Lodzia Makówkówna – Rozdział X
– To co, nie jeździsz już w ogóle na tańce? – zapytała Julka, odwijając kanapkę z folii śniadaniowej. – Myślałam, że dalej będą ci kazały tańczyć z Karolem.
Zaczęła się długa przerwa, więc usiadły sobie we dwie na podłodze pod salą od polskiego, gdzie miała się odbyć następna lekcja, aby spokojnie zjeść kanapki.
– Nie – odparła Lodzia. – Dotarło do nich wreszcie, że mam maturę, a Karol nie może, bo leczy jeszcze tę nogę. Chyba dzisiaj mieli mu zdjąć gips, ale przecież i tak przez jakiś czas nie może jej nadwerężać… No i nie ma już powodu, żebyśmy jeździli tam razem, chodziło w końcu tylko o przygotowania do studniówki.
– Na której i tak wylądowałaś z bandziorem – pokiwała głową Julka. – Widziałaś, że już są zdjęcia na stronie internetowej szkoły? Oglądałam wczoraj, ale my jesteśmy tylko na kilku, i to na takich niewyraźnych zbiorówkach. Ciebie i Pabla prawie wcale tam nie widać.
– I dobrze – uśmiechnęła się Lodzia. – Jeszcze ktoś powie mamie o tych zdjęciach, a ona zażyczy sobie obejrzeć… Przynajmniej nie wyda się moja zbrodnia.
– A co u Pabla, widziałaś go? – zagadnęła niewinnie Julka.
– Aha, wczoraj – skinęła głową, starając się, by głos jej nie zadrżał. – Byłam tam u nich na chwilę w tej ich kancelarii. Rzeczywiście mają ukrop nie z tej ziemi.
– Byłaś u niego w kancelarii? – uśmiechnęła się znacząco Julka.
– Tak, bo co? – wzruszyła ramionami Lodzia. – Miałam drobną sprawę.
Julka zerknęła na nią i pokręciła głową.
– Jasne, drobną sprawę. O której pewnie nawet nie warto mówić, co? Ależ ty się tajniaczysz, Lodźka, niech cię… No, ale dobra, ja ci za to coś powiem. Szymek mi mówił, że Pablo dzwonił do niego ze dwa dni temu i jak myślisz, o czym gadali przez pół godziny?
– No?
– Oczywiście o tobie.
– O mnie? – szepnęła Lodzia.
– Tylko mi nie mów, że to cię dziwi! – zaśmiała się Julka. – O wszystko go wypytał, czy widział cię w szkole, na jakie fakultety chodzisz, nawet o Grzela zahaczył…
– O Grzela? – Lodzia wzdrygnęła się lekko.
– Aha – kiwnęła głową Julka, odgryzając kęs kanapki. – Pytał, czy ci nie dokucza za bardzo. Ja ci mówię, Lodźka, że on…
– Cześć, dziewczyny! – rozległ się wesoły głos Szymona, który podszedł do nich z drugiej strony korytarza wraz z Arkiem, kolegą ze swojej klasy.
Na widok Szymona czarne oczy Julki rozbłysły radością.
– Cześć, Jula – uśmiechnął się, siadając obok niej na podłodze. – Smacznego. Siadaj, Arek, my też wyciągamy kanapki, bo do siedemnastej trzeba będzie tu pognić.
Arek miał zamiar usiąść obok Szymona, ale zawahał się i usiadł w końcu obok Lodzi, po czym otworzył swój plecak i zanurkował w nim w poszukiwaniu kanapki.
– Idziecie na matmę do Robokopa, dziewczyny? – zagadnął.
– Pewnie, że idziemy – odpowiedziała Julka. – Obie z Lodźką zostaniemy dzisiaj na całe dwie godziny, bo ona twierdzi, że za tydzień w piątek nie może. A wy co, nie idziecie?
– Idziemy – kiwnął głową Szymon. – Fajne są te łączone fakultety dla wszystkich klas. Jakbyśmy mieli od początku matmę z Robokopem, to ja bym się w ogóle nie stresował przed maturą. Aha, Lodziu, przy okazji… Pablo cię pozdrawia, w środę z nim gadałem przez telefon.
– Nieaktualne, ona go już wczoraj widziała osobiście – uśmiechnęła się Julka.
– Kto to Pablo? – zdziwił się Arek.
– A, taki jeden znajomy – wyjaśnił mu Szymon. – Nie wiem, czy pamiętasz… Lodzia z nim była na studniówce. Miała być sama, ale zabrała go w ostatniej chwili.
– Ach, ten! Pamiętam – kiwnął głową Arek, zerkając na Lodzię. – Rzucał się w oczy, dużo starszy od nas… Myślałem nawet, że awaryjnie wzięłaś na studniówkę jakiegoś wujka.
Julka i Szymon roześmiali się, Lodzia z kamienną twarzą ugryzła swoją kanapkę.
– Nie przesadzaj, Arek – powiedział wesoło Szymon. – Trzydziestka z hakiem to jeszcze nie dramat, zresztą kiedyś ci go przedstawię, bardzo fajny facet. Prawnik – dodał znacząco. – A w ogóle to wiecie, jakie jaja, dziewczyny? Pytałem go, co on tam dokładnie robi w tej kancelarii, cały czas myślałem, że oni siedzą w jakimś doradztwie prawnym… a okazało się, że on jest adwokatem!
– O, serio? – zaciekawił się Arek.
– Pablo jest adwokatem? – zdziwiła się Julka. – Tego to nie wiedziałam… A ty, Lodźka?
– Tak, wiem – rzuciła niechętnie Lodzia. – Anita też jest adwokatem, ten Piotrek, co po nich wtedy przyszedł, też… razem pracują w jednej kancelarii.
– Aha – kiwnął głową Szymon. – A najśmieszniejsze, że ten ich Wojtek jest prokuratorem, i Pablo żartował, że kiedyś pewnie spotkają się w sądzie po przeciwnych stronach barykady. Na razie jeszcze do tego nie doszło, bo Pablo rzadko wchodzi w sprawy karne, ale jest taka szansa.
– Niezłe masz znajomości, Szym – pokiwał z uznaniem głową Arek.
– Od Lodzi się zaczęło – uśmiechnął się Szymon, zerkając na siedzącą w milczeniu dziewczynę. – Ona ma same ciekawe znajomości, dzięki niej odkryliśmy też Anabellę.
Lodzia nie skomentowała żadnej z tych uwag i na chwilę zapadła cisza.
– Szymek, to co, zapisujemy się na ten kurs? – zmienił temat Arek.
– Jaki kurs? – zainteresowała się natychmiast Julka.
– Na prawo jazdy – wyjaśnił jej Szymon. – Uznaliśmy, że fajnie by było zapisać się we dwóch, egzamin i tak będziemy zdawać po maturze, ale kurs zaczęlibyśmy teraz, żeby nie blokować sobie wakacji.
– Chcecie sobie jeszcze dodatkowo dowalić przed maturą? – zdziwiła się Julka.
– Właśnie się zastanawiamy – odparł Arek. – Ciężka decyzja, bo plan w szkole mamy fatalny, ale jednak fajnie byłoby już mieć to prawko na wakacje. Bo wiesz, Jula… wybieramy się z Szymkiem i z Maćkiem na Mazury, a ja mógłbym pożyczyć samochód od kuzyna. Będzie w sierpniu miesiąc za granicą, więc auto będzie stało i się kurzyło, akurat byśmy skorzystali.
– To wy już myślicie o wakacjach? – uśmiechnęła się Lodzia.
– A co, mamy się wiecznie tylko maturą stresować? – zaśmiał się Szymon.
Podbiegła do nich Magda.
