

– Ale to przecież stare dzieje – mówiła dalej Amelia. – Ja rozumiem, że wtedy byłaś zauroczona tym młodym Krzemińskim, ale to było już dawno, a teraz chyba sama widzisz, że on nie był wart ani grama twojej uwagi. Cieszę się, że wywietrzał ci z głowy, powiem szczerze, że bardzo mi wtedy ulżyło, jak się z nim rozstałaś. To przecież zwykły latawiec i egoista, rozpieszczony, rozwydrzony, niepoważny…

– Przestań, Melu – szepnęła Iza, którą każde z tych słów kłuło w serce jak szpilka.

– No dobrze, mniejsza o niego – zgodziła się Amelia. – W każdym razie domyśliłam się, że pokłóciłyście się z jego powodu, chociaż Agnieszka nie chciała mówić mi tego wprost. Powiedziała mi tylko, że zdradziła cię… w sensie, że zawiodła twoją przyjaźń… i że nigdy sobie tego nie wybaczy.

– Aż tak szczerze z tobą rozmawiała? – Iza spojrzała na nią zdumiona.

– Tak – skinęła głową Amelia. – Poprosiła mnie o dłuższą rozmowę, bardzo jej zależało na tym, żeby wszystko mi wyjaśnić. Akurat nie było dużo klientów, więc zostawiłam Zosię samą w sklepie, Robik pracował z tymi trzema na górze, a ciebie nie było. Agnieszka zresztą specjalnie przyszła w czasie, kiedy poszłaś na cmentarz, widziała cię, jak szłaś w tamtą stronę z kwiatami, i domyśliła się, że nie wrócisz za szybko. A przyszła do mnie, bo była pewna, że ty w ogóle nie będziesz chciała z nią gadać.

Iza westchnęła ciężko, przyznając w duchu, że Agnieszka miała dobrą intuicję.

– Bardzo źle wygląda – podjęła cicho Amelia. – Właściwie to już jest cień tamtej dawnej dziewczyny, prawie jej nie poznałam… Jest w tragicznej sytuacji życiowej. Wyznała mi wszystko jak na spowiedzi i upoważniła mnie do tego, żeby przekazać te informacje też tobie. Oczywiście jeśli będziesz chciała o tym słuchać.

– Niezbyt chcę – przyznała w zawahaniu Iza. – Ale… jeśli to coś ważnego…

– Bardzo ważnego – podjęła stanowczo Amelia. – Nie wiem, czy słyszałaś o tym, że ona niedawno wróciła z Warszawy na stałe do domu. Długo nie było cię w Korytkowie, ja ci chyba o tym nie wspomniałam, a z nią, jak sama mi powiedziała, nie utrzymywałaś kontaktu…

– Nie, Melu, nic nie wiem – zapewniła ją Iza.

– No to już ci mówię. Agnieszka miała w tym roku kończyć studia, ale nie udało jej się zaliczyć pierwszego semestru i wyszło na to, że musi powtórzyć cały trzeci rok. Nie przyznała się do tego matce i udawała, że dalej studiuje. Siedziała więc na stancji w tej Warszawie, aż w końcu z braku zajęcia poszła pracować w jakimś magazynie z tekstyliami. No wiesz… chciała sobie trochę dorobić. Spodziewała się, że kiedy wyjdzie na jaw, że nie zaliczyła roku, rodzice mogą nie zgodzić się na opłacenie jej stancji na kolejny, zwłaszcza że im samym też się przecież nie przelewa. Uznała, że sama sobie na to zarobi. No i w tym magazynie poznała jakiegoś faceta, ochroniarza, sześć lat starszego od niej. Zakochała się w nim bez pamięci…

„Zakochała się bez pamięci!” – pomyślała drwiąco Iza, znów nerwowo skubiąc róg poduszki. – „Jasne! W moim Misiu też się zakochała! Widać, co są warte te jej zakochania…”

– Nikt o niczym nie wiedział – ciągnęła Amelia. – Ani jej rodzice, ani koleżanki ze stancji… Zresztą stamtąd szybko się wyniosła, powiedziała dziewczynom, że wraca do Korytkowa, a tak naprawdę przeprowadziła się do niego.

– Aż tak? – zdumiała się Iza. – Aga? Zamieszkała z jakimś facetem, którego ledwo znała? No… powiem ci, że tego to nigdy bym się po niej nie spodziewała…

– Ona wie, że to był wielki błąd – zaznaczyła Amelia. – A my nie oceniajmy jej, Iza, nie osądzajmy… Każdy może pogubić się w życiu, uczucia czasem zaślepiają człowieka i tak mieszają mu w głowie, że sam nie wie, co robi. My na szczęście tego nie przeżyłyśmy, ale powinnyśmy zrozumieć…

Iza zagryzła wargi i siłą powstrzymała się od odpowiedzi.

– W każdym razie mieszkała z nim prawie trzy miesiące – kontynuowała Amelia. – Wszystko pięknie im się układało, dziewczyna świata za nim nie widziała, planowała nawet przyjechać z nim w wakacje do Korytkowa i przedstawić go rodzicom. Tyle że pod koniec czerwca pojawiła się komplikacja. Okazało się, że Agnieszka jest w ciąży.

– Co takiego? – wyszeptała ze zgrozą Iza, wytrzeszczając na nią oczy.

– Tak, Izunia – pokiwała smutno głową Amelia. – I tu zaczął się jej największy problem. Ten jej przyjemniaczek wcale nie był zachwycony, że zostanie tatusiem, wręcz na tę wiadomość dostał szału, uderzył ją w twarz i wyrzucił z domu, a dziecko kazał usunąć. Powiedział, że da jej na to pieniądze.

– O Boże… – szepnęła wstrząśnięta Iza.

– Ale Agnieszka oczywiście tego nie zrobiła – zapewniła ją uspokajająco Amelia. – Jak to ujęła, odkochała się w jeden wieczór, zerwała z nim wszelki kontakt, wróciła do rodziców i powiedziała im o wszystkim. Ma zamiar urodzić dziecko i wychować je sama. Kmiecikowie podobno są załamani. Pozwolili jej zostać w domu, no bo co mieli zrobić? Przecież nie wyrzucą własnej córki… Ale spodziewają się, że wkrótce czeka ich wstyd na całe Korytkowo. Teraz nikt jeszcze o tym nie wie, ale przecież za jakiś czas rzecz się nie ukryje. Sama wiesz, jaka tu jest mentalność.

