Anabella – Rozdział LXXXI

Anabella – Rozdział LXXXI

Nocne powietrze znów przyjemnie orzeźwiło zmęczoną twarz Izy, tym bardziej że teraz, w narzuconym na ramiona swetrze, było jej już zupełnie ciepło. Specyficzna dla pogrążonego we śnie miasta cisza nocna, przerywana niekiedy szumem silnika jakiegoś samotnie przejeżdżającego samochodu czy głosami spóźnionych przechodniów, miała w sobie coś, co wychowana w klimacie prowincjonalnej wioski dziewczyna, od czasu kiedy zamieszkała tu na stałe, zdążyła już pokochać całym sercem. Te skąpane w świetle latarni pozornie puste ulice… nocna atmosfera miasta, które niby spało, a tak naprawdę nadal podskórnie tętniło życiem… Tak właśnie, choć oczywiście w nieporównywalnie większej skali, wyobrażała sobie nocne życie Paryża, miasta, o którego zobaczeniu marzyła od dawna i które kiedyś, w nieokreślonej przyszłości miała zamiar koniecznie odwiedzić. Najlepiej z nim. Przecież w tych paryskich marzeniach u jej boku zawsze był on – Michał.

Wzdrygnęła się lekko i odsunęła od siebie tę myśl. Co za absurd, żeby teraz myśleć o Paryżu! Doprawdy, zmęczenie chyba już za bardzo uderza jej na głowę…

– Pojedziemy oplem – oznajmił jej Majk, mijając zaparkowane na placyku samochody i wyprowadzając ją na ulicę, gdzie na chodniku stało jego auto.

– Okej – skinęła głową. – Aha, Majk, powiedz mi coś, póki pamiętam… a propos wczorajszego dnia w firmie.

– Hmm? – zerknął na nią spod oka.

– Co z tą rozmową z lekarzami? Miałeś gadać z nimi wczoraj o dziewiętnastej.

– A tak! – podchwycił szybko, wyciągając z kieszeni kluczyki od opla. – Faktycznie, zapomniałem cię uprzedzić, że dzwonili i przełożyli spotkanie na piątek, coś tam im wypadło. Kompletnie wyleciało mi to z głowy… wybacz. No, wsiadaj, elfiku.

– Mówisz, że w piątek? – zastanowiła się Iza, posłusznie wsiadając do samochodu. – Okej, damy radę. A jutro planujesz może być w firmie koło osiemnastej? – zapytała, kiedy Majk również wsiadł i oboje zatrzasnęli drzwi.

– Planuję – skinął głową, wkładając kluczyk do stacyjki i odpalając silnik. – A co? Masz dla mnie jakieś zadanie specjalne?

– Ćwikliński chciał z tobą gadać. Wika umówiła go właśnie na jutro na osiemnastą.

– Ćwikliński? – mruknął Majk. – Czego znowu chce ten frajer? No dobra, nie ma sprawy. Oczywiście, że będę.

Iza pokiwała głową i w aucie, które zjechało już z chodnika i ruszyło pustą ulicą, zapadła cisza. Znajomy szum silnika tak kojąco działał na jej zszarpane nerwy… Oparła głowę na miękkim zamszowym zagłówku opla i w milczeniu śledziła kolejne mijane skrzyżowania, napawając się spokojnym nastrojem tej krótkiej podróży, która sama w sobie sprawiała jej przyjemność. Czy to dlatego, że w miękkim fotelu opla było jej tak niesamowicie wygodnie po ciężkiej dniówce w Anabelli? A może w ten sposób działała na nią ulga, że kłótnia z Majkiem tak szybko znalazła szczęśliwe zakończenie? Znów było dobrze… spokojnie i błogo… Wystarczyło kilka słów wyjaśnienia i świat wyglądał inaczej, a łzy, które przy tym wylała, jakby obmyły i oczyściły jej duszę.

Opel zwolnił przed jej kamienicą i skręcił, zatrzymując się na chodniku w świetle bramy. Tu nie wolno było się zatrzymywać pod groźbą mandatu, dlatego powinna szybko wysiąść i pozwolić Majkowi odjechać.

– Dzięki i dobranoc – powiedziała, odwracając się ku niemu na fotelu i kładąc mu na moment dłoń na ramieniu. – Uciekam już, a ty odjeżdżaj, żebyś nie zarobił mandatu. Stanąłeś na zakazie.

Majk uśmiechnął się z rozbawieniem, nonszalanckim ruchem prawej ręki zaciągając hamulec ręczny.

– Lubię stać na zakazie – odparł przekornym tonem. – Zwłaszcza tam, gdzie warto ryzykować mandatem. Zresztą… o wpół do trzeciej w nocy szansa na mandat jest raczej niewielka.

– Też prawda – odwzajemniła mu uśmiech. – Chociaż jakiś przypadkowy patrol straży miejskiej zawsze może się trafić.

– Może – zgodził się. – Ale nie boję się. Nawet chętnie dałbym im tę szansę.

Oboje uśmiechnęli się do siebie w półmroku rozjaśnionym tylko światłem reflektorów, które odbijało się od ściany i bramy kamienicy.

– Lepiej zgaś na chwilę te światła – zaniepokoiła się Iza. – Stanąłeś tak, że świecisz sąsiadom z parteru po oknach. Jeszcze kogoś to zbudzi. Już z jedną panią mamy mocno na pieńku, wolałabym nie dokładać panu Stasiowi kolejnych wrogów.

– Jasne – szepnął, posłusznie sięgając do kierownicy, by zgasić światła.

Sprawiło to, że wokół natychmiast zrobiło się ciemno, bowiem najbliższa latarnia była zepsuta od wielu dni, a światło dalszych dochodziło tu jedynie bladą, słabiutką poświatą. W ciemności świeciły teraz tylko zegary i wskaźniki na desce rozdzielczej samochodu.

– Muszę już iść – powiedziała Iza, nie ruszając się z miejsca.

Majk pokiwał głową w ciemności.

– Tak, wiem – zgodził się. – Jesteś bardzo zmęczona i musisz się wyspać.

– Właśnie – szepnęła.

Jednak żadne z nich nie ruszyło się nawet o pół centymetra. W końcu jedna minuta nikogo nie zbawi, a w samochodzie było tak ciepło i przytulnie…

– Pewnie rano masz zajęcia? – zapytał po chwili Majk.

– Aha. Od dziewiątej. A teraz już kończy się semestr, więc powinnam na nich być.

– No tak. W czasie sesji lepiej nie podpadać wykładowcom.

– Dokładnie.

Znów zapadła cisza. Tak. Trzeba było już pożegnać się i wysiąść. Pójść na górę do swojego pokoju, gdzie czekało na nią wygodne łóżko, zapraszając ją do krzepiącego i zasłużonego snu. Czyż nie na to czekała z utęsknieniem od dobrych paru godzin? Owszem… ale to za moment. Sen nie zając, nie ucieknie. Jeszcze tylko kilka sekund… może kilkanaście… albo nawet odrobinę więcej…

– Dziękuję ci za dzisiejszą lekcję, Izulka – powiedział cicho Majk. – Cholernie dobrze mi to zrobiło… jak zwykle. I chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo jestem ci wdzięczny za to, że zawsze jesteś na posterunku. W firmie i w ogóle… pod każdym względem. Ale porozmawiamy o tym innym razem – zreflektował się. – Teraz już nie chcę cię zatrzymywać, i tak mam ogromne wyrzuty sumienia, że przeze mnie zarywasz sen.

– To ja ci dziękuję, Michasiu – przerwała mu łagodnie, ignorując ostatnią uwagę.

Jako że jej wzrok przyzwyczajał się już do ciemności, coraz wyraźniej widziała kontury jego twarzy i oczu, w źrenicach których odbijało się jakimś dziwnym rykoszetem światło samochodowych kontrolek. Hmm… jak to było możliwe, skoro siedział odwrócony bokiem do kierownicy i w ogóle nie patrzył w tamtą stronę?

– Za co? – zapytał ze smutnym przekąsem Majk. – Za to, że zachowałem się jak palant i zrobiłem awanturę o nic?

– Nie – pokręciła głową. – Za to, że wróciłeś.

Znieruchomiał na chwilę, po czym spuścił głowę, przez co zniknęły obserwowane przez Izę odbicia światełek w jego oczach, a bujna czupryna przysłoniła jego i tak ledwo widoczną w mroku twarz.

