Lodzia Makówkówna – Rozdział VIII
– Lodziu, i jak smakował nasz makowiec? – zapytała Ciotka Lucy przy późnym śniadaniu zorganizowanym specjalnie dla studniówkowej balowiczki, która dopiero po dziesiątej wstała z łóżka i zeszła na dół.
– Rewelacja, ciociu – odparła Lodzia, dolewając sobie kakao. – Bardzo wszystkim smakował, poszedł do ostatniego okruszka. Jestem pewna, że gdybym miała jeszcze jedną taką tacę, to też by wszystko zniknęło.
– Bardzo mnie to cieszy – pokiwała głową usatysfakcjonowana Ciotka. – Orzechy wyszły tym razem idealnie, nie były za twarde. Szkoda tylko, że Karolek nie mógł skosztować…
Lodzia uśmiechnęła się łagodnie.
– Są od niego jakieś wiadomości? – zapytała grzecznie.
– Nic nowego, gips na dwa tygodnie albo dłużej – oznajmiła Mamusia, popijając kawę z mlekiem. – Tylko współczuć. A ty jak, Lodziu? Dobrze się bawiłaś, drogie dziecko?
– Bardzo dobrze – odparła spokojnym tonem córa rodu Makówków.
– Brakowało ci pewnie biedaka – westchnęła Ciotka Lucy. – Ale nie ma co rozpamiętywać, jeszcze nieraz pobawicie się razem. Możecie przecież dalej chodzić na kurs tańca…
– Z tym chyba trzeba poczekać, ciociu, aż mu się ta noga dobrze wyleczy – zauważyła Lodzia.
– No tak, oczywiście! – przyznała skwapliwie Ciotka. – Ale nie martw się, dziecino, jak to się mówi, do wesela się zagoi. Zatańczycie sobie jako młoda para.
Lodzia pokiwała melancholijnie głową i sięgnęła po kromkę chleba.
– Ale gdzie też ty te rękawiczki mogłaś zgubić, Lodziu? – zastanawiała się Babcia, słodząc sobie poranną porcję ziółek. – Może gdzieś w szkole ci wypadły?
– Nie wiem, babciu, poszukam ich jeszcze – obiecała. – Przeszukam jeszcze raz porządnie wszystkie moje rzeczy, może gdzieś się zaplątały… Na szczęście mam zapasowe, chociaż tamtych mi szkoda, bo najbardziej je lubiłam.
– Ja wczoraj tak mocno zasnęłam, że nawet nie słyszałam, kiedy wróciłaś z tego balu – powiedziała Mamusia. – Pewnie już nad ranem?
– Tak, po czwartej.
– Bój się Boga, dziecko, tak późno? – wzdrygnęła się Babcia. – Mam nadzieję, że nie chodziłaś sama po nocy? I to jeszcze w taki mróz!
– Nie, babciu – odparła uspokajająco Lodzia. – Wracałam w większym gronie, z Julą.
– Karolek przynajmniej miałby samochód – westchnęła Ciotka Lucy.
– Mieliśmy samochód.
– Mieliście? – podchwyciła Mamusia tonem szeryfa. – Ktoś z kolegów jeździ autem?
– Aha – Lodzia kiwnęła niedbale głową, dolewając sobie kolejny raz kakao.
Ręka niespodziewanie jej zadrżała, odrobinę płynu poleciało na obrus. Mamusia spojrzała na nią uważniej i choć nic nie powiedziała, Lodzia poczuła, że na twarz zaczyna jej wypełzać niepotrzebny rumieniec. Dla bezpieczeństwa zwróciła się do Ciotki Lucy.
– A powiedz, ciociu, bo zapomniałam w piątek zapytać… jak tam sprawa pani Kloci?
– W porządku, w porządku, Lodzieńko, wszystko jak najlepiej – rozpromieniła się Ciotka ku wielkiej uldze dziewczyny. – Jutro właśnie jedziemy do pana mecenasa, ma nam wytłumaczyć, o co chodzi w tych dokumentach, które Klocia dostała pocztą, bo nie wiem, czy ci mówiłam, że pierwszy proces będzie już za dwa tygodnie!
– Naprawdę? – zdziwiła się uprzejmie Lodzia. – Czyli już niedługo już będzie po wszystkim?
– Oj, nie tak szybko – wtrąciła Babcia, siorbiąc swoje ziółka. – Takie sprawy trwają, ja pamiętam, co ta moja biedna Jadzia miała, jak się procesowała z sąsiadami…
– Właśnie, ciociu – westchnęła Ciotka. – Najgorsze jeszcze przed nami. To znaczy przed Klocią oczywiście. Rozprawa sądowa! I jedna nie wystarczy, będzie ich kilka… Ale pan mecenas jest dobrej myśli, mówi, że grunt to się dobrze merytorycznie przygotować.
– Prawda – kiwnęła głową Babcia. – I przecież racja jest po stronie Kloci…
Zapuściwszy bezpieczny temat, Lodzia z błogością w duszy darowała sobie dalsze słuchanie o Kloci i wróciła w obłoki, z których patrzyły na nią ciepło lśniące, ciemne oczy.
„Iść, czy nie iść do tej Anabelli?” – zastanawiała się, skubiąc palcami brzeg kanapki i na wpół bezwiednym ruchem podnosząc okruszki do ust. – „Niby nic takiego, byłabym z Julą i z Szymkiem, ale z drugiej strony nie wiadomo, co ten gangster znów wymyśli…”
Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie wczorajszego wieczoru i rozmaitych werbalnych szulerstw wesołego bandziora.
„Wyszczekany jest jak diabli” – pomyślała z uznaniem. – „Ten finalny wygłup był piekielnie inteligentny, jak by na to nie spojrzeć. A ja mu zarzucałam, że działa standardowo! Oj, myliłam się, ma inwencję twórczą, skubaniec, to mu trzeba przyznać… No, ale tak czy inaczej… nie powinnam ciągnąć tego kontaktu. Taki był pewny siebie co do tego czwartku, że z czystej przekory nie powinnam tam iść. Niech sobie nie myśli za dużo!”
Skończywszy kanapkę, dopiła swoje kakao, odstawiła kubek i uśmiechnęła się do siedzącego w milczeniu po drugiej stronie stołu Tatusia. Odwzajemnił jej uśmiech, również odkładając nóż na talerz i sięgając po serwetkę.
– A może odwiedziłabyś na tygodniu Karolka, co, Lodzieńko? – zaproponowała niewinnie Mamusia. – Nie może teraz wychodzić z domu, na pewno by się ucieszył.
– Czy ja wiem? – wzruszyła ramionami Lodzia, wstając od stołu. – Dziękuję bardzo za śniadanie. Posprzątam to i pozmywam.
– No, ale Lodziu! – podjęła z lekkim oburzeniem Ciotka. – Nie tęsknisz za Karolkiem?
– Chyba się na niego nie pogniewałaś? – zaniepokoiła się Mamusia. – To przecież nie jego wina, że skręcił nogę…
– Wiem, mamo – westchnęła Lodzia, zbierając naczynia ze stołu i ustawiając je równo na tacy. – Nie pogniewałam się na niego, skąd taki pomysł? Po prostu… on mnie nie zapraszał do odwiedzin, a przecież nie będę się narzucać.
– No tak, rzeczywiście, Lucy, ona ma rację – przyznała Mamusia, zwracając się do Ciotki. – Nie będzie się wpraszała, to nie wypada dziewczynie. Ale nie martw się, dziecko, wszystko da się załatwić – zapewniła ciepło Lodzię. – Powinnaś na początek do niego zadzwonić, o zdrowie przecież zawsze wypada zapytać…
Lodzia uśmiechnęła się i poszła z tacą do kuchni, gdzie zabrała się za mycie naczyń.
„Nie przeczę, że chętnie bym zobaczyła z bliska tych jego kumpli” – myślała, odstawiając automatycznym ruchem na suszarkę kolejne szklanki i talerze. – „Ciekawe, co to są za ludzie. Z Majkiem znają się od dawna, chodzili razem do szkoły, zresztą on też mi wygląda na niezłego ananasa” – uśmiechnęła się na wspomnienie rozczochranej fryzury sympatycznego restauratora. – „Obaj są pewnie siebie warci… Może jednak pójdę tam w czwartek?… Nie, nie powinnam. Ten łobuz nie jest w ciemię bity, a ja mu wpadłam w oko, z tego lepiej sobie nie żartować. Nabrał na mnie ochoty, drab piekielny… Jak on wczoraj na mnie patrzył!”
Znów ujrzała przed sobą ciemne oczy bandziora. Były wypełnione światełkiem zafascynowania, które stopniowo przemieniło się w namiętny płomień… W uszach zabrzmiały jej wypowiedziane gorącym szeptem słowa… Obiecaj mi, że będziesz tylko moja… A potem taniec przy utworze Presleya, zniewalający uścisk jego ramion, jego oddech w jej włosach, dotyk jego ciepłego policzka na jej skroni… Po karku przebiegł jej znajomy, słodki dreszcz.
Szklanka, którą właśnie odstawiała na suszarkę, wypadła jej z ręki i ze szklistym hukiem rozsypała się w drobne kawałki na podłodze. Wielka Triada przybiegła w zaniepokojeniu i rzuciła się do usuwania skutków tej nieuwagi, ekspediując Lodzię z powrotem na górę i nakazując, aby mimo wszystko jeszcze trochę przespała się po tym balu.
„Nic z tego, nie pójdę do żadnej Anabelli!” – zdecydowała stanowczo, wchodząc posłusznie po schodach. – „Mowy nie ma! Już wystarczy mi tych wrażeń, ten cholerny drań za bardzo mi się podoba, jeszcze się przez to wpakuję w jakieś poważne tarapaty… Koniec tematu, Lodziu, ani mi się waż w ogóle o tym myśleć!”
***
– Jula, ja ci przecież mówiłam, że on się w tobie od dawna kocha – powiedziała z uśmiechem Lodzia. – I sama widzisz, jaki to jest fajny, poważny chłopak!
Siedziały we dwie w pokoju u Julki, wspominając i obgadując na wszelkie strony wydarzenia ze studniówki.
– Niby tak – odparła cicho Julka. – Ale ja nie jestem wcale pewna tego, co sama czuję. A z drugiej strony jakoś tak… nie wiem… nie umiałabym go skrzywdzić czy nawet zasmucić.
– I to chyba jasny znak, że wszystko jest na jak najlepszej drodze – zauważyła Lodzia tonem orzekającym. – Za parę tygodni nie będziesz świata widziała poza nim, a ja będę musiała wracać do domu sama, żeby wam nie przeszkadzać.
– E, spokojnie! – zaśmiała się Julka, mrugając do niej złośliwie. – Poszkodowana przecież nie będziesz, pojeździsz sobie czarnym volkswagenem! Widzisz, ile ci wyszło ze spławiania bandziora? Wiedziałam, że on się nie da tak łatwo wyeliminować. A właśnie! Powiedz mi… czy on, jak cię odwoził… to coś próbował? Wiesz, w tę stronę, co mówiłaś?
– Nie – pokręciła głową. – Ale to nic nie znaczy, Jula. On jest sprytniejszy, niż myślałam.
– A może mylisz się co do niego? – poddała ostrożnie Julka. – Bo mnie się wydaje, że to się tak łatwo nie skończy… Może z Karolem nic nie zaiskrzyło, ale jednak tamten wasz podwieczorek w listopadzie nie był taki całkiem do kitu. Ja od samego początku podejrzewałam, że ten bandzior w szafie to nie jest po nic, tylko mi zamydliłaś oczy, że stary i nijaki… A wcale nie! Że stary, to nie przeczę, ale za to przebojowy i wygląda bardzo do rzeczy. Idziesz w czwartek do Anabelli?
– Nie – odparła stanowczo Lodzia. – Przemyślałam to i postanowiłam, że nie pójdę, tym bardziej, że wcale mu tego nie obiecywałam. A wy z Szymkiem idziecie?
– Idziemy. Pablo ma Szymkowi jakichś ludzi przedstawić i on mnie bardzo prosi, żebym z nim poszła, więc się zgodziłam. Ale ty się nie wygłupiaj, Lodźka… Na serio nie chcesz iść z nami?
Lodzia pokręciła głową.
– Nie, Jula – powiedziała spokojnie. – Opowiesz mi, jak było, a ja posiedzę w domu i pouczę się do matury. Wystarczy mi chwilowo tych rozrywek. Postanowiłam rozpisać sobie plan na ferie, żeby nie zostawiać wszystkiego na marzec i kwiecień. Sama wiesz, że drugi semestr będzie ciężki. Chyba zacznę już ćwiczyć matmę, po kolei wszystkie działy. A potem historia i angielski.
