Lodzia Makówkówna – Rozdział XXI

Lodzia Makówkówna – Rozdział XXI

Efektowne przeprosiny Majka oraz pozytywne informacje o stanie zdrowia Pabla podniosły nieco na duchu wycieńczoną emocjami ostatniej doby Lodzię. Dotarłszy do swojego pokoju, wstawiła do wody przemycone w plecaku goździki i ukryła je za zasłoną w kącie parapetu okna, w tym samym miejscu, gdzie niegdyś chowała bukiet niezapominajek, który dostała od Pabla krótko po studniówce.

„Majk miał dzisiaj arcygłupią minę” – myślała z rozbawieniem, układając na łóżku ubrania, które miała zamiar spakować na wycieczkę w góry. – „Takiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam… Mam nadzieję, że przynajmniej przypilnuje, żeby Pablo zjadł coś porządnego. Wywrócił sobie wczoraj żołądek do góry nogami, a jutro już gonią go do pracy, będzie odrabiał zaległości z dzisiaj i do tego szkolił jakiegoś aplikanta. Nie tylko ja mam ciężko, jemu też wszystko się piętrzy w jednym czasie…”

– Looodziuuu! – rozległ się z dołu donośny ryk Ciotki Lucy.

Dziewczyna westchnęła i odłożywszy na łóżko stertę kolorowych koszulek z krótkim rękawem, które przygotowała do spakowania, zeszła posłusznie na dół.

– Lodziu, przecież ty znowu nic nie zjadłaś po szkole! – stwierdziła z wyrzutem Ciotka. – Chodź szybko na obiad, dostaniesz trochę klusek z gulaszem, babcia właśnie ci odgrzała…

Lodzia bez protestu poszła za nią do kuchni i usiadła posłusznie przy stole. Jej smutna, blada twarz już rano wzbudziła niepokój Wielkiej Triady, dlatego Mamusia i Babcia przyglądały jej się teraz ze szczególną uwagą. Babcia postawiła przed nią talerz z pięknie pachnącym obiadem, zaś Ciotka Lucy skwapliwie nalała jej do szklanki kompotu śliwkowego.

– Jedz, Lodziu – powiedziała troskliwie Mamusia. – Jedziesz w góry, musisz mieć dużo siły, podróż pociągiem jest męcząca… Szkoda, że nie jedziecie autokarem, byłoby wam wygodniej.

Lodzia natychmiast przypomniała sobie Pabla mówiącego dokładnie o tym samym.

– Wiesz, Lucy? Mareczek chory, ma straszny katar – oznajmiła Babcia, zwracając się do Ciotki. – Niewiele zjadł i poszedł się położyć, jak tylko przyszedł z pracy. Mówiłam mu, że powinien wziąć zwolnienie na parę dni, żeby mu się, nie daj Boże, nie pogorszyło… I Lodzię trzeba od niego izolować, żeby czegoś przypadkiem nie złapała przed wycieczką.

– Lodziu, a ty dobrze się czujesz? – zapytała Mamusia, przyglądając się z niepokojem bladej twarzy córki.

– Tak, mamo, wszystko w porządku – zapewniła ją Lodzia, zabierając się za jedzenie. – Tylko wczoraj nie mogłam zasnąć i nie wyspałam się… Ale dzisiaj położę się wcześniej i nadrobię.

Ciotka Lucy zerknęła na nią podstępnie.

– Widziałam, że wróciłaś wczoraj taksówką – rzuciła od niechcenia. – Wyjrzałam przypadkiem przez okno i akurat zobaczyłam… Karol pewnie pił alkohol i musiał zostawić samochód na mieście, a wzięliście taksówkę? Tak, Lodzieńko?

– Nie, ciociu – odparła spokojnie. – Odwiozły mnie dwie koleżanki.

– A Karol? – zdziwiła się Mamusia.

– Nie wiem – wzruszyła ramionami Lodzia, uznawszy, że nie ma już powodu, by nadal kryć Karola. – Czy ja jestem jego całodobowym stróżem?

Wielka Triada zamarła w bezruchu, wpatrując się w nią z zaskoczeniem i niepokojem. Lodzia jadła spokojnie, jednak jej zmieniona od rana twarz wskazywała na przeżyte bardzo mocne wrażenia… Coś musiało się stać na wczorajszym spotkaniu, skoro wróciła bez Karola, a obojętność, z jaką o nim mówiła, była zapewne tylko odruchem obronnym, instynktowną strategią radzenia sobie ze zbyt wielkim cierpieniem… Wszystkie trzy kobiety popatrzyły na nią ze współczuciem i westchnęły.

– Pakujesz się już, Lodzieńko? – zmieniła szybko niewygodny temat Ciotka Lucy.

– Tak, ciociu – odparła grzecznie, jedząc ze smakiem swój gulasz. – Dzisiaj zapakuję prawie wszystko, a jutro po szkole dokończę. Mają nas zresztą wcześniej zwolnić z lekcji, żebyśmy mogli się spokojnie przygotować do wycieczki.

– I tylko wasza klasa jedzie? – upewniła się Mamusia.

– Tak, mamo. Cała klasa oprócz dwóch osób, które nie chciały. I trzy nauczycielki.

– Oj, to dobrze, dziecino, pojedziesz sobie w góry, odpoczniesz trochę! – podchwyciła wylewnie Babcia. – Taki ciężki czas teraz przeżywasz! Nie dość że matura, szpital przed świętami, a teraz jeszcze te kłopoty… Takie kochane dziecko i tyle problemów na głowie! Ale powiem wam, że świat schodzi na psy, coraz mniej już można znaleźć porządnych ludzi – dodała filozoficznie. – Zwłaszcza mężczyzn! Ja chyba już nie uwierzę, że coś dobrego wyrośnie z tego młodego pokolenia… Nawet miejsca nie ustąpią w autobusie!

– A tak, to prawda – przyznała Ciotka Lucy. – Klocia mówiła mi, że ostatnio jeździ już tylko taksówkami. Kiedyś w autobusie przez całą drogę stała, nogi ją bolały, a młodzież się porozsiadała, nosy w telefony i udaje, że nie widzi. I to nie tylko chłopaki, dziewczyny też!

– No, ale taksówkami to się chyba nie opłaca tak na co dzień, Lucy – zauważyła z lekkim niesmakiem Mamusia. – Tyle pieniędzy na to idzie… Do szpitala do Lodzi w jedną stronę płaciłam dwadzieścia złotych, a to przecież nie tak daleko.

– E, teraz Klocia ma pieniądze – uśmiechnęła się Ciotka Lucy. – Już dostała pierwszą część spadku, stać ją na taksówki. A zresztą na co ma wydawać, Zosiu, jak nie na to, żeby trochę wygodniej sobie pożyć na stare lata?

– No, racja, racja – przytaknęła Babcia. – Taksówką to przynajmniej spokój i komfort, nie to co tymi zapchanymi autobusami. Czasem warto zapłacić za własną wygodę.

– Tylko że taksówkarze nie zawsze mają wydać – zauważyła Mamusia. – Rzadko u którego da się zapłacić kartą, trzeba mieć odliczone pieniądze. A weź je teraz rozmień! Nie zapomnę, jak w szpitalu nie mogłam rozmienić marnych pięćdziesięciu złotych. Przez godzinę wszystkich pytałam, nikt nie miał, dopiero w ostatniej chwili tamten miły człowiek, co wyszedł z windy, rozmienił mi wreszcie, i to ze stratą dla siebie, pamiętasz, Lodziu?

– Pamiętam – uśmiechnęła się Lodzia, podnosząc głowę znad talerza, a jej oczy rozjaśniły się nagle i zabłysły promiennym blaskiem.

Mamusia spojrzała na nią podejrzliwie, ale ów przelotny promień światła zgasł szybko na twarzy dziewczyny, która znów pochyliła głowę nad talerzem i spokojnie jadła dalej.

– No właśnie – ciągnęła Mamusia, poprawiając przekrzywiony nieco obrus. – Dzięki temu miałam od razu drobne na taksówkę. Ty też, Lodziu, powinnaś mieć pojutrze odliczone pieniądze, żebyś rano nie miała kłopotów, jak będziesz jechać na dworzec. Bo widzisz, dziecko… Mareczek chciał cię odwieźć, ale chyba jednak z tobą nie pojedzie. Taki ma straszny katar i źle się dzisiaj czuje…

– Mamo, poradzę sobie sama – zapewniła ją stanowczo Lodzia. – Nie ma mowy, żeby bez powodu szargać tatę w chorobie, powinien naprawdę wziąć zwolnienie i odpocząć parę dni. Ja przecież potem też, tam na miejscu, będę nosić te bagaże sama, więc od razu tak je spakuję, żeby wszystko bez problemu unieść. A drobne na taksówkę przygotuję sobie z góry, masz rację.

– Jaka mądra i zorganizowana dziewczynka z tej naszej Lodzi – zauważyła z dumą Ciotka. – To już dorosłe dziecko, byłby czas, żeby sobie życie ułożyła, a tu ciągle tylko problemy…

– Cicho, Lucy, daj spokój! – przerwała jej Mamusia. – Co ma być, to będzie. Ja zresztą już powoli rozglądam się po koleżankach, jeszcze dwie mają synów w jej wieku… tylko że tym razem to by trzeba było naprawdę dobrze sprawdzić… No nic, nieważne, porozmawiamy o tym później.

Lodzia uśmiechnęła się do siebie, odsuwając pusty talerz i sięgając po serwetkę.

„Chyba szykują się kolejne podwieczorki zapoznawcze” – pomyślała z rozbawieniem. – „Karol już spisany na straty, tylko nie wiedzą, jak mi to powiedzieć. Od świąt ani słówka, ani jednego małego zająknięcia na temat zaręczyn! Ciekawe, kiedy pani Emilia odkryje do końca jego straszliwą zbrodnię? Szkoda mi biednej Agaty, ale tu niech Karol pokaże męską ikrę…”

– A ty, Lodziu, po powrocie chcesz iść gdzieś z Julcią i z tym jej chłopcem poświętować twoje urodziny, tak? – zagadnęła Ciotka Lucy dla odwrócenia uwagi.

– Tak, ciociu – odparła Lodzia, zerkając na nią z niepokojem. – Mam nadzieję, że to nie problem? Skoro w domu organizujemy moje urodziny dwudziestego ósmego, to osiemnastego umówiłam się z przyjaciółmi na mieście. Już obiecałam, więc wolałabym się tego trzymać…

– Ależ oczywiście, Lodzieńko – zgodziła się skwapliwie Mamusia. – Im więcej teraz będziesz mieć rozrywek, tym lepiej, nie będziesz przynajmniej siedzieć w domu i zamartwiać się… to znaczy, chciałam powiedzieć, nie będziesz się uczyć za dużo, męczyć niepotrzebnie. A z tym dwudziestym ósmym to… wszystko się jeszcze okaże.

– Zresztą Karol też idzie na moje urodziny osiemnastego – oznajmiła beztrosko Lodzia, puszczając mimo uszu ostatnią uwagę. – Już jesteśmy umówieni.

Wielka Triada popatrzyła na nią z konsternacją. Na chwilę zapadła idealna cisza.

– Ja nic z tego nie rozumiem, Zosiu… – szepnęła konspiracyjnie Ciotka Lucy, ale umilkła uciszona kategorycznym ruchem ręki Babci.

– Dobrze, Lodziu, porozmawiamy o tym, jak wrócisz z gór – ucięła dyplomatycznie Mamusia. – Do tego czasu jeszcze dużo może się zmienić. O, i widzisz, jak ładnie wszystko zjadłaś? To mi się podoba. A ty, Lucy, daj spokój, zaraz dziecko wróci na górę się pakować, a my usiądziemy sobie we trzy i wszystko dokładnie omówimy.

***

„To chyba wszystko” – skonstatowała Lodzia, sprawdziwszy po raz trzeci spakowany plecak i zawartość torebki z dokumentami, pieniędzmi i telefonem. – „Jestem gotowa, teraz czas kąpać się, myć włosy i spać, bo jutro muszę wstać przed piątą!”

Podekscytowanie związane z wyjazdem w góry wprawiało ją w dobry humor. Bardzo rzadko jeździła w dalsze podróże, dlatego ta wycieczka była dla niej wielkim wydarzeniem i zajęła jej myśli na tyle, że lżej było jej znosić rozterki zakochanego serca. Nie umiałaby jednak ani na chwilę zapomnieć o Pablu, który przepełniał jej duszę po brzegi, nawet gdy nie myślała o nim świadomie i zajmowała się zupełnie czymś innym.

„Wrócił już dzisiaj do pracy i miał zasuwać aż do wieczora” – myślała, myjąc włosy nad wanną. – „Ciekawe, jak się czuje, pewnie jeszcze tak sobie. Wymęczy się znowu, nie dośpi… jeść pewnie też nie będzie mógł normalnie po takich ekscesach. Przydałoby mu się trochę organizacji! I dyscypliny. W pracy to on jest, owszem, wielki profesjonalista, kolejki się do niego ustawiają… Ale co z tego, skoro niszczy sobie zdrowie?”

Westchnęła, przypominając sobie przedwczorajszy wieczór.

„Fakt, że tym razem to ja mu niechcący dowaliłam” – przyznała ze smutkiem. – „A Majk dołożył swoje i tak się skończyło… Ale mimo wszystko nie powinien tak pić bez opamiętania, to było bardzo nieodpowiedzialne. W jego zawodzie nie wolno pozwalać sobie na takie wybryki, gdyby to się rozniosło gdzieś dalej, mógłby mieć poważne kłopoty… Całe szczęście, że ma zaufanych kumpli, którzy szybko zareagowali i opanowali sytuację!”

Po umyciu i rozczesaniu włosów Lodzia nastawiła sobie budzik na czwartą trzydzieści i z przyjemnością wsunęła się pod kołdrę.

„Chyba nie zasnę tak wcześnie” – pomyślała, spoglądając na zegarek. – „Nawet nie ma dwudziestej pierwszej… Może by poczytać jeszcze trochę przed spaniem? Poczytać coś do poduszki!” – uśmiechnęła się do siebie. – „No i jak tu zaraz nie pomyśleć o tym szarlatanie? Wystarczy, że…”

Myśl przerwał jej dzwonek leżącego na nocnej szafce telefonu. Zerknęła na wyświetlacz i serce podskoczyło w niej z radości – dzwonił Pablo. Sięgnęła po aparat i odebrała z uśmiechem.

– Bandziorku?

– Dobry wieczór, kochanie – w jego ciepłym głosie brzmiało lekkie napięcie. – Nie przeszkadzam ci o tej porze, tuż przed wycieczką?

– Nie, Pablo – zapewniła go wesoło. – Jeszcze nie śpię, a jestem już całkowicie spakowana i gotowa na jutro, więc nie mogłeś wybrać lepszej chwili na telefon!

– Moja ty szczebiotko – powiedział cicho. – Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale muszę koniecznie z tobą porozmawiać przed wyjazdem. Nie chciałbym zawracać ci głowy w górach, jedziesz odpocząć i pewnie nie będziesz tam miała czasu ani warunków, żeby rozmawiać przez telefon z jakimś zdegenerowanym rzezimieszkiem.

– Warunki do rozmów telefonicznych będą rzeczywiście nie najlepsze – przyznała Lodzia. – Kwaterują nas w pokojach czteroosobowych, poza tym słyszałam, że w tym pensjonacie fatalnie jest z zasięgiem. Ale powiedz mi lepiej… jak ty się czujesz, bandziorku?

– Ogólnie już dobrze – odparł poważnym głosem. – Tylko psychicznie nadal leżę na łopatkach… Dzwonię, żeby cię przeprosić, Lea. Od dwóch dni nie potrafię spojrzeć w lustro.

– I bardzo dobrze, lepiej nie gap się w nie za dużo, bo jeszcze wpadniesz w jakiś narcyzm! – zażartowała.

– Narcyzm! – prychnął Pablo. – Raczej nihilizm… Chętnie sam sobie dałbym po tej zapitej mordzie. Poproszę chyba znajomego bandziora, żeby coś z tym zrobił.

– Bandzior jest w to tak samo zamieszany jak ty – zauważyła Lodzia. – Podobnie jak cała reszta tej waszej rozwydrzonej kompanii. Wszyscy mają coś na sumieniu, nawet dżinn.

– Wszyscy meldują się karnie i czekają na surowy wyrok – odparł nieco pogodniejszym tonem. – Żaden z podsądnych nie ma nic na swoją obronę. Będziesz ich po kolei dusić, siekać i polewać jodyną?

– Dla każdego wymyślę osobną torturę – zapewniła go. – Nikomu się nie upiecze. A jeśli chodzi o ciebie, mój drogi, przyjmij do wiadomości, że właśnie straciłeś prawo do podpisywania moich papierów na alkohol. Teraz to ja będę podpisywać twoje.

– Dobrze, gwiazdeczko – zgodził się potulnie. – Nie dotknę kielicha, dopóki nie wydasz mi na to certyfikowanej zgody z czerwoną pieczątką.

– Nie mam czerwonej pieczątki! – roześmiała się Lodzia.

– Zamówimy ją dla ciebie. Nawet cały zestaw, na różne okazje.

– Lepiej, żeby takich okazji było jak najmniej, Pablo – zastrzegła, poważniejąc. – Sam mówiłeś, że nigdy nie pijesz whisky… i co? W dodatku opędzlowałeś bez pytania moją prywatną butelkę. Będziesz musiał oddać mi za to coś ze swojego osobistego majątku – dodała żartobliwie. – A ponieważ kara musi boleć, zarekwiruję ci za to twoją jedyną szklankę do piwa!

– To żadna kara, kochanie – odparł łagodnie. – Nie zmieszczę do niej za wiele kwiatów, więc wypełnię ją jakimiś brylantami, zanim ci ją oddam.

– I strzelisz wielką gafę, bo ja nie lubię brylantów! – zaśmiała się przekornie Lodzia. – Są tak samo banalne i oklepane jak róże. Widzisz? Znowu poleciałeś schematem! Już dawno ci mówiłam, że działasz standardowo!

– Złapałaś mnie, skarbie, punkt dla ciebie – przyznał Pablo dużo weselszym tonem. – Zapomniałem, że moja gwiazdeczka nie lubi klasyki… Ale co byś powiedziała na turkusy albo szafiry? Są w kolorze twoich oczu.

– Lepiej nic już nie wymyślaj, szachraju, bo ja i tak nie dam się przekupić – zapewniła go stanowczo. – A teraz przyznaj mi się, co dzisiaj jadłeś na obiad?

– Ech, co za pytanie! – parsknął śmiechem. – Zamiast zapytać mnie, jakie jest moje ostatnie życzenie przed śmiercią na szafocie, ty mnie pytasz, co jadłem na obiad?

– Tak. I odpowiadaj natychmiast.

– Czy można prosić o następne pytanie?

– Naprawdę oberwiesz kiedyś za to ode mnie, bandziorku – ostrzegła go Lodzia. – Wiem przecież doskonale, że nic sensownego nie zjadłeś, strzeliłeś sobie co najwyżej ze dwa batoniki z automatu na dół energetyczny. I za to chyba się na ciebie pogniewam.

– Za takie coś? – zapytał cicho, poważnie. – A za gorsze rzeczy?

– O gorszych pogadamy innym razem – odparła spokojnie. – Nie odkręcaj kota ogonem. Prosiłam cię już tyle razy, żebyś się lepiej odżywiał… Chyba będę musiała wprowadzić to radykalnie jako obowiązkowy punkt regulaminu!

– Ale to przecież ty miałaś organizować mi sesje tuczenia – przypomniał jej Pablo. – Planowałaś zrobić ze mnie miękkiego tłuściocha…

– A tymczasem sam widzisz, że ciągle daleko ci do ideału – zauważyła Lodzia. – I co gorsza, wcale nie starasz się do niego dążyć!

– Gdybyś wreszcie się za mnie zabrała, wszystko byłoby inaczej – westchnął. – Próbuję nie tracić nadziei, że tak w końcu będzie… Choć jest to nadzieja trudna i wątła, zwłaszcza po tym, co ostatnio nawyprawiałem.

Na chwilę zapadła cisza. Przed oczami Lodzi stanął niedzielny wieczór, zatroskane twarze przyjaciół i poważna mina Majka… W uszach zabrzmiały jej przerażające słowa Julki… Serce znów ścisnęło jej się na myśl o tym, jak to się mogło skończyć.

– To, co wykonałeś z tą whisky, było bardzo niemądre i niepotrzebne, Pablo – powiedziała poważnym tonem. – Wiesz o tym, prawda?

– Wiem, Lea – przyznał ze skruchą. – Wiem i wstyd mi strasznie za ten cyrk, który odstawiłem. Sam co prawda nic z tego nie pamiętam, film urwał mi się dość szybko, ale z opowiadań Majka i Justyny wiem, że zachowywałem się skandalicznie. Bałem się, czy w ogóle zechcesz jeszcze ze mną rozmawiać po tym wyskoku… Zachowałem się jak smarkacz, naraziłem cię na przykrości, zepsułem ci cały wieczór…

– Przede wszystkim zepsułeś sobie zdrowie, bandziorku – sprostowała ze smutkiem. – A to jest dla mnie o wiele gorsze niż stracony wieczór. Bardzo się o ciebie martwiłam – dodała ciszej.

– Wybacz mi, skarbie – odparł równie cicho Pablo. – Ta sytuacja kompletnie mnie przerosła, nie umiałem myśleć racjonalnie, poniosły mnie emocje… Wiem, że niesłusznie, głupi byłem. I przysięgam ci, że to się już nigdy nie powtórzy. Nie dotknę kropli whisky do grobowej deski, chyba że ty rozkażesz mi ją pić za karę.

– Takiej kary po mnie się nie spodziewaj – odparła stanowczo Lodzia. – Jeśli już, to każę ci wtranżalać codziennie sernik z brzoskwiniami, placek ze śliwkami, makowiec z rodzynkami… i tak dalej. Aż ci uszami wyjdzie.

– Dobrze, kochanie – zgodził się pokornie. – Będę wtranżalał, co tylko zechcesz, żeby osiągnąć idealną linię puszystego misia. Tylko powiedz, że się na mnie nie gniewasz. Powiedz tym swoim kochanym głosikiem: nie gniewam się na ciebie, Pablo.

– Nie gniewam się na ciebie, Pablo – powtórzyła cichutko.

– I od razu świat wygląda inaczej – odetchnął z ulgą. – Dziękuję ci, gwiazdeczko. A co do tej drugiej rzeczy… tej gorszej…

– Nic mi nie tłumacz – przerwała mu szybko. – Ja nie proszę cię o żadne wyjaśnienia.

– Wiem, Lea – westchnął. – Nie prosisz mnie o nie, a ja właśnie wolałbym, żebyś prosiła… ba, żebyś ich żądała. Albo żebyś wreszcie raz a dobrze dała mi za to wszystko po pysku.

– Czy ty masz jakieś skłonności masochistyczne, bandziorku? – zażartowała Lodzia. – Ciągle tylko domagasz się bicia, duszenia i wszelkich innych tortur. A ja nie mam przecież takich uprawnień… To dla mnie zresztą za duże ryzyko, Wojtek pewnie by mnie za to przymknął, a wiesz dobrze, jak nie znoszę przebywania w zamknięciu.

– Wojtek nie zajmuje się przypadkami przemocy domowej – zauważył Pablo. – Ciebie zresztą każdy sąd uniewinni, jak tylko zobaczy tego twojego uroczego buziaka. A ja dopiszę w swoim testamencie odpowiednią klauzulę, żeby nie było co do tego żadnych wątpliwości.

– To brzmi pocieszająco – przyznała z przekąsem. – Ale nie jest zbyt rozsądne z twojej strony. Myślałam, że jako prawnik potrafisz skonstruować własny testament tak, żeby za życia nie działał na twoją niekorzyść…

– Prawo do bezkarnego lania mnie po pysku przyznam tylko i wyłącznie tobie – zapewnił ją z powagą. – Klauzula będzie imienna. Zaznaczę tam wyraźnie, że jestem i od samego początku byłem w pełni świadomy konsekwencji, jakie mogą wynikać z zadawania się z moją małą, niebezpieczną gwiazdeczką.

– Dobrze wiem, że to podstęp, oprychu – uśmiechnęła się. – Masz zamiar odpowiednio się bronić, jak przyjdzie co do czego… Chcesz mnie tylko sprowokować!

– Chciałbym – przyznał z westchnieniem Pablo. – Ale ciebie niestety bardzo trudno sprowokować… Tyle razy próbowałem i jeszcze nigdy mi się to nie udało…

– Nie frustruj się, bandziorku, nikomu jeszcze się nie udało – zapewniła go lekkim tonem.

– Więc pewnie ten, któremu to się uda, będzie tym tajemniczym wygranym, o którym mówiłaś na studniówce? – zniżył głos. – Powiedziałaś wtedy, że wygrywa tylko jeden…

– I podtrzymuję to – uśmiechnęła się lekko. – Co prawda namawiałeś mnie wtedy na przetestowanie większej partii towaru, ale nie przekonał mnie ten twój rozrzutny styl. Ja mimo wszystko wolę wybrać raz a dobrze.

– Wiem, kochanie – podjął szybko. – To z mojej strony była bardzo głupia rada, wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak głupia… Teraz już tak nie myślę, wstyd mi za to, co wygadywałem. Ten zwycięzca turnieju, którego wybierzesz, będzie wielkim farciarzem… najszczęśliwszym facetem w galaktyce.

Lodzia uśmiechnęła się zaczepnie.

– Tego nie mogę mu zagwarantować z góry – zastrzegła. – Ale ze swojej strony zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby był szczęśliwy. Tylko on jeden dostanie ode mnie pełny pakiet z kompletem czerwonych pieczątek… Dlatego sam widzisz, że muszę bardzo uważać na to, z kim się zadaję – dodała niewinnie. – Nie mogę dawać się prowokować byle komu. Mama i babcia nigdy by mi nie wybaczyły, gdybym po tylu latach starannego wychowania jednak wybrała źle. Ja sama zresztą też bym sobie tego nie wybaczyła…

W jej oczach rozbłysły żartobliwe iskierki. Cisza, jaka zapadła po drugiej stronie linii, świadczyła o tym, że znajdujący się tam doświadczony i błyskotliwy adwokat na kilka długich chwil zapomniał języka w gębie.

– A więc czekasz na swój ideał mężczyzny? – zapytał w końcu cichym, jakby przygaszonym głosem. – Taki, który będzie spełniał najbardziej wyśrubowane warunki?

– Oczywiście – odparła z uśmiechem. – Każdy przecież ma w głowie taki ideał, którego podświadomie szuka i na który czeka. Ja również taki mam, od wielu lat. Nazywam go… tak może trochę infantylnie… moim Rycerzem.

– Powiesz mi, jaki jest twój Rycerz?

– Mogę ci powiedzieć, jaki był do niedawna.

– Więc jaki był?

– Taki bardzo standardowy – odpowiedziała w zamyśleniu. – Taki, o jakim zwykle marzą dziewczyny w moim wieku. Męski, szlachetny… rycerski, jak sama nazwa wskazuje… inteligentny i zabójczo przystojny oczywiście. Wierny na dobre i na złe. Elokwentny, bo ja bardzo lubię elokwentnych rozmówców… Uczciwy i prawdomówny. Koniecznie z silnym charakterem i poczuciem humoru. A do tego młody – dodała, uśmiechając się złośliwie. – Na tyle młody, żeby od początku mógł być tylko i wyłącznie mój… żeby nie zdążył jeszcze wpaść do tak zwanego obiegu.

– To jest nokaut, Lea – szepnął Pablo.

– I tak to wyglądało jeszcze do niedawna – ciągnęła beztrosko Lodzia, ignorując z premedytacją jego uwagę. – W sumie nic oryginalnego, można powiedzieć, że klasyka dziewczęcych oczekiwań.

– A teraz?

– Teraz… no cóż – westchnęła. – Nauczona doświadczeniem mojego długiego, dziewiętnastoletniego życia doszłam do smutnego wniosku, że taki ideał jest nieosiągalny, i uznałam, że aby go urealnić, trzeba go nieco okroić i zmodyfikować. W granicach rozsądku oczywiście.

– Z których punktów byłabyś skłonna zejść? – zapytał tym samym, jakby przygaszonym tonem.

– Zastanawiam się jeszcze – odparła w zadumie. – Mój zdegradowany i zredukowany ideał jest ciągle w trakcie konfiguracji. Co prawda im bardziej go konfiguruję i przycinam, tym mniej przypomina ideał… ale chyba właśnie na tym polega nauka prawdziwego życia. Prawda, bandziorku? – dodała z podstępnym uśmiechem. – Masz dużo więcej życiowego doświadczenia ode mnie, więc wiesz na pewno, o czym mówię. Podejrzewam, że sam niejednokrotnie rekonfigurowałeś swój ideał kobiety, żeby jakoś dostosować go do szarej i zmiennej rzeczywistości.

– Nie, Lea – rzucił szybko innym, dźwięczniejszym tonem. – Mój ideał kobiety zawsze był niezmienny. Tyle tylko, że bardzo długo czekałem, aż się ucieleśni.

– Ale bynajmniej nie czekałeś z założonymi rękami – zauważyła niewinnie. – Sprawdzałeś sobie przecież w międzyczasie różne opcje… testowałeś towar z różnych półek… ćwiczyłeś zmiany ustawień…

– Bij, gwiazdeczko – westchnął Pablo. – Wal śmiało dalej, tłucz aż do krwi.

– No, już dam ci spokój, bandziorku – uśmiechnęła się Lodzia. – Przecież wiesz doskonale, że i tak cię lubię. Jesteś strasznym zakapiorem, szubrawcem i moczymordą, ale lubię cię i doceniam. Jest kilka punktów, w których nikt nie może się z tobą równać… chociażby w tańcu.

– W niedzielę przez to wszystko nie zatańczyliśmy ani razu – podchwycił. – Tego też nie mogę przeboleć. Powinniśmy umówić się na odrobienie strat.

– Lepiej na nic się nie umawiajmy, Pablo – pokręciła głową Lodzia. – Mam wrażenie, że kiedy coś planujemy, wychodzi nam to znacznie gorzej, niż kiedy improwizujemy.

– Chyba masz rację, kochanie – zgodził się. – Od dawna wiem, że lubisz improwizować, zwłaszcza od czasu, kiedy w ostatniej chwili zaprosiłaś mnie na studniówkę.

– Tak – przyznała w zamyśleniu. – To nie było rozsądne z mojej strony, ale żałowałabym, gdybym tego nie zrobiła… Jednak powiem ci, że chyba najbardziej podobał mi się nasz szpitalny taniec w skarpetkach przy zaczarowanej muzyce z radia. Bardzo tego wtedy potrzebowałam, a ty akurat tam byłeś i wymyśliłeś dla mnie taką improwizowaną rozrywkę. To było nieocenione, mój dżinnie… I tylko ty tak potrafisz.

– Dżinn jest zawsze do twoich usług – zapewnił ją, a ton jego głosu wskazywał, że bardzo ucieszył go ten komplement. – Zresztą nie zapominaj, że obiecałaś mi rock’n’rolla w kancelarii.

– Zwariowałeś chyba! – roześmiała się. – Naprawdę chcesz wylecieć z roboty?

– Mówiłem ci już, że jestem nieusuwalny. A wyobrażasz sobie, jaką zrobilibyśmy furorę? Musimy kiedyś koniecznie coś takiego zaimprowizować.

– Byle nie w kancelarii – zastrzegła Lodzia. – Ty może się nie wstydzisz, ale ja tak. Tam jest mimo wszystko sporo poważnych ludzi.

– To sami nudziarze! – zaśmiał się Pablo. – Warto by ich było kiedyś trochę rozruszać… No, ale nie będę ci już przeszkadzał, kochanie. Jutro musisz przecież wcześnie wstać. Został mi jeszcze tylko jeden, ostatni punkt…

– Co takiego, bandziorku?

– Chcę cię przeprosić za moje nieznośne uzurpatorstwo – powiedział poważnie. – Wiem, co powiedziałaś Justynie. Utarłaś mi tym nieźle nosa, ale miałaś rację. Nie powinienem rościć sobie publicznych praw do tytułów, na które nie zasłużyłem, i pozwalać na to, żeby z tego powodu chlapało na ciebie moje błoto. Nie przewidziałem tej konsekwencji i bardzo mi za to wstyd. Wracam więc pokornie na swoje miejsce i chciałbym zacząć wszystko od początku… jeśli tylko mi na to pozwolisz. Tabula rasa, nowa szansa od zera… Zgodzisz się na to, kochanie?

Lodzia uśmiechnęła się i pokręciła głową przecząco.

– W żadnym wypadku. Chciałbyś, łobuzie! Wolałbyś zacząć od zera, żeby zmienić strategię i lepiej się zakamuflować? Nic z tego. Ja już za dobrze cię znam, nie nabiorę się na żadne twoje nowe sztuczki! Wszystko zostaje tak, jak jest, Pablo – dodała ciszej. – Ja nie chcę niczego zmieniać.

– Dobrze, gwiazdeczko – odparł głosem, w którym eksplodowała radość. – Dziękuję ci. Będę więc nadal uzurpatorem walczącym o upragniony awans i nabycie pełnych praw do stanowiska, na którym dotąd miałem zaszczyt pełnić tylko niektóre obowiązki.

Lodzia nie przestawała się uśmiechać.

– A teraz idziemy spać – zarządziła, pozostawiając jego uwagę bez komentarza. – Nie tylko ja, ale ty też. Wprowadzam nowy regulamin, według którego masz się porządnie wyspać i jutro zjeść normalny, zdrowy obiad. Nie będę mogła tego sprawdzić, bo wyjeżdżam, ale dasz mi na to słowo harcerza. Starego, przerośniętego harcerza w garniturze. Mało to wiarygodne, ale tym razem wyjątkowo przymknę oko.

– Słowo przerośniętego harcerza, Lea – oznajmił uroczyście Pablo. – Idę natychmiast spać, a jutro pójdę na dwudaniowy obiad do Majka. Wystawi mi na to oficjalne, pisemne zaświadczenie, które okażę ci po twoim powrocie.

– Te jego zaświadczenia są tak samo wiarygodne jak twoje słowo harcerza – zauważyła z politowaniem Lodzia. – Ale nie mam innego wyjścia, muszę ci zaufać. Trzymaj się, Pablo, i dbaj o siebie, proszę cię o to. Zobaczymy się osiemnastego.

– Nie wiem, jak wytrzymam tak długo – westchnął. – Ale mogło być przecież znacznie gorzej… Śpij dobrze, moja gwiazdeczko.

***

Taksówka sunęła pustawymi jeszcze o tej porze ulicami miasta. Była dopiero piąta trzydzieści, poranek był chłodny i mglisty. Wtulona wygodnie w miękką kanapę tylnego siedzenia Lodzia patrzyła w zamyśleniu na przesuwające się za oknem zamglone obrazy.

„Przemyślę to wszystko w górach” – snuło jej się po głowie. – „Jula ma rację, to bardzo trudna decyzja… Muszę pamiętać o tym, co obiecałam tacie, nie wolno mi narobić głupstw. Ale czyż nie większym głupstwem byłoby wycofać się przez ostrożność i awansem odtrącić szczęście? Te wszystkie wątpliwości, konwenanse… ile ja się już przez to nacierpiałam!”

Westchnęła na wspomnienie długich tygodni walki z niemożliwym do pokonania uczuciem, nieprzespanych, czasem przepłakanych nocy, dni naznaczonych tęsknotą za Pablem i tych krótkich chwil szczęścia, kiedy był blisko niej, kiedy mogła choćby przelotnie spoglądać w jego oczy i słuchać jego głosu… Lecz przecież nawet wtedy bez przerwy musiała ze sobą walczyć i mieć się na baczności, bronić się przed tym, czego w głębi duszy tak szaleńczo pragnęła! Teraz czuła jednak, że mur nieufności, który kruszał stopniowo w jej sercu od czasu szpitala, w ostatnich dniach chwiał się coraz bardziej i że wystarczyłby jeden silniejszy impuls, aby runął w przepaść, odsłaniając przed nią prostą drogę w ukochane ramiona.

„Dlaczego nie miałabym mu zaufać?” – dumała. – „Kocham go tak mocno… Wiem, że ma to i owo na sumieniu, ale jakoś nie potrafię się na niego gniewać. O co zresztą? O to, że jakaś Becia nawiązała do jego dawnych zabaw? To było przecież kiedyś, teraz jest inaczej… O to, że przez jego uzurpatorski blef musiałam łyknąć kilka upokorzeń? Przeprosił mnie za to, zresztą nic takiego się nie stało… Czego ja jeszcze od niego chcę? Pogodziłam się już przecież z jego przeszłością donżuana. Dokuczałam mu wczoraj z tym ideałem Rycerza, bo sam się o to prosił, ale przecież tak naprawdę mój ideał to on… on i tylko on! Z tymi jego grzeszkami, wyskokami, batonikami z automatu i bujaniem się na krześle… z tymi zmarszczkami w kącikach oczu i wzrokiem głodnej pantery… On, on jeden! Przecież ja tylko z nim mogę być szczęśliwa!”

Taksówka podjechała pod dworzec kolejowy, przy którym panował znacznie większy ruch niż na ulicach. Podróżni wysiadali z samochodów i taksówek, taszczyli bagaże, z daleka Lodzia rozpoznała nawet sylwetkę Rafała wchodzącego do dworcowego budynku z wielkim plecakiem na plecach. Klasa czwarta A powoli się zbierała, prawdopodobnie większość była już na dworcu, do pociągu został bowiem tylko kwadrans.

Zapłaciła za kurs i poczekała, aż taksówkarz wyjmie jej plecak z bagażnika, po czym wzięła go z jego rąk i podziękowawszy grzecznie, zamachnęła się nim, aby zarzucić go sobie na plecy. Jednak plecak przestał nagle ciążyć – ktoś przechwycił go w locie i przytrzymał.

– Pozwoli pani, że pomogę, pani Leokadio.

Odwróciła się zdumiona, ogarnięta nagłą radością na dźwięk ukochanego głosu.

– Pablo!

Stał przed nią uśmiechnięty, z rozpromienionymi oczami, rozbawiony jej zaskoczeniem. Miał na sobie swój długi, rozpięty dziś płaszcz wiosenny, a pod spodem grafitowy garnitur, jasną koszulę i krawat, co oznaczało, że zamierzał później jechać bezpośrednio do pracy. Wyglądał zdrowo i normalnie, nie było po nim widać ani śladu przebytej trzy dni wcześniej przygody z whisky. Schylił się ku zaskoczonej dziewczynie, wolną ręką ujął jej dłoń i podniósł ją do ust, patrząc jej w oczy z uśmiechem.

– Wariacie! – szepnęła zachwycona Lodzia. – Skąd wiedziałeś, o której mam pociąg?

– Nie doceniasz mnie, gwiazdeczko – pokręcił głową Pablo, zarzucając sobie lekkim ruchem jej plecak na jedno ramię. – To zadanie wcale nie było skomplikowane, zdarza mi się czasami rozwiązać pomyślnie o wiele trudniejsze. No, ale biegniemy na dworzec, bo pewnie masz tam zbiórkę i wasza pani będzie zaraz sprawdzać w dzienniku listę obecności. Nie możemy dopuścić do tego, żeby za spóźnienie poleciała ci w dół ocena z zachowania!

– Nie nabijaj się, drabie! – roześmiała się Lodzia, ruszając posłusznie w stronę wejścia. – Znowu nakombinowałeś. Nie zamawiałam na dzisiaj tragarza, w dodatku w garniturze! Jedziesz prosto do pracy?

– Tak, pojadę i posiedzę trochę w papierach, korzystając z martwego pasma przed otwarciem kancelarii – wyjaśnił swobodnie. – Może uda mi się nadgonić parę zaległości i dzięki temu będę miał więcej czasu na ten mój regulaminowy obiad z certyfikatem.

– I wstałeś tak wcześnie tylko po to, żeby przenieść mi plecak z taksówki na dworzec? – zapytała z lekkim wyrzutem. – Przecież miałeś się wyspać!

– Kazałaś mi wczoraj iść spać tak wcześnie, że rano wstałem bez problemu – odpowiedział, zerkając na nią z uśmiechem. – A nie mogłem nie zobaczyć cię przed wyjazdem, Lea. Naprawdę się mnie nie spodziewałaś?

– Nie – odparła zgodnie z prawdą. – Nie przyszło mi to do głowy. Jest tak wcześnie rano…

Weszli już na halę budynku dworca. Maszerowali obok siebie, on niósł na lewym ramieniu jej plecak, ona szła po jego prawej stronie.

– Pora nie ma znaczenia, skarbie. Liczy się tylko to, żeby ją znać. Jeśli wiem, gdzie i kiedy mogę spotkać mojego kociaka, nie ma takiej siły, która powstrzymałaby mnie od znalezienia się w tym właśnie miejscu i czasie. Ostrzegałem cię przecież, że będę cię uporczywie nękał – mrugnął do niej znacząco. – Jak widzisz, nie rzucam słów na wiatr.

Lodzia rzuciła mu figlarne spojrzenie i niesiona spontanicznym odruchem wsunęła rękę pod jego ramię, na chwilę wspierając na nim głowę. Eksplozja światła rozjaśniła jego oczy.

– Nie boję się twojego nękania, bandziorku – zapewniła go z uśmiechem. – Jeśli ma polegać na tym, że nosisz mi ciężki plecak, to bardzo proszę… O, zobacz, tam jest moja klasa! Stoją już przy wejściu na perony.

Ruszyli powoli w ich stronę. Lodzia szła odurzona szczęściem płynącym jak zawsze z samej obecności Pabla… Koleżanki i koledzy zauważyli ich od razu i przyglądali im się z daleka, wymieniając rozbawione komentarze. Również kilka starszych pań, które czekały na pociąg na krzesełkach ustawionych pod ścianą, z życzliwym uśmiechem obserwowały drobną, młodziutką dziewczynę o długim warkoczu idącą pod ramię z wyższym od niej o głowę eleganckim, ciemnookim mężczyzną, który niósł jej plecak i z twarzą jaśniejącą jak słońce wiódł wokół wzrokiem zwycięzcy.

W tym przemarszu przez dworcową halę bijące radośnie serce Lodzi przepełniło się przyjemnym uczuciem, którego odbicie błysnęło również w jej oczach. Była to duma. Rozpierająca piersi duma z ukochanego mężczyzny, który przyjechał tu z samego rana specjalnie dla niej i oto publicznie prowadził ją pod ramię.

„Mój Rycerz” – myślała z zachwytem, zerkając na niego ukradkiem. – „Taki szarmancki, taki przystojny… taki elegancki w tym swoim garniturze, w tym płaszczu jak z żurnala… A jaki zadowolony, że idę z nim pod rękę! Ależ jest w tym zabawny, puszy się jak paw! Jest moim bandziorem, a ja jego Leą… Tak chyba jednak miało być… Fatum, przeznaczenie. I jak ja chciałam z tym walczyć?”

– Patrz, Szymek, Lodźka już jest! – zawołała z daleka Julka, która stała nieco na uboczu w ramionach odprowadzającego ją Szymona. – I to z Pablem!

Oboje podeszli do przybyłych, panowie podali sobie ręce, podczas gdy Julka z promienną miną witała się z przyjaciółką, która dopiero teraz wysunęła rękę spod ramienia swojego towarzysza.

– Pociąg ma siedem minut opóźnienia – powiedział Szymon do Pabla, który ustawiał na podłodze zdjęty właśnie z ramienia plecak Lodzi. – Wjedzie na peron tuż przed szóstą, dziewczyny będą się musiały szybko zapakować, bo ma tu stać tylko cztery minuty.

– Zapakujemy je – zapewnił go spokojnie Pablo. – Cztery minuty to wystarczająco długo, skoro jest opóźniony, wszyscy będą już przecież czekali na miejscu. A w razie gdyby był problem z czasem, przekupimy konduktora, żeby poczekał minutę dłużej.

– I widzicie, jak ten stary lawirant kombinuje od samego rana? – zaśmiała się Lodzia. – Jeszcze dobrze nie otworzył oczu, a już myśli o przekupstwach i szachrajstwach!

Pablo nie odrywał od niej rozpromienionego wzroku.

– Widzę, że w trzy dni wróciłeś do pełnej formy – mrugnęła do niego znacząco Julka. – Jestem pod wrażeniem, w ogóle już nic po tobie nie widać!

– Dzisiaj już nie – przyznał wesoło. – Ale jeszcze wczoraj miałem cerę w takim gustownym, oliwkowym odcieniu… Specjalnie wziąłem do pracy zielony krawat, żeby wszyscy myśleli, że to zamierzony efekt.

Szymon, Julka i Lodzia wybuchnęli śmiechem. Zwabiło to grupę kolegów, którzy przyglądali im się przez cały ten czas, wahając się, czy nie podejść. Otoczyli ich teraz licznie, by pod pretekstem przywitania się z Lodzią przyjrzeć się dokładniej Pablowi. Szczególnie dziewczyny, mające w pamięci szalonego studniówkowego rock’n’rolla i wielki kosz tulipanów przysłany do szkoły pocztą kwiatową, spoglądały na niego z zaintrygowaniem.

– Cześć wam! – zawołała Magda, szturchając łokciem towarzyszącego jej chłopaka. – Misiek, przywitaj się… czekaj, zapomniałam twoje imię! – rzuciła z zakłopotaniem do Pabla, który z uśmiechem podawał wszystkim po kolei rękę.

– Pablo – przypomniał jej Szymon.

– A tak, faktycznie! – klepnęła się w czoło Magda. – Wiedziałam, że to była jakaś ksywka… To co, puszczasz Lodzię samą w góry? – zaśmiała się. – Mnie Misiek nie chciał puścić, ale powiedziałam, że przecież raz w życiu muszę od niego odpocząć! Lodzi też się przyda…

– Niewątpliwie – zgodził się Pablo, zerkając na Miśka i Szymona z zawadiackim błyskiem w oku. – Wszyscy zresztą na tym skorzystamy. Dziewczyny spokojnie odpoczną w górach, a my, panowie, urządzimy sobie w tym czasie jakąś ekstra kawalerską imprezkę, co wy na to?

Towarzystwo roześmiało się.

– O, wypraszam sobie! – zawołała oburzona Magda. – Nie wolno mi rozpijać i deprawować mojego chłopaka! Już ja wiem, co się dzieje na takich kawalerskich imprezkach!

– Nie martw się, Madziu, to będzie bardzo grzeczna imprezka – zapewniła ją Lodzia. – Posiedzą sobie co najwyżej godzinkę przy jakimś soku albo oranżadzie… Główny organizator nie ma aktualnych papierów na alkohol. To ja wszystko mu podpisuję i przystawiam pieczątki, a jak na razie nie wydałam zgody nawet na piwo bezalkoholowe.

– Święta prawda – przyznał Pablo, rozkładając ręce w geście bezradności. – Chyba jednak nic z tego, chłopaki, sami widzicie, w jakiej jestem sytuacji. Chętnie bym was zaprosił, ale nie dostałem zgody, a nie mogę przecież podskakiwać władzy.

– Taki z ciebie pantoflarz? – zażartował Rafał.

– Zadeklarowany – odparł z powagą Pablo. – To jest bardzo wygodna formuła, polecam wam, panowie. Nie trzeba się o nic martwić, a tylko sumiennie wykonywać polecenia zwierzchniczki i odbierać za to wspaniałe, zasłużone nagrody.

– Ech, szubrawcu! – roześmiała się Lodzia.

Pozostali również prychnęli śmiechem.

– Słyszałeś, Misiek? – podchwyciła Magda. – Bierz przykład ze starszego kolegi!

– Kto jak kto, ale ty mi jakoś nie wyglądasz na pantoflarza – pokręciła głową Amelia, przyglądając się Pablowi z powątpiewaniem.

– Pozory mylą – zapewnił ją swobodnie. – Być może na pierwszy rzut oka rzeczywiście sprawiam wrażenie niezależnego człowieka z własnym zdaniem, ale tak naprawdę jestem bardzo krótko trzymany na tej oto smyczy – tu teatralnym gestem wskazał warkocz Lodzi.

Wycieczkowicze znów gruchnęli śmiechem.

– Wiedziałam, że tak będzie! – zawołała triumfalnie Julka. – A poza tym zobaczcie, jakie warkocz Lodźki ma praktyczne zastosowania! Teraz już rozumiem, dlaczego jej mama zabraniała jej go obciąć!

„Ty mój uzurpatorze kochany” – myślała tymczasem Lodzia, patrząc z czułym uśmiechem w rozpromienione oczy Pabla. – „Nie ma na świecie drugiego takiego jak ty…”

– Ale jeśli chodzi o imprezkę, to możemy przecież zorganizować się po cichu – zauważył Misiek, spoglądając z przekorą na Magdę. – Nasze hetery nie muszą o niczym wiedzieć…

– Ja jednak wolę nie ryzykować – uśmiechnął się Pablo. – Mam zazwyczaj takie szczęście, że jak tylko coś nabroję, to zaraz wszystko się wyda.

– A potem musisz za to przysyłać kwiaty? – domyśliła się Amelia.

– Kwiaty to żaden problem – odparł z westchnieniem. – Ja ryzykuję życiem…

Do roześmianej grupki dołączyło jeszcze kilku chłopaków. Wśród nich znajdował się Grzelo, który rzucił okiem na rozjaśnioną twarz Lodzi, po czym przeniósł chmurny wzrok na Pabla. Ten z uśmiechem podawał rękę nowo przybyłym i dopiero wyciągając ją do Grzela, rozpoznał go i natychmiast spoważniał. Towarzystwo instynktownie umilkło… Lodzia zerknęła na Julkę i obydwie wymieniły zaniepokojone spojrzenia.

– No, tylko bez scen – szepnęła Magda.

Obaj panowie stali przez kilkanaście sekund nieruchomo, mierząc się w milczeniu badawczym wzrokiem, podobnie jak przed pamiętną potyczką wszczętą przez Grzela na studniówce. Pablo zareagował pierwszy. Z poważną miną postąpił o krok bliżej w stronę chłopaka i patrząc mu prosto w oczy, wyciągnął do niego rękę.

– Sztama? – rzucił cichym, pojednawczym tonem.

Grzelo zawahał się, znowu zerknął na Lodzię, która patrzyła na niego prosząco swymi ślicznymi, modrymi oczami, po czym z miną wskazującą na to, że nadludzką siłą woli przełamuje w sobie opór, przelotnym gestem podał Pablowi rękę.

– Okej – mruknął niechętnie, odwracając wzrok, po czym szybko wycofał dłoń.

Następnie poprawił sobie plecak na ramieniu, odwrócił się i odszedł kilka kroków dalej, wpatrując się ponuro w przeszkolone drzwi wiodące na perony. Lodzia popatrzyła za nim ze smutkiem.

„Sama nie wiem, czy bym nie wolała, żeby robił szopki po staremu…” – przebiegło jej przez głowę. – „Ech… czy to wszystko musi być zawsze takie skomplikowane?”

Pablo przyglądał jej się poważnym wzrokiem. Znów na chwilę zapadła cisza.

– To kiedy dokładnie wracacie? – zagadnął Misiek do Magdy.

– Siedemnastego, we wtorek – odparła rzeczowo. – Mamy wyjechać nocnym pociągiem ze Szklarskiej Poręby i będziemy tu koło jedenastej. Chociaż na tej linii podobno często zdarzają się opóźnienia, więc niewykluczone, że zjedziemy dopiero po południu…

Do grupy podeszła jedna z nauczycielek.

– Dzień dobry – kiwnęła głową Pablowi jako wyróżniającemu się wiekiem w towarzystwie, po czym zwróciła się do młodzieży. – Zbierajcie się, wychodzimy już na peron, zaraz będzie pociąg.

***

Wycieczkowicze wysypali się na zewnątrz wśród śmiechów i żartobliwych przepychanek. Pablo podniósł z podłogi plecak Lodzi i oboje wyszli za nimi przez przeszkolone drzwi na osnuty poranną mgłą peron. Odeszli kilkanaście metrów od rozkrzyczanej grupy, minęli budynek dworca i poszli dalej wzdłuż torów. Dźwięki rozmów lekko przycichły w tle… Przystanęli. Pablo postawił ostrożnie plecak na posadzce peronu, wyprostował się i spojrzał na posmutniałą nagle dziewczynę.

– Cóż, gwiazdeczko – powiedział łagodnie. – Jedziesz odpocząć przed maturą, odstresować się… To bardzo słuszny projekt. Twoja koleżanka ma rację, że powinnaś odpocząć też ode mnie i od mojego uporczywego nękania. Wypocznij sobie spokojnie, nabierz sił po chorobie, a ja obiecuję, że nie będę zawracał ci głowy telefonami, tym bardziej, że w tym tygodniu już wykorzystałem swój limit – uśmiechnął się.

Zamilkł i patrzył na nią przez chwilę oczami pełnymi blasku.

– Moja maleńka – pokręcił lekko głową. – Tak strasznie pusto mi tu będzie bez ciebie… To tylko tydzień, ale będzie mi się tak okropnie dłużył…

– Wrócę na nasze urodziny, Pablo – obiecała cicho, cała drżąc ze wzruszenia.

– Wróć, skarbie – zniżył głos. – Będę czekał. Wiesz, to takie dziwne uczucie… Zawsze byłaś gdzieś blisko, czułem twoją obecność, nawet kiedy cię nie widziałem. Byłaś w szkole, albo w domu, gdzieś na mieście, nawet w tym szpitalu… wiedziałem, że jesteś niedaleko. Zawsze była szansa, że się na siebie natkniemy, że zobaczę chociaż z daleka twoją sylwetkę z tym długim, kochanym warkoczem. Teraz, bez ciebie, to miasto będzie jak martwe…

Lodzia słuchała go z bijącym sercem. Jakże dobrze znała uczucie pustki, o którym mówił! Pojawiało się zawsze, gdy był daleko i gdy wiedziała, że przez dłuższy czas nie będzie mogła go zobaczyć. Mówił o czymś, czego sama wielokrotnie doświadczyła, zawsze gdy chodziło o niego. Uczucia, które opisywał, mogły wynikać tylko z jednego… kochał ją! O tak, kochał ją, nie miała już wątpliwości… Widziała to już teraz tak jasno w jego oczach, słyszała w jego głosie! Powinna mu odpowiedzieć… pożegnać go jakoś tak, żeby mniej ciążyła mu ta pustka, którą ona zostawi za sobą, wyjeżdżając. Na tydzień, tylko na tydzień, ale jednak…

Stał przed nią w swym długim, eleganckim płaszczu na mocno zamglonym peronie i patrzył na nią przenikliwie tymi ukochanymi, ciemnymi oczami, które poznała w listopadzie i które od tamtej pory stały się dla niej epicentrum wszechświata. W megafonie rozległ się kobiecy głos zapowiadający rychły wjazd na dworzec jej pociągu… Zaraz, zaraz, gdzie ona już widziała tę scenę? Opanowało ją przemożne uczucie déjà vu. Bandzior w długim płaszczu stojący naprzeciw niej, na dworcu, we mgle, uważnie w nią wpatrzony… Jej sen! Styczniowy sen, w którym widziała dokładnie ten obraz! Wtedy chciała mu coś powiedzieć i nie mogła… Dziś też… Ach, więc to było to! Chciała mu powiedzieć, jak bardzo go kocha, jak wiele dla niej znaczy. Chciała go nazwać po imieniu…

– Będę za tobą bardzo tęsknił, Lea – powiedział cicho Pablo. – Bardzo, moje kochanie.

Jakże uwielbiała ten ton! Ten jedyny w swoim rodzaju niski tembr jego głosu, którego mogłaby słuchać bez końca! W jej sercu nagle złamała się kolejna bariera… Wzruszona, przepełniona szczęściem i nagłym żalem, że musi go opuścić, postąpiła krok do przodu i ufnym gestem przytuliła się do niego, po raz pierwszy nieśmiało obejmując go wpół. Chwycił ją natychmiast w ramiona, ogarnął nimi troskliwie, zamknął ją w nich czule jak swój najdroższy skarb… Przymknąwszy oczy, oparła głowę na jego piersi i wtuliła się w niego z rozkoszą, wdychając jego magnetyzujący zapach, czując na skroni dotyk jego ciepłego policzka.

– Ja też – wyszeptała żarliwie. – Ja też będę za tobą bardzo tęsknić… Pawełku.

Zadrżał cały, przytulił ją mocniej do siebie i poczuła, jak obsypuje jej włosy, skroń i czoło kaskadą gorących pocałunków… Cudowny, słodki dreszcz ogarnął ją od stóp do głów, rozedrgał na kilka chwil każdy nerw jej ciała, a czas zatrzymał się, zamieniając się na tych kilkanaście sekund w metafizyczną nieskończoność.

Pociąg z hukiem wtoczył się na peron. Zazgrzytały hamulce, głos z megafonu podał informację o przyjeździe składu, pasażerowie z hałasem i okrzykami rzucili się do wagonów. Pablo zluźnił uścisk i spojrzał na odrętwiałą z rozkoszy dziewczynę. W jego oczach płonął namiętny ogień podświetlony blaskiem nieziemskiego szczęścia.

– Lodźka! – krzyknęła z daleka Julka. – Szybko, pociąg!

– Muszę lecieć, bandziorku – szepnęła Lodzia.

– Więc lecimy – odparł z uśmiechem, jak kiedyś, przed studniówką, gdy razem biegli do szkoły z makowcem.

Podniósł jej plecak, ujął ją za rękę i biegiem ruszyli w stronę wagonu, do którego właśnie kończyła się ładować jej klasa. Wskoczył wraz z nią do środka i oboje podbiegli do przedziału, z którego wzywała ją Julka, a w którym instalowały się już jej koleżanki. Pablo wszedł pośpiesznie, ułożył plecak Lodzi na górnej półce, po czym cofnął się na korytarz, gdzie jeszcze stała, i ująwszy znów jej dłoń, schylił się szarmancko, by ją ucałować.

– Szczęśliwej drogi, gwiazdeczko – uśmiechnął się. – Baw się dobrze, mój skarbie.

– Biegnij już, Pablo, bo nie zdążysz wysiąść – powiedziała z niepokojem Lodzia, chłonąc jednocześnie jak ciepłe promienie słońca te ostatnie sekundy przed rozstaniem.

Lecz on nadal stał nieruchomo, choć powinien już iść… zupełnie jak wtedy, w listopadzie, gdy otworzyła drzwi skrwawionemu bandziorowi i w niewybrednych słowach kazała mu się wynosić, a on nie reagował, tylko dalej stał i patrzył… Oślepiona światłem bijącym z jego oczu, ogarnięta niemożliwą do poskromienia falą czułości, podniosła rękę i pogładziła go delikatnie po policzku.

– Wrócę za tydzień – szepnęła. – Do zobaczenia, kochanie.

Twarz Pabla zajaśniała wzruszeniem, usta mu zadrżały… Pokiwał tylko głową, jakby nie mógł wydobyć z siebie słów, po czym z trudem odrywając od niej oczy, ukłonił jej się lekko, odwrócił się, przemierzył szybkim krokiem wąski korytarz wagonu i wyskoczył na peron. Znalazł się akurat tuż obok Szymona, który wpatrywał się z uśmiechem w wyglądającą do niego przez otwarte okno Julkę. Dwa metry dalej stał Misiek, z którym żartowała przez inne okno korytarza Magda, zabraniając mu kategorycznie uczestnictwa pod jej nieobecność we wszelkich podejrzanych imprezkach kawalerskich. Zamykano i blokowano już drzwi wagonów, po chwili pociąg był gotowy do zapowiadanego właśnie przez megafon odjazdu.

Lodzia stała przy oknie korytarza, nie próbując nawet go otwierać, by nie tracić czasu. Wpatrywała się przez szybę w oczy stojącego na peronie Pabla, odczytując w nich promienną radość, bezgraniczne uwielbienie i najsłodszą obietnicę przyszłego szczęścia. Patrzyli na siebie jak niegdyś, na studniówce, gdy ustawieni do walca, tuż przed podaniem sobie rąk, czekali na muzykę, rozpoznając siebie nawzajem, odnajdując instynktownie w swych oczach odwieczną nić porozumienia, która musiała ich łączyć od stworzenia świata i która w chwili, gdy spotkali się wreszcie w czasie i przestrzeni, pociągnęła ich ku sobie i spięła niewidzialnymi kajdanami ich doczesne losy. Należeli wszak do siebie od zawsze i na zawsze, bez względu na wszystko, pomimo wszelkich różnic i przeszkód, które ich dzieliły…

Przeciągły gwizd przeszył zamglone powietrze kwietniowego poranka, pociąg drgnął, szarpnął i ruszył leniwie po torach. Jeszcze tylko ostatni ułamek sekundy, kiedy mogła patrzeć w najukochańsze, ciemne oczy… zniknęły szybko we mgle. Peron skończył się, budynek dworca został w tyle, niewyraźne obrazy znajomych ulic rodzinnego miasta coraz szybciej przesuwały się za oknem nabierającego prędkości pociągu.

Lodzia stała nadal na korytarzu wagonu w poczuciu, że oto właśnie rozpoczęła nowe życie. Na skroni i czole wciąż czuła płomienne pocałunki najdroższych na świecie ust… Odjeżdżała, ale szybko wróci… wróci do niego! Ułożą jakoś to wszystko i będą tacy szczęśliwi!

– Co tak stoisz, Lodziu? – zagadnęła wesoło Magda. – Chodź, wracamy do przedziału, dziewczyny i tak zajęły nam już pewnie najlepsze miejsca!

***

– To co, dziewczyny, poodpoczywamy sobie teraz przez tydzień od szkoły i od naszych chłopaków, nie? – zagadnęła Monika, wyciągając leniwie nogi na środek przedziału. – Madzia, jak ty wytrzymasz tyle czasu bez swojego Miśka? Jesteście zawsze tacy nierozłączni!

– Ja sobie jakoś poradzę – zapewniła ją spokojnie Magda. – Z nim będzie znacznie gorzej, nie może beze mnie żyć… Ale niech właśnie trochę zatęskni, dobrze mu to zrobi. Mam tylko nadzieję, że Lodzi narzeczony nie będzie mi go podstępnie deprawował na jakichś tajnych imprezkach kawalerskich!

Dziewczyny roześmiały się. Pociąg mknął już od godziny przez puste pola, tylko od czasu do czasu mijając jakąś mniejszą wioskę, w której wrzało codzienne życie pracowitego poranka. Lodzia siedziała między Julką i Moniką, naprzeciwko mając Amelię, Magdę i Alicję, zaś przy drzwiach przedziału miejsca zajęły Wiktoria i Martyna. W górskim pensjonacie wszystkie osiem miały stanowić skład dwóch sąsiadujących pokojów czteroosobowych, co z góry zapowiadało znakomitą zabawę. Atmosfera była radosna i pełna podniecenia, zmęczeni maturzyści z entuzjazmem jechali na integracyjno-rekreacyjną wycieczkę klasową w Karkonosze.

– Zostawiłyście waszych biednych facetów na pastwę losu – podjęła żartobliwym tonem Martyna. – Stali na tym peronie jak jakieś sieroty, aż mi ich szkoda było… Wyglądali, jakbyście im odjeżdżały na koniec świata! A Jula zajęła całe okno, żeby pomachać do Szymka. Całe szczęście, że tych odprowadzaczy nie było więcej, bo chyba byście się pobiły o miejsce do machania… Monia, a co z twoim Jackiem? Nie mógł przyjść?

– Nie mógł – odparła beztrosko Monika. – Jechał rano do Zamościa na praktyki studenckie, wyjeżdżał jeszcze wcześniej niż ja. Ale co tam… pożegnaliśmy się wczoraj i było bardzo fajnie.

– A Lodzia to w ogóle nie mogła się odkleić od swojego faceta! – zaśmiała się Amelia. – Już myślałam, że nie zdąży wsiąść do pociągu, a potem, że on nie wysiądzie! Normalnie jak papużki nierozłączki… Lodziu, spokojnie, to przecież tylko tydzień!

Lodzia uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi. Jej wyraziste, ciemnobłękitne oczy lśniły wewnętrznym światłem jak dwa mini-słońca.

– Ale powiem ci, że przystojny ten twój adwokat – zauważyła z uznaniem Monika. – Przyjrzałam mu się dzisiaj dokładniej i przyznaję, że naprawdę jest na czym oko zawiesić. A jak się ubiera! Garniak pierwsza klasa, Armani albo Conti, jeszcze taki elegancki płaszcz do tego… i umie to nosić, a to też ważne.

– A właśnie, Lodźka, co on się dzisiaj tak odstawił na ten dworzec? – zagadnęła Julka. – Musiał nosić ci plecak pod krawatem, nie mógł się ubrać normalnie?

– Pojechał potem prosto do pracy – wyjaśniła Lodzia, patrząc na nią wymownie. – Przecież musi nadrabiać zaległości po tym zawalonym poniedziałku.

– No tak! – zaśmiała się Julka, klepiąc się dłonią w czoło. – Zapomniałam!

– Lodzia jest kuta na cztery kopyta – pokiwała głową Alicja. – Ja na początku nie byłam przekonana do jej pomysłu z takim starym facetem… Czekaj, Lodziu, ile tam jest różnicy między wami, bo już zapomniałam?

– Trzynaście – odparła z dumą Lodzia.

– Trzynaście! – prychnęła z dezaprobatą Wiktoria. – Zwariowałaś, kobieto, żeby z takim złomem się zadawać? Przecież to zabytkowy ramol!

Dziewczyny roześmiały się wszystkie, łącznie z Lodzią.

– E, nie jest z nim chyba tak źle – zauważyła wesoło Magda. – Wiekowo może i stary, ale za to wydaje się bardzo temperamentny!

– Obiektywnie całkiem niezła partia – przyznała Amelia.

– No właśnie mówię! – podchwyciła Alicja. – Ja osobiście nie byłam przekonana do związku z taką różnicą wieku i nawet po cichu dziwiłam się Lodzi, ale jak tak sobie dobrze pomyśleć, to to naprawdę nie jest głupie rozwiązanie… Taki ustawiony zawodowo facet to przecież same korzyści, skoro adwokat, to może nieźle zarabiać, po samych ciuchach widać, że dziany. Pewnie ma powodzenie, co, Lodziu?

– I to jakie! – potwierdziła Julka, zerkając na Lodzię, która skrzywiła się z niesmakiem na ostatnie uwagi Alicji. – Nie może się opędzić od klienteli!

– No właśnie! – ciągnęła Alicja. – O to chodzi. Ja wam mówię, że ona dobrze wie, co robi! Adwokat z pozycją, przy kasie, w dodatku nawet całkiem do rzeczy z wyglądu…

– Przystojniak, nie gadaj! – wtrąciła Martyna. – Ma ekstra południową urodę, mnie się tacy ogniści bruneci diabelnie podobają! Jakbyś tam, Lodziu, miała na zbyciu więcej takich adwokatów, to możesz podrzucić jakiegoś, bo ja bym nie wykluczała…

Lodzia uśmiechnęła się i wzruszyła lekko ramionami.

– Widzę, że zaczynacie się inspirować – zaśmiała się Magda. – Zaraz wszystkie zaczną latać po mieście w poszukiwaniu wolnych adwokatów! Lodzia miała pomysł autorski, a wy już chcecie od niej zrzynać?

– W każdym razie ta opcja jest naprawdę niegłupia – ciągnęła nieustępliwie Alicja. – Taki facet ma tyle ma atutów, że da się przeboleć nawet te trzynaście lat.

– Ale przecież za dziesięć lat to już będzie zużyty, stary wiecheć – zauważyła z przekąsem Wiktoria. – A Lodzia nawet nie będzie mieć trzydziestki. Dopiero zacznie się rozkręcać, nabierać fantazji, a ten jej stetryczały dziadek już będzie na zjeździe…

– Ej, nie przesadzaj! – roześmiała się Magda, zerkając na rozbawioną tymi określeniami Lodzię. – Taki dobrze zakonserwowany, wysportowany czterdziestolatek z ikrą może nieźle zaskoczyć, a nawet przebić niejednego młodego. Ten egzemplarz Lodzi akurat świetnie się zapowiada, same widziałyście, jakiego rock’n’rolla odwalił na studniówce!

– No, to był czad! – przyznała Amelia. – Widać, że tej ikry to mu nie brakuje, w ogóle bardzo męski z niego facet. Dowcipny, inteligentny, z jajami… Aż dziwne, gdzie się taki uchował. Pewnie z odzysku, co, Lodziu?

Lodzia momentalnie spoważniała i z kamienną twarzą wpatrzyła się w okno.

– Mela, przestań! – syknęła poirytowana Julka, zerkając z niepokojem na przyjaciółkę. – Co jej tak dokuczacie? Z żadnego odzysku, po prostu całe życie był wybredny…

– Aha! – zaśmiała się znacząco Monika. – A Lodzia jako jedyna spełniła wreszcie wyrafinowane wymagania wybrednego pana adwokata? No, no! Cicha woda z tej naszej koleżanki!

– Okej, to powiedz nam w końcu, Lodziu, gdzie ty go upolowałaś? – zainteresowała się Martyna. – Zdradź tajemnicę, gdzie się wyrywa takich eleganckich adwokatów?

Lodzia spojrzała na nią z pobłażaniem.

– Nie mam pojęcia – uśmiechnęła się. – Ja nie wyrywałam żadnego eleganckiego adwokata.

– No jak to nie, jak tak? – zaśmiała się Amelia.

– Nie – pokręciła głową Lodzia, wpatrując się z łagodnym uśmiechem w migający za oknem krajobraz. – Kiedy go poznałam, nie miał garnituru od Armaniego, ani nie powiedział mi, że jest adwokatem. Był pobity i wytarzany w błocie… miał rozwalony łuk brwiowy, zakrwawioną gębę i podbite, opuchnięte oko. Myślałam, że jest bandytą, przestępcą, dilerem narkotyków… Zamknęłam go w ciemnej szafie pod schodami, a innym razem nasłałam na niego policję, żeby go aresztowali. A dopiero potem… długo potem… okazało się, kim jest naprawdę. Wtedy, kiedy to już nie miało żadnego znaczenia… kiedy sprawa dawno była przesądzona.

Dziewczyny patrzyły na nią zaskoczone. W przedziale zapanowała teraz idealna cisza, słychać było tylko miarowy stuk kół pociągu na torach. Julka ujęła przyjaciółkę za rękę i ściskała ją porozumiewawczo. W oczach pozostałych dziewczyn narastała nieprzeparta ciekawość…

Lodzia jeszcze przez chwilę uśmiechała się do swoich wspomnień, po czym ocknęła się z zamyślenia i podniosła się powoli ze swojego miejsca.

– No, czekaj, gdzie idziesz, opowiedz nam o tym! – zażądała Monika, łapiąc ją za rękę. – To musiała być historia jak z filmu!

– Niech Jula wam opowie – odparła pogodnie Lodzia. – Zna doskonale wszystkie szczegóły. Ja idę trochę się przewietrzyć na korytarz.

Wyszła z przedziału i stanęła przy tym samym oknie, przez które zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej patrzyła w pełne blasku oczy Pabla. Mgła już dawno się podniosła, biegnące za szybą krajobrazy były skąpane w wesołym słońcu wiosennego poranka.

„Kocha mnie!” – myślała z sercem przepełnionym szaloną radością. – „Naprawdę mnie kocha i już wie, że ja kocham jego… Tak na mnie patrzył, tak mu oczy błyszczały, taki był szczęśliwy! Powiedzieliśmy sobie wszystko bez słów…”

Wybuchy śmiechu dobiegające z jej przedziału dowodziły, że Julka opowiada właśnie w barwny sposób koleżankom przygodę z bandziorem zamkniętym w schowku na szczotki.

„Przyjechał zobaczyć mnie przed odjazdem” – myślała dalej Lodzia. – „I stał przede mną na peronie, we mgle, dokładnie jak w tamtym śnie… Więc miałam sen proroczy! Widziałam tam przyszłość, ten moment, kiedy szliśmy razem po śniegu na studniówkę, dzisiejszy dworzec i bandziora w długim płaszczu, taniec z nim i niezapominajki… Widziałam to wszystko, zanim się wydarzyło! Skąd mi się wzięła taka niesamowita, dokładna prekognicja? Jak to musi we mnie mocno tkwić! Fatum… Te wszystkie przypadki, te spotkania wbrew rachunkowi prawdopodobieństwa, urodziny jednego dnia, a teraz to! Czy potrzeba mi lepszych dowodów na to, że należymy do siebie?”

Nie, nie potrzebowała już dowodów ani argumentów. Decyzja była podjęta, już teraz, choć dopiero co się rozstali, choć dystans przestrzeni między nimi rósł z każdym stukiem kół pociągu, choć dopiero za tydzień będzie wracać z gór. Ten czas szybko minie, niedługo przecież wróci… Wróci do niego!

„Nawet nie zdążyliśmy się pocałować” – westchnęła. – „Ale przecież nic straconego, wszystko nadrobimy… Ech!” – uśmiechnęła się do siebie. – „Gdybyśmy pocałowali się na tym peronie, to byłby koniec! Pociąg by odjechał, ja nie pojechałabym w góry, on nie poszedłby do pracy… Stalibyśmy tam do wieczora i całowalibyśmy się bez opamiętania jak para wariatów… To byłoby takie nierozsądne!”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *