Anabella – Rozdział XXXI
Muzyka płynąca z głośnika powoli przycichła, po czym nastawiony na cykliczne odtwarzanie utwór instrumentalny rozpoczął się od nowa.
– Nogę stawiasz trochę bardziej do przodu – instruowała Izę Lodzia, po raz kolejny pokazując jej podstawowe kroki walca. – Musisz to robić odważniej, Iza, nie czaj się tak i nie patrz ciągle na nogi. I nie bój się, że nadepniesz partnera, zobaczysz, że jak tylko wyczujesz rytm, to nie będzie takiej opcji. No, jeszcze raz… Uwaga! Zaczynamy!
Zgodnie z umową zawartą pod koniec kwietnia, po każdej zakończonej lekcji francuskiego dziewczyny zamieniały się rolami i Lodzia uczyła Izę tańczyć, wcielając się w funkcję jej partnera. Ze względu na jej stan, nie chcąc jej męczyć, Iza prosiła, by tylko pokazywała jej kroki, zaś jej zadaniem było zapamiętanie danego układu, przećwiczenie go „na sucho” w domu i na kolejnym spotkaniu zaprezentowanie przed Lodzią poczynionych postępów. Po paru tygodniach nauki efekty zaczynały już być widoczne, co cieszyło zarówno uczennicę, jak i nauczycielkę.
– No, wystarczy na dziś! – zadecydowała Lodzia, wyłączając muzykę. – Jest coraz lepiej, Iza, musisz tylko bardziej się rozluźniać. Póki co nadal jesteś spięta i za bardzo skupiasz się na prawidłowym układzie kroków, a przez to tańczysz sztywno. Ale spokojnie, to powoli samo przyjdzie… A teraz idziemy do kuchni zrobić sobie coś do picia!
Usiadły przy niewielkim stole w przytulnej, urządzonej na błękitno kuchni Lodzi, by napić się aromatycznej herbaty owocowej. Gospodyni znała już upodobania Izy i wiedziała, że jej ulubionym naparem była herbata z suszonych malin, ta sama, która figurowała również w stałym menu Anabelli.
– Takiej herbaty nie da się kupić w zwykłym sklepie – zauważyła Lodzia, stawiając na stole imbryk, z którego unosił się aromatyczny dymek. – Majk specjalnie sprowadza skądś te mieszanki owocowe i rzeczywiście są genialne. Mam też tropikalną, gdybyś kiedyś chciała skosztować…
– Znam je wszystkie – zapewniła ją Iza, podrywając się, by zająć się nalewaniem naparu do filiżanek. – Tropikalna też jest dobra, ale ja jednak wolę malinową. Ty już sobie usiądź, Lodziu, jesteś zmęczona, ja ponalewam…
– Nie jestem zmęczona – zaprotestowała Lodzia. – Wszyscy myślą, że całymi dniami powinnam odpoczywać, a to nieprawda! Przeciwnie, w tym stanie przez cały czas warto być w ruchu, a ja sama z siebie aż buzuję energią… Bandziorek junior zaraża mnie nią na bieżąco! – zaśmiała się, gładząc z czułością swój brzuch. – O, nawet teraz kopie jak szalony, chyba spodobał mu się nasz walc!
Iza odstawiła imbryk na stół i pochyliła się nad nią z zaintrygowaniem.
– Mogłabym sprawdzić, jak się rusza? Ciekawe, czy i ja bym to wyczuła…
– Pewnie, że tak! – uśmiechnęła się Lodzia, ujmując jej dłoń i przykładając ją sobie do boku brzucha. – Połóż rękę o tu… to jego ulubione miejsce na kick-boxing… Teraz spokojnie, musimy chwilę poczekać… o! czujesz?
– Czuję! – zawołała zachwycona Iza, rzeczywiście wyczuwając pod ręką delikatne lecz wyraźne ruchy dziecka. – Naprawdę kopie! A to łobuziak! Boże drogi, Lodziu… ależ to musi być dla ciebie niesamowite uczucie!
– Niesamowite – przyznała ze wzruszeniem Lodzia. – Tego nie da się porównać z niczym innym. Na początku, kiedy Pablo namawiał mnie, żebyśmy od razu postarali się o dziecko, jakoś nie byłam do tego przekonana, uważałam, że to za wcześnie. No bo wiadomo… dopiero co skończyłam liceum, zdałam maturę, zaczęłam studia… mam tylko dwadzieścia lat… Ale teraz, kiedy czuję, jak ten mały się rusza… tego nie da się wypowiedzieć słowami, Iza. On przecież już istnieje, żyje sobie, jest z nami… po prostu miał się pojawić właśnie teraz! A Pablo tak bardzo się cieszy… – dodała ciszej, zaś jej oczy rozbłysły jak dwie gwiazdy. – Już teraz przechwala się na każdym kroku, że będzie miał syna, więc co dopiero, jak młody się urodzi!
Roześmiały się obie.
– Zrobimy z tej okazji wielką imprezę w Anabelli – zapowiedziała wesoło Iza. – Majk ma być przecież jego chrzestnym, więc na pewno tego nie odpuści!
– Byleby to nie był koktajl na stojąco – zauważyła Lodzia, a jej twarz przygasła nagle, jakby wzmianka o Anabelli przywiodła jej na myśl jakieś nieprzyjemne wspomnienie.
Podniosła do ust filiżankę z pachnącą herbatą i powoli upiła kilka łyków.
– A słuchaj, Iza… – zagadnęła ostrożnie i jakby niepewnie, odstawiając filiżankę na spodeczek. – Chciałabym cię o coś zapytać, tak z trochę innej beczki. Już od paru dni o tym myślę i nie wiem, jak mam to ugryźć. Ten wasz milioner, Sebastian Krawczyk… co ty o nim myślisz? W sensie… chodzi mi o jego zachowanie – zerknęła na nią badawczo.
– Co o nim myślę? – powtórzyła zachowawczo Iza, krzywiąc się lekko na wspomnienie koktajlu i kapryśnego nastroju Krawczyka. – No… to dosyć szeroki temat…
– Bo widzisz, ja z nim wtedy trochę pogadałam – ciągnęła z namysłem Lodzia. – Niedługo, kilkanaście minut, ale to wystarczy. I w tej rozmowie wyczułam z jego strony coś, co mi się nie podoba. Nawet bardzo mi się nie podoba.
Iza pokiwała głową, szczerze zadowolona, że ktoś sam z siebie podziela jej negatywne wrażenia na temat zachowania Krawczyka.
– Wiem, o czym mówisz, Lodziu – zapewniła ją łagodnie. – I nie tylko tobie to się nie podoba. Ja też przez cały koktajl chodziłam przez niego z gulą w gardle. On czasami zachowuje się naprawdę bardzo… dziwnie.
– Co masz na myśli, mówiąc „dziwnie”? – zapytała tym samym ostrożnym tonem Lodzia.
– No to, że zmienia nastroje – odparła z zastanowieniem Iza. – Jakimiś aluzjami rzuca… Mnie na przykład raz traktuje bardzo formalnie, prawie lodowato, a innym razem spoufala się, po rękach całuje…
– Ach! – szepnęła Lodzia, a jej twarz rozświetliła się nagle wyrazem niebotycznej ulgi. – Więc i z tobą tak rozmawia… Bogu dzięki!
– Aha, czyli do ciebie też robi jakieś głupie wycieczki? – domyśliła się Iza, przypominając sobie zachowanie Krawczyka przy pierwszym spotkaniu z Lodzią. – No tak, przecież mogłam sama na to wpaść… Nie przejmuj się tym, Lodziu – dodała uspokajająco. – On chyba po prostu ma taki sposób bycia. Nawet zastanawiałam się, czy wszystkie klepki ma odpowiednio poukładane pod czaszką, bo momentami to wygląda na jakąś jednostkę psychiatryczną… ale co tam, to nie nasz problem. Ja też się tym stresowałam, jednak po przemyśleniu powoli zaczynam się na to uodparniać i tobie radzę to samo.
Lodzia odetchnęła, jakby gigantyczny kamień spadł jej z serca.
– Dziękuję ci, Izunia – odpowiedziała wylewnie, przechylając się do niej, by uścisnąć jej dłoń. – Nawet nie wiesz, jaki kojący balsam wylałaś na moje serce… Jak to dobrze, że cię o to zapytałam! Zastanawiałam się, czy w ogóle to poruszać, bo to jest jednak głupi i niezręczny temat, ale teraz jestem szczęśliwa, że odważyłam się to wyjaśnić.
– Stresowałaś się tym pewnie od koktajlu? – pokiwała głową Iza, zerkając na nią spod oka.
– I to jak! – westchnęła Lodzia. – Od pięciu dni biję się z myślami. Ten człowiek tak się zachowywał… i takie rzeczy mi mówił… Na mnie to oczywiście nie zrobiło żadnego wrażenia, przynajmniej nie takiego, jak mógłby sobie wyobrażać… ale martwiło mnie to, bo od początku czułam, że powinnam powiedzieć o tym Pablowi. Ten Krawczyk to nie jest mimo wszystko jakiś pierwszy z brzegu koleś, tylko wysoko postawiony człowiek. A jednocześnie nie chciałam bez powodu denerwować Pabla, wiesz, jaki on jest…
– Tak, wiem – odparła z uśmiechem Iza. – Bardzo o ciebie zazdrosny.
– Czasami wręcz chorobliwie – przyznała z lekką dezaprobatą Lodzia. – Nie znoszę tego, bo zawsze w takich sytuacjach mam wrażenie, że on mi do końca nie ufa i boi się, że ktoś mógłby namieszać mi w głowie. Ale nic nie mogę na to poradzić… choćbym milion razy zapewniała go, że kocham go jak nikogo na świecie i że należę wyłącznie do niego, on i tak nadal reaguje w ten sposób. Nawet teraz, kiedy noszę pod sercem jego dziecko. To jest chyba silniejsze od niego… po prostu jest zazdrośnikiem z natury. Mimo że obiektywnie nie ma najmniejszego powodu do zazdrości, on przy takich akcjach zaraz traci humor i widzę, że to go naprawdę męczy.
– Tak było z Lucasem, prawda? – zapytała z zaciekawieniem Iza. – Widziałam. Ty z nim tylko rozmawiałaś, ćwiczyłaś francuski, a Pablo omal go wzrokiem nie zabił.
– No właśnie – pokiwała głową Lodzia. – Sama widzisz. On na byle co jest wyczulony, więc gdybym mu opowiedziała, co ten cały Krawczyk do mnie wygadywał, to masakra… chyba by go zabił. A nawet jak nie, to na pewno byłoby niemiło i jeszcze Majk mógłby mieć przez to jakieś kłopoty.
– No tak – przyznała Iza, przypominając sobie reakcję Majka po jej własnym spięciu z Krawczykiem. – To byłoby trochę głupie… i chyba niepotrzebne.
– Zupełnie niepotrzebne – zgodziła się Lodzia. – A z drugiej strony obiecaliśmy sobie kiedyś z Pablem, że w takich sytuacjach będziemy wszystko mówić sobie wprost, żeby nigdy nie wyrosło z tego nieporozumienie. Już raz mieliśmy bardzo przykre niedomówienie i żadne z nas nie chciałoby powtórki z tej rozrywki – wzdrygnęła się lekko. – Dlatego miałam ogromny dylemat, czy powiedzieć mu o tym, czy nie. Postanowiłam, że poczekam z tym do dziś i najpierw spróbuję pogadać z tobą… I jakie szczęście, że to zrobiłam, Iza! To dla mnie ogromna ulga. Skoro ten facet zachowuje się w ten sposób i przy tobie, to znaczy, że to u niego standard i nie ma się czym przejmować. Nie muszę denerwować tym Pabla… wręcz zrobiłabym niepotrzebne zamieszanie. Ależ kamień z serca!
Iza w zamyśleniu wpatrywała się w swoją filiżankę z herbatą malinową.
– Tak, Lodziu – podjęła cicho. – Dobrze, że o tym porozmawiałyśmy, bo to i mnie trochę naświetla sprawę… Dla mnie też to jest wielka ulga, bo po tym jego zachowaniu… na koktajlu i wcześniej też… już nawet nie będę ci opowiadać o propozycji, jaką od niego dostałam… w każdym razie po tym wszystkim miałam ciągle taki podświadomy dyskomfort i niepokój. Takie poczucie, że wisi mi nad głową coś niefajnego, jakieś nieprzyjemności czy kłopoty. A po tym, co mi powiedziałaś, to i ja będę dużo spokojniejsza. Dziękuję ci.
– Czyli niechcący upiekłyśmy dwie pieczenie przy jednym ogniu! – ucieszyła się Lodzia. – Tym bardziej jestem szczęśliwa, że poruszyłam ten temat. Widzisz, Iza, nie ma to jak pogadać po babsku, zaraz tyle wątpliwości się rozwiewa… Teraz już jestem spokojna – dodała, gładząc się z czułością po brzuchu. – Ależ kopie ten mój juniorek! Jeszcze się nie urodził, a ja już czuję, że będzie z niego niezły bandzior… po tatusiu!
Roześmiały się obie, po czym jak na komendę sięgnęły po swoje filiżanki i podniosły je do ust, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.
***
Rozmowa z Lodzią o Krawczyku w istocie przyniosła Izie ukojenie złych myśli, przynajmniej w jednej sprawie spośród tych, które najcięższym kamieniem leżały jej na sercu. Cieszyła ją przy tym pogłębiająca się relacja z Lodzią, której życiowa postawa i gorące uczucie do ukochanego męża były obrazem życia, jakie Iza sama chciałaby kiedyś wieść. Jasnym punktem na mapie ostatnich dni było również zaproszenie na prywatnie organizowane urodziny Majka, który tym gestem dał jej większy dowód sympatii i zaufania, niż mógłby to uczynić jakimikolwiek słowami, a jeśli dodać do tego uregulowaną sytuację na uczelni i dobre wieści płynące z Korytkowa, gdzie Amelii i Robertowi wiodło się coraz lepiej, Iza właściwie nie miała powodu, by narzekać.
Obecnie najwięcej nerwów kosztowała ją rosnąca z dnia na dzień niepewność co do Michała. Od pamiętnego smsa minął już tydzień, a on nadal nie odezwał się pomimo obietnicy… Z każdym dniem dziewczyna z coraz większą niecierpliwością oczekiwała na chwilę, kiedy rozdzwoni się wreszcie upragniony dzwonek telefonu i popłynie z niego ten jedyny na świecie, najdroższy głos. Jednocześnie z coraz większą rezygnacją utwierdzała się w przekonaniu, że ta chwila nie nastąpi za szybko, a może nawet wcale, i że prawdopodobnie znów niepotrzebnie narobiła sobie nadziei.
W czwartkowy wieczór owo poczucie beznadziei i rezygnacji było tak silne, że kiedy w trakcie powtarzania wiadomości na kolokwium z literatury francuskiego renesansu zadzwonił telefon, sięgnęła po niego z oporem i wręcz niechętnie, w pełni przekonana, że to nie może być on. Lecz oto na wyświetlaczu zobaczyła ukochane imię – Michał. W jednej chwili serce skoczyło jej do gardła, bijąc tak mocno, że niemal zabrakło jej tchu, a w głowie zakręciło jej się jak na karuzeli.
– Misiu? – szepnęła do słuchawki, by ukryć drżenie głosu.
– Cześć, Iza, dzwonię tak, jak mówiłem – oznajmił jego spokojny głos. – Możesz gadać czy przeszkadzam?
– Mogę, jestem w domu – odparła nieco głośniej.
– W domu? – zdziwił się.
– Znaczy… na stancji, w Lublinie – sprostowała. – W Korytkowie będę dopiero na wakacje.
– Aha, kapuję – w jego głosie zabrzmiało rozbawienie. – Widzisz, w naszym przypadku słowo „dom” nie jest jednoznaczne… No, ale okej, dobrze się składa, bo ja też jestem jeszcze w Lublinie. Za to w niedzielę rano wyjeżdżam do starych i pewnie zostanę tam co najmniej tydzień. Muszę być, bo ojcu znowu coś tam się ze zdrowiem pochrzaniło… słyszałaś pewnie, jaką mieliśmy z nim jazdę?
– Tak, słyszałam – przyznała Iza. – Całe Korytkowo o tym mówiło. Przykro mi, że twój tata miał takie kłopoty ze zdrowiem… Mam nadzieję, że teraz już jest lepiej.
– No lepiej, lepiej – zgodził się Michał. – Jakoś powoli się z tego wyciąga, chociaż teraz znowu w nocy jakieś telepawki go wzięły i od poniedziałku musi położyć się do szpitala na badania i obserwację. Wiesz, tak tylko profilaktycznie… ale to nie zmienia faktu, że jego robota spada w dużej części na mnie.
– Jasne – szepnęła Iza, bezgranicznie szczęśliwa, że dzieli się z nią tymi szczegółami.
– Więc w niedzielę jadę do matki i zostaję, żeby ogarniać interes, dopóki staruszka nie wypuszczą ze szpitala – dokończył swobodnie Michał. – Ale do soboty wieczorem jestem w Lublinie. No i chciałbym się z tobą zobaczyć, Iza. Tak chociaż chwilę pogadać, dawno się nie widzieliśmy… Jutro mam mega kołowrót, ale co byś powiedziała na sobotę?
– Sobotę o której? – zapytała z niepokojem Iza.
– Raczej po południu – odparł z namysłem Michał. – Albo wieczorem. Wcześniej mam już poumawianych kilka spotkań, które głupio by mi było przekładać. Może być osiemnasta?
W ciągu ułamka sekundy duszą Izy szarpnęła cała seria silnych emocji. W sobotę, akurat na osiemnastą, była zaproszona na urodziny Majka… Wczoraj załatwiła sobie z Basią wolne pasmo od tej godziny, a Majk obiecał, że pogada z Pablem, żeby podjechali po nią z Lodzią na Zamkową i zabrali ją ze sobą bezpośrednio na imprezę. Cichy żal ścisnął na moment jej serce, gdyż bardzo chciała być na tych urodzinach i cieszyła się na samą myśl o tym… lecz jednocześnie od pierwszej chwili wiedziała, że tam nie pójdzie. Podobnie jak w marcu, kiedy była umówiona z Danielem na ten sam termin, który zaproponował jej Michał, tak i teraz nie mogło być dla niej większego priorytetu niż spotkanie z nim, gdy o to prosił.
Nie, nie mogło być nic ważniejszego… choćby świat walił się i palił, choćby nie wiadomo co się działo… Co prawda wtedy do spotkania nie doszło, ale przecież teraz będzie inaczej! A nawet gdyby znów z jakiegoś powodu miała przeżyć rozczarowanie, nie zniosłaby myśli, że odrzuciła szansę spotkania, o którym tak marzyła od lat! Jeśli nie spotkają się w tę sobotę, kolejna okazja może nieprędko się zdarzyć… nieprędko albo nigdy!
– Znakomicie, Misiu – odparła szybko. – Sobota o osiemnastej. Gdzie się spotkamy?
– Czy ja wiem? – zastanowił się Michał. – Znasz Old Pub na starówce?
– Nie bardzo – odparła niepewnie Iza. – Ale znajdę, nie ma problemu… Czyli tam?
– Tak, Iza – powiedział ciepło. – Chciałbym z tobą porozmawiać, mam kilka pytań związanych z… z Korytkowem – zawahał się lekko. – Ale to już porozmawiamy, jak spotkamy się w cztery oczy. Opowiesz mi, co u ciebie, ja opowiem ci o sobie, o moich planach… No, muszę już kończyć, wiesz? Kolega coś ode mnie chce… To co, sobota o osiemnastej w Old Pubie?
– Tak jest, Misiu – szepnęła czule Iza. – Do zobaczenia.
***
– Spokojnie, Karolcia, nic wielkiego się nie stało – mówiła łagodnie Iza, starając się uspokoić roztrzęsioną, szlochającą Karolinę, którą przed chwilą obie z Basią posadziły na krześle w pokoju kelnerek. – Taka wpadka na początku prawie każdemu się zdarza, myślisz, że ja tego nie miałam? Jakbym ci opowiedziała, co nawywijałam w pierwszym miesiącu pracy, to pewnie byś nie uwierzyła…
Nieprzekonana Karolina szlochała jednak dalej, kryjąc twarz w drżących ze zdenerwowania dłoniach.
– Trzeba ją zostawić, Iza, niech się uspokoi – zadecydowała Basia. – Karola, posiedź tu sobie spokojnie, dojdź do siebie i o nic się nie martw, Iza pogada za ciebie z szefem. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. A jak już…
– Co się stało? – rozległ się u drzwi zaniepokojony głos Antka, który stanął w progu i zerknąwszy na płaczącą Karolinę, przeniósł surowy wzrok na Basię i Izę. – Co jej zrobiłyście?
– Na razie tylko wydrapałyśmy jej oczy – wzruszyła ramionami Iza. – Na następnym etapie planujemy urwać jej głowę. A co, Antoś, przybiegłeś jej na ratunek? – mrugnęła do niego porozumiewawczo.
– Nie no, serio, co się stało? – dopytywał Antek, podchodząc do Karoliny i rozkładając bezradnie ręce. – Dlaczego ona płacze?
– Wylała caffè latte na klientkę – wyjaśniła mu Basia. – W dodatku na białą sukienkę.
– O cholera! – pokręcił głową Antek, zerkając ze współczuciem na szlochającą dziewczynę. – Właśnie zastanawiałem się, co tu się stało, wracam z samochodu przez kuchnię, a Eliza mówi mi, że była jakaś afera i że Karolinka płacze… Ale mówcie, co dalej? Bardzo się wkurzyła ta klientka?
– Bardzo – zapewniła go Basia. – Szef teraz z nią gada, próbuje jakoś to załagodzić. Ej, no nie płacz już, Karola, przecież takie rzeczy się zdarzają, pójdzie rekompensata z ubezpieczenia i tyle… Nie pierwszy i nie ostatni raz.
– No właśnie – podchwycił ciepło Antek, przykucając przed płaczącą dziewczyną i ostrożnie odgarniając jej włosy z ukrytej w dłoniach, zapłakanej twarzy. – Nie bój się, Karolinko, nic takiego się nie stało… Szef w takich przypadkach jest bardzo wyrozumiały, zwłaszcza dla początkujących. Ja sam z nim pogadam… no, już dobrze… nie płacz…
Iza i Basia popatrzyły po sobie ze znaczącymi uśmiechami i jak na komendę wycofały się na korytarz, przymykając za sobą drzwi.
– Antek najlepiej ją uspokoi – szepnęła wesoło Basia. – Dajmy mu tę szansę.
– A potem rozliczymy go ze skuteczności – zaśmiała się cicho Iza. – Chociaż jak tak dalej pójdzie, to jeszcze wyprzedzi Toma!
– Niewykluczone! – prychnęła śmiechem Basia. – Tom rozkręca się bardzo powoli, ale Darii to się chyba podoba. Może jutro coś pójdzie do przodu… A właśnie, a propos jutra, Iza – przypomniała sobie nagle. – Wyrzuciłam ci z grafika te dwie godziny od szesnastej, bo to bez sensu, żebyś przychodziła na taki krótki czas. Ledwo zdążysz się przebrać i zaraz będziesz zwijać żagiel… Kamila zastąpi cię na zmianie, a tobie daję wolne, za to w niedzielę i w poniedziałek przyjdziesz godzinkę wcześniej. Może tak być?
– Jasne! – ucieszyła się Iza, która od wczoraj zastanawiała się, jak w sobotę urwać się z pracy choć pół godziny wcześniej, by zdążyć przygotować się na spotkanie z Michałem. – Dzięki, Basiu, właśnie miałam zapytać cię, czy…
Urwała, gdyż na zaplecze wszedł Majk, niosąc w ręce kartkę i długopis.
– O, dobrze, że jesteście, dziewczyny! – powiedział, skręcając natychmiast w ich stronę i wręczając Izie kartkę. – Iza, tu są dane tej zołzy, której Karolina skasowała sukienkę, trzeba będzie zrobić zgłoszenie do ubezpieczyciela. Dogadałem się z nią, ale sytuacja wymaga, żeby zrobić to szybko, dobrze by było, gdyby to poszło w poniedziałek z samego rana.
– Dobrze, szefie – skinęła głową Iza. – Zaraz się tym zajmę, muszę tylko poszperać w klaserach, bo nie pamiętam, w którym były te polisy…
– W białym po lewej na dole – poinstruował ją rzeczowo Majk, odgarniając sobie dłonią włosy. – Pokażę ci zaraz, tylko muszę najpierw skończyć sprawę z Karoliną. Gdzie ona jest?
– U nas, siedzi i płacze – wyjaśniła mu Basia. – Jest zdruzgotana, Antek ją pociesza.
– Aha – uśmiechnął się Majk. – W takim razie nie będę przeszkadzał mu w tym humanitarnym dziele, ale jak młoda już się pozbiera, to przyślijcie ją do mnie na chwilę rozmowy, okej?
– Tak jest, szefie.
– Dobrze… a my chodźmy, Iza – skinął ręką, wskazując na część korytarza prowadzącą do jego gabinetu. – Poszukamy tej polisy, trzeba to załatwić od ręki.
Iza posłusznie poszła przed nim do gabinetu, zadowolona, że trafia się okazja porozmawiania z nim w cztery oczy, gdyż ona również miała do uregulowania trudną sprawę. Majk schylił się do niższej półki z klaserami, bezbłędnie wyjął z niej właściwy i otworzywszy go, pokazał jej wpięty na wierzchu dokument.
– Widzisz? Ta jest aktualna – powiedział, wskazując palcem datę na polisie. – Z tego, co pamiętam, zgłoszenie można zrobić przez Internet, zerkniesz jeszcze na to dokładnie, okej? Ja muszę wykonać teraz kilka pilnych telefonów – dodał, przekazując jej klaser i sięgając do kieszeni po aparat. – Mówię ci, urwanie głowy…
Uznawszy, że to najwyższy czas i być może jedyna dogodna okazja, żeby podjąć temat, który od wczoraj leżał jej na sercu, Iza zamknęła klaser i odłożyła go na stojące obok krzesło.
– Szefie? – zagadnęła cicho.
– Hmm?
– A właściwie to… Majk – poprawiła się zmieszana. – Muszę ci coś powiedzieć…
Majk, który był już przy swoim biurku i wybierał w telefonie pierwszy numer, pod który miał dzwonić, natychmiast podniósł głowę i podszedł do niej z powrotem. W jego oczach pojawiło się zaniepokojenie.
– No, co tam, elfiku? – zapytał z lekkim napięciem w głosie.
– Właściwie to chciałam cię przeprosić – ciągnęła z trudem Iza, czując, jak ogarnia ją wstyd i coś w rodzaju żalu. – Chodzi o to, że… jutro nie będę mogła być na twoich urodzinach.
Przez twarz Majka przebiegł cień rozczarowania… jednak szybko zamienił się w wyraz ulgi. Milczał przez chwilę, a kiedy Iza ostrożnie podniosła na niego oczy, uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
– No cóż… okej – odparł normalnym, spokojnym tonem. – Myślałem, że to coś gorszego… Pewnie wypadło ci coś w ostatniej chwili?
– Tak – pokiwała głową. – Coś bardzo ważnego, na tyle ważnego, że muszę zrezygnować z twojego zaproszenia. Przepraszam, Majk. Nie gniewaj się… Bardzo chciałam być na tej imprezie i gdyby chodziło o coś nieistotnego…
– Ależ rozumiem – przerwał jej łagodnie Majk. – Nie musisz się tłumaczyć, Iza, przecież nic się nie dzieje. To tylko mała, nic niewarta impreza… O co miałbym się gniewać na mojego elfika?
W jego głosie zabrzmiała ciepła nutka, która sprawiła, że serce Izy wezbrało szczerym wzruszeniem i wdzięcznością.
– Dziękuję ci – odpowiedziała cicho. – Głupio mi, że tak wyszło… Nie chciałabym, żebyś pomyślał, że szukam pretekstu, żeby zlekceważyć twoje zaproszenie, bo to naprawdę jest bardzo miłe i bardzo mi pochlebia. Chciałam przyjść i nawet miałam już przygotowany dla ciebie taki drobiazg – dodała, sięgając do kieszeni, skąd wyjęła niewielki przedmiot i podała mu niepewnym gestem. – Jutro mnie nie będzie, więc pomyślałam, że dam ci to już dzisiaj… z życzeniami i od razu z przeprosinami.
Majk wziął z jej ręki prezent i z ciekawością obrócił go w dłoni.
– Co to takiego? Ach… breloczek z literką M – uśmiechnął się. – Bardzo ładny. Dziękuję.
– Wiem, że to trochę infantylne – podjęła z zawstydzeniem Iza. – Ale nie miałam za bardzo pomysłu, co mogłabym ci kupić…
– I prawidłowo, bo ja niczego nie potrzebuję – zapewnił ją Majk, odkładając telefon na półkę z klaserami i sięgając do kieszeni spodni, skąd wyjął kluczyki od opla. – A taki drobiazg to zawsze coś miłego. Zobacz, podczepię go sobie tutaj – wprawnymi ruchami palców dołączył breloczek do kluczyków i pokazał jej z uśmiechem – i zawsze, kiedy będę jechał oplem, będzie mi przypominał o tobie. A teraz powiedz, bo jestem ciekawy – dodał wesoło. – Wspomniałaś przed chwilą o życzeniach. No to gadaj… czego życzysz staremu frajerowi Majkowi na trzydzieste trzecie urodziny, kiedy to wkracza w sędziwy wiek starczy bez szansy powrotu do stanu młodzieńczości?
Iza roześmiała się mimo woli.
– Ech, nie przesadzaj, nie jest jeszcze tak tragicznie! – zapewniła go z rozbawieniem. – Jak na sędziwego starca trzymasz się całkiem nieźle! A czego ci życzę? – spoważniała. – Życzę ci oczywiście zdrowia, wszelkiej pomyślności, niekończącej się prosperity w firmie – wyliczała z namysłem. – Ogólnie, jak to się mówi, wszystkiego najlepszego. No, ale to są same banały… Przede wszystkim życzę ci spokoju ducha – zniżyła głos, patrząc mu znacząco w oczy. – Takiego wewnętrznego spokoju, który pozwala normalnie spać w nocy i nie zrywać się nagle ze ściśniętym sercem… takiego, który daje na co dzień energię do życia, dobry humor i odrobinę nadziei. On może jest nie tyle nadzieją, co brakiem cierpienia, ale… właśnie tego ci życzę, bo wiem, że to jest bardzo potrzebne.
Majk słuchał jej w skupieniu, nie odrywając od niej oczu, a jego twarz coraz bardziej poważniała. Kiedy Iza skończyła mówić, milczał jeszcze przez moment, po czym pokiwał lekko głową.
– Jak ty mnie cholernie dobrze znasz, elfiku – powiedział cicho. – A właściwie to znasz nie tyle mnie, co samą siebie… ale przez to i mnie, więc na jedno wychodzi. To jeszcze jeden dowód na to, że w środku jesteśmy tacy sami. Dwoje frajerów z poszarpaną duszą. Ty i tak jesteś dużo silniejsza ode mnie, bo masz w sobie nadzieję, której ja już nie mam. Ja chyba rzeczywiście potrzebuję już tylko spokoju… A niech to, Iza! – pokręcił głową. – To najtrafniejsze życzenia urodzinowe, jakie kiedykolwiek dostałem. Doceniam i rozumiem ich głębię. I dziękuję ci… moja terapeutko.
W spontanicznym geście postąpił krok w jej stronę, ogarnął ją ramionami i przytulił. Kluczyki od opla ze świeżo przypiętym breloczkiem w kształcie litery M wysunęły mu się przypadkowo z dłoni i z metalicznym hałasem upadły na podłogę. Nie zareagował jednak na to zupełnie, jakby tego nie zauważył.
Delikatny zapach wody kolońskiej owionął Izę jak ulotna mgiełka i w jakiś niewytłumaczalny sposób sprawił, że ona sama przez chwilę poczuła w sercu ów spokój, którego przed chwilą życzyła jemu… Zatracając się w tym przyjemnym, a tak rzadko przeżywanym uczuciu, przymknęła oczy i na kilka sekund ufnie oparła głowę na jego piersi.
– Wiesz? W sumie cieszę się, że nie możesz jutro być na moich urodzinach – szepnął Majk. – Jutro pewnie nie dostałbym od ciebie takich życzeń…
– Szefie? – rozległ się niepewny głos Antka, który swoim zwyczajem wsunął głowę przez drzwi i skamieniał na widok sceny rozgrywającej się przy półce z klaserami.
Iza natychmiast odsunęła się od Majka, on zaś, wypuściwszy ją z ramion, najspokojniej w świecie schylił się i podniósł z podłogi kluczyki od opla.
– Jak tam, Antonio? – zapytał żartobliwie, wyprostowując się. – Pocieszyłeś już koleżankę?
– No właśnie chciałem powiedzieć, że przyprowadziłem szefowi Karolinę – odparł mocno zmieszany Antek, otwierając szerzej drzwi i dając ręką znak stojącej obok Karolinie, żeby się pokazała. – Basia mówiła, że szef chciał z nią rozmawiać…
– Znakomicie – skinął głową Majk, chowając kluczyki do kieszeni. – Wejdź, Karolina, mam do ciebie dwa słowa. Dzięki, Antek.
Antek wycofał się, zapraszając gestem Karolinę, a kiedy ta weszła nieśmiało do środka, przymknął za nią bezszelestnie drzwi. Na delikatnej, białej jak alabaster twarzy dziewczyny widniały ślady wylanych łez, oczy miała zaczerwienione, ale już wydawała się spokojna. Majk wskazał jej krzesło przy swoim biurku i sam usiadł w swoim fotelu.
– To co, mieliśmy małą wpadkę? – zagadnął pogodnie do dziewczyny, gdy ta cichutko zajęła wskazane miejsce.
– Tak, szefie – odpowiedziała pokornie. – Bardzo za to przepraszam. I postaram się, żeby to się już nigdy więcej nie powtórzyło. Oczywiście jeśli szef w ogóle zechce po czymś takim przedłużyć mi umowę – dodała drżącym głosem. – Bo ta obecna za tydzień już się kończy…
– Umowę? – powtórzył Majk, zerkając na Izę, która w międzyczasie wyjęła z klasera polisę ubezpieczeniową, usiadła na kozetce z laptopem, otworzyła go i czekając, aż się uruchomi, studiowała w skupieniu dokument. – Mówiłem ci już przy przyjmowaniu do pracy, że o przedłużeniu umowy będziesz rozmawiać nie ze mną, tylko z tą panią. W twojej sprawie to ona podejmuje decyzje.
Ruchem podbródka wskazał na Izę, która natychmiast podniosła głowę, popatrzyła na nich i uśmiechnęła się lekko.
– Nie słuchaj tego, Karolciu – powiedziała z pobłażaniem do dziewczyny. – Szef tylko tak sobie gada. To on i tylko on decyduje, kogo chce zatrudnić albo komu przedłużyć umowę w Anabelli.
– Ale to również szef decyduje o tym, komu chce powierzyć przywilej wyręczania go w takich procedurach – zauważył spokojnie Majk. – A ja powiedziałem wtedy to, co powiedziałem, i nadal to podtrzymuję. Wezwałem cię tutaj – zwrócił się znów do Karoliny – żeby poinformować cię, że sprawa z klientką, którą oblałaś kawą, została pozytywnie załatwiona. Firma jest ubezpieczona na takie okoliczności, klientka zgodziła się na pokrycie kosztu zniszczonego ubrania, Iza właśnie przygotowuje zgłoszenie do ubezpieczyciela, dopełnimy formalności i po krzyku. Rozumiesz jednak, że nie możemy pozwalać sobie na takie numery zbyt często.
– Oczywiście, szefie – pokiwała skwapliwie głową Karolina.
– Dlatego ważne jest to, co przed chwilą zadeklarowałaś – ciągnął Majk, rozsiadając się głębiej w fotelu. – Chciałem to od ciebie usłyszeć. W każdym przypadku wychodzę z założenia, że początkujący pracownik ma prawo do błędu i musi dostać szansę na zdobycie doświadczenia. Jednak musimy dbać też o wizerunek firmy i profesjonalizm w obsłudze klienta.
– Tak jest – szepnęła Karolina.
– Słyszałem, że popłakałaś się z tego powodu? – dodał łagodnie Majk. – Zupełnie niepotrzebnie. Zdarzyło się, to trudno. Po prostu na drugi raz staraj się tego unikać i wszystko będzie dobrze.
– Będę się starała, szefie – zapewniła go Karolina. – Dziękuję.
– A kolejną umowę przygotuje ci w przyszłym tygodniu Iza – dodał Majk, uśmiechając się szelmowsko do Izy, która znów podniosła głowę znad laptopa i popatrzyła na niego z wyrzutem. – Oczywiście jeśli zadecyduje, że ją przedłużamy. Ja nie będę się w to wtrącał, podpiszę wszystko, co dostanę w tej sprawie na biurko. No dobrze, a teraz wybaczcie, drogie panie, muszę wykonać kilka ważnych telefonów… Cholera, gdzie ja posiałem tę komórę? – dodał zdezorientowany, klepiąc się po kieszeniach.
– Na półce z klaserami – podpowiedziała mu uprzejmie Iza.
– Jasne – westchnął, podnosząc się z fotela. – Skleroza już mnie łapie… Ale co zrobić, trzydzieści trzy na karku, starość nie radość. Prawda, dziewczyny?
– Prawda, szefie – odpowiedziały odruchowo Iza i Karolina, po czym wszyscy troje popatrzyli po sobie i zgodnie parsknęli śmiechem.
***
Ciepły majowy wieczór tuż po wiosennej burzy pachniał świeżością, a promienie chylącego się już ku zachodowi słońca odbijały się złotym poblaskiem w kałużach i na mokrych jeszcze chodnikach. Podobnie jak dwa miesiące wcześniej, w Dzień Wiosny, uwagę wielu przechodzących deptakiem ludzi zwracała idąca szybko szatynka w wieku studenckim, ubrana dziś w pomarańczowo-brązową sukienkę i szpilki, z długimi, rozpuszczonymi włosami i niewielką torebką na ramieniu. Trudno jednoznacznie orzec, dlaczego akurat ona przyciągała wzrok przechodniów, bowiem nie wyróżniała w żaden szczególny sposób z tłumu ani urodą, ani strojem… A jednak jej szczupła, zwiewna sylwetka o idealnych proporcjach, wdzięczne ruchy i wielkie, brązowe oczy, z których biło jakby wewnętrzne światło, robiły o wiele większe wrażenie niż plakatowa uroda mnóstwa innych kobiet, które na pierwszy rzut oka można by uznać za zdecydowanie ładniejsze.
Choć nie było jeszcze osiemnastej, Iza zmierzała pośpiesznie na starówkę, przynaglona krótkim smsem od Michała, który dotarł już na umówione miejsce i czekał na nią w pubie. Ponieważ dziś od rana miała wolne, zrezygnowała z zaplanowanych kilka dni wcześniej odwiedzin u pana Szczepana, obiecując sobie, że nazajutrz posiedzi u niego dłużej, a cały swój czas poświęciła na przygotowanie się do wieczornego spotkania. Skonstatowawszy z miłym zaskoczeniem, że jej stan konta bankowego powiększył się w tym tygodniu o wyjątkowo dużą premię z Anabelli, będącą gratyfikacją za zaangażowanie w remont męskiej łazienki, postanowiła przeznaczyć kilkaset złotych na zakup nowej sukienki i butów, nie miała bowiem żadnych wystarczająco eleganckich ubrań dostosowanych do ciepłej, niemalże letniej pogody, która charakteryzowała tegoroczną końcówkę maja. Sukienka, którą wybrała, choć skromna w kroju, idealnie podkreślała zgrabne linie jej figury, korzystnie ocieplając kolorystykę jej oczu i cery, a całości dopełniała aura radości i szczęścia, która opromieniała dziś całą jej postać.
Kiedy wchodziła do pubu, budząc zainteresowanie pijących piwo przy wejściu mężczyzn, którzy posłali pod jej adresem kilka pełnych uznania gwizdnięć i zaczepnych komentarzy, jej telefon rozświetlił się powiadomieniem o kolejnym przychodzącym smsie.
Czekam w drugiej sali na lewo – napisał Michał.
Odebrawszy wiadomość, z bijącym sercem skierowała się do wskazanego pomieszczenia i aż zakręciło jej się w głowie… Był! Czekał na nią nad szklanką wody mineralnej, zajęty przeglądaniem telefonu, a rozproszone światło padało z boku na jego białą koszulę i lśniące blond włosy…
Przez kilka sekund, zanim Michał kontrolnie podniósł głowę i dostrzegł stojącą w progu dziewczynę, ta patrzyła na niego jak zaczarowana, zapisując sobie w pamięci jego obraz, delektując się nim i upajając jak świeżo rozkwitły kwiat porannymi promieniami słońca. To był on… on, jedyny, najdroższy! On, za którym tak tęskniła, którego tak kochała od piętnastu długich lat… Siedział tu i czekał na nią, przyszedł tu dziś specjalnie po to, żeby się z nią spotkać. Z nią i tylko z nią! Jakże nieistotne były w tej cudownej chwili te wszystkie ciężkie lata poniewierki i rozpaczy! Oto był… on, ten sam… ze swą cudowną falą jasnych włosów, które opadały mu na czoło, gdy schylał się nad telefonem, zapewne czekając na jej odpowiedź na smsa…
– O, jesteś! – ucieszył się, zrywając się od stolika i odkładając telefon obok swojej szklanki z wodą mineralną. – Chodź, Iza, siadaj, zająłem nam stolik… Hmm, ale ekstra wyglądasz! – dodał z uznaniem, taksując jej sylwetkę wzrokiem, w którym natychmiast zapaliło się znajome światełko zainteresowania.
– Dziękuję, Misiu – odpowiedziała cicho odurzona szczęściem Iza, posłusznie zasiadając naprzeciwko niego.
– Czego się napijesz? – zapytał, widząc, że do sali zajrzał kelner.
Przywołał go ruchem ręki.
– Tylko wody, tak jak ty – odparła Iza. – Z tym, że ja wolałabym niegazowaną.
– Jasne – skinął głową Michał, nieco nerwowo zerkając na wyświetlacz telefonu, na którym widniała aktualna data i godzina. – Prosimy wodę niegazowaną i szklankę – zwrócił się szybko do kelnera, który dopiero szedł w ich stronę. – Na razie tylko tyle, dziękuję.
Kelner skinął głową i zawrócił na pięcie.
– Słuchaj, Iza, mam dzisiaj diabelnie mało czasu – powiedział przepraszającym tonem Michał, przyglądając jej się jednocześnie z ognikiem zafascynowania w oczach. – Spadło mi na głowę milion spraw i muszę pozałatwiać je przed wyjazdem, bo nie wiem, kiedy uda mi się znowu przyjechać do Lublina. Może dopiero na sesję i obronę…
– Rozumiem – pokiwała głową Iza, choć wiadomość, że nie będą mieli dziś za dużo czasu na rozmowę, wywołała w jej sercu nieprzyjemny ścisk. – Posiedzimy tyle, ile będziesz mógł… Bronisz się już w czerwcu?
– Raczej w pierwszych dniach lipca – odparł nonszalancko Michał, nie odrywając od niej oczu. – Pracę mam już prawie gotową, ale wiesz… jeszcze trzeba cos tam wkuć do egzaminu, u nas na dyplomie potrafią ostro piłować. Ale to dopiero, jak wrócę z Korytkowa.
– Na pewno masz tam dużo obowiązków – poddała ostrożnie Iza.
– Od groma – westchnął, odgarniając sobie znajomym gestem włosy z czoła. – Firma musi działać, a teraz, jak stary się wyłożył, muszę trzymać rękę na pulsie, bo matka średnio ogarnia temat. I w dodatku nie ma prawa jazdy – skrzywił się. – A tyle razy mówiłem ojcu, żeby zobowiązał ją do zrobienia prawka, to nie i nie, bo ona nie chce, bo się boi… No to teraz ma. Ojciec za kierownicę jeszcze długo nie wsiądzie, więc jak trzeba gdzieś podjechać i pozałatwiać różne sprawy, to zgadnij, kto musi się tym zająć? Ech! – machnął ręką. – Sama widzisz, jakie szambo ufundowali mi staruszkowie… ale co zrobić?
– Takie jest życie, Misiu – zauważyła łagodnie Iza. – Każdemu może wysiąść zdrowie, a twój tata przecież całe życie ciężko pracuje, postawił dobrze działającą firmę…
– No wiem, wiem – przerwał jej ze zniecierpliwieniem. – Postawił firmę, którą ja przejmę jako schedę, więc powinienem być mu wdzięczny i zasuwać bez gadania. Bla, bla, bla. Bez przerwy słyszę tę śpiewkę. Nieważny mój dyplom, moje życie, ważne, żeby… ale dobra, dajmy już temu spokój! – przerwał sam sobie z poirytowaniem, sięgnął po swoją szklankę i upił z niej łyka wody. – Nie przyszedłem tu po to, żeby się denerwować. W każdym razie przed dziewiętnastą będę musiał lecieć, Iza – dodał cieplej. – A żałuję, bo chętnie bym z tobą posiedział dłużej, nawet do północy. Zaskoczyłaś mnie dzisiaj, serio. Wyglądasz po prostu mega… aż w pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć, że to ty.
W jego głosie zabrzmiało szczere uznanie. Iza, którą szarpały tysiące skrajnych emocji, od niepokoju, przez radość aż po ekstazę, uśmiechnęła się tylko leciutko na ten komplement i spuściła oczy. Michał przyglądał się w zafascynowanym milczeniu jej oświetlonej słabym światłem twarzy, na którą padał cień spuszczonych długich rzęs. Kiedy pochyliła jeszcze nieco mocniej głowę, jeden z kosmyków jej ciemnych włosów opadł jej na policzek, ona zaś odruchowo sięgnęła dłonią i odgarnęła go wdzięcznym gestem.
– Żałuję, że nie mogliśmy się spotkać wcześniej – podjął miękkim tonem Michał, przechylając się przez stolik i ujmując jej dłoń, która zadrżała jak spłoszony ptak. – Ech, głupi jestem! Gdybym dobrze się sprężył, mogłem jakoś się zorganizować, ale odpuściłem. I dopiero teraz widzę, ile straciłem… No, popatrz na mnie, mała.
Oszołomiona szczęściem Iza posłusznie podniosła wzrok i z miejsca zatonęła w błękitnej głębi jego oczu. Lśniło w nich wszystko to, co widziała w nich kiedyś, już dawno, całe cztery lata temu. Ten sam blask zainteresowania… ten sam płomień, który sprawiał, że czuła się stuprocentową kobietą… a mogła być nią tylko przy nim, przy nim jednym! Jakże dawno już nie zaznała tego uczucia! I jakże go potrzebowała! Była jak spragniony wędrowiec na pustyni, który dziś wreszcie zamoczył spierzchłe wargi w orzeźwiającej, czystej wodzie…
– Ale nadrobimy to – ciągnął aksamitnym półgłosem Michał, zamykając jej leżącą na stoliku dłoń w obu swoich i wpatrując się w jej oczy. – Koniecznie musimy odświeżyć nasz kontakt… koniecznie, Iza. Jak tylko wrócę z Korytkowa, odezwę się do ciebie i umówimy się na dłużej, co ty na to? Nie chcę nawet słyszeć słowa nie – zastrzegł, nim zdołała zebrać się na odpowiedź. – Obiecaj mi to już teraz, z góry, i powiedz tak. No, powiedz to, Izulka…
Zdrobnienie jej imienia, tak znamienne i tak drogie jej sercu, dopełniło czary szczęścia, jaką dziś dane jej było pić aż do dna.
– Tak, Misiu – szepnęła, czując, że zaczyna jej się kręcić w głowie. – Tak…
Jego twarz rozmazywała się teraz przed jej oczami, jego głos dobiegał do jej uszu przytłumiony i jakby pulsujący… Znajdowała się w stanie upojenia, jak po alkoholu. Dotyk jego dłoni, blask jego oczu, dźwięk jego głosu… wszystko to zlewało się w jedno synestetyczne uczucie nieziemskiego szczęścia i rozkoszy.
– Teraz już za cholerę nie odpuszczę – dobiegał do niej jak zza mgły głos Michała. – Niech to diabli, dlaczego dzisiaj mam tak mało czasu?… Tak pięknie dzisiaj wyglądasz, Iza…
Jego głos przybrał ten sam buzujący ogniem ton, który słyszała już kiedyś… Gdzie i kiedy to było? Ach! To było w małowolskim motelu, w noc kończącą wakacje tydzień po jej osiemnastych urodzinach… W tę noc, kiedy oddała mu na zawsze całą siebie…
– Woda niegazowana – rozległ się nad nimi głos kelnera. – Dla pani, jak rozumiem?
– Tak – skinął chłodno głową Michał, puszczając dłonie Izy i wyprostowując się na krześle. – Dziękujemy. I od razu poproszę o rachunek, okej? Ureguluję z góry, bo potem będę musiał szybko wyjść.
– Oczywiście – odpowiedział grzecznie kelner, stawiając butelkę z wodą i szklankę przed dziewczyną, która siedziała nieruchomo, powoli dochodząc do siebie po swej zawrotnej podróży do gwiazd. – Zaraz panu przyniosę.
– Dzięki – mruknął Michał.
Kelner odszedł, obraz przed oczami Izy ustabilizował się, słodki szum w uszach ucichł, wróciła jej pełna ostrość zmysłów. Tylko serce ciągle biło rytmem szczęścia…
– No dobrze, Iza – podjął spokojniejszym tonem Michał, uśmiechając się do niej ponad stolikiem. – Jesteśmy umówieni. Dam ci znać, jak tylko wrócę do Lublina, zresztą codziennie będziemy smsować, żeby tym razem nie zawalić kontaktu, okej?
Pokiwała głową skwapliwie.
– Świetnie – podsumował z satysfakcją. – A teraz musimy sobie chwilę pogadać, bo mało czasu zostało, a ja mam do ciebie takie jedno delikatne pytanie… – zawahał się lekko, sprawdzając dyskretnie godzinę na telefonie. – Ale spoko, jeszcze zdążę, najpierw powiedz mi, co u ciebie. Jak leci ogólnie?
– W porządku, Misiu – odparła z uśmiechem. – Na uczelni daję radę, kończę pierwszy rok i jak na razie, odpukać, nieźle mi idzie. W pracy też wszystko dobrze… ogólnie nie narzekam.
– Nadal pracujesz u tego idioty Błaszczaka? – skrzywił się niechętnie.
Iza poczuła w sercu nieprzyjemne ukłucie. W jednej sekundzie zrobiło jej się przykro, jakby z obłoków spadła na twardą ziemię. Czy to przez sposób, w jaki Michał wyraził się o Majku, człowieku, od którego ona sama otrzymywała zawsze tylko wsparcie i dobro? A może to ten jego pogardliwy ton, użyty wobec kogoś, do kogo miała wielki szacunek i sympatię, sam w sobie sprawił jej przykrość i wykrzesał w jej sercu iskierkę buntu?
– Nadal pracuję w Anabelli – odparła, świadomie unikając twierdzącej odpowiedzi na sformułowane przez niego pytanie. – I super mi się tam pracuje, mamy sympatyczny, zgrany zespół, a mój szef to… wspaniały człowiek.
– No dobra, nieważne – machnął lekceważąco ręką Michał. – Każdy może mieć swoje zdanie. W każdym razie fajnie, że jesteś zadowolona z roboty. Odwiedziłbym cię nawet kiedyś w tej knajpie, tyle że ja do Błaszczaka nie chodzę… no trudno. Może zresztą kiedyś się przełamię. A powiedz mi jeszcze jedno… ten facet, z którym byłaś na imprezie u Marcina… – zerknął na nią badawczo. – Dalej z nim kręcisz?
– Z Danielem? – Iza spojrzała na niego z niepokojem. – Ależ… ja z nim nigdy nie kręciłam, Misiu. To tylko mój kolega z polonistyki. Byłam z nim na tej imprezie, ale to było tylko tak… na przyjacielskich warunkach.
– Aha – zdziwił się Michał. – A ja przez cały czas myślałem, że to twój nowy facet!
– Nie. Ja nie mam faceta – zapewniła go cicho Iza, spuszczając oczy. – Nie mam, nie miałam i… nie chcę już mieć.
Głębokie znaczenie, jakie włożyła w te słowa, nie umknęło Michałowi.
– Serio? – zniżył głos, przyglądając jej się z niedowierzaniem. – Od tamtego czasu jeszcze z nikim innym nie byłaś?
– Nie, Misiu – szepnęła, ogarnięta nagłym szczęściem, że o to zapytał i że mogła mu odpowiedzieć właśnie tak. – Nie byłam i nie chcę być z nikim innym.
Michał milczał przez dłuższą chwilę, jakby go zatkało albo jakby analizował w głowie otrzymane informacje.
– No to powiem ci, że niebanalnie mnie zażyłaś, Iza – powiedział w końcu, a w jego głosie obok zdziwienia zabrzmiał dyskretny ton satysfakcji. – Taka ekstra dziewczyna… i żeby tak… hmm… No, ale dobra – ocknął się i uśmiechnął się do niej. – Będziemy w stałym kontakcie, tak jak powiedziałem. Smsy codziennie, dzwonić też będę, obiecuję. A jak wrócę z Korytkowa, to… nadrobimy sobie stracony czas. Nawet w Biblii piszą, że głodnego trzeba nakarmić, nie? – mrugnął do niej znacząco. – W każdym razie nie spodziewałem się, że tak mnie dzisiaj zaskoczysz, i to podwójnie… Serio, nawet bym nie pomyślał – pokręcił głową w szczerym zadziwieniu, przyglądając jej się z zafascynowaniem. – No, no…
Do ich stolika podszedł kelner i położył przed Michałem rachunek. Ów zatrzymał go ruchem ręki, wyjął z kieszeni portfel i podał mu dwudziestozłotowy banknot.
– Spoko, reszty nie trzeba – machnął ręką. – Dzięki.
Po odejściu kelnera zerknął na wyświetlacz telefonu, a następnie sięgnął po nietkniętą dotąd butelkę Izy, nalał trochę wody do szklanki i podał jej z uśmiechem.
– Pij, Izulka – powiedział ciepło, na co Iza posłusznie wzięła szklankę i zamoczyła usta w wodzie. – Zaraz będę musiał zmykać, już mnie katują smsami… Ale mam do ciebie jeszcze jedno pytanie – dodał poważnym tonem. – Takie z zupełnie innej beczki, w związku z Korytkowem.
– Z Korytkowem? – zdziwiła się Iza.
– Taaak – podjął ostrożnie. – Jest taka jedna sprawa, która mocno mnie interesuje, a której za cholerę nie mogę rozwikłać… Pomyślałem, że ty możesz coś wiedzieć na ten temat. Chodzi o działkę… wiesz, o tę łąkę od Andrzejczaków obok was, tę naprzeciwko naszej inwestycji… Kojarzysz, o której mówię?
– Kojarzę – szepnęła Iza, blednąc.
– No właśnie – podjął Michał, wpatrując się w swoją szklankę. – Doszły do nas informacje, że Andrzejczakowa… cholerna wiedźma, udusiłbym ją gołymi rękami, mój stary też… że sprzedała komuś tę działkę za naszymi plecami. Oczywiście zrobiła nam tym na złość, bo doskonale wie, że ojciec chciał ją kupić. Nawet się z nim drażniła, wyobraź sobie! Zaśpiewała taką cenę, że mógł ją tylko wyśmiać. Za kawałek ugoru chciała od nas sto kawałków! Czaisz, jaka bezczelna?… Ale to tak między nami – zastrzegł, spoglądając kontrolnie na bladą jak ściana Izę. – I w ogóle wszystko to, o czym teraz rozmawiamy, ma zostać między nami, okej, Izka?
– Okej, Misiu – pokiwała głową Iza, gorączkowo zastanawiając się, co powinna zrobić i jak się zachować, domyślała się już bowiem z góry, jakie pytanie chce jej zadać.
– Dobrze – skinął głową Michał. – W każdym razie takiej ceny z kosmosu nikt nigdy by Andrzejczakowej nie dał, ta ziemia jest warta może jedną czwartą tego… co najwyżej. Więc czekaliśmy cierpliwie, aż jej rura zmięknie i opuści cenę do normalnego poziomu. Ojciec by jej dał nawet dziesięć patyków więcej ponad wartość, bo nie powiem, zależy nam na tej ziemi… Ale, kurde, nie siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt! Bez jaj… Więc czekaliśmy. No a teraz dowiadujemy się, że ona już to komuś opchnęła. Nie wierzę, że wzięła więcej niż cenę rynkową, czyli jakieś dwadzieścia, no, może dwadzieścia pięć… Czyli jaki z tego wniosek? – zawiesił głos. – Oczywiście taki, że zrobiła to specjalnie, żeby tylko nie sprzedać tej działki ojcu! A co najciekawsze, nikt nie wie, komu ją sprzedała. Jakąś tajemnicę z tego zrobiła normalnie, zmowę milczenia, ja pierniczę… No i tak pomyślałem, że może ty coś wiesz na ten temat. A jak nie ty, to może twoja siostra albo jej mąż? No wiesz… mieszkacie po sąsiedzku, siora mogła przypadkowo widzieć, komu ta stara wariatka pokazywała ziemię. Przecież na pewno pokazała ją kupcowi, kota w worku nikt by nie brał… No i mam prośbę. Zapytałabyś ją o to, Iza?
Iza upiła łyka wody i przymknęła oczy, starając się opanować i zebrać myśli. Temat działki Andrzejczakowej w ustach Michała był dla niej niczym uderzenie obuchem. Gorączkowo próbowała złożyć w jedną całość wszystkie fakty i możliwie jak najtrafniej ocenić, jakie konsekwencje mogła mieć dla jej relacji z Michałem informacja o tym, że to Amelia z Robertem byli owymi tajemniczymi nabywcami spornej ziemi. Jak przez mgłę przypomniała sobie słowa Roberta. Andrzejczakowa prosiła o dyskrecję, nie życzy sobie, żeby Krzemińscy cokolwiek wiedzieli o tym, że ona sprzedaje tę działkę… A zatem tak się sprawy miały! Wyglądało na to, że niefortunnym zbiegiem okoliczności trafiła w sam środek jakiejś niezrozumiałej intrygi… intrygi, w której sama nie brała udziału, lecz która mogła ją kosztować więcej niż życie!
Co zatem miała odpowiedzieć Michałowi? Skłamać, mówiąc, że nie ma pojęcia, kto kupił działkę? Okłamać człowieka, którego kochała całym swoim istnieniem? Czy też powiedzieć mu prawdę, nadużywając w ten sposób zaufania Amelii i Roberta, którzy wyraźnie zaznaczyli, że Andrzejczakowa prosiła ich o dyskrecję i że oni o to samo proszą Izę? Sytuacja była patowa, a ona musiała natychmiast podjąć jakąś salomonową decyzję. Decyzję, która niczego nie zniszczy ani nikogo nie zrani… decyzję, która nie spali bezpowrotnie żadnego z ważnych mostów… Czy takie rozwiązanie w ogóle istniało?
Nim Michał skończył mówić, Iza wiedziała tylko jedno – bez spokojnego namysłu i skrupulatnego przeanalizowania faktów nie mogło być mowy o prawidłowej ocenie sytuacji. Musiała mieć na to czas. A to znaczyło, że za wszelką cenę musiała zagrać na zwłokę…
– Zapytam ją, Misiu – obiecała ze ściśniętym sercem. – Jakbym się czegoś dowiedziała, to oczywiście zadzwonię do ciebie… albo napiszę smsa…
– Super, Iza, dzięki! – ucieszył się Michał. – Byłbym ci naprawdę bardzo wdzięczny, bo wiesz… dla nas to jest dość gardłowa sprawa. Podpytaj siostrę i daj mi znać, czy coś ustaliłaś. Będę czekał na info.
Iza pokiwała smutno głową, jednak w sercu poczuła mimo wszystko ulgę. Choć bolało ją, że nie jest z nim do końca szczera, ta prowizoryczna decyzja wydawała się na ten moment najlepsza – udać, że nic nie wie, i przemyśleć to na spokojnie, zanim wykona jakikolwiek poważniejszy ruch. Na wiarygodności w oczach Michała nie straci, bo przecież niby dopiero teraz może dowiedzieć się od Amelii, kto jest kupcem działki… A przy tym zachowa lojalność wobec siostry i szwagra, którzy powiedzieli jej o wszystkim w zaufaniu. Tak, to chyba było jedyne sensowne rozwiązanie…
– To fajnie – podjął z zadowoleniem Michał, dopijając wodę i zerkając na telefon, by sprawdzić godzinę. – Cholera… za dziesięć siódma. Sorry, mała, będę musiał spadać – powiedział przepraszająco, podnosząc się z krzesła. – Chętnie bym jeszcze z tobą został, ale sama widzisz, jakie mam urwanie cojones. Od dwóch miesięcy mam taki ukrop, że zapominam, jak się nazywam.
Iza również podniosła się z krzesła, zostawiając na stoliku niewypitą wodę.
– Nic nie szkodzi, Misiu – uśmiechnęła się do niego, zarzucając sobie torebkę na ramię. – Jak ogarniesz wszystko, będziemy mogli spotkać się na dłużej.
– Bezwzględnie tak – przyznał Michał, chowając telefon do kieszeni i wskazując jej ręką, żeby poszła przed nim do wyjścia. – Chodź, wyjdziemy razem…
Kiedy mijali próg sali, poczuła, że obejmuje lekko dłonią jej talię i słodki dreszcz przebiegł jej po karku. Michał zerknął po drodze na mężczyzn ze stolików przy wejściu do pubu, którzy łakomym wzrokiem śledzili zgrabną sylwetkę Izy, i uśmiechnął się z satysfakcją. Oboje wyszli na zewnątrz i przystanęli pod ścianą kamienicy, aby się pożegnać.
– Mam samochód na parkingu pod Zamkiem – oznajmił Michał, wpatrując się w dziewczynę, której wieczorny wiatr lekko rozwiewał włosy, figlarnie muskając nimi jej twarz oświetloną promieniami zachodzącego już powoli słońca. – Sorry, że cię nie podwiozę, Iza, ale mam cholernie pilną sprawę.
– Nie trzeba, Misiu – uśmiechnęła się, odgarniając sobie włosy z policzka. – Pójdę na piechotę, mam blisko, zresztą idę w przeciwną stronę…
Nie odrywając od niej oczu, Michał postąpił krok w jej stronę i ostrożnie wziął ją w objęcia. Zadrżała jak osika. Poddając się ufnie jego gestom, z rozkoszą przymknęła oczy i wtuliła się w jego ramiona. Ogarnęło ją bijące od niego ciepło i zapach jego mocnych, korzennych perfum… tych samych, które tak dobrze znała sprzed lat… Znów ze szczęścia zakręciło jej się w głowie.
– Trzymaj się, Izulka – szepnął Michał, schylając się do niej i odgarniając kosmyk włosów, który znów opadł jej na policzek. – Moja ty mała… no, daj mi buziaka.
Poczuła na swojej twarzy jego oddech, a potem na ustach miękki dotyk jego ust. Tych jedynych ust, jakie znała i jakie kiedykolwiek chciała znać! Ust, za którymi tęskniła tyle lat… Pijana rozkoszą, zarzuciła mu ramiona na szyję, tak samo jak dawniej… jak kiedyś… i wsunąwszy dłonie w jego włosy, w uniesieniu odwzajemniła mu pocałunek. Na tych kilka chwil świat zniknął bez śladu, a czas przestał płynąć, jakby wskazówki wszystkich zegarów świata zawiesiły się i – odurzone tak jak Iza – zapomniały nagle biec do przodu.
Michał oderwał usta od jej ust i delikatnie odsunął ją od siebie.
– Do następnego, kochanie – powiedział cicho, cofając się o krok. – Będziemy w kontakcie.