– Lodziu, dobrze, że jesteś! – zawołała zdyszana. – Chodź na dół na chwilę, portier cię szuka, jakaś pilna sprawa! Chodził tu i pytał o ciebie, obiecałam, że cię zawołam.
– Ale o co biega? – zdziwiła się Lodzia, zawijając odruchowo w folię swą niedojedzoną kanapkę i podnosząc się z podłogi.
– Nie mam pojęcia, ale chodź szybko, bo nie zdążysz przed dzwonkiem!
– Czekaj – zastanowiła się. – Wczoraj zostawiałam u niego na przechowanie takie pudełko… Ale przecież zabrałam je potem, czyżbym przypadkowo coś tam jeszcze zostawiła? Dzięki, Madziu, już idę. Jula, pójdziesz ze mną?
Julka podniosła się posłusznie, a za nią zerwał się natychmiast i Szymon.
– Pójdziemy razem – zaproponował. – Wstawaj, Arek, potowarzyszymy koleżankom.
Wszyscy czworo zbiegli po schodach na parter i udali się na portiernię, gdzie sympatyczny, starszy portier natychmiast rozpoznał Lodzię i uśmiechnął się do niej promiennie.
– Szukał mnie pan? – zapytała grzecznie. – Pewnie czegoś wczoraj zapomniałam?
– Nie, dziecinko – odparł serdecznie. – Ale mam tu dla ciebie przesyłkę… przed półgodziną przynieśli z poczty kwiatowej.
Mówiąc to, wskazał na stojący pod oknem i zajmujący niemal połowę przestrzeni jego niewielkiej służbówki ogromny kosz przepięknych, kolorowych tulipanów artystycznie przetkanych zielonymi liśćmi. Pod Lodzią ugięły się nogi.
„Pablo!” – domyśliła się natychmiast. – „Boże… teraz to naprawdę przegiął!”
Spojrzała ze zgrozą na równie zaskoczoną Julkę i podeszła do imponującej, kwiatowej kompozycji, w którą wetknięty był podpisany jej nazwiskiem bilecik w niewielkiej, białej kopercie. Rozerwała ją drżącą dłonią i przeczytała kilka słów nakreślonych odręcznym, atramentowym pismem: Jeszcze raz dziękuję za to przepyszne ciasto, Lea. Mam nadzieję, że lubisz tulipany? Pablo.
Podniosła powoli głowę z mocno bijącym sercem. Przed sobą zobaczyła szerokie uśmiechy portiera oraz Szymona, Arka i Julki.
– Pablo oczywiście? – mrugnęła do niej Julka.
– Tak… zwariował chyba – wyszeptała z przestrachem.
– Zwariował, ale na twoim punkcie! – zaśmiała się Julka. – Co nie, Szymek? Ja nie mogę, ale ten bandzior daje czadu! Przysłał ci chyba największy kosz kwiatów, jaki oferują na rynku. Lodźka, mów, co chcesz, ty go naprawdę nieźle załatwiłaś! – dodała półglosem, schylając się do ucha przyjaciółki.
– Przestań, Jula – odparła bezradnie Lodzia. – To wcale nie jest śmieszne… Co ja mam teraz z tym zrobić? Dobrze, że przynajmniej nie wpadł na pomysł, żeby mi to wysłać do domu!
– A nie, tego by ci przecież nie zrobił! – śmiała się dalej Julka, odwracając się do Szymona i Arka. – Widzicie, chłopaki? Dobrze, że tu z nami zeszliście, pomożecie nam to gdzieś przetaszczyć.
– Nie ma sprawy – odparł Szymon, mocno rozbawiony całym zamieszaniem.
– Lodźka, gdzie to zabieramy?
– Nie mam zielonego pojęcia – pokręciła głową blada ze zdenerwowania Lodzia, spoglądając na portiera wzrokiem błagającym o ratunek. – Do domu przecież tego nie wezmę, musi zostać w szkole. Ale panu tu na pewno będzie przeszkadzało…
– No, dziecino, ja się tu z takimi kwiatami za nic nie pomieszczę – powiedział życzliwie portier. – Ale jeśli chcesz zostawić je w szkole, to postaw je w górnym holu przy oknie, tam, gdzie stoi fikus. Nikomu tam nie będą przeszkadzały. Ale piękne te kwiatuszki, ci powiem… od razu człowiekowi wiosenniej się robi, jak na nie patrzy. To od jakiegoś wielbiciela, co?
Julka, Szymon i Arek parsknęli śmiechem. Lodzia uśmiechnęła się grzecznie do portiera, po czym znów spojrzała na Julkę z niepokojem.
– No co się tak na mnie gapisz, Lodźka? – zaśmiała się Julka. – Pan ma rację, zabieramy to na górę i postawimy przy fikusie. Jak masz lepszy pomysł, to mów.
Lodzia westchnęła i zaakceptowała pomysł, nie bardzo nawet zastanawiając się nad alternatywą. Kosz tulipanów, wtaszczony ofiarnie na górę przez Szymona i Arka tuż przed dzwonkiem na lekcję, stanął w holu obok fikusa, budząc zainteresowanie przechodzących uczniów. Na szczęście zaczęła się już lekcja i korytarz powoli opustoszał, jednak nim minął polski, informacja o tym, że Lodzia dostała do szkoły kwiaty od narzeczonego ze studniówki, obiegła już pocztą pantoflową całą klasę.
Na kolejnej przerwie wszystkie dziewczyny z czwartej A pobiegły podziwiać tulipany i szybko stało się jasne, że będzie to temat dnia. Komentarzom nie było końca.
– No, Lodziu, powiem ci, że szarmancki ten twój narzeczony – orzekła z uznaniem Martyna. – Musiał za te kwiatki dać niebanalną kasę.
– Czekaj, ale który to w końcu narzeczony, bo ja już się pogubiłam? – zapytała zdezorientowana Magda. – Ten, co studiuje stosunki, czy ten, co był z tobą na studniówce?
– Ten ze studniówki – wyjaśniła Julka, wyręczając przyjaciółkę, gdyż ta nie zareagowała na pytanie i wydawała się zupełnie nie słuchać rozmowy.
– Czyli ten od rock’n’rolla? – upewniła się Amelia. – Świetny w tym był! Ale on mi wyglądał na sporo starszego od Lodzi… nie, Jula?
– Aha – skinęła głową Julka. – O trzynaście lat.
– Taki stary?! – zdumiała się Magda, patrząc na Lodzię z rodzajem niesmaku. – Nie przesadzasz trochę, Lodziu? Pamiętasz, co mówiłaś. Miałaś go przecież wypożyczyć tylko na jeden wieczór! Lodzia, ej, słuchasz, co mówię?
– Miał być na jeden wieczór, ale sprawdził się, więc wypożyczyła go na dłużej – zaśmiała się Julka, wiedząc doskonale, że Lodzia nie odpowie. – Kto wie, może dożywotnio?
– Jakiś nadziany typ, nie? – zauważyła z zaciekawieniem Alicja. – Żeby takie kwiatki strzelać, to trzeba mieć konkretne zaplecze.
– Adwokat – wyjaśniła Julka.
– O, proszę! – pokiwała głową Magda. – Sprawa jasna, widzę, że Lodzia wie, co robi. W sumie jak się tak dobrze zastanowić, to owszem, stary, ale pewnie jeszcze da się coś z niego wycisnąć… Tańczył jak torpeda, więc temperamencik musi mieć niczego sobie!
– Stary wulkan – zaśmiała się Monika. – Taki może być nawet groźniejszy od młodego!
Roześmiały się i umilkły, bowiem tuż koło nich przeszedł właśnie Grzelo. Mijając Lodzię, zwolnił kroku i rzucił jej ostentacyjnie szydercze spojrzenie, jednak ponieważ zupełnie nie zwróciła na to uwagi, poszedł sobie dalej.
– Grzelo powinien się uczyć od starszego kolegi – zauważyła kpiąco Magda. – Tak się zdobywa kobietę… Kwiatami i kulturą osobistą, a nie nachalnym darciem ryja i wypruwaniem konkurencji flaków!
Tymczasem Lodzia odłączyła cicho od grupy koleżanek, stanęła samotnie przy parapecie okna i patrzyła przez nie na ośnieżony szkolny dziedziniec.
„Co za gangster” – myślała z niepokojem. – „Odbiło mu kompletnie z tymi kwiatkami, zrobił mi chryję na pół szkoły! Niepotrzebnie wczoraj lazłam do niego, sama go prowokuję. Najpierw Szymka o mnie wypytywał, a teraz te tulipany… I co on sobie myśli, chce mnie w ten sposób kupić, zobowiązać? Wydaje mu się, że jak mi przyśle tonę kwiatów, to lepiej to wypadnie, niż jakby przysłał jeden? Ale przecież wypada podziękować. Może wysłać mu po prostu smsa? No, nie wiem… To chyba jednak trochę mało za takie piękne kwiaty, nie mogę być niegrzeczna.”
Dyskomfort, jaki sprawiała jej świadomość, że musi jakoś dyplomatycznie zareagować na ten szalony gest, ale jednocześnie zrobić to tak, żeby znowu czegoś nie sprowokować, potrwał do wieczora. Żadne rozwiązanie nie wydawało jej się dobre, ale jedno było pewne – nie mogła pozostawić bez odpowiedzi tego gigantycznego kosza tulipanów.
„Jak zareagowałabym, gdybym go nie kochała?” – zastanawiała się, siedząc na swoim łóżku i obracając w zadumie w palcach bilecik od Pabla. – „Załóżmy, że takie kwiaty przysyła mi ktoś obojętny. Dajmy na to, Karol. Nie, to nie jest dobry przykład, on przecież nie jest neutralny, bo jest wkręcony w ten głupi, matrymonialny plan… No to przyjmijmy, że takie kwiaty przysyła mi… czy ja wiem? Na przykład Rafał. Albo taki Arek. Co bym wtedy zrobiła? Hmm… zagadnęłabym go oczywiście i podziękowała, dając mu jednak jasno do zrozumienia, że trafił pod zły adres. A gdyby przysłał mi je Grzelo? Tu już gorzej, musiałabym się nieźle przełamać, ale przecież też bym mu podziękowała, mimo wszystko. Tego wymaga elementarna kultura. Ech, szachraju z piekła rodem… znów postawiłeś mnie pod ścianą!”
***
Kiedy minęła dwudziesta, z duszą na ramieniu wzięła do ręki telefon, wybrała numer Pabla i nawiązała połączenie. Odebrał natychmiast.
– Gwiazdeczko? – rzucił wesoło.
– Cześć, bandziorze – powiedziała z wyrzutem. – Domyślasz się, dlaczego dzwonię, prawda?
– Domyślam się – odparł słodkim tonem. – I co? Bardzo się na mnie gniewasz?
– Pablo, przecież mówiłam ci już raz, żebyś tak nie robił – odrzekła poważnie. – Dziękuję ci za te tulipany, są prześliczne, ale… ja nie chcę, żebyś dawał mi takie kosztowne prezenty. Bardzo cię proszę, nie rób tego nigdy więcej.
– Nie czujesz się chyba zobowiązana, Lea? – zapytał łagodnie Pablo. – Ten bukiecik był tylko stosownym podziękowaniem za twoje przepyszne ciasto. Miałem też nadzieję, że na widok tulipanów moja gwiazdeczka uśmiechnie się na myśl o tym, że niedługo wiosna.
Dźwięk jego ciepłego, niskiego głosu zaszumiał przyjemnie w jej uszach i sam w sobie stał się jakby przedsmakiem wiosny.
– Bukiecik! – pokręciła głową. – Dwie tony kwiatów nazywasz bukiecikiem?
– Nie zwracaj uwagi na ilość, kochanie. Skąd wiesz, może trafiłem w kwiaciarni na wiosenną promocję? Takie się zdarzają. Kupujesz jedną tonę tulipanów, a drugą dostajesz gratis.
– Ach! – roześmiała się. – Udowodnij mi jeszcze, że zrobiłeś na tym interes! Często korzystasz z takich promocji?
– Nie, gwiazdeczko. Ale chyba będę musiał pomyśleć o jakimś abonamencie…
– Aż tyle masz zamówień? – zakpiła.
– Okazji przecież nie brakuje – zauważył swobodnie. – A niedługo zacznie się pełny sezon na kwiaty wiosenne… Na pewno hodujesz z tatą w ogródku różne rodzaje, prawda?
Lodzia uśmiechnęła się na wspomnienie swego ukwieconego ogródka sprzed roku.
– O, tak! – odparła z rozmarzeniem. – Tulipanów mamy na wiosnę zatrzęsienie. Do tego stokrotki, trochę fiołków i niezapominajki… aha, jeszcze żonkile i krokusy. Mamy też konwalie, ale te nasze kwitną dopiero w maju. W tamtym roku było cudownie, tata dosadził kwiatów, które kwitną w kwietniu, to był prezent na moje osiemnaste urodziny. I magnolia tak ślicznie zakwitła! Mam nadzieję, że w tym roku też tak będzie. Już nie mogę się doczekać!
– Już niedługo, moja mała szczebiotko – zapewnił ją Pablo. – Widzę, że bardzo dzielna z ciebie ogrodniczka. Żałuję, że nie znam się na tym, całe życie mieszkałem w bloku i nie miałem ogródka. Ale przeszkolisz mnie w tym fachu i szybko nabiorę wprawy.
– Dlaczego miałabym cię przeszkalać? – zdziwiła się Lodzia.
– Ktoś przecież musi ci pomagać sadzić te niezapominajki… Ale mam pomysł. Może zaczęlibyśmy od uprawy balkonowej? Podejrzewam, że to łatwiejsza formuła na początek. Co o tym myślisz?
Lodzia uśmiechnęła się podejrzliwie, wyczuwając w powietrzu jakiś nowy blef.
– Nie wiem, do czego tym razem zmierzasz, szachraju – powiedziała zachowawczo. – Więc zostawiam to bez komentarza, zanim znów mnie z czymś wykiwasz, jak z tym regulaminem. Już się przekonałam, że lepiej z tobą nie wchodzić w werbalne potyczki.
– Ależ dlaczego, gwiazdeczko? – zaśmiał się Pablo. – Przecież nie ustępujesz mi ani na krok! Jesteś wspaniałą przeciwniczką. Jak jeszcze nabierzesz polonistycznych szlifów, będziesz nie do pokonania. Zobaczysz, będziemy się rewelacyjnie kłócić.
– Kłócić? – powtórzyła zdziwiona.
– Nie słyszałaś nigdy o kłótniach małżeńskich?
– Ech! – rzuciła kpiąco, wzruszając ramionami.
– Ale to tylko od czasu do czasu, tak dla sportu – ciągnął beztrosko. – Ogólnie będziemy żyć w pełnej sztamie, zobaczysz. No, skarbie, nie daj się prosić… Nie pożartujesz ze mną trochę?
„Ach, mam wejść w twój blef?” – pomyślała z rozbawieniem. – „I myślisz, że to mnie ruszy? Poczekaj, cwaniaku, zaraz ci pokażę, co potrafię!”
– Czemu nie? – uśmiechnęła się zadziornie. – Jeśli o mnie chodzi, nie lubię się kłócić, to strata czasu. Będę cię od razu bić.
– Mocno? – zaniepokoił się.
– Do krwi. A potem będę ci przykładać na to jodynę. I to nierozcieńczoną.
– O, cholera! – roześmiał się. – W co ja się pakuję… Czy w twoim słodkim pakiecie jest też wbijanie nożyczek w serce?
– Nożyczki to tylko pierwszy etap – oznajmiła dumnie.
– Skalpowanie i obdzieranie ze skóry też wchodzi w grę?
– W skrajnych przypadkach owszem.
– Poproszę o ich określenie z góry. Wypiszę sobie to na kartce i powieszę nad łóżkiem ku przestrodze. Aha, uprzedzam cię od razu, że schowka na szczotki na razie nie będzie.
– Jak to nie będzie? – obruszyła się Lodzia. – To gdzie będę cię zamykać za karę?
– Może w piwnicy? – zaproponował z namysłem. – Tam będą półki na twoje przetwory domowe. Zamkniesz mnie w towarzystwie tych wszystkich pysznych dżemików, soków malinowych i domowego winka…
– Chciałbyś! – roześmiała się. – Przetwory i inne cenne rzeczy będę trzymać pod kluczem.
– Myślisz, że rasowy bandzior nie zna się na wytrychach? – zapytał dobrotliwie. – Nie doceniasz mnie, kochanie. Włamię się wszędzie, gdzie tylko będę chciał.
– Kradzież z włamaniem podpada pod pudło – zauważyła.
– Nie boję się pudła. Mam znajomości w prokuraturze.
– Przy recydywie nic ci nie pomoże, nawet poręczenie prokuratora.
– To ucieknę z więzienia przez okno. Mam już niejakie doświadczenie w chodzeniu po kratach… Wywinę się jakoś i wrócę do ciebie jak bumerang.
– Żeby się zemścić? – zapytała kpiąco.
– Oczywiście – odparł z powagą. – Moja zemsta będzie straszna. A potem będzie twoja kolej, żeby zemścić się na mnie za zemstę. A potem ja…
– Jasne! – zaśmiała się Lodzia. – I tak będziemy się mścić na sobie w kółko? Przecież to się stanie w końcu nudne.
– Znajdziemy jakiś kreatywny sposób, żeby urozmaicić nasze zemsty – zapewnił ją Pablo. – Mam nawet od razu kilka pomysłów. Opowiedzieć ci o nich, kociaku?
– Dziękuję, krętaczu, nie trzeba – uśmiechnęła się. – Wolałabym trzymać się z daleka od tych twoich urozmaiceń. Aż taka mściwa nie jestem.
Pablo roześmiał się.
– Dobrze, kochanie, porozmawiamy o tym innym razem – zgodził się wesoło. – Widzimy się w następny piątek, tu nic się nie zmieniło, prawda?
– Na razie nic – odparła oględnie. – Ale do piątku daleko, nie wiem, co jeszcze do tego czasu wymyślisz, farmazonie. W każdym razie nie przysyłaj mi już więcej kwiatów, dobrze?
– A czekoladki?
– Pablo!
– Żartowałem – zaśmiał się pojednawczo. – Wolę nie narażać się na te straszne rzeczy, które mi obiecujesz za niesubordynację. Dziękuję ci za telefon, Lea. W piątek po lekcjach będę na ciebie czekał. Do zobaczenia, kochanie.
– Do zobaczenia, blefiarzu.
***
„Tak cudownie się z nim gada!” – myślała rozmarzona, idąc w środowy poranek z przystanku do szkoły po topniejącym pod nogami śniegu. – „Uwielbiam te jego szachrajstwa, mogłabym tak się z nim przekomarzać godzinami, i to obojętnie na jaki temat…”
Ociepliło się już i ostatni dzień lutego stał pod znakiem odwilży zapowiadającej zbliżającą się wiosnę. Ulice zawalone były śniegowym błotem, w rynnach dzwoniła spływająca z dachów woda, ale słońce kryło się za gęstymi chmurami, więc poranek był szary i ponury. Lodzi jednak zupełnie to nie przeszkadzało. Jej duszę, niczym promień tropikalnego słońca, rozświetlała wizja uśmiechniętych, ciemnych oczu z drobniutkimi zmarszczkami w kącikach…
„Ja wiem, że to nie ma przyszłości” – westchnęła, rozdeptując energicznym tupnięciem brudną, śniegową muldę, która napatoczyła jej się pod nogi. – „Ale jak ja mam z tym walczyć? On ma taki głos, takie oczy… takie ramiona! Jedyne takie na świecie. Piątek dopiero pojutrze, dlaczego ten czas tak wolno leci!”
– Cześć, Lodziu – usłyszała nagle obok siebie znajomy głos.
„Szlag!” – pomyślała z irytacją. – „Grzela mi tylko brakowało!”
Podniosła głowę i spojrzała chłodno na chłopaka, który dogonił ją właśnie i szedł obok niej chodnikiem z wyraźnym zamiarem towarzyszenia jej aż do szkoły.
– Cześć – mruknęła, instynktownie przyśpieszając kroku.
Grzelo natychmiast ruszył za nią, dotrzymując jej tempa.
– Lodziu, poczekaj – rzucił poważnie. – Muszę z tobą pogadać. Już od paru dni się zbieram…
– To zbieraj się dalej – wzruszyła ramionami. – Ja nie mam ci nic do powiedzenia.
– Ale ja mam tobie – podchwycił szybko. – Słuchaj…
– Wybacz, nie interesuje mnie to – przerwała mu zimno. – Ja w ogóle nie powinnam z tobą rozmawiać. Po tym, co zrobiłeś na studniówce, miałam się do ciebie już nigdy więcej nie odezwać. Sama nie rozumiem, dlaczego się do tego nie stosuję… chyba za miękka jestem.
– Przestań, Lodziu – powiedział Grzelo wciąż tym samym, nietypowym dla niego, poważnym tonem. – Ja się nie wygłupiam, to jest naprawdę bardzo ważne. Chodzi o twoje życie.
– Ach, o moje życie! – prychnęła, spoglądając na niego jak na wariata. – Co, może tym razem to mnie zamordujesz? Flaki mi powyrywasz?
– No coś ty! – pokręcił głową. – Wiesz przecież, co do ciebie czuję, okrutna kobieto… ale nie o tym chciałem mówić. Chodzi mi o tego twojego przydupasa ze studniówki.
Lodzia stanęła na środku chodnika i spojrzała na niego zmrożona.
– Weź ty się wyrażaj jakoś kulturalniej, co? – odparła z niesmakiem.
– Niby jak mam mówić? – wzruszył ramionami. – Ja nie mam dla niego żadnego szacunku. To stary cwaniak kuty na cztery kopyta i zobaczysz, że jeszcze będziesz płakać przez niego!
Serce Lodzi zabiło mocniej i ścisnęło się boleśnie.
– Nie pozwalaj sobie! – wycedziła z irytacją. – To nie twoja sprawa!
– Moja czy nie moja – machnął ręką Grzelo. – Sprawdziłem, kto to jest, i dziwię się, skąd ty w ogóle znasz tego typa. Z tym niby narzeczonym to był jakiś głupi żart albo ściema dla naiwnych, chyba sama w to nie wierzysz… Wiesz chociaż, z kim masz do czynienia?
– Odczep się! – wykrzyknęła oburzona Lodzia.
– Widziałem, jakie kwiatki przysłał ci w tamtym tygodniu do szkoły – mówił dalej Grzelo z zaciętym wyrazem twarzy. – Pewnie jesteś zachwycona, co? Ech, naiwna kobieto! Ten facet prędzej czy później puści cię w trąbę, masz to jak w banku. To nadziany playboy, któremu spodobała się mega ładna dziewczyna. I wcale mu się nie dziwię, ma gnojek dobry gust… Ty chyba jeszcze nie rozumiesz, Lodziu, jak naiwnie dajesz się okręcić. Przecież on jest od ciebie z piętnaście lat starszy! To podobno jakiś adwokat czy coś takiego. Myślisz, że on cię bierze na poważnie? Nie żartujmy… Zaimponował ci kasą, czy co?
Lodzia aż zaniemówiła z oburzenia. Stała wciąż na środku chodnika, patrząc na niego morderczym wzrokiem, ogarnięta narastającą złością. Grzelo pokręcił głową.
– A taka zawsze byłaś niedostępna – powiedział szyderczo. – Panienka z dobrego domu, której nawet czubkiem palca dotknąć nie można… święta idealistka. I teraz z takim zgniłkiem się zadajesz? Jeden mój kumpel zna go z widzenia, jego starsza siostra miała z nim jakieś konszachty. I powiem ci tylko tyle, że to przygodowy gość… Tak samo jak taki jego kumpel, didżej-restaurator, nie wiem, czy go znasz, ale mniejsza o to. Szkoda cię dla takiego typa, Lodziu, on cię wypluje jak zżutą gumę. Obracał już z połowę lasek w tym mieście… chcesz być jego następną zabaweczką? A może już jesteś? – spojrzał na nią z zastanowieniem.
Ostatnie słowa były przysłowiową kroplą, która przepełnia czarę. Urażona do żywego Lodzia, niewiele myśląc nad tym, co robi, podniosła rękę, zamachnęła się i wymierzyła Grzelowi siarczysty policzek. Uderzenie było tak mocne, że dłoń zabolała ją i aż ścierpła, zaś na twarzy chłopaka pojawiła się duża, czerwona plama. Znieruchomiał i zaniemówił, zaskoczony tak gwałtowną reakcją tej drobnej, delikatnej dziewczyny.
– Masz! – wysyczała, czując, jak z wściekłości do oczu napływają jej łzy. – Mogę poprawić jeszcze z drugiej strony. Jak ty śmiesz tak do mnie mówić? Nie pozwalaj sobie za dużo! Mało ci było nauczki na studniówce? Zajmij się sobą, co? Ja sobie nie życzę ani twoich życzliwych uwag, ani twoich dobrych rad! Daj mi wreszcie święty spokój!
Dotknięta rodowa duma panny Makówkówny oraz urażona kobieca godność sprawiły, że jej modre oczy rozbłysły ogniem, a na policzki wybiegł lekki rumieniec. Grzelo patrzył jak urzeczony na to zjawisko, tak prześliczne w swej płomiennej furii…
– Jest gorzej, niż myślałem – pokiwał głową, zagryzając wargi. – Ty się w tym padalcu naprawdę zakochałaś. Nie waliłabyś mnie z całej pary po ryju, gdyby tak nie było. Jak sobie chcesz, Lodziu… Szkoda mi cię. On cię puści kantem, przypomnisz sobie jeszcze moje słowa. Nie będę się więcej wtrącał. Życzę ci dobrej zabawy i miłego przebudzenia – dodał szyderczo.
Lodzia roztarła sobie bolącą dłoń, rzuciła mu dumne, pogardliwe spojrzenie i szybkim krokiem, niemal biegiem, połykając łzy, ruszyła w stronę szkoły. Grzelo nie gonił jej.
„Jak on śmie! – myślała roztrzęsiona, dochodząc do drzwi szkoły. – Jak ma czelność tak do mnie mówić! Już się nigdy więcej do niego nie odezwę! Teraz już naprawdę nigdy! Dostał po uszach na studniówce i mści się jak przedszkolak. No jasne, ależ świetna zemsta! Ja przecież sama wiem, jaki jest Pablo! Nadworny przystojniak, podboje, statystyki… już o tym słyszałam, nie musi mi tłumaczyć! Mam więcej rozumu, niż może mu się wydawać. Ale jak on śmiał mi dawać dobre rady! Jak dziecku!”
Weszła do środka wzburzona. Dopiero kiedy przebrała się i stanęła za uczniami z młodszych klas w kolejce do szatni, ochłonęła nieco, uspokoiła oddech i skomponowała twarz.
„Spokojnie, muszę jakoś wyglądać, nie ma sensu robić przedstawienia” – pomyślała trzeźwo. – „Żadnych scen, nawet przy Juli… Muszę zachowywać się normalnie”.
Opanowała się powoli i z grzecznym uśmiechem podała płaszcz szatniarce. Odwróciwszy się, aby pójść na górę, drgnęła gwałtownie i jej oblicze znów oblekła chmura, natrafiła bowiem wzrokiem na Grzela, który również dotarł już do szkoły i ustawił się w kolejce do szatni. Kiedy przechodziła obok, popatrzył na nią wzrokiem, w którym szyderstwo mieszało się z bolesnym wyrzutem. Połowa jego twarzy była czerwona jak pomidor.
„Cholera, ale go strzeliłam po pysku!” – pomyślała z zaniepokojeniem. – „Chyba trochę przesadziłam… pierwszy raz w życiu uderzyłam kogoś w twarz. Co prawda należało mu się od dawna, ale co innego teoria, a co innego praktyka. Będą go teraz pytać, skąd ma taki czerwony dziób, a on oczywiście powie, że to ja. A niech to!”
Odwróciła się szybkim, nerwowym ruchem w stronę schodów i ku swemu przerażeniu wpadła na przechodzącego właśnie tamtędy Bufona, któremu z rozpędu nadepnęła na buta, wyhamowując w ostatniej chwili, by nie uderzyć go głową w nos.
– Bardzo przepraszam – powiedziała przestraszona, cofając się o krok.
– Co to, bieżnia, bazar czy wyścigi konne? – zapytał sarkastycznie Bufon.
– Szkoła, panie dyrektorze – odparła ze skruchą.
Bufon przyjrzał jej się uważniej i jego surowy wzrok niespodziewanie złagodniał.
– Aha, Lodzia Makówka z czwartej A? – pokiwał głową. – No, nic się nie stało. Uważaj tylko na drugi raz, bo sama się poobijasz.
– Dobrze, panie dyrektorze – skinęła potulnie głową.
– I przekaż pozdrowienia dla pana Pawła – dodał Bufon dziwnie ciepłym głosem.
Lodzia znów pokiwała głową, ku swemu niezadowoleniu oblewając się rumieńcem.
– Dobrze, przekażę – powiedziała cicho, wycofując się czym prędzej w stronę schodów.
„A niech to diabli!” – pomyślała, wchodząc na górę. – „Już mnie pół szkoły kojarzy z tym szachrajem. Oby to do mamy nie dotarło, bo mnie w domu obedrą ze skóry!”
– Lodźka, nareszcie! – zawołała z ulgą Julka na jej widok. – Miałaś przyjść wcześniej, widzisz, jaka jesteś? Szybko, lecimy zerżnąć matmę od Rafała, ja się wczoraj nie wyrobiłam… Coś ty taka nabuzowana? – zdziwiła się, widząc zdenerwowaną minę przyjaciółki.
– E, nic, śpieszyłam się jak głupia – machnęła ręką Lodzia. – I jeszcze wpadłam na Bufona, nadepnęłam mu niechcący na nogę. Pięknie się zaczyna dzień, nie ma co…
– Nie gadaj, Bufona podeptałaś? – zaśmiała się Julka. – I co, nie urwał ci za to głowy? Jak kiedyś Bartek na niego wpadł, to pamiętasz, co było… Ty, a temu co się stało? – zdziwiła się, zerkając w stronę schodów, po których właśnie wszedł na górę Grzelo. – Patrz, gębę ma z jednej strony czerwoną, jakby się poparzył. Albo jakby ktoś mu dał po pysku…
– Nie pokazuj mi go, Jula – żachnęła się Lodzia, odrzucając gniewnym ruchem warkocz na plecy. – Ja z nim nie gadam. A w ogóle to spisujmy już tę matmę od Rafiego, bo nas dzwonek na lekcje zastanie!
***
W drodze powrotnej ze szkoły, pożegnawszy się jak zwykle z Julką na skrzyżowaniu uliczek rozchodzących się w kierunku ich domów, Lodzia poczekała, aż przyjaciółka zniknie za rogiem, po czym zawróciła i ruszyła szybkim krokiem w stronę przyległego do osiedla parku, obok którego znajdował się kościół, galeria sklepów, niewielkie targowisko i budynki administracji z rozległym parkingiem. Dziewczyna poszła wzdłuż ogrodzenia administracji, minęła zatłoczone o tej porze sklepy i weszła bocznym wejściem do kościoła. Był na szczęście otwarty, choć prawie pusty, tylko kilka pań z kółka różańcowego modliło się w milczeniu przed samym ołtarzem tonącym w półmroku pochmurnego, lutowego popołudnia.
Lodzia cichutko wsunęła się do jednej z ostatnich ławek, uklękła i ukryła twarz w dłoniach. Wydarzenia ostatnich tygodni, a w szczególności dzisiejsze słowa Grzela tak dalece zaburzyły spokój jej duszy, że w naturalnym odruchu poczuła głęboką potrzebę zwrócenia się o radę i pomoc… lecz nie do ludzi, z którymi jeszcze nie potrafiła lub nie miała odwagi o tym rozmawiać – a do Boga.
„Ja przecież wiem, że robię źle” – spowiadała się w myślach z pokorą. – „Sama pakuję się w tarapaty, podczas gdy powinnam natychmiast to zakończyć i wyleczyć się z tego, zanim zrobię coś naprawdę głupiego. Wiem… rozumiem to doskonale, Panie Boże… Ale nie mam na to wystarczająco siły. Nie umiem zerwać z nim kontaktu. Powinnam, a nie umiem, nie potrafię…”
Podniosła głowę i zamyślonym wzrokiem zapatrzyła się w skąpany w ponurym mroku ołtarz, na tle którego powolutku wyświetliła jej się blada, przymglona wizja ciemnych oczu Pabla. Zacisnęła szybko powieki, aby ją odegnać.
„I po co postawiłeś mi na drodze tego bandziora?” – zapytała z wyrzutem. – „Ja Cię o to wcale nie prosiłam, nie zamawiałam na razie żadnego faceta, a tym bardziej takiego gagatka jak on… To przecież stary donżuan z bogatym doświadczeniem, sprytny adwokat, który lubi się zabawić po godzinach pracy… nadziany playboy, przygodowy gość… Grzelo sam by tego nie wymyślił, tamci w Anabelli też to zresztą jasno mówili. Statystyki podbojów! I w tym wszystkim ja… naiwna idealistka… Dlaczego akurat w nim musiałam się zakochać po raz pierwszy w życiu? I od razu tak mocno… jak na złość! Przecież to karykatura czystego i wiernego Rycerza z moich marzeń, jakby ktoś mu założył maskę klauna! Czy to ma być dla mnie jakaś próba?”
Westchnęła, otworzyła oczy i znów utkwiła tępy wzrok w ołtarzu. Panująca w kościele cisza aż dudniła jej w uszach, przytłaczała swą powagą i monumentalnym spokojem.
„No dobrze, Panie Boże” – ciągnęła w myślach pojednawczo. – „Domyślam się, że to jest po coś potrzebne, widocznie z jakiegoś powodu muszę wycierpieć swoje. Nie mam pojęcia, za co i po co, wystarczy, że Ty to wiesz… Ale skoro już mnie wpakowałeś w takie bagno, to teraz pomóż mi z niego wyjść. Proszę Cię, wyciągnij mnie z tego… daj mi chociaż jakiś sygnał, że nie zostawisz mnie z tym samej… że dasz mi wystarczająco siły, żebym umiała to przetrzymać. I że to się dla mnie źle nie skończy…”
Ledwie ta myśl wybrzmiała w jej głowie, przez kolorowe szybki wielkiego witraża bocznej nawy do wnętrza kościoła wpadł jasny promień słońca, który przebił się niespodziewanie przez zasłaniające zimowe niebo chmury. Promień ów przeniknął przez witraż i ukosem oświetlił rozproszonym, barwnym światłem schodki przed ołtarzem. Trwało to zaledwie kilka sekund, po czym chmury znów zasnuły szczelnie niebo, a kościół zatonął w jeszcze głębszym półmroku.
Zastygła w bezruchu Lodzia jeszcze przez kilka długich minut wpatrywała się w ciemny już witraż, po czym westchnęła i pokiwała powoli głową ze smutnym uśmiechem.
– Dzięki – szepnęła, podnosząc się z klęczek.
***
– I widzisz, Lodzieńko, mówiłam ci, że wszystko da się załatwić! – cieszyła się Mamusia, spoglądając troskliwie na córkę. – Mamy być u nich na osiemnastą, my sobie porozmawiamy z jego rodzicami, a was zostawimy samych. Tak długo się nie widzieliście!
– To już chyba będzie cały miesiąc – pokiwała głową Babcia.
W wyniku dyplomatycznych rokowań, które Mamusia prowadziła od paru dni przez telefon z matką Karola, Wielka Triada wraz z Tatusiem i Lodzią została zaproszona na sobotni wieczór na oficjalną rewizytę po listopadowym podwieczorku zapoznawczym. Lodzia nie protestowała, w duchu dziękując Bogu, że impreza nie została zaplanowana na piątek, kiedy była umówiona z Pablem. Wizyta u Karola była jej zresztą na rękę, chciała już z nim porozmawiać, może nawet umówić się na jakieś spotkanie poza protokołem? Nie wiedziała, jak sprawy potoczą się dalej, jak zdoła rozwikłać ten gordyjski węzeł, w którym tkwiła, ale wiedziała, że z Karolem powinna trzymać sztamę i mieć w nim sojusznika.
– Ano tak! – westchnęła sentymentalnie Ciotka Lucy. – Usychają już tak długo z tęsknoty, wreszcie się zobaczą… Rozmowa przez telefon to nie to samo co bezpośredni kontakt.
– Prawda – przyznała z kamienną twarzą Lodzia.
– A potem, jak już doleczy nogę, powinniście się wybrać razem na miasto, co, Lodzieńko? – zagadnęła podstępnie Mamusia. – Byliście przecież już raz na zabawie i byłaś zadowolona.
– Dobry pomysł – przytaknęła ostrożnie Lodzia. – Porozmawiam z nim o tym, czemu nie?
Wielka Triada spojrzała na nią z zachwytem i czułością.
– Porozmawiaj, porozmawiaj, Lodzieńko kochana! – zakrzyknęła Babcia, zacierając z ukontentowaniem ręce. – Na pewno się ucieszy… Zosiu, jak myślisz, trzeba by już chyba powoli omówić z Emilią datę zaręczyn?
– Lodzia musi przecież najpierw zdać maturę – przypomniała jej Ciotka Lucy.
– Niekoniecznie – machnęła ręką Babcia. – Jak się dobrze zastanowić, to w sumie z czym tu czekać? Zaręczyny to nie ślub, a jak wszystko będzie oficjalnie umówione, to można by zacząć myśleć o przygotowaniach do wesela. Im szybciej, tym lepiej, potem czas poleci nie wiadomo kiedy i Lodzi ni stąd ni zowąd stuknie dwadzieścia lat! Mój Boże…
„Ale jestem stara, co?” – pomyślała kpiąco Lodzia. – „Rzeczywiście, nie ma chwili do stracenia! Wy jesteście chore po prostu…”
– No tak, mamo, to jest bardzo słuszne, co mówisz – przyznała Mamusia. – Policzmy, kiedy by to wyszło. W kwietniu za rok Lodzia kończy dwadzieścia lat…
– Ale nie można przecież czekać do ostatniej chwili! – żachnęła się Babcia. – A jak się coś wydarzy, jakaś przeszkoda? Trzeba wcześniej!
– To by musiało być jeszcze w tym roku, bo w zimie niewygodnie – zauważyła Ciotka Lucy.
– Absolutnie w żadnej zimie! – zawołała ze zgrozą Babcia. – Przecież kwiaty przemarzną, a państwo młodzi tym bardziej. W kościele zimno, będą musieli się ubrać w jakieś dodatkowe płaszcze… Same niewygody!
– No to październik najpóźniej. A może lepiej wrzesień? – zastanawiała się Mamusia.
– Wrzesień byłby lepszy – stwierdziła Babcia. – Jest jeszcze ciepło, a ja mam przecież ten mój reumatyzm… Ewentualnie koniec sierpnia.
– Czyli już za pół roku! – zawołała Mamusia tonem człowieka budzącego się ze snu. – Trzeba szybko zabierać się za przygotowania! W sobotę omówimy to z Emilią. Zaręczyny musimy rzeczywiście załatwić jeszcze przed maturą Lodzi.
„A czemu nie jutro?” – zdziwiła się w duchu Lodzia. – „Albo jeszcze dziś wieczorem?”
– Czyli w kwietniu – uznała Babcia tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Lodziu, a może połączylibyśmy to z twoimi dziewiętnastymi urodzinami? Byłoby podwójne święto.
Lodzia wzruszyła ramionami.
– No dobrze – powiedziała Mamusia. – Zastanowimy się jeszcze. Może lepszy byłby weekend majowy? Ale to by było tak tuż przed maturą… Porozmawiajmy najpierw o tym z Emilią. Już my ustalimy, co trzeba, ty się o to nie martw, Lodzieńko…
Lodzia pokiwała smętnie głową w przekonaniu, że musi pilnie rozmówić się z Karolem.
***
– Coś ty, na serio już wam ustalają datę zaręczyn? – śmiała się Julka, kiedy w czwartek schodziły po lekcjach do szatni. – Musisz tam mieć niezły kabaret. A co na to Karol?
– Właśnie zapytam go o to w sobotę – odparła z rozbawieniem Lodzia. – Musimy ustalić jakąś strategię, bo przecież oficjalnych zaręczyn nie będziemy fingować, bez jaj. One przygotują fetę na dziesięć osób, a my co? Dopiero wtedy powiemy im, że nic z tego? Trzeba to rozładować jakoś wcześniej, zanim napieką ciast i wyciągną srebra rodowe.
– Ale ty masz klimaty! – pokręciła głową Julka. – I co zrobicie? Odstawicie jakąś scenę zerwania? Tak planowałaś, pamiętasz…
– Możliwe, zobaczymy. Trzeba wymyślić coś, co przyniesie jak najmniejsze straty. Tylko że widzisz, czym ja muszę się zajmować, Jula… – westchnęła. – Jakbym nie miała czym się martwić przed maturą!
– Ale co, jutro naprawdę nie idziesz na fakultety do Robokopa?
– Nie, zaraz po lekcjach idę z Pablem na kawę – odparła neutralnym tonem.
– Z Pablem? – mrugnęła do niej Julka. – Więc jednak?
– Jakie jednak, Jula? – żachnęła się Lodzia. – Co mi dokuczasz, od studniówki widziałam się z nim tylko dwa razy! Od trzech tygodni wybieramy się gdzieś pogadać na spokojnie, ale on dotąd był ciągle zawalony robotą, dopiero teraz wyszli na prostą w tej swojej kancelarii…
– A tak, słyszałam od Szymka – przyznała Julka, odbierając swoje rzeczy z szatni.
Lodzia również sięgnęła po swój płaszcz i podziękowała szatniarce uśmiechem.
– Widzę, że Szymek jest z nim w stałym kontakcie – zauważyła swobodnie.
– Aha – skinęła głową Julka. – Mają nawet w weekend iść razem na siłownię.
– Na siłownię?
– Tak, Pablo mu zaproponował, ma jakieś mega zniżki, bo to jego kumpel prowadzi.
– Znowu jakiś kumpel? – mruknęła Lodzia, zapinając płaszcz.
– Faktycznie! – roześmiała się Julka. – Skubany, gdzie on nie ma kumpli? Idziesz do knajpy, właściciel jego kumpel, wysyłasz go do kicia, prokurator jego kumpel, siłownia też jakiś kumpel… ciekawe, jakich kumpli jeszcze odkryjemy? Ale powiedz mi, Lodźka – dodała, zniżając głos. – W końcu ty i Pablo… nic tam się nie dzieje poważniejszego między wami?
– Jula, daj spokój – westchnęła Lodzia. – Chodźmy już, bo nam autobus ucieknie…
Wyszły ze szkoły i przez chwilę szły w milczeniu. Julka pokręciła głową.
– No i widzisz, jaka ty jesteś? – podjęła z wyrzutem. – Ja tobie o Matim mówiłam wszystko!
– Ale o Szymku mówisz już mniej – uśmiechnęła się przekornie Lodzia.
– Ale jednak też – podkreśliła Julka. – Jak coś więcej będzie się działo, to ci powiem, nie bój się… A ty się ciągle tajniaczysz, bez przerwy mnie tylko zbywasz! Przecież sama mówiłaś mi po studniówce, że bandzior ci się podoba…
– Mówiłam ci też inne rzeczy – przypomniała jej znacząco Lodzia. – O wiele ważniejsze.
Dotarły już na przystanek i stanęły w oczekiwaniu na autobus.
– No, owszem, mówiłaś – przyznała Julka, patrząc na nią z uwagą. – Ale to było wtedy, teraz jest przecież inaczej… Naprawdę myślisz, że jemu chodziłoby w tym wszystkim tylko o przygodę z licealistką?
– Niestety tak, Jula – westchnęła Lodzia, czując, że musi to z siebie w końcu wyrzucić. – Sama słyszałaś, co mówili u Majka, jak sobie z niego żartowali… Prowadzą mu statystyki podbojów. Zresztą wiem o tym i z innego źródła… Widać przecież, że potrafi zabierać się do rzeczy, nawet te tulipany to myślisz, że po co były? Gdybym była głupsza, niż jestem, to już dawno bym padła. Majk, z tego, co słyszałam, też sobie nie żałuje, obaj wolni i bardzo atrakcyjni, jeden szef super knajpy, drugi wzięty adwokat, przystojni, wygadani, pewni siebie… czujesz ten klimat? Tacy są najgorsi.
– Ja Majka bardzo lubię, Pabla też – zaznaczyła oględnie Julka.
– Oczywiście – uśmiechnęła się Lodzia. – Wszyscy ich lubią, właśnie o to chodzi… Jula, uwierz mi, ja wiem, co mówię. Pablo to jest facet starszy od nas o trzynaście lat. Ty czujesz, jaka to jest różnica? Ma swój świat, jest zawodowo ustawiony, niezależny, wolny z wyboru, bo przecież taki facet to nie z konieczności… No i lubi się pobawić, zapolować sobie na ciekawy okaz… Tym razem padło na mnie, uwziął się. Może spodobały mu się te jazdy ze schowkiem na szczotki i z Leśniewskim, to rzeczywiście było nietypowe, potem go jeszcze jak głupia wzięłam na studniówkę, więc sobie nawyobrażał nie wiadomo czego, no a teraz już po prostu ambitnie leci za ciosem. Skoro tyle zainwestował czasu i wysiłku, to przecież nie będzie odpuszczał w połowie, nie?
– No, niby tak – przyznała w zamyśleniu Julka. – Ale z drugiej strony… Fakt, że jest dużo starszy od nas i pewnie ma doświadczenie w takich sprawach, ty zresztą sama czujesz najlepiej, o co tam chodzi… Ale, kurczę, aż mi się nie chce wierzyć! Ja Pabla bardzo polubiłam i jakoś tak mi dziwnie myśleć, że on taki jest. I Majk…
– Jula, nie bądź naiwna – uśmiechnęła się z pobłażaniem Lodzia. – Nie wszyscy są tacy jak Szymek. Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście…
– Z Szymkiem nic jeszcze nie jest przesądzone – zaznaczyła stanowczo Julka.
– Może i nie jest, ale przynajmniej wiesz, że z jego strony to jest szczere i uczciwe. Tu chyba nie masz wątpliwości, co?
– No, rzeczywiście nie – szepnęła Julka.
– Sama widzisz – pokiwała głową Lodzia. – A ja z kolei nie mam wątpliwości, o co chodzi w moim przypadku. Wpakowałam się w gorsze bagno, niż z początku myślałam, ale cóż… sama jestem sobie winna.
– Kurczę, straszne to! – westchnęła Julka, przyglądając jej się z niedowierzaniem. – Tak to już z wierzchu zaczęło wyglądać… jak z bajki. Zamknęłaś w szafie bandziora, nasłałaś na niego policję, spotykaliście się co chwila przez przypadek, potem okazało się, że to nie żaden bandzior, tylko dziany adwokat z siecią kontaktów… normalnie jak współczesny książę na białym rumaku! W finale powinna wyjść z tego wielka miłość jak na filmie romantycznym…
Lodzia prychnęła kpiąco i popatrzyła na nią z politowaniem.
– On tak ci te włosy czesał, niezapominajki ci załatwił, potem przysłał ci te tulipany… – wyliczała Julka, kręcąc głową. – A na studniówce tańczyliście razem, jakbyście mieli jedną duszę… Wszyscy to widzieli!
Lodzia poczuła, jak ściska jej się serce.
– Gapi się na ciebie jak zaczarowany – ciągnęła w zamyśleniu Julka. – Szymka o ciebie wypytuje, załatwia mu różne rzeczy, a w zamian chce tylko wiadomości o tobie. I to wszystko byłoby wyłącznie po to, żeby zaliczyć kolejną sztukę? Straszne to, naprawdę… Ale ja ci wierzę, Lodźka – dodała, spoglądając na przyjaciółkę. – Okropnie to brzmi, ale ty na pewno wiesz, co mówisz, a ja byłabym ostatnią świnią, gdybym ci wmawiała, że jest inaczej.
– Jest, jak mówię – zapewniła ją Lodzia. – A poza tym wiesz, jaki ten skubaniec jest perfidny? Powiem ci do końca. Na studniówce mówiłam mu o Karolu, nawet był o to trochę zazdrosny…
– Aha, pamiętam – przyznała Julka.
– Ale potem zrobił sobie z tego sprytną gierkę i sam odgrywa przy każdej okazji mojego narzeczonego. Nawet sobie jaja robi przed kumplami.
– No, ale przecież na studniówce wszyscy właśnie tak myśleli – zauważyła Julka. – Prawie cała klasa dalej myśli, że to twój narzeczony…
– Tak, ale on to pociągnął po swojemu… tego się nie da opowiedzieć – pokręciła głową Lodzia. – Gdybym nie była od lat uodporniona na tematy matrymonialne i nie podchodziła do tego z humorem, to wiesz, jakie to by robiło na mnie wrażenie? Takiego cwaniaka jeszcze w życiu nie widziałam… Przejął moją własną broń i sam mnie nią atakuje. I to po mistrzowsku.
– Ale co on robi dokładnie? – zainteresowała się Julka.
– Najpierw mi się oświadczył…
– Co?! – wykrzyknęła Julka, wytrzeszczając na nią oczy.
– Spokojnie – uśmiechnęła się Lodzia, rozbawiona jej miną. – To był tylko taki żarcik. Sam się przyznał ostatnio, że tak tylko sobie gada. Wpadł na ten pomysł, bo mu ciągle nawijałam o Karolu, wiesz, chciałam mieć parawan… Więc wymyślił, jak obrócić to przeciwko mnie.
– Ale kiedy to było? – nie mogła wyjść z szoku Julka.
– Po studniówce, jak odwiózł mnie do domu – machnęła ręką Lodzia. – Ale to był tylko głupi żart, mówię ci przecież, nawet nie pytał mnie o zdanie, tak sobie po prostu chlapnął. No i teraz już przy każdej okazji blefuje na ten temat, jakieś aluzje robi, wiesz, wspólne życie planuje… Ostatnio nawet mnie w te żarty wciągnął. Zresztą zabawnie się z nim gada, byle trzymać dystans. A z drugiej strony przecież ja wiem, o co mu tak naprawdę chodzi – westchnęła. – Myślisz, Jula, że tego się nie czuje? Jakby Szymek raz tak na ciebie spojrzał, jak on się ciągle na mnie gapi, to byś mu od razu dała w pysk. No, przepraszam – zreflektowała się. – Przesadziłam, ich nie można nawet w teorii porównać, to jest zupełnie inna pneuma…
Julka przyglądała jej się przez chwilę w milczeniu.
– Szkoda mi cię, Lodźka, wiesz? – powiedziała poważnym tonem. – Ale ty sobie dasz radę, ja cię znam. Powiedz mi tylko… bo nie rozumiem. Skoro ty go tak dobrze prześwietlasz, widzisz te wszystkie jego gierki i wiesz, o co chodzi, to po jakiego diabła jeszcze to ciągniesz? Po co dalej się z nim spotykasz?
Lodzia westchnęła i nie odpowiedziała, wpatrując się w chodnik.
– Bo ja naprawdę nie rozumiem – ciągnęła Julka, rozkładając ręce. – Rozpracowałaś typa, jesteś o krok przed nim, nie dajesz się nabrać na te jego podchody… a rzeczywiście z wierzchu to wygląda imponująco. Taka twarda jesteś, że serio cię podziwiam. Ale po co ty z nim jeszcze trzymasz kontakt, przecież igrasz z ogniem!
– Wiem – odparła zgaszonym głosem Lodzia.
– Więc po co to robisz? – dziwiła się Julka. – Też ci się gierka spodobała, chcesz się pobawić z bandziorem w kotka i myszkę? Przecież to jest niebezpieczne!
– Wiem – powtórzyła Lodzia tym samym tonem.
– No to jak wszystko wiesz, to dlaczego dalej się wygłupiasz?
Lodzia popatrzyła na nią ze smutkiem.
– Bo ja go kocham, Jula – powiedziała cicho.
Julka spojrzała na nią ze zdumieniem i nagłym niepokojem. Na posmutniałej twarzy Lodzi odbijało się wzruszenie, jakiego przyjaciółka jeszcze nigdy u niej nie widziała…
– Cholera – powiedziała poważnie, przyglądając jej się ze współczuciem.