Anabella – Rozdział LXXIX
– Iza, rano był Zięba, konserwował zmywarki i zostawił dla ciebie rachunek do rozliczenia – zameldował Antek, kiedy tylko Iza weszła na zaplecze. – Dorota zostawiła ci go na biurku, prosiła, żeby przekazać, że to pilna sprawa.
– Jasne, okej – skinęła głową Iza, skręcając w stronę dyżurki kelnerek, gdzie trzymała buty na zmianę. – Dzięki, Antoś, zaraz się tym zajmę.
– Aha, i szef kazał powiedzieć, że będzie najwcześniej po dwudziestej drugiej albo wcale, ale w razie czego jest pod telefonem – przypomniał sobie Antek.
Iza zatrzymała się i spojrzała na niego z zastanowieniem.
– Po dwudziestej drugiej albo wcale? – powtórzyła powoli. – Czyli odwołał spotkanie organizacyjne z lekarzami? Przecież miało być dzisiaj o dziewiętnastej.
– Nie mam pojęcia – pokręcił głową Antek, krzywiąc się z niechęcią. – Z nim się teraz nie da gadać, sama wiesz. Zrozumiałem tylko, że załatwia jakieś ważne prywatne sprawy i jest zajęty jak cholera, więc może przełożył tych lekarzy na inny termin? Zadzwoń do niego, jak chcesz wiedzieć, ja się nie podejmuję. Jak dla mnie super, że go nie ma, mamy chociaż jeden spokojny wieczór.
Iza pokiwała głową i z westchnieniem udała się do pokoju kelnerek, by przebrać się na nocną zmianę. Po ciężkim dniu zajęć na uczelni, z których częściowo musiała się zwolnić, by załatwić przypadające na nią w tym tygodniu formalności w Urzędzie Skarbowym (od początku maja Majk ustanowił ją w tym względzie plenipotentką Anabelli), na osiemnastą stawiła się na swej rutynowej wieczornej zmianie w pracy i miała zostać aż do zamknięcia lokalu. Zmęczenie dawało jej się więc już we znaki, a do tego nieprzyjemnie szczypało ją zadrapanie na przedramieniu, jakie dzień wcześniej zafundowała sobie podczas odrywania listew na Bernardyńskiej. Na domiar złego zmartwił ją los zaplanowanego od tygodnia spotkania z reprezentacją grupy lekarzy, którzy na koniec maja zamówili w Anabelli wyżywienie na międzynarodową konferencję na kilkadziesiąt osób i z którymi Majk miał rozmawiać tego dnia o dziewiętnastej, by doprecyzować warunki i podpisać umowę. Jednak najwidoczniej spotkanie zostało odwołane, bo przecież umowy nie mógł podpisać nikt inny niż szef.
„Może zostawił mi jakąś wiadomość na biurku?” – pomyślała, biorąc do ręki swój kelnerski fartuszek, lecz nie zakładając go jeszcze, jako że najpierw musiała zająć się rachunkiem od Zięby. – „Mam nadzieję, że nie zapomniał ani nie zrobił mi jakiejś dywersji, bo jeśli ci lekarze jednak przyjdą pod jego nieobecność…”
– Cześć, Iza, ja już wychodzę! – oznajmiła jej w przelocie Klaudia, którą mijała na korytarzu schodzącą z popołudniowej zmiany.
– Cześć, Klaudziu, wiem – uśmiechnęła się. – Ja już jestem i zaraz staję za ciebie, załatwię tylko jeden papierek. Miłego wieczoru!
Ledwie odwróciła się od Klaudii, która, podśpiewując wesoło pod nosem, zniknęła w szatni kelnerek, z miejsca wpadła na Chudego i Tymka. Ochroniarze najwyraźniej wracali przez kuchnię z jakiegoś transportu, bowiem Tymek miał na sobie dżinsową kurtkę, a Chudy w ręce trzymał kluczyki od vana.
– O, dobrze, że jesteś, Iza! – ucieszył się na widok dziewczyny, wyciągając ku niej rękę z kluczykami. – Oddaję ci to od razu, wrzucisz u szefa do szuflady? Dzięki… Jest w ogóle szef? Nie ma? – upewnił się, widząc, że Iza kręci głową przecząco. – Aha… no to w sumie dobrze, będzie trochę spokoju.
– A jak tam sytuacja z towarem, chłopaki? – zapytała Iza, posłusznie biorąc z jego ręki kluczyki. – Byliście po dostawę?
– No a jak! Nawet po dwie – skrzywił się Tymek. – Urąbaliśmy się jak dzikie osły. Ale już wszystko rozładowane, pani Wiesia sprawdza tylko, czy ilość się zgadza. To co, Chudy? Przebieramy się i idziemy, bo zaraz impreza, nie?… Czekaj, Iza, jest jeszcze Tom?
– Jest, widziałam go przy drzwiach. Zresztą ma dzisiaj zmianę do dwudziestej, więc jeszcze dwie godziny z wami pobędzie.
– No tak, faktycznie! – strzelił się dłonią w czoło Tymek. – Zapomniałem.
– A jak tam na sali, nie było żadnych akcji? – zapytał Chudy.
– Nie wiem, sama dopiero co przyszłam. Ale Tomek nic nie mówił, dziewczyny też, więc chyba było spokojnie.
– Okej… dzięki, Iza.
Na biurku w gabinecie leżał tylko wspomniany rachunek od Zięby i dwie inne, rozliczone już faktury, jednak nie było żadnej informacji od Majka na temat zaplanowanego spotkania z lekarzami.
„Trudno” – pomyślała, z góry odrzucając opcję dzwonienia do niego w tej sprawie. – „Jeśli przyjdą, to przeproszę ich i powiem, że szefowi wypadło coś pilnego. I niech on sam się przed nimi tłumaczy. To w końcu jego działka.”
Z posępną miną rzuciła na biurko teczkę z dokumentami, które przyniosła z urzędu, po czym usiadła w fotelu i otworzyła laptopa, aby zająć się rachunkiem od Zięby. Szybko uporawszy się z tym zadaniem, zostawiła adnotację dla Majka, by jak najszybciej zrealizował przelew, a następnie opisała pozostałe dwie faktury, zeskanowała je i wpięła oryginały do klasera z bieżącymi rozliczeniami. Zakończywszy robotę papierkową, przepasała się w biodrach swym kelnerskim fartuszkiem i udała się na salę, by pomóc Oli, Lidii, Alicji i Zuzi w obsłudze napływających gości. Jako że tłum gęstniał z każdą minutą, jej dodatkowa para rąk okazała się bardzo potrzebna, to zaś pozwoliło jej nie myśleć o niczym poza bieżącą pracą, którą wykonywała jak zaprogramowany automat. Co prawda nadal podskórnie dokuczała jej myśl o losach spotkania z lekarzami, ale kiedy minęła dziewiętnasta i w Anabelli nie zjawił się żaden przedstawiciel tej grupy klientów, uspokojona tym faktem uznała, że Majk najwyraźniej przełożył spotkanie na inny termin i po prostu zapomniał ją o tym uprzedzić.
„Bogu dzięki!” – pomyślała z ulgą. – „Jeszcze tylko tego by mi dzisiaj brakowało!”
Zmęczenie, jakie dziś odczuwała mocniej niż zwykle, nasilało się teraz z każdą godziną, a wynikało niewątpliwie nie tylko z intensywnej aktywności w ciągu dnia, gdyż ta nie była dla niej niczym wyjątkowym, ale również z faktu, że poprzednią noc spędziła prawie całkowicie bezsennie. Bezsennie i bijąc się z myślami, bowiem od wczorajszej rozmowy z panią Jadzią, jej udręczona dusza nie mogła zaznać ani sekundy spokoju. Choć interpretacja słów pani Ziuty, która narzuciła jej się jako metafizyczny sygnał w sprawie Michała, wyglądała bardzo prawdopodobnie, miliony wątpliwości nadal targały jej sercem i umysłem, a mgła, o której wspomniała czarnooka „cyganka”, zdawała się tym bardziej gęstnieć, im więcej o tym myślała. W tej kwestii było bowiem tak wiele sprzeczności! Już sam sobotni telefon od Michała był tak niejednoznaczny! Z jednej strony zostawił po sobie nieprzyjemny niesmak, a z drugiej mimowolną słodycz na wspomnienie elektryzującego dreszczu, jaki przeszył ją wówczas od stóp do głów. Czy to nie był kolejny znak, że pod lodową pokrywą żalu i niesnasek nadal kipiał dawny wulkan, który może… prawdopodobnie… był warty obudzenia? Tak czy inaczej musiała spróbować.
„Zaufam intuicji Lodzi i sugestii pani Ziuty” – powtarzała w myślach, zbierając z jednego ze stolików puste naczynia i ustawiając je na tacy. – „Jednak muszę się bardzo pilnować, zadbać o odpowiedni dystans i nie dopuścić do tego, żeby to poszło za szybko. Pani Ziuta sama powiedziała, że trzeba jeszcze poczekać. Tak, koniecznie. Poczekać, dopóki on się nie zmieni i nie udowodni mi ponad wszelką wątpliwość, że…”
– Iza?!
Wesoły damski głos wyrwał Izę z zamyślenia. Szybko podniosła głowę, napotykając przed sobą znajome twarze Beaty i Emilii z radzyńskiego liceum.
– Ach, to wy! Cześć wam! – odparła z uśmiechem. – Jak miło was widzieć, dawno was tutaj nie było!