– Ja też muszę matmę – westchnęła Julka. – Może po feriach wpiszemy się na drugie fakultety? Mela chodzi od grudnia z czwartą B i mówi, że ten ich Robokop fajnie wszystko tłumaczy.
– Wpiszemy się – obiecała Lodzia. – Ja się w ogóle wpiszę na wszystko, na co tylko się da… Może dzięki temu w domu mnie zwolnią chociaż z jednego kursu gospodarskiego.
Zadzwonił telefon Julki. Wyjęła go szybko i zerknęła na wyświetlacz.
– Szymek – szepnęła do Lodzi, która natychmiast dyplomatycznie podniosła się z krzesła.
– Pogadajcie sobie spokojnie, a ja w tym czasie skoczę do łazienki – odszepnęła.
Julka kiwnęła głową i odebrała połączenie.
„Mam nadzieję, że coś z tego będzie” – myślała Lodzia w drodze do łazienki. – „Szymek jest w niej zakochany po uszy, to widać gołym okiem, nawet sam fakt, że przyniósł jej tę różę… Co za szarmancki gest, zupełnie bym się tego po nim nie spodziewała! Na Juli też to zrobiło wrażenie, przecież widziałam… W tych czasach chłopaki rzadko wyskakują do dziewczyny z kwiatkami, to zbyt staroświeckie, podrywa się przez smartfona albo przez Internet. A to przecież nie to samo!”
Specjalnie zabawiła w łazience dłużej, żeby nie przeszkadzać Julce w rozmowie z Szymonem. Była pewna, że i tak uwolniła ją od swego towarzystwa na zbyt krótko, jednak kiedy wróciła do pokoju, Julka już czekała na nią, siedząc jak na szpilkach.
– Ileż ty tam wysiadujesz! – zawołała ze zniecierpliwieniem. – Słuchaj, Szymek dzwonił w twojej sprawie, muszę ci to natychmiast powiedzieć!
– W jakiej mojej sprawie? – zdziwiła się Lodzia.
– Pablo prosił go, żeby coś ci przekazać – uśmiechnęła się Julka.
– Pablo? – serce Lodzi zabiło mocniej.
– Podobno znalazł twoje rękawiczki u siebie w samochodzie.
– Moje rękawiczki?… Ach, no tak! – szepnęła w nagłym olśnieniu.
Dopiero teraz przypomniała sobie, że kiedy wsiadła do samochodu Pabla w drodze na studniówkę, zdjęła rękawiczki i położyła je sobie na kolanach. Wysiadając, zapomniała o nich, więc musiały spaść na podłogę auta, a kiedy wracali z balu, po ciemku nie było ich widać.
– I powiedział, że odda ci je w czwartek u Majka – dokończyła Julka, puszczając do niej wesołe oko. – Coś mi się wydaje, że jednak będziesz musiała z nami pójść.
Lodzia uśmiechnęła się z politowaniem.
– Jasne, ale się wysilił – wzruszyła ramionami. – Co za przewrotna intryga… szał po prostu. Na pewno będę lecieć do Majka, żeby odzyskać jakieś głupie rękawiczki! Niech Szymek mu powie, żeby je sobie zatrzymał na pamiątkę – zakpiła.
– Ale to nie koniec! – parsknęła śmiechem Julka. – On jeszcze kazał ci powiedzieć, że jeśli nie przyjdziesz w czwartek po rękawiczki, to on je osobiście odwiezie do ciebie do domu i wytłumaczy twojej mamie, skąd je ma.
Lodzia aż skamieniała z oburzenia.
– A to bydlak! – zawołała zbulwersowana. – Jeszcze mnie będzie szantażował!
– No, ale sama przyznaj, jaki spryciarz! – śmiała się Julka. – Wyobrażasz sobie, jaką minę miałaby twoja mama? Oj, Lodźka, nie wydziwiaj, co ci szkodzi pójść z nami do Majka? Fajnie będzie, a matmy jeszcze zdążysz się pouczyć.
– Przecież dobrze wiesz, że nie chodzi o matmę – mruknęła Lodzia.
– No wiem, ale przecież będziemy razem, co się przejmujesz? – machnęła ręką Julka. – Wolisz ryzykować, że twoja mama dowie się, co wykręciłaś na studniówce?
– To byłby koniec świata – przyznała ponuro. – I tak boję się, żeby coś do niej nie dotarło, nie wiem, co on tam nagadał Bufonowi. Całe szczęście, że teraz są ferie i w najbliższym czasie nie ma żadnej wywiadówki… A najgorzej, że ten oprych gotów jest naprawdę zrobić to, co mówi, dla niego to przecież bułka z masłem. Nie, nie wyobrażam sobie, ja bym się chyba pod ziemię zapadła! A niech go… Że też musiałam zgubić te cholerne rękawiczki!
– Więc na drugi raz po prostu ich nie gub i będziesz miała spokój – uśmiechnęła się podstępnie Julka. – Ale w czwartek idziesz z nami, co?
– A mam inne wyjście? – fuknęła z irytacją Lodzia.
***
Na czwartkowy wieczór Lodzia ubrała się jak najzwyczajniej – w rozpinaną, niebieską bluzkę i ciemnogranatowe dżinsy. Włosów wyjątkowo nie splotła, a jedynie zwinęła je w luźny węzeł na karku i podpięła wsuwkami, uznając, że czas skończyć wreszcie z tymi dziecinnymi warkoczami. Mimo że wmawiała sobie, iż jest wściekła na kolejną szatańską intrygę bandziora, niewdzięczne lustro nie chciało dostosować się do tej teorii i pokazało promienną twarz i lśniące oczy podekscytowanej, uszczęśliwionej dziewczyny.
„Oj, Lodziu, niedobrze z tobą” – pomyślała krytycznie. – „Lecisz jak ćma do ognia… Co prawda idziesz tam dzisiaj pod szantażem, ale nie oszukujmy się. Prawda jest taka, że chcesz go zobaczyć. I to bardzo chcesz…”
Kiedy schodzili z Julką i Szymonem po kamiennych, mocno zatłoczonych schodkach do klubo-restauracji Anabella, serce biło jej tak mocno, że aż obawiała się, czy inni tego nie słyszą. Przypomniała sobie, jak niedawno schodziła tędy z Karolem w wesołym towarzystwie jego kolegów ze studiów, zaciekawiona nowym miejscem, nastawiona na miłe spędzenie wieczoru – ale nic poza tym. Dziś szła jak zaczarowana, cała drżąca i z bijącym sercem. Wiedziała, że za wszelką cenę musi przed wszystkimi ukryć te niepokojące symptomy, jednak nie mogła ich przecież ukrywać przed samą sobą… A były niestety aż nadto jednoznaczne.
Weszli na znajomą salę, gdzie zebrało się już sporo osób, uwagę zwracała zwłaszcza duża grupa rozkrzyczanych studentów, którzy zajmowali kilka stolików w centrum. Jednak spojrzenie Lodzi zupełnie ich zignorowało, biegnąc natychmiast w stronę stolika ustawionego blisko baru, gdzie rozmawiało spokojnie znacznie starsze towarzystwo.
Zauważyła go natychmiast – tę sylwetkę rozpoznałaby na końcu świata wśród miliardów innych. Obserwowała go ukradkiem, zdejmując płaszcz i wieszając go mechanicznie w miejscu, które wskazała jej Julka. Był dziś luźno ubrany w czarne dżinsy i jasnobeżową koszulę wypuszczoną luźno na wierzch; stał z ręką opartą o krzesło w towarzystwie Majka i jakiegoś innego kolegi, który coś im właśnie opowiadał, żywo gestykulując.
– O, tam jest Pablo – zauważył Szymon. – Chodźcie, dziewczyny.
Ruszyli przez salę. Ledwie zdążyli zrobić kilka kroków, Pablo podniósł głowę i zauważył ich pomimo tłumu. Oczy mu rozbłysły, przerwał rozmówcy gestem ręki i razem z Majkiem ruszył im na spotkanie.
– Hej, Pablo, więc to są ci twoi młodzi przyjaciele? – zawołał zdziwiony Majk, ściskając im ręce. – Przecież ja ich znam! Czekajcie, zaraz poprzypominam sobie wasze imiona…
– Próbuj! – skinął głową Pablo. – Nie będę ci podpowiadał.
Podał rękę Szymonowi i Julce, a na końcu Lodzi.
– Witaj, gwiazdeczko – skłonił się przed nią szarmancko. – Cieszę się, że pomimo wahań i zastrzeżeń jednak zdecydowałaś się zaszczycić mnie dzisiaj swoją obecnością.
Lodzia rzuciła mu dumne spojrzenie.
– Cześć, bandziorze – odparła wyniośle. – Wiesz doskonale, że nie przyszłabym, gdybym nie została bestialsko zaszantażowana i postawiona pod ścianą. Gdzie moje rękawiczki?
– Czekają na ciebie – uśmiechnął się, przyglądając się z nieukrywanym rozbawieniem jej urażonej minie. – No, nie gniewaj się, Lea… Przecież chyba domyśliłaś się, że ten szantaż to były tylko żarty? – dodał pojednawczo.
– Nie mogłam mieć takiej pewności – zaznaczyła z urazą. – Z tobą nigdy nic nie wiadomo.
Pablo roześmiał się.
– Widzę, że dobrze mnie już znasz, kochanie – zauważył wesoło. – Przejrzałaś mnie na wylot głębią swej kobiecej intuicji…
Lodzia wzruszyła ramionami, jednak rozpogodziła się nieco.
– Ja was pamiętam, czekajcie! – głowił się tymczasem Majk przy śmiechu Julki i Szymona. – Byliście wtedy z moim Kubą, tylko cholerka… O, ta młoda dama miała bardzo oryginalne imię! – przypomniał sobie, spoglądając na Lodzię. – Pamiętam! Leokadia!
– Tak jest! – zawołała zaskoczona Lodzia, patrząc na niego z sympatią. – Strasznie mi miło, że pamiętasz, raz się tylko widzieliśmy…
– Czekaj, a zdrobnienie?
– Lodzia – podpowiedziała Julka.
– A, tak! – Majk klepnął się ręką w czoło, ale po chwili spojrzał niepewnie na Pabla. – Ale Pablo dzisiaj jakoś inaczej na ciebie powiedział…
– Lea – uśmiechnął się Pablo.
Majk rozłożył ręce w zdezorientowaniu.
– To jak mam się w końcu do niej zwracać, frajerze? – zapytał. – Nie wymagaj ode mnie za wiele, tylu ludzi się tu przewija, że mam ograniczone możliwości… No dobra, ty sama zadecyduj! – zwrócił się wesoło do Lodzi. – Jesteś Lodzia czy Lea?
– Mów na mnie Lodzia – odparła stanowczo. – Wszyscy tak mnie nazywają. Tylko z Pablem mamy inny układ…
Urwała, uznawszy, że nie do końca tak chciała to ująć, i zagryzła wargi z podskórną irytacją. Twarz Pabla rozjaśniła się jak oświetlona słońcem. Majk roześmiał się.
– Aha! – zawołał, patrząc na niego znacząco. – Punkt dla ciebie, stary, widzę, że nie próżnujesz! Ale czy mi się wydaje, Lodziu… ty nie byłaś wtedy ze swoim chłopakiem?
– Dobra pamięć – uśmiechnęła się promiennie Lodzia.
– Z Karolem – doprecyzowała Julka.
– Tak, pamiętam go – skinął głową Majk, znów zerkając wymownie na Pabla. – Był u mnie już kilka razy, bardzo sympatyczny chłopak.
– To jej prawie-narzeczony – wyjaśnił mu spokojnie Pablo, krzyżując nonszalanckim gestem ręce na piersiach. – Ale już niedługo nim będzie.
– Planujesz mu ją odbić? – uśmiechnął się Majk.
Pablo skinął głową na znak potwierdzenia i mrugnął porozumiewawczo do Lodzi, która w reakcji oblała się lekkim rumieńcem. Zła za to na samą siebie, wyprostowała się i podniosła dumnie głowę.
– Odbijać to sobie pan może piłeczkę od ping-ponga – rzuciła wyniośle.
– Patrzcie ją, jaka zadziorna! – parsknął śmiechem Majk.
– Ping-pong odpada, skarbie – odparł zupełnie niezrażony Pablo. – Piłeczka mogłaby za szybko wrócić tam, skąd została odbita.
Julka z Szymonem zrywali boki ze śmiechu.
– Jasna sprawa! – zawołał Majk, klepiąc Pabla przyjacielskim gestem po ramieniu. – Jakby co, stary, wiesz, że zawsze stoję po twojej stronie. Jeśli zarobisz w dziób za tego ping-ponga, odwiozę cię na izbę przyjęć, jakem dobry kumpel! No, ale czekajcie, teraz muszę jakoś rozszyfrować jeszcze was – zwrócił się do Julki i Szymona, starając się przypomnieć sobie ich imiona.
Zatonęli we trójkę w wesołych przekomarzaniach. Pablo przyglądał się Lodzi z zaczepnym uśmiechem, nie zważając na jej pełne wyrzutu spojrzenie.
– Jak tam mój rywal? – zagadnął. – Leczy grzecznie nogę?
– Leczy – odparła chłodno. – I mam nadzieję, że niedługo wyleczy. Będę z nim mogła wrócić na kurs tańca.
– E tam, po co ci kurs, gwiazdeczko? – machnął ręką. – Świetnie tańczysz, z takimi umiejętnościami lepiej popraktykować w realu. Dzisiaj będzie okazja, Majk planuje rozkręcić imprezę z muzyką… Zapowiedziałem ci przecież, że jeszcze nieraz sobie potańczymy.
– Ja mówię o Karolu – przypomniała mu uprzejmie. – Babcia twierdzi, że musimy poćwiczyć jeszcze trochę na kursie tańca. Przyda się przed weselem.
– Widzę, że babcia myśli o wszystkim – zaśmiał się. – A pewnie, że się przyda, on też dostanie zaproszenie, nie martw się. A teraz chodź ze mną na chwilę, skarbie, oddam ci te rękawiczki.
Nim zdążyła zebrać myśli, aby skonstruować jakąś inteligentną odpowiedź, poprowadził ją w stronę, gdzie znajdowała się konsola Majka. W istocie leżały tam przygotowane jej zaginione rękawiczki. Pablo podał jej je szarmanckim gestem.
– Bardzo proszę, zguba szanownej pani – powiedział z uśmiechem.
– Dziękuję panu – burknęła, biorąc je z jego ręki.
Sięgnęła do swej niewielkiej torebki, aby upchnąć tam rękawiczki z zamiarem przełożenia ich później do kieszeni płaszcza. Pablo tymczasem przechylił się mocno przez blat konsoli i niespodziewanie wyjął zza niej… wielki bukiet niezapominajek.
– I jeszcze bukiecik dla mojej gwiazdeczki – oznajmił uroczyście, wręczając go z zamaszystym ukłonem zaskoczonej dziewczynie. – To na przeprosiny za ten brzydki szantaż.
Lodzia odruchowo, na wpół automatycznym gestem przyjęła kwiaty z jego rąk.
– Niezapominajki! – wyszeptała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. – W lutym! Skąd ty je wytrzasnąłeś?
Pablo wyraźnie rozkoszował się jej bezgranicznie zdumioną miną.
– Na wszystko są sposoby, kociaku – zapewnił ją wesoło. – Przyznaję, że z różami byłoby łatwiej, ale ty przecież nie lubisz róż, bo kłują cię w paluszki.
Lodzia patrzyła na niego oszołomiona i zaniepokojona.
– Chyba zwariowałeś! Te kwiatki nie kwitną normalnie o tej porze roku… Przecież musiałeś na to wydać fortunę!
– Czyżby raziło to pilną uczestniczkę przedmałżeńskiego kursu rozsądnego gospodarowania domowym budżetem? – wyrecytował rozbawiony.
– Owszem – odparła poważnie. – Coś takiego kwalifikuje się jako niepotrzebny wydatek… jako szaleństwo!
– A uczą cię tam, na tym kursie, że są rzeczy, za które warto dać każde pieniądze? – zapytał beztrosko. – Jeśli nie, to kurs jest niepełny i szkoda zawracać sobie nim głowę.
Zaskoczona zarówno tym szalonym gestem, jak i samym faktem, że Pablo tak dobrze zapamiętał uwagę Julki na temat niezapominajek, choć ta wspomniała o nich na studniówce tylko mimochodem, Lodzia powoli odzyskała równowagę.
„Twardy zawodnik” – pomyślała z uznaniem. – „Wie, jak brać pod włos, pewnie ćwiczy takie numery regularnie. Cóż, proszę pana, ze mną się nie uda. Ale tak czy inaczej podziękować trzeba…”
Zatopiła na chwilę zmieszaną twarz w kwiatach, po czym podniosła znad nich na niego oczy… lśniące oczy o tym samym co niezapominajki, intensywnie błękitnym kolorze.
– Dziękuję ci, Pablo – powiedziała cicho. – Przyjmuję przeprosiny za szantaż. Uwielbiam niezapominajki…
– Słyszałem o tym – uśmiechnął się, wpatrując się w nią wzrokiem, w którym znów zatlił się znajomy płomyczek. – Pasują ci do oczu. Sama jesteś jak niezapominajka, więc łatwo było skojarzyć i zapamiętać.
Lodzia zadrżała pod jego świdrującym spojrzeniem. Uznała, że musi bezwzględnie zachować zimną krew.
– Łatwiej niż zwykle? – zapytała z przekorą. – Niezapominajki są rzeczywiście dość oryginalne, zwykle pewnie oblatujesz temat różami, prawda? Zawsze tak inwestujesz w swoje potencjalne ofiary?
Drgnął lekko na te słowa, ale po chwili uśmiechnął się i pokręcił powoli głową, błyskając złowieszczo oczami.
– Nigdy, proszę pani. Od razu wysysam z nich krew i zjadam serce na surowo.
Rzuciła mu pobłażliwe spojrzenie.
– Smacznego – odparła uprzejmie. – Jednak ze mną panu nie radzę, jestem trująca.
– Jak każdy narkotyk na dłuższą metę – pokiwał głową. – Trucizna w odpowiedniej dawce smakuje najlepiej… Nigdy jeszcze nie byłem uzależniony, więc wreszcie raz w życiu sprawdzę, jak to jest. Podobno nie da się z tego wyjść, cug trwa do samego końca.
– Marnego końca – zaznaczyła wymownie.
– O, w to nie wątpię! – zaśmiał się. – Z tobą łatwo nie jest! Zamykasz w szafach, wbijasz nożyczki w serce, nasyłasz gliny i pakujesz do aresztu. To tak na początek. Nietrudno przewidzieć, że koniec musi być marny. Ale cóż… zaryzykuję.
„Ależ to jest blefiarz!” – pomyślała Lodzia. – „Ciekawe, ile czasu zajmuje mu średnio rozpracowanie tematu. Pewnie niedługo… Ma gadane jak rzadko kto, a pomysły takie, że mucha nie siada. Już nie wiem, który raz mnie tak zaskoczył! I te jego oczy… Hipnotyzuje nimi jak kobra!”
– No dobrze, chodź, Lea, zostawisz sobie te kwiatki u Basi i poznasz moją szajkę – powiedział Pablo, prowadząc ją w stronę baru, gdzie znajoma kelnerka mieszała jakieś drinki. – Basiu, przechowasz nam bukiecik? Trzeba by go wstawić do wody.
– Jasne, nie ma sprawy – skinęła głową Basia, uśmiechając się do Lodzi i biorąc niezapominajki z jej rąk.
– Dzięki, zgłosimy się po to przed wyjściem.
Odwrócili się od baru w stronę sali, gdzie czekało już na nich całe towarzystwo. Pablo pochylił się lekko ku Lodzi i popatrzył na nią oczami pełnymi iskierek.
– Chodź, moja mała niezapominajko – powiedział niskim, aksamitnym tonem, który przyjemnie zawibrował w jej uszach. – Idziemy zadać im szyku.
***
Przy stoliku, gdzie rozgadany jak katarynka Majk zainstalował już Szymona i Julkę, siedziało jeszcze pięć osób, trzy kobiety i dwóch mężczyzn, w których Lodzia rozpoznała towarzyszy bandziora z wieczoru aresztowania. Pablo podsunął jej uprzejmie krzesło.
– No, nareszcie! – zawołał na ich widok Majk. – Siadaj, Pablo, w ping-ponga możesz przecież pograć i tutaj. I mów szybko, co miałeś powiedzieć, bo ja zaraz muszę skoczyć do Antka przypilnować imprezy. Młody dopiero się szkoli, beze mnie jest bezradny…
– Zostań na chwilę! – odparł rozkazująco Pablo, stając obok krzesła Lodzi. – Muszę dokonać ważnej prezentacji. Najpierw przedstawię was. Dobra, po kolei… Lea, to jest Maciek, kumpel Majka z liceum. Jest znakomitym architektem.
– A, daj spokój – machnął ręką luźno ubrany mężczyzna z mocnym, kilkudniowym zarostem na twarzy. – Nie musisz mnie reklamować, i tak nic z tego nie będziesz miał.
– I jego żona Asia – dokończył wesoło Pablo.
Sympatyczna, ciemnowłosa kobieta siedząca obok Maćka skinęła głową i uśmiechnęła się do Lodzi, a potem również do Julki i Szymona.
– To jest Anita, moja koleżanka z pracy – ciągnął Pablo, wskazując elegancką brunetkę uczesaną w wykwintny kok. – Pracują z nami jeszcze Jacek i Piotrek, niestety dzisiaj ich nie będzie, ale nic straconego, poznacie ich przy innej okazji… To Kajtek i Dominika, znamy się ze studiów – tu wskazał na krępego szatyna z wesołym wyrazem twarzy i siedzącą obok niego szczupłą blondynkę. – A zaraz powinien jeszcze dojść Wojtek z żoną, on też jest z mojej branży, studiowaliśmy na jednym kierunku.
– A ja? – przypomniał mu się Majk z na wpół obrażoną miną.
– Ciebie już znają, ośle, gdzie się pchasz? – zaśmiał się Pablo. – Ale niech ci będzie. To jest Majk, największy frajer na świecie i mój kumpel z podstawówki.
– Siedzieliśmy przez całą szkołę w jednej ławce – zaznaczył Majk.
– I bardzo źle na mnie wpływał – oznajmił Pablo. – Sprowadzał mnie na złą drogę, przez niego co chwila lądowaliśmy u dyrektora na dywaniku.
– Przeze mnie! – obruszył się Majk. – Niewiniątko się odezwało! To powiedz, z czyjej inicjatywy tłukliśmy się z chłopakami w krzakach za boiskiem, aż się płot zawalił? I kto wymyślił, żeby zamknąć woźną w magazynku? Twoja mama co tydzień biegała na ochrzan do wychowawczyni, moja tylko raz w miesiącu!
Wszyscy wybuchli śmiechem. Lodzia słuchała tej wzajemnej prezentacji obu przyjaciół z wielkim rozbawieniem, wyobrażając sobie, jakich dwóch piekielnych ancymonów musiało z nich być w czasach podstawówki.
– Łżesz, frajerze, obie biegały tyle samo – sprostował z urazą Pablo. – No, ale mniejsza o to. Teraz wy poznajcie moich młodych przyjaciół. Julia i Szymon… Lea.
– Lodzia – poprawił go z kpiącą miną Majk. – Lea to tylko dla wybrańców i na specjalnych warunkach. Ale słuchajcie, ona serio ma fajne imię. Leokadia!
Wszyscy po kolei podali ręce młodym gościom Pabla, wymieniając powitalne grzeczności. Imię Lodzi wzbudziło życzliwe zainteresowanie i zgodnie zostało uznane za bardzo oryginalne.
– No dobra, Pablo, ale miałeś powiedzieć coś mocnego – domagał się Majk. – Ja tu ciągle czekam jak na szpilkach!
– Ćwicz cierpliwość – poradził mu Pablo. – Co z ciebie za biznesmen, powinieneś być jak pokerzysta, a nie jak kukiełka na sprężynie. No, ale dobrze, zaczynamy… Widzicie tę młodą damę? – wskazał na Lodzię.
– Widzimy – towarzystwo zaśmiało się oczekująco.
Lodzia spojrzała na niego z niepokojem, zastanawiając się, co szatańskiego znowu wymyślił i jak powinna przygotować się do odparcia ataku.
– Wygląda jak anioł, przyznacie? – ciągnął Pablo, patrząc na nią z uśmiechem. – Ale tak naprawdę jest niebezpieczna jak brzytwa.
– O, nie przesadzaj! – zawołał Majk, przyglądając się Lodzi okiem konesera. – Ekstra dziewczyna, na oko warta gry, już tamtym razem to zauważyłem… Ale żeby od razu brzytwa? Chyba że masz na myśli tego ping-ponga? – mrugnął do niego porozumiewawczo.
Pablo pokręcił głową z tajemniczym uśmiechem. Maciek zerknął na Dominikę i Anitę z rozbawioną, znaczącą miną.
– Widzicie, dziewczyny? Pablo w pełnej formie. Wasza teoria się wali.
– Nieprawda – pokręciła głową Dominika, wlewając sobie sok do szklanki. – Nie zaprzeczysz, że ostatnio mu spadły statystyki. Od paru miesięcy żadnych nowych podbojów.
– Ej, no co chcesz, nadrabia już, nadrabia! – zaśmiał się Majk.
– Coś słabo jak na niego – odparła z przekąsem Dominika. – Obroty lecą mu ostro w dół, jeszcze trochę i wyjdzie na nasze, zobaczycie.
– Od tego podbitego oka się zaczęło, nie, Dominisiu? – pokiwała głową Anita. – Chyba wpadł w jakieś kompleksy. Jak przyjdzie Justynka, możemy rozwinąć temat i naszkicować aktualny profil psychologiczny naszego kolegi.
– Nie martwcie się o niego, hetery – uśmiechnął się z pobłażaniem Majk. – Da sobie radę.
– Macie rację, nawet zmienił styl – przyznała Asia, pochylając się konspiracyjnie do Dominiki i Anity. – Zawsze przecież załatwiał takie sprawy na stronie… W tym rzeczywiście musi być jakieś drugie dno!
– Ciągną cię takie brzytwy, co, stary? – zażartował Kajtek, mrugając do Pabla. – Uważaj tylko, żebyś znowu nie zebrał bęcków!
– I sprawdź dokładnie pesel! – dodał ostrzegawczo Majk. – Wiesz chyba, co grozi za uwodzenie nieletnich! Kurator na głowie, a w gorszym razie wylot z zawodu.
– Nie bój się, on nie popełnia takich błędów – zapewnił go wesoło Kajtek. – Zna paragrafy i strzela jak snajper tuż nad poprzeczką!
Zarechotali obaj, spoglądając wymownie na Pabla, który z kamiennym spokojem założył sobie ręce na piersiach i czekał cierpliwie, aż pozwolą mu kontynuować.
Lodzia słuchała tych żartów z obojętnym wyrazem twarzy, ale w duchu całkowicie zmrożona. A zatem z miejsca brano ją za kolejny podbój bandziora, za jego następny planowany punkt do statystyk! Co prawda domyślała się tego od początku i traktowała z przymrużeniem oka, jednak co innego było domyślać się i podejrzewać, a co innego wprost usłyszeć to z ust ludzi, którzy znali go od lat. W istocie trudno było o jaśniejszy opis jego stylu działania… On sam zresztą nawet się z tym nie krył, był pewny siebie, jakby już wygrał tę grę!
Udając, że nie zwraca uwagi na przytyki i aluzje, które zresztą wymierzone były nie tyle w nią, co w Pabla, podniosła głowę, na jej twarz wybiegł delikatny, pobłażliwy uśmiech, a w oczach zalśniły ironiczne iskierki.
– No dobra, dajmy mu już spokój! – zlitował się w końcu Majk. – Pablo, wysłówże się wreszcie, dlaczego ta Lodzia jest taka niebezpieczna?
Pablo uśmiechnął się, kładąc rękę na oparciu krzesła Lodzi.
– Okej, uważajcie, powiem wam. Tylko trzymajcie się mocno! Widzicie przed sobą nie byle kogo, mianowicie znaną wam już ze słyszenia damę, która w listopadzie zamknęła mnie w szafie na szczotki, a w styczniu, tu, w tej knajpie i na waszych oczach, kazała mnie aresztować policji.
– Cooooo?! Żartujesz!!! To była ona?! Nie gadaj!!! – wybuchnęło śmiechem całe towarzystwo, wytrzeszczając zgodnie oczy na Lodzię, która aż podskoczyła z oburzenia.
– Perfidny bandziorze! – zawołała, zrywając się z krzesła. – To miała być zemsta?!
– Jaka znowu zemsta? – zaśmiał się Pablo, ubawiony jej zbulwersowaną miną. – Przysługa, kochanie! No, nie bądź zła… Masz teraz wierny fanklub, sama zobacz, wszyscy będą cię za to podziwiać do końca życia!
Towarzystwo rzeczywiście zaśmiewało się do rozpuku, patrząc na nią z najwyższym uznaniem i sympatią, podczas gdy Julka tłumaczyła coś po cichu zdezorientowanemu Szymonowi. Lodzia opadła z powrotem na krzesło i ochłonąwszy nieco, sama nie wytrzymała i roześmiała się serdecznie na widok Majka, który pokładał się po stole, kwicząc i ocierając łzy ze śmiechu.
– O, ja cię kręcę! – wyksztusił, trzymając się za brzuch. – Nie, nie wierzę… Osioł, frajer kwadratowy… dał się zamknąć w szafie licealistce! W szafie na szczotki!!! Ludzie, ratunku, zdycham… Ale go załatwiłaś, młoda! Chylę czoła, tak wrobić tego starego durnia, to się jeszcze chyba nikomu nie udało… Brzytwa to mało powiedziane!
– A najlepsza była ta policja! – śmiał się Kajtek. – Do końca życia nie zapomnę jego miny! Tak głupio nie wyglądał nawet po egzaminie z karniaka… I to ta mała laleczka tak go urządziła? Nie do wiary! Mówię wam, Wojtek dzisiaj padnie!
– Zuch dziewczyna! – zawołał Maciek, przechylając się przez stół do Lodzi i wyciągając rękę do piątki. Przybiła ją z nim wesoło. – W życiu tak się nie ubawiłem jak przy tym numerze! Pablo ostatnio zapewnia nam tyle rozrywki, że myślą nie nadążamy…
– No i to jest właśnie to drugie dno – mrugnęła do Asi Dominika.
– Po tej bijatyce siedział w domu na zwolnieniu dwa i pół tygodnia i leczył zakazaną gębę, żeby móc się jakoś ludziom pokazać – dodała wyjaśniającym tonem Anita, zwracając się do Lodzi. – A my z chłopakami musieliśmy zachrzaniać za niego…
– O, przepraszam panią! – przerwał jej z urazą Pablo. – Wszystko przecież odrobiłem! Przygotowałem wam takie papiery, że szliście z Jackiem na pewniaka!
– No, zgadza się – przyznała Anita, uśmiechając się do niego ugodowo. – Papiery były w dechę, ale to właśnie ty powinieneś był jeździć na tamte dwie sprawy… Siedziałeś w tym od początku i miałeś najlepiej wykłapaną gębę, Jacek musiał się dopiero wdrażać.
– Daj spokój, Anitko, właśnie powinniście się cieszyć, że miał podbite oko! – zaśmiała się Dominika. – Po takiej traumie wysyłać go przed oblicze Temidy… ja bym nie ryzykowała! Jeszcze by wam wstydu narobił.
– Nie, no, Lodziu, szacun, jak babcię kocham – pokręcił głową Majk, pokazując Lodzi podniesione w górę oba kciuki. – Ale jazda, ludzie, popłakałem się… Ja się kiedyś wykończę przez tego frajera!
Lodzia, choć w pierwszej chwili była szczerze oburzona tą demaskującą jej wybryki prezentacją, śmiała się już teraz razem ze wszystkimi, widząc ich żywiołową i pełną życzliwości reakcję. Nagle znalazła się w centrum uwagi całego towarzystwa, które traktowało ją teraz zupełnie inaczej niż na początku, roztrząsając przez kilkanaście minut wśród kolejnych salw śmiechu historię schowka na szczotki i tego, co działo się dalej. Pablo brał w tym aktywny udział, wykazując przy tym wielką dozę samokrytycyzmu, a Majk z wrażenia zapomniał, że miał iść pilnować imprezy.
– A co tu tak wesoło? – zapytał wysoki, ubrany w golf i casualową marynarkę mężczyzna, który wraz z elegancką kobietą o długich, kasztanowych włosach podszedł do ich stolika.
Lodzia widziała ich pierwszy raz.
– O, cześć wam! – zawołał Pablo, podając mu rękę nad stołem. – Fajnie, że jesteście, siadajcie, musicie kogoś poznać. Tylko cicho! – rzucił ostrzegawczo do reszty rozchichotanego towarzystwa. – Lea, przedstawiam wam mojego kolejnego kolegę z czasów studiów, Wojtka, z żoną Justyną. To jest Szymek… i Julia. A teraz uważaj, gwiazdeczko, to ważne – zwrócił się z szelmowskim błyskiem w oku do Lodzi. – Wojtek jest prokuratorem i prowadzi sprawę zabójstwa na ulicy Wertera z dnia czwartego listopada ubiegłego roku.
Towarzystwo gruchnęło śmiechem. Zaskoczona Lodzia oniemiała, patrząc na Wojtka szeroko otwartymi oczami. W głowie zabrzmiały jej natychmiast słowa komisarza Leśniewskiego, które tak ją wtedy dobiły… Prokurator prowadzący sprawę poręczył za bandziora osobiście! Na kilka sekund jej policzki oblał purpurowy rumieniec.
– No i co z tego? – zdziwił się Wojtek, podstawiając uprzejmie krzesło swojej żonie i siadając obok. – Już to powoli kończymy… Przyznaj się, postrzeleńcu, znowu się w coś wpakowałeś?
– Nie, mój drogi! – zaśmiał się z satysfakcją Pablo. – Tym razem mam dla ciebie coś znacznie lepszego. Nie zgadniesz! Tutaj widzisz we własnej osobie słynną panią Leokadię, która zeznawała przeciwko bandziorowi i napuściła na mnie twojego gliniarza!
Wojtek spojrzał na Lodzię z nagłym zainteresowaniem.
– Niemożliwe! – roześmiał się. – Naprawdę, pani Leokadia?
Lodzia, która w pierwszej chwili omal nie zapadła się pod ziemię ze wstydu, pokiwała głową twierdząco, nie mogąc mimo wszystko powstrzymać się od śmiechu wśród zaraźliwego rechotu reszty towarzystwa. Urzeczony Wojtek wyciągnął do niej rękę.
– Ale numer! – powiedział, ściskając serdecznie jej dłoń. – Pani Leokadia. Bardzo mi miło. Czytałem pani zeznania, jeszcze nigdy się tak nie ubawiłem! Komisarz Leśniewski opowiedział mi o pani…
– Jesteśmy na ty – wtrącił Pablo. – Zdrobniale Lodzia.
– Jasne, okej – kiwnął do niego głową Wojtek i znów zwrócił się do Lodzi. – Więc Leśniewski opowiedział mi o tobie, oni też mieli z tej sprawy niezły ubaw. Historia bandziora zamkniętego w schowku na szczotki to u nas anegdota roku!
– Wyobrażam sobie – odparła z westchnieniem Lodzia. – Pewnie cała policja się ze mnie śmieje, ja już to widziałam po ich minach na komendzie…
– Jednak nie sądziłem, że nasz świadek utrzymuje kontakt z bandziorem! – zaśmiał się Wojtek, spoglądając z uznaniem na rozpromienionego Pabla. – Takiej puenty Leśniewski by się nie spodziewał, muszę mu to powiedzieć!
– A cała afera przez to, że Pablo na początku do niczego nam się nie przyznał – podkreśliła Dominika. – Gdyby nam od razu opowiedział, w jakich okolicznościach podbili mu oko i jakie miał w związku z tym przygody, to Wojtek by wiedział wcześniej… i policja też.
– Chciał to przed nami ukryć – pokiwała głową Justyna, która podobnie jak jej mąż patrzyła na Lodzię z pełnym sympatii zainteresowaniem. – A takie występki i tak zawsze wyjdą na jaw. Nasz kolega jak zwykle przekombinował.
– No, wstydził się przecież! – zawołał Majk. – Tak frajersko dostać w zęby od gówniarzy i jeszcze dać się zamknąć w szafie nastolatce! Ładnie się zabawiał po godzinach pracy!
Pablo uśmiechnął się tylko.
– Wojtek, ale weź nam to opowiedz – poprosił Kajtek. – Nie było was, jak Pablo w końcu to z siebie wydusił, a przecież z twojej strony to też musiały być mega jaja!