– To nie jest żadna zasługa – odparł cicho.

W jego głosie obok wstydu zabrzmiało przygnębienie. Jakże dobrze rozumiała stan jego ducha! Sama przecież zaledwie dwie godziny wcześniej przeżywała dokładnie to samo! Uspokoiły ją oczyszczające łzy i świadomość, że nie pogniewał się na nią. A może jeszcze bardziej uspokoił ją przyjacielski uścisk jego ramion i zapach wody kolońskiej, który kojarzył jej się z ukochanym zmarłym ojcem? Może… Tak czy inaczej jemu nadal było ciężko i źle na duszy – czuła to przecież. Nie chciał jej zatrzymywać, bo widział, że była zmęczona, ale czyż w takich sytuacjach odpoczynek może być priorytetem? Ach, nie! To byłaby tylko wymówka! Terapia, której podjęła się przed ponad rokiem, do czegoś przecież zobowiązywała! Po takiej burzy emocji jak dziś Majk musiał przecież czuć się okropnie, mimo że robił dobrą minę do złej gry. Czy mogła go tak zostawić? Za nic w świecie! Powinna zrobić coś, co przywróci mu spokój ducha. Hmm… co mogło pomóc mu najbardziej?

Uśmiechnęła się do siebie, podniosła dłoń i ostrożnie wsunęła palce w jego włosy. Drgnął lekko, jakby zaskoczony, lecz natychmiast odpowiedział na ten gest, mocniej pochylając głowę w jej stronę i przysuwając ją do jej ręki na wzór łaszącego się kota.

– Zasługa może nie – podjęła łagodnie. – Ale dla mnie wielka rzecz. Nie zasnęłabym do rana, gdybyś nie wrócił. Wyrzuty sumienia zjadłyby mnie z kopytami.

Majk jeszcze mocniej przechylił się w fotelu kierowcy, ruchem głowy łapczywie podążając za jej dłonią.

– Mnie też – szepnął. – I tak mnie zjadają. Powinnaś iść już spać, Izulka.

– Powinnam – przyznała. – I zaraz pójdę.

– Powinnaś iść już teraz – doprecyzował, z błogością przymykając oczy pod dotykiem jej palców. – Teraz, natychmiast.

– Tak, już idę – zapewniła go, nie ruszając się z miejsca i nie przestając gładzić jego włosów, których pukle przyjemnie kotłowały jej się w dłoni.

– To jest polecenie służbowe – zamruczał. – Słyszysz? Do wykonania natychmiast.

– Tak jest, szefie.

W całym wszechświecie nie było jednak takiej siły, która zmusiłaby ją do podjęcia wysiłku podniesienia się z miejsca i opuszczenia samochodu. Skrajne zmęczenie połączone z fizyczną przyjemnością, jaką miękka faktura włosów Majka sprawiała jej palcom, wprawiły ją w stan wszechpotężnego, niemożliwego do pokonania rozleniwienia. Owszem, wiedziała, że musi wstać i wysiąść z samochodu, pójść na górę i położyć się do łóżka, rozum podpowiadał jej to jednoznacznie, wręcz domagał się tego wewnętrznym krzykiem rozsądku. Ale cóż z tego, skoro ciało nie chciało słuchać rozumu, a wola była za słaba?

Minęły kolejne minuty… Dwie? Trzy? Może więcej? Pozostawiony na jałowym biegu silnik opla szumiał cichutko, lecz nie zagłuszał do końca szmeru kosmyków włosów Majka, które Iza powolutku przesiewała przez palce. Żadne z nich już teraz nie protestowało, nie wzbraniało się przed tą niemą lecz zgodnie podjętą decyzją ich dusz. Musieli tu zostać, aż wszystko się wyjaśni… uspokoi… zrównoważy…

– Paliwo ci się kończy – zauważyła nagle szeptem Iza, zerkając na wskaźnik poziomu paliwa, który właśnie zaświecił się na czerwono, wskazując na stan rezerwy.

Majk niechętnie podniósł głowę, przez co palce Izy natychmiast wyplątały się z jego włosów, rzucił okiem na kontrolkę i skrzywiwszy się lekko, sięgnął ręką do stacyjki, by wyłączyć silnik.

– Racja – przyznał. – Miałem go dotankować w drodze powrotnej i kompletnie wyleciało mi to ze łba.

W aucie zapadła cisza i niemal całkowita ciemność, jednak ich wzrok był już do niej na tyle przyzwyczajony, że nie zrobiło im to wielkiej różnicy. Oboje patrzyli na siebie niepewnie, jakby jedno od drugiego oczekiwało sygnału do tego, co mają robić dalej. Najlogiczniej byłoby skorzystać z okazji, kiedy chwilowo się przecknęli, by wreszcie pożegnać się i pójść spać. Tak, zdecydowanie. Tylko na co komu logika o godzinie trzeciej w nocy?

– Przysuń się i oprzyj tutaj tę swoją łepetynę – powiedziała Iza, rozsiadając się wygodnie w fotelu pasażera tak, by znaleźć się jak najbliżej lewej strony, i wskazując Majkowi swoje ramię. – Nie mogę przecież przedwcześnie skończyć doładowania baterii, bo potem będzie reklamacja i znowu każesz mi płacić odsetki karne.

Majk prychnął śmiechem, chętnie przyjmując pozycję, którą mu zaleciła. Przechyliwszy się bokiem ponad dźwignią hamulca ręcznego, przysunął się do niej i umieścił głowę we wskazanym miejscu na jej ramieniu.

– Odsetki karne i tak narosły ci takie, że długo się nie wypłacisz – sprostował, z błogością poddając się gestom jej dłoni, którą na nowo wsunęła mu we włosy. – Nawet jeśli część z nich umorzę jako haracz za moje własne frajerstwo. Bo trzeba być ostatnim idiotą, żeby na własne życzenie pozbawiać się tego, co trzyma przy życiu – westchnął. – Mojej elfikowej energii…

Iza uśmiechała się, słuchając tych słów i z radością w sercu przeczesując palcami jego miękką czuprynę. Pokrywające jej ramię bujne kosmyki delikatnie łaskotały ją w policzek… Czy tylko on tego potrzebował? O nie! Życiodajna elfowa energia nie płynęła tylko w jedną stronę, lecz wracała do niej jak w systemie naczyń połączonych, odmieniona i potrójnie napełniona dziwną mocą… na wpół metafizyczną mocą spokoju i poczucia bezpieczeństwa, którego wciąż tak bardzo jej brakowało. Czy fizyczny sen, którego właśnie się pozbawiała, siedząc z nim po nocy w samochodzie, mógłby choć w połowie tak skutecznie zregenerować jej siły i przywrócić pogodę ducha?

– Przepraszam, że nie odpowiedziałem ci na smsy – podjął po dłuższej chwili ciszy Majk. – Kiedy je znalazłem, nie chciałem tracić czasu, wolałem wrócić jak najszybciej, a po nocy ta droga jest dość ciężka. Ciemno jak diabli, wyboje jak na polu minowym…

– Wyboje? – powtórzyła zdziwiona Iza. – To gdzie ty byłeś?

– Na końcu świata – westchnął.

Zastygła w bezruchu na kilka sekund z dłonią wplątaną w jego włosy.

– Pojechałeś po nocy na koniec świata? – powtórzyła z niedowierzaniem, wyobrażając sobie, jak ponuro i obco musiało wyglądać o tej porze to odludne miejsce.

– Mhm – pokiwał lekko głową. – Musiałem.

Zaskoczona i wstrząśnięta tą informacją Iza zwizualizowała sobie w wyobraźni pogrążone w egipskich ciemnościach pustkowie z wielkim dębem na wzgórzu, a na jego tle samotną sylwetkę Majka. Czy i dziś krzyczał tam, by wyrzucić z siebie nagromadzone emocje? Zapewne… A nawet jeśli nie krzyczał, to już sam fakt, że po awanturze urządzonej w Anabelli pojechał właśnie tam, przemawiał do niej o wiele mocniej niż jakiekolwiek słowa. Jej serce zalała gorąca fala żalu i najtkliwszego współczucia.

– Biedaku… – szepnęła.

– Kiedy przyszły smsy, chyba jeszcze jechałem samochodem – podjął, kiedy tylko poczuł, że jej dłoń znów zaczęła gładzić jego włosy. – W każdym razie nie słyszałem dźwięków powiadomień. Dopiero kiedy już tam byłem… a siedziałem tam chyba dość długo… wpadło mi do głowy, żeby spojrzeć na telefon. Jak tylko zobaczyłem, co napisałaś, pobiegłem do samochodu jak furiat, mało co sobie oczu nie wykłułem o krzaki w tych ciemnościach. Bardzo mi zależało, żeby zdążyć wrócić do firmy, zanim wyjdziesz do domu. I na szczęście udało się… prawie w ostatniej chwili.

– Tak naprawdę, to nie liczyłam na to, że wrócisz – odparła smutno Iza. – Chciałam tylko, żebyś mi odpisał. Cokolwiek, jakieś jedno słowo. Żebyś po prostu dał znak życia. Chudy powiedział, że wyjechałeś z parkingu, aż iskry szły spod opon. W takim stanie nie powinno się wsiadać za kierownicę. Martwiłam się.

– Przepraszam – szepnął.

– Nie przepraszaj – pokręciła głową. – Ja wcale nie zachowałam się lepiej. Nie miałam prawa tak się do ciebie mówić, a do tego niepotrzebnie podgrzałam emocje, zamiast próbować je ostudzić. Długo sobie tego nie wybaczę.

– Przestań – wyszeptał. – Nie mów takich głupot, Iza.

– Ale dzięki temu przynajmniej już wiem, co robiłam źle – ciągnęła w zamyśleniu, nadal powolutku gładząc go po włosach. – Wiem, w którym punkcie nawaliłam jako twoja terapeutka… i jako przyjaciółka… Ten wieczór i ta awantura wreszcie mi to uświadomiły. Na przyszłość już nie będę taka głupia, obiecuję.

– Co masz na myśli? – zapytał cicho.

– To, że za dużo chciałam wiedzieć – odparła z westchnieniem. – Wydawało mi się, że skoro na początku w trybie terapii zwierzyliśmy się sobie z różnych rzeczy, to musimy się w ten sposób zwierzać już zawsze. Miałam nawet do ciebie ukryty żal, że nic mi nie mówisz.

– Próbowałem – przerwał jej, podnosząc głowę, żeby na nią spojrzeć.

Iza cofnęła rękę z jego włosów i pokiwała głową.

– Tak, wiem – westchnęła, odwracając wzrok. – Sama nie rozumiem, dlaczego wtedy tak się zachowałam… to też było głupie i niekonsekwentne. Wybacz mi. Miałam wtedy taki potworny mętlik w głowie…

– Ja też – odparł po chwili ciszy Majk, wpatrując się w ciemnościach w jej twarz oświetloną tylko bladą poświatą odległej latarni. – Ale może dobrze się stało? Tak chyba jest lepiej.

– W każdym razie dotarło do mnie, że rozmowa wcale nie jest najważniejsza – dokończyła myśl Iza, ostrożnie podnosząc na niego oczy. – A zwłaszcza zwierzenia, które miałyby być wywoływane na siłę. Przecież ja wcale nie muszę wiedzieć, co cię męczy. Wystarczy, że wiem, że tak jest.

Majk westchnął ciężko i opadł na oparcie fotela, odchylając na nim głowę i wpatrując się w tonącą w ciemnościach podsufitkę opla.

– Chciałbym powiedzieć ci wszystko, Iza – wyszeptał przez zaciśnięte wargi. – Bóg mi świadkiem, jak bardzo chciałbym… uwierz mi.

– Ależ wierzę, wierzę! – zapewniła go gorąco, przechylając się na fotelu, by swoim zwyczajem przytulić policzek do jego ramienia. – Ja przecież doskonale rozumiem, że męczy cię coś, o czym trudno ci mówić. Dlatego chciałam ci powiedzieć, że wcale nie musisz. To naprawdę nie jest potrzebne, Michasiu. Dzisiaj zrozumiałam, że o wiele ważniejsze jest co innego. Wsparcie duchowe. To jest właśnie kwintesencja naszej terapii! Nie słowa, nie gadanie, tylko poczucie, że ten drugi jest obok… że może przytulić w trudnej chwili… pocieszyć swoją obecnością, nawet kiedy nic nie mówi…

Majk tkwił nieruchomo w półleżącej pozycji na fotelu, z zamkniętymi oczami. Tylko jego pierś podnosiła się w ciężkim oddechu, a spoczywające na bokach siedzenia dłonie niepostrzeżenie lecz coraz mocniej ściskały się w pięści.

– Dlatego obiecuję ci, że od teraz już nigdy nie będę cię o nic dopytywać – dodała stanowczo Iza, nadal tuląc policzek do skórzanego rękawa jego kurtki, wpatrzona przez przednią szybę auta w obdrapaną ścianę kamienicy. – Jeśli będziesz chciał, sam mi powiesz, co ci w duszy gra, ale bez presji. Bez poczucia, że ja tego od ciebie oczekuję. Nie chcę, żebyś znowu uciekał przede mną z obawy, że będę zmuszać cię do zwierzeń. Nie chcę, żeby to wyglądało tak jak w ostatnich tygodniach, kiedy chodziłeś wściekły na cały świat, a ze mną rozmawiałeś tylko o fakturach, dokumentach do Urzędu Skarbowego i spotkaniach z dostawcami. Myślisz, że nie bolała mnie świadomość, że z góry odrzucasz moją pomoc? Bolała… dopiero teraz widzę, jak bardzo. A z drugiej strony dopiero teraz zrozumiałam, na czym ta pomoc powinna polegać. Powinnam po prostu przez cały czas przy tobie być i o nic nie pytać… i od teraz tak już będzie, Michasiu… obiecuję ci to.

Majk odetchnął głęboko, po czym nagle wyprostował się na fotelu i ukrył twarz w dłoniach, opierając głowę na kierownicy.

– O Chryste Panie… Iza! – wyszeptał. – Litości… Z jednej strony czytasz we mnie jak w otwartej książce, a z drugiej i tak nic nie widzisz… niczego nie rozumiesz… Mój mały elfiku… poczekaj. Daj mi się pozbierać. Jedną minutkę, okej?

– Ile tylko chcesz – odszepnęła łagodnie.

Widząc, że przeżywa jakiś gwałtowny kryzys emocjonalny, przepełniona z jednej strony współczuciem, a z drugiej przekonaniem, że owo chwilowe załamanie za kilka minut skończy się i przyniesie mu ulgę, wyciągnęła rękę, by znów pogładzić go po włosach, które bujną kaskadą rozsypały się na kierownicy opla, a następnie w geście solidarności objęła go ramieniem. Siedział w niemal takiej samej pozycji jak kiedyś, już ponad rok temu, kiedy w tym samym samochodzie, zaparkowanym prawie dokładnie w tym samym miejscu co dziś, zwierzał jej się rozpaczliwie ze swego wciąż trwającego, niemożliwego do pokonania uczucia do Ani. Wówczas podobna pozycja jego ciała i te rozrzucone na kierownicy włosy skojarzyły jej się z Michałem… do tego stopnia, że na moment zatraciła się w owym wspomnieniu i pomyliła jednego z drugim – nie po raz pierwszy zresztą i zapewne nie po raz ostatni.

Na króciutki moment, niczym flesz lampy aparatu fotograficznego, przed jej oczami mignęła twarz pani Ziuty i jej aprobujący uśmiech. Czy pani Ziuta chciała jej coś powiedzieć? Przekazać jej coś właśnie teraz? Ech nie, to tylko wyobraźnia… Chyba ostatnio za dużo o tym myślała.

Majk przez kilka długich minut siedział nieruchomo skulony nad kierownicą, z twarzą ukrytą w dłoniach, i dopiero po tym czasie, jakby ocknąwszy się, powoli podniósł głowę i popatrzył na nią.

– Wybacz – powiedział już spokojnym głosem, odwracając się do niej i wyciągając ku niej oba ramiona. – Rozwaliło mnie jak z cekaemu, ale już jest okej. Chodź do mnie, elficzku.

Ucieszona tą pozytywną zmianą w jego wyglądzie i zachowaniu Iza natychmiast odpowiedziała na ten gest i ufnie wtuliła się w jego objęcia.

– Chcę ci powiedzieć wszystko – mówił cicho, delikatnym gestem dłoni przesuwając po jej ramieniu ubranym w miękki angorowy sweter. – I powiem ci wszystko… albo prawie wszystko… tyle, ile będę mógł. Tylko jeszcze nie teraz, okej? Kilka rzeczy wręcz muszę ci powiedzieć, zapytać cię, co o tym myślisz… naświetlić sobie w głowie parę spraw… Ale najpierw muszę sam sobie to poukładać, ogarnąć jakoś tę karuzelę…

Wtulona w niego Iza kiwała głową na każde jego zdanie.

– Jasne… jasne, Michasiu… – szeptała. – Okej…

– Miałem pewien pomysł… a właściwie marzenie – ciągnął Majk cichym, lekko zdławionym głosem, przytulając swój szorstki, nieogolony policzek do jej skroni. – Piękne marzenie z kategorii niemożliwych. I chociaż czułem, że jest niemożliwe, to mimo wszystko popłynąłem w to i chciałem wprowadzić je w życie. A właściwie spróbować, zaryzykować, pójść va banque

– Rozumiem – szeptała Iza. – Ale nie musisz mi nic mówić, naprawdę. Tylko kiedy sam będziesz chciał… tylko wtedy…

– Ale ja właśnie chcę ci o tym opowiedzieć – zapewnił ją stanowczo. – Bardzo chcę, wręcz muszę. Wprawdzie jeszcze nie teraz, bo boję się, że pęknę… ale niedługo… Muszę wiedzieć, co ty byś o tym myślała. Koniecznie chcę poznać twoje zdanie, mały elfie. Tylko najpierw muszę postawić się do pionu i odzyskać równowagę po tym, jak sam się znokautowałem. Jak sam sobie dałem w mordę…

– Sam sobie? – powtórzyła z mimowolnym zdziwieniem.

– Mhm – pokiwał głową. – Niestety. Za bardzo się w to wkręciłem, poszedłem w tym za daleko w myślach… i w marzeniach… A potem nagle, z dnia na dzień, wręcz z godziny na godzinę musiałem z tego zrezygnować, bo dotarło do mnie jasno, że to jednak niemożliwe. Że to się nie uda i że niepotrzebnie nakręciłem sobie ten film w wyobraźni. Jak to cholernie bolało, Iza! – w jego głosie zabrzmiała nutka bolesnej rozpaczy. – Jakby mnie ktoś rozrywał na kawałki! Pierwszej nocy myślałem, że dosłownie mnie skręci.

Iza słuchała oszołomiona, nie ważąc się mu przerywać, zaciekawiona do granic możliwości, o co też mogło mu chodzić. A zatem miała rację, podejrzewając, że w ostatnim czasie przeżył jakieś przykre rozczarowanie! Co prawda nie umiała się domyślić, z czym było związane, ale jego słowa potwierdzały to, co sama wyczuła jakimś szóstym zmysłem. Jednak zgodnie ze swoim postanowieniem oraz z obietnicą, jaką mu dała, nie mogła i nie chciała o nic dopytywać. Chyba wręcz podskórnie bała się tego, co mogłaby usłyszeć. Bo jeśli to było coś związanego z… Nie, lepiej w ogóle o tym nie myśleć! Jeszcze znowu niepotrzebnie powie coś głupiego.

– Ale teraz już się z tym pogodziłem – ciągnął spokojniejszym tonem Majk. – Właściwie to wróciłem do stanu sprzed tego myślowego epizodu.., a raczej sprzed tego szalonego marzenia. Bo ono było bardzo szalone, elfiku – uśmiechnął się lekko. – Szalone do kwadratu, aż za bardzo. Zresztą kiedyś nawet ci o tym wspominałem, tylko wtedy mówiłem nie tyle o marzeniu, co o pewnej hipotezie. Takiej czysto teoretycznej… takiej, którą zawsze z góry odrzucałem, bo patrzyłem na nią z innej perspektywy. Natomiast mój obecny auto-nokaut polegał na tym, że przez chwilę uwierzyłem jak ten głupi baran, że pod pewnymi warunkami teorię da się wprowadzić w praktykę. Cóż, frajer rodzi się frajerem, więc i frajerem musi umrzeć – dodał żartobliwie. – Na to chyba nie ma lekarstwa.

– Chciałabym ci jakoś pomóc, Majk – odpowiedziała cicho Iza. – Tylko nie wiem jak.

– Już mi pomogłaś – zapewnił ją łagodnie, schylając się i na króciutką chwilę przyciskając usta do jej czoła. – Mój aniele z nieba… Pomogłaś mi bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Zostałaś tu dzisiaj ze mną i doładowałaś mnie zbawienną porcją elfikowej energii. Zrobiłaś to, chociaż byłaś i nadal jesteś potwornie zmęczona. Myślisz, że tego nie widzę? Padasz już z wyczerpania, ale w swojej wrodzonej dobroci nie patrzysz na to, zignorowałaś nawet moje polecenie służbowe i nie poszłaś do domu spać, tylko zostałaś i nadal siedzisz tu ze mną w samochodzie, bo jak zwykle niezawodną elfikową intuicją wyczułaś, że stary frajer Majk potrzebuje twojej pomocy. Dziękuję ci, Izulka… za to wszystko, co mi powiedziałaś… i za to, że tu jesteś… za to, że pogłaskałaś mnie po włosach… że mogę cię przytulić… Przysięgam, że nigdy tego nie zapomnę. Nigdy. Choćby nie wiem, jak dalej potoczyły się nasze losy, do końca życia będę ci wdzięczny za tę noc. Podobnie jak za tamtą, kiedy wysłałem ci smsa, a ty przybiegłaś mi na pomoc i wypiłaś za mnie brandy. Myślisz, że takie rzeczy da się wyrzucić z pamięci?

– To był przecież mój obowiązek w trybie terapii – uśmiechnęła się, podnosząc na niego oczy. – I wtedy, i dziś. Jak mogłabym zawieść w potrzebie przyjaciela, który sam nigdy mnie nie zawiódł?

– Obowiązek w trybie terapii – powtórzył powoli Majk, wpatrując się w te oczy, których źrenice lśniły wśród ciemności niczym dwa czarne diamenty. – No dobra, okej… niech będzie i tak. Sam nie mogę się zdecydować, czy ta terapia to bardziej błogosławieństwo czy przekleństwo, ale co do jednego nie mam wątpliwości. Bez niej już nie da się żyć.

– Właśnie – przyznała z przekonaniem Iza. – Skoro już ją zaczęliśmy, musimy ciągnąć ją tak długo, jak długo będzie nam potrzebna. Komukolwiek z nas dwojga… albo obojgu.

– Albo obojgu – zgodził się.

– Dlatego pamiętaj o tym, co ci powiedziałam – podjęła z powagą, podnosząc palec wskazujący i dotykając nim jego piersi. – Nie musisz mi się z niczego zwierzać. Obiecuję, że nie będę tego żądać, a ty obiecaj mi, że nigdy nie będziesz uciekał przede mną z obawy, że zapytam cię o coś niewygodnego. Obiecujesz?

– Obiecuję – skinął głową Majk, zerkając z rozbawieniem na jej palec wycelowany groźnie prosto w jego serce. – Co prawda pod szantażem, ale cóż… Obiecuję, elfiku.

– Obiecaj też, że kiedy będziesz chciał się przytulić i doładować w trybie terapii – ciągnęła tym samym zdecydowanym tonem Iza – to nie będziesz nigdy więcej odstawiał żadnych cyrków ani czekał, aż sama się tego domyślę, tylko po prostu przyjdziesz i poprosisz mnie o to wprost. Powiedz uczciwie… czy ja ci kiedykolwiek tego odmówiłam?

– Nigdy – przyznał z uśmiechem.

– No to obiecaj.

– Obiecuję.

– Ja też obiecuję – oznajmiła Iza. – Nie musimy zawsze mówić sobie wszystkiego, co nam leży na sercu, ale pomoc w trybie terapii to nasz obowiązek. A ona nie polega przecież tylko na gadaniu. Na początku to było co innego, bo musieliśmy wyrzucić z siebie całe pokłady niewypowiedzianych słów, które dusiliśmy od lat, i nie mieliśmy z kim o tym szczerze porozmawiać.

– To prawda – przyznał cicho.

– Ale teraz to co innego. Inaczej mówi się o czymś, co było kiedyś i już należy do przeszłości, a inaczej o czymś, co dzieje się na bieżąco. Bo ty masz całkowitą rację, że czasami, zanim zacznie się gadać, najpierw trzeba samemu poukładać sobie wszystko w głowie i poczekać, aż obraz się wyklaruje. Aż opadnie mgła… – dodała ciszej, przypominając sobie słowa pani Ziuty przekazane jest ustami pani Jadzi z Bernardyńskiej.

Ramię Majka drgnęło gwałtownie.

– Mgła? – powtórzył czujnie, natychmiast poważniejąc.

– Aha – odparła niepewnie Iza. – No wiesz… to taka metafora.

Znów oparła głowę na jego piersi, tym razem trochę po to, by ukryć w niej twarz. Wolała nie rozwijać tematu mgły, bowiem skojarzenie to automatycznie przywiodło jej na myśl Michała i wnioski, do jakich doszła, interpretując słowa czarnookiej „cyganki”. Czy powinna opowiedzieć o tym Majkowi? Nie, chyba nie… na pewno jeszcze nie teraz. To była przecież dokładnie taka sama sytuacja, o jakiej Majk mówił w kontekście swojego tajemniczego marzenia i rozczarowania – obiecał, że opowie jej o tym, ale jednocześnie podkreślił, że teraz jeszcze było na to za wcześnie. Tak, rozumiała to w stu procentach! Ona też w odpowiednim czasie powie mu o wszystkim… o tych dziwnych, zakodowanych wskazówkach z zaświatów… i o drugiej szansie, jaką zdecydowała się dać Michałowi… Opowie mu o tym, zda relację z każdego szczegółu, czemu miałoby być inaczej? Jemu przecież powiedziałaby wszystko. Jednak jeszcze nie teraz. Teraz lepiej nie mówić o tym nikomu. Co najwyżej Lodzi, ale poza nią nikomu więcej. Nie uprzedzać faktów. Nie zapeszać. Zgodnie z zaleceniem pani Ziuty, poczekać, aż sprawa wyjaśni się na tyle, by mogła wyciągnąć z niej choć wstępną konkluzję. Poczekać, aż opadnie owa symboliczna mgła.

Majk przytulił ją w milczeniu i w aucie zapanowała długa cisza, jakby oboje, zatonąwszy każde w swoich myślach, tak niepostrzeżenie zgubili wątek rozmowy, że stało się to poza ich świadomością. To zresztą nie było ważne. Dzisiejszym milowym krokiem naprzód w ich zwariowanej, przyjacielskiej terapii był przecież wniosek, że słowa mają drugorzędne znaczenie i że nie na nich opiera się istota porozumienia ich dusz.

„Jakie to jest trudne!” – dumała Iza z policzkiem przytulonym do ciepłej piersi Majka. – „Mój najlepszy przyjaciel… Widzimy się niemal codziennie, znamy się jak łyse konie… zawsze możemy na siebie liczyć… I co? Nadal nie umiemy uniknąć takich głupich sytuacji jak to, co odwaliliśmy w ostatnich tygodniach. Przecież widziałam, że cierpi, i mogłam mu pomóc, a nie zrobiłam tego, bo… ech, sama nie rozumiem dlaczego! Wystarczyłoby tak niewiele! Przytulić go jak teraz, posiedzieć z nim trochę w milczeniu i pogłaskać go po włosach… Od razu byłoby inaczej! Nie musiałby jeździć po nocy na koniec świata, a ja sama też byłabym spokojniejsza. Bo przecież i ja tego potrzebuję. Naszego porozumienia, wsparcia i wymiany pozytywnej energii. To od początku działało w obie strony.”

W istocie, to było absolutne sedno ich wzajemnej relacji. Choć znali się zaledwie od półtora roku, symbiozy duchowej, jaka wytworzyła się między nimi w tym czasie, nie dałoby się porównać z niczym innym. Od początku instynktownie rozumieli się bez słów. Pamiętała przecież, jak szybko i bezbłędnie Majk wyczuł w niej bratnią duszę, pamiętała też, jaką walkę musiał stoczyć sam ze sobą, by nawiązać z nią nić porozumienia, ile brandy musiał wypić, zanim zdołał otworzyć przed nią tę część swego serca, która skrywała najgłębsze i najpilniej strzeżone tajemnice. A jednak zrobił to! Przełamał wszelkie lody, zniszczył przeszkody wynikające z wieku, pozycji czy relacji podległości służbowej, pokonał własny wstyd i wewnętrzne blokady, bo jakimś niesamowitym, niezawodnym instynktem wyczuł, że oboje mogą sobie wzajemnie pomóc. Że są sobie potrzebni.

O tak, ich przyjaźń to była jego zasługa. Ona tylko odpowiedziała na jego wezwanie, ale to dzięki niemu wszystko się zaczęło! Dzięki niemu powstało to jedyne w swoim rodzaju porozumienie, które obojgu dawało tyle spokoju i radości… i terapia, która co jakiś czas dźwigała któreś z nich z najgorszego bagna psychicznego… To również dzięki temu dziś mogli siedzieć razem w samochodzie o tej jakże absurdalnej porze – w samym środku nocy, a może już nawet bliżej rana. Mogli siedzieć tu i z bliskości drugiego człowieka czerpać moc na kolejne dni i tygodnie życia. On przecież zrobił już tak wiele! Teraz była jej kolej, żeby dać z siebie coś więcej!

„Już nigdy nie przeoczę i nie zignoruję twojego cierpienia, Michasiu” – obiecała mu w duchu, przymykając oczy i z przyjemnością wdychając delikatny zapach wody kolońskiej, którym przesączone były wszystkie jego ubrania. – „Nawet jeśli nie będę umiała ci pomóc, to przynajmniej będę przy tobie. Przybiegnę zawsze, kiedy tylko wyczuję, że potrzebujesz wsparcia. Nawet gdybym kiedyś miała wyjechać z Lublina i opuścić Anabellę…”

Ta ostatnia myśl, dopiero teraz zwerbalizowana, plątała jej się po głowie od dobrych kilkunastu minut, kiedy to wspomniała o mgle, a mgła skojarzyła się z Michałem. Bo czyż mogła dziś przewidzieć, co przyniesie jej przyszłość? Czy na pewno mogła z pełną odpowiedzialnością obiecać Majkowi terapię, używając słów zawsze i nigdy?

Pod jej przymkniętymi powiekami roztoczyła się wizja wiejskiego krajobrazu Korytkowa, ze skupiskiem zabudowań, wieżą kościoła i prostą siecią dróg łączących ze sobą poszczególne części wioski. Jedna z nich prowadziła do jej rodzinnego domu, przy którym pysznił się piętrowy, pięknie odmalowany budynek prosperującego sklepu Amelii i Roberta, zaś nieco dalej, w tle, majaczyła bryła nowego hotelu Krzemińskich. Za jakiś czas pomiędzy nimi, na spornej ziemi od Andrzejczakowej, wyrośnie kolejna budowla przeznaczona na restaurację, którą ona, gdyby tylko chciała, może zawiadywać, natomiast jeszcze dalej, na schodzącym w dół kawałku pola, które teraz należało do Klimków, powstaną kolejne lokale inwestycji prowadzonej na razie przez ojca Michała, a za parę lat przez niego samego.

To miejsce zresztą dalej będzie się zmieniać. Prawdopodobnie gdzieś obok Michał wybuduje własny dom, co już od dawna planowali jego rodzice. Więc gdyby los potoczył się tak, że ona jednak wróci do Korytkowa… i że Michał… że on i ona… pomimo niesnasek, wrogości rodzin i tysiąca innych piętrzących się trudności… kiedy już opadnie ta nieszczęsna mgła… Czyż nie o takim szczęściu marzyła od lat? Tak, oczywiście że tak.

Tylko że… wtedy będzie musiała opuścić Lublin. Jak tylko skończy studia, będzie musiała wyjechać z tego miasta… odejść z Anabelli… opuścić mieszkanie na Bernardyńskiej, które dopiero co zaczęła remontować… odjechać sto kilometrów na północ, tam, skąd przyjechała… Gdzie wtedy będzie miejsce dla Majka? Co stanie się z ich przyjaźnią i terapią, bez której żadne z nich już nie wyobrażało sobie skutecznej walki z losem? Czy wówczas, kiedy on będzie jej potrzebował, ona będzie w stanie odpowiedzieć na każde jego wezwanie? Poza tym – jak na to będzie patrzył Michał? On przecież nie przepadał za Majkiem, wręcz go nie lubił, na każdym kroku podkreślał swoją niechęć wobec niego…

„Nie, bez przesady!” – przerwała sobie stanowczo tę wizję. – „Co za bzdury, teraz nie czas o tym myśleć! Z raju w Korytkowie u boku Misia pewnie i tak nic nie wyjdzie, nie ma sensu snuć przedwcześnie absurdalnych marzeń, po których przychodzi tylko ból i rozczarowanie! Majk dopiero co przeżył jedno z nich, a ja, mimo że wiem, do czego to prowadzi, mam popełnić ten sam błąd? O nie… niech ta mgła wisi sobie, ile chce! Do czasu, aż skończę studia, nie ma o czym mówić! A do końca studiów przecież jeszcze bardzo daleko. I choćby nie wiem co się działo, choćbym w życiu nie wiem, gdzie wylądowała, nigdy nie zrzeknę się przyjaźni Majka. Nigdy! Jeśli Misio będzie chciał ze mną być, będzie musiał to zaakceptować. A jeśli nie… to nie”.

Myśl ta, stanowcza i wręcz buntownicza, natychmiast zneutralizowała jej niepokój i odegnała w dal czarne chmury. Miała przed sobą jeszcze dużo czasu, teraz nie warto było zawracać sobie głowy zbyt odległymi wizjami przyszłości. Skoro szła dobrą drogą, jak zapewniała ją pani Ziuta, to na pewno wszystko jakoś się ułoży. Kiedy opadnie mgła, okaże się, że wszystko, co było dla niej najcenniejsze, znajdzie swoje właściwe miejsce w wielkiej układance życia. Również przyjaźń Majka… i Lodzi… i Marty… Dlaczego miałaby z nich rezygnować? Przecież nawet gdyby wróciła na stałe do Korytkowa, do Lublina jest stamtąd tylko sto kilometrów.

Szara poświata wpadająca przez boczną szybę samochodu powoli rozjaśniała panujące w środku ciemności, wkradając się również pod przymknięte powieki Izy. W głębokiej ciszy, tuż przy jej uchu miarowo biło serce Majka. Słyszała jego rytmiczne uderzenia, lecz nie zwracała na nie większej uwagi, jakby ów pulsujący dźwięk był czymś ze wszech miar naturalnym, zlanym w jedno z otaczającym ją uśpionym i spokojnym światem. Było jej tak dobrze! Tak bezpiecznie i ciepło! Tak cudownie…

– Śpisz, elfiku? – szepnął nagle Majk.

Poruszyła się, uchyliła powieki i podniosła głowę.

– Nie – uśmiechnęła się. – Kompletnie odechciało mi się spać. Tylko trochę noga mi ścierpła – dodała, z trudem wyprostowując lewą nogę, w której czuła teraz kłujące mrowienie. – Ale to nic takiego, rozprostuje się.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, w jak niewygodnej pozycji siedzieli przez tyle czasu, przechyleni ku sobie na fotelach auta ponad dźwignią hamulca ręcznego. Jak mogła tego nie zauważyć? Jakby jej dusza oderwała się od ciała i dopiero teraz wróciła z przestworzy…

– Mówiłaś o mgle – powiedział cicho Majk, ruchem głowy wskazując na boczną szybę auta.

Iza otworzyła szerzej oczy i spojrzała w tym kierunku. Rzeczywiście, przez szybę nie było widać prawie nic.

– Może po prostu szyby zaparowały? – poddała niepewnie.

– Trochę zaparowały, prawda. Ale mgła też jest – odparł Majk, na dowód swych słów wyciągając rękę i przejeżdżając dłonią po szybie. – Widzisz?

Jego dłoń w istocie zostawiła smugę na zaparowanej szybie, jednak nawet w tym miejscu, oczyszczonym z pary wodnej, mleczna biel nie pozwalała dostrzec choćby najlżejszego zarysu nieodległych drzew i latarni. Jedynie przez przednią szybę, zaparowaną tylko do połowy, nieznacznie majaczyła niewyraźna bryła ściany kamienicy. Mgła… poranna mgła, albowiem musiał już się zbliżać ranek. Ciemności za oknem auta coraz bardziej bladły, rozmywały się od blasku szarawej poświaty, która najwyraźniej była świtem kolejnego majowego dnia. Więc przesiedzieli tutaj aż do świtu?

– Która godzina? – zapytała zdezorientowana.

– Poczekaj.

Sięgnął ręką do stacyjki i przekręcił w niej kluczyk, nie włączając silnika. W głuchej ciszy zaszumiał nawiew, a kontrolki na tablicy rozdzielczej rozbłysły kolorowymi światełkami. Elektroniczny zegar wskazywał godzinę czwartą dwadzieścia dwie.

– Prawie wpół do piątej? – szepnęła zdumiona Iza. – Niemożliwe…

– Powinienem za to wisieć na suchej gałęzi – pokręcił głową Majk, sięgając po jej dłoń. – Żeby po takiej dniówce trzymać cię tu do rana… Pokaż mi łapkę. Nie jest ci zimno?

– Nie – zapewniła go. – Jest mi cieplutko.

– Rzeczywiście, łapka ciepła – przyznał, podnosząc jej dłoń w swojej i na chwilę przyciskając do niej usta. – Chociaż tyle. Tylko jak ty się teraz zdążysz wyspać przed wykładami? Ledwo zaśniesz, a zaraz będziesz musiała znowu się zrywać. Ależ kretyn ze mnie! – westchnął, puszczając jej dłoń. – Powiedz mi, Iza, ale tak szczerze… czy ja mam jeszcze chociaż minimalną szansę wyrosnąć kiedyś z bycia takim osłem?

– Przestań! – prychnęła śmiechem. – Dlaczego zawsze wszystko zwalasz na siebie? Przecież ja sama chciałam zostać. Nie wykonałam polecenia służbowego szefa, to teraz mam za swoje. Zresztą mówię ci, że już odechciało mi się spać. Nadrobię to w trakcie dnia, zerwę się z ostatniego wykładu i pójdę w kimę. Po południu na pewno mnie zmorzy, to nieuniknione, ale teraz i tak nie dałabym rady zasnąć.

– Nie wiem, jak mam ci dziękować, elfiku – odparł cicho. – Nie masz pojęcia, co dzisiaj dla mnie zrobiłaś, nie możesz tego wiedzieć, a ja nie mogę ci wyjaśnić, ale wiedz, że dla mnie to było coś naprawdę wielkiego. Dziękuję ci.

– Nie dziękuj, Majk – pokręciła głową zmieszana. – To ja dziękuję tobie, że nie pogniewałeś się na mnie za to, co powiedziałam do ciebie publicznie przy wszystkich. Teraz za każdym razem, kiedy sobie to przypomnę, będę się palić ze wstydu i…

– Powiedziałaś prawdę – przerwał jej spokojnie. – To mi zresztą dobrze zrobiło, podziałało jak kubeł zimnej wody na mój głupi, zbyt rozgrzany łeb. Nie przejmuj się tym, Izula, proszę cię. Zareagowałaś prawidłowo, ja na twoim miejscu byłbym o wiele mniej wyrozumiały i takiemu palantowi jak ja przywaliłbym centralnie po ryju. Szkoda, że nikt nie odważył się tego zrobić. Powinnaś była wydać takie polecenie Chudemu, a on, jak sądzę, wykonałby je z przyjemnością. Należało mi się.

– Nie mów tak – westchnęła Iza, znów kręcąc głową. – Jesteś dla siebie zbyt surowy.

– Jestem tylko sprawiedliwy – odparł w zamyśleniu. – Kiedyś babcia zrobiła mi pogadankę umoralniającą, która jakoś wyjątkowo do mnie dotarła. Powiedziała mi, żebym zawsze, kiedy wścieknę się się na kogoś i zechcę się na nim odegrać, nie podejmował pochopnych decyzji, zanim nie przeanalizuję własnego zachowania. Bo w dziewięćdziesięciu przypadkach na sto prawdopodobnie ja sam też nie jestem czysty. No i cóż… święta racja. Trafiło to do mnie jak rzadko co i od tamtej pory staram się stosować tę zasadę w swoim życiu. Czasami oczywiście zabieram się za to dopiero, jak już coś nawywijam i jest trochę za późno na refleksje, ale generalnie to działa całkiem skutecznie.

– Dlatego jesteś takim dobrym szefem – uśmiechnęła się Iza, wdzięcznym gestem dłoni odgarniając sobie kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. – Sprawiedliwym i wyrozumiałym. Najlepszym na świecie.

Majk przyglądał jej się dłuższą chwilę z delikatnym uśmiechem na ustach. Zamglona przestrzeń za oknami auta rozjaśniała się coraz bardziej blaskiem rodzącego się dnia, osnuwając jej drobną, bladą twarzyczkę srebrzystą poświatą, podobną do promieni księżyca. Dziś bardziej niż kiedykolwiek wyglądała jak kruchutki bajkowy elf zagubiony w szarym świecie ludzi.

– Jako najlepszy szef na świecie powinienem kategorycznie i natychmiast kazać ci iść spać – zauważył z przekorą. – A tymczasem, jak widzisz, ulegam swoim egoistycznym zachciankom i nadal cię tu trzymam. Ale trudno, pójdę za ciosem. O tej porze kolejnych parę minut i tak już nie uratuje ani twojego snu, ani mojego sumienia, więc skoro już tu jesteśmy i rozmawiamy, to skorzystam z okazji i dokończę to. Mówiąc konkretnie, mam do ciebie dwie prośby.

– Jakie? – podchwyciła żywo Iza, przepełniona nagłą radością, że będzie mogła coś dla niego zrobić.

– Pierwsza to właściwie tylko przypomnienie czegoś, co już kiedyś mi obiecałaś. Chodzi mi o nasz wspólny wyjazd na koniec świata.

– Ach! – uśmiechnęła się. – No jasne…

– Pamiętasz? Obiecałaś mi, że kiedy zrobisz prawo jazdy, zawieziesz mnie tam osobiście. Taka była umowa.

– Taka była umowa – przyznała. – Pamiętam doskonale. I umowa będzie dotrzymana. Co prawda jeszcze nie czuję się zbyt pewnie za kierownicą i na bank będę się stresować na takiej długiej trasie za miastem, ale słowo się rzekło, więc nie ma dyskusji. Kiedy chciałbyś tam pojechać?

– To akurat nie jest bardzo pilne – odpowiedział z zastanowieniem. – Dogadamy się jeszcze co do dnia, znajdziemy jakieś wspólne wolne pasmo bez szkody dla firmy, okej? Choć oczywiście chciałbym, żeby to było w najbliższych tygodniach, a na pewno przed twoim wakacyjnym urlopem.

– Nie ma sprawy – zapewniła go Iza. – Jesteśmy wstępnie umówieni. Swoją drogą, ja sama chciałabym zobaczyć, jak twój koniec świata wygląda na wiosnę.

– Nie mój, tylko nasz – sprostował z powagą.

– Jak nasz koniec świata wygląda na wiosnę – poprawiła się posłusznie. – Na pewno o wiele piękniej niż wtedy w listopadzie.

– Zdecydowanie – zgodził się Majk. – Ale, tak jak mówię, to nie jest bardzo pilna sprawa. Ta druga jest o wiele pilniejsza, bo dotyczy już najbliższego weekendu.

– Czyli? – zaciekawiła się Iza.

– Chodzi o moje nieszczęsne trzydzieste czwarte urodziny.

– Ach… no tak! – uśmiechnęła się. – Oczywiście!

– Obchodzę je dwudziestego piątego czyli w najbliższy poniedziałek. Ale ponieważ, jak się domyślam, większość osób, w gronie których chciałbym je poświętować, w poniedziałek wieczorem nie będzie miała czasu na imprezy, uznałem, że zrobię je dzień wcześniej, w niedzielę dwudziestego czwartego. Tym razem nie u mnie w domu, tylko w firmie. I chciałbym cię prosić, żebyś pomogła mi w organizacji i nadzorze przyjęcia.

Gdyby, mówiąc to, uważniej patrzył na twarz Izy, dostrzegłby może, iż w przeciągu kilku sekund przebiegła przez nią cała feeria blasków i cieni odzwierciedlających burzę emocji, jaka w tym ultrakrótkim czasie przetoczyła się przez jej duszę. Niedziela dwudziestego czwartego maja! To przecież właśnie tego wieczoru była umówiona z Michałem! O siedemnastej miał na nią czekać w Old Pubie! Jakiż szalony zbieg okoliczności, jakaż ironia losu! Wszak rok wcześniej, kiedy Majk zapraszał ją na swoje poprzednie przyjęcie urodzinowe, zrezygnowała z udziału w nim, żeby spotkać się z Michałem dokładnie w tym samym miejscu! Wymowna kolizja dat i okoliczności… Tak przewrotna, że chyba musiał wmieszać się w to sam diabeł!

Jednak, podobnie jak rok wcześniej, kiedy to bez wahania zrezygnowała z imprezy u Majka, wybierając spotkanie z Michałem, teraz również, nim Majk skończył mówić, jej odpowiedź była z góry gotowa. Gotowa i przemyślana, a raczej niewymagająca ani sekundy przemyślenia. Nie miała bowiem ani cienia wątpliwości, kto bardziej zasługiwał na to, by zarezerwować dla niego sporny wieczór.

– Oczywiście, szefie – odpowiedziała z uśmiechem. – To będzie dla mnie zaszczyt.

– Dziękuję ci – odwzajemnił jej uśmiech Majk. – Wybacz, że mówię o tym tak późno, zostało tylko kilka dni… Snuło mi się to po głowie już od paru tygodni, ale aż do teraz nie byłem pewien, czy w ogóle będę chciał w tym roku organizować urodziny. Jeszcze nikogo nie zapraszałem, ale zrobię to dziś. Nie będzie dużo gości, tylko stara, najbardziej zaufana paczka. No wiesz… Pablo z Lodzią, Maciek i Asia, Kajtek i Dominika, Wojtek z Justyną… De facto ci sami, którzy byli w tamtym roku. Ty też miałaś wtedy u mnie być – przypomniał jej, zerkając na nią znacząco.

– Tak, pamiętam – zmieszała się Iza. – Zapraszałeś mnie na urodziny, ale…

– Ale wypadło ci wtedy coś pilnego i nie mogłaś przyjść – dokończył za nią spokojnym tonem. – W pierwszej chwili bardzo tego żałowałem, ale potem już nie, bo dostałem od ciebie genialne życzenia – mrugnął do niej. – I bardzo fajny prezent.

Sięgnął ręką do stacyjki, przekręcił kluczyk, przez co kontrolki na tablicy rozdzielczej znowu zgasły, a szum nawiewu, dzięki któremu szyby auta w międzyczasie prawie całkowicie odparowały, ucichł jak ucięty nożem. Majk wyjął kluczyk i pokazał go na dłoni Izie.

– Widzisz? – uśmiechnął się, wysupłując palcami na wierzch niewielki breloczek w kształcie litery M, prawie niewidoczny w sąsiedztwie kluczyka do stacyjki, drugiego mniejszego, który służył do ręcznego odblokowywania alarmu oraz spiętej z nimi srebrnej zawieszki z symbolem marki opla. – Dałaś mi wtedy ten drobiazg, a ja przypiąłem go do kluczyków od auta i od tamtej pory już go nie odczepiałem. Dynda sobie tutaj i za każdym razem, kiedy jadę oplem, przypomina mi o tobie.

Iza patrzyła na breloczek z uśmiechem, a jednocześnie lekkim zdziwieniem, bo, choć nie miała zamiaru przyznać się do tego przed Majkiem, ów drobny prezent, jaki wręczyła mu przed rokiem, zupełnie wypadł jej z pamięci. Co ciekawe, kluczyki od opla wiele razy przewijały się przez jej ręce, niejednokrotnie widywała je leżące w szufladzie lub na biurku w gabinecie, sama nieraz wręczała je kolegom, kiedy jechali załatwiać ten czy inny transport… Jak to możliwe, że nigdy nie zwróciła uwagi na ten drobiazg? Owszem, przysłaniała go markowa oplowska zawieszka, ale żeby do tego stopnia zapomnieć o własnym prezencie?

– Dlatego w tym roku nie przyjmę od ciebie żadnej wymówki – dokończył Majk, odwracając się w fotelu, by z powrotem włożyć kluczyk do stacyjki. – Jeśli mam urządzić urodziny, to mój elfik tym razem bezwzględnie musi na nich być. Natomiast jeśli chodzi o zajęcie się organizacją imprezy, to nie bez przyczyny proszę o to ciebie, bo… mam pewien pomysł. I to jest właśnie sedno mojej prośby.

– Słucham, szefie – odparła z powagą Iza. – Spełnię każde życzenie mojego naczelnika.