– Widzisz, Emi, i co? Dobrze obstawiałam, że Iza nadal tu pracuje! – zaśmiała się Beata, podchodząc do Izy, by uścisnąć ją na powitanie. – No, cześć, kochana… Wpadłyśmy do was na wieczór, bo dzisiaj nigdzie indziej na mieście nie ma dyskoteki, wszyscy znajomi walą tutaj. Za dwie godziny będziecie mieć tłum nie z tej ziemi!
– Domyślam się – pokiwała głową Iza, odwzajemniając jej uścisk, a następnie witając się też z Emilią. – Cześć, Emi. No to co? Siadajcie gdzieś, póki jeszcze są wolne miejsca! Czego się napijecie?
– Dla mnie na razie tylko wodę mineralną – odparła zmęczonym tonem Emilia.
Iza zerknęła na nią uważniej i dostrzegła, że twarz koleżanki jest blada i smutna, mimo że starała się to kryć pod wymuszonym uśmiechem. Uznała jednak, że ich wzajemna relacja była za słaba na to, by dopytywać ją o powody złego humoru, zwłaszcza że zbliżała się sesja zaliczeniowa, więc mogła to być kwestia ocen na uczelni.
– A dla ciebie, Beti? – zapytała drugiej koleżanki, która w przeciwieństwie do Emilii zdawała się tryskać niespożytą energią i jak najlepszym humorem.
– Dla mnie jakiś sok – odparła z namysłem dziewczyna. – Macie czarną porzeczkę?
– Pewnie – uśmiechnęła się Iza. – Zaraz przyniosę.
– I paluszki – dodała stanowczo Beata, podchodząc do jednego z nielicznych już wolnych stolików i rzucając na oparcie krzesła lekką sztruksową kurtkę, którą w międzyczasie zdjęła z siebie. – Uff, ależ tu u was gorąco! Piwko zresztą też sobie zamówimy, ale dopiero za jakiś czas, jak disco dobrze się rozkręci – zastrzegła. – Nie, Emi?
– Okej – westchnęła z rezygnacją Emilia, opadając na drugie krzesło.
– No przestań, nie bądź taka drętwa! – jęknęła z wyrzutem Beata. – Ejże! Głowa do góry, słyszysz? Zaraz potańczysz, wypijesz coś i będzie dobrze. Zobacz, Iza, jaka z niej dzisiaj galareta – dodała ciszej, zwracając się do Izy. – Chłopak nie odzywa się do niej od trzech czy czterech dni i już ma przez to doła. A sama jej powiedz… co to są cztery dni?
– Nic – przyznała Iza, przyglądając się spod oka siedzącej z ponurą miną Emilii. – Chyba po takim czasie nie ma się jeszcze czym przejmować. Gdyby to były dwa tygodnie ciszy… albo miesiąc…
– No właśnie przez cały czas jej to powtarzam! – westchnęła Beata, rozkładając ręce w geście bezradności. – A ona chodzi jak struta i żyć nie daje. Emi, daj spokój, mówię ci! Co się łamiesz? Gdyby nawet ten twój Jacuś wystawił cię do wiatru, to co z tego? To nie jest jedyny facet na świecie!
Emilia podniosła na te słowa głowę i rzuciła jej pełne niesmaku spojrzenie. Iza uśmiechnęła się smutno.
„To nie jest jedyny facet na świecie” – powtórzyła w myślach słowa Beaty. – „Niby tak, ale jednak… Cóż, żeby wiedzieć, co znaczy czekać na sygnał od kogoś, kogo się kocha, trzeba przeżyć to samemu. Syty głodnego nie zrozumie…”
Z tym większą sympatią patrzyła teraz na Emilię, w której cierpieniu, może na zewnątrz nieco przerysowanym ale niewątpliwie szczerym, odnajdywała cień własnych przeżyć z przeszłości. Któż bowiem lepiej od niej znał udrękę oczekiwania na telefon od ukochanego chłopaka, na choćby najdrobniejszy okruch zainteresowania z jego strony? Ta męczarnia była wszak jej udziałem przez wiele długich lat, znała każdy jej niuans i odcień…
– Iza, siądziesz z nami na moment? – zapytała Beata, wskazując na swój stolik. – Dawno się nie widziałyśmy, pogadałybyśmy trochę, opowiedziałabyś, co tam u ciebie nowego…
Iza oderwała wzrok od przygnębionej, zamyślonej twarzy Emilii i pokiwała głową.
– Dobra, tylko poczekajcie chwilę, odniosę to i przyniosę wam picie – oznajmiła, podnosząc przygotowaną tacę z brudnymi naczyniami. – Nie wiem, czy dzisiaj będę miała dużo czasu na pogaduszki, ale póki nie ma jeszcze urwania głowy, to przysiądę się do was na kwadrans, pewnie.
Odwróciła się, żeby odnieść tacę, i z rozpędu omal nie wpadła na Toma, który w międzyczasie podszedł z niepewną miną i stanął za jej plecami.
– Ach! – wyrwało jej się, a ustawione na tacy kufle i szklanki zadrżały, wydając szklany brzęk. – Tomek, czyś ty zwariował?! Nie strasz mnie tak!
Beata i Emilia natychmiast zgodnie podniosły wzrok na muskularnego ochroniarza.
– Sorry, Iza – odparł ów ze zmieszaną miną, w geście usprawiedliwienia wyciągając ku niej rękę, w której trzymał białą, złożoną na pół kopertę. – Tylko że miałem ci to dać… Jakiś facet wręczył mi to pół godziny temu i prosił, żeby ci przekazać, a ja kompletnie zapomniałem, bo miałem z Chudym interwencję na schodach.
– Jaki facet? – zdziwiła się Iza.
– No jakiś taki… dosyć młody gostek, nic szczególnego, nie wiem, jak ci opisać. Mówił, że będziesz wiedziała, o co chodzi.
Iza powolnym ruchem wzięła kopertę z jego ręki, intensywnie próbując skojarzyć, od kogo mogła pochodzić. Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie o przedwczorajszej rozmowie z jednym z dostawców pieczywa, który na dniach obiecał przysłać jej do analizy pełną ofertę swojej firmy wraz z podwójną wyceną, w opcji z regularną dostawą towaru lub z odbiorem własnym z ramienia Anabelli.
– Aha, okej – skinęła głową uspokojona, chowając kopertę do kieszeni. – Już wiem, co to jest, pamiętam. Dzięki, Tomciu.
– Nie ma sprawy – uśmiechnął się lekko Tom, po czym odwrócił się, by udać się z powrotem na swoje stanowisko w okolicach drzwi wejściowych.
– Hej, czekaj! – zatrzymała go nagle Beata. – Czy my się przypadkiem nie znamy?
Tom spojrzał na nią zdziwiony, zatrzymał się i przez kilka sekund przyglądał jej się uważnie, po czym pokręcił głową przecząco.
– Nie – odparł niepewnie. – Chyba nie…
– No jak to nie? – ożywiła się niespodziewanie Emilia, podnosząc się z krzesła. – To nie ty jesteś facetem Darii Galik? Głowę bym dała, że ty!
Na dźwięk imienia Darii zdziwiona lecz dotąd spokojna twarz Toma gwałtownie pobladła, a następnie dla odmiany oblała się płomiennym rumieńcem. Zaskoczona Iza spojrzała najpierw na niego, potem zaś po kolei na Emilię i na Beatę.
– To wy znacie Darię? – zapytała, chcąc oszczędzić Tomowi trudu odpowiedzi.
– Aha, czyli jednak! – zaśmiała się triumfująco Beata, z rozbawieniem wskazując na czerwonego jak pomidor, próbującego powoli dojść do siebie ochroniarza. – No przecież! Jego nie da się pomylić z nikim innym! Oczywiście, że znamy Darię – odpowiedziała na pytanie Izy. – Chociaż tak szczerze, to ja jej nie widziałam już ze dwa albo trzy miesiące. Jakoś ostatnio zupełnie na siebie nie trafiamy, nie, Emi?
– Aha – przyznała Emilia. – Trochę dziwne, bo studiujemy w budynkach naprzeciwko i znamy się z paroma osobami z jej roku. Zwykle widywałyśmy się co najmniej raz na tydzień. Co tam u niej ciekawego? – zwróciła się do Toma.
Iza z lekkim zażenowaniem odwróciła oczy, w duchu współczując koledze tego niewygodnego pytania. Uznała jednak, że w takich sytuacjach każdy musi radzić sobie sam, więc, przeprosiwszy dziewczyny, udała się na zaplecze oraz do baru po obiecane picie i paluszki, po drodze zbierając jeszcze zamówienia z dwóch innych stolików przy przejściu.
„Niech Tomek się uodparnia” – pomyślała, wracając z pełną tacą. – „I tak nieźle mu idzie, chyba wziął sobie do serca moje rady, bo ostatnio z wierzchu wygląda całkiem normalnie, nie włóczy się już od ściany do ściany jak blade widmo… Dzisiaj wprawdzie dziewczyny trochę go zaskoczyły, ale przecież mnie też, kto by pomyślał, że świat jest taki mały!”
– Lidziu, wzięłabyś za mnie na kwadrans połowę sektora A? – zapytała przymilnie Lidię, która mijała ją przelotem, wracając na zaplecze z tacą pełną pustych butelek po piwie i wodzie mineralnej. – Mam sprawę do załatwienia, chciałabym zamienić z kimś parę słów. Odrobię to bez pudła pod koniec twojej zmiany, wyjdziesz sobie wcześniej do domu, a ja wtedy cię zastąpię, co?
– Nie ma sprawy, Iza! – zapewniła ją z uśmiechem Lidia. – Sektor od A jeden do A dziesięć?
– Do A dwanaście.
– Okej, robi się!
– Dzięki – odparła z wdzięcznością Iza. – Jesteś kochana!
Załatwiwszy zastępstwo, wróciła do stolika Beaty i Emilii, jednak zastała tam tylko tę pierwszą.
– A gdzie Emi? – zapytała od niechcenia, zestawiając na blat picie i paluszki.
– Tam, pod ścianą – wskazała jej ruchem głowy Beata. – Gada z tym waszym gorylem. O Darii oczywiście. Dobrze zrozumiałam, że ona go już jakiś czas temu puściła kantem?
Iza zerknęła we wskazaną stronę, gdzie rzeczywiście stali Tom i Emilia, oboje ze skupionymi i poważnymi minami, przy czym on słuchał, a ona coś mu tłumaczyła, co jakiś czas kręcąc głową i rozkładając ręce.
– Trudno powiedzieć – odparła dyplomatycznie, stawiając przed nią szklankę z sokiem z czarnej porzeczki. – Proszę, Beti, twój sok.
– Dzięki – skinęła głową Beata. – Siadaj na chwilę ze mną, Iza, poplotkujemy sobie trochę, co? Jak Emi skończy gadać z gorylem, to do nas dołączy, nie będziemy przecież czekać na nią w nieskończoność… Powiedz mi, co tam u ciebie nowego?
– U mnie generalnie po staremu – zapewniła ją Iza, posłusznie zajmując miejsce na krześle obok. – Studiuję to, co studiowałam, pracuję, gdzie pracowałam… Ale z takich całkiem nowych rzeczy to… w lipcu urodzi mi się siostrzenica – pochwaliła się z dumą.
– O, naprawdę? – ucieszyła się Beata. – To super, gratulacje! Czekaj… mówiłaś, że twoja siostra wyszła za tego Artura… nie, czekaj… za Roberta Staweckiego! – poprawiła się szybko. – Pamiętam go, pracował z moim stryjkiem i z Szymkiem Siwcem w warsztacie w Małowoli. Fajny chłopak, mój tata miał o nim bardzo dobre zdanie. To będzie ich pierwsze dziecko?
– Aha – uśmiechnęła się Iza. – Takie w sumie trochę późne, bo urodzi się prawie dwa lata po ślubie. Za to będzie podwójnie kochane!
– No i spoko – wzruszyła ramionami Beata, zanurzając usta w soku. – Jakie późne, co ty gadasz, Iza? To przecież normalne, że najpierw trzeba trochę się dorobić, rozkręcić biznes, a dopiero potem pakować się w pieluchy, nie? Ja sama też nie mam zamiaru wkopać się w żadne takie akcje, zanim firma, którą zakładamy z Emi, nie zacznie działać na pełnych obrotach. Zresztą u mnie i tak na nic się nie zanosi, chłopaków z założenia trzymam na dystans! – dodała wesoło. – Za to ona… dramat! – dodała, ruchem głowy wskazując na Emilię.
– Dlaczego dramat? – zdziwiła się Iza.
– No dramat, mówię ci – skrzywiła się Beata. – Ostatnio ciężko z nią wytrzymać, co chwila jakieś przeboje, płacz i zgrzytanie zębów przez tego czy innego fagasa. Nigdy nie podejrzewałam, że Emi okaże się taka kochliwa, a znamy się tyle lat… Znaczy, kiedyś taka nie była, dopiero teraz coś jej się stało – wyjaśniła z przekąsem, znów zerkając w stronę przyjaciółki, która nadal rozmawiała pod ścianą z Tomem, żywo gestykulując rękami. – W ciągu ostatniego roku zakochała się na zabój już ze trzy razy. I to w kim! W jakichś idiotach.
Iza nie bez rozbawienia wysłuchała opowieści koleżanki o perypetiach sercowych Emilii, która najwyraźniej nie miała szczęścia do chłopaków, a następnie o krystalizujących się planach obu dziewczyn związanych z otwarciem wspólnej kliniki weterynaryjnej pod Radzyniem.
– Lokal już jest w budowie – oznajmiła jej z dumą Beata. – W fajnym miejscu, tuż przy drodze do Suchej Woli, więc klientom łatwo będzie trafić, zwłaszcza jak postawimy odpowiednio duży baner. Na koniec wakacji powinniśmy mieć stan surowy, szybko pójdzie, bo budynek ma mieć tylko parter i małe pięterko, bez podpiwniczenia. Do końca studiów wykończymy go i wyposażymy, będzie można zacząć z marszu zaraz po dyplomie. A wszystko zawdzięczam mojemu tacie – zaznaczyła. – Bez niego nie ruszyłybyśmy tak szybko z biznesem. Odstąpił nam część swojej działki, którą miał po babci, pomógł załatwić plany i nagrał robotników. Na razie sam za wszystko płaci, ale ja zbieram rachunki i jak tylko zaczniemy działalność, oddamy mu ten wkład co do grosza. To mój punkt honoru – zaznaczyła, na co Izie mimowolnie przypomniał się Kacper.
„Człowiek honoru” – uśmiechnęła się do siebie. – „Ciekawe, co u niego i jak się teraz czuje… Jak to dobrze, że zobaczymy się już niedługo!”
– Bardzo słusznie – przyznała Beacie. – Ale tak czy inaczej to miły i hojny gest ze strony twojego taty, pomijając, że nie każdy ma w ogóle takie możliwości.
– No właśnie. Tylko że jeden facet z Małowoli coś tam tacie bruździ – ciągnęła Beata, krzywiąc się z niesmakiem. – Gdyby nie on, byłoby idealnie. Nie wiem, czy kojarzysz tego typa od motelu i od stacji benzynowej?
Iza znieruchomiała na moment, ale na zewnątrz zachowała pełny spokój.
– Tak, kojarzę – odparła obojętnym tonem. – Chodzi ci o Romana Krzemińskiego?
– O, właśnie! – podchwyciła żywo Beata. – Roman Krzemiński, dokładnie! Znasz go?
– Przecież to mój sąsiad z Korytkowa – wzruszyła ramionami Iza.
– Z Korytkowa? – zdziwiła się Beata. – Myślałam, że jest z Małowoli.
– Mieszka w Korytkowie, w Małowoli tylko prowadzi interes – wyjaśniła jej spokojnie Iza. – Motel i stację benzynową, jak sama powiedziałaś. A w Korytkowie niedawno otworzył dodatkowo wypasiony hotel.
– Aha – pokiwała głową Beata. – Nie wiedziałam. No, ale mniejsza o to. Jeśli go znasz, to pewnie wiesz, co to za szuja. Ja o nim jeszcze w życiu ani jednego dobrego słowa nie słyszałam!
– Ja chyba też – zgodziła się pogodnie Iza.
– W każdym razie mój tata ma z nim na pieńku już od jakiegoś czasu – wyjaśniła jej Beata. – A przez to tamten bez przerwy mu bruździ, miesza, w czym tylko może, teraz nawet przy budowie naszej kliniki. No wiesz, problemy z uzyskaniem pozwoleń… naloty, kontrole na budowie… Typ ma znajomości wśród urzędników, a to, jak widać, takie same świnie jak on. Oczywiście nic nam nie może zrobić, bo wszystko mamy czyste, ale co krwi przy tym napsuje, to jego.
– Nie przejmujcie się tym – poradziła jej spokojnie Iza, choć w środku serce niepostrzeżenie ściskało jej się coraz mocniej i mocniej. – Mój szwagier też użera się z tym człowiekiem, mają interesy po sąsiedzku, więc możesz sobie wyobrazić, jak jest miło na co dzień. Ale jakoś trzeba sobie radzić. Najlepszy sposób to po prostu zdystansować się i robić swoje.
„Tak, jasne” – pomyślała jednocześnie z przekąsem. – „Zdystansować się! Jaka ty jesteś mądra, Iza, nic tylko brać z ciebie przykład i słuchać twoich rad!”
– Masz rację – przyznała jej w zamyśleniu Beata, sącząc ostatnie krople soku ze szklanki. – Robić swoje. To jest zawsze najlepsze rozwiązanie!
W tym momencie z głośników gruchnęła muzyka – to Antek rozpoczął zaplanowaną od dwudziestej dyskotekę. Tłum klientów jak zwykle na ten sygnał poderwał się od stolików i niczym szarańcza ruszył w stronę odsłoniętego parkietu, na którym przesuwały się migające kolorami światełka dyskotekowe. Iza zerknęła w tamtą stronę i uśmiechnęła się na widok ubranego dziś na czarno Antka, który z rutynowym pobłażaniem oganiał się od indagujących go studentów, ci bowiem, jak to zwykle bywało, próbowali zapewne skłonić go do włączenia w playlistę jakichś swoich ulubionych utworów. Beata odstawiła pustą szklankę na stół i z dezaprobatą zerknęła na nietkniętą wodę mineralną Emilii.
– A Emi dalej gada z tym waszym gorylem – pokręciła głową, wskazując Izie koleżankę, która obecnie przeniosła się z Tomem bliżej drzwi, nie przerywając rozmowy. – A właściwie to gada do niego, bo on chyba tylko słucha.
Iza uśmiechnęła się z rozbawieniem, gdyż, jako że dobrze znała mrukliwy charakter Toma, trudno jej było nie zgodzić się z tą obserwacją.
– Cześć, dziewczyny! – odezwał się tuż obok nich jakiś męski głos.
Obie natychmiast ze zdziwieniem podniosły wzrok. Obok ich stolika stanęło dwóch nieznajomych młodych mężczyzn w wieku studenckim, z których jeden, krępy blondyn o buraczanej cerze i kilkudniowym zaroście na twarzy, schylił się właśnie przed nimi w żartobliwym ukłonie.
– Mogę prosić do tańca? – zapytał wesoło, zwracając się do Izy.
Dziewczyna z uśmiechem podniosła się z krzesła i pokręciła głową odmownie.
– Ja niestety nie tańczę – odparła grzecznie, sięgając po swą odłożoną na sąsiednie krzesło tacę i wskazując wymownie na kelnerski fartuszek, którym była przepasana. – Wybacz, pracuję na sali. Ale ona pewnie wam nie odmówi – mrugnęła porozumiewawczo do Beaty. – Przyszły z koleżanką na dyskotekę, więc…
Student przyglądał jej się ze zdziwieniem przemieszanym z lekkim rozczarowaniem.
– Pracujesz tu? – powtórzył niepewnie. – Eee… to szkoda. A ty zatańczysz? – dodał, zwracając się do Beaty, która bez zbytniego entuzjazmu skinęła głową i również podniosła się od stolika, po czym odwrócił się do kumpla, cicho stojącego za nim szczupłego bruneta. – Jacek, sorry, ty musisz szukać dalej! Ja rezerwuję sobie pierwszy dance z koleżanką!
Iza uśmiechnęła się do nich i dyskretnie wycofała się, dając Beacie znak, że nie będzie jej przeszkadzać. Jednak kiedy odwróciła się, jej twarz natychmiast ściągnęła się i osnuła czarną chmurą, bowiem trudno jej było całkowicie przejść do porządku dziennego nad tym, co usłyszała od Beaty o ojcu Michała. Niby nic nowego, ale to jednak była kolejna osoba, która miała o nim jak najgorsze zdanie.
„W pełni zasłużenie” – myślała, uwijając się wraz z Lidią wśród opustoszałych stolików w sektorze A, by pozbierać brudne naczynia. – „Ci ludzie chyba w nikim nie budzą sympatii ani szacunku. A czy Misio, wychowany w takiej rodzinie, może być inny niż jego ojciec czy matka? Czy za jakiś czas nie będzie tak samo krzywdził ludzi?”
W pamięci mignął jej fosforyzujący błękit jego oczu, znajomy gest dłoni, którym odgarniał w tył swe lśniące złote włosy… i jego płomienne pocałunki z nocy spędzonej w motelu, o którym dopiero co wspomniała Beata… Iza mimowolnie zadrżała, aż niesione na tacy kufle przechyliły się lekko i szczęknęły szklanym dźwiękiem.
– Proszę pani, ja już nie mam co robić na stolikach – zaczepiła ją w połowie sali Zuzia. – Czy mogłabym pójść pomóc pani Elizie w układaniu dostawy w magazynku?
– A… tak, oczywiście, Zuziu – ocknęła się Iza. – A co tam dzisiaj chłopaki przywieźli?
– Warzywa i owoce, proszę pani – odparła grzecznie dziewczyna, ruszając przy jej boku na zaplecze. – A pan Łukasz przyniósł też taką dużą skrzynkę z dżemami i konfiturą. Tylko za wysoko ją postawił – dodała z niepokojem. – Na najwyższej półce… no i ja tam nie sięgnę, żeby to poprzekładać, a pani Wiesia prosiła, żeby w wolnej chwili poustawiać je na półce w kuchni i najlepiej według smaków.
– W porządku, Zuziu, zaraz to załatwimy – skinęła głową Iza. – Na razie zajmij się warzywami i owocami, a ja poproszę któregoś z chłopaków, żeby zdjął ci tę skrzynkę.
– Dobrze, proszę pani! – ucieszyła się Zuzia. – Dziękuję!
I dygnąwszy przed nią grzecznie, pofrunęła do kuchni, po drodze odwiązując sobie z bioder kelnerski fartuszek. Iza kontrolnie zajrzała tam za nią i upewniwszy się, że u kucharek wszystko jest w porządku, wróciła na salę, po drodze zatrzymując się przy barze, by wymienić kilka słów z Wiktorią.
– Dzwoniłam dzisiaj rano do Basi, wiesz? – pochwaliła się Wiktoria, nie przerywając nalewania piwa do kufli i przygotowywania zamówionych drinków, które na bieżąco wydawała koleżankom lub stojącym bezpośrednio przy barze klientom.
– O, super! I co u nich? – zaciekawiła się Iza. – Jak ja dzwoniłam, to była świeżo po porodzie, nie chciałam jej długo męczyć. Podobno mieli ich potrzymać dłużej w tym szpitalu. I jak? Dalej tam siedzą, czy są już z maluszkiem w domu?
– Są w domu – odparła barmanka. – Przedwczoraj wypuścili ich po obserwacji, mały ogólnie zdrowy, tylko mają zwracać uwagę na kilka rzeczy i często chodzić do kontroli. Wiadomo, ciąża była problematyczna, więc i noworodka trzeba obserwować… czyli jeszcze nie koniec problemów.
– Co tam… najważniejsze, że dziecko zdrowe i wszystko dobrze się skończyło – zauważyła oględnie Iza. – Basia ma za to nagrodę na całe życie, na pewno nie będzie narzekać.
– Kazała cię pozdrowić – dodała Wiktoria, stawiając na blacie przed klientami dwa świeżo przygotowane drinki na bazie dżinu. – Całą ekipę zresztą… Proszę, trzydzieści dwa pięćdziesiąt. Podobno z szefem też gadała.
– Tak – przyznała Iza. – Ustalili, że przedłużymy jej formalne zatrudnienie, żeby mogła mieć zasiłek, zajmuję się tym już powoli. Ale zapowiedziała, że i tak do nas nie wraca, wprawdzie bardzo by chciała, ale Lublin niestety już jej nie po drodze.
– Ano tak – zgodziła się Wiktoria. – Co zrobić, życie to życie… Aha, wiesz co? – przypomniała sobie nagle. – Był u mnie Ćwikliński.
– Ćwikliński?
– No. Pytał o szefa albo o ciebie, ale akurat żadnego z was nie było. Powiedziałam mu, żeby zadzwonił do szefa i pogadał z nim przez telefon, ale nie… koniecznie chciał osobiście… więc kazałam mu przyjść jutro koło osiemnastej. Może być?
– Okej – skinęła głową Iza. – Dobrze, że mi to mówisz, Wika, bo miałam przyjść dopiero na dwudziestą, a nie wiem, jakie plany na jutro ma szef. Będę w takim razie przed osiemnastą i jakby szefa nie było, to sama pogadam z Ćwiklińskim. Nie wspominał w jakiej sprawie?
– Nic, ani słowa – odparła Wiktoria. – Ale pewnie znowu chodzi o zmianę oferty. Oni wszyscy teraz z tym powariowali.
– Ach… prawda! – przyznała Iza, przypominając sobie o kopercie, którą godzinę wcześniej otrzymała z rąk Toma i schowała sobie do kieszeni. – Żebyś wiedziała, wszyscy po kolei! Dopiero co dostałam coś od Zdunka, czekaj…
Sięgnęła do kieszeni, wyjęła stamtąd kopertę i otworzyła ją, by przy tej okazji rzucić okiem na ofertę dostawcy pieczywa. W środku jednak nie było zwykłej kartki, na jakiej zazwyczaj dostawcy drukowali dokumenty, lecz znajdował się tam elegancki tłoczony papier w kolorze ecru. Zaskoczona Iza otworzyła złożoną na dwoje kartkę i odczytała treść wykaligrafowaną odręcznie niebieskim atramentem.
Droga i wielce szanowna Pani Izabello,
Pozwalam sobie niniejszym podziękować Pani za, jak mniemam, dotrzymanie umowy, choć nie ukrywam, że miałem szczerą nadzieję na osobiste spotkanie. Zgodnie z tym, co ustaliliśmy, moje dalsze działania uzależniam od mojego spotkania z wiadomą osobą w umówionym miejscu i czasie. Kiedy to nastąpi, bez względu na wynik rozmowy, będę chciał zobaczyć się Panią, mam bowiem dla Pani nową i, jak sądzę, ciekawą propozycję współpracy. O szczegółach zawiadomię Panią w stosownym czasie.
Z uniżonym ukłonem,
Sebastian Krawczyk
Wzdrygnęła się, aż zimne, nieprzyjemne ciarki przebiegły przez całe jej ciało. Krawczyk! Więc jednak nie odpuścił! Przypominał jej o sobie i dalej szantażował! Nadal zależało mu na kontakcie, i to nie tylko z Lodzią, ale i z nią! Dalsze działania wobec niej uzależniał od sfingowanego spotkania, które miało odbyć się już za dwa dni i które, jak wiadomo, miało mu przynieść mu nie tylko rozczarowanie, ale i kłopoty. Ależ się wścieknie! Szału dostanie! A potem pewnie będzie się mścił…
Jednak po pierwszej fali złych myśli przypomniała jej się spokojna twarz Pabla, jego rzeczowe zapewnienia o tym, że jest bezpieczna, oraz cała seria podjętych przez niego działań w tej sprawie, w tym ochrona prawna Amelii i Roberta w osobie mecenasa Giziaka. Nie, nie należało się denerwować, rzecz była pod kontrolą, a Pablo czuwał nad wszystkim niczym anioł stróż. Na szczęście za kilka dni rzecz będzie już nieaktualna.
Przeanalizowawszy na chłodno sytuację, Iza uspokoiła się powoli, choć sam fakt, że Krawczyk znów się do niej odezwał, nie mógł nie pozostawić w jej duszy pełnego niesmaku poruszenia. Wzmianka o nowej propozycji współpracy, a także styl, w jakim napisany był liścik, przywołały jej przed oczy postać Krawczyka w pełnej krasie, tak wyraźną, jakby widziała go na żywo i słyszała jego nieznośnie uprzejmy, skandujący ton. Nerwowym ruchem złożyła kartkę z powrotem i wsunęła ją do kieszeni, zaś kopertę zmięła i wyrzuciła do śmietnika za barem.
– Dobra, Wika, ja lecę na salę – oznajmiła Wiktorii. – Jakby coś trzeba było pomóc, to zgłoś się do mnie, teraz przez jakiś czas powinnam być luźniejsza.
– Jasne, dzięki, Iza! – skinęła głową Wiktoria, zajęta mieszaniem drinka. – Na razie daję radę, a za pół godziny przychodzi Kama, więc raczej nie będziemy cię niepokoić. Ale jakby co, to oczywiście dam znać, pewnie.
„Zwariować można!” – myślała Iza, udając się na kontrolny obchód po sali. – „Jaki bezczelny, jeszcze się przypomina, liściki podaje! Poczekaj no ty, psycholu, już Pablo z tobą pogada, o Lodzi i nie tylko! Chyba zresztą powinnam mu powiedzieć o tym liście” – zastanowiła się. – „A jeśli nie bezpośrednio Pablowi, to przynajmniej Majkowi… o ile z nim w ogóle da się gadać. Ech, jak ja już mam wszystkiego dość!” – westchnęła, odstawiając na bok dwa pozostawione w przejściu krzesła. – „Która to godzina? Dopiero wpół do dziesiątej… A ja już padam z nóg! Ależ bym poszła spać, oczy mi się kleją… Nie wiem, jak dotrwam do drugiej, dzisiaj to będzie prawdziwa katorga…”
Zwolniwszy do domu Lidię, którą, zgodnie z obietnicą, zastąpiła na ostatni kwadrans jej zmiany w obsłudze sektora A, postanowiła zajrzeć kontrolnie do Antka, jednak w drodze, wyłowiwszy wzrokiem z tłumu wysoką sylwetkę Chudego, przypomniała sobie o skrzynce z dżemem i konfiturą, o której wspomniała jej Zuzia. Zmieniła zatem trajektorię i skierowała się w stronę ochroniarza, jednak ten dokładnie w tym momencie został zaczepiony przez kilku podchmielonych mężczyzn, którzy wskazali mu niepokojącą kotłowaninę w jednym z kątów lokalu. Chudy pokiwał głową i poszedł z nimi w tamtym kierunku, zatem Iza zostawiła go w spokoju i odruchowo rozejrzała się za kimś innym. Tymka chwilowo nie było widać na horyzoncie, za to pod ścianą jak zawsze odcinała się potężna sylwetka Toma, który, ku jej zdziwieniu, znów (albo nadal) rozmawiał z Emilią, podczas gdy Beata wirowała w tańcu na parkiecie w towarzystwie nowo poznanego blondyna.
„No, no!” – pomyślała z mimowolnym rozbawieniem Iza, bez wahania kierując się w stronę Toma i Emilii. – „Emi chyba traci okazję na poznanie nowego faceta, za to Beti sobie nie żałuje…”
– Tomek, mogłabym cię o coś prosić? – zapytała, podnosząc głos, by ochroniarz mógł ją usłyszeć wśród dudniącej muzyki.
Tom natychmiast podniósł głowę i wyprostował się w pozycji gotowości bojowej.
– Jasne, Iza.
Emilia, której pytanie Izy przerwało wypowiedź w pół zdania, ocknęła się jak z transu i przejechała dłonią po czole.
– Ups, sorry – powiedziała przepraszająco. – Nie będę wam już przeszkadzać, faktycznie, wypadło mi z głowy, że przecież jesteście w pracy.
– Tom, lecimy, interwencja! – rzucił nagle przebiegający obok Tymek, który ni stąd, ni zowąd zmaterializował się przed nimi, jakby wyłonił się spod ziemi. – Szybko, Chudy potrzebuje pomocy!
Tom zerknął niepewnie na Izę, która natychmiast dała mu znak, żeby biegł z odsieczą do Chudego, po czym, spojrzawszy przepraszająco na Emilkę, biegiem podążył za kolegą. Rzeczywiście w przeciwległym kącie lokalu rozpoczęła się większa kotłowanina z udziałem kilku agresywnych, rozkrzyczanych młodych mężczyzn, których zachowanie nawet z daleka wskazywało na przedawkowanie alkoholu, a być może również innych bliżej nieokreślonych substancji. Trzej ochroniarze z rutynową wprawą zabrali się za ich unieszkodliwianie, co Iza obserwowała ze spokojem na twarzy, znając bowiem możliwości kolegów, nie obawiała się o skutek interwencji. Stojąca przy niej Emilia również przyglądała się mocującym się mężczyznom z zaciekawieniem połączonym z lekkim przestrachem.
– Poradzą sobie? – zagadnęła do Izy.
– Pewnie – uśmiechnęła się ta, wygładzając na sobie kelnerski fartuszek. – Co mieliby sobie nie poradzić, od tego tu są. A ty co? Nie tańczysz? – zerknęła na nią spod oka.
– Nieee – pokręciła głową Emilia, a jej twarz przybrała wyraz niechęci. – Nie mam dzisiaj melodii do tańca, może innym razem. Ważne, że Beti dobrze się bawi – dodała, ruchem głowy wskazując na szalejącą na parkiecie koleżankę. – Oby się tylko nie nacięła, tak jak ja.
Iza pokiwała lekko głową, jednak nie miała ochoty podejmować i rozwijać tematu uczuć i rozczarowań, który zbyt mocno dotykał ją osobiście. Lepiej było odsunąć od siebie wszelkie myśli z tym związane i na nowo rzucić się w wir pracy… tak, lepiej… zdecydowanie lepiej. Tym bardziej, że muzyka właśnie ucichła i Antek zapowiedział kwadrans przerwy, na co tłum zebrany na parkiecie jak na komendę powrócił do stolików.
Przeprosiwszy Emilię, Iza wróciła do obsługi klientów, którzy teraz jeden przez drugiego zamawiali piwo i napoje, przez co wszystkie kelnerki oraz dziewczyny przy barze musiały uwijać się jak pszczoły w ulu. Dopiero kiedy muzyka znów huknęła z głośników, restauracyjna część sali w mgnieniu oka opustoszała i zmęczona kelnerska ekipa znów mogła chwilę odetchnąć.
– Iza, zerknij do szatni chłopaków, Chudemu coś się stało – zagadnęła Izę Wiktoria, kiedy ta z górą brudnych naczyń na tacy zmierzała na zaplecze. – Zdaje się, że zdrowo oberwał przy tej interwencji.
Zaniepokojona Iza szybko odniosła naczynia do kuchni i biegiem skierowała się do pomieszczenia, w którym mieściła się męska szatnia dla personelu, często używana przez Antka, a rzadziej przez ochroniarzy, gdyż ci przebierali się głównie w składziku przy schodach. Rzeczywiście, na ustawionym na środku krześle siedział Chudy z głową odchyloną do tyłu i z chusteczką higieniczną przyciśniętą do krwawiącego nosa, zaś nad nim, niczym słup soli, sterczał Tymek, po którego minie widać było, że bardzo chętnie by pomógł, tylko nie wie jak.
– Łukasz, co się stało? – rzuciła od progu Iza, podchodząc do nich pośpiesznie i pochylając się nad ochroniarzem. – Krew ci leci z nosa?
– Mhm – mruknął Chudy. – Spoko, nie przejmuj się, Iza… nic mi nie jest.
Jednak Iza bez przekonania pokręciła głową, zauważyła bowiem, że krwawiący nos nie był jego jedynym problemem, lecz prawe oko również miał artystycznie podbite, a w poprzek policzka biegło mu długie i szerokie zadrapanie, jakby ktoś przejechał mu po twarzy ostrym kawałkiem szkła. Do tego wydawał się dziwnie oszołomiony, jakby ogłuszony, i nienaturalnie blady, co mogło wskazywać na jakieś inne obrażenia, dużo groźniejsze niż rany widoczne na twarzy.
– Ale ogólnie dobrze się czujesz? – zapytała z troską, wyciągając rękę i przejeżdżając mu dłonią po czole i policzku. – Jakiś blady jesteś…
– Dostał z główki w splot słoneczny – wyjaśnił jej Tymek. – Mało co nie zemdlał.
– Daj spokój, Tym – skrzywił się z niechęcią Chudy. – Aż tak źle nie było. Trochę mnie zamroczyło w pierwszej chwili, ale dałem radę.
– Niedobrze – pokręciła głową Iza. – Nie podoba mi się to. Wiesz co, Łukasz? Powinieneś się położyć – dodała stanowczo. – Chociaż na pół godziny, to ci dobrze zrobi. Pójdziemy do gabinetu szefa i położysz się na kozetce z nogami do góry, tam o wiele szybciej dojdziesz do siebie niż na tym krześle. Okej?
– E, nie, zostaw, Iza – zaprotestował niemrawo Chudy. – Tu jest dobrze.
– Nie, nie jest dobrze – odparła z werwą. – Przecież widzę, że ci słabo, nie udawaj. No już, wstajemy! – rozkazała mu stanowczym tonem. – Słyszysz? Mówię do ciebie! Wstawaj! Tymek, pomóż mu, co?
Tymek posłusznie rzucił się do pomocy, ujął za ramię stawiającego lekki opór Chudego i pomógł mu dźwignąć się z krzesła. Ten wyprostował się chybotliwie i mocniej przycisnął do nosa przesączoną chusteczkę, gdyż po zmianie pozycji zebrana w środku przegrody nosowej krew poleciała tak szerokim strumieniem, że aż spłynęła mu po szyi za koszulę.
– Co za piła! – mruknął ze zdegustowaną miną pod adresem Izy. – Ech… kobiety!
Jednak w tym momencie zachwiał się na nogach, aż Tymek musiał go przytrzymać pod ramię, żeby nie stracił równowagi.
– Piła czy nie piła – wzruszyła ramionami Iza. – Masz coś do kobiet? Próbuję ci tylko pomóc. Człowieku, przecież ty ledwo trzymasz się na nogach! – dodała z niepokojem. – No już, idziemy, bez gadania! Położysz się i dam ci świeżą chusteczkę, jakiegoś lodu ci przyniesiemy… Tymek, prowadź go do gabinetu, tylko ostrożnie!
Mówiąc to, na ile mogła, podtrzymała wysokiego ochroniarza z drugiej strony, starając się uważać na własną ranę na przedramieniu, która nadal lekko jej dokuczała, po czym oboje z Tymkiem wyprowadzili go na korytarz. Tam z miejsca wpadli na Zuzię z trudem taszczącą w rękach ciężką skrzynkę z jakimiś słoikami. Na widok skrwawionego i słaniającego się na nogach Chudego dziewczyna przystanęła jak wryta, a jej twarz w ułamku sekundy pobladła jak wapienna ściana.
– O Boże! – szepnęła z przerażeniem.
– O, Zuzka, dobrze, że jesteś! – ucieszyła się Iza. – Odstaw to i chodź nam pomóc. Lodu trzeba przynieść. Aha, i do tego jakąś czystą ściereczkę! Zrobimy Łukaszowi kompres. No, nie gap się, tylko leć po lód, słyszysz?
– Tak jest, proszę pani – ocknęła się natychmiast Zuzia. – Już lecę!
Roztrzęsionymi rękami odstawiła niesioną skrzynkę na niewielki taboret, który stał w kącie pod ścianą, i skwapliwie rzuciła się w stronę kuchni.
– I weź jeszcze rolkę ręcznika papierowego! – zawołała za nią Iza, widząc, że na podłogę kapnęła właśnie kropla krwi z przesączonej już do maksimum chusteczki Chudego.
– Dobrze, proszę pani! – odkrzyknęła z daleka Zuzia.
Wraz z Tymkiem wprowadzili Chudego do ciemnego i cichego gabinetu szefa, gdzie, nie zważając na jego niemrawy protest, zmusili go do położenia się na kozetce z nogami opartymi na podstawionym w tym celu krześle. Iza nie chciała zapalać górnej lampy, by światło nie raziło w oczy leżącego, załączyła więc tylko lampkę na biurku, ustawiając ją w taki sposób, by na kąt z kozetką rzucała tylko słabą, rozproszoną poświatę.
– No dobrze – skinęła głową, zwracając się do swojego towarzysza. – Dzięki, Tymek, wracaj na salę, zobacz, czy Tom nie potrzebuje jakiejś pomocy. Ja już zajmę się Łukaszem, Zuzka mi pomoże i ogarniemy go we dwie.
Jakby w odpowiedzi na jej ostatnie słowa, drzwi od gabinetu otworzyły się i jak wicher wpadła przez nie Zuzia, niosąc w obu rękach miseczkę z lodem, plastikową półlitrową butelkę wody mineralnej, czyste ściereczki i rolkę ręcznika papierowego, o który prosiła Iza. Widząc to, Tymek posłusznie wycofał się i wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Tymczasem Zuzia, nie pytając o nic, podbiegła prosto do kozetki, na której leżał wciąż otumaniony Chudy, odstawiła na stojące obok krzesło miseczkę z lodem, po czym wzięła do ręki butelkę z wodą, odkręciła ją, nalała trochę na jedną ze ściereczek i przyklęknąwszy przy ochroniarzu, w milczeniu, troskliwymi ruchami zabrała się za obmywanie mu twarzy z krzepnących już strużek krwi. Iza pokiwała aprobująco głową.
– Bardzo dobrze, Zuziu – pochwaliła dziewczynę, podchodząc do nich i sięgając po lód. – Obmyj mu to, w tej pozycji krew już nie powinna lecieć. A ja zrobię mu kompres z lodu na to podbite oko. Łukasz, jak się teraz czujesz?
– Spoko – mruknął Chudy, przymykając oczy, by ułatwić Zuzi obmywanie mu twarzy. – Niepotrzebne to całe zamieszanie, Iza, przecież nic mi nie jest… sss! – syknął z bólu, kiedy dziewczyna, chcąc zmyć skrzep krwi, zbyt mocno przycisnęła mu szmatkę do sińca pod okiem.
– Ojej, przepraszam, panie Łukaszu! – zawołała z przestrachem, cofając rękę. – Nie chciałam… bardzo boli?
W jej wystraszonym, drżącym głosiku pojawiła się nutka takiego żalu, że Iza spojrzała na nią odruchowo i ze zdziwieniem zobaczyła, że zielone oczy dziewczyny szklą się od łez.
– Luz, mała, nie przejmuj się – odparł spokojnie Chudy, nie otwierając oczu. – Jest super, dzięki wielkie. Tylko tu pod okiem nie dotykaj, bo trochę naparza, okej?
– Dobrze – szepnęła ze skruchą dziewczyna, schylając mocno głowę, jakby chciała ukryć twarz za opadającą jej na czoło długą blond grzywką. – Dobrze, panie Łukaszu…
Zajęta zawijaniem lodu w ściereczkę Iza znów zerknęła na nią ukradkiem. W słabym świetle na drobnej buzi dziewczyny widać było głębokie poruszenie, a po policzku powolutku toczyła jej się łza, którą szybko wytarła wierzchem dłoni.
„Wrażliwe dziecko” – pomyślała z mimowolnym wzruszeniem. – „Dobra dziewczyna ze złotym serduszkiem. Jakie szczęście, że trafiłam na nią przypadkiem i przyjęłam ją do nas do pracy! Marciniakowa prędzej czy później zrobiłaby by z niej miazgę…”
– No dobrze, Łukasz, a teraz uwaga, bo przykładam lód! – ostrzegła Chudego, który skinął na to głową, krzywiąc się lekko, jakby z pobłażaniem.
– Okej – mruknął pod nosem.
Ostrożnie przyłożyła mu kompres na stłuczone miejsce pod prawym okiem, przez co owinięty w ścierkę lód przysłonił mu niemal całą twarz. To uniemożliwiło Zuzi dalsze obmywanie jej z krwi, w związku z czym dziewczyna cofnęła rękę i po chwili wahania odłożyła zakrwawioną ściereczkę na krzesło.
– Trzymaj mu to, Zuzka, dobrze? – poleciła jej Iza, wskazując na kompres, na co Zuzia natychmiast przysunęła się, by zastąpić jej dłoń w podtrzymywaniu lodu. – Tylko ostrożnie, nie naciskaj za mocno, żeby go nie zabolało.
– Ech, daj już na luz, Iza – skrzywił się znowu Chudy. – Nie musicie tak się ze mną cackać, nie jestem dzieciakiem z przedszkola. Nie takie wcióry się w życiu obrywało.
Poruszył się przy tym, przez co lód zsunął się pod dłonią Zuzi, urażając stłuczone miejsce pod okiem, i mężczyzna znów nie zdołał powstrzymać syknięcia z bólu.
– Przepraszam… ach, przepraszam! – wyszeptała żarliwie Zuzia, z najwyższą ostrożnością poprawiając mu kompres, a drugą dłonią nieśmiało przesuwając mu po czole i krótko ściętych włosach. – Obiecuję, że to już ostatni raz…
Miękki dotyk jej drobniutkiej dłoni i szczera troska w jej głosie sprawiły, że pomimo nieprzyjemnego osłabienia, które starał się ukrywać przed koleżankami, jak tylko mógł, Chudy uśmiechnął się blado i teraz już bez mentalnego oporu poddał się jej gestom.
– Spoko, mała – szepnął uspokajająco. – Wyluzujcie obie… Nic mi nie jest.
Iza nachyliła się nad nim, żeby upewnić się, czy na pewno wszystko jest z nim w porządku, a widząc, że nie wygląda wcale tak źle, uznała, że teraz po prostu trzeba dać mu odpocząć i dojść do siebie. Zadowolona z faktu, że ma komu powierzyć pieczę nad ochroniarzem, którego niepewny stan wykluczał pozostawienie go w gabinecie samego, położyła dłoń na ramieniu klęczącej przy kozetce Zuzi.
– Posiedź tu przy nim, niech poleży sobie spokojnie chociaż pół godziny – nakazała jej szeptem. – Ja muszę zajrzeć na salę.
Zuzia, która jedną ręką podtrzymywała przeciekający już powoli kompres, a drugą wciąż delikatnie gładziła Chudego po czole, pokiwała głową, kryjąc przed nią twarz za zasłoną swej długiej blond grzywki.
– Dobrze, proszę pani – odparła cichutko.
– Zajrzę tu za jakiś czas, a ty go pilnuj – zastrzegła jeszcze Iza, wyprostowując się i zmierzając w stronę wyjścia. – I jakby działo się coś złego, to natychmiast mnie wołaj, pamiętaj!
– Tak jest, proszę pani.
Jej cichy głosik znów zadrżał jak wcześniej, jednak uspokojona już Iza tym razem nie zwróciła na to większej uwagi. Czekała ją standardowa kontrola sali i na tym teraz musiała się skupić, jednocześnie sama walcząc z pogłębiającym się zmęczeniem i sennością.
***
– Iza, na jutro będę potrzebował Marcina od elektryki – oznajmił Antek w kolejnej przerwie w muzyce, która nastąpiła na krótko przed północą. – Przewody mi się poprzecierały, a w jednym wtyku od głośnika jest chyba jakieś spięcie. Zadzwoniłabyś do niego? – uśmiechnął się do niej przymilnie. – Sam bym to zrobił, ale on mnie zawsze olewa. Nawet szefa już ze dwa razy kiwnął, za to ładnej kobiecie nigdy nie odmówi.
– Oj, Antoś – pokręciła głową Iza, przyglądając mu się z pobłażaniem. – Ale kręcisz! Ty to zawsze mnie w coś wpakujesz. Ale spoko, zadzwonię, nie ma sprawy. Do której dzisiaj grasz? Tylko nie mów, że do oporu.
– Nieee… tylko do pierwszej – wzruszył ramionami Antek, przewijając myszką playlistę na otwartym przed nim laptopie. – Szefa nie ma i pewnie już dzisiaj nie będzie, więc nie muszę tego z nim konsultować i raczej polecę schematem. Czyli do pierwszej, nie dalej. Tak szczerze, to sam już jestem dzisiaj zmęczony jak diabli.
– Do pierwszej – skinęła z zadowoleniem głową Iza. – To dobrze, pod koniec zmiany będzie chociaż godzinka ciszy i spokoju. Ja też padam z nóg. Cóż to jest dzisiaj za okropny dzień!
– No, fakt, żebyś wiedziała – zgodził się Antek. – Ja też mam wrażenie, że czas leci dwa razy wolniej niż zwykle, tak jakby chciał, a nie mógł. A czekaj, jak tam Chudy? – przypomniał sobie. – Pozbierał się już?
– Pozbierał się – odparła z zadowoleniem. – Wstał już i chyba wszystko jest z nim okej, byłam tam u niego parę minut temu. Zrobiłam mu okład z lodu, Zuzia mi pomogła, poleżał z tym pół godziny i teraz nawet to podbite oko nie wygląda tak tragicznie. Jakby na to nie spojrzeć, twarda z niego sztuka – uśmiechnęła się z uznaniem. – Ale jednak na dzisiaj damy mu już spokój, nie będzie nam straszył klientów tą rozwaloną gębą. Poprosiłam Tymka, żeby odwiózł go do domu i myślę, że za jakieś piętnaście do dwudziestu minut powinni…
Przerwała w pół słowa i oboje z Antkiem znieruchomieli w zaalarmowaniu na widok Karoliny, która powolnym, lekko chwiejnym krokiem podeszła właśnie do nich od strony baru. Jej delikatna, alabastrowo biała twarzyczka płonęła purpurą, a w jasnobłękitnych, anielskich oczach szkliły się łzy. Na ten widok Antek natychmiast zerwał się z krzesła, jednym susem przyskoczył do niej i utulił ją w ramionach, z czułością gładząc po włosach. Iza podeszła do nich zaniepokojona.
– Co się stało, kochanie? – pytał z troską Antek, wyjmując kieszeni chusteczkę higieniczną i ostrożnie ocierając dziewczynie łzy z policzka i oczu. – Dlaczego płaczesz?
Karolina chlipnęła tylko żałośnie w odpowiedzi, tuląc się do niego z miną skrzywdzonego dziecka.
– Co jest, Karola? – zapytała podejrzliwie Iza, nachylając się ku niej. – Mów, co się stało. Ktoś ci zrobił albo powiedział coś złego?
Karolina podniosła głowę i spojrzała na nią oczami pełnymi łez.
– Wywaliłam skrzynkę z dżemem – wyjaśniła jej drżącym głosem. – Słoiki się potłukły.
– Skrzynkę z dżemem? – podchwyciła zdziwiona Iza, przypominając sobie, co na ten temat mówiła Zuzia. – Tę, co dzisiaj przyjechała od dostawcy? Przecież Zuzia mówiła, że Chudy postawił ją na górnej półce w magazynku. Co ty tam robiłaś?
– Nie, nie w magazynku – pokręciła przecząco głową Karolina, nabierając tchu w płuca. – Ktoś zostawił ją w korytarzu na taborecie, a ja szłam do kuchni i zahaczyłam…
– Ach, prawda! – przypomniała sobie Iza, zerkając na zdezorientowanego Antka. – Zuzia ją niosła, pewnie sama zdjęła ją sobie z tej półki i… ech, mała wariatka! Miałam o to prosić Tomka, ale poleciał na interwencję – wyjaśniła spokojnie. – A potem trzeba było zająć się Chudym i mała odstawiła to cholerstwo byle gdzie. Nie przejmuj się, Karolcia, to nie twoja wina – dodała łagodnie, wyciągając rękę, by pogładzić Karolinę po jej aksamitnych blond włosach. – Nic się nie stało, to tylko parę dżemów i konfitur. I tak część mieliśmy od dostawcy w gratisie.
– To ty tak mówisz – chlipnęła rozżalona Karolina, a jej oczy na nowo napełniły się łzami. – Bo szef tak nie uważa i nakrzyczał na mnie jak nie wiem co.
– Szef?! – powtórzyli ze zdziwieniem Antek i Iza.
– Aha – pokiwała głową Karolina, krzywiąc się żałośnie. – Przyjechał przed chwilą, wszedł przez kuchnię i akurat trafił na mnie. Miał taką minę, że wolałam zejść mu z drogi, chciałam go ominąć i wtedy zahaczyłam o tę skrzynkę. Wszystko spadło z wielkim hukiem i potłukło się.
– A szef od razu na ciebie skoczył i nawrzeszczał? – domyślił się Antek, zagryzając wargi.
– Tak! – zaszlochała Karolina. – I żebyś to słyszał! Jakby szału dostał! A teraz krzyczy na Zuzię i na Chudego, więc przynajmniej mogłam uciec…
Zmrożona tą relacją Iza słuchała jej w milczeniu, wymieniając tylko z Antkiem pełne dezaprobaty spojrzenia. Na ostatnie słowa Karoliny wyprostowała się gwałtownie, oczy jej błysnęły, a brwi ściągnęły się w wyrazie irytacji.
– Nadal krzyczy? – upewniła się.
– Aha – chlipnęła dziewczyna. – I to jeszcze jak!
Iza nabrała mocno powietrza w płuca.
– Dobra, Antoś, zajmij się Karolą, ja idę wyjaśnić tę sprawę – oznajmiła stanowczo, bez chwili zwłoki ruszając w stronę zaplecza.
Myśl o tym, że jakaś skrzynka ze słoikami z dżemem, którą w niefortunnym miejscu ustawiła Zuzia, wywołała aż taką burzę, nie mieściła jej się w głowie. Strata kilku, a choćby i kilkunastu słoików z dżemem nie była przecież niczym znaczącym, w machinie finansów Anabelli jawiła się jako pozycja po prostu śmieszna i niegodna uwagi, a na pewno niewarta tego, by krzyczeć na pracownicę i doprowadzać ją do łez.
„Co mu odbija?” – myślała z dezaprobatą. – „Musi mieć naprawdę ciężki dzień, ale żeby wyżywać się na niewinnych ludziach? I po co on tu w ogóle przyjeżdżał o tej porze? Przecież już po północy.”
Ledwie weszła w korytarz zaplecza, z jego głębi do jej uszu dobiegł podniesiony głos Majka oraz Chudego, którego również musiało zirytować zachowanie szefa, bo ripostował mu jak równy z równym.
– Niech szef nie przegina, nic się przecież nie stało! – mówił stanowczym, ostrym tonem, wskazując na skuloną nad podłogą Zuzię, która drżącymi rękami próbowała pozbierać kawałki rozbitych słoików. – A ona jeszcze się znowu przez to pokaleczy!
Rzeczywiście, na podłodze panowało istne pobojowisko w postaci rozbitych słoików leżących obok przewróconej skrzynki i unurzanych w kolorowej dżemowej powodzi.
– Bez dyskusji, ma to zbierać! – huknął rozjuszony Majk, wyciągając do Chudego palec w ostrzegawczym geście. – A ty, leniu, nie wtrącaj się w nieswoje interesy, jasne? Gęba na kłódkę, bo za chwilę pogadamy w inny sposób!
– Od leni to niech mnie szef nie wyzywa! – obruszył się Chudy. – Może na inne bluzgi zasługuję, ale nie na ten. Zostaw to, mała, mówię ci chyba! – rzucił rozkazująco do Zuzi, która, zbierając nieudolnie skąpane w dżemie szkło na jeden stosik, czystym wierzchem dłoni ocierała sobie kapiące z oczu łzy. – Nie gołymi rękami! Słyszysz?
Przykucnął przy niej i przytrzymał jej rękę w nadgarstku, na co Zuzia zatrzymała się i niepewnie podniosła na niego oczy. Majk aż zakipiał z wściekłości.
– Zbieraj to!!! – ryknął do niej tonem, jakiego Iza jeszcze nigdy u niego nie słyszała. – Natychmiast, rozumiesz?!
Przerażona Zuzia na nowo rzuciła się do wykonywania zadania. Iza, która w pierwszej chwili zwolniła kroku, nie wierząc własnym oczom i uszom, teraz podskoczyła w ich stronę jak oparzona.
– A ty, Chudy, wstawaj i idziesz ze mną! – krzyczał Majk. – Już ja cię nauczę moresu! Zapamiętasz raz na zawsze, że jak coś do ciebie mówię, to…
– Co tu się dzieje?! – wtrąciła się ostrym tonem Iza.
Majk natychmiast odwrócił się w jej stronę. Iza aż drgnęła, bowiem pierwszy raz widziała go w takiej odsłonie – wyglądał jak wcielenie furii, twarz, pokryta dziś mocnym kilkudniowym zarostem, poczerwieniała mu łącznie z czołem, rysy ścięły się i wyostrzyły, a oczy ciskały groźne błyskawice.
– No zobacz, co narobili! – zawołał do niej, wskazując ręką na pobojowisko. – Banda nieudaczników! Jedna nie wie, gdzie się stawia skrzynkę, a druga nie umie chodzić!
W głębi korytarza zebrało się kilka osób, między innymi Eliza, Dorota i Ola, które z niepokojem przyglądały się z daleka tej gwałtownej scenie.
– Spokojnie, szefie – odparła uspokajającym tonem Iza. – Bez nerwów. To nie tak… Znam sprawę i zaraz wszystko wyjaśnię.
– A w ogóle to gdzie jest Karolina?! – pienił się dalej Majk, rozglądając się wokół. – Już zwiała?! Ma tu natychmiast wracać! Będą sprzątać to we dwie! Chudy, chyba coś do ciebie powiedziałem, nie?!
Chudy, który w międzyczasie podniósł się do pionu, zerknął ponurym wzrokiem na Izę, której uwagę przykuło jego podbite oko, będące namacalnym dowodem na jego zaangażowanie w pracę na rzecz firmy. I to jego Majk przed chwilą nazwał leniem? A do tego taka awantura o nic… Nie, to była już przesada! Ktoś musiał zainterweniować i przerwać tę absurdalną scenę, a jedyną osobą, która mogła tu cokolwiek wskórać, była ona. Tak, to był jej obowiązek. Nie mogła przecież pozwolić na tak niesprawiedliwe traktowanie Bogu ducha winnych ludzi!
– Dość! – rzuciła twardo do Majka, stając pomiędzy nim i Chudym. – Szef zostawi go w spokoju! Ani on, ani Zuzia, ani Karolina nie są tu nic winni! Łukasz dzisiaj miał kontuzję, oko mu podbili. A ta skrzynka to głównie moje zaniedbanie, bo zapomniałam załatwić sprawę, chociaż Zuzia wyraźnie mnie o to prosiła. Zaczęło się od tego, że…
– Bzdura! – przerwał jej z rozpędu Majk. – Nie broń ich, Iza, okej? To nic to nie da! Mają natychmiast zbierać ten syf, fajtłapy cholerne! A za karę…
– Zaraz, jeszcze nie skończyłam! – zawołała Iza, nie dając się zakrzyczeć. – O co taka burza, nic się przecież nie stało! Parę głupich dżemów i od razu taki dym?!
– Nie chodzi o dżemy, chodzi o zasadę! – odparował jej Majk. – Niczego nie potrafią zrobić porządnie, łajzy jedne! A ty jazda do roboty! – wycelował palec w stronę Chudego. – Od jutra dwa tygodnie na pace, obsługujesz wszystkie dostawy! Już ja się z tobą policzę, frajerze! I z tobą też, mała szkodnico! – rzucił do przerażonej Zuzi. – Nauczysz się w końcu myśleć, do cholery!
– Wystarczy! – krzyknęła do niego zniecierpliwiona tym absurdalnym uporem i niesprawiedliwą oceną sytuacji Iza. – Dlaczego szef nawet nie da mi tego wyjaśnić?! Mówię, że to nie jej wina! Zuzka, zostaw to natychmiast i zmiataj stąd! – dodała rozkazującym tonem do Zuzi, która posłusznie poderwała się z miejsca i uciekła w stronę kuchni, ukradkiem ocierając z twarzy łzy. – Nikt nie będzie bez powodu kaleczyć sobie rąk!
Majk obejrzał się za Zuzią i jego oczy cisnęły nową fontannę iskier.
– Wracaj!!! – ryknął za nią. – Słyszysz?! Wracaj mi tu! Ale już! W tej chwili!!!
Zuzia zatrzymała się zdezorientowana, nie wiedząc, co ma zrobić. Jednak w tym samym momencie oburzona Iza skoczyła w stronę szefa i złapała go za ramię.
– Przestań!!! – wrzasnęła do niego w przypływie niekontrolowanej furii. – Uspokój się wreszcie, Majk!!! Rozumiesz?! Ogarnij się! Zobacz, jak ty się zachowujesz! Jak idiota i ostatni cham!!!
Nim zdążyła wyartykułować ostatnią sylabę, do jej świadomości dotarło, co mówi, i natychmiast pożałowała tych słów, jednak było już za późno, żeby wcisnąć je z powrotem do gardła. Chudy i Zuzia, a także zebrane w głębi korytarza koleżanki, w tym Wiktoria, która w międzyczasie dołączyła do ich grupki, zaniemówili na to dictum i znieruchomieli jak kamienne posągi w oczekiwaniu na reakcję szefa. Ten również zamilkł, wpatrując się w Izę przenikliwym, świdrującym wzrokiem, pod którym odruchowo aż cofnęła się o krok. Następnie nabrał powietrza w płuca i otworzył usta, jakby chciał coś odpowiedzieć, jednak zaraz zamknął je, odetchnął głęboko, nerwowym gestem dłoni przeciągnął sobie po włosach, po czym, zacisnąwszy mocno wargi, odwrócił się i bez słowa, szybkim, energicznym krokiem odszedł w stronę kuchni. Po chwili dobiegł stamtąd głośny odgłos trzaśnięcia drzwiami, co znaczyło, że szef wyszedł tylnym wyjściem na schody prowadzące na wewnętrzny parking budynku.
Zebrani w korytarzu wymienili podszyte zgrozą spojrzenia, po czym zgodnie skupili wzrok na Izie, która nadal stała w tym samym miejscu, próbując ochłonąć. Tylko Chudy wydawał się być usatysfakcjonowany takim obrotem sprawy.
– No i git – mruknął, wzruszając ramionami. – Dobrze mu powiedziałaś, Iza. Niech sobie idzie w cholerę. Ostatnio jest nie do życia, porąbało go na maksa, święty by z nim nie wytrzymał. A teraz jeszcze wziął i się obraził!
– Idź za nim, Łukasz – poleciła mu blado Iza, zdjęta nagłym niepokojem i wyrzutami sumienia. – Sprawdź, co tam robi, okej? Żeby mu nic głupiego do głowy nie strzeliło.
– E tam… pewnie focha odwala i tyle – machnął ręką Chudy, ale posłusznie poszedł w stronę kuchni.
Iza przeniosła wzrok na koleżanki.
– Wracamy do pracy – powiedziała do nich cichym, lecz stanowczym głosem. – Idźcie na swoje stanowiska, a Zuzia pomoże mi ogarnąć ten dżem i szkło. Tylko najpierw przynieś ze trzy nowe ścierki i dwie pary rękawiczek, okej? – dodała do Zuzi, która natychmiast podbiegła do niej w gotowości do wykonania zadania. – Aha, jeszcze szufelkę i wiadro z wodą… Ja odniosę tę skrzynkę i zaraz weźmiemy się za sprzątanie.
Zuzia skwapliwie pokiwała głową i pobiegła w stronę magazynku, pozostałe koleżanki również rozeszły się, wymieniając między sobą szeptem jakieś uwagi. Iza, której każdy mięsień drżał od środka, jakby trzęsła nią febra, przykucnęła, by spośród odłamków pozbierać do skrzynki kilka całych lub jedynie lekko nadtłuczonych słoików z dżemem, po czym podniosła się, by odnieść je do magazynku. Przed drzwiami kuchni wpadła na powracającego Chudego, który natychmiast przejął ciężar z jej rąk.
– Daj, Iza, pomogę ci – zaofiarował się pośpiesznie. – Gdzie ci to zanieść?
– Do magazynku – odparła cicho. – Tylko postaw gdzieś na dole i nie na przejściu, okej? Żeby ktoś znowu przez to czegoś sobie nie zrobił…
– Jasne – skinął głową Chudy, ruszając ze skrzynką w stronę magazynku. – A co do szefa, to nie ma go – dodał, odwracając na chwilę głowę. – Wsiadł w opla i pojechał w cholerę, aż iskry poszły z opon. Byle tylko gdzieś się nie rozwalił, bo widać, że go dzisiaj nieźle diabli niosą.
Iza poczuła, że kręci jej się w głowie. Wyrzuty sumienia ścisnęły ją za gardło aż do utraty tchu. Niewiele myśląc, zawróciła i biegiem rzuciła się w stronę dyżurki kelnerek, gdzie na jednym z wieszaków zostawiła sweter i torebkę. Chwyciwszy tę ostatnią, drżącą ręką wyjęła z niej telefon, aktywowała go, otworzyła skrzynkę smsową i wybrała z listy prywatny numer Majka. W okienko edycji wpisała krótką treść, Majk, wróć!, i natychmiast przycisnęła opcję Wyślij, a po chwili dopisała jeszcze jedno słowo, które równie szybko poleciało w eter: Proszę. Jednak, choć przez kolejnych prawie dziesięć minut czekała w napięciu z aparatem w dłoni, odpowiedź nie nadeszła.