– Wiem – westchnęła Iza. – Nie zazdroszczę ani im, ani jej. Temu maleństwu zresztą też nie, a ono nic tu nie jest winne…

– No właśnie – podjęła łagodnie Amelia. – Kiedy mi to wszystko opowiedziała, byłam tak samo zszokowana jak ty teraz. I rozumiesz, Izunia… Ona teraz bardzo potrzebuje pieniędzy, a przez najbliższe lata nie będzie mogła wyjechać z Korytkowa, będzie tu uziemiona. Rodzice nie zgodzą się na jej wyjazd bez dziecka, a z dzieckiem w mieście się nie utrzyma, taki maluszek potrzebuje stałej opieki, nie ma szans, żeby sama na to wszystko zarobiła. Studiów też nie skończy… Jednym słowem wszystko jej się posypało, znalazła się w fatalnej sytuacji finansowej, bo Kmiecikowie przecież, delikatnie rzecz ujmując, bogaci nie są. Nie wspomnę już nawet o jej stanie psychicznym, możesz się domyślić, że doła ma jak Rów Mariański…

– Biedna Aga – szepnęła Iza, czując, jak jej serce, dotąd zmrożone jak lód po zdradzie dawnej przyjaciółki, zalewa fala szczerego współczucia. – Ależ się załatwiła…

– Wiadomo, że w Korytkowie o robotę bardzo ciężko – ciągnęła Amelia. – Jedyne perspektywy na nowe miejsca pracy będą u Krzemińskich, jak już ruszą z tym hotelem. Ale Agnieszka do Krzemińskich nie chce iść, z wiadomych względów… więc pozostało jej zapytać o pracę u nas. To też jest dla niej niezręczna sytuacja, ale wolała przyjść z tym do mnie… i pośrednio do ciebie… niż do tamtych. Opowiedziała mi wszystko w zaufaniu, widziałam, że trudno jej to z siebie wydusić i aż pali się ze wstydu, ale sama przyznała, że musi połknąć tę żabę i coś przedsięwziąć ze względu na dziecko… no i na swoich rodziców. Nie może od nich wymagać, żeby utrzymywali przez kolejne lata i ją, i nieślubnego wnuka. Praca u nas pozwoliłaby jej jakoś związać koniec z końcem… Co o tym myślisz, Iza? – dodała, zerkając z niepokojem na siostrę.

Iza milczała. Choć żal, który od prawie trzech lat czuła do Agnieszki, nadal był żywy, skrajnie trudna sytuacja, w jakiej znalazła się jej eks-przyjaciółka, stawiała całą sprawę w zupełnie innym świetle. W grę wchodziła przecież już nie tylko Agnieszka, która na własne życzenie zniszczyła sobie życie, ale również jej dziecko, niewinne istnienie, którego własny ojciec nie chciał widzieć na świecie i które będzie na nim miało tylko matkę. Matkę bez perspektyw zawodowych i źródła utrzymania…

Pomijając wszystko, postawa Agnieszki, która, popełniwszy błąd, wykazała się wielką odwagą, by dalej go nie eskalować, lecz z godnością wziąć na siebie jego konsekwencje, wzbudziła w Izie mimowolny szacunek. Agnieszka mogła przecież nikomu nic nie mówić, załatwić swój „problem” po cichu, pozbyć się go w ów ohydny sposób, jaki proponował nieodpowiedzialny ojciec dziecka… Sam fakt, że tego nie zrobiła, obiektywnie świadczył na jej korzyść, udowadniał, że w głębi serca pozostała tym samym dobrym i prawym człowiekiem, jakiego Iza widziała w niej przed laty. A to, że oszukała ją i że odbiła jej Michała? To było podłe, owszem… Lecz czy należało mścić się teraz na niej, odbierając jej upragnioną szansę utrzymania siebie i dziecka w zamian za uczciwą pracę? Zamknąć przed nią drzwi, które Amelia była gotowa jej otworzyć, jeśli tylko ona, Iza, wyrazi na to zgodę? Czy mogła wziąć na siebie taką odpowiedzialność?

„Gdyby Misio naprawdę mnie kochał, nie dałby się odbić nikomu” – pomyślała ze ściśniętym sercem. – „Taka jest prawda i muszę ją wreszcie do siebie dopuścić. Aga jest winna nielojalności względem mnie, to fakt niepodważalny… ale może, jak mówi Mela, powinnam spróbować ją zrozumieć? Nie mogę winić jej za to, że Misio ode mnie odszedł, to była jego własna decyzja. A ją zaślepiło wtedy i odebrało jej rozum, zresztą, jak widać, nie po raz ostatni… Czy jej bezbronne dziecko ma teraz przez to cierpieć podwójnie?”

– Sama nie wiem, Melciu – odpowiedziała cicho po długiej chwili milczenia. – Chyba muszę to przemyśleć, jakoś to ogarnąć i poukładać sobie w głowie. Natomiast co do twojej decyzji w sprawie przyjęcia Agi do pracy, to… nie chcę cię ograniczać. To ty rządzisz w sklepie, ty zatrudniasz, ty podejmujesz decyzje. Ty, nie ja. Ja przez ostatnie pół roku nawet niewiele ci pomogłam, więc jakie miałabym prawo do decydowania o tym, kogo zatrudnisz w firmie?