Majk parsknął śmiechem i pokiwał głową, sięgając dłonią, by odgarnąć sobie włosy z czoła. Iza przyglądała się temu spod oka. Tak bardzo lubiła ten gest! Na samym początku zwróciła na niego uwagę przez skojarzenie z Michałem, ale jednak… jednak Michał robił to chyba odrobinę inaczej. Właściwie już nie pamiętała jak, ale chyba nie do końca tak jak Majk.

– Chciałbym w tym roku zrobić coś nietypowego – podjął spokojnie. – A przy okazji odczarować sobie jedną blokadę sentymentalną… właściwie to zaczarować ją na nowo, jeśli mogę tak to ująć. Ale do rzeczy. Już kilka razy obiecywałaś mi, że kiedyś upieczesz dla mnie francuską tartę ze szpinakiem i łososiem – znów mrugnął do niej porozumiewawczo. – Pamiętasz?

– Aha! – zaśmiała się. – Rozumiem! Mam ją upiec na niedzielną imprezę! Chcesz z niej zrobić urodzinowe danie dnia?

– Owszem, ale nie tylko z niej – zastrzegł Majk. – Zresztą nie mówię, żebyś sama piekła tartę, bardziej chodzi mi o fachowe przepisy dla naszych kucharek, pod twoim nadzorem poradzą sobie z tym śpiewająco. Zarówno z tartą, jak i z innymi francuskimi potrawami. Chyba już łapiesz, co chcę przez to powiedzieć… hmm?

Iza patrzyła na niego w olśnieniu, urzeczona wizją, jaka wynikała z jego słów.

– Chcesz zrobić przyjęcie à la francaise? – upewniła się.

– Tak jest – skinął głową. – I to w pełnym wymiarze, z francuskimi przystawkami, daniami, deserami, a do tego z francuskim winem i francuską muzyką w tle. Chcę zaskoczyć moich gości czymś nietypowym, a przy okazji sprawdzić na małej próbce demograficznej, na ile atrakcyjna jest oferta francuskiej kuchni. I do tego potrzebuję pomocy fachowca. To co? Zajmiesz się tym, elfiku?

– Oczywiście! – zapewniła go z entuzjazmem. – To dla mnie sama przyjemność, szefie! Co prawda do niedzieli rzeczywiście zostało trochę mało czasu, ale to tylko kwestia przepisów i sprowadzenia paru specyficznych składników. E, spokojnie zdążymy! Porozmawiam z dziewczynami w kuchni o menu, a z Antkiem i Karolą ustalimy repertuar muzyczny. Ależ to będzie frajda! – dodała z najszczerszą radością. – Zabieram się za to od jutra!

– Od jutra – zgodził się Majk, który przez cały czas, kiedy mówiła, z uśmiechem przyglądał się jej rozjaśnionej twarzy i lśniącym entuzjazmem oczom. – Bo dzisiaj…

– Znaczy… miałam na myśli od dziś! – sprostowała szybko Iza. – Zapomniałam, że już mamy nowy dzień. Od dziś, oczywiście że od dziś!

– Od jutra – powtórzył stanowczo. – Bo dzisiaj daję ci wolne w robocie, musisz się wyspać po zarwanej nocy.

– Ale… – pokręciła głową.

– Bez dyskusji – przerwał jej surowym tonem. – To polecenie służbowe i tym razem wykonasz je bez gadania, Iza. Nie chcę słyszeć ani jednego słowa odmowy. Będziesz odsypiać wczorajszą noc, a twoje dzisiejsze obowiązki w firmie przejmę ja. Co tam jest konkretnego do zrobienia? Mów po kolei. O Ćwiklińskim pamiętam, będę z nim gadał o osiemnastej. Co jeszcze?

– Antek prosił o telefon do Marcina w sprawie elektryki – odpowiedziała karnie, nie próbując już protestować.

– Okej, załatwi się. Coś jeszcze?

– I między dwudziestą a dwudziestą drugą trzeba kogoś dodatkowego do obsługi stolików, bo miałam być dzisiaj tylko z Lidzią, Zuzią i Klaudią. We trzy w tych godzinach nie dadzą rady ogarnąć całej sali, a Ola i Gosia przychodzą dopiero po dziesiątej.

– W porządku, stanę do tego osobiście – zapewnił ją Majk. – Jeszcze nie wypadłem z kelnerskiej wprawy. A zresztą za pokutę powinienem…

Przerwało mu głośne, głuche, kilkukrotne uderzenie w dach samochodu. Oboje z Izą aż podskoczyli na swoich miejscach i z zaskoczeniem zerknęli na bok auta, gdzie w porannej mgle rysowały się sylwetki kilku stojących na chodniku osób.

– Hej! – huknął tuż obok nich doniosły męski baryton, któremu towarzyszyła kolejna seria uderzeń ręką w dach opla. – Gdzie to się parkuje, co?! Zakazu zatrzymywania się nie widzisz, palancie?!

Iza i Majk wymienili znaczące, rozbawione spojrzenia.

– A nie mówiłam? – szepnęła Iza.

– Leć do domu, elfiku – odparł ciepło Majk, kładąc jej na chwilę dłoń na ramieniu. – Ja już to załatwię. I odpocznij sobie dzisiaj, proszę cię. To jest najważniejsze.

– Tak jest, szefie – uśmiechnęła się, sięgając do klamki.

– A wjechał tu i stoi jak ciołek! – tłumaczył tymczasem komuś inny męski głos. – Na samym wyjeździe, centralnie na zakazie! I jeszcze chodnik blokuje! Nie ma gdzie z kobitką romansować! – dodał, zerkając na wysiadającą z samochodu Izę. – Ludzie zaraz do pracy będą wyjeżdżać, a ten im drogę będzie zastawiał!

– Na bara-bara to se do lasu pojedź, a nie w bramie stajesz! – dodał z oburzeniem baryton.

– Bez nerwów, już odjeżdżam – zapewnił ich spokojnym głosem Majk, również wysiadając z auta i dając Izie znak, by nie przejmowała się niczym i szła do siebie. – Dzień dobry państwu, proszę wybaczyć to nadużycie.

– Dzień dobry, panie kierowco – włączył się we mgle kolejny głos, którego właściciela wchodząca już do bramy Iza nie była w stanie dostrzec. – Straż miejska. Mieliśmy zgłoszenie, że blokuje pan chodnik i wyjazd z bramy. Może i jest mgła, ale chyba widać znak zakazu, prawda? Tu nie wolno się zatrzymywać nawet na minutę. Proszę o dokument tożsamości. Będę musiał wypisać mandat.

Iza pokręciła głową, na wpół z dezaprobatą, na wpół z rozbawieniem, widząc, że jej przepowiednia sprawdziła się w stu procentach. Spośród białych kłębów mgły dobiegał teraz spokojny, pogodny głos Majka, który z pokorą przyjmował mandat, wyrażając przy tym uprzejmy żal z racji spowodowanego utrudnienia. Wspinając się po schodach, które oświetlało blade światło świtu wpadające przez wąskie okienka, Iza wyjęła z torebki klucze, przy okazji zerkając na godzinę wyświetloną na ekranie telefonu. Dochodziła już piąta rano.

Kiedy cichutko weszła już do mieszkania pana Stanisława, z zewnątrz budynku dobiegł do jej uszu znajomy dźwięk odpalanego silnika opla, co znaczyło, że Majk załatwił już sprawę mandatu i mógł spokojnie odjechać do domu.

„Jedź do siebie i ty też się wyśpij, szefie” – pomyślała z uśmiechem, bezszelestnie ściągając buty w przedpokoju i na palcach przemykając do swojego pokoju. – „Czeka cię dzisiaj ciężka dniówka w firmie. A ja chyba pójdę dzisiaj tylko na literaturę, czyli co najmniej do dziesiątej mogę sobie pospać!”

Rozebrała się szybko, narzuciła na siebie piżamę i nastawiwszy budzik w telefonie, z rozkoszą wsunęła się pod miękką kołdrę.

„Trzeba będzie zadzwonić do Misia i przełożyć spotkanie” – zatłukło jej się w głowie w chwili, gdy przykładała policzek do poduszki. – „Jakoś na przyszły tydzień… najlepiej na następną niedzielę…”

Jednak nim myśl do końca wybrzmiała jej w głowie, zapadła w krzepiący, kamienny sen, który na kilka godzin całkowicie wygasił jej świadomość.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *