Lodzia Makówkówna – Rozdział II
– Ja nie mogę, ale jaja! – zaśmiewała się Julka siedząca po turecku na łóżku Lodzi. – No to odbębniłaś w jeden dzień przygody, jakich niektórzy nie zaliczą przez pół życia. I w ogóle miałaś wielkie szczęście, że to się tylko tak skończyło!
Julka, ściągnięta intrygującą serią smsów, gdyż Lodzia uznała, że nie wytrzyma z najnowszymi rewelacjami do poniedziałku, odwiedziła przyjaciółkę w niedzielne popołudnie pod pretekstem wspólnego uczenia się do sprawdzianu z historii. Od dwóch godzin siedziały we dwie zamknięte w pokoju i dopiero teraz kończyły omawianie wydarzeń, które stały się udziałem Lodzi poprzedniego wieczoru.
– Niezła jazda – przyznała Julka. – Musiałaś rzeczywiście mieć jakieś zaćmienie umysłu, żeby go zamknąć w tej szafie… Co ci odbiło, że w ogóle wpadłaś na taki idiotyczny pomysł?
– Sama nie wiem – pokręciła głową Lodzia. – Spanikowałam, to były sekundy. On mi ni stąd, ni zowąd wlazł do tego przedpokoju i nie dał się wypchnąć za drzwi, ktoś go ścigał na bank, pewnie jakaś konkurencyjna mafia. Mam nadzieję, że z tego nie będzie już żadnych kłopotów. Zlikwidowałam wszystkie ślady, trochę krwi mu skapnęło na podłogę przy schodach, dobrze, że zauważyłam, zanim goście wyszli, i zdążyłam wytrzeć… No, nie patrz tak na mnie, Jula, sama byś spanikowała w takiej sytuacji! Gdybyś widziała, jak on stał bez ruchu z tą zakrwawioną gębą, gapił się na mnie, na nic nie reagował… Nie wiedziałam, co zrobi. A one w tym czasie darły się z salonu i wiedziałam, że ciocia zaraz wpadnie i go zobaczy!
– No to niechby zobaczyła, co cię to obchodziło? – zdziwiła się Julka. – Przecież to nie był tak naprawdę twój problem. Nie musiałaś go bunkrować w szafie.
– Wiem – przyznała Lodzia. – Właśnie nie mogę tego nadal ogarnąć, nie mam pojęcia, co mnie napadło, nie myślałam logicznie. Mama i ciocia na jego widok dostałyby histerii, to pewne, o babci nie wspomnę… ale w sumie to rzeczywiście nie była moja sprawa. Po prostu w pierwszej chwili zgłupiałam i nie wiedziałam, co robię. A cała reszta to już były tylko konsekwencje.
– Swoją drogą niezłą masz odwagę, żeby tak się babrać w czyjejś krwi – pokręciła głową Julka, patrząc na nią z mieszaniną niesmaku i uznania. – Jeszcze mu ranę opatrzyłaś… Ale weź powiedz dokładniej, co to był za typ?
– Co ci mogę powiedzieć? – wzruszyła ramionami Lodzia. – Jakiś bandzior, gębę miał tak obtłuczoną, że nawet ci nie sprecyzuję, jak wyglądał.
– Ale młody, stary?
– Taki sobie, dosyć stary. Trzy dychy miał na pewno, może nawet pod czterdziestkę. Ciężko ocenić, mówię ci przecież, że był obity ze wszystkich stron, a poza tym przez większość czasu było ciemno, nie miałam za bardzo jak się przyglądać.
– Aha – mruknęła Julka, wyraźnie tracąc zainteresowanie. – Pewnie faktycznie jakiś element z okolicy… W ogóle to powinnaś się cieszyć, że nic ci nie zrobił.
– A nie, wręcz przeciwnie, był bardzo uprzejmy – zamyśliła się Lodzia. – Miał skrupuły, że narobił kłopotów, i przeprosił kulturalnie za brak manier. Zresztą chyba był w szoku, jak zobaczył, co się dzieje w tym domu, u nas przecież zawsze jest czadowo!
I Lodzia roześmiała się na wspomnienie zaskoczonej miny bandziora, kiedy to zamiast wypuścić go z domu, kazała mu wchodzić po schodach na górę.
– Ty, a wracając do tego Karola… – zmieniła temat Julka.
– No?
– Serio nic z tego nie będzie?
– Nic – uśmiechnęła się beztrosko Lodzia. – No co? Nie rób takiej miny, Jula, mówię ci, jak jest. To się czuje natychmiast, ja tak zawsze mam. Jak nic nie poczułam od razu, to już raczej nie poczuję. Zresztą z jego strony też nie widzę fajerwerków. I bardzo dobrze, przynajmniej nikt nikomu serca nie połamie. A chłopak jest przyjemny z buzi, trochę sztywny, ale w sumie sympatyczny, dobrze wychowany, nawet tańczyć podobno umie… Sprawdzę go we wtorek, bo mamy razem jechać na lekcję do mojej szkoły tańca. Tak ogólnie nie jest źle, przynajmniej będę miała z kim pójść na studniówkę. I to z namaszczeniem mamy i babci! – zaśmiała się.
Julka pokręciła głową z nieskrywanym rozczarowaniem.
– Oj, Lodźka, ty to tak zawsze, a ja już miałam nadzieję, że cię w końcu weźmie… Ale czekaj, to co, robimy w szkole akcję informacyjną a propos twoich zaręczyn? Jak już nic ciekawego ci nie wyszło z tego podwieczorku, to może przynajmniej będziesz miała tę korzyść, że Grzelo wreszcie się od ciebie odczepi.
– Możemy zrobić – zgodziła się pogodnie Lodzia. – Tylko nie przeginaj z opisem moich romantycznych uczuć do Karola, żeby potem nie było jakichś głupich numerów, jak przyjdę z nim na studniówkę. Może w ogóle nie mówmy nic wprost, tylko zasugerujmy…
– No co ty, z Grzelem będziesz gadać aluzjami? – prychnęła śmiechem Julka. – Przecież to jak grochem o ścianę! Trzeba mu to powiedzieć wprost, spoko, nie martw się, ja to załatwię. Poproszę go o rozmowę na osobności.
Roześmiały się obydwie, po czym Lodzia przyjrzała się uważnie przyjaciółce.
– A ty jak? – zapytała poufale. – Jest szansa, że Mati zaprosi cię na studniówkę?
– Nie wiem – westchnęła Julka, a uśmiech nagle przybladł jej na twarzy. – Na razie sama widzisz… jakoś nie wygląda na to, żeby miał taki zamiar.
– A jeśli nie, to z kim pójdziesz?
– Nie wiem – powtórzyła Julka, po czym nagle rozpromieniła się i spojrzała porozumiewawczo na Lodzię. – Ale coś się wymyśli! Może twój Karol kogoś mi załatwi na tych swoich stosunkach?
– A, to jest myśl! – podchwyciła Lodzia. – Jakby co, to go zapytam, pewnie. Daj mi tylko znać w odpowiedniej chwili.
***
W poniedziałek dziewczyny przystąpiły do zaplanowanej akcji informacyjnej w szkole. Zaintrygowane do żywego koleżanki natychmiast otoczyły je szczelnym wianuszkiem.
– Naprawdę, Lodziu, zaręczasz się? – zapytała zaskoczona Magda. – Nie słyszałam do tej pory, żebyś miała chłopaka… Tajniaczyłaś się przez tyle czasu?
– Bo to jeszcze nie jest tak do końca narzeczony – wyjaśniła jej Julka. – Ona ma się z nim oficjalnie zaręczyć dopiero po maturze. Chociaż oczywiście sprawa jest już przesądzona – zaznaczyła z powagą.
– Mam w rodzinie taki zwyczaj – dodała z uśmiechem Lodzia. – U nas panna musi obowiązkowo wyjść za mąż przed dwudziestką, inaczej okrywa się hańbą i traci posag.
Zgromadzone wokół dziewczyny wybuchły śmiechem, traktując to naturalnie jako żart.
– Czekaj, a pokażesz nam go? – zainteresowała się Monika. – Będzie pewnie po ciebie przychodził do szkoły, to może nam go kiedyś przedstawisz, co?
– On nie może po mnie przychodzić – odparła tajemniczo. – Nie ma czasu, o tej porze jest na uczelni i studiuje stosunki.
– Co?! – zaśmiały się dziewczyny. – Jakie stosunki?
– Międzynarodowe.
– Aha! – zawołała Amelia. – Jakiś przyszły światowiec!
– To już trzeci rok – zaznaczyła Julka. – Pisze pracę dyplomową, jest bardzo zajęty.
– Czyli co, spotykacie się pewnie tylko wieczorami? – zagadnęła Alicja.
– Tak – kiwnęła głową Lodzia. – Będziemy teraz razem jeździć na lekcje do mojej szkoły tańca, musimy się zgrać choreograficznie przed studniówką.
– No jasne! – ucieszyła się Amelia. – Poznamy go w takim razie na studniówce! Ciekawa jestem bardzo, jaki masz gust, Lodziu.
– Zobaczysz – uśmiechnęła się zagadkowo Julka. – Normalnie gały wam wyjdą…
W przeciągu dwóch kolejnych lekcji radosna wiadomość rozniosła się po całej klasie, skutkiem czego na długiej przerwie do Lodzi, która stała pod ścianą w towarzystwie Julki i Magdy, konsumując kanapkę, podbiegł głęboko poruszony Grzelo.
– Lodziu! – zawołał dramatycznie, łapiąc ją za rękę. – Okrutna kobieto! Jak mogłaś?!
Lodzia wyrwała mu natychmiast rękę i wywróciła z niecierpliwością oczami, z miejsca tracąc ochotę na jedzenie. Julka i Magda z trudem wstrzymały śmiech.
– Grzesiu drogi, nie pozwalaj sobie za dużo – powiedziała poważnym tonem Julka. – Chyba słyszałeś, że Lodzia jest już zajęta?
Grzelo zmiażdżył ją wzrokiem, po czym rzucił Lodzi pełne wyrzutu spojrzenie.
– Lodziu! – powtórzył tym samym dramatycznym tonem. – Co ty wyprawiasz… Chodź na chwilę, muszę z tobą porozmawiać na osobności!
Dziewczyny nie wytrzymały i parsknęły śmiechem. Lodzia zawinęła z powrotem niedojedzoną kanapkę w błyszczącą folię aluminiową i spojrzała stanowczo na chłopaka.
– Żadnych rozmów na osobności. Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to mów przy wszystkich. Ale uprzedzam, że jeśli znów będziesz mi wyznawać uczucia…
– Nie! – przerwał jej Grzelo. – Nie będę ci dzisiaj nic wyznawał, przecież i tak dobrze wiesz, że cię kocham! Muszę ci powiedzieć coś innego. Słyszałem o tym twoim przydupasie i aż nie mogę uwierzyć… ale jeśli to prawda, Lodziu, to ostrzegam cię, że to się bardzo źle skończy – oznajmił, ściskając dłonie w pięści i wymachując groźnie jedną z nich. – Przez ciebie ktoś zginie, albo ja, albo on! Ale raczej on.
– Nie przesadzaj, co? – zirytowała się Lodzia. – Bez pogróżek, jeśli łaska!
– Stłukę go na kwaśne jabłko – obiecał z zimną pasją Grzelo. – Flaki powyrywam.
– I sądzisz, że to ci coś pomoże? – zapytała z politowaniem Julka. – Spróbuj go tknąć jednym palcem, to Lodzia już się nigdy w życiu do ciebie nie odezwie, masz to jak w banku.
Grzelo pokręcił głową z zaciętą miną.
– Zabiję jak psa – zapowiedział stanowczo. – Niech go tylko dorwę!
I rzuciwszy Lodzi jeszcze jedno pełne śmiertelnego wyrzutu spojrzenie, odszedł do kolegów stojących na drugim końcu korytarza. Julka rozłożyła ręce w geście bezradności.
– No, niestety – westchnęła. – Przypadek klinicznie beznadziejny, co ja ci poradzę?
– Pajac jeden – warknęła Lodzia, patrząc ponuro za oddalającym się Grzelem. – Nie wiem, czy to nawet nie wyszło jeszcze gorzej, Jula… A jeśli on rzeczywiście gdzieś się zaczai na tego biednego Karola? Jeszcze mu da w zęby i co? Przecież ja się spalę ze wstydu!
– E, nie bój się – machnęła lekceważąco ręką Julka. – Przecież go nie zna, a ty go nie przyprowadzisz do szkoły wcześniej niż na studniówkę. Zresztą nie odważy się, tak sobie tylko gada…
Nagle urwała i pobladła jak ściana, patrząc w głąb korytarza. Lodzia odwróciła się w tamtą stronę z ciekawością. Pod oknem naprzeciwko sali biologicznej zatrzymał się właśnie Mateusz i z uśmiechem mówił coś do jednej ze stojących tam dziewczyn. Była to Eliza z drugiej B, którą obie z Julką znały z widzenia z zeszłorocznych zajęć na basenie, ładniutka szatynka o zielonych, kocich oczach i roześmianej twarzy. Coś nieuchwytnego w zachowaniu Mateusza wskazywało, że Julka niestety ma się czego obawiać… Eliza wyglądała przy tym na lekko zmieszaną, a w następnej chwili, choć stały daleko, obie zauważyły, że spłonęła rumieńcem.
– O, cholera! – szepnęła współczująco Lodzia. – Jula, nie patrz na to…
Julka zagryzła wargi.
– No i co mi to da, że nie będę patrzeć? – zapytała filozoficznie. – Chyba zawsze lepiej znać prawdę, nie?
Lodzia pokiwała głową z ciężkim sercem i pociągnęła Julkę w stronę sali, w której za chwilę miała się odbywać lekcja polskiego, wiedząc, że z tego miejsca nie można było śledzić dalszych wydarzeń spod biologicznej. Żadna z nich nie zwróciła przy tym uwagi na to, że jeden z chłopaków z czwartej D stojących w grupce w przeciwległym końcu holu od kilku minut prawie nie spuszczał z nich oczu, szczególną uwagę skupiając na Julce.
Rozterki złamanego serca przyjaciółki, a także pocieszanie jej i wspieranie na duchu na tyle zajęły Lodzię, że zupełnie zapomniała o własnych problemach z Grzelem. Wracając ze szkoły, rozmawiały głównie o Mateuszu.
– Wiesz, ja powinnam już dawno dać sobie z nim spokój – przyznała ponuro Julka, kiedy wysiadły z autobusu i wolnym krokiem zmierzały po chodniku w kierunku swojego osiedla. – To się nie mogło udać, takie rzeczy się instynktownie czuje…
– Ale nad tym chyba nie da się za bardzo panować, co? – zapytała Lodzia z dyskretnym zaciekawieniem.
Sama nie miała jeszcze w tej materii żadnych doświadczeń, ale podejrzewała, że jak ktoś już się zakocha, to trudno mu się tak po prostu odkochać. Mina Julki potwierdzała w pełni te przypuszczenia.
– Nie da się – westchnęła. – Ale przecież muszę się jakoś wziąć w garść. Już to przerabiałam kilka razy, więc dam radę, zresztą zdążyłam się przyzwyczaić, że nic mi nigdy nie wychodzi… Tak czy siak możesz już gadać z Karolem o tym kumplu dla mnie na studniówkę – dodała ze smutnym uśmiechem.
– Pogadam – obiecała Lodzia. – Może nie tak od razu, ale będę pamiętać o sprawie. W którymś momencie poproszę go o tę przysługę… jak się trochę lepiej poznamy.
– Kiedy masz go widzieć?
– Jutro. Jedziemy wieczorem do szkoły tańca, ma po mnie podjechać samochodem.
– Taki zmotoryzowany? – zdziwiła się Julka.
– Aha – uśmiechnęła się Lodzia, postanawiając ciągnąć temat, by odwrócić myśli przyjaciółki od Mateusza. – Rodzice niedawno kupili mu auto, chyba po to, żeby był bardziej niezależny, no i żeby miał czym przede mną zaszpanować… Zresztą powiem ci, że wbrew pozorom on ma jednak trochę jaj, wcale nie jest idealnym materiałem na pantoflarza. Mama i babcia na szczęście nie trafiły w dziesiątkę, tak im się tylko wydaje.
Julka roześmiała się.
– A widzisz! Mówiłam ci, że jest szansa, że okaże się normalny.
– No, tak prawie – zastrzegła Lodzia. – Gdyby jeszcze nie miał takiej słodkiej buzi…
– No co ty, nie lubisz przystojniaków? – zaśmiała się Julka, chyba rzeczywiście na chwilę zapominając o swoim sercowym problemie. – Pociągają cię brzydale?
– A, tego to nie wiem! – odparła wesoło Lodzia. – Jeszcze żadnego pociągającego nie spotkałam. Ale to nie o to chodzi, Jula. Jemu brakuje takiego, jak by to powiedzieć… męskiego pierwiastka. Dla mnie facet to musi być facet, a nie słodki chłopczyk. Zwłaszcza z charakteru, ale z wyglądu też. Zrób mentalne rozróżnienie między przystojniakiem a ładnym chłopcem i pomyśl, że Karol to jest ta druga kategoria. Widzisz to?
– Tak, wiem, o co ci chodzi – przyznała w zamyśleniu Julka. – On się na pewno jeszcze wyrobi, Lodźka, na razie jest młody, z wiekiem nabierze męskości… Ale rozumiem, że cię nie rusza, ty w ogóle jesteś na to odporna. No i skoro od razu nic nie zaiskrzyło…
Wbrew własnej woli Lodzia przypomniała sobie przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu zalanego krwią bandziora. Wzdrygnęła się i natychmiast odepchnęła od siebie tę wizję.
– Nic a nic – odparła spokojnie. – Ale to tym lepiej, nie mam teraz czasu na myślenie o takich rzeczach. Poza tym ja nawet chętnie z nim pójdę na studniówkę, skoro umie tańczyć. Ostatnio strasznie mi się spodobało na tym kursie, tylko wiesz, wszyscy ci kursanci to takie patałachy, że tylko z instruktorem da się sensownie zatańczyć. A on z kolei ma całą grupę do pilnowania. Jak sobie przyprowadzę własnego partnera, to przynajmniej potańczymy jak ludzie…
Lodzia była zdecydowana gadać, co jej ślina na język przyniesie, byle tylko Julka nie myślała o Mateuszu. Jednak sukces okazał się chwilowy, czoło przyjaciółki znów zasnuła czarna chmura, widać było, że słucha tylko piąte przez dziesiąte.
– Jula, posłuchaj – westchnęła w końcu Lodzia, zerkając na nią ze współczuciem. – Wiem, że to niewypał z tym Matim, ale może tak właśnie miało być? Takie fatum. Przeznaczenie. Jak nic z tego ma nie wyjść, to nie wyjdzie i już.
– Wiem, przecież wiem – przytaknęła Julka. – Nie musisz mi tłumaczyć, Lodźka… Tylko jakie fatum, do diabła, kazało mi się w nim zakochać?
Lodzia pokręciła głową, nie znajdując odpowiedzi na to pytanie.
– No trudno – ucięła Julka. – Jakoś to przewalczę. Nie pierwszy raz… Wracajmy do domu, trzeba robić zadania z matmy.
Lodzia w duchu przyznała jej rację. Na jutro miały zadaną gigantyczną pracę domową z matematyki, a do tego istniało ryzyko, że jedna z nich może zostać przepytana, były bowiem w gronie osób, które jak na razie miały najmniej ocen. Z westchnieniem przyśpieszyła kroku.
***
Kiedy weszła do domu, uznała, że matematyka matematyką, ale najpierw musi coś zjeść. Była głodna jak wilk, a z kuchni emanowały nader przyjemne zapachy… Ciotka Lucy życzliwym gestem postawiła przed nią talerz dymiącego barszczu z kołdunami i wróciła do przerwanej rozmowy z siedzącą po drugiej stronie stołu Babcią.
– Pojedziemy z Klocią w przyszłym tygodniu, może już pan mecenas wróci i będzie mógł to przejrzeć – powiedziała z westchnieniem. – Lodziu, weź sobie do tego chleba, jeśli chcesz, nie krępuj się, dziecko… Przy okazji sprawdzimy jeszcze papiery z drugiej szafy w kącie, może tam też jest coś, co się przyda. Na razie analizuje nam to wszystko i piszemy wniosek. Strasznie dużo z tym pracy, bo musi dokładnie posprawdzać paragrafy, a sprawa jest nietypowa. Przecież tam są też dokumenty zagraniczne…
Lodzia zabrała się za jedzenie, z całego serca życząc Kloci jak najszybszego odzyskania spadku, by nie musieć codziennie słuchać o postępach sprawy. Jednak w tym momencie wywód Ciotki został przerwany, gdyż trzasnęły drzwi wejściowe i do kuchni wparowała Mamusia, ściągając z siebie naprędce płaszcz, którego – co było do niej niepodobne – nie zostawiła w przedpokoju.
– Słyszałyście o tym morderstwie? – rzuciła od progu podnieconym głosem.
– O jakim morderstwie? – Babcia aż podskoczyła.
– Matylda mi właśnie powiedziała, zaczepiły mnie przed chwilą obie z Bednarkową. W sobotę, na Wertera, tam, gdzie Lodzia chodzi na tańce, tylko zaraz obok, po drugiej stronie… jakiegoś człowieka zabili! Na ulicy!
W kuchni powiało grozą, wszyscy skamienieli, tylko Lodzia dalej jadła swój barszcz, starając się nie siorbać, by nie zakłócać podniosłej atmosfery.
– Nic nie wiemy – pokręciła głową Ciotka Lucy, lekko blednąc. – To przecież niedaleko…
– Niby sąsiednia dzielnica, ale tylko jakieś piętnaście minut drogi, to jakby prawie u nas – zauważyła wstrząśnięta Babcia. – A kogo tam zabili?
– Nie wiadomo – odparła Mamusia, zadowolona z wywołanego efektu. – Czekajcie, odwieszę ten płaszcz i powiem wam, co wiem.
Pobiegła z powrotem do przedpokoju i niemal natychmiast wróciła, w locie zakładając domowe kapcie. Usiadła na krześle obok Lodzi i ciężko odsapnęła.
– Uff, ale się zgrzałam! No więc tak. Matylda wiedziała już od wczoraj, bo ma koleżankę na Wertera, to się stało prawie pod ich oknami. A dzisiaj podobno już w gazetach o tym pisali! Pełno u nich policji, znaczy u tej koleżanki Matyldy i sąsiadów, wiecie… Składała już zeznania, ale oni akurat nic nie widzieli.
– Ale kogo tam zabili, kogoś z dzielnicy? – dopytywała przejęta Babcia.
– Właśnie nie wiadomo, kto to był! – odparła podekscytowana Mamusia. – Znaczy ta koleżanka Matyldy nie wie, bo policja już pewnie sprawdziła, tylko nic nie zdradzają. Ale na pewno nikt z dzielnicy, bo już by wszyscy o tym mówili.
– Ale to był mężczyzna, Zosiu?
– Kto? – nie zrozumiała Mamusia.
– No, ten trup! – zniecierpliwiła się Babcia.
– A tak, tak, mężczyzna. Dosyć młody podobno… tak powiedziała koleżance Matyldy ich sąsiadka. Policja nabrała wody w usta, nic nie mówią, tylko szukają po okolicy. Nawet prokurator we własnej osobie u nich był, po wszystkich domach chodzą.
– No, ale czego szukają? – zapytała niezbyt inteligentnie Ciotka Lucy.
– Pewnie mordercy – domyśliła się Mamusia. – Albo nawet kilku. Bo ofiara była podobno mocno pobita, jeszcze na drugi dzień tam były ślady krwi. Może go nawet wypatroszyli…
– Mamo, ja jem – przypomniała uprzejmie Lodzia.
– Jedz, jedz, dziecko – kiwnęła życzliwie głową Mamusia i nagle spojrzała na nią ze zgrozą. – Ale zaraz, Lodziu, przecież ty masz tam jutro lekcję tańca! To było dosłownie kilka domów dalej… Lepiej będzie, jak tam nie pojedziesz – uznała stanowczo.
– Ojej, dlaczego? – jęknęła Lodzia, dla której ta przewidywana strata lekcji tańca byłaby przykrą niespodzianką. – Przecież skoro tam jest policja, to nic mi nie grozi. Morderca nie będzie tam grasował, kiedy policja go szuka po całej okolicy…
– Nie pyskuj, Lodziu – przerwała autorytarnie Mamusia. – Tam może być niebezpiecznie.
– Ale przecież mam jechać z Karolem!
Wielka Triada wlepiła w nią zgodnie pełne zaintrygowania potrójne spojrzenie.
– A co, Lodzieńko, przyznaj, wpadł ci w oko? – uśmiechnęła się przymilnie Ciotka Lucy, na chwilę zapominając o morderstwie na Wertera.
Lodzia dostrzegła w tym niespodziewaną szansę na przekonanie swoich dręczycielek.
– Owszem – odparła słodko, żałując, że nie umie na zawołanie spłonąć rumieńcem. – Komu by nie wpadł, ciociu? Jest taki przystojny, uprzejmy, dobrze wychowany…
– Prawda? – podchwyciła Babcia.
Wszystkie trzy zerknęły z czułością na Lodzię i wymieniły spojrzenia pełne satysfakcji.
– Tak myślałam, tak myślałam, Lodziu – cieszyła się Mamusia. – Wiedziałam, że masz dobry gust, byłam tego pewna! Chociaż nie sądziłam, że uda się tak szybko…
– Przeznaczenie – stwierdziła kategorycznym tonem Babcia. – Jak coś jest zapisane na górze, to nie ma na to rady.
– Trzeba tylko znaleźć tę swoją drugą połówkę – dodała wzruszona Ciotka Lucy. – A potem już wszystko idzie jak z płatka…
– Więc jak, możemy jutro razem pojechać na ten taniec? – podjęła niewinnie Lodzia.
Panie domu spojrzały po sobie z wahaniem.
– No, może rzeczywiście… – zaczęła niepewnie Ciotka Lucy. – Zosiu, jak myślisz, chyba z Karolkiem nic jej nie grozi?
– W razie czego obroni mnie rycersko – Lodzia uznała, że lepiej kuć żelazo, póki gorące.
Zadowolenie, które zagościło na obliczach Wielkiej Triady, było dobrą wróżbą.
– No dobrze, Lodziu – powiedziała ostrożnie Mamusia. – Ale pamiętaj, żebyście szli prosto na tańce, żadnego włóczenia się po okolicy.
– Oczywiście – odparła z powagą. – Nie będziemy przecież ryzykować.
– Niech będzie – zdecydowała ostatecznie Mamusia. – W szkole tańca zresztą na pewno też już była policja, więc mam nadzieję, że sprawdzili, co trzeba… Ale zobaczcie, jak to człowiek nie może już normalnie przejść ulicą, żeby go nie napadli! Ja się teraz będę bała wychodzić sama po zmroku, Lodzię też trzeba lepiej pilnować.
– E, Zosiu, do nas to chyba nie przyjdą? – zauważyła sceptycznie Babcia. – Zresztą skąd wiesz, kto to był, ten zabity? Może wcale nie porządny człowiek, tylko jakiś łobuz, pijak czy nawet bandyta…
Na ostatnie słowo Lodzia gwałtownie zachłysnęła się barszczem i na chwilę straciła oddech, kaszląc i parskając w panice na wszystkie strony. Mamusia zerwała się z krzesła i rzuciła się na ratunek córce, energicznie klepiąc ją po plecach.
– Lodziu, co ty wyprawiasz! – zawołała z niesmakiem Babcia. – Czy ty, dziecko, nie możesz jeść ostrożniej? Zobacz, Lucy, cały obrus zachlapała!
– Przepraszam – szepnęła Lodzia, powoli dochodząc do siebie. – Ale tu się nie da jeść, jak mi opowiadacie takie rzeczy… Idę na górę odrabiać lekcje, już mi wystarczy obiadu, dziękuję.
– Idź, idź, Lodzieńko – zgodziła się Mamusia, mierząc krytycznym wzrokiem pochlapany obrus. – My tu sobie jeszcze porozmawiamy na spokojnie…
Lodzia wyszła z kuchni i chwyciwszy po drodze szkolny plecak, który wcześniej zostawiła w przedpokoju, weszła po schodach na górę na wpół sparaliżowana z wrażenia. Słowa Babci spadły na nią jak grom z jasnego nieba. Bandzior! O ile wcześniej dyskusja o morderstwie na ulicy Wertera średnio ją zainteresowała (Wielka Triada zawsze roztrząsała w ten sposób rozmaite rewelacje zasłyszane od sąsiadek), o tyle w tej jednej chwili dotarło do niej, że być może ta sprawa dotyczy jej bezpośrednio. W ultraszybkim błysku świadomości połączyła usłyszane przed chwilą informacje: sobota… pewnie wieczorem albo w nocy, skoro nikt nic nie widział… pobita, zakrwawiona ofiara… dość młody mężczyzna…
„Bandzior!” – pomyślała w panice. – „Przecież to niedaleko! Czas się zgadza… To musiał być on! A jeśli nawet to nie jego tam zaciukali, to na pewno był w to jakoś zamieszany! Boże!”
Rzuciwszy się na łóżko, gorączkowo kojarzyła fakty, starając się ocenić grożące jej niebezpieczeństwo. Były dwie opcje. Albo bandzior, którego w sobotni wieczór zamknęła w schowku na szczotki, był ofiarą tego morderstwa, albo jego sprawcą, ewentualnie współsprawcą. Jeśli był ofiarą, to policja i patolog od razu zauważą, że ktoś mu przed śmiercią opatrywał ranę, zbadają opatrunki, zdejmą odciski palców, większość plastrów dotykała przecież bez rękawiczek! Sprawdzą okolicę, najpierw tamtą dzielnicę, potem przyjdą tutaj. Wezmą od wszystkich odciski i porównają… Znajdą ją, wszystko się wyda! Może nawet oskarżą ją o współudział w tym zabójstwie! Będzie miała problem, żeby udowodnić swoją niewinność. Mamusia ją za to chyba oskalpuje, Babcia dostanie wylewu albo zawału serca…
„No to pięknie” – pomyślała ze zgrozą. – „Cholerny bandzior! Pewnie ci, co go ścigali, w końcu go dopadli i utłukli. I po co on tam polazł, patałach jeden, żeby tak się dać załatwić?”
Nagle znów ujrzała przed sobą ciemne, wpatrzone w nią uważnie oczy bandziora i zadrżała. Przypomniała sobie tamtą iskrę, która dwukrotnie przeszła przez jej ciało, kiedy napotkała jego wzrok. Być może godzinę później już nie żył… Myśl o tym sprawiła jej dziwną przykrość, na chwilę jakiś niewytłumaczalny żal ścisnął jej serce. Przed oczami stanęła jej jego zniekształcona twarz z podbitym okiem i rozciętym łukiem brwiowym, z którego uporczywą strużką nie przestawała sączyć się krew. Pod palcami znów poczuła ciepłą szorstkość jego policzka. Jego sylwetka na tle okna, potem znów jej zarys, gdy ewakuował się po kracie od dzikiego wina i przemykał przez grządki Babci… iskierki rozbawienia w jego oczach… jego głos, niski, ciepły… Więc ten człowiek już nie żyje?
„No, ale zaraz, przecież jest jeszcze ta druga opcja” – ocknęła się gwałtownie. – „A jeśli on jest nie ofiarą, a mordercą?”
Musiała przyznać ze zgrozą, że ta opcja była znacznie gorsza. Na pewno gorsza dla niej. Bo jeśli tak było, to bez względu na to, czy zbrodni dokonał przed wizytą w jej domu czy już po, ona była świadkiem, który mógł skojarzyć fakty. Bandzior przecież dobrze to rozumiał. W tej perspektywie jego uważny wzrok nabrał nowego sensu. No jasne, chciał ją zapamiętać! Obecnie znał doskonale jej wygląd, miejsce zamieszkania (wręcz dokładną lokalizację jej pokoju!), znał nawet jej imię! Jeśli policja zaraz go nie znajdzie, on postara się pozbyć niewygodnego świadka, przyjdzie do niej w nocy po kracie od dzikiego wina i… Na tę myśl przestraszona Lodzia podbiegła do okna i sprawdziła, czy jest szczelnie zamknięte. Było, ale co z tego? Czy wybicie szyby stanowi jakikolwiek problem? Zresztą bandzior może się na nią zaczaić gdziekolwiek, choćby w drodze do szkoły… Lodzię ogarnęła panika.
Pół godziny później, słysząc dobiegające z góry hałasy, zaniepokojona Wielka Triada udała się w komplecie do pokoju Lodzi, aby sprawdzić, co też tam się dzieje. Spocona jak mysz córa rodu Makówków oznajmiła im stanowczym tonem, że właśnie przemeblowała sobie trochę pokój, żeby mieć wygodniej. Trzyosobowa komisja podejrzliwym okiem zmierzyła efekt tych wysiłków, szczególnie krytycznie oceniając stojącą przy samym oknie szafę z ubraniami, ale ponieważ Lodzia, jak wiadomo, była świeżo zakochana w Karolu, uznano, że w tym stanie duszy ma prawo wykazywać niejakie rysy ekscentryczne i na jakiś czas należy zostawić ją w spokoju.
Po wyjściu swych kontrolerek Lodzia rzuciła się do komputera, wklepując w internetową wyszukiwarkę frazę morderstwo na Wertera. Na ekranie natychmiast wyświetliły się strony lokalnych portali prasowych, a na nich krzyczące tytuły artykułów poświęconych sobotniej zbrodni. Jednak ich treść rozczarowała ją niepomiernie. O ofierze niewiele, tyle tylko, że był to mężczyzna i że został „brutalnie zamordowany”, morderca nieznany, motyw nieznany, policja poszukuje świadków… Świadków! Pod spodem numer telefonu i adres komendy.
Lodzi zrobiło się słabo na myśl o tym, że miałaby pójść na policję i opisać to, co wydarzyło się w sobotni wieczór w jej domu, choć z drugiej strony zdawała sobie sprawę z tego, że ukrywanie faktów przed organami śledczymi mogło mieć o wiele gorsze konsekwencje. Sytuacja wyglądała na klasycznie patową. A jeśli bandzior naprawdę był mordercą i dowie się jakoś, że ona zeznawała przeciwko niemu na policji? Przecież nie dadzą jej ochrony… Po namyśle uznała, że jednak musi zachować tajemnicę dla siebie, nawet jeśli za to wyląduje w więzieniu. Zresztą tam przynajmniej będzie bezpiecznie, poczeka sobie spokojnie w celi, aż go złapią…
Po chwili nieco się uspokoiła.
„E, nie przesadzajmy” – pomyślała z niesmakiem. – „Za co niby mieliby mnie przymknąć? Mogę być przecież ciężko myśląca, mogłam nie skojarzyć faktów… Zresztą najpierw musiałoby się wydać, że zamknęłam bandziora w szafie na szczotki, a o tym wiem tylko ja i on!”
Jakby w odpowiedzi na tę myśl przez głowę przebiegło jej, że jeśli go złapią, to on ją wtedy tym bardziej może wsypać, wyśpiewać ze szczegółami, co robił feralnego wieczoru… Oczywiście, że tak zrobi! Policja ma swoje metody, żeby to z niego wyciągnąć, zresztą niby dlaczego miałby coś ukrywać? Wkopie ją po uszy, Mamusia o wszystkim się dowie… Ale przecież i tak lepiej, żeby go złapali, niż nie złapali!
Rozgorączkowana Lodzia doszła do wniosku, że każda z możliwych kombinacji jest dla niej niekorzystna i że musi po prostu poczekać na dalszy rozwój wypadków. I przede wszystkim musi być teraz ostrożna, bardzo ostrożna na każdym kroku… Nagle aż podskoczyła.
„Jula!” – krzyknęło coś w jej głowie.
No tak, przecież Julka wiedziała o wszystkim! Oby tylko nic nie skojarzyła i nie zdążyła nikomu wygadać! Trzeba ją było natychmiast powiadomić. Lodzia złapała za telefon, ale po chwili zatrzymała się. Policja przecież ma dostęp do wszystkich danych, może sprawdzić każde połączenie, każdego smsa. Nawet jeśli ona zaszyfruje jakoś tę wiadomość, Julka może powiedzieć lub napisać coś, co ją zdradzi. Nie, lepiej nie. Pogada z nią jutro w szkole, może do tego czasu nie zdąży nic nabroić, może nie dowie się nawet o tym morderstwie, szczęście w nieszczęściu, że teraz przeżywa tego swojego Mateusza…
***
Lodzia przebudziła się we wtorek rano w całkowicie ciemnym pokoju, gdyż szafa zastawiająca okno skutecznie uniemożliwiała dostęp nawet tym kilku marnym lumenom, jakie niesie ze sobą ponury, listopadowy poranek.
„Kompletnie mi odbiło” – pomyślała z niezadowoleniem. – „Co mi da ta szafa? Jak mam zginąć, to i tak zginę, przecież muszę wychodzić z domu. Zresztą, może przesadzam? Skoro go ścigają, to nie będzie jeszcze latał za mną, musi myśleć o sobie. Poza tym niewykluczone, że to jego tam utłukli, czym ja się przejmuję?”
Postanowiła, że po powrocie ze szkoły przetaszczy szafę z powrotem na dawne miejsce pod ścianą. Przytomność umysłu wróciła jej od wczoraj i Lodzia uznała, że zdecydowanie przesadziła z tą paniką. Owszem, istniało ogromne prawdopodobieństwo, że ranny gangster, którego w sobotę zamknęła w schowku na szczotki, był jakoś zamieszany w to, co zdarzyło się tego samego wieczoru w sąsiedniej dzielnicy. Jednak panika i nieskoordynowane działania z niej wynikające w żadnym razie nie były wskazane, mogły wręcz niepotrzebnie wywołać podejrzenia, zwrócić na nią uwagę. Doszła do wniosku, że musi zachowywać się normalnie. Przede wszystkim uprzedzić Julkę, żeby nikomu nic nie wygadała, a potem postarać się dyskretnie dowiedzieć jak najwięcej o ofierze morderstwa. Może w szkole tańca będą coś wiedzieli, skoro to było tuż obok? Może mają jakieś przecieki od policji? Tu Lodzia przypomniała sobie o Agacie, niewiele starszej od niej córce instruktora tańca, która często otwierała jej drzwi (szkoła mieściła się w ich prywatnym domu) i z którą znały się już na tyle dobrze, że mogłaby ją zapytać w zaufaniu, co wie o tej sprawie. Oby tylko była dziś wieczorem w domu…
Julka, której blado-szara twarz zdradzała przeżyte w nocy cierpienia złamanego serca, ożywiła się od razu na wieść o morderstwie na Wertera i domniemanych powiązaniach z nim bandziora.
– Jasne, nie puszczę pary z ust, ani mru-mru – obiecała skwapliwie. – Zresztą sama nie chcę się w to mieszać, jeszcze mi tego brakowało… Ale rzeczywiście nie wygląda to wesoło. Jesteś pewna, że tak ci się wtedy uważnie przyglądał?
– Przecież ci mówię – odparła ponuro Lodzia. – Myślałam, że to przez ten głupi wygląd, wiesz, jak mnie ubrały. Kiecka jak z balu u królowej Anglii, do tego dobierany warkocz, ciocia jeszcze powpinała w niego jakieś sztuczne kwiatki… Takich egzemplarzy nie ogląda się na co dzień, więc miał prawo być zdziwiony. Ale teraz obawiam się, że to nie o to chodziło… On się tak gapił, bo chciał mnie sobie dokładnie zapamiętać.
– I tak wie, gdzie mieszkasz – przypomniała jej Julka. – Ale myślę, że nie będzie tam podłaził, przecież musi się ukrywać.
– Właśnie na to liczę – westchnęła Lodzia. – Co nie zmienia faktu, że po zmroku nawet nosa nie wystawię za drzwi, chyba że z kimś. W sumie dobrze mi się trafił ten Karol, będę mieć obstawę. Lekcji tańca sobie nie daruję, to moja jedyna przyjemność, a przy okazji może czegoś się dowiem, to było tylko kilka domów dalej… No i jeszcze jest ta opcja, że mój bandzior jednak był ofiarą.
– Tak chyba byłoby lepiej dla ciebie, nie? – zauważyła Julka.
– Sama nie wiem, raczej tak – odparła Lodzia, mimowolnie przypominając sobie znowu oczy bandziora. – Tyle że wtedy policja na pewno się zainteresuje, kto mu przed śmiercią opatrywał ranę. Pewnie i tak mnie w końcu dopadną, to tylko kwestia czasu.
– To może lepiej sama się zgłoś? – zastanowiła się Julka, patrząc na nią ze współczuciem.
– A jeśli to on jest mordercą? – popukała się po głowie Lodzia. – Dowie się i utłucze mnie za to, że go wsypałam!
– Może zdążą go wcześniej złapać?
– A jak nie zdążą?
– No, faktycznie, ciężka sprawa – pokręciła głową Julka. – Nie zazdroszczę ci, serio…
– Najgorsza jest ta niepewność – westchnęła znowu Lodzia. – Gdybym chociaż wiedziała, czy to jego tam zaciukali… Poza tym jakoś sobie nie wyobrażam, że idę na policję i opowiadam im, jak to zamknęłam zalanego krwią bandytę na pół godziny w szafie na szczotki. Ty widzisz miny tych policjantów? Przecież ja się tam ze wstydu spalę!
– Fakt – przyznała Julka. – Widzisz, mówiłam ci, że niepotrzebnie go pakowałaś pod te schody. Trzeba było od razu się wydzierać.
– Przecież wiem, Jula – odparła ze zniecierpliwieniem. – Pożałowałam tego już dwie sekundy potem. Naprawdę nie rozumiem, co mi odbiło, przecież od razu czułam, że z tego wyjdą jakieś kłopoty. Co prawda nie sądziłam, że aż takie…
Po przedyskutowaniu sprawy obie zgodnie uznały, że jedyne, co można teraz zrobić, to cierpliwie czekać na rozwój wypadków, ewentualnie wieczorem spróbować się dowiedzieć od Agaty jakichś szczegółów na temat tego morderstwa. Opcja zgłoszenia się na policję przynajmniej na razie odpadała, w Lodzi zresztą odezwał się głęboko skryty w jej naturze tchórz, wolała jeszcze poczekać, po co robić aferę, w domu jej żyć nie dadzą, zresztą może sprawa jakoś rozejdzie się po kościach?
***
Karol podjechał po nią tak, jak było umówione, czyli punktualnie za kwadrans osiemnasta. Widząc stojący przed furtką samochód na światłach i włączonym silniku, Mamusia uśmiechnęła się znacząco do Lodzi i puściła do niej oko.
– Dobrze się bawcie – powiedziała, poprawiając córce szalik.
Na dworze było coraz zimniej, w najbliższych dniach spodziewano się pierwszych opadów śniegu, dlatego bardzo pilnowano, by dziewczyna ubierała się ciepło i nosiła rękawiczki.
– Powodzenia, Lodzieńko – dodała ciepło Babcia. – Tylko pamiętaj, żeby Karolek odprowadził cię potem pod same drzwi, ostatnio tu się zrobiło jakoś niebezpiecznie…
– Oczywiście, babciu – odparła mechanicznie Lodzia. – Będę bardzo ostrożna.
Zebrała swoje rzeczy, założyła czapkę i z ulgą wyszła z domu. Karol czekał na nią przy samochodzie, przywitał ją uprzejmym uściskiem dłoni, szarmancko otworzył przed nią drzwi z prawej strony, po czym usiadł za kierownicą. W aucie było ciepło, a włączone radio grało cicho jakąś spokojną muzykę.
– To teraz pilotuj mnie – poprosił. – Pierwszy raz tam jadę… Którędy się stąd wyjeżdża?
– Zaraz w prawo i potem prosto aż do głównej – odparła rzeczowo. – Tam znowu w prawo, a dalej to już ci potem pokażę…
– Okej – skinął głową Karol i samochód ruszył z miejsca.
Lodzia, która uwielbiała jeździć samochodem, a rzadko miała do tego okazję, gdyż jej rodzina nie posiadała takowego środka lokomocji, z zadowoleniem zagłębiła się w fotel i zerknęła na towarzysza, który sprawnie prowadził auto według jej wskazówek. W tym kontekście wydał jej się znacznie doroślejszy i samodzielniejszy niż na podwieczorku zapoznawczym. Przez myśl przebiegło jej, że gdyby biernie poddała się planom Wielkiej Triady, za rok czy półtora mogłaby tu siedzieć jako jego żona. Hipoteza ta nie zrobiła jednak na niej najmniejszego wrażenia.
„Nic, zupełnie nic” – pomyślała z lekkim zdziwieniem. – „Fajny jest, ładniutki, grzeczny, całkiem sympatyczny, ale z mojej strony nic. Z jego raczej też. To mógłby być tylko związek z rozsądku, pewnie nawet udany. Tylko gdzie szał namiętności, gdzie mój ognisty Rycerz na białym rumaku? Ja go w tej roli kompletnie nie widzę…”
Myśl o szale namiętności w wykonaniu Karola sprawiła, że Lodzia uśmiechnęła się z politowaniem. Tego nawet niepodobna było sobie wyobrazić. Dla równowagi przypomniała sobie o Grzelu, ten z kolei był aż zbyt namiętny, jego nachalność była nie do zniesienia, nie, za taki szał to ona serdecznie dziękuje… I nagle na tle przedniej szyby wyświetliła jej się na chwilę blada wizja wpatrzonych w nią uważnie ciemnych oczu, na dnie których czaiły się wesołe ogniki… Lodzia drgnęła i niespokojnie poruszyła się na siedzeniu.
– Teraz musisz skręcić w drugą w lewo – powiedziała do Karola, widząc, że dojeżdżają już w okolice Wertera. – Tylko uważaj, nie przegap, to taka wąska uliczka… O, tutaj!
Podjechali pod szkołę tańca. Budynek był jak zawsze oświetlony, dookoła parkowały po kolei samochody innych kursantów, nie wydawało się, by sobotni dramat, jaki wydarzył się na tej ulicy, wprowadził jakiekolwiek perturbacje w działaniu placówki. Karol wysiadł pierwszy i z tą samą wystudiowaną uprzejmością co wcześniej otworzył drzwi pasażera, pomagając Lodzi wyjść na zewnątrz. Zachowywał się iście po rycersku.
W małym holu służącym jednocześnie za szatnię i recepcję czekała na przybywających Agata, ładna szatynka o gęstych lokach i wesołych, opalizująco piwnych oczach, która wieczorami pełniła w firmie rodziców rolę recepcjonistko-sekretarki.
– O, cześć, świetnie, że cię widzę! – ucieszyła się Lodzia, błyskawicznie ściągając płaszcz i zmieniając buty na pantofelki do tańca, które czekały na nią jak zawsze w jednej z szafek. – To jest Karol… Moja mama chyba dzwoniła do was? Miała dać znać, że przyjdziemy razem.
– A tak, zdaje się, że coś takiego było – przytaknęła Agata, wyciągając rękę do Karola, który z wrodzoną sobie dystynkcją schylił się, by ją szarmancko ucałować.
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona tak niecodziennym gestem.
– A to jest Agata – dokończyła prezentacji Lodzia. – Ona tu wszystko ogarnia, jak się czegoś nie wie, trzeba w ciemno walić do niej.
– Miło mi – uśmiechnął się Karol, schylając znów głowę w dystyngowanym ukłonie.
„Ależ on jest dobrze wychowany” – pomyślała Lodzia z rodzajem dumy. – „Ten to mi przynajmniej wstydu przy ludziach nie narobi…”
– Wiesz co? – zwróciła się do Agaty. – Ja może sama zapytam twojego tatę, czy wie, że przyszłam z własnym partnerem, i czy już go dopisali do grupy. A ty mu pokaż, gdzie ma się rozebrać z tej kurtki i zmienić buty, daj mu może od razu jakąś szafkę, bo będziemy tu przychodzić co tydzień, niech sobie zostawi…
– Dobrze, Lodziu – uśmiechnęła się Agata. – Zaraz coś znajdziemy.
– Fajnie, dzięki, to ja zaraz wracam! – rzuciła jeszcze Lodzia i wbiegła na jasno oświetloną salę taneczną w poszukiwaniu instruktora.
Stał w przeciwległym rogu przy stoliku z odtwarzaczem płyt w towarzystwie kilku innych osób. Lodzia ruszyła w jego stronę biegiem, mijając i pozdrawiając po drodze rozmawiające w różnych miejscach parkietu grupki współkursantów. Dopiero w końcowej fazie instynktownie zwolniła i kilka ostatnich kroków przeszła już w normalnym tempie. Nagle zatrzymała się jak wryta, gdyż do jej uszu dobiegły słowa jednej z pań, które stały obok instruktora.
– To morderstwo to były jakieś porachunki – mówiła poważnym głosem. – Wandzia tak wywnioskowała z tego, o co ją pytali policjanci. Dwa gangi narkotykowe się pobiły, no i jeden z tych dilerów dostał, na co zasłużył.
– Ale widzi pani, jaki to jest świat! – westchnęła inna kobieta. – Rozprowadzają narkotyki i sprzedają je dzieciakom tuż pod oknem ich domów. Młodzież nie ma pojęcia, na co się naraża, jak sobie życie łamie. A taki tfu!… diler… patrzy tylko, jak by tu zarobić na czyjejś krzywdzie. Niby źle się o zmarłych nie mówi, ale może to i dobrze, że jednego chwasta mniej.
– Jakbym złapał takiego pod moim domem, to bym mu pokazał – oznajmił z zaciętą miną instruktor. – Ja też mam dzieci w wieku licealnym i studenckim, nawet sobie nie wyobrażam… O, witam panią – uśmiechnął się, zauważywszy Lodzię. – Mama dzwoniła wczoraj, że będzie pani z jakimś dżentelmenem, zapisujemy go na stałe, czy tak?
– Tak, przynajmniej do końca stycznia – odpowiedziała grzecznie. – Ma ze mną poćwiczyć poloneza i walca na studniówkę, inne tańce zresztą też. Ale on już kiedyś chodził do szkoły tańca, ma sobie tylko poprzypominać kroki i poćwiczyć ze mną w parze.
– Znakomicie – kiwnął głową instruktor i spojrzał na zegarek. – Już czas, zaraz będziemy zaczynać.
Lodzia pobiegła zatem z powrotem, aby przyprowadzić Karola. Po drodze myślała o tym, co przed chwilą usłyszała. A więc w dużym stopniu miała rację! To były porachunki gangów, wywiązała się bójka, ganiali się po całej okolicy i bandzior trafił aż pod jej dom na sąsiednim osiedlu. Ścigali go, więc zabunkrował się u niej pod pretekstem prośby o chusteczkę do zatamowania krwi, pogoń pobiegła dalej, a on siedział cicho pod schodami i nie protestował, bo sam miał to i owo na sumieniu. Kto wie, może nawet miał przy sobie narkotyki?
„To dlatego tak stał i nie ruszał się, kiedy kazałam mu się wynosić” – pomyślała. – „Grał na czas, żeby zmylić pogoń. A potem dał się bez większych oporów zamknąć w szafie na szczotki… No jasne, przecież tam był bezpieczny jak u babci za piecem!”
Zastała Karola w tym samym miejscu, w którym go zostawiła, przebranego już i zajętego uprzejmą konwersacją z Agatą.
– Dobra, chodź, bo zaraz się zaczyna – rzuciła nieco nerwowo, łapiąc go za ramię.
Ukłonił się szarmancko swej rozmówczyni i posłusznie poszedł za Lodzią na salę.
– O, Lodziu, widzę, że masz nowego partnera! – zawołała jedna ze znajomych kursantek.
– A tak, to jest Karol – kiwnęła głową Lodzia. – Poznajcie się.
Karol ukłonił się uprzejmie nowym znajomym i rozpoczęła się rozmowa, jednak toczyła się ona bez udziału Lodzi, która znów bez reszty zatonęła w myślach.
A więc bandzior był dilerem narkotyków! Bił się w starciu gangów, stąd miał takie rany, zresztą wcale tak źle na tym nie wyszedł w porównaniu do tego, który zginął… Lodzia bowiem coraz bardziej skłaniała się do twierdzenia, że to nie on był śmiertelną ofiarą – jemu udało się uciec, dostał tylko niegroźnie po gębie. Raczej nie był też mordercą, przecież morderca nie pakowałby się do czyjegoś prywatnego domu, nie ma wszak lepszego sposobu, żeby dać się zapamiętać. Musiał być po prostu jednym z gangu, owszem, bił się, ale nic poza tym, zwiewał, ratując tylko własną skórę…
„Zaraz, zaraz” – oprzytomniała nagle. – „Czy ja go przypadkiem nie usprawiedliwiam? Bez przesady, Lodziu, bez przesady!”
Tak czy inaczej okoliczności, które udało jej się odkryć, rzucały sporo światła na sprawę bandziora, w logiczny sposób porządkowały fakty i wyglądały raczej uspokajająco. Jeśli jej sobotni, nieproszony gość nie był ani ofiarą morderstwa, ani mordercą, w znaczący sposób zmniejszało to również jej odpowiedzialność w świetle prawa. W tej sytuacji można było znowu mieć nadzieję, że uda jej się zachować te zdarzenia w tajemnicy, nie będzie musiała składać zeznań na policji, Mamusia się nie dowie… Z drugiej strony przecież to był gangster, handlarz narkotyków, jakiś niebezpieczny typ spod ciemnej gwiazdy!
„No, niestety, jednak z tą policją nic jeszcze nie jest przesądzone” – westchnęła w duchu. – „Pewnie prędzej czy później i tak go złapią, a on im opowie, co robił w sobotę wieczorem na Czeremchowej osiem. I do tego wprost ich poprosi, żeby mnie o to zapytali, to przecież jego alibi… A jak one się o tym dowiedzą, to mogiła. Zrobią mi szlaban na wszystko, na co tylko się da, i to do końca świata…”
– Zapraszam na parkiet! – donośny głos instruktora przerwał jej te niewesołe myśli.
Rozpoczęła się lekcja tańca i na całą godzinę Lodzia niemal zapomniała o swoich problemach z bandziorem. Muzyka uspokajała ją, a taniec sprawiał jej jak zawsze ogromną frajdę, tym bardziej, że Karol tańczył całkiem nieźle, może trochę sztywno, ale przecież zdążą się jeszcze zgrać… Ponieważ w związku ze zbliżającym się okresem studniówkowym jeszcze kilka innych osób było zainteresowanych przećwiczeniem poloneza, próby miały się odbywać regularnie pod koniec każdej lekcji. Lodzia była zachwycona majestatycznością korowodu, a dystynkcja i powaga jej partnera w pewnym sensie jej imponowały. W drodze do domu pomyślała nawet, że ta studniówka mimo wszystko ma szanse stać się prawdziwą przyjemnością.
***
W ciągu kolejnych kilku tygodni Lodzia znacznie się uspokoiła. Sprawa morderstwa na ulicy Wertera przycichła, policja jak dotąd nie zapukała do drzwi rodzinnego domu Makówków, a seria sprawdzianów w szkole skutecznie zajęła jej czas i uwagę. Raz w tygodniu jeździła z Karolem na lekcje tańca, gdzie coraz lepiej im szło synchronizowanie kroków, uczestniczyła też nadal w sąsiedzkich kursach gospodarskich, wykazując wobec nich coraz mniej niechęci. Kiedy nie zajmowała się nauką, skupiała się pocieszaniu Julki, której serce – i tak już złamane – łamało się jeszcze bardziej na widok Mateusza spędzającego na przerwach czas w towarzystwie Elizy z drugiej B. Jednocześnie zaindagowany przez Lodzię Karol obiecał zastanowić się, któremu ze swych kolegów ze studiów mógłby ewentualnie zaproponować pójście na studniówkę z Julką. Wraz ze śniegiem i mrozami wróciły względny spokój i rutyna.
Któregoś dnia w połowie grudnia Lodzia wyszła z Julką ze szkoły w bardzo złym humorze. Śnieg padał gęsto, na dworze było zimno i ponuro, a dzień krótki, więc po piętnastej zapadał już lekki zmrok. Do tego z daleka było widać, że ludzie tłoczą się niemiłosiernie na przystanku, a autobusy odjeżdżają zapakowane po korek, co zapowiadało podróż do domu w nieznośnym tłoku i ścisku.
– Żeby chociaż ten pajac przestał się przystawiać – denerwowała się Lodzia, zakładając na głowę kaptur zimowego płaszcza i próbując upchnąć pod niego swój długi warkocz. – Ja już nie wiem, co mam mu powiedzieć, żeby się odczepił, jestem tak nieuprzejma, jak tylko mogę, dlaczego on się tak uparł, żeby nie dać mi spokoju?
– Chyba naprawdę się zakochał! – Julka zaśmiała się na wspomnienie popołudniowej sceny, jaką Grzelo urządził na szkolnym korytarzu, po raz kolejny wyznając Lodzi publicznie swą namiętną miłość. – Zobacz, jaki wierny, ty go spławiasz, prawie plujesz mu w twarz, a on dalej swoje. Nawet ten narzeczony go nie odstrasza. Może jednak się do niego przekonasz?
– Jasne, Jula, bardzo śmieszne – mruknęła z irytacją Lodzia. – Dobrze, że to przynajmniej ostatni rok szkoły, jakoś muszę wytrzymać do wakacji. Boję się tylko, że on faktycznie zrobi jakiś numer, jak przyjdę z Karolem na studniówkę, ciągle ględzi o tym wyrywaniu flaków…
– Co chcesz, zazdrosny jest – zauważyła Julka. – To przecież normalne, że chce wyeliminować konkurenta, tylko nie rozumie, biedak, że to mu nic nie da. Może to po prostu taki gest rozpaczy? Biedny Grzelo… mnie go jest czasami nawet trochę szkoda.
– Jego ci szkoda! – wykrzyknęła z oburzeniem Lodzia. – A mnie to co?! Życie mi zatruwa, przez niego ostatnio nie da się wytrzymać w szkole! W domu też ciągle zawracają głowę, ja już po prostu nie mam gdzie odetchnąć! Tylko na tych tańcach jakaś chwila spokoju i przyjemności…
Dotarły właśnie na zatłoczony przystanek i z miejsca wpadły na Szymona z czwartej D, który musiał stać tam już dobrych kilka minut, bo cały był przysypany śniegiem.
– Cześć, dziewczyny!
– O, cześć, Szymek! – rzuciła Julka. – Nie poznałam cię, wyglądasz jak bałwan!
– Skoro tylko wyglądam, to pół biedy – zaśmiał się Szymon. – Straszny dzisiaj tłok, nie? I patrzcie, jak ciemno, a przecież dopiero dwadzieścia po trzeciej…
– Aha – przyznała Lodzia. – W grudniu tak zawsze, krótki dzień, ja od razu po tym rozpoznaję, że święta blisko. W sumie niedługo już koniec semestru, kto by pomyślał. Ale ten czas leci!
– I studniówka w końcu stycznia – zauważył Szymon. – Wybieracie się?
– Jasne – skinęła głową Julka. – Lodźka będzie nawet z narzeczonym.
– Serio?! – zdumiał się chłopak.
– Nie z narzeczonym, tylko z prawie-narzeczonym, bądź precyzyjna, Jula – zaśmiała się Lodzia. – „Prawie” robi wielką różnicę!
– Racja! – przyznał wesoło Szymon. – Ale to ktoś ze szkoły?
– Nie, student – wyjaśniła mu Julka. – Z trzeciego roku stosunków międzynarodowych.
– Aha – Szymon zerknął na Lodzię z zaciekawieniem. – Bo słyszałem, że ten wasz Grzesiek kocha się w tobie na zabój…
Lodzia zmroziła go spojrzeniem, na co Julka parsknęła śmiechem.
– Lepiej nic nie mów do niej na ten temat – ostrzegła go. – Ona za to zabija.
– Okej, w takim razie nie będę ryzykował. A ty, Jula? Też idziesz z prawie-narzeczonym?
– Niestety nie. Ja nie dysponuję takim arsenałem wielbicieli jak Lodźka, więc pójdę pewnie z kimś z łapanki.
– A gdzie i kiedy będzie ta łapanka? – zainteresował się chłopak.
– Gdzie i kiedy? – powtórzyła zdziwiona Julka.
– No tak – uśmiechnął się Szymon. – Chodzi mi o jakieś przybliżone parametry czasoprzestrzenne. Muszę przecież wiedzieć, gdzie i kiedy mam się znaleźć, żeby mieć choć minimalną szansę dać się złapać.
Julka spojrzała na niego w milczeniu, w jej czarnych oczach odmalowało się zaskoczenie. Lodzia uśmiechnęła się do siebie i odwróciła głowę, udając, że zainteresowało ją coś w głębi ulicy. Przypomniała sobie nagle te wszystkie, wielokrotnie już widziane dziwne spojrzenia Szymona, które biegły za Julką po szkolnym korytarzu, na ulicy, na przystanku, kiedy wsiadała do autobusu… Spojrzeń tych było bardzo wiele, Lodzia nieraz je widziała, choć rejestrowała je tylko podświadomie. Teraz nagle uzmysłowiła sobie, że przecież Szymon ciągle był gdzieś w tle, zawsze stał gdzieś w tłumie, kiedy rozmawiały pod salą, ileż razy natykały się na niego przypadkowo przy takiej czy innej okazji… Przypadkowo? Dopiero w tej chwili Lodzia doznała pełnego olśnienia.
„Przecież on się kocha w Juli!” – pomyślała zdumiona. – „No jasne, że też ja tego wcześniej nie zauważyłam! Ale ze mnie gapa!”
– Czekajcie, sprawdzę, o której mamy autobus – rzuciła od niechcenia, chcąc zostawić ich samych.
Nie protestowali. Lodzia podeszła do wywieszonego na ścianie kamienicy rozkładu jazdy i sprawdziła godzinę – autobus jej i Julki miał być dopiero za sześć minut.
„Jeszcze sporo” – westchnęła, zerkając ukradkiem w ich stronę.
Stali w tym samym miejscu zatopieni w rozmowie. Lodzia znów dyskretnie zwróciła wzrok w głąb ulicy. Ku swemu zaskoczeniu przed kamienicą po drugiej stronie placu dostrzegła znajomą, kobiecą postać, która właśnie wyszła zza rogu jednej z bocznych uliczek. Rozpoznała ją od razu pomimo gęsto padającego śniegu.
„Ciocia Lucy!” – zdziwiła się. – „A co ona się tak włóczy po centrum? Pewnie z Klocią znowu gdzieś była… I oczywiście będzie wracać z nami tym samym autobusem, nawet z Julą o Szymku nie pogadam, a niech to!”
Odwróciła się plecami do ulicy i czekała z rezygnacją na chwilę, kiedy Ciotka dojdzie do przystanku i ją zauważy. Może nie od razu, bo był tłum, ale w końcu na pewno… Tymczasem podjechał autobus Szymona, który rzuciwszy jeszcze kilka słów do Julki, kiwnął jej ręką na pożegnanie i wskoczył do środka. Julka rozejrzała się za przyjaciółką.
– Tu jestem – powiedziała Lodzia, podchodząc do niej.
Jednocześnie zerknęła dyskretnie, czy zbliża się już Ciotka Lucy, ta jednak, ku jej zdziwieniu, zniknęła teraz zupełnie z pola widzenia. Jeszcze jeden rzut okiem dookoła i… nagle serce zabiło jej jak stutonowy dzwon. Chodnikiem wiodącym w stronę przystanku, oddalony o zaledwie kilka metrów, szedł ubrany w długi, zimowy płaszcz mężczyzna; w ręku niósł jakąś niewielką torbę, coś w rodzaju teczki lub aktówki. W chwili, gdy Lodzia spojrzała w jego stronę, podniósł akurat głowę i na moment, poprzez gęsto padające płatki śniegu, spotkały się ich oczy. Przez ciało dziewczyny, niczym iskra elektryczna, przebiegł krótki, ciepły dreszcz.
„Bandzior!” – błysnęło jej w głowie.
Niewiele myśląc, zdjęta paniką, złapała Julkę za rękaw i siłą wepchnęła ją do pierwszego lepszego autobusu stojącego akurat na przystanku. Zaskoczona Julka zaczęła protestować dopiero, gdy znalazła się w środku.
– Lodźka, co ty wyprawiasz, przecież to nie nasz!
– Wiem – ucięła zdenerwowana Lodzia. – Cicho, zaraz ci powiem.
I tak było już za późno na reakcję, bo właśnie rozległ się dźwięk ostrzegawczego dzwonka, drzwi autobusu zamknęły się i pojazd ruszył z przystanku.
– Czyś ty zwariowała?! – piekliła się Julka, usiłując w tłoku znaleźć cokolwiek, czego mogłaby się przytrzymać. – Gdzie nas to teraz wywiezie, co ci znowu odwaliło?!
– Przestań, wysiądziemy na następnym – odparła cicho Lodzia, próbując ochłonąć z wrażenia.
Autobus skręcił na skrzyżowaniu w prawo, ale chwilę potem zatrzymał się na przystanku. Dziewczyny wysiadły i rozejrzały się w zdezorientowaniu.
– Czekaj, stąd jest niedaleko do przystanku przy Konopnickiej! – rzuciła Lodzia. – Chodźmy szybko, to jeszcze zdążymy na ten nasz, zanim tu dojedzie!
Pobiegły smagane śniegiem po twarzach.
– Oszalałaś?! – wydyszała Julka, kiedy wreszcie dobiły do właściwego przystanku. – Po jakiego diabła wsiadłaś w trójkę?!
– Tam był bandzior! – odparła Lodzia, również zadyszana.
– Co?!
– Bandzior tam był, no mówię ci przecież! Ten ze schowka na szczotki!
Julka popatrzyła na nią zaniepokojona.
– Serio? Widział cię?
– Nie wiem – pokręciła głową Lodzia, starając się uspokoić oddech. – Spojrzał na mnie, ale nie wiem, czy rozpoznał. Mam nadzieję, że nie. Na szczęście mam ten głupi kaptur, poza tym szybko mu zwiałyśmy, i to nie naszym autobusem.
– On i tak przecież wie, gdzie mieszkasz – przypomniała jej Julka. – Jakby chciał cię dorwać, to chyba już by to zrobił… Ale jesteś pewna, że to był on?
– On – odparła z przekonaniem Lodzia, po czym zawahała się. – Chociaż… czekaj. Może i nie on. Jakby się tak dobrze zastanowić…
– Przecież wtedy miał mocno obitą gębę, nie? – ciągnęła Julka, patrząc na nią jak na lekką wariatkę. – Sama mówiłaś, że nawet ciężko go było opisać z wyglądu, taki był spuchnięty. To skąd wiesz, jak wygląda naprawdę?
– No, faktycznie – przyznała Lodzia niepewnie, drżąc mimowolnie na wspomnienie krótkiego spojrzenia ciemnych oczu, które dosięgło ją przez płatki gęsto padającego śniegu. – Może to był rzeczywiście tylko ktoś podobny. Ale co chcesz, przestraszyłam się.
– Dobra, niech ci będzie – westchnęła Julka. – Ty masz już chyba jakąś manię prześladowczą… Na drugi raz panuj nad sobą, bo ja nie mam zamiaru tak biegać po przystankach w padającym śniegu, prawie mi buty przemokły przez to wszystko.
– Postaram się – mruknęła w zamyśleniu Lodzia, po czym nagle ocknęła się i spojrzała z uwagą na przyjaciółkę. – Ty, słuchaj, a co z tym Szymkiem?
Julka uśmiechnęła się.
– No, słyszałaś chyba – powiedziała swobodnie. – Chce iść ze mną na studniówkę.
– Zgodziłaś się?
– Nie.
– Nie? – Lodzia spojrzała na nią zaskoczona. – Dlaczego?
Julka wzruszyła ramionami.
– Jula, przecież on się w tobie kocha! Do mnie dopiero dzisiaj to dotarło, on już od dawna za tobą oczy wypatruje!… No i co robisz taką minę? Nie podoba ci się?
– Przestań, Lodźka, co to jest w ogóle za pytanie? – obruszyła się Julka. – Lubię go, fajny chłopak przecież… ale nic poza tym.
– No dobrze, ale skoro na studniówkę i tak nie masz z kim pójść, to nie możesz z nim? – upierała się Lodzia. – Ci kumple Karola ze stosunków mogą wcale nie być sensowniejsi.
– Wiem, no i co z tego?
– To, że Szymka przynajmniej znasz. A on marzy o studniówce z tobą.
– To tym gorzej. Nie chcę głupich sytuacji. Zresztą Grzelo też marzy o studniówce z tobą, więc niby dlaczego masz iść z Karolem?
– Jej, to nie to samo! – wykrzyknęła z oburzeniem Lodzia. – Nie porównuj Szymka do Grzela, co? To jest tendencyjne i niesprawiedliwe!
– Dobra, daj spokój – machnęła lekceważąco ręką Julka. – Zobacz, nasz autobus wreszcie jedzie.
***
Po powrocie do domu zmęczona dziewczyna zamierzała natychmiast zabunkrować się na górze w swoim pokoju, jednak okazało się to niemożliwe. W przedpokoju czekały na nią podekscytowane Mamusia i Babcia.
– Policja u nas była! – oznajmiła córce Mamusia, ledwie ta przekroczyła próg.
– Co takiego? – Lodzia zbladła i odruchowo przytrzymała się futryny dla zachowania równowagi, gdyż z wrażenia zakręciło jej się w głowie.
– Policja! – powtórzyła za Mamusią Babcia. – W sprawie morderstwa na Wertera!
– Właśnie pan komisarz wyszedł od nas, dosłownie pół godziny temu – podjęła z przejęciem Mamusia. – Chodź, Lodziu, zjesz obiad i poczekamy na Lucy. Jak wróci, to wam wszystko opowiemy.
Lodzia, odzyskawszy względną równowagę, poszła za nimi do kuchni. Nogi miała jeszcze jak z waty, ale już czuła ogromną ulgę. W pierwszej chwili była pewna, że za moment zwalą się na nią piekielne gromy, gdyż policja wie już wszystko o jej wyczynach z pamiętnej, listopadowej soboty i właśnie opowiedziała o tym Mamusi. Widząc jednak po zachowaniu rodzicielki, że nic takiego raczej się nie stało, odetchnęła nieco i usiadła posłusznie nad obiadem. Mamusia i Babcia, szepcząc konspiracyjnie, wyszły na szczęście z kuchni i zostawiły ją samą.
„Policja!” – myślała gorączkowo Lodzia. – „W sprawie morderstwa na Wertera! Po takim czasie! Już minęło z sześć tygodni, czego oni jeszcze mogą chcieć? Przecież nie złapali bandziora, skoro dzisiaj tam był…”
Jak błyskawica przed oczami przemknęła jej twarz tamtego człowieka, jego spojrzenie skierowane wprost na nią poprzez gęsto padający śnieg… Czy to był rzeczywiście on?
„Niekoniecznie” – myślała dalej, grzebiąc bezwiednie widelcem w talerzu z pięknie pachnącym bigosem. – „Trochę podobny i tyle. Właściwie to wyglądał całkiem inaczej niż tamten, miał taki długi, elegancki płaszcz… To przecież zupełnie nie ten styl. Jula ma rację, chyba mam jakąś manię prześladowczą. Ale te oczy…”
Na wspomnienie owych oczu Lodzia drgnęła i gwałtownie szarpnęła widelcem. Packa bigosu chlapnęła na biały, pięknie wykrochmalony obrus.
– O szlag! – szepnęła. – Babcia mnie zabije!
Jednak natychmiast zapomniała o tym i znów zatonęła w niespokojnych myślach.
„Jeśli dziś to nie był on, to może jednak go złapali?” – rozumowała nerwowo. – „Policja może coś wie, ale nie wiadomo ile, przyszli na razie tylko powęszyć… A niech to, już myślałam, że to się skończyło!”
Rozległ się suchy trzask drzwi wejściowych, to wróciła Ciotka Lucy. W przedpokoju zapanował harmider, Mamusia i Babcia, które na dźwięk zamykanych drzwi wypadły z głębi domu, przekrzykiwały się, informując nowo przybyłą o najświeższej rewelacji. Po chwili Wielka Triada w komplecie wpadła do kuchni.
– Siadaj, Lucynko, gdzieś ty nam akurat dziś przepadła! – wołała Mamusia, usadzając Ciotkę na krześle obok Lodzi. – My tu na ciebie czekamy i siedzimy jak na szpilkach!
– Podprowadziłam trochę Klocię i przez to autobus mi uciekł – wyjaśniła Ciotka, z ulgą opadając na krzesło. – A wcześniej dwie godziny siedziałyśmy u pana mecenasa, nawet dwie i pół… Ale mówcie, mówcie, co z tą policją?
– Lodziu, jak ty jesz! – załamała ręce Babcia. – Cały obrus pochlapany! Dziecko, ile razy mam ci mówić, żebyś uważała przy jedzeniu! Przecież nawet przedszkolaki tak nie chlapią!
– Przepraszam – odparła pokornie Lodzia. – Tak mi się rzeczywiście chlapnęło… Po obiedzie to upiorę.
– A, już daj jej spokój, mamo! – machnęła ręką Mamusia i zwróciła się do Ciotki. – Był u nas pan komisarz, jeszcze z takim drugim. Niecałą godzinę temu wyszli, żałowali, że nie było nas wszystkich w komplecie… O, Mareczku, dobrze, że jesteś, zjesz obiad – dodała na widok wchodzącego właśnie Tatusia. – Siadaj tu naprzeciwko Lodzi, tylko uważaj, bo nam pochlapała obrus, żebyś się nie wysmarował tym bigosem.
– Zosiu, ja mu podam obiad, a ty opowiadaj dalej Lucynce – powiedziała Babcia, zdejmując pokrywkę z garnka z bigosem.
Postawiła przed zięciem dymiący talerz.
– Dziękuję – skinął głową Tatuś i uśmiechnął się do Lodzi, która odwzajemniła mu uśmiech z drugiej strony stołu.
– Przyszli pytać o to morderstwo na Wertera – tłumaczyła dalej Ciotce podekscytowana Mamusia.
– O morderstwo! – wykrzyknęła Ciotka. – Przecież to już było dawno temu!
– Tak, już pięć czy sześć tygodni. Ale oni ciągle szukają tego mordercy, pan komisarz powiedział, że teraz rozszerzają zasięg… czy coś takiego. W każdym razie sprawdzają dalszą okolicę, dzisiaj byli u nas na Czeremchowej, no i przyszli nas przesłuchać, znaczy mnie, mamę i Mareczka, bo tylko my byliśmy w domu. Pytali, czy czegoś nie widzieliśmy. U Matyldy byli wcześniej, już z nią rozmawiałam, wychodzi na to, że wszędzie pytają o to samo.
– I co im powiedzieliście?
– No, a co mogliśmy powiedzieć? – zdziwiła się Mamusia. – U nas przecież nic się nie działo. To morderstwo było w tę sobotę, kiedy Lodzia miała podwieczorek zapoznawczy z Karolkiem, ja już nawet dobrze nie pamiętam, jaki to był dzień… Mamo, którego to było?
– Czwartego listopada – przypomniała Babcia. – Przecież mówił ten policjant… Pamiętasz, to było zaraz po Wszystkich Świętych.
– A tak, faktycznie, czwartego – Mamusia klepnęła się lekko ręką w czoło. – No więc powiedziałam mu, że u nas nic się nie działo, wszyscy byliśmy w domu i mieliśmy gości. Zresztą od Wertera to już jest daleko, ja im się w ogóle dziwię, że czegoś tu szukają.
Na wpół zdrętwiała z niepokoju Lodzia bynajmniej się temu nie dziwiła.
„Skubańcy” – pomyślała z trwogą, ale i z rodzajem uznania. – „Nieźle kombinują! Dobrze, że nie było mnie w domu, bo po samej mojej minie zorientowaliby się, że coś wiem!”
– Pan komisarz pytał, czy nie widzieliśmy niczego podejrzanego, czy nikt nie przechodził, bo czasami ktoś może przypadkowo wyjrzeć przez okno i akurat zobaczyć coś ważnego – ciągnęła z przejęciem Mamusia. – Ale mówiłam mu, że u nas byli goście i siedzieliśmy cały czas w salonie. Ja to ani razu stamtąd nie wyszłam, dopiero jak goście wyjeżdżali, ale wtedy też nic nie widziałam.
– Najwięcej Lodzia wychodziła… – zauważyła na wpół bezmyślnie Ciotka Lucy.
Na te słowa wszystkie trzy skamieniały, na chwilę zapadła złowieszcza cisza i potrójne spojrzenie głodnej kobry spoczęło na strwożonej Lodzi.
– Lodziu! – wykrzyknęła ze zgrozą Mamusia. – Przecież ty wtedy komuś otwierałaś drzwi! Na śmierć o tym zapomniałam! Kto to był?!
– Nie wiem – odparła blada jak ściana Lodzia. – Jakiś człowiek, już nie pamiętam…
– Ale to przecież może być bardzo ważne! – zawołała Babcia. – On pytał o coś dziwnego… naprawdę nie pamiętasz, co to było?
Lodzia na wszelki wypadek pokręciła przecząco głową.
– O chusteczkę! – rzuciła w natchnieniu Ciotka Lucy. – Przypomnij sobie, Lodziu, sama mi mówiłaś… No, no, ja ci powiem, Zosiu, że to jest bardzo, ale to bardzo podejrzane! Przecież on dzwonił do tych drzwi jak po ogień, a jak ja weszłam do przedpokoju, to już go nie było. Tylko Lodzia go widziała!
Mamusia spojrzała stanowczo na drżącą z niepokoju córkę.
– Cóż, dziecko – oznajmiła autorytarnie. – Nie będziemy przecież niczego ukrywać. Musisz złożyć zeznania na policji. Umówię cię jutro albo pojutrze z panem komisarzem i wszystko mu opowiesz.
„Tylko nie to!” – jęknęła w myślach Lodzia. – „Ratunku…”
Postanowiła bronić się do ostatniej kropli krwi.
– Ale, mamo, ja już prawie nic z tego nie pamiętam – odparła z determinacją, zdecydowana skłamać, żeby odsunąć od siebie podejrzenia. – To był jakiś… starszy pan.
– Starszy pan? – zdziwiła się Babcia. – I chciał od ciebie chusteczkę?
– No tak – łgała gładko na poczekaniu, czując narastającą w duszy panikę. – Ale jego żona… pewnie to była żona, taka starsza pani… zawołała go spod furtki, że już znalazła chusteczkę, więc zaraz sobie poszedł.
Wielka Triada patrzyła na nią nadal z uwagą, jednak na jej potrójnym obliczu odmalowała się ulga.
– No, na szczęście – mruknęła Babcia. – Jak starszy pan z żoną, to przecież nie morderca. Nie ma co zawracać tym policjantom głowy.
– Ale pan komisarz przecież mówił, że wszystko może być ważne – przypomniała jej niezbyt przekonana Mamusia. – Ja o tym całkowicie zapomniałam, przecież bym im powiedziała… Może trzeba zadzwonić jednak dla świętego spokoju?
– Będą tracić tylko czas na bzdury – zauważyła Lodzia. – Przecież morderstwo było prawie dwa kilometry dalej, a ten pan nie wyglądał ani trochę podejrzanie…
– No, nie wiem – zastanawiała się dalej Mamusia. – Może i masz rację, Lodziu… Ale i tak szkoda, że was obu dziś nie było, pewnie byście sobie przypomniały o tym panu z chusteczką i byłoby z głowy. Bo powiem wam, że ja nie lubię niczego ukrywać przed policją! – oznajmiła uroczyście tonem osoby, która od lat regularnie składa rozmaite zeznania przed organem śledczym, choć taka sytuacja zdarzyła jej się dopiero pierwszy raz w życiu.
– E, daj spokój, Zosiu – machnęła ręką Babcia. – Lodzia ma rację, po co im zawracać głowę? A ty, Lodziu, jedz ten bigos, nie dość, że obrus pochlapałaś, to jeszcze nic nie jesz!
– Jakoś nie mam apetytu – westchnęła Lodzia. – Zmęczyłam się dzisiaj strasznie w szkole, a jeszcze śnieg taki… Chyba się na chwilę położę i prześpię, a potem zjem coś na kolację.
Otrzymawszy łaskawe pozwolenie opuszczenia kuchni, zdenerwowana wciąż dziewczyna udała się do swojego pokoju i opadła bezsilnie na krzesło przy biurku.
„Uff, mało brakowało!” – pomyślała, opierając głowę na dłoni. – „Ja się nerwowo wykończę przez to wszystko! I jeszcze bez sensu nałgać im musiałam… ech, niedobrze, Lodziu, wstyd i żenada. No, ale co mogłam zrobić? Przecież mama już mnie chciała umawiać na policji! Oby tylko Jula nic nie wyśpiewała, u niej pewnie też niedługo będzie ten komisarz…”