Lodzia Makówkówna – Rozdział XIII

Lodzia Makówkówna – Rozdział XIII

– Cześć, sorry za spóźnienie! – zawołał Kuba, dobiegając z Asią do czekającej na nich na chodniku pozostałej czwórki. – O, Lodzia! Dawno cię nie widziałem. Co tam u ciebie?

– A nic, matura się zbliża i tyle – uśmiechnęła się Lodzia, podając mu rękę.

– Spoko, nic się nie martw, Karol będzie cię wspierał – mrugnął do niej Kuba i poklepał po ramieniu Karola, który wymienił z Lodzią rozbawione spojrzenia. – Nie ma twojej koleżanki?

– Niestety nie mogli przyjść z Szymkiem – wyjaśniła Lodzia. – Mieli już inne plany na dzisiaj. Ale następnym razem już ich wezmę ze sobą, obiecuję.

– Jasne. To co, idziemy?

– Lecimy – skinął głową Janek, ruszając w stronę znajomej kamienicy przy ulicy Zamkowej sześć. – Szkoda, że na muzę dzisiaj się nie załapiemy i nie da się potańczyć, nie, Ewcia? Ale chociaż coś sobie razem wypijemy na spokojnie… Kuba, będzie Majk?

– Nie mam pojęcia – odparł Kuba, przepuszczając dziewczyny przy wejściu do bramy. – On chyba później przychodzi, dopiero wieczorem, teraz młoda godzina.

Lodzia drżała w głębi duszy, schodząc w dół po kamiennych schodkach. Ostatnim razem szli tędy we dwoje z Pablem… Każdy schodek, każdy mijany po drodze element wystroju korytarza wydawał jej się ciągle przepełniony jego obecnością.

„I tak już zostanie” – pomyślała z melancholią. – „Każde miejsce, gdzie byliśmy razem, będzie mi o nim przypominać i dręczyć… Podobno pierwsza miłość zostaje w sercu na zawsze.”

Weszli na salę, na której panował spory, popołudniowy ruch. Kuba zahaczył przechodzącą obok kelnerkę i zapytał o Majka.

– A nie, szefa jeszcze nie ma – odparła uprzejmie. – Coś przekazać?

– Nie, tak tylko pytam – machnął ręką Kuba. – Weźmiemy kartę i coś zamówimy, można usiąść tam pod ścianą czy to rezerwacja? – dodał, wskazując pusty stolik w głębi sali.

– Rezerwacja od osiemnastej trzydzieści – odparła kelnerka. – Ale do osiemnastej możecie sobie tam posiedzieć. Nawet do osiemnastej piętnaście.

– O, super, w sam raz – ucieszył się Kuba. – No to chodźcie, siadamy, napijemy się czegoś, a po osiemnastej pójdziemy dalej, skoro dzisiaj nie ma dyskoteki. Może do kina zajrzymy, co, dziewczyny? O dziewiętnastej coś chyba grają w „Bajce”.

Ewa i Asia z entuzjazmem przystały na tę propozycję. Wszyscy sześcioro zajęli miejsca przy stoliku i zabrali się za przeglądanie karty.

– A wy jak, idziecie z nami potem do kina? – zagadnął Janek, zwracając się do Karola i Lodzi.

– Czemu nie? – uśmiechnęła się Lodzia i nachyliwszy się do Karola, dodała ciszej: – Jak powiemy w domu, że byliśmy razem nie tylko w knajpie, ale nawet w kinie, to chyba nas ozłocą… Będzie względny spokój na co najmniej dwa tygodnie!

Karol parsknął śmiechem i kiwnął głową do Janka.

– Idziemy – odpowiedział zdecydowanym tonem. – Mam tylko nadzieję, że grają dzisiaj cokolwiek sensownego…

– Sprawdzimy zaraz – zapewnił go Kuba. – Repertuar jest w Internecie. Mnie tam i tak wszystko jedno na co pójdę, od stycznia na niczym w kinie nie byłem przez te zaliczenia… Co zamawiacie, dziewczyny, zdecydowałyście się już?

– Ja bym zjadła coś konkretnego – oznajmiła Lodzia. – Przyszłam prosto ze szkoły i już jestem strasznie głodna, bo rano niewiele zjadłam, a do tego zapomniałam wziąć z domu kanapki. Pokaż mi tę kartę.

Po krótkim zastanowieniu towarzystwo złożyło zamówienie. Z wyjątkiem Lodzi, która zadysponowała sobie pełne danie obiadowe w postaci ziemniaków z gulaszem i surówką, wszyscy wzięli tylko piwo z przekąskami.

– No dobra, to teraz opowiadaj, Lodziu, jak tam ta matura – uśmiechnęła się Ewa. – Za dwa miesiące to już będzie prawie po wszystkim, nie? Wybierasz się na studia?

– Tak, na polonistykę.

– E, na polonistykę będziesz szła? – skrzywił się Kuba. – A nie chciałabyś na stosunki międzynarodowe, tak jak my? Fajnie się studiuje, sami równi ludzie do nas idą, no i miałabyś od razu wszystkie notatki pod ręką – mrugnął porozumiewawczo do Karola.

Lodzia uśmiechnęła się stoicko.

– Dzięki, ale zdecydowałam się już na polonistykę. Od dwóch lat jestem pewna tego wyboru i już go nie zmienię. Na razie zresztą muszę zdać maturę i na tym się skupiam przede wszystkim.

– Patrzcie, my też niedawno zdawaliśmy maturę – zauważył Janek. – To w sumie wydaje się jak wczoraj, ja wszystko z tego jeszcze perfekcyjnie pamiętam…

Rozmowa skupiła się na chwilę na świeżych jeszcze wspomnieniach studentów z czasów maturalnych. Młoda, nieznana nikomu z nich kelnerka podeszła z tacą, na której stały kufle i butelki piwa. Zestawiła je na stolik i spojrzała na Lodzię.

– Obiad za momencik. Kompletujemy pani zamówienie. Tylko wodę na razie przyniosłam.

– Dziękuję – uśmiechnęła się Lodzia. – Proszę się nie śpieszyć, poczekam.

Kelnerka odeszła, zaś Kuba z Jankiem zabrali się za odkapslowywanie piwa i rozlewanie go do kufli. Lodzia również odkręciła swoją butelkę z wodą i nalała jej sobie do szklanki. Nagle ręka zadrżała jej na wspomnienie pamiętnych chwil sprzed dwóch miesięcy, kiedy siedziała w Anabelli w tym samym towarzystwie, z Karolem obok, i piła wodę z takiej samej szklanki. Czekała wtedy na komisarza Leśniewskiego i obserwowała w napięciu bawiącego się z przyjaciółmi bandziora.

„To było już lata świetlne temu” – przebiegło jej przez głowę. – „Na serio myślałam, że to jakiś diler narkotyków. I on tak wtedy na mnie spojrzał… Boże!”

Wspomnienie tamtego spojrzenia zdumionych, ciemnych oczu, które sparaliżowało ją na kilka długich sekund, wróciło do niej jak bumerang i przeszyło ją na nowo elektryzującym dreszczem. Nagle uświadomiła sobie, że już wtedy nie było dla niej ratunku…

„Ja już wtedy byłam załatwiona” – pomyślała. – „Od początku nie miało znaczenia, kim on jest. Gdyby naprawdę był jakimś dilerem czy nawet mordercą, zakochałabym się w nim dokładnie tak samo! Może tylko zajęłoby mi to trochę więcej czasu…”

Przez myśl przebiegło jej, że gdyby bandzior okazał się przestępcą, być może wcale nie byłaby w gorszej sytuacji niż dziś. Nie miałby wtedy nad nią takiej przewagi. To byłoby trudne uczucie… o tak, trudne… lecz kto wie, czy paradoksalnie nie o wiele łatwiejsze?

„Na pewno znowu byśmy się spotkali” – myślała, patrząc w swoją szklankę i nawet nie udając, że słucha toczącej się obok rozmowy. – „Ja bym zeznawała jako ważny świadek w jego sprawie, może nawet parę razy skonfrontowaliby nas twarzą w twarz? I ciągle nie mogłabym przestać o nim myśleć… Oczywiście poszedłby siedzieć za te narkotyki, ale znalazłabym go w więzieniu, odwiedzałabym go w tajemnicy przed mamą i przynosiłabym mu paczki. A on tak by na mnie patrzył zza krat tymi swoimi oczami…” – rozmarzyła się. – „Za sam handel dużo by nie dostał, wyszedłby po paru latach. Albo pomogłabym mu uciec! Przemyciłabym mu jakiś pilnik w serniku z brzoskwiniami…”

– Zamówienie dla szanownej pani! – zawołał wesoły, znajomy głos i talerz z obiadem wylądował przed nosem Lodzi.

Podniosła głowę i napotkała roześmianą twarz rozczochranego jak zwykle Majka.

– O, cześć, Majk! – zawołał Kuba, wyciągając do niego rękę.

– Cześć, młody! Cześć całej brygadzie! – Majk podawał rękę wszystkim po kolei, zerkając rozbawionym wzrokiem na spłoszoną nieco Lodzię.

„Cholera” – pomyślała z irytacją. – „Jednak przylazł wcześniej!”

– Dziękuję – uśmiechnęła się, starając się, żeby jej mina wyglądała jak najnaturalniej.

– Majk, pytałem o ciebie, podobno miałeś być dopiero wieczorem – zagadnął go Kuba.

– Miałem, ale musiałem wpaść na inspekcję – odparł Majk, po czym przystawił sobie nonszalancko krzesło i usiadł obok Lodzi, która teraz miała po jednej stronie jego, a po drugiej Karola. – I dobrze, że wpadłem, bo przyniosłem od razu obiadek dla naszej królowej… Lodziu, spróbuj, czy ci smakuje, bo jak nie, to zajrzysz tam do nas do kuchni i sama coś sobie upichcisz – zaśmiał się. – W razie czego zawołam ci do pomocy kogoś do krojenia pomidorów!

Wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata. Lodzia spokojnie zabrała się za jedzenie.

„Ty łobuzie” – pomyślała z pobłażaniem. – „Teraz będziesz mi dokuczał?”

– To ty pamiętasz Lodzię? – zapytał ze zdziwieniem Kuba.

Karol również wydawał się zaskoczony.

– Jak mógłbym jej nie pamiętać! – zaśmiał się Majk. – Takie imię! Taki warkocz! Ja mam bardzo dobrą pamięć. Lodziu, czy raczej jak ci tam… gwiazdeczko… smakuje ci?

– No nie! – roześmiała się, odkładając widelec na talerz. – Ależ jesteś dzisiaj złośliwy!

– Ja?! – zawołał Majk. – Ja nigdy nie jestem złośliwy, prawda, Kubuś? Jestem tylko elokwentny i ekstremalnie kreatywny!

Towarzysze Lodzi roześmiali się, patrząc na nich z zaintrygowaniem.

– No, ale jedz spokojnie, Lodziu – dodał z powagą Majk, swobodnym gestem dłoni odgarniając sobie włosy do tyłu. – Nie chcę ci przeszkadzać. Pani Wiesia cię pozdrawia tak na marginesie.

– Dzięki, pozdrów ją też ode mnie – uśmiechnęła się, zabierając się z powrotem za jedzenie. – Pyszny obiad, ten gulasz po prostu rewelacja, pewnie to ona robiła?

– Dokładnie tak – skinął głową Majk. – Musisz mi powiedzieć, jakie jeszcze dania lubisz, żebym zawsze miał pod ręką coś specjalnego dla naszej Roszpunki.

Kuba i Karol spoglądali wciąż po sobie w zdezorientowaniu.

– Ja nic nie rozumiem – pokręcił głową Kuba. – Skąd wy się tak dobrze znacie? Karol mówił, że byli tu z Lodzią tylko raz, z nami… a wtedy w dodatku wyszli wcześniej. Pamiętasz, to było w styczniu, wtedy, co mówiłeś, że gliniarze ci kumpla przyskrzynili…

– I tu jest właśnie sedno sprawy! – zawołał wesoło Majk, zerkając złośliwie na Lodzię.

Karol popatrzył na niego z zastanowieniem, po czym przeniósł uważny wzrok na dziewczynę, która nadal z beztroską miną jadła swój obiad.

– Ja chyba zaczynam kojarzyć… – powiedział powoli.

– Tylko spokojnie! – ostrzegł go z udawaną powagą Majk, grożąc mu ostentacyjnie palcem. – Proszę opanować emocje. Żadnych scen w mojej knajpie!

Karol rzucił mu zdziwione spojrzenie. Lodzia uśmiechnęła się z politowaniem.

„Ech, ty głąbie!” – pomyślała rozbawiona. – „Chcesz mnie skłócić z narzeczonym? Tak sobie pomagacie z bandziorkiem w słodkich podbojach? Nie wiesz, że twój trud jest daremny, Karol nie będzie robił scen… Zabawny jesteś! Taki stary koń i żeby tak się wygłupiać…”

– Karol, no to mów! – zawołała zaintrygowana Asia. – O co tutaj chodzi? Co z tym kumplem, co go policja zgarnęła?

Karol spojrzał lojalnie na Lodzię.

– E, nieważne – machnął ręką.

– Nieważne? A może właśnie ważne? – podpuszczał go Majk z najniewinniejszą miną pod słońcem. – Czasami nie wiadomo, co jest ważne, a co nie…

Wyjął z kieszeni telefon, zerknął na wyświetlacz i schował z powrotem. Lodzia dalej konsumowała swój obiad ze stoickim spokojem, choć w środku była coraz bardziej ubawiona.

„Przynajmniej to mi humor poprawi” – pomyślała. – „Jak dalej będzie mi tak dokuczał, to wejdę w tę grę i wtedy zobaczymy, kto kogo przechytrzy. Ja też potrafię się powygłupiać, nie myśl sobie, drogi Majku… Nie wiesz, cwaniaku, że w tej zabawie jestem o krok przed tobą!”

– Mój kumpel miał pod koniec tamtego roku ciężkie przejścia – tłumaczył Majk zaciekawionemu towarzystwu. – Został pobity, potem ktoś go zamknął w szafie…

– W szafie?! – zdumiały się dziewczyny.

– Tak, wyobraźcie sobie – westchnął ciężko Majk. – I to w szafie na szczotki.

– Majk, dobrze się czujesz? – zaśmiał się Kuba. – Wyspałeś się dzisiaj?

„Dobra, dość tego!” – pomyślała już całkowicie rozbawiona Lodzia. – „Przegiąłeś, stary durniu. Teraz ja dam czadu!”

Zrobiła zaniepokojoną minę i odłożywszy sztućce na talerz, chwyciła Karola za ramię.

– Nie słuchaj go, Karol – powiedziała gorączkowym tonem, puszczając do niego przy tym porozumiewawcze oko. – Jakieś farmazony opowiada, szkoda tego słuchać. W ogóle to najlepiej będzie, jak już stąd pójdziemy.

– Ej, Lodzia, no co ty?! – zaprotestowali natychmiast pozostali ku wyraźnemu zadowoleniu Majka. – Przecież dopiero co przyszliśmy, do osiemnastej jeszcze mnóstwo czasu!

Karol przyglądał jej się w zaskoczeniu.

– Naprawdę chcesz już stąd iść? – zapytał cicho, nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi.

– Nie – szepnęła, pochylając się do niego mocno, aby Majk nie mógł nic usłyszeć. – Tak się tylko zgrywam. Potem ci wytłumaczę.

– Okej – odszepnął.

Patrzył na nią podejrzliwym wzrokiem, ale zgodnie z ich niepisaną umową nie zadawał żadnych pytań. Majk nie spuszczał z nich uważnego spojrzenia, tymczasem pozostali domagali się dalszego ciągu opowiadania.

– Nie dość, że go zamknięto – podjął Majk – to potem jeszcze ta sama osoba nasłała na niego policję i został aresztowany w mojej własnej knajpie.

– A skąd wiesz, że to ta sama osoba? – zdziwiła się Ewa.

– Kto to był? – zapytała Asia.

Lodzia gwałtownym ruchem odsunęła od siebie talerz i spojrzała na Majka.

– Czy mogłabym jeszcze coś domówić? – zapytała, udając, że koniecznie chce zmienić temat.

– Oczywiście – odparł z rozbawieniem. – Czego sobie życzysz, gwiazdeczko?

„Trzymaj się teraz, drabie jeden!” – pomyślała.

– Zastanawiam się właśnie – powiedziała powoli. – Po takim pysznym obiedzie przydałoby się coś dobrego na trawienie. Myślę, że strzelę sobie dzisiaj porządną whisky z lodem. Pół litra by wystarczyło… Chyba że macie jakieś fajne drinki na bazie whisky?

Całe towarzystwo, łącznie z Majkiem, wytrzeszczyło na nią oczy.

– Whisky? – zdumiał się Kuba. – Lodziu, ty pijesz takie mocne alkohole? I to pół litra naraz?

– Czemu nie? – wzruszyła ramionami, z trudem powstrzymując parsknięcie śmiechem na widok miny Majka. – Czasami lubię sobie porządnie golnąć, co nie, Karol? Macie gdzieś jeszcze tę kartę? Zerknę, co tam jest ciekawego w drinkach.

Karol przypatrywał jej się jeszcze bardziej podejrzliwie, choć nic nie mówił; Kubie, Jankowi i dziewczynom nieco opadły szczęki. Ewa podała jej kartę, nad którą Lodzia pochyliła się mocno, aby ukryć cisnący jej się na wargi uśmiech. Przeglądała z miną znawcy dział poświęcony drinkom, choć z nazw alkoholi rozumiała tyle samo, ile rozumiałaby na przykład z chińskich znaczków. Majk patrzył na nią jeszcze przez chwilę w zaskoczeniu, po czym uśmiechnął się lekko i w jego oczach pojawił się wyraz uznania.

– Zaraz każę ci przynieść całą butelkę – oznajmił. – Pół litra to mało, ale na szczęście mam też większe. Po co się rozdrabniać na jakieś tam drinki, polecisz sobie od razu po całości…

Odwrócił się w stronę baru i kiwnął ręką na kelnerkę, która natychmiast rzuciła swoją tacę na blat i podbiegła do niego.

– Gosiu, rzuć mi tu litrową butelkę Danielsa – powiedział z powagą. – Lodziu, może być?

Lodzia spojrzała na niego hardo, udając, że nazwa jest jej doskonale znana.

– Niech będzie – odparła stoicko. – Nie przepadam za Danielsem, ale dzisiaj mi wszystko jedno. Tylko dużo lodu poproszę.

Towarzystwo siedziało jak zaczarowane, przyglądając się obojgu w zdezorientowaniu. Majk pokręcił głową z uśmiechem, zerknął na swój telefon i zahaczył wzrokiem o drzwi wejściowe na salę, po czym znów zwrócił na Lodzię rozbawione spojrzenie.

– Gosiu, do tego dużo lodu – powiedział do kelnerki.

– Dobrze, szefie – uśmiechnęła się. – Zaraz przyniosę. Ile szklanek?

– Jedna – odparł beztrosko Majk, wskazując na Lodzię. – Tylko ta pani będzie piła.

Kelnerka spojrzała zdumiona na młodziutką, drobną dziewczynę z długim blond warkoczem, która niekoniecznie wyglądała na całkowicie pełnoletnią… Złożone zamówienie na litr whisky tak dalece kontrastowało z jej wyglądem, że kelnerka przez moment wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. Nie zrobiła jednak żadnej uwagi.

– Jasne, szefie – kiwnęła głową i poszła w stronę baru.

– Ale jaja – szepnął Kuba. – Lodziu, na serio będziesz piła whisky?

Lodzia spojrzała na niego wzrokiem wyrażającym urazę wobec tak niestosownego pytania. Chciała mu odpowiedzieć, ale w tym momencie Majk zerwał się z krzesła na równe nogi, spoglądając w stronę wejścia na salę, więc odruchowo spojrzała w tym samym kierunku… i zadrżała. Przez salę pośpiesznym krokiem szedł w ich stronę Pablo. Jako że był ubrany w elegancki, ciemnogranatowy garnitur, jasną koszulę i krawat, zrozumiała od razu, że zszedł do nich prosto z kancelarii, gdzie zapewne o tej porze siedział jeszcze w pracy.

„Majk wysłał mu smsa, że jestem u niego na dole” – domyśliła się. – „I siedział tu jak cerber, żeby mnie pilnować, dopóki szachraj nie wyrwie się stamtąd i nie zejdzie. Ach, łobuzy, intryganci… co za dranie niemożliwe!”

Choć poczuła lekkie oburzenie na tę podstępną gierkę dwóch odwiecznych kumpli, którzy zapewne nie po raz pierwszy współpracowali w taki sposób, serce przepełniła jej radość na widok ukochanej sylwetki. Znów mogła go zobaczyć, tak niespodziewanie! Szedł do niej, był blisko, zaraz ją zauważy… Czy mogło się liczyć cokolwiek innego? Wyglądał tak wspaniale w tym swoim zawodowym garniturze, nosił go z tak pełną elegancji swobodą…

Pablo rozglądał się przez chwilę, szybko dostrzegł charakterystyczną fryzurę Majka, po czym jego spojrzenie spoczęło na siedzącej obok niego Lodzi. Ich oczy spotkały się i na kilka sekund, jak wtedy w styczniu na tej samej sali, cały dookolny świat przestał istnieć… Karol, który przez całą scenę z whisky nie spuszczał z Lodzi uważnego wzroku, pobiegł teraz oczami za jej spojrzeniem i zauważył wpatrzonego w nią eleganckiego mężczyznę, który szybkim krokiem zmierzał w ich kierunku. Na twarzy chłopaka pojawił się wyraz zaintrygowania.

– Poznajcie mojego kumpla! – zawołał wesoło Majk, wyciągając rękę do nowo przybyłego. – Wybaczcie, że jest dzisiaj tak idiotycznie ubrany, ale cóż, sytuacja awaryjna…

Pablo podał mu rękę, ledwie zahaczając wzrokiem o jego twarz. Pochylił się nad siedzącą wciąż przy stoliku Lodzią i ująwszy szarmanckim gestem jej dłoń, złożył na niej delikatny pocałunek. Następnie podniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy.

– Witaj, gwiazdeczko – uśmiechnął się znacząco. – Co za niespodzianka…

W jego spojrzeniu było coś takiego, że zmieszana Lodzia z bijącym sercem odwróciła wzrok i odruchowo cofnęła rękę. Majk pokiwał głową i wykrzywił twarz w komicznym grymasie.

– Chyba musimy chwilę poczekać z prezentacją – mrugnął do Kuby i Asi. – Najpierw protokół powitania królowej…

Zerknął przy tym spod oka na Karola, który patrzył na scenę z uwagą, jednak bez większego zaskoczenia. Pozostali studenci z zaintrygowaniem obserwowali nowo przybyłego dżentelmena, który rzeczywiście zdawał się składać Lodzi królewski hołd. Dopiero kiedy dziewczyna cofnęła dłoń i odwróciła oczy, Pablo jakby się ocknął, wyprostował się, powiódł wzrokiem po zebranych i spojrzał z uśmiechem na Majka.

– Racja, szefie, strój mam rażąco nieodpowiedni – przyznał. – Ale nie zwracajcie na to uwagi, zaraz i tak uciekam. Dostałem przepustkę tylko na kilka minut.

– No to już, szybka prezentacja! – zawołał Majk, spoglądając na niego złośliwie. – To jest Pablo, mój kumpel z podstawówki, właśnie ten, którego w styczniu przyskrzyniły tutaj u mnie gliny!

– Serio?! Nie żartuj! – zawołali zdumieni towarzysze Lodzi.

Wszyscy zgodnie wytrzeszczyli oczy na Pabla. Tylko jeden Karol paradoksalnie nie wykazywał oznak zdziwienia. Przyglądał się nadal uważnie przybyszowi, jakby wiążąc w głowie fakty.

– Serio, serio! – śmiał się Majk, szczerze ubawiony ich zdezorientowanymi minami. – Stary, potwierdź im to osobiście, bo mnie jak zwykle nikt nie wierzy!

– Zgadza się – uśmiechnął się Pablo, również spoglądając z rozbawieniem po towarzystwie.

– Widzisz, jakie mają głupie miny? Nie pasujesz im do obrazka – pokiwał głową Majk. – Nie wyglądasz na groźnego przestępcę, powinieneś wystąpić w łachmanach i z kulą u nogi, a nie w garniaku od Armaniego. Ale dobra, wybaczamy ci ten nietakt. Teraz muszę ci przedstawić moich młodych przyjaciół…

– Szefie, whisky dla tej pani – przerwała mu kelnerka.

Postawiła przed Lodzią tacę z trunkiem, lodem i szklanką. Pablo spojrzał na to tak zaskoczony, że Majk aż zatrząsł się z tłumionego śmiechu.

– Dzięki, Gosiu – rzucił do kelnerki i zwrócił się do Lodzi, która za wszelką cenę starała się przybrać neutralną minę. – No to co, Lodziu, miałaś sobie golnąć! Masz tu litrowego Danielsa i dużo lodu, zgodnie z zamówieniem.

Lodzia podniosła głowę, spojrzała na obu przyjaciół stojących obok jej krzesła i nie mogąc się już dłużej powstrzymać, roześmiała się serdecznie na widok oszołomionej miny Pabla. Majk klepnął go po ramieniu, również zaśmiewając się do rozpuku.

– Wyrabia się ta twoja gwiazdeczka, frajerze! – zawołał z uznaniem. – Uwierzysz, że nawet mnie z początku nabrała?

– Ach, ty łobuziaro! – roześmiał się Pablo. – A już myślałem, że nici z mojego trzeźwego kierowcy! Po takich butelczynach miałbym cię wpuszczać za kółko?

Przepełniona radością wynikającą z samej jego obecności i dźwięku jego głosu Lodzia znów spuściła oczy, próbując ukryć wzruszenie, którym i tak (czuła to!) mieniła się jej twarz. Pozostali przyglądali się zdziwieni, niewiele rozumiejąc z tej rozmowy.

– No, ale wróćmy do prezentacji – podjął Majk, znów zerkając złośliwie na Pabla. – To jest Kuba, mój młody kuzyn, niby rodzina, ale jest na szczęście dużo mądrzejszy ode mnie – tu wszyscy wybuchnęli śmiechem. – To jego dziewczyna Asia, to Janek i Ewa… A to jest Karol.

Pablo, który z uśmiechem podawał po kolei rękę przedstawianym mu osobom, drgnął przy ostatnim imieniu, wymówionym przez Majka ze szczególnym naciskiem, spojrzał szybko na Karola i natychmiast spoważniał. Ów, wciąż wyraźnie zaintrygowany, podniósł się odruchowo z krzesła i obydwaj podali sobie ręce, mierząc się badawczym wzrokiem. Na chwilę zapanowało milczenie, po czym Karol cofnął rękę i uśmiechnął się lekko samymi kącikami ust.

– Ja cię pamiętam – powiedział powoli do Pabla. – Widziałem, jak cię wtedy zwijali. Chyba już rozumiem…

I spojrzał na Lodzię, która siedziała nadal na swoim krześle, wpatrując się nie do końca przytomnym wzrokiem w stojącą przed nią butelkę whisky. Pablo, który nie spuszczał z Karola wytężonego wzroku, również uśmiechnął się, choć prawie niedostrzegalnie. Stali przez chwilę całkowicie nieruchomo, jak dwa posągi odlane z brązu.

– Tylko bardzo panów proszę, bez mordobicia w moim lokalu! – zawołał ostrzegawczym tonem Majk, obserwując z rozbawieniem w oczach rozgrywającą się scenę.

– Ależ skąd – odpowiedział mu spokojnie Pablo, nadal nie odrywając od Karola przenikliwego wzroku. – My się nie będziemy bić.

– Oczywiście, że nie – przyznał Karol równie spokojnym tonem.

Pablo patrzył na niego jeszcze przez chwilę, po czym cofnął się o pół kroku, skłonił uprzejmie głowę i gestem ręki wskazał mu przejście między stolikami.

– Dwa słowa – powiedział stanowczo.

– Okej – kiwnął głową Karol.

Odeszli kilka kroków dalej i przystanęli, by rozpocząć rozmowę, obserwowani przez siedzących ciągle nieruchomo przy stoliku studentów, którzy nie odrywali od nich oczu nawet na sekundę. Majk tymczasem usiadł z powrotem na swoim krześle obok Lodzi.

– No i widzisz, co narobiłaś, gangsterko? – mrugnął do niej wesoło. – Jeden z nich może zaraz zginąć. Za którego trzymasz kciuki?

– A jak myślisz? – wzruszyła ramionami Lodzia.

– Pablo miał rację, że jesteś niebezpieczna jak brzytwa! – zaśmiał się, kręcąc głową. – A ja mu, głupi, nie wierzyłem! Jednak nie znam się na kobietach, jak babcię kocham! Chyba jeszcze muszę się dużo nauczyć…

– W twoim wieku powinieneś już dawno zakończyć edukację – odparła złośliwie.

Majk uśmiechnął się zaczepnie.

– Jestem zwolennikiem uczenia się przez całe życie, gwiazdeczko – oznajmił, przyglądając jej się z rozbawieniem. – To pozwala nabrać prawdziwej erudycji, a nie tylko jej pozorów.

„Jasne!” – pomyślała z politowaniem Lodzia. – „Dwóch lowelasów z filozoficzną duszą się dobrało… Jeden wielki poszukiwacz, Archimedes od siedmiu boleści. Co chwila jakaś eureka, a ja mam być kolejną. A drugi erudyta i zwolennik uczenia się przez całe życie… Jeden wart drugiego!”

– Erudycja to niestety jeszcze nie mądrość – zauważyła uszczypliwie. – Ale czymś się trzeba pocieszyć, skoro nie można mieć wszystkiego, prawda?

Majk roześmiał się serdecznie. Tymczasem Pablo i Karol wrócili właśnie do stolika. Obaj mieli spokojne, nieprzeniknione miny.

– Cóż, muszę już lecieć – powiedział Pablo do siedzącego przy stoliku towarzystwa. – Miło było was poznać. Może zresztą jeszcze się kiedyś spotkamy, ja u Majka bywam dosyć często.

Podał rękę Majkowi, a potem Karolowi, jeszcze raz mierząc go uważnym spojrzeniem, po czym nachylił się nad Lodzią.

– Zamienisz ze mną kilka słów, Lea?

– Dobrze, bandziorku – kiwnęła głową, wstając z krzesła nieco zaniepokojona.

Odeszli na stronę i stanęli naprzeciwko siebie. Pablo wpatrywał się w nią z niemożliwym do opisania wyrazem twarzy, łączącym w sobie zachwyt, zafascynowanie, odrobinę zdziwienia, a także coś na kształt lekkiego niepokoju. Jego oczy lśniły w półmroku hipnotyzującym blaskiem… Na kilka cudownych sekund w zakochanym po brzegi sercu Lodzi zniknęły wszelkie smutki, wątpliwości, żale… Znów był tak blisko, stał przed nią… cały on w tym swoim eleganckim, perfekcyjnym garniturze… taki jedyny, idealny… ukochany!

– Okrutne stworzenie – pokręcił powoli głową. – Niegrzeczna dziewczynko. Więc spotykasz się z nim za moimi plecami?

Lodzia, choć rozpływała się z cichego szczęścia pod jego spojrzeniem, zebrała się w sobie i popatrzyła na niego z przekorną, nieco wyniosłą miną.

– Nie zapominaj, kto tu ma jaki status, szachraju. To raczej z tobą spotkałam się kilka razy za jego plecami. Ale zastępstwo ma to do siebie, że jest tylko stanem przejściowym.

Pablo patrzył na nią z lekkim, na wpół zaczepnym uśmiechem.

– Obiecałem ci przecież co innego, kochanie.

– Ale ja tobie niczego nie obiecywałam – zauważyła, siląc się na opanowany ton. – Ciągle uzurpujesz sobie jakieś prawa, a mnie nawet nie pytasz o zdanie.

– Mam cię zapytać, gwiazdeczko? – podchwycił natychmiast, zniżając głos.

Jego znajomy, aksamitny ton sprawił, że zadrżała od stóp do głów. Pokręciła szybko głową przecząco, odwracając oczy.

– Nie, lepiej nie – szepnęła z niepokojem.

Pablo przyglądał się przez dłuższą chwilę w milczeniu jej zmienionej, rozedrganej emocjami twarzy, spuszczonym oczom i leciutko rozchylonym ustom, przez które zdawała się łapać odrobinę przyśpieszony oddech. Jego oczy rozbłysły jeszcze mocniej, napełniły się namiętnym ogniem… jednak twarz przybrała łagodny, niemal tkliwy wyraz.

– Nie, Lea, jeszcze teraz nie zapytam – powiedział cicho. – Za dobrze wiem, co bym usłyszał w odpowiedzi. Ale nadejdzie taki dzień, kochanie… dzień, w którym zdejmiesz ze mnie wreszcie te twoje klątwy i limity… A na razie moja gwiazdeczka przyjdzie w sobotę do Majka, prawda? – dodał innym, wesołym tonem.

Lodzia uśmiechnęła się przekornie, wciąż nie podnosząc na niego wzroku.

– Mówiłam ci, że jeszcze nie wiem, Pablo. Ale raczej się nie zdecyduję. Nie mogę tak ciągle łamać regulaminu.

– Zaprosiłem przed chwilą Karola – oznajmił spokojnie. – Będzie ci towarzyszył.

Spojrzała na niego natychmiast, zaskoczona.

– Naprawdę? – wyszeptała z niedowierzaniem.

– Naprawdę, kociaku – uśmiechnął się na widok jej zdumionej miny. – Wiem, że to mój główny rywal i powinienem rzucić się na niego z pięściami bez ostrzeżenia, jak ten twój szkolny wielbiciel na mnie… Ale przyjąłem inną strategię. Bardzo mi zależy na twojej obecności w sobotę i wolę, żebyś przyszła z nim, niż nie przyszła wcale.

Znów spuściła oczy, nie wiedząc, co odpowiedzieć. To zdumiewające ustępstwo z jego strony musiało mieć jakieś drugie dno, choć na razie nie była w stanie go odkryć… A może nie było drugiego dna? Może po prostu było tak, jak mówił?

– Przyjdziesz z nim, prawda, Lea? – zapytał Pablo, pochylając się ku niej mocniej.

Odurzona jego bliskością Lodzia wbiła wzrok w zapięty guzik jego ciemnej, nienagannie skrojonej marynarki. Ogarnęło ją nagłe, płomienne pragnienie znalezienia się jak najbliżej niego, zarzucenia mu rąk na szyję, wtulenia się w jego ramiona, oparcia głowy na jego piersi, jak wtedy, na studniówce… Ale to było niemożliwe. Był tak blisko, stał tuż przed nią, a nie wolno jej było nawet o tym pomyśleć! Lecz oto nadarzała się okazja, by zobaczyć go znowu, pobyć blisko niego trochę dłużej… Wystarczy, że przyjdzie w sobotę do Anabelli z parawanem w postaci Karola, który przecież o nic jej nie będzie wypytywał… Wielka Triada będzie zachwycona ich kolejnym wspólnym wyjściem…

Pokiwała głową w zawahaniu.

– Jeśli on rzeczywiście zgodzi się iść ze mną, to przyjdę.

– Obiecujesz? – zapytał poważnie Pablo.

Pokiwała znowu głową.

– Obiecuję.

– Spójrz na mnie, skarbie.

Podniosła posłusznie wzrok, napotykając jego spojrzenie, łagodne i pełne światła.

– Pamiętasz, co mi obiecałaś przed walcem na studniówce? – zapytał szeptem, patrząc jej prosto w oczy. – Zobaczysz jeszcze, Lea… ja z tych kilku minut zrobię nieskończoność.

Po czym stanowczym gestem sięgnął po jej dłoń i podniósł ją do ust.

– Muszę lecieć na górę, kochanie – powiedział neutralnym tonem. – Zostawiłem w gabinecie klientkę, dałem jej dokumenty do czytania, już pewnie dawno skończyła… Czas wracać do roboty. A ty bądź grzeczną dziewczynką i nie pij mi tu żadnej whisky! – zaśmiał się, grożąc jej żartobliwie palcem. – Nawet nie próbuj odkręcać butelki, już same opary są niebezpieczne dla takich małych kociaków. Do soboty, gwiazdeczko.

– Trzymaj się, bandziorku – uśmiechnęła się Lodzia.

Jeszcze przez moment patrzył na nią oczami, z których bił nieziemski blask. Potem ukłonił jej się lekko, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia, lawirując zwinnie między przepełnionymi stolikami. Śledziła zachłannym wzrokiem każdy ruch jego zgrabnej, elegancko ubranej sylwetki o harmonijnej linii ramion, jakby chciała na zawsze wyryć sobie w pamięci każdy jej szczegół… W drzwiach odwrócił się jeszcze i twarz rozjaśniła mu się, gdy znów napotkał jej oczy. Uśmiechnął się do niej, skinął jej ręką i wyszedł. Przez chwilę miała wrażenie, jakby na planecie Ziemia nagle zgasło słońce.

***

Wróciła do stolika witana zaintrygowanymi spojrzeniami czwórki kolegów Karola. Stojący ciągle w tym samym miejscu Majk uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.

– To co, Lodziu, będziesz piła tę whisky, czy mam ją zabrać z powrotem?

– Zabieraj! – roześmiała się. – Ja tego świństwa i tak bym do ust nie wzięła!

Majk pokręcił głową ze śmiechem, postawił obok nienaruszonej whisky pusty talerz po obiedzie Lodzi, podniósł tacę i ukłonił się przed nią zamaszyście.

– Zgodnie z rozkazem, gwiazdeczko – powiedział, mrugając do niej wesoło. – Gdybyś życzyła sobie czegoś jeszcze, cała moja ekipa jest nieustannie i bezwarunkowo do twoich usług. No, trzymajcie się – dodał, podtrzymując tacę ramieniem, żeby podać rękę Kubie, a potem pozostałym. – Muszę biec na tę moją inspekcję, bo mi tam zaraz anarchia wybuchnie na zapleczu… Do następnego, Lodziu! Będziesz w sobotę?

Kiwnęła głową z uśmiechem.

– Świetnie! – zawołał. – No to czołem wszystkim!

I poszusował szybkim krokiem w stronę baru, unosząc ze sobą tacę.

Lodzia jak gdyby nigdy nic usiadła na swoim krześle, nalała sobie wody i podniosła szklankę do ust. Wszyscy przypatrywali jej się, jakby widzieli ją po raz pierwszy w życiu, jedynie na twarzy Karola figlował lekki uśmiech. Upłynęło kilkanaście sekund idealnego milczenia… Lodzia upiła dwa łyki wody, odstawiła szklankę na stolik i powiodła wzrokiem po swoich towarzyszach.

– I co się tak na mnie gapicie? – zapytała spokojnie. – Coś jest nie tak?

– Skąd znowu – uśmiechnął się Kuba. – Wszystko gra. Po prostu zaskoczyły nas dzisiaj twoje rozległe znajomości… i twoja niekwestionowana pozycja w środowisku.

Dziewczyny i Janek roześmiali się.

– Chyba będziecie mieć z Karolem do pogadania, co? – zauważył niewinnie Janek.

– Racja – przyznała Lodzia, spoglądając porozumiewawczo na Karola. – Bez tego się nie obędzie. Może zresztą od razu przesiądziemy się do innego stolika i pogadamy sobie na spokojnie? Co o tym myślisz?

Karol kiwnął akceptująco głową i oboje przenieśli się do zwolnionego właśnie stolika bliżej ściany. Kiedy tylko zajęli miejsca, chłopak z uśmiechem pochylił się w jej stronę.

– Widzę, Lodziu, że prowadzisz na boku bogate życie towarzyskie – zauważył żartobliwie. – W domu chyba nic o tym nie wiedzą, co?

– No coś ty! – roześmiała się. – Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby się dowiedziały? Murowana awantura na całą galaktykę!

– Nawet nie próbuję sobie tego wyobrażać – pokręcił głową, przyglądając jej się z zafascynowaniem. – Ale powiem ci, że cicha woda z ciebie… Nigdy bym się nie spodziewał, że potrafisz tak dawać czadu! Nie mówiąc już o tym, że nie miałem pojęcia, na co się narażam jako twój oficjalny towarzysz! – zaśmiał się lekko.

– Nic ci nie groziło – zapewniła go spokojnie.

– Raczej nie – przyznał. – Ale naprawdę był jeden moment, na samym początku, kiedy poczułem się niepewnie… Facet spojrzał na mnie takim wzrokiem, że bazyliszek to przy nim cienki Bolek. Jeszcze nigdy nie byłem tak blisko ryzyka, że zarobię w zęby. I to za niewinność…

– Co chciał od ciebie? – zapytała Lodzia, patrząc na niego uważnie.

– Nic takiego. Wymieniliśmy parę grzeczności, powiedział, że dziś nie ma czasu na dłuższą rozmowę i zaprosił mnie z tobą na sobotę na jakąś imprezę… tu, do Anabelli. Nic nie mówiłem przy wszystkich, zresztą nie wiem, czy w ogóle pójdę, najlepiej ty zadecyduj. W każdym razie pogadaliśmy na spokojnie i bez fajerwerków. To jakiś bardzo kulturalny facet.

Lodzia uśmiechnęła się z rodzajem dumy.

– Tylko chyba sporo od ciebie starszy, co? – mrugnął do niej.

– Jest w wieku Majka – wyjaśniła neutralnym tonem. – Miesiąc starszy. Mają po trzydzieści dwa.

– No, tyle bym mu dał mniej więcej. On też jest z branży gastronomiczno-rozrywkowej?

– Nie, z prawniczej. Jest adwokatem, mają tu na górze kancelarię.

– Aha – pokiwał powoli głową Karol. – Rozumiem. Rzeczywiście wygląda na kogoś takiego… Ale wiesz, co, Lodziu? – popatrzył na nią z zastanowieniem. – Nie pytałem cię nigdy o nic, bo nie wtrącam się w twoje sprawy, tak jak ty nie wtrącasz się w moje. Jednak chyba pewne rzeczy musisz mi powiedzieć… Tylko tyle, żebym wiedział, jak z nim gadać. Skoro ten Pablo… ciekawe imię swoją drogą… chce ze mną dłużej porozmawiać, to na pewno będzie wypytywał o ciebie. Masz dla mnie jakieś wskazówki, jak powinienem się zachować?

– Sama nie wiem – westchnęła. – Nie mam pojęcia, co on kombinuje. To bardzo mocny przeciwnik.

Karol spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i zaciekawienia.

– Przeciwnik? – powtórzył z niedowierzaniem. – Czyli to jest jakaś walka? Nie gniewaj się, Lodziu, ale byłem przekonany, że grasz z nim w jednej drużynie…

Lodzia uśmiechnęła się smutno.

– Bo wiesz, mnie nawet dzisiaj tak bardzo nie zdziwiło, że go znowu zobaczyłem – ciągnął ostrożnie Karol. – Chyba tylko my we dwoje widzieliśmy to aresztowanie, oprócz tamtych, co z nim wtedy byli oczywiście. A ten gliniarz… ja dopiero teraz skojarzyłem, że to był gliniarz… więc ten gliniarz najpierw gadał z tobą, to przecież ty mu go pokazałaś. Ty jesteś tą osobą, o której mówił Majk. Nie wiem, o co chodziło z tą szafą, co tam było wcześniej… Ale ja od razu miałem wrażenie, że to nie jest powierzchowny kontakt, widziałem, jak na siebie patrzyliście… Nie gniewaj się, że to mówię, Lodziu, po prostu chcę zrozumieć, o co chodzi. On był dzisiaj ewidentnie o mnie zazdrosny, chociaż zachowywał się bez zarzutu. A przed tobą to mało nie upadł na kolana!

Lodzia pokręciła głową z westchnieniem.

– Swoją drogą, jak pomyślę, że kazałaś policji aresztować takiego adwokata… – roześmiał się Karol. – Ciekaw jestem, jak ty to zrobiłaś, przecież tam cała ekipa przyjechała specjalnie po to, żeby go zwinąć! No, ale nie będę dopytywał, kiedyś mi może sama opowiesz… Ja już od jakiegoś czasu wiem, że na ciebie nie ma mocnych, ale tamto to musiały być wyjątkowe jaja. Już rozumiem, dlaczego Majk tak cię lubi… zresztą ten numer z whisky też był dzisiaj pierwszorzędny, ja sam dałem się nabrać.

– To Majk mnie sprowokował – uśmiechnęła się Lodzia. – Ciągle mi dokuczał, więc skoro chciał się powygłupiać, to bardzo proszę.

– Niezła z ciebie urwiska! – pokręcił głową Karol. – Niechby twoja mama dowiedziała się, co ty wyprawiasz po szkole! No, ale tak czy inaczej… – dodał, poważniejąc. – Wszyscy widzieli, jak ten adwokat cię traktuje, Majk wcale nie przesadził z tą królową. Patrzył na ciebie jak na jakieś bóstwo… Powiem szczerze, że nie bardzo rozumiem, gdzie tam jest jakaś gra.

Lodzia uśmiechnęła się lekko, bawiąc się końcówką warkocza.

– Może jesteś zbyt… uczciwy, żeby to rozumieć? – powiedziała cicho.

Karol przyglądał jej się przez chwilę z uwagą, jakby zaskoczony, po czym wyprostował się nieco na krześle i pokiwał głową.

– Okej, chyba wiem, o co chodzi – powiedział powoli. – Rozumiem, Lodziu. W porządku, będę już mniej więcej wiedział, jak z nim gadać.

– Tylko nie bądź dla niego niemiły – poprosiła, czując nagły, bolesny ścisk w sercu.

– No skąd! – uśmiechnął się. – Przeciwnie, będę bardzo miły i uprzejmy. Tylko już rozumiem, czego mam nie wychlapać. Ale powiedz… naprawdę nie masz dla mnie żadnych konkretniejszych wskazówek? Mam wobec ciebie dług wdzięczności, poza tym trzymamy wielką sztamę. Jeśli potrzebujesz przykrywki…

– Nie, Karol, ja nie chcę cię wciągać w żadne takie intrygi – zaprotestowała stanowczo Lodzia. – Poradzę sobie sama, nie martw się. Po prostu postaraj się być neutralny i nie mów mu o mnie za wiele… Jeśli będę chciała, żeby coś wiedział, sama mu to powiem.

– Jasne – kiwnął głową Karol. – Możesz na mnie liczyć. A co z tą sobotą?

– Jeśli się zgodzisz, to ja bym chciała, żebyśmy poszli – odparła Lodzia po krótkiej chwili zawahania. – I tak już tyle o mnie wiesz, że to chyba nie ma znaczenia… Wystarczy, że niczemu nie będziesz się dziwił i o nic mnie wypytywał. A korzyść będzie wymierna, nasze mamy będą miały z tego pożywkę na kolejne tygodnie. W końcu aż miło popatrzeć, jak kwitnie nasze romantyczne uczucie!

Roześmiali się oboje.

– W porządku, umowa stoi – zgodził się Karol. – Obiecuję, że niczemu nie będę się dziwił, zresztą mogę ci się nawet przydać w razie czego… Do zaręczyn możemy się przecież jeszcze trochę pozgrywać.

– A właśnie! – podchwyciła Lodzia. – Mamy już datę, wiesz? Ostatnia sobota kwietnia, dwudziesty ósmy. Już to podobno ustaliły z twoją mamą.

– Wariatki! – szepnął ze zgrozą Karol. – No, ale dobrze, lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć… I tak będą z tego jaja jak balony – machnął ręką. – A powiedz mi, bo już przez to wszystko zgłupiałem… co robimy z tym dzisiejszym kinem? Nadal chcesz iść z nimi na dziewiętnastą do „Skorpiona”?

– A czemu nie? – wzruszyła ramionami. – Przecież już to ustaliliśmy z twoimi kolegami. Oni nam się ciągle przyglądają, zerknij sobie dyskretnie… Pewnie dziwią się, że coś mało spektakularna ta twoja scena zazdrości. To jeszcze im dołóżmy i idźmy razem do kina, jak przystało na zgodną, zakochaną parę!

– Okej – roześmiał się Karol. – Wiesz co, Lodziu? Ja cię naprawdę bardzo lubię!

Uśmiechnęła się do niego promiennie.

***

– To co, brygada, zwijamy się? – zapytał Janek, odsuwając pusty kufel na środek stołu. – Już trzy po osiemnastej, zaraz i tak nas wygonią.

– Tak, poprosimy o rachunek i lecimy – odparł Kuba, dając z daleka znak kelnerce.

Kiwnęła głową i wyszła na zaplecze.

– Karol, na serio idziecie z nami do „Bajki”? – upewniła się Asia, spoglądając spod oka na Lodzię.

– Oczywiście – uśmiechnął się Karol. – Lodzia nabrała wielkiej ochoty na to kino, a ja muszę przecież spełniać zachcianki królowej.

Lodzia roześmiała się i pogroziła mu palcem.

– Nie bądź złośliwy, bo załatwię cię jak Majka – ostrzegła go wesoło. – Wszyscy uparli się dziś, żeby mi dokuczać, ale ja się tak łatwo nie dam!

– No i patrzcie, taka mała, a jaka ostra! – zaśmiał się Kuba. – Musimy częściej umawiać się z nimi na spotkania, nie, dziewczyny? Można przy tej okazji poznać bardzo ciekawych ludzi…

Podeszła kelnerka.

– Nie będzie rachunku – oznajmiła. – Szef kazał was tylko pozdrowić i przekazać, że zamówienie jest na koszt firmy. Ma u tej pani dług za pracę w kuchni – wskazała na Lodzię.

– Za pracę w kuchni? – zdumiało się towarzystwo, znów patrząc na Lodzię w osłupieniu.

– W porządku – uśmiechnęła się swobodnie. – Proszę przypomnieć szefowi, że jest mi jeszcze winien litrową butelkę Danielsa. Upomnę się o nią przy odpowiedniej okazji.

Kelnerka kiwnęła głową z uśmiechem i odeszła.

– To jak, idziemy? – zapytała Lodzia jak gdyby nigdy nic.

– No, Lodziu – pokiwał głową Janek, patrząc na nią z uznaniem. – My naprawdę musimy częściej się z tobą umawiać…

***

Niespodziewane spotkanie w Anabelli jeszcze mocniej wypełniło Pablem zbolałą duszę Lodzi… Po pamiętnej scenie w samochodzie nie mogła i nie chciała zwolnić go ze szlabanu na telefony i spotkania w cztery oczy, trzymała się kurczowo tej decyzji powodowana rodzajem instynktu samozachowawczego, który chronił ją przed całkowitym wejściem w ogień i spaleniem się w nim na popiół. Jednak podobnie jak krótka chwila jego obecności, kiedy przyniósł jej konwalie na Dzień Kobiet, tak i tych kilkanaście minut, które spędził w poniedziałek na dole u Majka, były dla niej źródłem niebiańskiego szczęścia, cudownym prezentem od losu. Nie myślała już o radykalnym zerwaniu z nim kontaktu, zbyt dobrze wiedziała, że to się i tak nie uda… Właściwie nie miała żadnego pomysłu na to, co powinna robić dalej. Jedno było pewne – z każdym dniem kochała go coraz mocniej.

W chwilach, kiedy go widziała, kiedy był blisko, kiedy patrzyła mu oczy i słuchała jego głosu, nie liczyło się zupełnie to, jakie miał wobec niej zamiary i co będzie dalej. Liczyła się tylko teraźniejszość, która zmiatała wszystko jak pustynny wiatr… W myśl zasady carpe diem Lodzia odkładała na te krótkie chwile wszelkie złe wizje, zatracając się w słodyczy, jaką przepełniał ją jego widok, rozkoszując się świadomością, że choć przez drobny okruch czasu może przy nim być i sycić się jego bliskością. Kiedy jednak znikał jej z oczu, wracała tęsknota i poczucie pustki, nieubłagany magnes ciągnący ją ku niemu znów zaczynał dręczyć, a rozterki duszy odzywały się ze zdwojoną mocą.

Przyjacielska intryga, którą przeprowadził Majk i której sama była celem, choć zabawna sama w sobie, napełniła jej myśli dodatkowym smutkiem. Był to kolejny dowód na to, że Pablo i jego zaufani kumple chętnie pomagali sobie także na tym froncie – zapewne działali tak nieraz, wspólnie osaczając wybraną ofiarę. Był to również kolejny dowód na to, jak bardzo Pablo zaangażował się w tę sprawę, jak mocno mu zależało, żeby ją zdobyć. Kto wie, czy nie okazała się jednym z oporniejszych materiałów w całej historii jego doświadczeń? Może to dlatego, niesiony męską ambicją i instynktem łowcy, tak zintensyfikował wysiłki? Jak on na nią patrzył! Wszyscy już to widzieli. Te jego hipnotyzujące oczy…

I te jego słowa! Od początku starała się od nich dystansować, nie brać ich sobie do serca. Pamiętała, że to tylko słowa, słowa, słowa… cięta broń wytrawnych donżuanów, słodka trucizna, którą wlewali w uszy swoich ofiar, aby potem wycofać się cynicznie ze wszystkiego, co im nagadali. Tak jak ów porucznik w pięknym mundurze prawiący słodkie słówka nieszczęsnej Michalinie… A jednak każde ze słów Pabla pozostawiało w sercu Lodzi jakiś ślad, drążyło je jak kropla kamień. Za bardzo go kochała, żeby pozostać obojętną na czułości, które jej prawił, i na te miękkie modulacje jego głosu, które obezwładniały jej zmysły.

Rozterki jej szaleńczo zakochanego serca, rozdartego między płomiennym pragnieniem bliskości ukochanego mężczyzny a wszechogarniającym ją poczuciem beznadziei, wyczerpywały powoli siły Lodzi. Przemęczona szkołą, nauką do matury, nieprzespanymi nocami wypełnionymi tęsknotą, obciążona dodatkowym stresem wynikającym z sytuacji w domu i całego absurdu planowanych zaręczyn z Karolem, od kilku tygodni jedząca jak koliber dziewczyna coraz bardziej bladła, mocno schudła i powoli traciła odporność, a choć starała się na co dzień zachować uśmiech i pogodną twarz, czuła narastające osłabienie, które sprawiało, że każdego dnia coraz ciężej było jej wstawać z łóżka do szkoły.

***

– No nie, ja się tej matmy nigdy nie nauczę! – oznajmiła Julka, rzucając zeszyt na biurko Lodzi. – Kiedy już mi się wydaje, że rozumiem, za chwilę okazuje się, że coś robię nie tak. Albo jakiś głupi błąd się wkradnie. Na maturze to cud będzie, jak ja przez to przejdę…

– Przejdziesz, Jula, nie martw się – zapewniła ją uspokajająco Lodzia.

Sięgnęła po szklankę z wodą i upiła łapczywie kilka łyków, gdyż dziś ciągle było jej dziwnie sucho w gardle. Siedziały obie w jej pokoju i usiłowały powtarzać matematykę, rozwiązując zadania na czas. Był piątkowy wieczór, nad zadaniami spędziły całe popołudnie, a o osiemnastej po Julkę miał zajrzeć Szymon, więc właściwie czekały już tylko na jego smsa.

– No nic, dajmy już spokój tej matmie – westchnęła Julka. – Nie mam do tego głowy.

– Gdzie idziecie z Szymkiem? – zagadnęła Lodzia.

– Na miasto coś zjeść, a potem do kina. Coś fajnego podobno grają, chociaż ja się boję, że jeśli wszystkim film się podoba, to mnie się nie spodoba na pewno. Zawsze tak jest.

– Ej, no przecież nie idziesz do kina na film! – zaśmiała się przekornie Lodzia.– Gdybyś szła sama albo ze mną, to co innego, ale to jest w końcu randka, więc czy to ważne, na co idziecie?

– Lodźka, nie czaruj – uśmiechnęła się Julka. – Ty lepiej pilnuj siebie, co? Ja się cały czas zastanawiam, jakie jaja jutro będą z Karolem, przecież Majk na nim suchej nitki nie zostawi… A Pablo też głupi nie jest, po coś go przecież tam zaprosił.

– Uknują coś na pewno – przyznała spokojnie Lodzia. – Ale ja się tym nie przejmuję, oni nie mają pojęcia, jaki mam układ z Karolem. Damy sobie radę, nie bój się.

– O to akurat najmniej się boję – zapewniła ją Julka. – Ty jesteś lepszym komandosem niż niejeden facet! O, czekaj… jest sms od Szymka! Lecę, Lodźka!

Lodzia odprowadziła przyjaciółkę pod furtkę, przywitała się z Szymonem, ustalili jeszcze kilka szczegółów co do jutrzejszego wyjścia (Szymon z Julką mieli jechać wcześniej do centrum, żeby pochodzić razem po sklepach, zaś Lodzia miała dojechać z Karolem bezpośrednio do Anabelli), po czym wróciła do domu, czując, że zaczyna ją boleć głowa.

– Lodziu, może byś coś zjadła? – zapytała życzliwie Ciotka Lucy, zatrzymując ją przy schodach. – Chodź na kolację, drogie dziecko, akurat Mareczek przyszedł, siądziesz sobie z nim w kuchni i zjecie razem.

Lodzia pomyślała, że może rzeczywiście głowa pobolewa ją z głodu, uśmiechnęła się więc i przyjęła propozycję. Zasiadła w kuchni naprzeciwko Tatusia, jak zwykle wymieniając z nim serdeczny, porozumiewawczy uśmiech.

– Siadaj, Lodzieńko – powiedziała Ciotka, stawiając przed nią talerz i kubek. – Bierz sobie chlebek, tu jest masło, co ci nalać do picia?

– Ciociu, ja się chyba tylko wody napiję – odparła niepewnie Lodzia. – Jakoś tak mi sucho w gardle…

– Za dużo gadałyście z Julką – zauważył Tatuś. – Trajkoczecie bez przerwy jak dwie sroczki, każdemu by od tego w gardle zaschło.

– Ta twoja Julcia spotyka się z jakimś kawalerem – zauważyła Ciotka, siadając na krześle obok Lodzi. – Widziałam przez okno… przypadkiem oczywiście… że przyszedł po nią jakiś chłopiec. To z waszej szkoły?

– Aha – uśmiechnęła się Lodzia, popijając wodę. – Z sąsiedniej klasy, ma na imię Szymek.

– Z wyglądu bardzo miły się wydaje – orzekła Ciotka Lucy. – Prawie jak nasz Karolek…

Do kuchni dziarsko wkroczyła Mamusia.

– Mareczku, po kolacji zajrzyj jeszcze do ogródka, jedno drzewko się nadłamało, coś z tym trzeba zrobić – powiedziała do Tatusia, który pokiwał posłusznie głową na znak, że wykona polecenie. – Wiatr dzisiaj taki od rana, że wyjść z domu się nie da. Widzicie, taka to wiosna… Lodziu, ty strasznie blada ostatnio jesteś, zjadłaś coś, dziecko?

– Znowu nic nie je – westchnęła Ciotka. – Ale co się dziwisz, Zosiu, zakochani żyją samym powietrzem, tak to już jest w tym stanie… I tyle nowych wrażeń jeszcze ją czeka!

– O, to prawda – przyznała Mamusia, siadając przy stole i sięgając po pieczywo. – Sprawy się krystalizują, musimy jeszcze tylko porozmawiać konkretniej o warunkach. Ja już zapowiedziałam Emilii, że młodzi po ślubie zamieszkają u nas, trzeba tylko dograć do końca sprawy finansowe.

Lodzia spojrzała na nią z politowaniem, ale nic nie powiedziała, nalała sobie tylko wody do szklanki i znów pociągnęła łyka, starając się ugasić dręczący ogień w gardle.

– O czym wy tu radzicie? – do kuchni zajrzała Babcia.

– A, nic takiego – odparła swobodnie Mamusia. – Tak sobie rozmawiamy z Lucy o tych warunkach, wiesz, żeby młodzi zamieszkali po ślubie u nas… Ja już Emilii postawiłam sprawę jasno, nie jest za bardzo zadowolona, ale w tym względzie nie ustąpimy.

– Słusznie, Zosiu – pokiwała głową Babcia, siadając obok Ciotki. – Pewnie, że nie ustąpimy, gdzie dziecina będzie miała lepiej niż tutaj? Przecież my Karolka przyjmiemy jak swojego. Co on tam zresztą będzie miał do gadania!

„Aha, jasne” – pomyślała z przekąsem Lodzia. – „Przyjmiecie go jak swojego pod warunkiem, że nie będzie wam fikał. Świetny układ, zwłaszcza dla niego…”

– Ja bym się z Lodzią nie rozstała za nic w świecie – zaznaczyła Mamusia. – A przynajmniej jeszcze nie teraz. Za jakiś czas owszem, jak się usamodzielnią, to może sobie pójdą na swoje, ale teraz trzeba ich jeszcze mieć na oku. To przecież takie młode dzieciaki, sami sobie nie poradzą…

– A po co w ogóle mają iść na swoje? – zdziwiła się Babcia. – Będzie w domu kolejne pokolenie, miejsce przecież mamy. Jak urodzą się dzieci, młodzi mogą zająć całą górę, a my się we czwórkę bez problemu pomieścimy na dole.

Lodzia z poirytowaniem wywróciła oczami, co nie umknęło uwadze Tatusia. Spojrzała na niego i pokręciła głową z rezygnacją.

– No, o dzieciach to chyba jeszcze za wcześnie rozmawiać – zauważył odważnie.

– Mareczku, nie wtrącaj się – upomniała go łagodnie Mamusia. – To nie są twoje sprawy.

– A na co tu czekać, Mareczku? – zapytała retorycznie Babcia. – Lodzia może późno się urodziła, to prawda… ale to przecież przez te problemy po operacji Zosi. Skoro nie można było wcześniej, to nie można było, lekarz zabronił i nie było dyskusji. Ale jeśli tu nie ma przeszkód, to z czym mieliby zwlekać? Poza tym to Lodzi wybije z głowy te pomysły z niepotrzebnymi studiami.

Lodzia podniosła głowę znad szklanki.

– I tak będę studiować – oznajmiła stanowczo. – Nie przeszkodzicie mi.

– My może nie – uśmiechnęła się przymilnie Ciotka Lucy. – Ale wiesz, Lodzieńko, jak to potem jest. Rodzina, obowiązki…

– Najważniejsze jest porządne prowadzenie domu – dodała kategorycznym tonem Babcia. – Już tyle razy ci to tłumaczyłyśmy, dziecko. Wprawdzie będziesz mieszkać z nami, więc będzie ci łatwiej, no, ale mąż, dzieci… gdzie tu czas na jakieś studia? I po co to w ogóle? Gdybyś jeszcze wybrała jakiś praktyczny kierunek, na przykład medycynę… Ale polonistyka?

Lodzia wydęła lekko wargi i znów upiła łyk wody, spoglądając zmęczonym wzrokiem na Tatusia. Dał jej znak, żeby się nie przejmowała.

– To na którą umówiłaś się jutro z Karolkiem, Lodziu? – zmieniła temat Mamusia.

– Na osiemnastą trzydzieści – odparła grzecznie.

– I podjedzie po ciebie, prawda?

– Tak, pojedziemy autem.

– Ależ oni ostatnio świata za sobą nie widzą! – zauważyła rozrzewniona Ciotka Lucy. – Spotykają się teraz co chwila, wcześniej cały miesiąc się nie widzieli, a w tym tygodniu to już trzeci raz! Widać, że wszystko na najlepszej drodze…

– Lodziu, ale dlaczego ty nic nie jesz, drogie dziecko? – zaniepokoiła się nagle Mamusia, mierząc krytycznym wzrokiem córkę, która wzięła chleb do ręki, ale odłożyła go po chwili z powrotem i znów dolała sobie tylko wody.

– Nie wiem, mamo, jakoś nie mogę – odparła, przełykając z uwagą ślinę. – Trochę mnie gardło boli. Ja się chyba dzisiaj wcześniej położę…

– A pewne, Lodziu, pewnie – przytaknęła Babcia, patrząc na nią z niepokojem. – Sen zawsze dobrze robi. Ale co z tym gardłem? Może soku malinowego bym ci zagrzała?

– Nie, babciu, na razie zostaw – odparła, czując nasilający się ból głowy. – Może na razie prześpię się trochę i jeszcze potem zejdę na dół, to wtedy coś pomyślimy.

Wielka Triada uznała, że to dobry pomysł, w związku z czym Lodzia bez przeszkód udała się na górę, zgasiła sobie światło i położyła się do łóżka.

„Prześpię się z godzinkę, może mi przejdzie” – myślała, czując jednak, że ból gardła narasta, a policzki zaczynają jej płonąć. – „Chyba mnie ten wiatr dzisiaj przewiał… Do jutra muszę się jakoś wyciągnąć.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *