Lodzia Makówkówna – Rozdział IV
Wieczorne wyjście na dyskotekę w rekomendowanym przez Karola klubie Anabella zostało ustalone na jedną z sobót w połowie stycznia. Kolejną zabawą, zaplanowaną dwa tygodnie później, miała być studniówka, zatem Lodzia oddychała już duchem karnawału, zamierzając dobrze się rozerwać, zanim trzeba będzie usiąść do nauki do matury. Mieszane towarzystwo licealno-studenckie spotkało się przy deptaku niedaleko szkoły, do której uczęszczali Lodzia, Julka i Szymon. Ten ostatni od ponad tygodnia chodził jak w transie, ogarnięty euforią, w jaką wprowadziło go zaproszenie na dyskotekę, na której miał być oficjalnym towarzyszem Julki. Byli również wstępnie umówieni na studniówkę, więc radosnego ducha karnawału szczęśliwy chłopak czuł chyba jeszcze mocniej niż Lodzia.
Karol przyprowadził ze sobą dwóch kolegów z dziewczynami, mieli więc bawić się w cztery pary, co tym bardziej zapowiadało szampańską imprezę. Jeden ze studentów, Kuba, znał dobrze właściciela Anabelli, który był jakimś dalszym kuzynem jego ojca.
– Przedstawię wam Majka, to jest super równy gość – powiedział, kiedy cała grupa zmierzała w stronę Zamkowej. – Ma już po trzydziestce, ale luzak całkowity, sam często robi za didżeja i kelnera w swojej knajpie. Lubię tam do niego chodzić, bo ma bardzo fajną muzę, taką normalną, wiecie, dużo kawałków z dwudziestego wieku… Ogólnie klimatycznie tam jest i fajnie się tańczy. Co nie, Asia? – uśmiechnął się do swojej dziewczyny, obejmując ją ramieniem.
– Racja – przyznała ochoczo. – No i sam Majk jest świetny, zobaczycie. Gada się z nim jak ze starym kumplem od pierwszej minuty. Przebojowy gość.
– Przebojowy – zgodził się Karol.
– I kelnerki w Anabelli też są fajne, w ogóle cały zespół – dodał drugi student, Janek. – Widać po nich, że lubią robić to, co robią.
Po tak entuzjastycznej reklamie lokalu Lodzia z tym większym zainteresowaniem zeszła po brukowanych schodkach do piwnicy jednej z kamienic, gdzie zorganizowana była obszerna, przyjemna restauracja, która wieczorami przemieniała się w dyskotekę. Na ten czas ściągano pod ściany część stolików, odsłaniając parkiet, na który rzucano kolorowe, migające światła, i włączano muzykę. Wszystko rzeczywiście nadzorował sam właściciel, sympatyczny, ubrany w dżins i skórę restaurator o ksywce Majk, którego charakterystyczna, rozczochrana fryzura z daleka przyciągała wzrok.
– Cześć i czołem, młody! – rzucił wesoło do Kuby, podając mu rękę. – Widzę, że tym razem większa brygada? Część już chyba znam – uśmiechnął się do Asi.
– Większość tak – odparł Kuba. – Pamiętasz, to moja Asia. Ewa, Janek, Karol… A to jest dziewczyna Karola, Lodzia.
– Lodzia! – zawołał rozbawiony Majk, ściskając rękę dziewczyny i przyglądając się z dyskretnym zainteresowaniem jej długiemu warkoczowi. – To zdrobnienie od czego?
– Od Leokadia – odparła wesoło, czując, że na tego człowieka nie można się gniewać nawet za tak znienawidzone pytanie.
– Leokadia, fajne imię – pokiwał głową. – Oryginalne.
– A to Julia i Szymon – dokończył prezentacji Kuba. – Są ze szkoły Lodzi.
– Ze szkoły? – zdziwił się Majk.
– Chodzą do liceum, w tym roku zdają maturę – wyjaśnił Kuba.
– E, skoro maturę, to znaczy, że to już dorosłe, pełnoletnie konie! Mogę im podać piwo – zażartował Majk, odgarniając ręką w tył swoją bujną, ciemnoblond czuprynę. – No to cóż, kochani… zapraszam w moje skromne progi, bawcie się jak u siebie w domu! Ja biegnę dopilnować muzyki, chcecie coś do picia?
– A, chętnie coś weźmiemy – kiwnął głową Janek.
– Basiu! – rzucił Majk do jednej z kelnerek, która akurat przechodziła koło nich, wracając z pustą tacą z sali. – Masz tu większe towarzystwo do obsługi, młode wilki chcą się czegoś napić!… Dobra, Kubuś, zostawiam was, sam mam dzisiaj gości, a do tego jak zwykle robota na głowie – rozłożył ręce. – Trzymajcie się, młodzi, i dobrej zabawy!
Po czym poszusował dziarsko do do ustawionej w kącie konsoli i stolika z płytami, po drodze witając jakichś kolejnych gości, niewątpliwie stałych bywalców lokalu, gdyż z jego zachowania wynikało, że znają się jak łyse konie.
– Fajny facet – przyznał Szymon, pomagając Julce zdjąć kurtkę.
– Tu jest zawsze super atmosfera, zobaczycie – powiedział Kuba. – Ale dobra, chodźmy się rozebrać, bo gorąco się robi. Tam pod ścianą są wieszaki.
Kiedy zajęli dwa złączone stoliki w głębi sali, kelnerka podeszła do nich z tacą.
– Cześć, Kubulek – rzuciła wesoło do chłopaka. – To co sobie dzisiaj zażyczycie?
Koledzy Karola z dziewczynami oraz Szymon zamówili po piwie, Lodzia z Julką, które nie pijały alkoholu, zdecydowały się na sok pomarańczowy, zaś Karol, który prowadził samochód, ograniczył się do wody mineralnej.
– Basia, daj nam jeszcze jakieś chipsy i paluszki – poprosił Kuba.
– Jasna sprawa – uśmiechnęła się kelnerka. – Zaraz wam przyniosę. A potem lećcie na parkiet, szef już rozkręca imprezę!
Rzeczywiście, muzyka huczała już z głośników, a na pustawym jeszcze parkiecie wyginało się kilka osób, wśród których krążył roześmiany Majk, zagadując do nich i żartując. Zabawa szybko zaczęła się rozkręcać, gdyż ciągle przybywało osób, które coraz ściślej zapełniały kolejne stoliki w głębi sali, a następnie wysypywały się w parach lub w grupkach na parkiet.
– Ale mają tu imprezownię – powiedział z uznaniem Szymon. – Nie wiedziałem, że to taki fajny lokal. Przecież to dwa kroki od naszej szkoły, a przez tyle lat jeszcze tu nie trafiłem!
– Lodźka zrobiła niezłe odkrycie – uśmiechnęła się Julka.
– To propozycja Karola – sprostowała Lodzia, rzucając swojemu towarzyszowi porozumiewawcze spojrzenie.
Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.
– No, ale skoro on jest jej prawie-narze… – zaczął Szymon.
Przestraszona Julka szybko zatkała mu ręką usta.
– Ciiii! – rzuciła, patrząc z niepokojem na Karola, a potem na Lodzię, która na ten widok z trudem wstrzymała śmiech i machnęła tylko lekceważąco ręką.
Szymon zamilkł i znieruchomiał pod niespodziewanym dotykiem dłoni Julki na swych ustach. Nie stracił jednak głowy, lecz natychmiast podniósł rękę i przytrzymał jej dłoń, składając na niej nieśmiały pocałunek. Lodzia uśmiechnęła się, doceniając tę przytomność zakochanego serca, i puściła do niego znaczące oko. Julka jednak w tej samej chwili wyrwała mu dłoń, cofnęła się o krok i spojrzała na niego chmurnie spod zmarszczonych brwi.
– No, młoda, nie strzelaj nam tu focha! – zaśmiał się Janek. – Idziemy tańczyć, a kto pierwszy padnie, stawia wszystkim piwo!
Lodzi nie trzeba było namawiać do tańca. Z radością chwyciła za ramię Karola, który spojrzał na nią nieco zdziwiony tym spontanicznym gestem, ale nie stawił oporu, po czym wciągnęła go w roztańczony tłum, wyszukując kawałek miejsca na coraz bardziej zatłoczonym parkiecie. Reszta towarzystwa bawiła się tuż obok, jednak bardzo szybko pogubili się w ciemnym, rozmigotanym kolorami otoczeniu i tylko od czasu do czasu mignął jej to uśmiech Asi, to zielona bluzka Julki, to znów roześmiana twarz Janka.
– Super zabawa! – przyznała, kiedy po kilku szybkich kawałkach Majk dla odpoczynku puścił wolniejszy utwór. – Ten lokal jest rewelacyjny, miałeś rację!
Karol uśmiechnął się uprzejmie.
– Muzyka też fajna, nie? – zapytał od niechcenia. – Lubisz takie starsze kawałki?
– Uwielbiam! – zawołała żywo Lodzia. – Ten rock’n’roll jest jak wulkan, przy takiej muzie można się naprawdę wyszaleć. Musimy tu przychodzić częściej!
– Czemu nie? – skłonił grzecznie głowę. – Ja tu jestem chyba czwarty albo piąty raz.
„Ależ to jest śledź!” – pomyślała z rezygnacją, opierając się na jego sztywnym, emanującym kamiennym spokojem ramieniu. – „Zero ognia, zero jakiejś minimalnej iskry! Mógłby chociaż w tańcu trochę się rozluźnić, a on nic, zupełnie nic! Ciekawe, czy istnieje na tym świecie taka, która byłaby go w stanie rozgrzać? Ja na pewno nie…”
Jednak taniec i muzyka jak zawsze sprawiały jej wielką radość i przyjemność same w sobie. Gdzieś na parkiecie przemknęli koło nich Julka z Szymonem, on pochylał się nad nią i coś mówił, ona nadal miała niezadowoloną minę.
„No i coś ty ciągle taka nabzdyczona?” – zirytowała się w duchu Lodzia. – „Spław mi tylko tego Szymka, to ci nie daruję!”
Wreszcie po kolejnych kilku seriach skocznych utworów zdyszane towarzystwo postanowiło na kwadrans wrócić do stolika i czegoś się napić. Tylko Janek z Ewą zostali jeszcze na parkiecie, pozostała szóstka opadła na swoje miejsca i zajęła się łapczywym opróżnianiem wszystkiego, co tylko dało się wypić.
– Domówię jeszcze wody, wezmę z sześć butelek – rzucił Kuba i przecisnął się w kierunku baru śledzony przez pozostałych spojrzeniami pełnymi nadziei.
– Ale się wytańczyłam! – zawołała zachwycona Lodzia, spoglądając na Julkę, która wreszcie zaczęła się trochę uśmiechać. – A wy jak się bawicie?
– Fajnie – odparła bez większego przekonania. – Tylko pić się chce.
– No, niestety! – zaśmiała się Asia. – Wszystko już opędzlowane, musimy poczekać cierpliwie, aż Kuba wydębi tę wodę.
– To może potrwać, tam jest straszny tłum – zauważył Karol, wskazując w stronę baru.
W oczekiwaniu na powrót Kuby Lodzia rozglądała się od niechcenia po sali. Muzyka akurat przycichła, migające światła przygasły, parkiet opustoszał, gdyż większość tańczących udała się na przerwę, a do ich stolika dołączyli już teraz Janek z Ewą, również wołający o coś do picia. Śmiechy i okrzyki wypełniające lokal świadczyły jednak o tym, że zebrani w nim goście nadal świetnie się bawią, oczekując na rychłe wznowienie muzyki.
Lodzia spojrzała w głąb sali i uśmiechnęła się ciepło na widok rozczochranego Majka, który stał w swoim kącie z płytami i brylował tam w jakimś licznym, roześmianym towarzystwie. Ich wesołe wybuchy śmiechu dobiegały aż do miejsca, gdzie siedziała. Nagle drgnęła i pobladła. Jeden z mężczyzn, którzy stali obok Majka z kuflami piwa w rękach i najgłośniej się z nim przekrzykiwali, odwrócił się nieco bardziej w stronę sali, słabe światło padło mu na twarz i… Lodzia rozpoznała bandziora.
„Boże drogi!” – pomyślała w panice, czując, że drętwieje. – „To przecież on!”
Patrzyła jak urzeczona. Choć dzieliło ich co najmniej dziesięć metrów ciemnej sali, nie miała wątpliwości, że to był bandzior. Doskonale już znała jego twarz, choć bez podbitego i opuchniętego oka widziała go przelotnie tylko dwa razy. Był dziś ubrany w równie luźnym stylu jak Majk w jasną, dżinsową kurtkę zarzuconą na prosty, czarny t-shirt; w ręku trzymał kufel z piwem, z którego pociągał od czasu do czasu porządnego łyka, śmiejąc się i żartując z resztą mieszanego towarzystwa. Po raz pierwszy, pomimo słabego oświetlenia, Lodzia mogła mu się przyjrzeć dokładnie i bez przeszkód, zatopiona w mrokach restauracyjnej części sali.
Podobnie jak w listopadzie, gdy doznane urazy zniekształcały mu twarz, tak i dziś nie potrafiła określić, w jakim dokładnie był wieku, jednak pomimo luźnego stroju widać było po nim, że z młodzieńczych lat już wyrósł dawno temu. Całe towarzystwo było zresztą w podobnym przedziale wiekowym, wszyscy mieli na oko po trzydzieści kilka, a może i czterdzieści lat, przy czym niektórzy z nich, zwłaszcza kobiety, ubrani byli bardzo elegancko. Co prawda zachowywali się równie beztrosko jak Majk, jednak dystans wiekowy względem studenckiego towarzystwa zebranego na sali był znakomicie wyczuwalny.
W następnej chwili Majk ze śmiechem poklepał bandziora po plecach, ten zaś wyciągnął rękę i wśród kolejnych wybuchów śmiechu przybił z nim spektakularną piątkę.
„Dobrze się znają” – zdziwiła się Lodzia. – „Kto by pomyślał… A może ten Majk też jest członkiem gangu?!”
Myśl ta zmroziła ją natychmiast i niepokój ścisnął jej serce. No tak, to było nawet prawdopodobne… Owo eleganckie towarzystwo mogło być szajką dilerów, która przyszła tutaj rozprowadzać towar! Majk o tym wiedział lub nie, ale działo się to ewidentnie w jego knajpie!
„Powinnam chyba powiadomić Leśniewskiego” – myślała w rozgorączkowaniu. – „To mój obywatelski obowiązek i jedyna szansa, żeby to zakończyć. Niech go przypudłują, będzie wreszcie święty spokój!”
Jak w transie sięgnęła do kieszeni żakietu i wyjęła telefon. Starając się nie zwracać na siebie uwagi (co było o tyle łatwiejsze, że właśnie Kuba, witany jak wybawiciel, wrócił do stolika z wodą), wyszukała prywatny numer komisarza Leśniewskiego i wklepała szybko smsa: Jestem na dyskotece w restauracji „Anabella” przy Zamkowej 6. Jest tu bandzior ze schowka na szczotki. Nie zauważył mnie jeszcze. Proszę coś zrobić. Leokadia Makówka.
Wysławszy smsa, schowała telefon do kieszeni i jak gdyby nigdy nic zabrała się za popijanie przydzielonej jej wody, zerkając spod oka na bandziora. Jego towarzystwo opuściło właśnie Majka i zajęło jeden ze stolików blisko baru. Było ich siedmioro czy ośmioro, więc stłoczyli się przy blacie, dostawiając krzesła. Bandzior, którego widziała teraz z profilu, wydawał się być w znakomitym humorze, śmiał się niemal bez przerwy i przekrzykiwał z kolegami, raz wychylając się mocno do tyłu razem z krzesłem, a raz pochylając nad stolikiem, by pociągnąć łyk piwa ze stojącego tam kufla.
„Jaki rozrywkowy” – pomyślała zaintrygowana Lodzia. – „Imprezowicz pełną gębą, nic dodać, nic ująć. Całkiem przystojny zresztą… ma bardzo męską linię ramion. Ale taki stary, a huśta się na krześle jak uczniak z podstawówki!”
W tym momencie usłyszała cichy sygnał przychodzącego smsa. Komisarz Leśniewski pisał: W porządku, już do pani jedziemy. Proszę określić dokładniej, gdzie pani szukać w tej restauracji. Lodzia odpisała: Siedzę przy stoliku pod ścianą po lewej stronie, patrząc od wejścia. Mam kremową sukienkę i biały żakiet. Za chwilę przyszła odpowiedź: Dobrze, proszę czekać.
– No, zaczyna się muzyka! – zawołał Janek, zrywając się od stolika. – Nie wiem jak wy, ale my lecimy poskakać, co nie, Ewcia?
– Jasne! – zaśmiała się dziewczyna i oboje przecisnęli się w stronę parkietu.
Majk rzeczywiście znów objął swoje stanowisko i puścił kolejny utwór, coraz liczniejsze pary zaczynały zatem wracać do tańca.
– Idziemy? – zapytał Karol.
– Jeszcze chwilkę – odpowiedziała Lodzia, siląc się na wesoły ton. – Muszę skończyć wodę i jeszcze odrobinę odsapnąć. Jak chcesz, to idź na razie sam.
– W porządku, zostanę z tobą – odparł stoicko, sięgając po szklankę.
Julka i Szymon spojrzeli po sobie, podnieśli się i podążyli za Jankiem i Ewą. Za chwilę to samo zrobili Kuba z Asią. Lodzia siedziała jak na szpilkach, z maksymalnie wytężoną uwagą. Ani na chwilę nie spuszczała oka z bandziora, czasami tylko zerkając w stronę drzwi, przez które, jak się spodziewała, powinien niedługo wejść komisarz Leśniewski. Gorączkowo kalkulowała, ile może zająć im dojazd – pewnie z kwadrans minimum…
„Najgorzej będzie, jeśli on stąd wyjdzie. Albo nawet pójdzie tańczyć” – myślała z niepokojem. – „Zniknie mi gdzieś z oczu i będzie wielka wtopa…”
Bandzior jednak najwyraźniej nie miał zamiaru ani wychodzić, ani tańczyć. Siedział dalej w tym samym miejscu beztrosko zatopiony w wesołej pogawędce. Wreszcie po dwudziestu minutach, które Lodzi dłużyły się, jakby każda z nich trwała co najmniej rok, na progu sali pojawiła się znajoma sylwetka komisarza Leśniewskiego w towarzystwie dwóch postawnych mężczyzn. Wszyscy trzej byli w cywilnych ubraniach.
Leśniewski dyskretnie rozejrzał się po sali, bezbłędnie kierując wzrok w stronę wskazaną w smsie. Jeszcze kilka sekund i zauważył ją, kiwnął głową i przecisnął się ku niej wraz z towarzyszącymi mu osiłkami. Karol podniósł głowę znad szklanki i popatrzył zdziwiony na Lodzię, nad którą pochylił się nieznajomy, starszy mężczyzna.
– Dobrze, pani Leokadio – powiedział ściszonym głosem policjant. – Proszę mi teraz dyskretnie powiedzieć, który to jest. Tylko bez wskazywania palcami.
– Tam, przy stoliku koło baru – odpowiedziała równie cicho Lodzia. – Po lewej, tam, gdzie siedzą tacy stłoczeni.
– Aha – kiwnął głową. – Który z nich?
– Ten w jasnej kurtce dżinsowej. Czarna koszulka… o, widzi pan? Buja się na krześle.
– Dobrze – odparł komisarz Leśniewski. – Jest pani pewna, że to on?
– Na sto procent.
– W porządku – powiedział spokojnie policjant. – Proszę posłuchać. Zatrzymamy go do wyjaśnienia, a pani zaraz potem spróbuje jak najszybciej stąd wyjść. Rozumiemy się?
Lodzia kiwnęła głową.
– Świetnie. Niech pani stara się nie zwracać na siebie uwagi. Nie wiemy, kto tu jeszcze może być. W razie czego proszę natychmiast do mnie dzwonić.
– Dobrze – przytaknęła cicho.
Leśniewski wyprostował się i przez chwilę tłumaczył coś swym towarzyszom, dyskretnie wskazując wzrokiem bandziora. Pokiwali głowami i wszyscy trzej ruszyli w jego stronę.
***
Serce Lodzi waliło teraz tak mocno, że miała wrażenie, iż zaraz wyskoczy jej z piersi i pobiegnie gdzieś jak spłoszony zając. Nie odwracała jednak wzroku ani na ułamek sekundy. Wciąż zdumiony Karol, nie pytając o nic, odwrócił się i tak jak ona śledził wzrokiem trzech mężczyzn, którzy właśnie podeszli do stolika koło baru.
Leśniewski schylił się nad bandziorem i coś do niego powiedział, on zaś spojrzał zaskoczony i natychmiast podniósł się z krzesła. Uśmiech znikł mu z twarzy, słuchał teraz z uwagą tego, co mówił do niego policjant, następnie coś mu odpowiedział i z jeszcze większym zaskoczeniem zerknął na przedmiot, który dyskretnie wyjął z kieszeni i pokazał mu rozmówca. Lodzia domyśliła się, że była to legitymacja policyjna.
Pozostałe towarzystwo ze stolika zaniepokoiło się, widać było, że jedno przez drugie zadają jakieś pytania, bandzior jednak uciszył ich stanowczym ruchem ręki i znów zwrócił się do Leśniewskiego. Na jego twarzy przez cały czas malowało się totalne zaskoczenie. Rozmawiali przez kilka chwil spokojnie, po czym Leśniewski wskazał mu lekkim ruchem dłoni na drzwi, bandzior pokręcił głową, rozłożył w bezradnym geście ręce i rzuciwszy jeszcze raz zdumionym okiem w stronę swoich kumpli (siedzieli teraz nieruchomo w pełnym zgrozy milczeniu), ruszył bez oporu we wskazanym kierunku. Dwóch policyjnych osiłków poszło tuż przed nim, zaś ów niezwykły korowód zamykał komisarz Leśniewski.
Kiedy zwracali się w stronę drzwi, bandzior musiał jakimś szóstym zmysłem poczuć na sobie wytężony wzrok obserwujący go z głębi sali, gdyż nagle podniósł głowę i spojrzał prosto, prościuteńko w oczy Lodzi. Dostrzegłszy ją, stanął jak wryty (skutkiem czego Leśniewski omal nie wpadł mu na plecy), a zaskoczenie na jego twarzy osiągnęło apogeum. Na dwie czy trzy długie sekundy, które na wpół przytomnej z wrażenia Lodzi wydały się trzema milionami lat świetlnych, zatopił w jej oczach przenikliwe spojrzenie swoich ciemnych oczu, a na jego twarz spoza zdumienia wychynął powoli lekki, zawadiacki półuśmiech. Dziewczyna poczuła w tym momencie przeszywający ją na wskroś gorący, przyjemny prąd, który, miała wrażenie, ogarnął nie tylko całe jej ciało, ale i najgłębsze zakamarki duszy… Wtedy to Leśniewski spokojnym gestem wskazał bandziorowi drzwi, on zaś jakby się ocknął i wyszedł przez nie razem z komisarzem.
Lodzia dopiero teraz nabrała w płuca powietrza, nie zauważywszy wcześniej, że chyba zapomniała oddychać… Karol patrzył na nią podejrzliwie, ale nadal o nic nie pytał, tylko obserwował. Ona zaś potrzebowała kilku długich minut, aby w pełni odzyskać równowagę. Wiedziała, że bandzior rozpoznał ją i zapewne od razu skojarzył, kto go wsypał… Wiedziała, że jeśli będzie chciał się mścić, chociażby poprzez swoich kumpli, to nawet policja może jej nie ochronić… Wiedziała, że być może grozi jej wielkie niebezpieczeństwo… Wiedziała – i nie obchodziło jej to. Jedyne, o czym mogła myśleć (a nawet nie myśleć, tylko odczuwać jakąś wyższą inteligencją duszy), to było owo spojrzenie ciemnych oczu, które na kilka sekund niemal ją unicestwiło i którego moc jeszcze w niej nie wygasła, drgając wciąż w każdej komórce jej ciała.
„Ale jazda” – pomyślała, powoli dochodząc do siebie. – „Jeszcze raz tak na mnie spojrzy i zostanie ze mnie marna garść popiołu… Chyba zwariowałam! Lodziu, natychmiast bierz się w garść, to nie są żarty!”
Wraz z powrotem świadomości wróciła jej również pamięć. Przypomniała sobie, że komisarz kazał jej wyjść z lokalu natychmiast po wyprowadzeniu bandziora. Musiała to wykonać. Rozejrzała się jeszcze raz i zauważyła, że z wyjątkiem towarzyszy bandziora nikt nie zwrócił uwagi na to, co się przed chwilą stało. Tylko tamci byli poruszeni, wstali już teraz od stolika i rozmawiali między sobą z poważnymi minami; w międzyczasie dołączył do nich Majk, z zaskoczeniem na twarzy słuchając tego, co mu opowiadał jeden z mężczyzn.
„Dobra, chyba czas na ewakuację” – uznała w końcu i zwróciła się do Karola.
– Musimy stąd jak najszybciej wyjść – oznajmiła mu przyciszonym głosem.
– Domyśliłem się – odparł spokojnie.
– O nic nie pytaj, potem ci wszystko powiem. Albo i nie wszystko… – zawahała się. – Teraz muszę wziąć szybko płaszcz z wieszaka i zjeżdżamy.
– A twoja koleżanka? – przypomniał jej Karol. – Mieli wracać z nami samochodem.
– Zaraz ich zahaczę – westchnęła. – Trudno, wrócą jakoś sami… Poszedłbyś mi po ten płaszcz?
– Jasne, zaraz ci go wezmę. Oni tańczą tam – wskazał jej Julkę i Szymona tańczących na samym skraju parkietu.
Lodzia kiwnęła głową, podbiegła do tańczącej pary i złapała Julkę za ramię.
– Jula, sekunda, muszę ci coś powiedzieć – rzuciła szybko.
– Co jest? – zaniepokoiła się Julka, dając Szymonowi znak, żeby chwilę poczekał.
– Ja już wychodzę z Karolem, będziecie musieli wracać do domu sami.
– Jak to wychodzisz?! – zdumiała się Julka.
– Muszę – odparła z naciskiem Lodzia. – Tylko cicho, nic nie mów, jutro pogadamy.
– No dobra – kiwnęła głową. – Wrócimy z Szymkiem sami, nie ma sprawy… Czekaj! – zatrzymała ją jeszcze rażona jakąś nagłą myślą. – Tylko nie mów mi, że spotkałaś tu bandziora!
– Spotkałam, żebyś wiedziała – odparła nerwowym tonem Lodzia. – Ale już na szczęście ostatni raz… Słuchaj, Jula, jutro wszystko ci opowiem, teraz muszę lecieć!
– Dobra, leć…
Ubrali się z Karolem i pośpiesznie wyszli z lokalu. Na schodach i w bramie minęli mnóstwo ludzi, ale Leśniewskiego i bandziora nigdzie już nie było. Kiedy dotarli do samochodu i ruszyli pustawymi ulicami, Lodzia po raz pierwszy od godziny odetchnęła ze względną ulgą.
– Miałam ci powiedzieć… – odezwała się w przypływie lojalności.
– Nie trzeba – przerwał jej spokojnie Karol, po czym odwrócił na chwilę głowę w jej stronę i uśmiechnął się. – Przecież nie jestem twoim narzeczonym.
Lodzia z wdzięcznością odwzajemniła mu uśmiech. Pomyślała, że przynajmniej w tej kwestii rozumieli się doskonale, i to od samego początku…
– Okej – powiedziała tylko i z przyjemnością zagłębiła się w wygodny fotel.
I wtedy na tle przedniej szyby, jak w wieczór, gdy jechali z Karolem na pierwszą lekcję tańca, wyświetliły się przed nią ciemne oczy bandziora. Były dziś pełne zdumienia, a na ich dnie tlił się ciepły, zaczepny uśmiech, który w niewytłumaczalny sposób rozjaśniał jej duszę niczym promyk wiosennego słońca.
***
– Jesteś totalną wariatką, Lodźka – oznajmiła Julka, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Przecież to jest jakieś niewyobrażalne kretyństwo! Majk gadał z nami trochę pod koniec imprezy i opowiadał Kubie, że mu gliny kumpla przyskrzyniły… tyle że ja nie skojarzyłam, że mogło chodzić o bandziora i że to ty go tak załatwiłaś! Majk był w szoku, bo to jakiś z jego zaufanej paczki, chodził z nim do podstawówki…
– Może razem robią interesy – odparła stoicko Lodzia. – Z wierzchu Majk wygląda na dilera jeszcze bardziej niż ten bandzior.
Julka popukała się po głowie.
– Mówię ci, ty nie umrzesz własną śmiercią. Masz wybitny talent do ładowania się w kretyńskie kabały.
– Nie musisz mi tego mówić, przecież wiem – westchnęła Lodzia. – Mam to chyba w genach… No, ale co miałam zrobić? Taki był układ z Leśniewskim. Kazał mi dać znać jakby co.
– Jakby co! – prychnęła Julka. – Przecież ten facet nic ci nie zrobił, siedział sobie spokojnie i pił piwo z kumplami, nawet cię nie widział. Coś ty się uwzięła na człowieka?!
– Ja się uwzięłam, ja?! – zdenerwowała się nagle Lodzia. – Ty się, Jula, weź zastanów, zanim coś powiesz! Jak się jest dilerem, tłucze się po ulicach z gangsterami, a potem wpycha się ludziom do normalnego domu… no, może normalnego to przesadziłam… ale po prostu do czyjegoś prywatnego domu, to czego taki typ ma się spodziewać? Ja nie będę go ukrywać przed policją! Miałaś rację, wtedy popełniłam błąd, bo powinnam była od razu wrzeszczeć, zamiast chować go do szafy. Ale więcej takich błędów nie popełnię. Mów sobie, co chcesz, ja nie mam zamiaru narażać się prawu i wylądować w kiciu za krycie przestępców!
– No dobra, niech ci będzie – zgodziła się ostrożnie Julka. – Rzeczywiście namotałaś, że lepiej nie trzeba, sama nie wiem, jak bym się zachowywała na twoim miejscu… A swoją drogą, to kiedy wyście to zrobili, kiedy była ta policja? Ja nic nie widziałam!
– Nikt nic nie widział – wzruszyła ramionami Lodzia. – Albo prawie nikt. Tylko jego kumple ze stolika. Leśniewski załatwił to dyskretnie.
Było niedzielne popołudnie, siedziały u Julki w domu, gdyż Lodzia wolała odwiedzić przyjaciółkę i opowiedzieć jej wszystko w cztery oczy, zamiast rozmawiać przez telefon.
– Ale czekaj, ten policjant już się potem do ciebie nie odzywał? – zaciekawiła się Julka.
– Nie. Co miał się odzywać? Ja już nie mam tam nic do roboty. Może się odezwie, jak tamtego przemaglują, nie wiadomo, co im tam naściemnia… – machnęła ręką. – Dobra, dajmy już temu spokój, Jula. Lepiej powiedz, jak wygląda sprawa z Szymkiem.
– Nie wygląda – wzruszyła ramionami Julka, a jej twarz przybrała chmurny wyraz.
Lodzia westchnęła i pokręciła głową.
– No i mówisz mi, że ja wydziwiam. A ty co? Fajny facet z tego Szymka, świata za tobą nie widzi, a ty ciągle fochy przed nim strzelasz jak jakaś balerina. Ja przynajmniej grzecznie się obchodzę z moim Karolem, udajemy ładnie prawie-narzeczonych, nie gryziemy się, nie robimy scen, dzięki temu mam elegancko poukładane sprawy na studniówkę… Mam nadzieję, że go nie spławiłaś i pójdziecie razem?
– Pójdziemy – mruknęła niechętnie Julka. – Nie ma już czasu na zmiany planów.
– Ale coś średnio się dogadujecie?
– To nawet nie to – westchnęła Julka. – Super jest ten chłopak, bez dwóch zdań, ale… Widzisz, Lodźka, ja bym go nie chciała zranić, rozumiesz mnie?
– Może musisz dać sobie więcej czasu? – zauważyła łagodnie Lodzia. – Bardzo forsuje?
– Teraz już nie, oduczyłam go tego. Tylko że ja nie wiem, czy to w ogóle ma sens…
Lodzia pokiwała głową w zamyśleniu.
– Ale jakieś szanse są? – zapytała ostrożnie.
– W jakim sensie?
– No, w takim, że ja na przykład przy Karolu… mówiłam ci już to… od pierwszej sekundy wiedziałam, że nic z tego. Nic, kompletne zero.
– E, to nic nie znaczy – machnęła ręką Julka. – Ja przy Matim też na początku nic, zwróciłam na niego uwagę dopiero w trzeciej klasie. Myślisz, że w ogóle istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia?
– A skąd ja to mogę wiedzieć? – szepnęła Lodzia, blednąc, gdyż w tej samej sekundzie jak błysk poraziło ją wspomnienie oczu bandziora. Zadrżała jak liść osiki na wietrze. – Ja się na tym nie znam.
– Ja właśnie też nie – westchnęła Julka. – Ale boję się, że gdybym zaangażowała się z Szymkiem, a potem trafiła na kogoś… no wiesz, takiego, że od razu będę pewna, że to ten… to Szymkowi mogłabym zrobić jakąś straszną krzywdę. Wiesz, o co chodzi, nie?
– Aha, wiem – skinęła głową Lodzia. – Więc niczego nie rób póki co. Trzymaj go na dystans, ale go nie spławiaj, daj sobie czas. W nim jest coś takiego, że… no, nie wiem, jakoś mi do siebie pasujecie. A on przecież na ciebie poczeka. Tyle czekał, to co mu szkodzi jeszcze trochę?
***
We wtorkowe popołudnie, kiedy Lodzia szykowała się na swą cotygodniową lekcję tańca, przyszedł krótki sms od komisarza Leśniewskiego. Zapraszał ją na rozmowę na komendzie o siedemnastej trzydzieści. W pierwszym odruchu miała zamiar zadzwonić i poprosić o inny termin, ale po chwili zastanowienia uznała, że mogłoby to wyglądać nieuprzejmie. Lekcja tańca nie może być przecież priorytetem, gdy policja wzywa ją na przesłuchanie… Odpisała zatem krótko: Dobrze, będę, a następnie zadzwoniła do Karola, by uprzedzić go o zmianie planów.
– W porządku – powiedział spokojnie. – Nic się nie dzieje, skoro nie możesz, to trudno. Chyba już i tak damy sobie radę na tej studniówce.
– Bez problemu – uśmiechnęła się Lodzia. – Zresztą jeśli bardzo chcesz, to możesz tam pojechać dzisiaj, kogoś przecież zawsze ci przydzielą za mnie na zastępstwo…
– Zastanowię się, kto wie? – odparł z namysłem w głosie. – W każdym razie ty się niczym nie przejmuj, rób, co masz tam robić, i zapominamy o temacie.
– Dzięki – rzuciła z ulgą i pośpiesznie zakończyła połączenie.
Komisarz przywitał ją życzliwie, również jego kolega kiwnął do niej przyjaźnie ręką zza swojego biurka i uśmiechnął się. Usiadła na wskazanym krześle i spojrzała wyczekująco na Leśniewskiego. Przepełniała ją naturalna ciekawość, co też wyszło z przesłuchania bandziora, jednak mieszał się z tym dziwny, podskórny niepokój, jakaś podświadoma myśl, że tak naprawdę nie chce nic wiedzieć o jego przestępstwach, właściwie wcale nie chce o tym słuchać…
– Pani Leokadio – powiedział policjant, przekładając jakieś papiery na biurku. – Domyśla się pani, że wezwałem tu panią, aby zakończyć już tę sprawę z bandytą ze schowka na szczotki.
Kolega zza drugiego biurka parsknął lekko śmiechem, ale zaraz podniósł dłoń w przepraszającym geście. Lodzia patrzyła prosto na Leśniewskiego.
– Wyśpiewał wszystko? – zapytała z umiarkowanym zainteresowaniem.
Policjant uśmiechnął się łagodnie.
– To była pomyłka.
– Pomyłka! – wykrzyknęła oburzona Lodzia, zrywając się na równe nogi. – Bzdura, jaka znów pomyłka, głowę daję, że to był ten bandzior!
– Proszę usiąść, pani Leokadio – uspokoił ją Leśniewski i poczekał, aż zbulwersowana opadnie z powrotem na krzesło. – Rzeczywiście, w tym sensie, o którym pani mówi, pomyłki nie było. To był w istocie ten pani bandzior, jak pani raczy go nazywać… Jednak nie ma on nic wspólnego ze sprawą, którą prowadzimy.
– Jest pan pewien? – wyszeptała zaskoczona Lodzia.
– Absolutnie pewien – uśmiechnął się policjant.
– No to w takim razie gdzie się tak urządził? – zapytała z irytacją. – Gębę miał obitą jak nie powiem co. Kto to jest w ogóle?
– Niestety nie jestem upoważniony do przekazywania osobom postronnym danych osobowych tego pana – odparł Leśniewski, rozkładając ręce. – A pani jest osobą postronną, mimo wszystko. Mogę jedynie przybliżyć pani okoliczności tamtych zdarzeń, jeśli pani sobie życzy.
– Oczywiście, że sobie życzę! – zawołała Lodzia, która na myśl o tym, że doprowadziła do aresztowania niewłaściwej osoby, poczuła się, jakby sufit komendy walił jej się na głowę. – Niech mi pan opowie, co się tylko da!
– Bardzo proszę – podjął komisarz, obserwując ją z rozbawieniem. – Pani wieczorny gość z czwartego listopada, ten, którego była pani łaskawa zamknąć w szafie na szczotki, co zresztą sam zeznał i potwierdził nam w szczegółach… szedł wówczas do swojego kolegi z pracy. Sprawdziliśmy, kolega mieszka z żoną na pani osiedlu i potwierdza, że spodziewał się go tego wieczoru. Byli umówieni na spotkanie w sprawach zawodowych.
– Które oczywiście się nie odbyło? – pokiwała głową Lodzia.
– Nie, jak może pani się domyślić, a to dlatego, że ten pan po drodze wziął przypadkowo udział w bójce, niedaleko pani domu, przy skwerku.
– To przy skwerku była jakaś bójka? – zdumiała się Lodzia. – Nic o tym nie słyszałam.
– My też nie mieliśmy oficjalnego zgłoszenia w tej sprawie, ale wiedzieliśmy, że coś takiego miało miejsce – wyjaśnił Leśniewski. – Jedna starsza pani widziała z okna podejrzaną szamotaninę, ale jak dotąd nie mogliśmy ustalić żadnych szczegółów… Teraz już wiemy mniej więcej, co tam się działo. Według zeznań zatrzymanego, grupa nastolatków szarpała i kopała na ulicy swojego rówieśnika, on próbował zainterweniować i ich porozdzielać, a wtedy oni niespodziewanie skrzyknęli się i pobili go. Niewykluczone, że działali pod wpływem jakichś niedozwolonych substancji, ale w obecnej chwili to już jest nie do ustalenia. Tak czy inaczej ten człowiek był sam przeciwko całej grupie, nie miał z nimi szans przy takim rozkładzie sił.
Lodzia zbladła jak kredowa ściana.
„Bandzior bohaterem…” – pomyślała z trwogą. – „Chyba świat się kończy!”
– Zapukał do pani, do pierwszych lepszych drzwi, jak zeznał… by poprosić o coś do zatamowania krwi – ciągnął spokojnym głosem komisarz. – Nie miał przy sobie nic poza jedną chusteczką, krwawił mocno, a do kolegi miał jeszcze dobrych kilka ulic.
– On też gdzieś tu mieszka w okolicy? – zainteresowała się Lodzia. – Znaczy, ten bandzior…
– Nie. Ale czasami bywa w tej dzielnicy. Tego wieczoru, jak nam powiedział, wyjątkowo nie podjechał wprost pod dom kolegi, tylko zostawił samochód na parkingu przy parku i postanowił się przespacerować.
– Aha – przyznała Lodzia. – Nie tylko on tak robi. U nas są wąskie uliczki, przyjezdni często zostawiają samochody koło parku…
– W każdym razie wszystko się zgadza – skonkludował policjant. – Jego koledzy z pracy zeznali, że istotnie dzień później miał podbite oko i nie mógł podjąć obowiązków zawodowych, jest też notatka z izby przyjęć w szpitalu, dokąd zgłosił się na szycie łuku brwiowego. Po bójce szukał po prostu pomocy i dlatego trafił pod pani drzwi, a dalej to już pani sama wie, co było.
Lodzia patrzyła na policjanta nieprzekonana.
– Ale dlaczego w takim razie nie zgłosił na policję, że go pobili? – zapytała podejrzliwie.
– Uznał to za niepotrzebne. Pewnie trochę się wstydził, że dał się pobić małolatom.
– I wierzy mu pan?! – zawołała z oburzeniem. – Przecież mógł to wszystko zełgać!
– Chyba jednak nie – uśmiechnął się Leśniewski. – To człowiek w pełni wiarygodny. Zresztą… prokurator poręczył za niego osobiście.
– Szlag! – szepnęła pokonana tym argumentem Lodzia.
– Sprawdziliśmy go bardzo dokładnie, pani Leokadio – ciągnął spokojnie komisarz. – Jest to człowiek niekarany, niemający żadnych związków ze światem przestępczym, więcej, jest to osoba wykonująca szanowany zawód i ciesząca się dobrą opinią w środowisku.
Przytłoczona tym niespodziewanym zwrotem akcji Lodzia przypomniała sobie teraz w szczegółach zachowanie bandziora i uznała, że w istocie, oprócz chwili, kiedy wskoczył jej do domu i nie dał się wypchnąć za drzwi, zachowywał się właściwie bez zarzutu. Biorąc pod uwagę jego szok pourazowy oraz zaskoczenie jej niestandardowym zachowaniem, wszystko nawet pasowało…
– No dobrze – westchnęła. – Ale wpakował mi się do domu bez pytania, wcale go nie zapraszałam. I nie chciał wyjść, kiedy go prosiłam!
– Tak – przyznał Leśniewski. – Tu miał w istocie największy problem z wyjaśnieniem swojego zachowania. Te wyrostki biegły za nim, ale sądził, że nie ważą się wejść na prywatny teren. Sam nie miał nic do ukrycia, prosił tylko o drobną pomoc. Pewnie po prostu trochę spanikował. Nic dziwnego w tych okolicznościach.
Lodzia czuła, jak powoli lecz nieubłaganie ogarnia ją palący wstyd.
– Powiedzmy, że tak było – zgodziła się ostrożnie. – Ale w takim razie dlaczego, skoro był niewinny, dał się zamknąć w szafie pod schodami i tak cicho siedział tam przez cały czas? Normalny człowiek by się przecież darł, dobijał…
Policjanci spojrzeli po sobie z rozbawieniem.
– No cóż – uśmiechnął się komisarz. – Podobno to pani kazała mu tam cicho siedzieć. Twierdzi, że wykonywał tylko sumiennie pani rozkazy, pani Leokadio.
Lodzia przypomniała sobie teraz ze zgrozą własne zachowanie, atak paniki, w przypływie której wepchnęła bandziora do schowka na szczotki, a potem sposób, w jaki nakazała mu iść po schodach na górę. Poczuła, że jej twarz oblewa gorący rumieniec wstydu.
„Boże” – pomyślała zdruzgotana. – „Nie wierzę… to nie dzieje się naprawdę!”
Spojrzała na Leśniewskiego błędnym wzrokiem.
– Wypuściliście go? – wyszeptała.
– Oczywiście. Prokurator kazał puścić go natychmiast za poręczeniem, po północy był już wolny. Dzisiaj skończyliśmy go sprawdzać, wszystko się zgadza.
– No to nieźle nabroiłam…
– Proszę się nie martwić – pocieszył ją komisarz. – Takie pomyłki się zdarzają, a my mamy obowiązek wszystko sprawdzić. Tym bardziej, że okoliczności, w jakich pani się znalazła, w pełni usprawiedliwiają pani niepokój i wszystkie pani działania, również to, że wezwała nas pani na Zamkową. Ten pan też to zresztą przyznał, ogólnie, kiedy już ochłonął z pierwszego wrażenia, podszedł do całej sprawy z dużym poczuciem humoru.
– Marne pocieszenie – szepnęła blado Lodzia.
***
Julka aż usiadła, kiedy dowiedziała się o wszystkim.
– No i widzisz? – pokiwała głową z rodzajem satysfakcji, choć współczucie dla nieszczęsnej Lodzi przepełniało ją po brzegi. – Tak się upierałaś! Bandzior i bandzior. No to teraz masz! Rzeczywiście, wygląda to fatalnie… ale dobra, nie chcę cię dobijać. Co masz teraz zamiar zrobić?
– Nic – westchnęła Lodzia. – Co ja mogę zrobić? Przecież nie będę go szukać, żeby go przepraszać, nie? Jeszcze go tym tylko bardziej zdenerwuję… Nie uśmiecha mi się robienie z siebie idiotki.
– Chyba masz rację – przyznała Julka. – Chociaż tak czy siak przeprosiny by się należały. No bo pomyśl, jak ty mu po takim czymś spojrzysz w oczy?
Lodzia zadrżała na samą myśl o spojrzeniu w oczy bandziora.
– Nawet by nie było trudno go namierzyć – ciągnęła w zamyśleniu Julka. – To jest przecież dobry kumpel Majka.
– Ja u Majka jestem już spalona – oznajmiła jej stanowczo Lodzia. – Moja noga już tam nie postanie po takim numerze… Nie, Jula, ja to zostawiam, niech się dzieje, co chce. Poza tym nie przesadzaj z tym przepraszaniem, Leśniewski sam mówił, że miałam prawo zareagować tak, jak zareagowałam. Nie będę specjalnie szukać bandziora, żeby go przepraszać za aresztowanie, no co ty… chyba że go znowu spotkam przypadkowo. Ale mam nadzieję, że nie.
– Tylko pamiętaj, że ja już więcej z tobą nie uciekam przed nim na złamanie karku! – zastrzegła Julka. – Bo że go znowu spotkasz przypadkowo, to więcej niż pewne. Ja się właśnie ciągle zastanawiam, jak to jest możliwe, że tyle razy na niego wpadłaś przez przypadek. To jest statystycznie prawie nie do uzyskania. Wy się chyba jakoś przyciągacie!
– Przestań, Jula – szepnęła Lodzia, której na ostatnie słowa przyjaciółki aż zaszumiało w głowie. – Ja po prostu mam takiego pecha.
– Pech czy fart, nieważne, w każdym razie coś w tym jest – orzekła stanowczo Julka. – Dowiedziałaś się o nim coś więcej?
– Niewiele. Leśniewski nie mógł zdradzać żadnych danych osobowych, mówił tylko o tym, co się wtedy wydarzyło. I że prokurator osobiście kazał go wypuścić z aresztu. Zresztą po co mi coś więcej wiedzieć, weź ty się zastanów…
– Nie wiem, ale to jest jakieś podejrzane – myślała głośno Julka, patrząc na Lodzię z wytężoną uwagą. – Ja od trzech miesięcy tylko słucham o bandziorze, a ostatnio ty non stop na niego wpadasz. Albo on na ciebie, wszystko jedno. Jesteś pewna, że tu nic nie iskrzy?
– Jula, weź ty się opanuj, co? – rzuciła z urazą Lodzia, odwracając na wszelki wypadek oczy. – To jest facet dużo od nas starszy, z dziesięć lat minimum, może i piętnaście.
– I co z tego? Różnie bywa. Ja widziałam, jak on się na ciebie gapił w tej galerii.
– Na nas – sprostowała Lodzia.
– Nie, na ciebie – powtórzyła stanowczo Julka. – Na mnie w ogóle nie zwrócił uwagi, dlatego mogłam mu się przyjrzeć. Fakt, jest od nas sporo starszy, ale wiesz, nie takie rzeczy się zdarzają…
– Przestań, mówię ci, nie wkręcaj mi bandziora! – zirytowała się Lodzia. – Przecież to jest jakiś ustawiony w życiu typ z innego pokolenia… Ja o nim nic nie wiem i nie chcę wiedzieć! Słuchaj, Jula, dość tego, jak będziesz mnie denerwować, to ci nigdy więcej nic nie powiem!
– No dobra, okej, już daj na luz, Lodźka – odparła uspokajająco Julka. – Ja ci tylko mówię, że go znowu spotkasz. I to niedługo. To jest chyba jakieś fatum… przeznaczenie.
– Jasne, fatum, ty się puknij w głowę! – ucięła Lodzia. – Lepiej pogadajmy o studniówce, co? Trzeba by się już powoli organizować. Nie widziałam się wczoraj z Karolem, bo mnie ten Leśniewski zgarnął, ale wcześniej już gadałam z nim o samochodzie. Chcesz, żebyśmy po was podjechali przed imprezą?
– Pewnie, chętnie.
– To umów się z Szymkiem, że przyjedzie po ciebie do domu – powiedziała Lodzia, zadowolona, że udało jej się zmienić niewygodny temat. – I my z Karolem zabierzemy was do samochodu z tymi wszystkimi gratami, tak ja wiem… z godzinę wcześniej, wystarczy?
– Wystarczy na luzie, przecież co my tam będziemy tyle robić? – zawołała Julka. – Przebierzemy się w piętnaście minut i gotowe!
– Ja zresztą jeszcze wcześniej będę z nim jechać do szkoły, żeby zawieźć makowiec – przypomniała sobie Lodzia. – Możemy wam od razu coś wziąć do bagażnika. Tak koło piętnastej jakby co. Daj tylko znać, gdybyś potrzebowała.
***
– Lodzieńko, naprawdę piękną tę sukienkę wybrałaś! – zachwycała się Ciotka Lucy przy kolacji. – Te koronki tak ładnie ci pasują, taka z ciebie śliczna młoda dama!
– Dziękuję, ciociu – skinęła grzecznie głową Lodzia, sięgając po pieczywo.
Siedzący naprzeciw niej Tatuś podsunął jej od razu masło, podziękowała mu kolejnym skinieniem głowy i oboje wymienili przez stół porozumiewawcze uśmiechy. Trwało omawianie wrażeń z mierzenia sukni studniówkowej, którą Lodzia kupiła tego dnia wraz z czarnymi lakierowanymi szpilkami, po czym przed kolacją, na prośbę Wielkiej Triady, poddała się przymiarkom balowego rynsztunku i krytycznej ocenie. Ta ostatnia wypadła nadzwyczaj pozytywnie, co przyniosło jej niemałą ulgę.
– Prawda – przyznała Babcia, sypiąc cukier do swojego wieczornego naparu z melisy. – Lodzia ma gust, to jest sukienka w starym, dobrym stylu, a nie jakieś fiu-bździu, jak to dzisiaj noszą w jej wieku. Trochę się bałam, że zrobimy duży błąd, jeśli pozwolimy jej samej wybrać, ale przyznaję, że się myliłam.
– Ja też – podchwyciła Mamusia. – I cieszę się, że ustąpiłyśmy, bo to już dorosła dziewczyna, powinna podejmować samodzielne decyzje. Tylko tam z boku trzeba będzie troszkę zwęzić, ale to drobna przeróbka… Jutro umówię cię u krawcowej, dobrze, Lodziu?
– Oczywiście, mamo – kiwnęła głową Lodzia, smarując sobie kanapkę masłem i kładąc na nią szynkę i ogórka. – Mogłabym prosić o sól?
– Mareczku, podaj Lodzi sól, stoi koło ciebie – zakomenderowała Mamusia. – Te buty też ładne, Lodzieńko, tylko nie wiem, czy ten obcas dla ciebie nie za wysoki.
– Gdzie tam za wysoki! – żachnęła się Ciotka. – Dziecina pięknie w tym wygląda i jak zgrabnie chodzi! Urodzona dama!
– Zosiu, Karolek jest przecież wyższy od niej, więc nie ma problemu – uznała Babcia. – A na studniówkę powinna mieć eleganckie buty, to jedyna taka okazja, ostatni szkolny bal.
– Ślicznie będą razem wyglądali… – westchnęła z rozrzewnieniem Ciotka.
– Rzeczywiście, nawet rozmawiałam już o tym z Emilią przez telefon – podchwyciła Mamusia, dolewając sobie kakao. – Karolek weźmie nowy, ciemny garnitur, jeszcze się zastanawiają, czy dobrać mu do tego muchę czy krawat, ale czego by nie założył, to przecież nieważne, to jest taki przystojny chłopiec… Będą bardzo dobraną parą.
– Jak z bajki – uśmiechnęła się Ciotka Lucy. – I kto by pomyślał, że tak się w sobie szybko zakochają… Romantyczna miłość od pierwszego wejrzenia, to się teraz tak rzadko zdarza!
Lodzia westchnęła z cichą rezygnacją, ale nie odezwała się. Tatuś zerknął na nią uważnie z drugiej strony stołu, uśmiechnęła się więc do niego, wrzuciła mechanicznie cukier do szklanki z herbatą i zabrała się za bezmyślne mieszanie w niej łyżeczką.
„Romantyczna miłość od pierwszego wejrzenia!” – pomyślała kpiąco. – „Zaklinajcie sobie dalej rzeczywistość… Chyba muszę z nim pogadać o tym bez owijania w bawełnę. Chociaż to naprawdę dziwne, on jest przecież taki idealny, a ja nic, zupełnie nic! Czegoś mi w nim brakuje. Gdyby miał w sobie chociaż trochę więcej ognia… takiego ognia w oczach…”
Jak na zawołanie ujrzała przed sobą widmo ciemnych oczu z iskrzącymi się w nich ognikami i zawadiackim uśmiechem skrytym na ich dnie… Łyżeczka szczęknęła głośno o szklankę, szklanka przechyliła się i przewróciła, a herbata wylała się na obrus. Lodzia zerwała się na równe nogi, łapiąc szybko za plik serwetek i próbując opanować katastrofę.
– Lodziu, co się z tobą ostatnio dzieje? – westchnęła z dezaprobatą Babcia. – Od paru tygodni chlapiesz i chlapiesz po tych obrusach jak przedszkolak! To już kolejny, trzeci albo czwarty.
– A czemu się dziwić, ciociu? – szepnęła do niej konspiracyjnie Ciotka Lucy. – Przecież dziecko zakochane…
***
W mroku pokoju po suficie i ścianach przesunęły się cienie odległych świateł samochodu, który przejeżdżał sąsiednią ulicą Jeżynową, na tyłach jej domu. Znów zrobiło się ciemno, cicho. Lodzia przymknęła znużone powieki i zapadła w sen.
Zima, pada gęsty śnieg… W tym śniegu, za jego białą zasłoną coś się kryje… coś ważnego, tylko co? Jaki trudny jest ten wysiłek woli, żeby sobie przypomnieć… Śnieg skrzypi pod butami, odbija pomarańczowe światło sodowych latarni… ktoś idzie obok niej… kto? Lodzia nie ma siły lub odwagi, by odwrócić głowę i spojrzeć, ale czuje rozpierającą jej serce radość… Ależ mróz! Ta zima jest nieznośna…
Nie, nieprawda, jaka znowu zima?… Przecież teraz jest już wiosna. Jak co roku sadzą i pielęgnują z Tatusiem w ogródku niezapominajki.
Dlaczego one nazywają się niezapominajki? – pyta rozmyty echem dziecięcy głosik. To jej własny głos sprzed lat.
Dlatego, że kiedy coś się z nimi raz skojarzy, nie pozwalają o tym zapomnieć – to głos Tatusia.
Aha, ciągle przypominają i przypominają, jak się tylko na nie spojrzy? – domyśla się mała Lodzia. – Więc to będą moje ulubione kwiatki. Zawsze będę je sadzić, żeby mi przypominały o czymś ważnym…
Jej dziecięcy głosik przycicha i rozmywa się w grającej cicho muzyce… Wirują światełka, muzyka rozbrzmiewa coraz głośniej… Teraz tańczy… tańczy z Karolem w Anabelli! Nie, to nie Karol… jest od niego wyższy. Kto to jest? Lodzia chce podnieść głowę i spojrzeć, ale nie może, znów ta sama niemoc… Czuje uścisk ramion… silnych, męskich ramion… Ogarnia ją zapierające dech w piersiach szczęście… Ale nie, nie, przecież musi uciekać! Musi uciekać, choć wcale tego nie chce… Ucieka… wybiega na prowadzące w górę schody…
Teraz jest w swoim pokoju, w którym panuje rozproszony półmrok… przed nią na środku stoi jakaś postać. To bandzior! Stoi w milczeniu, jak wtedy w listopadzie, ale nie ma zakrwawionej twarzy, jest elegancko ubrany jak w galerii handlowej. Uśmiecha się do niej… Uśmiecha się i mierzy ją przenikliwym spojrzeniem swoich ciemnych oczu. Przez jej ciało przebiega cudowny, ciepły dreszcz…
Ach, ale to przecież nie jest już jej pokój!… Stoją we mgle na peronie kolejowym… tak, słyszy w oddali kobiecy głos zapowiadający przez dworcowy megafon wjazd pociągu na stację. Mgła, gęsta, poranna mgła… A bandzior wciąż stoi przed nią, ubrany w długi, ciemny płaszcz… Nic nie mówi, tylko patrzy… patrzy… patrzy… Lodzia chce mu coś powiedzieć, chce wypowiedzieć jakieś ważne słowa, ale nie może, nie przechodzą jej przez gardło… Mgła powoli ogarnia wszystko, nie widać już nic, słychać tylko cichą muzykę… Nie, to nie muzyka, to jakiś inny, ostry dźwięk.
Alarm budzika wyrwał ją brutalnie ze snu. Otworzyła oczy, zaskoczona, że to już ranek.
„Bandzior?” – pomyślała ze zdumieniem, przecierając zaspane oczy. – „Skąd mi się znowu wziął bandzior? On mnie naprawdę prześladuje, już mi się śnić zaczyna… Niedobrze. Znów się gapił, że aż ciary szły… nawet we śnie! Zwariowałam chyba, to jest przecież jakiś stary piernik! Ale zaraz… Tam był jeszcze ktoś. Nie mogłam na niego spojrzeć, a byłam przy nim szczęśliwa jak w niebie. Tańczyliśmy i to nie był Karol… E, coś mi się maniło… nawet tata i niezapominajki, jakiś dworzec, peron… wszystko pomieszane!”
***
Przygotowania do studniówki, która miała odbyć się za dziesięć dni, były już na ukończeniu. Sukienki czekały w szafach, fryzury były obmyślone, należało tylko dopracować ostatnie szczegóły. Już wcześniej, po naradzie z Ciotką Lucy, Lodzia zgłosiła się jako jedna z dostawczyń domowego ciasta, które miało uświetnić imprezę. Oczywiście jako reprezentacyjny pokaz rodowych zdolności cukierniczych miał wystąpić specjał Ciotki czyli makowiec. Ciasto należało zawieźć do szkoły odpowiednio wcześniej, dlatego na studniówkową sobotę mieli ustalone z Karolem dwa kursy samochodem – jeden po południu z makowcem oraz drugi, wieczorny, już bezpośrednio na zabawę.
W szkole panowało radosne podniecenie związane ze zbliżającym się balem. Na kilka dni przed studniówką spokojniejszy ostatnimi czasy Grzelo znów doznał nagłego przypływu romantycznych uczuć do Lodzi i przez ponad kwadrans, wśród gromkich salw śmiechu kolegów, usiłował ją namówić na „rzucenie w diabły” narzeczonego i powtórne rozważenie jego propozycji. Dziewczyna nie widziała jednak takiej możliwości.
– Grzelu, daj jej już spokój! – śmiał się Rafał. – Mówią ci przecież, że ma chłopaka… Zapomniałeś, że nie rozbija się związków?
– Ja kochałem Lodzię dużo wcześniej! – zauważył z oburzeniem Grzelo.
– Ale ona cię nie kocha – przypomniała mu życzliwie Magda. – Nie zauważyłeś jeszcze tego? Co się tak uparłeś? Wiesz, że ma narzeczonego, odczepże się wreszcie.
– On i tak zginie z mojej ręki – obiecał zajadle. – Zabiję go jak psa. Flaki powyrywam!
– Mógłbyś skończyć już o flakach? – zapytała uprzejmie Julka. – Zauważ, że jem kanapkę.
– Zgniotę jak karalucha! – syknął nienawistnie Grzelo.
– Spróbuj tylko – ostrzegła go zimno Lodzia. – Zapowiadam, że jeśli zrobisz na studniówce jakiś głupi numer, to pożałujesz tego, aż ci w pięty pójdzie. Osobiście ci przyłożę w zęby własnym butem!
Groźba ta, zamiast wywrzeć zamierzony skutek, wprawiła Grzela w istny zachwyt.
– O tak, Lodziu, proszę, pobij mnie! – zawołał w ekstazie. – To dla mnie sama przyjemność… mogę nawet umrzeć z takiej rączki!
– Idiota – mruknęła Amelia.
Ogólnie jednak atmosfera była znakomita, wszyscy z niecierpliwością czekali na bal, bezpośrednio po którym miały przyjść upragnione ferie zimowe. Szkolne próby poloneza i walca, na których Lodzia skupiała się głównie na tym, by unikać narzucającego się jej bez ustanku Grzela, odbywały się już teraz prawie codziennie, we wtorek zaś dziewczyna pojechała z Karolem na ostatnią przedstudniówkową lekcję w szkole tańca.
Lekcja ta wyglądała jednak inaczej, niż się spodziewała. Miała zamiar potraktować ją jak próbę generalną i potańczyć na całego, poczuć przedsmak balu i jeszcze raz sprawdzić, jak zgrywają się z Karolem, ten jednak najwyraźniej nie był tego dnia w formie. Już w samochodzie wydał jej się dziwnie zamyślony, jakby coś go gryzło. Kilka razy miała ochotę zapytać go, o co chodzi, ale w końcu uznała, że nie będzie zawracać mu głowy. Wiedziała, że również na uczelni trwał gorączkowy okres końca semestru, może coś mu nie szło z zaliczeniami? Skoro sam nie chciał się zwierzać, ona nie będzie go nachalnie indagować, bez przesady…
W trakcie lekcji z niepokojem zauważyła, że z chłopakiem naprawdę dzieje się coś nietypowego. Znikł gdzieś jego stoicki spokój, wydawał się rozkojarzony i jakby zdenerwowany, ba, kilka razy nawet pomylił kroki, co zazwyczaj mu się nie zdarzało. Lodzia miała wrażenie, jakby w ogóle jej nie zauważał, równie dobrze mógłby obejmować w sztywnym tańcu kawał drewna albo kij od szczotki.
„Coś go gryzie” – pomyślała, przyglądając mu się ukradkiem. – „Oby mi nie przyniósł tych humorów na studniówkę…”
Konsekwentnie nie pytała jednak o nic. W drodze powrotnej Karol na szczęście jakby się uspokoił i z wrodzonym sobie spokojem ustalił z nią szczegóły planów na sobotę.
– Zadzwonię, jak już będę po ciebie wyjeżdżał – obiecał. – Możesz wyjść od razu z tym makowcem, obrócimy w jakieś pół godziny. To co, piętnasta?
– Tak, wystarczy – kiwnęła głową Lodzia. – A potem siedemnasta u mnie, jedziemy razem po Julę i Szymka, no i z nimi już do szkoły.
– W porządku – uśmiechnął się lekko. – Sobota o piętnastej.