– Pewnie, że były! – zaśmiał się Wojtek, sięgając po szklankę i nalewając sobie piwa. – Policja dzwoni do mnie w nocy jak na alarm. Panie prokuratorze, zatrzymaliśmy tego bandziora ze schowka na szczotki…
– Litości! – jęknął Majk, łapiąc się za brzuch. – Ja już dzisiaj więcej nie wytrzymam!
– No to mówię, dobrze, potraktujcie go standardowo, przesłuchajcie, sprawdźcie, co trzeba, mnie tam nie musi być – ciągnął Wojtek. – Wiedziałem, że nam to kompletnie do puzzli nie pasuje, ale przecież sprawdzić trzeba. Potem sobie jednak myślę, a pojadę, co mi szkodzi, obejrzę sobie przynajmniej ten eksponat… bo już jaja były na całego z zeznaniami legendarnej pani Leokadii. Leśniewski służbowo traktował to poważnie, ale ubaw w zespole już mieliśmy z tego bandziora po pachy. W końcu pojechałem, z samej ciekawości… No i jak myślicie? Wchodzę i kogo widzę?
Śmiech towarzystwa przypominał już w tej chwili kwik zarzynanych prosiąt, wszyscy trzymali się za przepony i ocierali łzy na myśl o minie prokuratora przy spotkaniu z aresztowanym bandziorem. Zwracali przy tym uwagę połowy sali, budząc uśmiechy i komentarze.
– No co, byłem twardy! – zawołał Pablo. – Poradziłbym sobie bez ciebie, negocjowałem właśnie jednoosobową, klimatyzowaną celę z Internetem i bardzo dobrze mi szło!
– Myślałem, że trupem padnę! – śmiał się Wojtek. – Siedzi sobie cwaniak z tymi policjantami i składa zeznania, zadowolony jak na jakimś pikniku, kawę przy tym żłopie… Mówię mu, no ładnie, pan bandzior ze schowka na szczotki, skąd my się znamy, proszę pana? No i co miałem zrobić? Kazałem wypuścić wariata, jeszcze go tam potem ze dwa dni sprawdzali…
– U nas w kancelarii też byli – przyznała Anita. – Pierwszy raz w karierze mieliśmy nalot policji, już się bałam, czy to nie CBA po Piotrka, bo pewnie coś namieszał w papierach, a to tylko gliny sprawdzać Pabla. Dobrze, że byli w cywilu, bo byśmy stracili połowę klientów.
– Nie przesadzaj, jeszcze byście mieli darmową reklamę – zapewnił ją Maciek. – Ci gliniarze mieli pewnie niezłe miny, jak prześwietlali Pabla, co?
– Lepsze musieli mieć, jak Wojtek od razu za niego poręczył – pokiwał głową Kajtek. – Ale odlot! Majk, dawaj jakieś piwo, trzeba się czegoś napić, od tego śmiechu już mi w gardle zaschło!
– A właśnie! – Majk zerwał się od stolika. – Zaraz wam przyślę Basię, a ja muszę wreszcie zajrzeć do Antka. Ale wrócę tu jeszcze do was! Pablo, numer sezonu, serio, ja na dzisiaj już mam dość, przepona mi siadła…
***
„Sympatyczni ludzie” – myślała Lodzia, zerkając po rozgadanym towarzystwie. – „I Majk, i ten prokurator… tamci dwaj i te kobiety też. Gangster rozwalił ich dzisiaj na łopatki tym, że mnie tu ściągnął, intryga się udała, ledwo żyją ze śmiechu. Tylko jak ja się teraz z tego wyplączę? Te niezapominajki nie są przecież bezinteresownym podarunkiem…”
Wesoła rozmowa przy stole toczyła się od półtorej godziny, Majk dopilnował uruchomienia dyskoteki i zostawił ją pod pieczą swojego asystenta, sam zaś wrócił do gości i z powrotem usiadł na swoim krześle obok Szymona i Julki.
– Dziewczyny nie piją, ani jedna? – zdziwił się. – A co to za zwyczaje, drogie panie? Te dwie młode damy z liceum to jeszcze nic dziwnego, wyrobią się później, ale wy?
Dominika wzruszyła ramionami, sięgając po butelkę z wodą.
– A jak myślisz, kolego, kto po imprezie odwiezie do domu pijane zwłoki naszych mężów?
Panowie oburzyli się natychmiast.
– Jakie zwłoki! – zawołał Kajtek. – Ja mogę wypić hektolitr i przejść po linie z zamkniętymi oczami! Poza tym pijemy po dwa albo trzy i tyle. Widziałaś, żeby ktoś się upił taką ilością?
– Ale po trzech za kółko już nie wsiądziesz, chojraku – zauważyła pobłażliwym tonem Justyna. – Daleko byś nie zajechał… Poza tym przy policyjnej kontroli natychmiast tracisz prawko.
– Widzisz, Majk, jak dobrze mieć niepijącą małżonkę? – powiedział Wojtek, dolewając sobie piwa. – Nie musimy się ograniczać, wracamy wygodnie własnym samochodem… Pomyślelibyście o tym obaj z Pablem.
– E, daj spokój! – machnął lekceważąco ręką Majk. – Ja jeszcze za młody na to jestem.
– Jasne, za młody! – parsknęła kpiąco Justyna.
– Poza tym zauważ, że ja nie muszę nigdzie jechać – dodał Majk, odgarniając sobie nonszalanckim gestem włosy do tyłu. – Mogę się zawsze przespać na zapleczu, a do domu mam blisko, w podbramkowych sytuacjach daję radę perpedesem.
– Fakt, Pablowi bardziej by się przydała taka funkcjonalność – przyznała Dominika. – Pamiętacie, jak kiedyś po imprezie niewyraźnie wybełkotał adres w taksówce i gość wywiózł go na drugi koniec miasta?
Towarzystwo roześmiało się.
– I dopiero jak zapłacił i wysiadł, skapnął się, że coś jest nie tak – dopowiedział Maciek.
– Nawet nie od razu – sprostował wesoło Pablo. – Najpierw z dziesięć minut szukałem mojego bloku i nie mogłem się nadziwić, że go nigdzie nie ma…
– Frajer! – prychnął śmiechem Majk.
– I widzisz? – pokiwała głową Justyna. – Jakbyś miał prywatnego kierowcę, to po imprezie miałbyś nie tylko podwózkę, ale i darmowe holowanie z samochodu prosto do łóżka. My to nieraz praktykujemy z dziewczynami – dodała, zerkając znacząco na Wojtka, który uśmiechnął się do niej niewinnie. – Zamiast wydawać kasę na taryfy, powinieneś poszukać zmotoryzowanej żony albo zainwestować w jej kurs na prawo jazdy.
– Nie podpuszczaj go, hetero! – zaśmiał się Majk. – Bo jeszcze biedak weźmie to na poważnie i będziesz go miała na sumieniu!
– Przekonałaś mnie – powiedział Pablo do Justyny. – Zapamiętam twoją radę i kurs na prawko zafunduję jej od razu na wjazd.
– A do tego zadbaj o jakieś szkolenie w zakresie reanimacji zwłok – poradziła mu Dominika, patrząc złośliwie na Kajtka. – To też się co do zasady przydaje po imprezach.
– O to się nie boję – uśmiechnął się Pablo, puszczając szelmowskie oko do Lodzi. – Zresztą jeden kurs więcej w ramach edukacji przedmałżeńskiej to chyba nie problem…
Spojrzała na niego z politowaniem i wzruszyła ramionami.
– Kurs reanimacji, bardzo śmieszne! – zawołał Kajtek. – Ja ci dam lepszą radę, Pablo! Zainwestuj trochę tych swoich dywidend giełdowych i od razu kup swojej przyszłej drugi samochód, jeśli chcesz, żeby twój ocalał po takich podwózkach. Ja ostatnio po manewrach w wykonaniu mojej żony spędziłem pół dnia u lakiernika!
Wszyscy roześmiali się gromko w sposób wskazujący, że temat lakiernika był im od dawna dobrze znany.
– O, ty draniu jeden! – wykrzyknęła oburzona Dominika. – Miałeś cicho siedzieć, była umowa czy nie?! Doigrałeś się! Dzisiaj wracasz na piechotę!
– No, kochanie, nie rób mi tego – śmiał się Kajtek, obejmując ją ramieniem. – Chcesz mnie jutro szukać w jakimś rowie? Zimno jest, zamarznę na bank. Wojtek, powiedz mojej małżonce, że będzie odpowiadać za umyślne spowodowanie śmierci, mamy na to świadków.
– Jakich świadków, misiu? – uśmiechnęła się pobłażliwie Justyna. – Nietrzeźwi świadkowie nie są wiarygodni, zapomniałeś o tym? My, kobiety niepijące, trzymamy ze sobą sztamę, nie, dziewczyny? Nie zaświadczymy przeciwko Dominice. A tym twoim zapitym kumplom spod ciemnej gwiazdy i tak nikt nie uwierzy.
– Widzisz, Kajtek? – pokiwał filozoficznie głową Wojtek. – Poddaj się od razu i wracaj grzecznie pod pantofel. One robią z nami, co chcą. Już jednego przez kobietę musiałem wyciągać z pudła, nie chcę jutro po ciebie jeździć do kostnicy.
– E tam, ona mu tego nie zrobi! – zawołał Maciek. – Prawda, Dominika? Nasze dziewczyny mogą sobie trzymać sztamę, ale i tak mają jedną wielką słabość, której nie przeskoczą!
– O, doprawdy? – zaciekawiła się Asia. – Niby jaką?
– Taką, że nas kochacie! – rozłożył ręce Maciek. – No, zaprzeczcie, drogie panie! Nas się nie da nie kochać. Chociaż przyznam, że was też!
Wszyscy roześmiali się, Kajtek ucałował czule Dominikę na znak pojednania i wśród oklasków polały się kolejne strumienie piwa. Nagle siedząca obok Pabla Lodzia poczuła, że jej podpięty wsuwkami niski kok niebezpiecznie się obluzowuje. Sięgnęła rękami, żeby go poprawić, lecz nim zdążyła cokolwiek zrobić, kaskada jej jasnych, lśniących włosów rozwinęła się i opadła w dół aż do podłogi, okrywając jej ramiona i plecy jak złocisty płaszcz.
– Szlag! – szepnęła z poirytowaniem, próbując je jakoś zgarnąć.
Rozległy się okrzyki zdumienia.
– Dziewczyno, ależ ty masz włosy! – zawołała z podziwem Justyna.
– Jak Roszpunka! – dodała Asia. – Niesamowite!
– Ile się hoduje coś takiego? – zainteresował się Kajtek. – Przecież to ma z półtora metra!
Pablo, który na uwagę Justyny odwrócił się natychmiast w stronę Lodzi, zastygł w zdumieniu i patrzył na zjawisko roziskrzonymi oczami.
– Lodźka ma śliczne włosy, ale nigdy ich nie rozpuszcza – oznajmiła Julka, spoglądając wymownie przez stół na przyjaciółkę. – Ciągle tylko te warkocze i warkocze…
– I sama widzisz, że jak nie zrobię warkocza, to mi się wszystko rozsypuje – westchnęła Lodzia, grzebiąc w torebce, skąd wyciągnęła szczotkę do włosów. – Zaraz go sobie zaplotę, tylko chodź tu i pomóż mi to rozczesać, będzie szybciej.
Julka posłusznie podniosła się z krzesła, ale jednocześnie ze swojego miejsca zerwał się Pablo.
– Siadaj z powrotem! – zawołał rozkazująco do Julki. – Ja będę czesał Roszpunkę!
I pochylił się, żeby wziąć szczotkę z rąk zaskoczonej dziewczyny. Towarzystwo wybuchło śmiechem. Lodzia uśmiechnęła się bezradnie do Julki.
– Bardzo proszę, tym razem nasz kolega Pablo odkrywa w sobie talent fryzjerski – stwierdził z uznaniem Wojtek, lejąc sobie znowu piwo do kufla. – To nowa odsłona jego nieograniczonych możliwości, tego jeszcze nie było.
– Muszę być przewidujący – odparł spokojnie Pablo, delikatnym ruchem dłoni zgarniając włosy Lodzi i przerzucając je z obu stron za tylne oparcie krzesła. – Jak wypadnę z zawodu za te naloty twoich glin, to będę miał przynajmniej jakiś fach w zapasie.
– Dobra, dobra! – pogroził mu wesoło palcem Kajtek. – Ty nam tu nie zamydlaj oczu! Roszpunkę będzie czesał… widzieliście cwaniaka?
– Wojtek, powiedz temu glinie, co go przypudłował, że sprawa nadal jest rozwojowa – zaśmiał się Maciek. – A finał jest do przewidzenia!
– No, nie wiem, Maciuś – uśmiechnęła się do niego Justyna. – Finału nigdy nie przewidzisz, a Pablo ostatnio zaskakuje na każdym kroku. Na moje oko psychologa nasz kolega przechodzi głęboki kryzys tożsamości…
– Bo przeżył wstrząs psychiczny, jak raz dostał porządnie po gębie – wyjaśniła jej Anita.
– Pablo ostatnio ma dziwny pociąg do szczotek – zauważyła żartobliwie Asia. – Chyba trochę za długo posiedział w tym schowku, bo teraz mu się śnią po nocach i nie może się oprzeć, jak tylko widzi jakąś na horyzoncie!
– Taki fetysz – podchwycił Maciek. – Trzeba przyznać, że oryginalny!
– Co się czepiacie? – zaśmiał się Majk. – Frajer nam się rozkręca, a już ostatnio zacząłem się o niego martwić. Jednak forma mu wraca!
– Patrzcie, jaki rozanielony! – zawołał rozbawiony Kajtek.
– Bo przecież czesze anielskie włosy – uśmiechnęła się Dominika.
– Jeszcze go nauczcie splatać warkocz, niech się wprawia we fryzjerce, skoro już zaczął!
Pablo, uśmiechając się tylko na te docinki, czesał piękne włosy dziewczyny, których bujna, falista kaskada spływała aż na podłogę. Lodzia siedziała nieruchomo i w milczeniu delektowała się delikatnym dotykiem jego dłoni, w które zbierał kolejne pasma.
– Racja, Pablo, zapleć jej ten warkocz! – zawołała Justyna. – Czekaj, ja ci pokażę, jak to się robi… Lodziu, można?
– Oczywiście – uśmiechnęła się grzecznie dziewczyna.
Justyna wstała z krzesła i podeszła do Pabla.
– Rozczesałeś? No to patrz. Zbierasz wszystko, dzielisz tak… na trzy… i przeplatasz… raz, dwa, trzy… raz, dwa, trzy… Widzisz? O tak. Raz… dwa… i trzy. No, trzymaj to i spróbuj sam.
– Prosta sprawa – ucieszył się Pablo, przejmując splot z rąk Justyny i próbując naśladować jej ruchy. – Jak już się zacznie, to samo idzie… Tylko trzeba uważać na te włosy z boku, bo się plączą.
– Bo są bardzo długie, jak u prawdziwej syrenki – uśmiechnęła się Justyna. – No, dobrze… Przerzucaj ostrożnie za każdym razem i wyrównuj… O, właśnie tak. Nieźle ci idzie!
Zachwycony Pablo plótł ostrożnie warkocz, podczas gdy reszta żartowała dalej.
– Nie, no, nie wierzę! – zaśmiewał się Majk, wyciągając telefon z kieszeni. – Ja mu muszę zrobić zdjęcie! Pablo plecie warkocz, to jest niebywałe… Uśmiech, panie bandzior! Wyślę to na konkurs na fryzjera roku, nagroda murowana!
– Ale przyznasz, że się nieźle wkręcił! – pokiwała głową Dominika. – Patrzcie, jak mu idzie, uplótł już z pół metra!
Stojąca ciągle obok Pabla i monitorująca jego poczynania Justyna kiwała głową z uśmiechem, pokazując pozostałym podniesiony w górę kciuk.
– Cholera, ale jaja! – śmiał się Wojtek. – Przyznacie, że nasz bandzior ostatnio wymiata!
– No co, uczy się chłopak. Trzeba dbać o swój rozwój osobisty, wszelkie umiejętności przydają się w życiu.
– Ale te włosy rzeczywiście niesamowite… Pierwszy raz w życiu widzę coś takiego.
– Współczesna Roszpunka. Nie mieszka w wieży, za to nieproszonych gości zamyka w schowku na szczotki…
– Ej, przecież zwiewał od niej oknem po ścianie, to trochę jak z wieży!
– Racja. Na górę byłoby trudniej, ale też dałby radę.
– Pewnie, że by dał, frunąłby jak na skrzydłach albo wspinałby się po ścianie jak Spiderman!
– Nie podpowiadajcie mu – ostrzegła Anita. – Jeszcze zleci z tej ściany i znów sobie gębę rozwali!
– Co chcesz, straty muszą być. Liczy się efekt końcowy!
– Ale fotka pierwsza klasa! – zachwycał się Majk, oglądając zdjęcie na wyświetlaczu swojego telefonu. – Zachowam ją sobie w archiwum na pamiątkę… i jako hak, bo jak frajer mi podpadnie, będę miał co wysłać do chłopaka Lodzi!
– Chłopaka Lodzi? – zdziwił się Kajtek. – Ej, no co ty, stary! – zawołał do Pabla. – Tego się po tobie nie spodziewałem… Wykradasz jabłka z cudzego sadu?
– Kradzież mnie nie interesuje – odparł spokojnie Pablo, nie przerywając coraz sprawniejszego plecenia warkocza. – Wolę przejąć sad na własność.
Panowie prychnęli śmiechem, zgodnym gestem podnosząc w górę kciuki. Justyna, Dominika i Anita wymieniły znaczące spojrzenia i zerknęły dyskretnie na Lodzię, która na te słowa wydęła tylko z politowaniem wargi.
– Frajer lubi adrenalinę – zaśmiał się Majk, mrugając do Kajtka. – Zmienia styl na stare lata i podnosi sobie poprzeczkę. Różne rzeczy już robił, ale jeszcze nigdy nie pchał się na trzeciego, więc historia podbitego oka może się niebawem powtórzyć!
– Matko! – jęknęła ze zgrozą Anita. – Tylko nie to… Pablo, ty się weź opanuj, człowieku! Nawet nie próbuj drugi raz nam tego robić! A przynajmniej poczekaj z tym do urlopu…
– Spokojna głowa – uśmiechnął się do niej Pablo i pochylił się do Lodzi. – Skończyłem, gwiazdeczko, masz coś do związania?
– Daj, już sama zwiążę – powiedziała, przejmując końcówkę warkocza z jego ręki i oglądając go z uznaniem. – Świetnie zaplotłeś, dziękuję.
Usiadł z powrotem na krześle, przyglądając się z fascynacją, jak wdzięcznymi ruchami zwija długi warkocz w kok na karku i podpina go wsuwkami. Towarzystwo popatrzyło po sobie z porozumiewawczymi uśmiechami, Majk i Kajtek wymienili komiczne grymasy.
– No, kochani! – zarządziła Dominika, odstawiając swoją szklankę na stół. – Koniec nasiadówy, idziemy zatańczyć! Trzeba się trochę rozruszać, studenteria tam już szaleje, tylko my siedzimy tu jak jakieś stare flaki!
***
Zawirowali w tańcu na przepełnionym parkiecie, kolorowe światełka migały im po twarzach, rozświetlały błyskami ciemne oczy Pabla. Lodzia bez trudu rozpoznała scenę ze swego styczniowego snu… scenę tańca z wyższym od niej o głowę, nieznajomym mężczyzną. Wtedy nie mogła na niego spojrzeć w męczącej, sennej niemocy, dziś jednak miała pewność, że to był on – zrozumiała to już zresztą dużo wcześniej, na studniówce. I oto znów tańczyła w jego objęciach, z włosami splecionymi jego rękami… znów czuła tamto zdumienie, że bandzior jest przy niej tak blisko, że znów może czuć aurę jego elektryzującej obecności… Choć robiła wszystko, by ukrywać swoje uczucia, w głębi duszy była bezgranicznie szczęśliwa, że przyszła dziś do Anabelli, gdzieś w podświadomości szemrała jej myśl, że bez względu na to, co będzie dalej, tych niezapomnianych chwil nikt jej już nie odbierze…
– Masz cudowne włosy, Lea – powiedział z podziwem Pablo, kiedy tańczyli przy jakimś spokojniejszym kawałku. – Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego.
– Chciałam je kiedyś obciąć – uśmiechnęła się Lodzia. – Ale mama mi nie pozwoliła.
– I miała rację – odparł z przekonaniem. – Dotknąć nożyczkami coś tak pięknego byłoby zbrodnią przeciwko ludzkości. Nie wyobrażam sobie takiego barbarzyństwa.
– A jednak w praktyce takie długie włosy wcale nie są wygodne – odparła z przekorą. – Ich pielęgnacja zajmuje sporo czasu i wysiłku… Kiedyś pewnie i tak je obetnę.
– Mama ci pozwoli? – zapytał z niedowierzaniem.
– Nie będę jej pytać o zdanie! – obruszyła się Lodzia. – To prawda, że kiedyś musiałam słuchać się jej we wszystkim, ale teraz już jestem pełnoletnia i sama podejmuję takie decyzje!
– W takim razie mąż ci nie pozwoli – oznajmił Pablo z zawadiackim błyskiem w oku. – Wprawdzie wiem, że ma być uległym pantoflarzem, ale przecież będziesz musiała chociaż trochę liczyć się z jego zdaniem.
– Niby dlaczego mój mąż miałby mi zabraniać obciąć włosy? – spojrzała na niego z pobłażaniem. – Co to go może obchodzić?
– Jak to co, gwiazdeczko? – odparł, zniżając głos. – A może chciałby co wieczór czesać swoją syrenkę? Nie możesz być taka samolubna… Powinnaś zadbać o faceta i podarować mu czasami taką drobną chwilę przyjemności.
– Myślę, że to by mu się bardzo szybko znudziło – zauważyła z przekąsem. – Moja babcia twierdzi, że mężczyźni są gatunkiem bardzo niestałym, a jedynym sposobem, żeby jakoś sobie z nimi poradzić, jest trzymanie ich twardo pod pantoflem.
Pablo roześmiał się serdecznie.
– Twoja babcia ma bardzo ciekawe poglądy – pokiwał głową z uznaniem. – Nie powiem, że nie doceniam. Jej koncepcja jest może zbyt uproszczona, ale trudno odmówić jej pewnej racji… Pod warunkiem, że odpowiednio zdefiniuje się kluczowe pojęcia.
– A jakie są kluczowe pojęcia? – zainteresowała się Lodzia.
– Przede wszystkim pojęcie… hmm… męskiej niestałości – odparł, poważniejąc. – Babcia wie, co mówi, ale ja bym to mimo wszystko nazwał inaczej…
Muzyka umilkła, zatrzymali się na środku parkietu. Jakieś dwie mocno umalowane dziewczyny, które od jakiegoś czasu krążyły wokół tańczących, zaczepiając różnych znajomych, podeszły teraz bliżej i uśmiechnęły się do Pabla.
– Cześć, Pablo! – zagadnęła jedna z nich, rzucając mu spod oka zalotne spojrzenie. – Pozdrowienia dla naszego nadwornego przystojniaka!
Pablo skłonił uprzejmie głowę na znak pozdrowienia, ale nie odpowiedział. Obie dziewczyny roześmiały się, wyraźnie rozbawione tą powściągliwą reakcją, zerknęły z wymownym uśmiechem na Lodzię i poszły dalej, żartując między sobą. Lodzia spoważniała, ów drobny incydent sprawił bowiem, że w sercu poczuła lekkie ukłucie i przez chwilę zrobiło jej się jakoś tak… nieprzyjemnie. Szybko jednak skomponowała twarz i uśmiechnęła się beztrosko.
– Jak byś to nazwał, bandziorku? – podjęła przerwany wątek.
Pablo przyglądał jej się przez moment, jakby sam się nad czymś zastanawiał.
– Nazwałbym to… poszukiwaniem – powiedział powoli, z namysłem. – Może brzmi to cynicznie, zdaję sobie z tego sprawę… ale taka jest prawda. To jest etap, przez który mężczyzna musi przejść i świadomie go zakończyć, żeby nie był potrzebny ten, powiedzmy… środek dyscyplinujący, który twoja babcia nazywa tak uroczo trzymaniem pod pantoflem.
„Poszukiwanie!” – pomyślała kpiąco Lodzia. – „Ach, doprawdy, jak ty to pięknie nazywasz! Filozof się znalazł… Nadworny przystojniak z filozoficzną duszą i statystykami poszukiwań!”
– To bardzo ciekawa koncepcja – przyznała, rzucając mu ironiczne spojrzenie.
Popatrzył na nią z uwagą i jakieś łagodne światło zapaliło się w jego oczach.
– Tak po prostu jest, kochanie – ciągnął poważnym tonem. – Poszukiwanie oczywiście może zakończyć się bardzo szybko, niektórzy mają to szczęście. Inni muszą niestety czekać dłużej, a jeszcze inni nie doczekają się nigdy. Jednak kiedy komuś to się uda – zniżył nagle głos – kiedy może powiedzieć jak Archimedes… eureka, znalazłem!… z taką całkowitą, niepodważalną pewnością… wtedy nie trzeba środków zaradczych ani dyscypliny z zewnątrz.
– I wszyscy żyją długo i szczęśliwie – dokończyła Lodzia tym samym kpiącym tonem. – Ależ ty masz terminologię, Pablo! Jestem pod wrażeniem. Ciekawe, ile razy już byłeś tym Archimedesem? Bo przecież co to za problem powiedzieć co jakiś czas… tak na przykład ze dwa razy w tygodniu… eureka! A potem można sobie poszukiwać dalej…
Pablo drgnął lekko i przez chwilę przyglądał jej się tym samym chmurnym wzrokiem, jaki już kilka razy widziała u niego na studniówce, gdy była mowa o Karolu. Ale trwało to tylko kilka sekund. Powoli jego twarz zaczęła się rozpogadzać, a oczy coraz bardziej się rozjaśniały, znów nabierały światła.
– Mylisz pojęcia, gwiazdeczko – powiedział w końcu ciepłym, żartobliwym głosem. – Ale muszę po raz kolejny przyznać, że twarda z ciebie sztuka i materiał na świetną polonistkę. Tak czy inaczej kiedyś wszystko sobie wyjaśnimy… zobaczysz.
Odwróciła wzrok, uznając, że lepiej nie ciągnąć już tego śliskiego tematu.
– Muzyka wraca – uśmiechnął się swobodnie Pablo. – Straszny ścisk na tym parkiecie, ale może jeszcze zatańczymy, co, kociaku?
– Chętnie, bandziorku – odparła tym samym tonem. – To nam wychodzi zdecydowanie najlepiej!
***
– Niezłe jaja były z tym prokuratorem, nie, Lodźka? – zaśmiała się Julka, susząc ręce pod suszarką. – Wyobrażasz sobie ich miny, kiedy się spotkali w areszcie?
Po tym, jak muzyka ucichła na dłużej i towarzystwo wróciło do stolika, wyszły obie z Lodzią do łazienki, gdzie mogły spokojnie wymienić kilka uwag.
– Daj spokój! – parsknęła śmiechem Lodzia. – Namieszałam tak, że policjanci z całego miasta się ze mnie śmieją! Właśnie gadałam chwilę z Wojtkiem o tym zabójstwie na Wertera, mówi, że już to prawie wyjaśnili, niedługo mają kończyć śledztwo. Jak sobie pomyślę, ile mnie to nerwów kosztowało…
– Pablo ma cały wachlarz ciekawych znajomości – pokiwała głową Julka. – Pamiętasz, jak gadał z naszym Bufonem na studniówce? Jak ze starym kumplem… I zobacz, skoro on pracuje tu gdzieś na górze, to przecież nic dziwnego, że tak często go spotykałaś w okolicy.
– Już dawno na to wpadłam, Jula – uśmiechnęła się Lodzia. – Sama widzisz, że to nie było żadne fatum, tylko prosty rachunek prawdopodobieństwa.
Wróciły na salę. Pablo stał teraz nieco z boku w towarzystwie Wojtka i Szymona, Kajtek gawędził po cichu z Maćkiem, natomiast wszystkie kobiety pochylały się stłoczone przy stoliku nad kartą z menu, którą pokazywał im Majk.
– O, zwłaszcza to ci polecam! – mówił właśnie Majk do Justyny. – Nasza pani Wiesia robi takie zrazy, że gały wychodzą. Jest nawet paru stałych klientów, którzy przychodzą do nas tylko na to.
– No, ale czekaj, a masz do tego jakieś sałatki? – zapytała Justyna.
– Tu sobie przejrzyj, na drugiej stronie. Do wyboru, do koloru.
– Będziecie coś jeść? – zdziwiła się Lodzia, siadając na swoim krześle.
– Nie, Lodziu, teraz nie – odparła Dominika. – Sprawdzamy tylko, co Majk ma w karcie, bo Justysia planuje zrobić tu Wojtkowi urodziny.
– Aha – pokiwała głową Justyna. – Majk, pokaż jeszcze, jakie masz ciasta. Szarlotka, tiramisu… wuzetka… słaby wybór, powiem ci. Samych rodzajów piwa masz pięć razy więcej.
– A ty myślisz, że co to jest, ciastkarnia? – obruszył się Majk. – Co za naród, te kobiety, kapryszą jak księżniczki! Mogę ci sprowadzić z zaprzyjaźnionej cukierni, co tylko chcesz, bylebyś powiedziała odpowiednio wcześniej!
– Spokojnie, Majk, nie burz się – zaśmiała się Asia. – Wszyscy wiemy, że jak porządna impreza, to tylko u ciebie! Ale sam rozumiesz, Justynka musi mieć pewność, że teściowa będzie zadowolona…
– I widzisz? – zatriumfował Majk. – To jest kolejny powód, dla którego wolę żyć sobie spokojnie w wolnym stanie! Wy mnie ciągle tylko swatacie, dziewczyny, jakieś matrymonialne pułapki na mnie zastawiacie, a żadna ani piśnie o ciemnych stronach tego przedsięwzięcia. Powiedzcie mi, bardzo proszę, po co komu teściowa?
– To jest niepożądany produkt uboczny – przyznała Asia. – Ale da się z tym żyć.
– Plusy i tak przeważają nad minusami – zapewniła go Dominika. – Dałbyś sobie radę.
– Pewnie, że bym dał! – zaśmiał się lekceważąco Majk. – Teściowa jadłaby mi z ręki! Tylko wytłumacz mi logicznie, po co mi to?
– Szkoda zachodu, Dominisiu – uśmiechnęła się Anita. – Nic do niego nie dotrze, on nie poczuł jeszcze tego bluesa… Zaczekaj, Majk, aż ci jakaś niewiasta porządnie zawróci w głowie, inaczej będziesz śpiewał!
– Nie bój się, jestem na to wyjątkowo odporny – zapewnił ją Majk. – Bardziej, niż myślicie.
– Jak dalej będziesz taki odporny, to niedługo wypadniesz z gry – zauważyła Dominika.
– Nie przesadzasz trochę, skarbie? – Majk spojrzał na nią z pobłażaniem. – Ja do osiemdziesiątki nie wypadnę z gry, mnie wszystkie dziewczyny kochają! I naprawdę nie rozumiem, po co miałbym dobrowolnie zakładać sobie kajdany…
– Czekaj, przypomnę ci to kiedyś, pajacu! – zaśmiała się Justyna, zamykając kartę z menu i wymierzając ją w stronę Majka. – Nagrajcie go na dyktafon, będziemy miały na niego haka w swoim czasie!
– Nie boję się takich haków – wzruszył ramionami Majk. – Najpierw sam bym musiał jakiś łyknąć… a to mi nie grozi, zapewniam cię. Poza tym mówiłem, że jestem jeszcze za młody.
– Widziałyście młodzieniaszka? – zakpiła Dominika. – Ty lepiej zbieraj oszczędności, cwaniaku. Jeszcze trochę i ta zabójcza czupryna ci posiwieje, wyłysiejesz jak kolano, a wtedy żadna na ciebie nawet nie spojrzy, jeśli nie będziesz przy kasie.
– Nie martw się, są takie, co bardzo lubią łysych – odparował jej Majk. – A mnie nie interesują kobiety, które lecą na kasę… I co żeście się tak wszystkie uparły na mnie? Na Pabla wsiądźcie, będzie sprawiedliwiej, on jest miesiąc starszy ode mnie!
– Wy obaj jesteście siebie warci – pokiwała głową Justyna. – Ale Pablo zaczyna przynajmniej rokować, a z tobą same kłopoty.
– Co ja? – zagadnął Pablo, który podszedł właśnie do nich z Wojtkiem i Szymonem.
– A nic, to tylko te hetery znowu atakują – wyjaśnił mu wesoło Majk, wskazując na swoje rozmówczynie. – Obsiadły mnie jak sępy i dziobią jak zwykle, więc zaproponowałem, żeby dla równowagi pojeździły sobie teraz trochę po tobie.
Pablo uśmiechnął się tylko, siadając na swoim miejscu koło Lodzi.
– Przypominam ci, Majk, że sam zacząłeś – zauważyła uprzejmie Dominika.
– No tak, bo to wszystko przez tę cholerną teściową! – przyznał Majk. – I wy się dziwicie, że nie chcę jej mieć!
Wszyscy roześmiali się.
– To co, panowie, kto chce jeszcze browara? – zmienił temat Majk, podnosząc się z krzesła. – Idę po dostawę, zajrzę tam do Antka przy okazji. Pablo, pijesz?
– Nie, dzięki.
– A wy?
– Dla mnie jeszcze jedno, ostatnie – zgłosił się Wojtek, siadając na krześle obok Justyny, która spojrzała na niego spod oka.
– Nie przesadzasz trochę, kochanie? – zapytała.
– Raz się żyje, Justyś – odparł z uśmiechem, schylając się do niej, obejmując ją ramieniem i całując czule we włosy. – Zwłaszcza że mam anioła stróża, który zgadza się zwieźć moje pijane zwłoki samochodem, a do tego odholować mnie do łóżka… Chyba nie wyrzucisz mnie do rowu na mrozie jak Dominika Kajtka, co, mój aniele?
Rozmowa potoczyła się dalej, Majk poszedł po piwo, Julka z Szymonem odłączyli się od towarzystwa i udali się w stronę szatni, zaś Anita, Asia, Dominika i Justyna znów pochyliły się nad kartą z menu, analizując strona po stronie kolejne kategorie potraw i napojów.
Pablo sięgnął po butelkę z wodą i odkręcił korek.
– Chcesz trochę, gwiazdeczko? – zaproponował Lodzi, na co skinęła chętnie głową, podstawiając mu swoją szklankę. – Już mnie tu pewnie poobmawiali ze wszystkich stron, łobuzy? – zagadnął, nalewając wody najpierw jej, a potem również sobie.
– Wcale nie, bandziorku – zapewniła go. – Bardzo fajni ludzie. Nigdy bym nie pomyślała, że będę się tak dobrze bawić w o tyle ode mnie starszym towarzystwie.
– Masz tu przecież niekwestionowaną pozycję – zauważył z uśmiechem. – Mówiłem ci już, że to będzie twój dożywotni fanklub, sama widziałaś, jak docenili twój kunszt i pomysłowość w akcjach z szafą na szczotki i z policją. Zwłaszcza Wojtek jest zachwycony, że osobiście poznał słynną panią Leokadię.
– Ja też cieszę się, że mam takiego znajomego – odrzekła wesoło Lodzia. – Ale muszę ci powiedzieć, że straszny z ciebie szachraj i intrygant, Pablo! Specjalnie nie przyznałeś mi się na studniówce, że prokurator od zabójstwa z Wertera to twój kumpel, żeby dzisiaj zrobić takie przedstawienie!
Pablo odchylił się w tył na krześle i przyglądał jej się, popijając wodę ze szklanki.
– Zazdroszczę mu – pokiwał melancholijnie głową.
– Komu? – zdziwiła się.
– Wojtkowi. Znasz go dopiero od kilku godzin i już nazywasz go swoim znajomym. A ja tak się staram i nadal mam status nieznajomego… To niesprawiedliwe.
– Takie jest przecież życie! – roześmiała się, spoglądając na niego z przekorą. – Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Sam mówiłeś, że jedni czekają krócej, inni dłużej… a niektórzy nigdy się nie doczekują – podkreśliła znaczącym tonem.
– Ja się doczekam – odparł stanowczo Pablo. – Inna opcja nie wchodzi w grę, kociaku.
Jego przenikliwy wzrok przeszył ją na wskroś jak promień rentgena i wywołał na jej ciele niepokojąco przyjemną gęsią skórkę.
„Nie hipnotyzuj mnie, ty draniu!” – pomyślała, odwracając natychmiast oczy. – „Cholerny bałamucie!”
– Co za pewność siebie – wydęła drwiąco wargi. – Nie ma to jak być megalomanem i pyszałkiem, a do tego uzurpatorem… Nigdy jeszcze się nie przeliczyłeś?
– Co prawda mam mało czasu – ciągnął w zamyśleniu Pablo, ignorując zupełnie jej uwagę. – Zwłaszcza że na początek muszę się jeszcze rozprawić z konkurencją…
– Kiedyś wyrżniesz z tym krzesłem, zobaczysz – ostrzegła go, starając się zmienić temat.
Uśmiechnął się, powrócił z krzesłem do pionu, odstawił na bok szklankę z niedopitą wodą, po czym oparł łokcie na stole i pochylił się w jej kierunku.
– Dasz mi wreszcie ten numer telefonu, Lea?
– Przecież mówiłam, że nie daję go nieznajomym.
– Naprawdę nie zrobisz dla mnie wyjątku? Mam już pewne zasługi na koncie, zaplotłem ci przecież warkocz. Starałem się bardzo i sama przyznałaś, że wyszło mi całkiem nieźle. Mogłabyś mnie za to awansować chociaż o jedno oczko – uśmiechnął się do niej przymilnie. – Nie wierzę, że jesteś aż tak niesprawiedliwą gwiazdeczką…
Lodzia przypomniała sobie nagle czekające na nią u Basi niezapominajki i pomyślała o wysiłku, jaki Pablo – bez względu na cel, jaki chciał osiągnąć – musiał włożyć w to, by w tak krótkim czasie zdobyć je dla niej w środku zimy.
– No… dobrze, niech ci będzie – odparła łaskawym tonem. – Za dotychczasowe zasługi mogę cię awansować na stanowisko dalszego znajomego.
– Dobre i to! – roześmiał się Pablo. – To zawsze jakiś krok do przodu i perspektywa na przyszłość… Mam nadzieję, że dalszy znajomy ma prawo dostać numer telefonu?
– Owszem – odparła z powagą. – Ale może dzwonić maksymalnie raz w tygodniu i nie wolno mu smsować.
– Rozumiem – kiwnął głową, spoglądając na nią z rozbawieniem. – Jak każesz, kochanie. Zastosuję się ściśle do regulaminu i będę sumiennie przestrzegał tych limitów.
W tym momencie do stolika, przy którym siedzieli, podszedł energicznym krokiem jakiś elegancko ubrany, lekko łysiejący mężczyzna w wieku około czterdziestu lat.
– O, Piotrek! – zawołała zdziwiona Anita. – Pablo, patrz, kogo nam tu jeszcze przywiało o tej porze!
– Cześć, stary – powiedział Pablo, podnosząc się z krzesła i wyciągając rękę do nowo przybyłego. – Co tak późno? Załapujesz się na samą końcówkę.
Przybysz machnął niecierpliwie ręką.
– Zwijajcie się piorunem, Pablo i Anita, na dzisiaj koniec imprezy – rzucił stanowczym tonem. – Jesteście mi potrzebni na górze.
– A co to, polecenie służbowe? – zdumiał się Pablo. – Jesteśmy poza godzinami pracy.
– Ale o co chodzi? – zaniepokoiła się Anita.
– Sama popatrz – Piotrek otworzył trzymaną w ręku teczkę, wyciągnął z niej plik dokumentów i wręczył jej szerokim gestem. – Przyszła ekspertyza od Malczaka, odebrałem polecony tuż przed zamknięciem poczty i przejrzałem to u siebie. Mamy kompletną wtopę, jutro trzeba będzie zupełnie inaczej to rozegrać… Pablo, chodź tu i zerknij, może masz od razu jakiś pomysł, jak wyjść z tego szamba. Mamy czas do rana do dziesiątej. Jacek ma zaraz dojechać.
Pablo spojrzał przepraszająco na Lodzię i podszedł do nich z chmurną, niezadowoloną miną. Usiedli we trójkę przy sąsiednim stoliku i pochylili się nad papierami.
– No i już ich zaciąga do roboty – pokręciła głową Dominika. – Spokoju chwili nie da…
– No, ale jak mają wtopę, to co zrobić? – zauważył Kajtek, obserwując ich ze współczuciem. – Do rana pewnie posiedzą w tych kwitach. Ciekawe, co wtopili…
Lodzia ukradkiem obserwowała Pabla. Jego zachowanie zmieniło się teraz całkowicie, swobodny wygląd i beztroski uśmiech znikły gdzieś bez śladu, a twarz przybrała wyraz najwyższego skupienia. Piotrek i Anita zachowywali się podobnie. Wszyscy troje z wytężoną uwagą przekładali powoli dokumenty, wczytywali się w niektóre fragmenty i wymieniali uwagami, kręcąc głowami z rosnącym niezadowoleniem. Wreszcie Piotrek zebrał z powrotem papiery do swojej teczki, po czym cała trójka zgodnie wstała od stolika i podeszła do przyjaciół.
– Niestety, musimy was opuścić – powiedziała Anita. – Lecimy na górę grzebać w paragrafach. Życzcie nam szczęścia, bo przy takim terminie trzeba nam go więcej niż rozumu…
– Jasne, lećcie – odparła uspokajająco Justyna. – Rozumiemy i trzymamy za was kciuki. Pablo, nic się nie martw, my już poodwozimy młodzież do domu, bierzemy to na siebie.
– Dzięki – rzucił krótko Pablo.
Zwrócił się następnie do Piotrka, coś do niego powiedział, ten zaś kiwnął tylko głową i wraz z Anitą ruszył śpiesznym krokiem w stronę wyjścia. Pablo podszedł do siedzącej wciąż na swoim miejscu Lodzi i nachylił się nad nią.
– Bardzo cię przepraszam, gwiazdeczko – powiedział cichym, poważnym tonem. – Kiepski ze mnie gospodarz, skoro muszę opuścić własnych gości, ale siła wyższa, nie mogę zostawić kolegów… Mamy cholernie ważną i pilną rzecz do rozwikłania.
– Oczywiście – odparła zdziwiona tym tłumaczeniem, podnosząc się odruchowo z krzesła. – Mną się nie przejmuj, bandziorku, jestem przecież z Julą i z Szymkiem. Biegnij do swoich ważnych spraw, nie musisz mi nic wyjaśniać…
– A numer telefonu? – przypomniał jej znacząco.
– Dam ci, przecież obiecałam. Tylko szkoda teraz czasu. Powiem Szymkowi, żeby ci podał, a on da mi twój, może tak być?
– Jasne – uśmiechnął się. – Co ja bym zrobił bez tego Szymka… Zadzwonię, Lea. Po weekendzie, jak już wyjdę z tego bagna i nabędę w pełni moje prawo dalszego znajomego do cotygodniowego telefonu.
– Okej – kiwnęła głową rozbawiona. – Ale leć już, Pablo, koledzy na ciebie czekają… Jeszcze raz dziękuję ci te prześliczne za niezapominajki.
– Nie ma za co, kochanie, to dla mnie sama przyjemność – odparł łagodnie, ujmując jej rękę i ściskając ją lekko. – Trzymaj się, gwiazdeczko.
Mrugnął do niej porozumiewawczo, kiwnął ręką do siedzących przy stole kolegów i szybkim krokiem wyszedł z sali. Lodzia usiadła powoli z powrotem na swoim miejscu, po jego wyjściu czując dziwną pustkę… Majk tymczasem wrócił z piwem i słuchał relacji Justyny i Kajtka.
– No trudno – powiedział na koniec. – Każdy ma swoje sprawy. Zresztą Pabla zawsze mi stąd wyciągają, jak mają jakiś dym w robocie, to nie pierwszy raz. Piotrek twierdzi, że przy nagłych akcjach jest niezastąpiony.
– Ma czuja do kreatywnych rozwiązań – przyznał Kajtek. – Anitka też potrafi pogłówkować, o Jacku nie mówiąc. Dadzą radę we czworo. Mam nadzieję, że uda im się rozkminić sprawę przed terminem, ale i tak nockę mają w plecy.
– Zobaczcie, Pablo to ostatnio nigdy nie może z nami posiedzieć do końca – pokręciła głową Justyna. – Albo Piotrek wpadnie po niego, albo go policja zwinie…
Parsknęli śmiechem, spoglądając z sympatią na Lodzię, po czym Kajtek wrócił do rozmowy z Dominiką, Maćkiem i Asią, a Justyna dołączyła do Wojtka i wracających właśnie do stolika Szymona i Julki. Majk usiadł obok Lodzi na miejscu Pabla.
– No i widzisz, młoda, zostawił cię ten frajer – pokiwał głową. – Rzadko zdarza mu się porzucać w połowie partię ping-ponga, ale wygląda na to, że dzisiaj mają jakąś mocno awaryjną sytuację, więc musisz mu wybaczyć.
– Przecież nie przyszłam tu z nim – zauważyła stoicko Lodzia. – Jestem całkowicie niezależna, przyjechałam z Julą i z Szymkiem.
Majk nalał sobie piwa i zerknął na nią z uśmiechem.
– Ale bawiliście się dzisiaj razem. I słyszałem, że nawet na studniówkę go zabrałaś?
– Owszem – odparła beztrosko, bawiąc się końcówką warkocza. – To też była awaryjna sytuacja, tak się poukładały okoliczności… Karol skręcił tego dnia nogę i potrzebowałam kogoś na zastępstwo, a ponieważ akurat mieliśmy z Pablem kilka spraw do wyjaśnienia, zaprosiłam go, żeby mi towarzyszył przez ten jeden wieczór. Zresztą okazało się, że świetnie tańczy, więc tylko na tym zyskałam.
– Lubisz tańczyć? – zainteresował się Majk.
– Uwielbiam! Zwłaszcza walca. Mogłabym go tańczyć godzinami…
Majk drgnął na te słowa i jakiś przelotny cień przebiegł mu przez twarz. Dolał sobie jeszcze raz piwa do opróżnionego zaledwie w jednej trzeciej kufla i pociągnął z niego solidnego łyka. Po chwili znów uśmiechnął się z pełną swobodą.
– A powiedz mi, ten Karol… – zagadnął od niechcenia. – Tak się tylko zgrywacie, czy to na serio twój narzeczony?
Lodzia zerknęła na niego spod oka.
– Jeszcze nie całkiem, ale prawie – odparła z powagą. – Oficjalne zaręczyny mają być po mojej maturze i jego dyplomie, czyli pewnie w wakacje.
– Rozumiem – uśmiechnął się Majk. – To już bardzo niedługo. Co nie znaczy, że do tego czasu nie można sobie jeszcze trochę poszaleć, co? – mrugnął do niej znacząco.
Odpowiedziała mu kpiącym uśmiechem i wzruszyła lekko ramionami.
– Okej, nie wtrącam się w nieswoje ping-pongi – powiedział swobodnie. – Rozumiem, że sprawa jest jeszcze do dogrania. To powiedz mi w takim razie, gdzie wybierasz się na studia?
– Na polonistykę.
– No i super – pokiwał głową. – Bardzo wdzięczny kierunek.
– Tylko podobno niepraktyczny – uśmiechnęła się Lodzia.
– A czy życie składa się z samych praktycznych rzeczy? – zapytał filozoficznie Majk. – Każdy powinien robić to, w czym się dobrze czuje. Ja na przykład jestem wariat kwadratowy, a wiesz, co studiowałem? Nie zgadniesz. Praktyczny kierunek czyli ekonomię. Flaki mi się przewracały przez całe studia, teraz owszem, wiedza się przydaje, ale i tak pracuję po swojemu. Strugam głupa zawodowo i całkiem nieźle na tym wychodzę.
– Wszyscy mówią, że Anabella to jeden z najlepszych lokali gastronomiczno-rozrywkowych w mieście – przyznała z uśmiechem Lodzia. – Od razu widać, że to twoja pasja.
– Dzięki – odparł wesoło, odgarniając dłonią w tył swoją bujną czuprynę. – Rzeczywiście, to projekt mojego życia… Mam jeszcze kilka pomysłów na udoskonalenie firmy, ale na razie nie wyrabiam na zakrętach. Nie wiem, dlaczego doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, nie mogli dać trzydziestu dla równego rachunku?
Roześmiali się oboje. Majk jednym haustem dopił swoje piwo i wstał.
– Cóż, kochani, muszę lecieć – rozłożył ręce. – Czas zrobić kontrolę jakości na zapleczu.
– A my chyba też powoli już się ewakuujemy – powiedziała Justyna, podnosząc się od stołu. Pozostali również zaczęli się zbierać. – Dzięki, Majk, jesteśmy w kontakcie. To co, młodzieży, jedziecie z nami? Upakujecie się we trójkę z tyłu?
– Tak, chętnie – odparła grzecznie Lodzia. – Bardzo dziękujemy. Muszę tylko zabrać moje kwiaty…