– Iza, no co ty? – pokręciła głową Amelia. – Przecież wiesz, jak ważne jest dla nas twoje zdanie. Nie chcę robić niczego wbrew tobie. Zwłaszcza że Agnieszka też podkreślała, że twoja zgoda jest…

– Dobrze, Melu – przerwała jej Iza. – Ja naprawdę nie chcę stawiać przeszkód, zostawiam to tobie. Jeśli chcesz zatrudnić Agę, to tak zrób, nie będę się w to wtrącać. Szkoda mi jej mimo wszystko… a zwłaszcza szkoda mi tego dzieciątka, które przecież niczemu nie jest winne. Ja zresztą rzadko bywam w Korytkowie, a jak już jestem, to nie pozwalacie mi pracować w sklepie, więc jej obecność nie będzie mi nawet bardzo przeszkadzała. Dla niej to rzeczywiście może być jedyna szansa na odbicie się od dna, zwłaszcza że potem i tak będzie musiała przerwać pracę… Kiedy ma urodzić? – dodała ciszej.

– W połowie lutego – odparła Amelia. – Ma jeszcze trochę czasu, to dopiero początki. Ale rozumiesz, kochanie… jej chyba teraz, bardziej niż tych pieniędzy, potrzeba nadziei. Jakiejś perspektywy…

– Tak, rozumiem – skinęła głową Iza. – Kiedy masz jej dać odpowiedź?

– Powiedziała, że wróci do mnie po decyzję zaraz po twoim odjeździe do Lublina. Przyszła z tą prośbą teraz, żebym zdążyła z tobą porozmawiać, dopóki jesteś u nas. Ale sama nie chce wchodzić ci w drogę, plątać ci się pod nogami, jak to ujęła… Jesteś kochana, Izunia – dodała, obejmując ją czule ramieniem. – Masz dobre serduszko i zobaczysz, że Bóg ci za to wynagrodzi. Od początku wiedziałam, że tak mi odpowiesz, że nie będziesz stawiać przeszkód, kiedy dowiesz się o wszystkim. A ja mówię ci wprost, że nie miałabym serca odesłać z kwitkiem tej biednej dziewczyny. Nam też w trudnych chwilach pomagali dobrzy ludzie, pamiętasz? Więc nie wolno nam odwrócić się od człowieka w potrzebie…

– A gdzie to się zaszyły te moje dziewczyny? – rozległ się za drzwiami wesoły głos Roberta.

– Tu jesteśmy, Robciu, u Izy! – zawołała szybko Amelia. – Rozmawiamy sobie… Ale rzeczywiście już późno, czas spać. Poczekaj, uściskam tylko Izunię na dobranoc i już idę do ciebie, kochanie!

Po wyjściu Amelii, która jeszcze raz serdecznie przytuliła ją i ucałowała przed snem, Iza długo leżała w ciemnym pokoju z wbitymi w sufit, szeroko otwartymi oczami. Historia Agnieszki wstrząsnęła nią do głębi i napełniła jej serce szczerym współczuciem, przy którym dawny żal wydawał się nieistotny, niemal bezzasadny. Los wszakże sam wyrównał rachunki… Teraz, jak słusznie powiedziała Amelia, ich obowiązkiem było wesprzeć bezradnego człowieka, który w potrzebie zwrócił się o pomoc właśnie do nich. Czyż nie była to ironia losu i zarazem piękna okazja do odpłacenia bliźniemu dobrym za złe?

„To nawet nie tyle dla niej, co dla tego maleństwa” – myślała, powoli zapadając w sen w okolicach trzeciej nad ranem. – „Ono ma przecież prawo do godnego życia, tak samo jak każde inne dziecko. Jak choćby synek Lodzi i Pabla… Oboje oczekują go z takim utęsknieniem i miłością, a tamto już na starcie zostało odrzucone przez podłego ojca. Jakie to niesprawiedliwe! A z drugiej strony… Aga przeżywa teraz ciężki czas, ale przecież kiedyś z tego wyjdzie, a to dzieciątko codziennie będzie jej przynosić radość. Aż jej zazdroszczę… będzie matką… Ja pewnie nigdy nią nie będę. Moim przeznaczeniem jest bycie dobrą ciocią. Dobrą ciocią Izą z uśmiechem dla każdego i walizką pełną podarunków…”

***

– Trzymaj się, Izunia, i dzwoń jak najczęściej! – powtarzała Amelia, tuląc i ściskając siostrę na środku pustawego peronu, na który wtaczał się właśnie pociąg pośpieszny do Lublina. – Daj znać, czy uda ci się przyjechać na urodziny, będziemy czekać, mam w planach własnoręcznie pieczony tort!

– Dobrze, Melciu! – śmiała się Iza, całując na pożegnanie i ją, i stojącego obok Roberta. – Dam wam znać, postaram się wyrwać na jakiś weekend w końcu sierpnia, bo tam przecież wypadają nie tylko moje urodziny, ale i pierwsza rocznica waszego ślubu! No, trzymajcie się, kochani, muszę lecieć! Będziemy w ciągłym kontakcie!

Był czwartek dwudziestego piątego lipca, czyli ostatni dzień urlopu Izy. Choć w pracy miała się zameldować dopiero nazajutrz wieczorem, do Lublina wracała już dziś, chciała bowiem spokojnie się rozpakować, a także odwiedzić pana Szczepana, za którym przez ten czas bardzo się już stęskniła. W trakcie trzech tygodni wakacji spędzonych w Korytkowie nie kontaktowała się w żaden sposób z nikim z Lublina, uznając, że przyda jej się taki kilkunastodniowy okres ciszy na fali. Teraz jednak, kiedy zajęła swoje miejsce w wagonie, a pociąg ruszył na południe torami rozświetlonymi lipcowym słońcem, jej myśli szybko oderwały się od Korytkowa i radośnie pobiegły w stronę ludzi, których wkrótce znowu miała zobaczyć po długiej przerwie.

„Stęskniłam się już za wszystkimi… za wszystkimi bez wyjątku!” – myślała, patrząc na rozpościerające się za oknem pociągu rozległe pola pokryte łanami dojrzałych zbóż. – „I za panem Szczepciem, i za Kacprem, i za panem Stasiem… za dziewczynami i chłopakami z Anabelli… i za szefem! Za Martusią, za Lodzią… no właśnie, Lodzia! Ciekawe, jak się czuje, to już przecież ostatni miesiąc…”

Myśl o tym, że przez niespełna rok nawiązała w Lublinie tak wiele znajomości i przyjaźni, rozjaśniała jej myśli i optymistycznie nastawiała ją do świata. Urlop skończył się, lecz ona nie czuła z tego powodu żalu. Wracała na kolejne miesiące pracy pełna zapału i energii do działania. Wracała stęskniona za ludźmi, których zdążyła szczerze polubić i których niebawem zobaczy.

Podróżujący z nią w przedziale młody mężczyzna w ciemnoniebieskim t-shircie zerknął znad przeglądanego z nudów telefonu na siedzącą naprzeciwko ciemnowłosą, ładnie opaloną dziewczynę, która wpatrywała się w widoki za oknem oczami rozświetlonymi blaskiem radości. Owe wielkie brązowe oczy miały w sobie coś tak fascynującego, że mężczyzna zapatrzył się na swą towarzyszkę podróży, ignorując trzymany w dłoni aparat. Dopiero gdy ona spojrzała na niego kontrolnie, wyczuwszy na sobie jego intensywny wzrok, zmieszał się lekko i znów pochylił się nad telefonem.

„Świat jest pełen ludzi, wśród których można być szczęśliwym” – dumała Iza, znów przenosząc wzrok za okno, gdzie migały teraz buzujące zielenią drzewa bukowego lasu. – „Nie wolno marnować czasu, trzeba cieszyć się każdym dniem! Muszę zacząć metodycznie wcielać to w życie. A to znaczy, że muszę wreszcie odnaleźć swoją drogę… inną drogę… drogę bez Misia…”

Twierdzenie to było ogromnym przełomem w jej myśleniu. Przełomem, który nastąpił w ciągu zaledwie trzech tygodni, a właściwie z dnia na dzień – w ową noc sprzed jej wyjazdu na urlop… w noc przegadaną w trybie terapii z Majkiem. Od tamtej pory Iza czuła się innym człowiekiem. Przez trzy tygodnie spędzone w Korytkowie, gdzie nie tylko ani razu nie spotkała Michała, ale nawet nie słyszała o nim żadnych plotek, ukoił jej nerwy i pozwolił odzyskać głęboką równowagę ducha.

Oczywiście nie znaczyło to, że jej miłość do Michała osłabła, przeciwnie, chwilami wydawało jej się, że jest ona jeszcze mocniejsza niż wcześniej, że weszła na kolejny etap utrwalania się, krystalizowania i ostatecznej konserwacji. Jednak była to miłość, której nie towarzyszyła już nadzieja. Po przeżytej traumie i rozmowie z Majkiem Iza, nie umiejąc wygasić w sobie miłości, wygasiła świadomie przynajmniej złudną nadzieję i każdego dnia doświadczała dobrodziejstw płynących z tego faktu. Odkąd podczas swych długich, samotnych włóczęg po korytkowskich polach raz jeszcze przemyślała swoją relację do Michała, w jej sercu zapanował spokój, a zazdrość i rozczarowanie nie szarpały go już na strzępy, lecz dały się zepchnąć w ciemny róg świadomości, gdzie stały się jeśli nie neutralne, to przynajmniej znośne. Jej celem nie było zapomnieć o nim, bo tego wykonać i tak by nie umiała. Jej celem było teraz żyć pomimo jego braku, cieszyć się każdym dniem bez niego, szukać radości w codziennych zdarzeniach i kontaktach z ludźmi przy założeniu, że on już nigdy nie odwzajemni jej uczucia i że nigdy nie będą razem.

„Jeśli ta hipoteza padnie i Misio znowu mnie pokocha, to tym lepiej” – myślała, opierając głowę o zagłówek siedzenia i wpatrując się w nieliczne białe obłoczki, które przemykały po pogodnym niebie za oknem pociągu. – „Będę na to gotowa w każdej chwili, bo i tak dalej będę na niego wiernie czekać. Gdyby za kolejnych piętnaście lat z jakiegoś powodu zmienił zdanie i jednak chciał ze mną być, to z mojej strony nie będzie żadnych przeszkód. Jednak to czekanie nie może być całym sensem mojego życia… zwłaszcza że najbardziej prawdopodobny scenariusz zakłada, że nigdy się nie doczekam.”

Siedzący naprzeciwko niej mężczyzna znów podniósł głowę znad telefonu i dyskretnie przypatrywał się zamyślonej twarzy współpasażerki. Czy myślał o tym, że przysłowie o oczach będących zwierciadłem duszy jest w jej przypadku szczególnie wymowne? A może zastanawiał się, jak to możliwe, że owa dziewczyna, wszak dość przeciętnej urody, przyciąga wzrok jak magnes, fascynując każdym swym gestem i wyrazem twarzy? Niewykluczone, że zastanawiał się, czy nazwałby ją piękną czy może tylko ładną… Nie wiadomo. Jedno tylko było pewne – trudno mu było oderwać od niej oczy.

„Gdybym umiała definitywnie się z tego wyleczyć, może mogłabym poszukać szczęścia gdzie indziej” – rozważała w zadumie Iza. – „Na pewno znalazłby się jakiś fajny facet, który pokochałby mnie tak mocno, jak zawsze marzyłam, że pokocha mnie Misio… Czy to aż taki problem znaleźć kogoś, kto by się mną zainteresował? Danielowi zabrało to tylko parę tygodni, chociaż ja sama nie robiłam nic, co mogłoby go tak nakręcić… Victor chyba też nie miałby nic przeciwko mnie, gdybym zaczęła go uwodzić i kokietować… Kacper? Nie!” – uśmiechnęła się do siebie mimo woli – „Kacper to osobny temat, on to by bardzo chętnie, owszem, ale tylko w jednym sensie… No, nieważne!” – westchnęła. – „Tak czy inaczej gdybym chciała, mogłabym poszukać kogoś innego niż Misio, otworzyć sobie nową drogę, nabrać nowej nadziei…”

Wyczuwszy znów na sobie uważny wzrok towarzysza podróży, spojrzała na niego pytająco, on zaś, jak wcześniej, natychmiast odwrócił oczy i zatonął w przeglądaniu swojego telefonu. Iza uśmiechnęła się do siebie z rozbawieniem.

„Nawet ten bez przerwy się na mnie gapi” – pomyślała, przyglądając mu się ukradkiem. – „Łypie okiem, jak tylko odwrócę głowę, chociaż udaje, że niby nie. A całkiem przystojny z niego facecik… Kto wie, może wystarczyłoby uśmiechnąć się do niego, zacząć rozmowę, wymienić się numerami telefonów i pozwolić zaprosić się na kawę? To przecież nic trudnego. Nigdy nie wiadomo, co może się wywiązać z takiej przypadkowej znajomości…”

Mężczyzna znów podniósł głowę i zerknął na nią przelotnie. W interkomie rozległ się głos informujący, iż pociąg zbliża się do stacji Parczew. Współpasażer Izy spojrzał na zegarek, schował telefon do kieszeni i sięgnął po leżący obok niego plecak, co wskazywało na to, że ma zamiar wysiadać w Parczewie.

„Ciekawe, jak by zareagował, gdybym go zaczepiła” – myślała dalej Iza. – „Szansa jeden do dwóch, że nawiązalibyśmy kontakt. Potem kolejne etapy… z wierzchu wygląda na bardzo fajnego chłopaka…”

Pociąg zaczął zwalniać, mężczyzna podniósł się z siedzenia i skierował się w stronę wyjścia, jeszcze raz rzucając okiem w stronę fascynującej dziewczyny spod okna. I nagle, niespodziewanie, dziewczyna ta uśmiechnęła się do niego zalotnie i leciutko mrugnęła okiem… Zaskoczony mężczyzna na chwilę znieruchomiał. Z wahaniem odwrócił się do wyjścia z przedziału, jednak już sekundę póżniej znów obejrzał się na nią, a widząc, że dziewczyna nadal patrzy w jego stronę, odwzajemnił jej uśmiech. Pociąg rozpoczął hamowanie, za oknem pojawiła się równa nawierzchnia peronu. Mężczyzna znów zawahał się, otworzył usta, zamknął je, głośno przełknął ślinę, po czym, jeszcze raz zerknąwszy jakby z żalem na dziewczynę, wyszedł na korytarz wagonu. Pociąg zatrzymał się na stacji.

„No i poszedł sobie” – pomyślała z rozbawieniem Iza. – „Ale już zaczęło działać i gdybym miała jeszcze parę minut więcej…”

Urwała myśl, gdyż za oknem, wśród pasażerów, którzy wysiedli na stacji, pojawił się jej towarzysz podróży. Mężczyzna wodził wzrokiem po oknach wagonu, wyraźnie starając się odszukać przedział, w którym spędził podróż. Napotkawszy za jedną z szyb wzrok Izy, stanął jak wryty na środku peronu i patrzył na nią już bez żadnych oporów ani konwenansów. Rozbawienie dziewczyny osiągnęło apogeum. Uśmiechnęła się promiennie do wpatrzonego w nią mężczyzny, a w chwili, gdy pociąg leniwie ruszył z miejsca, podniosła rękę, pomachała mu filuternie palcami dłoni i przesłała mu całusa. Nim pociąg minął go i wyjechał ze stacji, przez kilka sekund mogła podziwiać jego spektakularnie opadniętą szczękę.

„Gol, trafiony!” – pomyślała wesoło, nie mogąc powstrzymać się od prychnięcia śmiechem. – „Założę się, że biedak do wieczora się nie otrząśnie, będzie myślał o lasce z pociągu i o straconej na zawsze okazji. Tak niewiele trzeba było, jeszcze pięć minut i mogłam mieć jego numer telefonu, a on mój. To naprawdę żadna filozofia… Tylko co z tego?”

Spoważniała, ponownie oparła głowę o miękki zagłówek i z westchnieniem przymknęła oczy. Niewinny eksperyment, jaki właśnie przeprowadziła na przygodnym towarzyszu podróży, potwierdził tylko to, co wiedziała od dawna. Gdyby tylko chciała, mogłaby przyciągnąć i podtrzymać uwagę niejednego przedstawiciela przeciwnej płci. Któryś z nich mógłby okazać się człowiekiem godnym zaufania i wartym tego, by wspólnie przejść przez życie… Niewątpliwie miałaby szansę trafić na kogoś dobrego i wartościowego, kto zakochałby się w niej bez pamięci i traktowałby ją w pełni poważnie. Mogłaby być dla kogoś tą najukochańszą, tą jedyną… Mogłaby. Tylko że to działałoby tylko w jedną stronę.

„Choćbym na głowie stanęła, nie umiałabym szczerze pokochać takiego człowieka” – myślała ze smutkiem. – „Tak jak pan Szczepcio nie umiał pokochać tej Joasi, która była gotowa pocieszyć go po śmierci Hani. Nawet gdyby taki ktoś był ideałem, zawsze czegoś by mi w nim brakowało, miałby jedną wadę nie do naprawienia. Nie byłby Misiem. Cóż… to przecież nic nowego. Tyle razy już o tym myślałam! Za nic w świecie nie złamię nikomu życia. A ten facet, co przed chwilą wysiadł, to… dobrze, że wysiadł. W sumie nie powinnam tak głupio się bawić…”

Pomyślała o Majku i jego spotkaniach z dziewczynami, które, jak to ujął, niezobowiązująco i dla czystej przyjemności obdarzały go czułością. To też była jedna z możliwych dróg, a choć ona sama nigdy by nią nie poszła, rozumiała jego wybór i nie potępiała go.

„Jeśli dobrze mu z tym i nikogo w ten sposób nie krzywdzi, to czy to jest jakaś wielka zbrodnia?” – dumała, kiedy kilkadziesiąt minut później pociąg wjeżdżał już na przedmieścia Lublina. – „To dla niego też pewien rodzaj terapii. Ja co prawda nie umiałabym tak po prostu pójść z kimś do łóżka bez żadnego zaangażowania, tak mechanicznie, bez uczuć… ale może mężczyźni postrzegają to inaczej? Każdy ma swoje sposoby, żeby jakoś bronić się przed beznadzieją i odnaleźć w życiu chociaż odrobinę szczęścia…”

Pociąg zatrzymał się na stacji Lublin. Iza wysiadła, zarzuciła sobie na plecy wyładowany po brzegi plecak i zatrzymała się na chwilę, przypominając sobie ów wrześniowy dzień prawie rok temu, kiedy wylądowała tu po raz pierwszy. Wtedy jeszcze nie znała tu nikogo, była zestresowana i zagubiona. Dziś wracała tu jak do siebie… Rozejrzała się po peronie i nagle ogarnęło ją dziwne wzruszenie, jakby miejsce to było jej w jakiś sposób bliskie, jakby kryła się w nim nieuchwytna obietnica przyszłego szczęścia…

„To moje miasto!” – pomyślała i z radością w sercu ruszyła w stronę budynku dworca.

***

– Dawaj jeszcze raz pyska, młoda, jak ja się za tobą stęskniłem! – powtórzył po raz kolejny Kacper, ściskając Izę i z namaszczeniem całując ją w oba policzki. – Za twoim żarciem zresztą też – przyznał, zerkając łakomym wzrokiem na smażące się na patelni warzywa z kurczakiem, które Iza przygotowywała na kolację dla całej trójki. – Czujesz, stryj, jak pachnie? Mmm… Nie to co te twoje parówy… na parówy to ja teraz chyba z rok nie spojrzę!

– Nie narzekaj, gówniarzu – obruszył się pan Stanisław. – Dobre były, cielęce, pani Reginka z mięsnego na rogu sama mi polecała…

– Dobre, cielęce! – prychnął z odrazą Kacper. – I przez trzy tygodnie musieliśmy codziennie żreć je na kolację, tak? Przemek tylko tydzień był i też już miał dość, tyle że nic nie mówił, żeby stryjowi przykrości nie robić. I ta jego Rózia też…

– Zuzia – sprostował stoicko gospodarz.

– A co ja powiedziałem? – wzruszył ramionami Kacper. – Chłopaki pod koniec też nie chcieli tego palcem tknąć, nie widziałeś, że wciągali sam chleb z masłem? No, ale co tam… ważne, że Iza wróciła!

– Właśnie, jak udała się wizyta syna, panie Stasiu? – podchwyciła Iza, stawiając na środku stołu koszyczek z chlebem i rozkładając talerze.

– A dobrze, wszystko jak najlepiej, pani Izo – zapewnił ją gospodarz. – Wnuki mi wyrosły, dorodne chłopaki, aż miło popatrzeć. I wreszcie dziadka zapamiętają, bo tak to mnie tylko na zdjęciach widzieli i tyle co przez telefon pogadaliśmy… Z Kołobrzegu daleka droga, pierwszy raz byli w Lublinie i tak im się spodobało, że na przyszłe wakacje też chcą przyjechać chociaż na parę dni.

– No to bardzo się cieszę, panie Stasiu – uśmiechnęła się Iza, ściągając patelnię z ognia i przekładając potrawę do szklanej miski, co Kacper śledził wygłodniałym wzrokiem. – Syn pewnie też chętnie odwiedził rodzinne strony?

– A tak, Przemuś aż się wzruszył, jak na stare śmieci zajrzał – przyznał pan Stanisław.

– A jak mu się mieszkało w… moim pokoju? – zagadnęła ostrożnie Iza, stawiając miskę z apetycznie pachnącym daniem na stole. – Czekaj, Kacperku, podaj mi swój talerz, nałożę ci. Tyle wystarczy?

– Na razie starczy – skinął głową Kacper. – Na pierwszy głód może być. W twoim pokoju? Przemek nic nie narzekał, ja nie chciałem wywoływać tematu, ale jakby stryjenka coś się w tym piecu tłukła, to chyba by nam o tym z Rózią powiedzieli. Nie, stryj?

– Ziutka się nie tłukła – odparł z urazą w głosie pan Stanisław. – A ja się wcale o to nie bałem, bo ona wyraźnie mi obiecała, że już więcej nie będzie tak robić.

Kacper kaszlnął, omal nie zadławiwszy się przełykanym właśnie kęsem chleba i warzyw z kurczakiem.

– Obiecała? – wykrztusił, wytrzeszczając oczy na stryja. – Że niby jak?

Iza również spojrzała na niego zdziwiona, czując, że po plecach biegnie jej znajomy zimny dreszcz. Pan Stanisław spokojnie pokiwał głową.

– A tak. Nie chciałem ci nic mówić, Kacper, dopóki pani Iza nie wróci, bo wolę o tym porozmawiać z wami dwojgiem naraz. Przemkowi powiedziałem, bo to jego matka… tyle że on mi chyba nie uwierzył, myśli, że zwariowałem na stare lata – westchnął. – Ale wy mi uwierzycie, jak wam to opowiem, prawda?

– Ale… co? – zapytał w napięciu Kacper.

– No to, jak przyszła do mnie…

– Przyszła?! – wykrzyknęli naraz Iza i Kacper, patrząc na niego ze zgrozą.

– No tak – potwierdził gospodarz. – Zaraz tej nocy, kiedy pani Iza wyjechała… A może to było noc później? – zastanowił się. – Już tak dobrze nie pamiętam, ale to przecież nieważne.

Kacper odłożył na stół widelec oraz trzymaną w ręce kromkę chleba i pokręcił głową.

– Kurde, stryj – powiedział z powagą. – Ty weź nie strasz i nie gadaj, że stryjenka tu po nocach przyłaziła i włóczyła się po chacie, jak ja spałem przez ścianę. Chcesz, żebym w portki nawalił? Ja ludzi się nie boję, z każdym sobie poradzę… ale z duchami to bym, kurde, wolał nie mieć do czynienia…

– Głupi jesteś – popukał się w czoło pan Stanisław. – Przecież nie mówiłem, że przyszła tutaj i chodziła po domu, z byka spadłeś? Sam bym się wystraszył. Chodziło mi o to, że przyszła do mnie we śnie.

Kacper odetchnął z ulgą.

– A, we śnie! – machnął lekceważąco ręką, wracając do jedzenia. – Było od razu tak mówić, a nie straszyć ludzi! Nie mogłeś, stryj, jasno powiedzieć: „przyśniła mi się”? Tylko, kurde, zaraz „przyszła”! To jest mega różnica, nie?

Iza, która miała w pamięci spotkanie z niewidzialną dla Amelii i Roberta kobietą na podradzyńskim peronie, również odczuła wielką ulgę, choć w przeciwieństwie do Kacpra wiedziała, że sen pana Stanisława należy traktować bardzo poważnie.

– Kacper, jedz – powiedziała łagodnie, na co Kacper posłusznie napakował sobie usta kolejną porcją kurczaka z warzywami. – Niech pan nam to opowie, panie Stasiu – zwróciła się do gospodarza. – W tym śnie pani Ziuta mówiła coś o piecu?

– No… nie tak dokładnie – odparł z zastanowieniem pan Stanisław. – Ale obiecała, że nie będzie nas już nigdy więcej niepokoić, więc zrozumiałem, że to o to chodziło. Pani mi wierzy, prawda, pani Izo?

– Wierzę panu, oczywiście – zapewniła go Iza, podstawiając Kacprowi koszyczek z chlebem, żeby nie przerywał sobie jedzenia. – Opowie pan nam wszystko od początku? Na pewno przyśniła się panu taka, jaką pan ją zapamiętał z waszych najpiękniejszych czasów?

– I tak, i nie – odpowiedział gospodarz, a jego twarz rozjaśniła się wzruszeniem. – Była taka jak na ostatnim zdjęciu, niedługo przed pobiciem, pamięta pani może… Już nie taka młoda, chociaż dalej piękna, jak to ona… I miała na sobie tę samą chustę z frędzelkami co na fotografii. Za życia bardzo ją lubiła.

Po karku Izy znów przebiegł lodowaty dreszcz. Opis pana Stanisława dokładnie zgadzał się z wyglądem kobiety spotkanej na peronie.

– Ale twarz miała taką spokojną… widać było, że już jej nie dręczą te ludzkie żądze – westchnął. – Jak to się mówi? Namiętności… Widać było, że już jest ponad tym. Po tamtej stronie człowiek już jest wolny od ciała i tych wszystkich pokus… i wtedy dopiero widać, jaką naprawdę ma duszę…

– No to nudno tam mają! – zauważył Kacper, przełknąwszy kolejny kęs jedzenia. – Bez ciała to tak z deka słabo… nędza, bym powiedział. Ja tam wolę ziemskie przyjemności, bo…

– Dołożę ci jeszcze, Kacperku – przerwała mu szybko Iza, nakładając mu na talerz kolejną porcję dania ze szklanej miski. – I chleba weź sobie jeszcze, żebyś nie był głodny.

Kacper posłusznie sięgnął po chleb i z zadowoleniem na obliczu zabrał się za pochłanianie dokładki.

– Ziutka ma czystą duszę, dobrą – ciągnął pan Stanisław, nie zwracając uwagi na bratanka. – Zawsze była z niej dobra dziewczyna, tylko pogubiła się… Za ognistą miała naturę i tyle.

– Taką przecież pan ją kochał – zauważyła łagodnie Iza.

– Tak, właśnie tak – pokiwał głową. – I teraz już mniejsza o to, jaka była za życia i jak mi dała popalić. Teraz… jak tak do mnie przyszła w tym śnie… to ja ją zobaczyłem taką, jaka była w środku, taką prawdziwą. A ona sama powiedziała mi, że… że bardzo mnie kochała – ściszył głos. – I że tylko mnie jednego…

Iza zadrżała ze wzruszenia. Jak piękne musiało być dla pana Stanisława to senne spotkanie! Nawet Kacper, zdziwiony zmienionym głosem stryja, przestał przeżuwać jedzenie i znieruchomiał z pełnymi ustami, patrząc na niego w napięciu.

– Przecież pan o tym wiedział, panie Stasiu – podjęła cicho Iza. – Tyle że teraz ma pan całkowitą pewność… Teraz oboje już będziecie spokojni. A spokój jest najważniejszy – dodała z przekonaniem, przez ułamek sekundy zahaczając myślą o Michała, lecz natychmiast odsuwając od siebie ten temat. – Zwłaszcza dla niej, po tamtej stronie. Te nasze gregorianki na pewno bardzo jej pomogły.

– O tak – przyznał pan Stanisław. – Właśnie ona przyszła głównie po to, żeby mi za te msze i modlitwy podziękować. I Kacprowi też – dodał, spoglądając na bratanka, który odruchowo przełknął trzymane w ustach jedzenie i odłożył widelec na stół.

– Że niby… o mnie gadała? – zapytał z niedowierzaniem.

– A co myślisz? – wzruszył ramionami gospodarz. – Przecież ty też chodziłeś z nami do kościoła, sam na to pieniądze dałeś… modliłeś się za nią…

– Eee… – zmieszał się lekko Kacper. – Tak po prawdzie, stryj, to co ja się tam modliłem… Klękałem z wami i fajnie było, zwłaszcza pod koniec, jak tak siedzieliśmy we trójkę w tym pustym kościele. Taki nastrój był. Ale modlić, to ja się tak za bardzo nie modliłem… Szczerze? Bardziej myślałem o Iwonce, albo o Reni… albo o Lence… zależy, z którą miał być potem bal.

– Ech, świntuchu! – pokręcił z dezaprobatą głową pan Stanisław. – Nawet w kościele o takich rzeczach myślisz? Opamiętałbyś się… Ale spokojnie – dodał, wyciągając w jego stronę palec wskazujący. – To i tak przyjdzie. I to zacznie się jeszcze w tym roku. Pójdziesz ty po rozum do głowy, przestaniesz się tak wygłupiać. Ziuta mi to jasno zapowiedziała.

Iza znów zadrżała. Przypomniały jej się słowa „cyganki” na temat Kacpra. Wróci na dobrą drogę i jego też czeka wielkie szczęście

– Że co? – zaśmiał się lekceważąco Kacper. – Stryjenka Ziuta przyszła mnie nawracać? Ty się, stryj, chyba przed tym snem strzeliłeś łbem o szafkę nad łóżkiem…

– Zobaczysz! – pokiwał ostrzegawczo palcem pan Stanisław. – Możesz się zapierać, a i tak będzie tak, jak ona powiedziała. Wrócisz na dobrą drogę i będą z ciebie ludzie! Ja Ziutce wierzę, nie okłamałaby mnie.

– Na dobrą drogę! – prychnął kpiąco Kacper, dojadając ze smakiem resztki dania z talerza. – Bo ja niby na złej jestem, niby krzywdę komuś robię, co? Jak kobieta sama nie chce, to ja nigdy… człowiek honoru, kurde, jestem!

– Nie o to chodzi – machnął niecierpliwie ręką gospodarz. – Nie rżnij mi tu głupa, Kacper, dobrze wiesz, o czym mówię. Przecież ty codziennie z inną…

– No i co? – wzruszył ramionami Kacper. – Przynamniej mi się nie nudzi. Codziennie z tą samą to by było jak te twoje parówy na kolację… po trzech dniach miałbym dość. I co się znowu czepiasz, stryj? Sam mówiłeś, że temperament mam jak stryjenka… gorąca natura, he he! – zarechotał wesoło.

– Kacper, przestań – zdyscyplinowała go Iza, rzucając mu surowe spojrzenie. – Pan Stasio ma rację, przesadzasz już z tym trochę. I naprawdę powinieneś się ogarnąć, zanim narobisz jakichś głupstw.

– O, następna kaznodziejka! – zaśmiał się Kacper. – Kazania mi tu będzie prawić, głodne gadki wciskać… a sama niby ma inwersję do facetów! Tylko że zależy, do którego!

Iza spojrzała na niego z pobłażaniem i wzruszyła ramionami.

– Daj pani Izie spokój, gówniarzu! – rzucił surowo pan Stanisław.

– Nie, no luz – odparł ugodowym tonem Kacper, puszczając do Izy szelmowskie oko. – Ja się nawet cieszę, że z Izy wcale nie jest taki zimny śledź, jakiego udaje… No, młoda, nie patrz tak na mnie, wiesz, co mam na myśli. Ja może nie jestem w twoim typie, ale szefuniem to nie pogardzisz, co?

– Słucham? – zdumiała się Iza.

– No przecież widziałem, jak się z nim całowałaś pod bramą w środku nocy – odparł wesoło Kacper, odsuwając pusty talerz i popijając herbatę. – Nie udawaj, wracałem od Martynki… czy tam od Marlenki… i wszystko widziałem, tylko nie zdążyłem cię zapytać, bo spałem do południa, a jak wstałem, to ty już pojechałaś do siostry.

– Ach! – roześmiała się Iza, łącząc wreszcie fakty. – Zgłupiałeś chyba, Kacper! Ja się z nim nie całowałam!

– Dobra, dobra! – zaśmiał się, dopijając jednym haustem herbatę i wycierając sobie usta rękawem. – Już nie ściemniaj, nie ze mną taki kit… A zresztą co? Bardzo dobrze. Nie masz się czego wstydzić, szef fajny facet, a ty przynajmniej pokazałaś, że jesteś człowiekiem z krwi i kości. Prawdziwą kobietą – dodał zmysłowym tonem, mrugając do niej słodko oczami. – Mmm… aż mu zazdroszczę!

– Kacper, daj spokój! – śmiała się Iza. – To nie było wcale tak, jak myślisz! Ty to byś zawsze wszystko sprowadził do jednego… A poza tym nie odwracaj kota ogonem – dodała, poważniejąc, i znów przeniosła wzrok na gospodarza. – Panie Stasiu, i co dalej? Pani Ziuta mówiła coś jeszcze?

– Mówiła – podjął pan Stanisław, dyscyplinując wzrokiem rozbawionego bratanka. – Powiedziała, że jej dobrze… i że już jest spokojna. O pani też mówiła, ale ja tego nie zrozumiałem. Wspomniała, że już sama pani podziękowała… No, ale niby jak? – spojrzał na nią niepewnie.

Zmieszana Iza szybko odwróciła wzrok.

– Ta, jasne! – popukał się w czoło Kacper, odstawiając kubek po herbacie na stół i podnosząc się z krzesła. – Izie podziękowała! No, Iza, przyznaj się, może i do ciebie stryjenka Ziuta przyłaziła we śnie, co? He he, bez jaj… Teraz to już, stryj, pojechałeś po bandzie. Że tobie się uwidziało, to okej… Niech ci będzie, że stryjenka we śnie gada do ciebie z zaświatów. Ale młodej daj spokój, co? Ona tyle tylko do niej ma, że mieszka w jej starym pokoju, a ty byś zaraz chciał, żeby i jej się zwidywała! Ty myślisz, że jak tobie siadło na mózg, to każdy zaraz musi?

– Kacper, wystarczy – przerwała mu stanowczo Iza. – Dzięki, że tak mnie bronisz, ale ja wierzę w to, co mówi pan Stasio. Dusza pani Ziuty już jest spokojna i ja to sama wiem. Nie pytajcie mnie, skąd, ale… wiem. I bardzo się cieszę, że udało się jej pomóc.

– Ja też się cieszę – wzruszył ramionami Kacper, kierując się w stronę wyjścia. – Pomogło jej czy nie, ważne, że stryj zadowolony… No, ale teraz sorry, wiara, muszę się odmeldować, bo na dwudziestą trzydzieści jestem umówiony. Z Baśką – uśmiechnął się z satysfakcją. – A ja jestem człowiek honoru i nie dam na siebie czekać! Zwłaszcza kobiecie… Trzymaj się, stryj, idź spać, i niech ci się już stryjenka więcej nie zwiduje, bo ześwirujesz na maksa! Cześć, Iza, dzięki za żarcie. Super, że już wróciłaś… To cześć wam, lecę!

I ledwie Iza i pan Stanisław zdążyli wymienić znaczące spojrzenia, z przedpokoju dobiegł huk zatrzaskujących się za nim drzwi.

– A niech idzie, gówniarz – machnął ręką gospodarz. – Przynajmniej spokój będzie.

* Isabelle la cruelle (fr.) – Isabelle okrutnica.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *