Anabella – Rozdział XXVIII

Anabella – Rozdział XXVIII

– Dwa milimetry bliżej musicie ciąć – ostrzegła Iza, przyglądając się krytycznym wzrokiem ustawieniu płytki, którą Antek i Majk właśnie mieli przycinać do odpowiedniego rozmiaru. – Ta poprzednia była za szeroka, lepiej dać przy ścianie większą szparę, bo to można zafugować, niż wyciąć za dużą i potem poprawiać. Mówiłam tyle razy… bierzcie poprawkę na grubość tarczy.

– Tak jest, pani generał! – zasalutował żartobliwie Majk, posłusznie przesuwając płytkę dwa milimetry głębiej pod tarczę maszyny do cięcia glazury. – Ekipa remontowa w ślepo wykona każde polecenie naczelniczki! Trzymaj to, Antonio… ej, nie rozglądaj się, patałachu, bo przesuniesz ją o milimetr i obaj zarobimy za to po uszach. Słyszałeś, ma być precyzyjnie!

– Szybciej tnijcie, bo masa już mi podsycha – ostrzegł Chudy, który nakładał ostrożnie na ścianę klej do płytek. – Mówiłem, żeby nie robić takiej gęstej…

– Luźniejsza spłynęłaby ci po ścianie – zauważyła Iza, sprawdzając szpachelką konsystencję masy w wiadrze. – E, jeszcze nie jest źle, spokojnie… To już przedostatnia płytka na tej ścianie, a resztę wykorzystamy do wyrównania tej dziury pod umywalką – wskazała na inny kąt pomieszczenia, gdzie rzeczywiście ściana była jeszcze nierówna i poszarpana po wykonanych tam wcześniej pracach hydraulicznych. – Akurat wyschnie do jutra.

– Uwaga, tniemy! – ostrzegł Majk, uruchamiając maszynę.

Iza i Chudy jak na komendę zatkali sobie uszy. Huk, jaki wydawała diamentowa tarcza przy cięciu twardych płytek ceramicznych, był w istocie trudny do zniesienia, zwłaszcza że pracowali przy nim od samego rana. Zbliżała się dwudziesta druga, zmęczona ekipa kończyła już przewidzianą na dziś pracę remontową w męskiej toalecie, mianowicie oklejanie płytkami najtrudniejszej technicznie ściany, na której nie dość, że trzeba było wykonać precyzyjny drewniany stelaż, by zostawić miejsce na lustro, to w dodatku przy umywalkach pełno było zakamarków. Ich opracowanie wymagało licznych i finezyjnych cięć glazury, a dodatkowym utrudnieniem w jej naklejaniu był fakt, że nie można było jeszcze deptać po dwóch świeżo położonych na podłodze rzędach terakoty.

Efekt dniówki był jednak widoczny gołym okiem – podłoga była położona w całości, najbardziej skomplikowana praca na ścianie pod lustro również dobiegała końca, więc na czwartek została tylko jedna, największa lecz z punktu widzenia technicznego najprostsza do opracowania ściana przy wejściu do łazienki. Według harmonogramu sporządzonego dzień wcześniej przez szefa i Izę, etap glazurowania ścian musiał zakończyć się w dniu jutrzejszym, by w piątek można było zamontować lustro i wypełnić szczeliny fugą, którą po wyschnięciu należało choć wstępnie zaimpregnować przy umywalkach i lustrze, czyli w miejscach, gdzie najbardziej była narażona na kontakt z wodą. Choć nie było to do końca zgodne z regułami sztuki, bowiem proces technologiczny schnięcia materiału powinien trwać o wiele dłużej, w awaryjnych okolicznościach, w jakich się znaleźli, była to jedyna możliwość terminowego uruchomienia męskiej łazienki.

W przedpołudniowej sesji pracował z nimi Tom, jednak kiedy do Anabelli zaczął napływać codzienny tłum, szef oddelegował go pod komendę Basi do pilnowania porządku na sali, w związku z czym na froncie remontowym pozostała czteroosobowa brygada w osobach Antka, Chudego, Izy i Majka. Zmęczeni, zakurzeni, zachlapani klejem, z rękami poobtłukiwanymi i wysmarowanymi pomimo rękawiczek ochronnych, wszyscy czworo tryskali jednak znakomitym humorem wynikającym z satysfakcji z dobrze wykonanego zadania.

Zwłaszcza szef był zachwycony efektami samodzielnej pracy zespołu, a przede wszystkim faktem, że przy tej okazji zarówno on sam, jak i jego trzej stali pracownicy mogli nauczyć się czegoś nowego. Iza, którą traktowano w tym gronie jak instruktorkę i wyrocznię, po kilku sporach z Majkiem wywalczyła sobie prawo do wykonywania niektórych lżejszych, za to wymagających precyzji prac, dzięki czemu czuła się potrzebna i w głębi duszy dumna ze swej przygodnej roli ekspertki.

– Dobra, czyścimy narzędzia i odmeldowujecie się – zarządził Majk, kiedy ostatnia płytka została docięta, przyklejona i ustabilizowana na ścianie. – Idziemy się przebrać i jesteście wolni, a jutro od rana stajemy do tej dużej ściany.

Po umyciu i zabezpieczeniu narzędzi, zgaszeniu światła i zamknięciu od wewnątrz drzwi do łazienki, Majk otworzył nieużywane zwykle przejście techniczne w głębi pomieszczenia, które prowadziło wąskim piwnicznym korytarzem na zaplecze Anabelli. Można było dostać się tam przez kolejne niskie i nigdy nieotwierane drzwi znajdujące się w ciemnym kącie za magazynkiem, a choć przejście to nie należało do najprzyjemniejszych, gdyż było w nim ciemno, wąsko i pełno pająków, ekipa zgodnie uznała, że lepsze to niż paradowanie w zaplamionych i zakurzonych strojach roboczych przez środek pełnej klientów sali.

Cała czwórka ruszyła zatem ciemnymi kazamatami przy słabym świetle latarki niesionej na przedzie przez Chudego, który dostał do ręki klucz w celu otwarcia drzwi na zaplecze. Na widok wyłaniających się z mrocznego kąta czterech zakurzonych postaci niosąca akurat do kuchni tacę z pustymi kuflami Klaudia aż podskoczyła z przestrachu.

– O Boże! – wyksztusiła, mierząc idącego przodem Chudego pełnym wyrzutu wzrokiem. – Łukasz, ty weź ludzi nie strasz, co? O kurczę, Iza… ależ wy wyglądacie!

– Nieważny wygląd, ważne, że są efekty pracy! – zaśmiała się idąca tuż za Chudym Iza.

– Klaudia, załatw nam w kuchni jakąś miednicę z wodą i kawałek mydła – polecił jej szybko Majk, który wyszedł z korytarza jako ostatni i skrupulatnie zamknął drzwi na klucz. – Iza idzie do was, a chłopaki ze mną, trzeba się trochę ogarnąć.

– A szef to ma chyba ze dwa kilo pyłu na włosach – zauważyła Ola, która weszła na zaplecze niedługo za Klaudią i również zatrzymała się na widok powracającej z pracy ekipy remontowej. – W ogóle super szef wygląda!

Wszyscy pozostali jak na komendę spojrzeli na Majka i gruchnęli niepowstrzymanym śmiechem. Rzeczywiście, jego słynna czupryna była pokryta grubą warstwą szarego pyłu, przez co wyglądał, jakby zupełnie posiwiał, a do tego usztywnione włosy sterczały mu na wszystkie strony jak postawione na cukier. Co prawda włosy całej reszty brygady również były przyprószone wszędobylskim pyłem, jednak tylko w przypadku Majka efekt był tak komiczny. On sam również roześmiał się i ostentacyjnie potrząsnął głową, z której poleciała ogromna pyłowa chmura. Wybuch śmiechu ściągnął na korytarz zaplecza Basię i dwie kucharki, które, zorientowawszy się w sytuacji, dołączyły do ogólnego napadu wesołości.

– Szef się nie rusza, pstryknę szefowi fotę! – śmiał się Antek, wyciągając z kieszeni telefon i kadrując zdjęcie. – I jeszcze raz… Rewelacja! Chcecie zobaczyć? – wyciągnął aparat do reszty towarzystwa, które ze śmiechem stłoczyło się, by zobaczyć fotkę. – Powinniśmy to powiększyć, wrzucić w ramki i powiesić przy barze!

– Chyba ku przestrodze! – zakpiła Iza. – Można by tym straszyć niegrzeczne dzieci!

– Pokaż! – zażądał Majk, przejmując od Antka telefon i zerkając na wyświetlone na ekranie zdjęcie. – O kurde! – zaniósł się na nowo śmiechem. – Nie wiedziałem, że jestem aż tak fotogeniczny!

Po chwili na zaplecze weszła zwabiona śmiechami Wiktoria, która również z zaciekawieniem dołączyła do grupki oglądającej zdjęcie szefa, podczas gdy Majk odszedł kilka kroków dalej, pochylił się nad podłogą i obydwiema dłońmi wytrzepywał sobie pył z włosów. Iza, która również odsunęła się od reszty, by przed wejściem do służbówki kelnerek usunąć sobie warstwy pyłu z włosów i ubrania, spojrzała na niego i roześmiała się na widok jego fryzury, teraz jeszcze bardziej wzburzonej niż wcześniej.

– No co? – zaśmiał się Majk, zerkając na nią wesoło. – Aż tak kretyńsko wyglądam?

– Ależ skąd! – pokręciła głową ze śmiechem, podchodząc do niego i spontanicznie pomagając mu otrzepać z ubrania kolejne tabuny kurzu. – Wyglądasz genialnie! Pokaż, tu jeszcze masz… i we włosach, o tu!

– To weź mi to wytrzep, żeby nie sypało się na wszystkie strony – poprosił Majk, pochylając ku niej głowę. – Muszę zostać na posterunku do drugiej i jakoś wyglądać, dopiero w domu umyję sobie łeb…

Iza posłusznie podniosła rękę i wsunęła dłoń w jego włosy, które dziś nie były tak miękkie jak zawsze, ale szorstkie i sztywne, aż nienaturalnie twarde. A jednak sam ich dotyk, jak z automatu, przywołał jej na pamięć Michała… O ile przez cały ciężki dzień udało jej się nie myśleć o nim wcale, o tyle teraz jedno dotknięcie włosów Majka obudziło w niej serię skojarzeń i na wpół cudownych, na wpół bolesnych wspomnień, które natychmiast odbiły się wzruszeniem na jej twarzy.

„Misiu” – pomyślała smutno, przesiewając delikatnie przez palce włosy Majka, który znieruchomiał, instynktownie wyczuwając ów znany już sobie miękki i czuły ruch jej dłoni. – „Kiedy ja cię znowu zobaczę…”

Roześmiane towarzystwo, skupione wokół Antka pokazującego im zdjęcia w telefonie, zerknęło teraz w ich stronę i szturchnięciami łokci zaczęło dawać sobie znaki, że dzieje się coś ciekawego. W korytarzu nagle zapadła cisza, tylko Antek zrobił do Basi komiczny i zarazem triumfujący grymas wyrażający przesłanie w rodzaju „a nie mówiłem?”

– No już, elfiku – szepnął łagodnie Majk, zorientowawszy się, że oboje z Izą stali się obiektem ogólnego zainteresowania. – To tylko ja…

Zmieszana Iza szybko cofnęła dłoń i nie wiedząc, jak się zachować, wróciła do otrzepywania nerwowymi gestami z pyłu własnych włosów i roboczej bluzy.

– Hej, brygada, wracać mi do roboty! – rzucił surowym tonem Majk, zwracając się do wpatrzonej w nich grupki, która na te słowa natychmiast się rozproszyła. – Klaudia, prosiłem o wodę z mydłem… Antek, ty nie wchodź do kuchni, chcesz tam nabrudzić, patałachu? Dziewczyny przyniosą nam to do szatni, a potem wracają na salę. Basiu, jeszcze jakieś ręczniki by się nam przydały…

Korzystając z powstałego zamieszania, Iza przemknęła do pokoju kelnerek, by zmienić ubranie i zebrać się do powrotu do domu. Całą siłę woli skupiała teraz na tym, by wypchnąć z umysłu wspomnienie Michała, które przed momentem tak niespodziewanie napełniło smutkiem jej serce.

„Nie, nie mogę dzisiaj o tym myśleć” – postanowiła w duchu, wyciągając ze swojego podręcznego plecaka gumkę i związując sobie zakurzone włosy w koński ogon. – „Muszę wracać do domu i jakoś się wyspać, jutro znowu taki ciężki dzień…”

***

Lodziu, dzisiaj nie mogę przyjechać na lekcję. Muszę być w pracy, mamy pilny remont – napisała w smsie Iza przed wyjściem do pracy w czwartkowy poranek. Tak, wiem – odpisała chwilę potem Lodzia. – Słyszałam już o tym od Majka, powodzenia!

– Kacper, zbieramy się – powiedziała Iza, chowając telefon do kieszeni i chwytając za swój plecak. – Musimy tam być na ósmą, szef nie toleruje spóźnialstwa.

– No idę, tylko czekaj, bo drugiego buta nie mogę znaleźć – odparł Kacper, który od minuty stał na środku przedpokoju w jednym bucie i rozglądał się wokół w zdezorientowaniu. – Gdzie on mógł się podziać, przecież wczoraj były oba…

– Widzisz, jaki jesteś? – pokręciła głową Iza, rzucając mu pełne wyrzutu spojrzenie. – Tyle razy ci mówiłam, żebyś zdejmował buty jak człowiek i stawiał je w jednym miejscu, a nie kopał je po całym domu…

Mówiąc to, pośpieszyła mu z pomocą, zaglądając pod szafki i stojące w przedpokoju krzesła. Po kolejnej minucie udało jej się znaleźć zaginionego buta, który w wyniku tradycyjnego wkopywania go przez Kacpra w kąt musiał wczoraj polecieć za wysoko, gdyż nie wylądował na podłodze, lecz zawisł zaklinowany za oparciem jednego z krzeseł.

– O, jest! – ucieszył się Kacper, chwytając buta i błyskawicznie zakładając go na nogę. – Niech go diabli… Dzięki, Iza, sam bym go chyba nigdy nie znalazł!

– Bo wcale nie szukałeś – westchnęła z rezygnacją Iza, zarzucając sobie plecak na ramię. – Szukanie nie polega na staniu na środku i rozglądaniu się… Ale dobra, chodźmy już, bo naprawdę nie ma czasu!

Zbiegli szybko po schodach i prężnym krokiem ruszyli ulicą w stronę centrum. Kacper dotrzymał słowa i na dwa kolejne dni załatwił sobie urlop w pracy, by pomóc Izie, która bez problemu uzyskała na to zgodę szefa Anabelli. Jako że Kacper, który od pół roku pracował na budowach, znał się już całkiem nieźle na wszelkich pracach remontowych, jego pomoc, za którą zresztą miał otrzymać normalne wynagrodzenie, była bardzo mile widziana.

Kiedy weszli do środka, na sali trwało codzienne, kompleksowe sprzątanie, które wykonywała zewnętrzna firma od lat wynajmowana przez Majka, zaś na zapleczu wczorajsza brygada remontowa wśród żartów i wybuchów śmiechu przebierała się w ubrania robocze.

– To jest Kacper – przedstawiła swojego towarzysza Iza, kiedy po zmianie ubrania wszyscy zameldowali się na odprawę przy wejściu na zaplecze.

– Pamiętam – skinął głową Majk, podając mu rękę i patrząc znacząco w oczy. – Widzisz, stary? Mówiłem ci wtedy, że dobrze wiem, co robię.

– Tak – odparł z nietypowym dla niego zmieszaniem Kacper, z respektem ściskając mu dłoń.

Majk uśmiechnął się i przyjaznym gestem poklepał go po ramieniu. Antek i obaj ochroniarze również podali Kacprowi rękę, wymieniając swoje imiona.

– Dobra, kochani, lecimy do roboty! – zarządził Majk, odgarniając sobie ręką włosy, które, umyte już dziś i lśniące w świetle barowych ledów, mimowolnie przyciągnęły wzrok Izy. – Szkoda każdej minuty!

***

– Kobiety lubią, kiedy szepnie im się miłe słówko – mówił pouczającym tonem Kacper do Toma ku uciesze reszty ekipy, która przysłuchiwała się ich rozmowie, niemal dusząc się z tłumionego śmiechu. – No wiesz, jakiś komplemencik, że ma ładne oczy albo nóżki… co tam chcesz, ale tak chociaż raz na pół godziny. One za tym przepadają! Tylko pamiętaj, stary, jest jedna zasada. Zawsze trzeba mówić prawdę! – zastrzegł, podnosząc w górę wysmarowany klejem do glazury palec. – To podstawa! Kobieta to sprytna bestia, od razu wyczuwa, kiedy chcesz jej nałgać… a o każdej przecież da się coś fajnego powiedzieć, trzeba tylko zastanowić się, co w niej jest takiego wyjątkowego. Bo w każdej coś jest, ja ci to mówię! – zatrzymał się i w natchnieniu utkwił oczy w suficie. – Kobieta jest jak płatek śniegu… każdy inny, a każdy piękny…

– Te, poeta! – przerwał mu kipiącym od powstrzymywanego śmiechu głosem Majk, który nanosił właśnie ołówkiem wymiar na kolejny docinek. – Nie filozofuj, tylko klej tę płytkę, bo następna czeka!

– No kleję, szefie, przecież kleję – pokręcił głową Kacper, rzucając mu urażone spojrzenie i posłusznie wracając do naklejania płytki na ścianę. – Nie no, tu jest za dużo tego kleju, Chudy… po coś tyle nasmarował? Muszę ściągnąć połowę… Kleję, a przy okazji chcę pomóc koledze dobrą radą. Raz co prawda zarobiłem od niego po żebrach i rękę mi wykręcił, aż mi świeczki w oczach stanęły… ale zasłużyłem wtedy, więc się nie rzucam. No… A jak człowiek zakochany, to głowę traci, ja się na tym znam. Bo wiesz co? – zwrócił się znów mentorsko do słuchającego go w milczeniu Toma. – To wszystko przez te emocje, hormony… to na mózg uderza lepiej niż pół litra. Ale bez tego to człowiek by nic z życia nie miał! Ja to się tylko dziwię, że tak się jednej uczepiłeś, bo to trochę tak, jakbyś codziennie jadł to samo, na śniadanie, na obiad i na kolację. Ja to po dwóch dniach już miałbym dość…

– Ja pierniczę! – wyksztusił Antek, zajęty rozprowadzaniem kleju po ścianie na wysokości rządka płytek, które naklejał Kacper.

– No co? – wzruszył ramionami Kacper. – Nie śmiej się, Antek. Kobiety w jednym egzemplarzu nigdy nie zrozumiesz, to zresztą zawsze daje niepełny obraz. Można je ogarnąć dopiero w całokształcie… znaczy, jak by to powiedzieć… symfonicznie!

Majk, Antek, Chudy i Iza tym razem już nie wytrzymali i gruchnęli gromkim śmiechem, jedynie czyszczący wiadro po kleju Tom westchnął ciężko i z melancholią pokręcił głową.

– Widzisz, Iza, ile przy tej robocie dowiesz się o męskim spojrzeniu na kobiety? – zaśmiał się Majk, zerkając porozumiewawczo na dziewczynę, która przy pomocy krzyżyków dystansujących pracowicie stabilizowała naklejoną przez Kacpra płytkę. – Co powiesz na taką szowinistyczną wizję świata?

– Tę jego wizję to ja już znam na wylot – zapewniła go z przekąsem Iza. – A co o niej myślę, to on doskonale wie.

– To ty, Kacper, z kobietą dzielisz się takimi refleksjami o kobietach? – zdziwił się Antek, spoglądając z niedowierzaniem na chłopaka. – W takie rzeczy ją wtajemniczasz?

Kacper machnął na to tylko lekceważąco ręką.

– Iza się nie liczy – wyjaśnił mu spokojnie. – Ona jest dla mnie jak siostra, chociaż tak całkiem szczerze, to nie powiem, żeby mi się nie podobała…

Wszyscy trzej pozostali panowie parsknęli śmiechem, zerkając przy tym badawczo na Izę, która pokiwała tylko głową z pobłażaniem.

– No, ale co zrobić? – podjął stoicko Kacper, naklejając ostrożnie na ścianę kolejną płytkę. – Ja nigdy nie narzucam się kobiecie, nie chce, to nie… człowiek honoru jestem! Ona zresztą ma do tego inwersję… czy tam konwersję… jak to było, Iza?

– Awersję – podpowiedziała mu uprzejmie Iza.

Chudy z Antkiem znowu prychnęli śmiechem, tylko Majk tym razem nie zawtórował im, lecz spoważniał, rzucił ukradkiem okiem na dziewczynę i w skupieniu pochylił się nad kolejną wymierzaną pod cięcie płytką.

– No właśnie – pokiwał głową Kacper. – Ma awersję i nic na to nie poradzisz… a szkoda, bo ładna kobitka, nie? Sami widzicie, jakie ma nogi… a oczy! Ja od razu pierwszego dnia zauważyłem, że oczy ma jak z bajki… W takie oczy to można patrzeć godzinami!

Antek i Chudy znów roześmiali się i popatrzyli wymownie na Izę, która wzruszyła na to ramionami.

– Kacper, wyluzuj – poprosiła z niesmakiem. – Skończ już o mnie, co? Pogadaj nam jeszcze o symfonicznym poznawaniu natury kobiety, ale ze mnie już zejdź, s’il te plaît[1].

– No okej – westchnął Kacper. – Sami widzicie, jaka ona jest… Ale może jeszcze kiedyś się namyśli? I w końcu zapuka do mnie w nocy, od pół roku o tym marzę… No dobra, już nic nie mówię! – zaśmiał się, oberwawszy od Izy po głowie paczką plastikowych krzyżyków. – Nie burz się, Iza, przecież wiesz, że tylko żartuję!… A wracając do ciebie – zwrócił się po chwili do milczącego wciąż Toma – to ja ci radzę jak facet facetowi… przemyśl to jeszcze. Monogamia to jest jakiś chory pomysł, z tego tylko same nieszczęścia, widzę to po paru moich kumplach. No weź zastanów się, chłopie, tak na logikę… całe życie chciałbyś chodzić w jednych skarpetkach?

Antek i Chudy wymienili rozbawione spojrzenia.

– No… sam nie wiem – westchnął Tom. – Ale to przecież nie to samo…

– Jak się o nie dba, to czemu nie? – zauważył z powagą Antek. – Ja bardzo chętnie w jednych przechodziłbym całe życie… Dobra, Tom, już wystarczy tego czyszczenia, wlewaj wodę i rozrabiaj nowy klej. Tylko nie za dużo, bo już zostały same docinki… szefie, tniemy?

– Jeszcze chwila, ostatnią mierzę – odparł Majk, odrysowując ołówkiem linię na tylnej stronie kolejnej płytki. – A co do tych skarpetek… to Kacper ma rację, chłopaki. Zauważ, Antek, że jeśli często je zmieniasz, to nie zdążysz przyzwyczaić się do jednych, więc jak je zgubisz albo ktoś ci ukradnie, nie zrobi ci to różnicy. A do tego masz szeroki ogląd na rynek skarpetkowy, stajesz się koneserem i nabierasz wszechstronnej erudycji. Czyli same korzyści.

Iza uśmiechnęła się smutno, zerkając na niego ukradkiem. W pamięci przewinęły jej się jak na filmie krótkie obrazy z ich rozmów w trybie terapii, kiedy to w jego oczach zapalało się owo jedyne w swoim rodzaju nieziemskie światło przeznaczone dla tylko jednej osoby na świecie.

„Biedaku” – przebiegło jej przez głowę. – „Ktoś mógłby pomyśleć, że naprawdę z ciebie taki cynik…”

– Jasne – odparł z przekąsem Antek. – To, że szef ma taką samą koncepcję jak Kacper, to wiemy nie od dziś. Ale co zrobić, jak kogoś nie interesuje bycie koneserem?

– Jakbyś dobrze posmakował tego torciku, to by cię zainteresowało – zapewnił go Kacper, dobijając gumowym młotkiem ostatnią pełną płytkę w rządku.

– A ty uważaj, żeby kiedyś ci ten torcik nie zaszkodził! – odparował mu Antek.

– Spokojna głowa! – zaśmiał się Kacper. – Ja mam mocny żołądek…

– Dobra, chłopaki, spokój już – przywołał ich do porządku Majk. – Antek, chodź tutaj, będziesz trzymał mi tę płytkę… Okej, gotowy? No to tniemy!

***

Po powrocie z Kacprem na stancję i upragnionej kąpieli, tak zasłużonej po kolejnej ciężkiej dniówce, Iza zamknęła się w pokoju i z rozkoszą wsunęła się pod kołdrę. Dzień był udany, prace poszły do przodu zgodnie z założonym harmonogramem, nazajutrz mieli zamówiony montaż lustra, sami zaś mieli skupić się na fugowaniu położonej glazury i terakoty. Ekipa mocno zżyła się przy tej pracy, a Kacper bez żadnego problemu wsiąknął w ich grono, bawiąc ich przez cały dzień swoimi uwagami. Zadowolony z efektów pracy szef zwolnił ich do domu już o dwudziestej pierwszej, sam zaś został na posterunku razem z Tomem, który podobnie jak dzień wcześniej około osiemnastej został oddelegowany do pracy na sali, gdzie Basia potrzebowała w zespole przynajmniej jednego mężczyzny.

Sobotni koktajl Krawczyka zbliżał się tymczasem nieubłaganie. W kuchni trwały już w tle przygotowania do obsługi kulinarnej imprezy, dwaj wynajęci dodatkowo pracownicy zajęli się dostawą produktów na ten cel, zaś Majk pomiędzy sesjami cięcia płytek nadzorował wszystko przez telefon. Ulokowawszy się wygodnie pod kołdrą, Iza przyjrzała się krytycznym wzrokiem swoim podniszczonym w ferworze pracy paznokciom, zastanawiając się, w jaki sposób doprowadzić je do ładu do soboty, kiedy to miała pełnić reprezentacyjną funkcję kelnerki.

„Nie mogę przecież podawać VIP-om drinków z takimi pazurami” – myślała z niesmakiem. – „Muszę coś z tym zrobić, chyba pierwszy raz w życiu kupię sobie jakiś lakier i pomaluję je, żeby jakoś wyglądały…”

Myśl przerwał jej dzwonek telefonu. Sięgnęła po niego i uśmiechnęła się, bowiem na wyświetlaczu pojawiło się imię Victora.

Allô?

Bonsoir, Isabelle, c’est Victor[2] – jego przyjemny, melodyjny głos sprawił jej szczerą przyjemność. – Nie za późno dzwonię?

– Nie, Victor, jestem już w łóżku, ale i tak jeszcze bym nie zasnęła, to dla mnie za wczesna godzina. Miło mi, że dzwonisz. Co u ciebie?

– Myślisz, że dzwonię, żeby opowiedzieć ci, co u mnie? – zaśmiał się Victor. – Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, co u ciebie! Opowiedz mi wszystko, Isabelle, nie rozmawialiśmy już chyba ze dwa tygodnie!

To była prawda. Od wyjazdu Belgów minęły już prawie cztery tygodnie, w trakcie których Victor regularnie wysyłał Izie smsy, a trzykrotnie również zadzwonił. Rozmawiali wtedy za każdym razem przez ponad godzinę i rozmawialiby nawet o wiele dłużej, gdyby nie to, że dzwonił zazwyczaj wczesnym wieczorem, kiedy Iza akurat musiała wychodzić do pracy. Jednak od długiego weekendu majowego Victor wysłał jej tylko kilka krótkich smsów, co Iza zinterpretowała jako powolne i dyskretne wygaszanie kontaktu. Uznała to zresztą za całkowicie naturalne i nie przejęła się tym, zwłaszcza że, skupiając się na pilnych problemach z Michałem, Krawczykiem, Danielem, uczelnią i pracą w Anabelli, nie miała zbytnio czasu, żeby myśleć jeszcze o Victorze.

Dzisiejszy telefon zaprzeczył jednak teorii o jego zamiarze wygaszenia kontaktu. Przeciwnie, Victor z zadowoleniem przyjął informację o tym, że miała bardzo dużo pracy i niewiele czasu, to bowiem, jak stwierdził, umniejszało jego winę. Wina ta, według niego, polegała na tym, że tak długo się nie odzywał, a powodem tego faktu była wzmożona aktywność, jaką musiał wykazać się w pracy, gdyż jego zespół zakończył właśnie realizację jakiegoś dużego projektu kulturalnego i w tym miesiącu musiał go rozliczyć.

– Na szczęście jesteśmy już na prostej – zapewnił ją z ulgą. – A skoro ty też masz ciężki maj, to przynajmniej nie przeszkadzałem ci niepotrzebnie i sam nic nie straciłem. Kiedy będziesz mieć egzaminy na uniwersytecie?

– Dopiero za miesiąc, na przełomie czerwca i lipca – wyjaśniła mu Iza. – Szczerze mówiąc, teraz jeszcze nawet o tym nie myślę, a fakt, że będzie sporo nauki…

– A twoje plany na wakacje?

– Jeszcze nie wiem – pokręciła głową. – Na pewno na kilka tygodni będę chciała pojechać do siostry i szwagra, muszę się nimi nacieszyć, pomóc im trochę… no i odpocząć we własnym domu. Od października większość czasu spędzam w Lublinie i tu jest mój drugi dom, ale ten pierwszy jednak został tam, na wiosce. Kiedy wracam do mojego pokoju w Korytkowie, jestem tam w pełni u siebie… I bardzo lubię to uczucie, zwłaszcza po dłuższym czasie nieobecności.

– Widocznie z tym pokojem wiąże się wiele twoich najpiękniejszych wspomnień? – zauważył na wpół twierdzącym, na wpół pytającym tonem Victor.

– Tak… – odparła niepewnie, przypominając sobie ów straszny wieczór, kiedy w dramatycznym porywie instynktu samozachowawczego, cała drętwiejąca, z kroplami potu na skroniach i szumem w uszach, ostatkiem sił zwlekła się z łóżka i doczołgała do łazienki. – Choć tych najgorszych też – dodała smutno.

– Miejsca, z którymi jesteśmy związani, nie są martwymi punktami na mapie – ciągnął Victor, zniżając głos. – One żyją razem z nami, pamiętają piękne chwile, mają tę magiczną moc, że potrafią ożywiać wspomnienia. W pewnym sensie są częścią nas, zostawiamy w nich odbicie naszej duszy…

– Masz rację – uśmiechnęła się, wyobrażając sobie natchniony wyraz jego twarzy, kiedy mówił te słowa. – Pięknie to powiedziałeś, Victor. Ja zresztą od początku wiedziałam, że masz w sobie coś z poety i romantyka.

– Chyba tak! – roześmiał się. – Ale to nie znaczy, że bujam w obłokach, potrafię być bardzo pragmatycznym facetem. Romantyk ujawnia się tylko czasami, choć ostatnio jakby częściej… To chyba ty tak na mnie działasz, Isabelle.

– Czy mam to traktować jako komplement czy raczej jako zarzut? – zażartowała Iza.

– Oczywiście jako komplement – zapewnił ją z powagą. – Widzę, że już kolejny raz masz wątpliwości co do moich intencji… Cóż, będę musiał popracować nad tym, żeby to zmienić. A wracając do twoich wakacyjnych planów, Isabelle… powiedz mi, nie chciałabyś w lipcu albo w sierpniu przyjechać do mnie na jakiś tydzień powłóczyć się trochę po Bressoux?

– Ach! – zaśmiała się Iza, próbując obrócić swoje zaskoczenie w żart. – Une vadrouille à Bressoux? Chyba tego nie przemyślałeś, Victor! Mało ci było włóczęgi po Lublinie ?

– Przemyślałem i mówię to poważnie – nie dał zbić się z tropu Victor. – Myślę o tym od miesiąca, Isabelle. Przecież już w Lublinie mówiłem ci, że chciałbym, żebyś kiedyś przyjechała do mnie do Belgii. Nigdy nie byłaś za granicą, a tak znakomicie mówisz po francusku… Pokazałbym ci Bressoux, a potem wsiedlibyśmy w samochód i pojechalibyśmy pozwiedzać centrum Liège. Może udałoby nam się skoczyć też do Brukseli? Zobaczyłabyś stolicę… a gdybyś się zgodziła, moglibyśmy nawet zapakować się tam na samolot i skoczyć na jeden dzień do Paryża. Co ty na to? Zawsze chciałaś zobaczyć Paryż…

– Zwariowałeś chyba! – zaśmiała się Iza. – Widzę, że z ciebie nie tylko poeta i romantyk, ale i szaleniec… To bardzo miło z twojej strony, Victor – dodała, poważniejąc. – Ale nie stać mnie na taki wyjazd, a nigdy w życiu nie zgodziłabym się, żeby jechać na twój koszt. Kiedyś, jak uzbieram trochę pieniędzy na zbytki, na pewno pojadę do Paryża… i do Belgii pewnie też… ale jeszcze nie teraz.

– Ale dlaczego tak do tego podchodzisz, Isabelle? – perswadował cierpliwie Victor. – Twoja wizyta byłaby przyjemnością przede wszystkim dla mnie. A ja chętnie zapłacę za swoją przyjemność. I nie mam tu na myśli nic… niewłaściwego – zastrzegł lekko zmieszany. – Jeśli to tego się boisz, to nie bój się, już raz nauczyłaś mnie rozumu, a ja umiem wyciągać wnioski. Daję ci gwarancję, że to będzie całkowicie przyjacielskie spotkanie. Włóczęga, rozmowa, trochę muzyki, czas spędzony razem… tylko tyle. To byłoby dla mnie coś wyjątkowego – zniżył znów głos. – Bo sam nie wiem, dlaczego, ale… im dłużej o tym myślę, tym bardziej tego chcę. Takiej zwykłej powtórki z tego, co było w Lublinie… Niczego więcej nie oczekuję. Naprawdę, Isabelle.

– Zostawmy to, Victor – odparła wymijająco Iza. – To nie byłoby uczciwe. Nie lubię takich sytuacji i zrozum, że źle bym się z tym czuła. Nie mówmy już o tym, proszę… to brzmi jak jakieś szaleństwo. A powtórkę z włóczęgi zrobimy sobie i tak, ty na pewno jeszcze nieraz przyjedziesz do Lublina…

– Przyjadę – zapewnił ją stanowczo. – Przyjadę, kiedy tylko nadarzy się okazja. Ale co do mojej propozycji… proszę, nie odrzucaj jej z góry, Isabelle. Przemyśl to. Możemy umówić się tak, że ja zaproszę cię do Bressoux, a innym razem ty zaprosisz mnie w rewanżu do… jak nazywała się ta twoja wioska?

– Korytkowo – westchnęła Iza.

– Do Korytkowa – dokończył Victor, nieudolnie naśladując za Izą wymowę i akcent polskiego toponimu. – Zaprosisz mnie na kilka dni do siebie, powłóczymy się po twojej okolicy… którą nota bene chętnie bym zobaczył… i będziemy kwita. No? Co ty na to? Gościna za gościnę. Proszę, zastanów się, jeszcze mamy czas. Przecież dla ciebie to byłaby też dobra okazja do poćwiczenia języka. Sama mi mówiłaś, że to dla ciebie ważne. Obiecaj mi, że przemyślisz to, Isabelle.

Iza milczała przez chwilę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie chciała aż tak bardzo angażować się w znajomość z Victorem w obawie, by nie popaść w podobne kłopoty, z jakich dopiero co z trudem zdołała wybrnąć w przypadku Daniela… Jednak jego propozycja, zwłaszcza dla niej jako romanistki, była nad wyraz kusząca, a koncepcja zrewanżowania mu się zaproszeniem do Korytkowa wydawała się bezpieczna i rozsądna. Victor natychmiast wyczuł jej wahanie.

– Obiecaj mi to, Isabelle – powtórzył nalegająco. – Tylko tyle, że się zastanowisz… obiecaj!

– No dobrze, Victor, obiecuję, że pomyślę – westchnęła nieprzekonana Iza. – Ale uprzedzam cię, że na ten moment jestem w dziewięćdziesięciu procentach na „nie” i to się raczej nie zmieni.

– Zobaczymy – odparł Victor z nieskrywaną satysfakcją w głosie. – Ja mimo wszystko jestem niepoprawnym optymistą i nie będę patrzył na te dziewięćdziesiąt procent. Skupię się wyłącznie na tym, że na razie wywalczyłem dziesięć procent na „tak”!

Roześmiali się oboje. Kiedy po kolejnej półgodzinie rozmowy na różne tematy rozłączyli się, życząc sobie wzajemnie dobrej nocy, Iza odłożyła telefon na biurko, zgasiła światło i zagłębiwszy się wygodnie w poduszkę, przymknęła zmęczone oczy. Pobudzona rozmową z Victorem wyobraźnia roztoczyła przed nią obraz bajecznych wakacji w Belgii, a może nawet częściowo w Paryżu… O tak, w Paryżu! Włóczęga z Victorem po pięknych uliczkach miasta, które zawsze tak bardzo chciała odwiedzić… Z Victorem? Otóż to… Gdybyż to nie był Victor lecz Michał! Gdyby to z nim mogła pojechać do Paryża! Na pamięć wróciło jej skrywane w najgłębszym zakamarku serca dawne marzenie o podróży z nim właśnie tam… o podróży poślubnej do Paryża… Czy ktokolwiek inny mógłby zająć jego miejsce i wtargnąć w paryską scenerię jej marzenia?

Jej myśli pobiegły natychmiast w tę stronę. Michał w Paryżu… Fala jego blond grzywy rozwiewana wiatrem na tle Wieży Eiffela… Jego uśmiech, dotyk jego dłoni i najdroższe błękitne oczy wpatrzone w nią ponad stolikiem w jakiejś klimatycznej knajpce na Champs Elysées… Spacer nadsekwańskim bulwarem w zachodzącym słońcu… Nie z Victorem, nie z kimkolwiek innym, ale z nim, tylko z nim!

„Misiu” – pomyślała, czując, jak ogarnia ją powoli błogie, przedsenne odrętwienie. – „Mój kochany… Czy naprawdę już nie mogę mieć nadziei? Przecież mógłbyś się odezwać, dać mi jeszcze jedną szansę… napisać chociaż jednego krótkiego smsa…”

Dokładnie w tym momencie leżący na biurku telefon rozświetlił się na chwilę, wydając dźwięk przychodzącego smsa.

„Pewnie Victor” – pomyślała ostatkiem świadomości Iza, zapadając w sen. – „O czymś zapomniał… Nieważne. Nie chce mi się… odczytam to sobie jutro…”

***

Kiedy zadzwonił budzik w telefonie, Iza wyłączyła go odruchowo i zabrała się za rutynowe przygotowania do wyjścia do pracy, w szczególności za szybkie przygotowanie śniadania dla całej trójki. Kacper również już wstał i ziewając szeroko, usadowił się przy stole w oczekiwaniu na jedzenie.

– Julitka w weekend nie może – oznajmił, zabierając się ze smakiem za dymiącą apetycznie jajecznicę, którą postawiła przed nim Iza. – Dzięki, młoda… trochę mało tego, nie?

– Wrzuciłam ci osiem jajek – zauważyła Iza, podsuwając mu koszyk z chlebem. – Nie przesadzaj, Kacper, wystarczy ci, dopchniesz sobie pieczywem.

– Ma spust ten szczyl, prawda, pani Izo? – zaśmiał się pan Stanisław, spoglądając na bratanka tym razem z aprobatą i sympatią. – Ale przynajmniej raz się do czegoś przyda, pomoże pani… Zaczynam wierzyć, że jeszcze będą z niego ludzie. Jakby jeszcze z tymi kobitkami trochę się uspokoił…

– E tam, stryj gitary nie zawraca! – prychnął Kacper, pochłaniając swoją jajecznicę w tempie błyskawicy. – Właśnie, o czym ja mówiłem? Że Julitka w weekend nie może, a ja już trzeci dzień bez kobiety… ale robię to świadomie i dla dobra sprawy! – zaznaczył, spoglądając na Izę. – Nie martw się, mała, odbiję sobie wszystko i nie będę stratny, na niedzielę umówiłem się już wstępnie z Renią. Jedna nie może, to zawsze druga się znajdzie, to są właśnie zalety tego systemu… Nie masz jeszcze trochę tej jajecznicy, Iza? – dodał przymilnie. – Ciągle jakiś głodny jestem…

– Okej, dosmażę ci jeszcze cztery jajka – zgodziła się rozbawiona Iza, podnosząc się od stołu i podpalając dopiero co wyłączony pod patelnią gaz. – Patelnia jeszcze gorąca, zaraz będziesz miał dokładkę. Tylko musisz zjeść piorunem, bo nie ma już czasu!

Dopiero po śniadaniu, kiedy przed wyjściem pakowała do plecaka klucze i telefon, przypomniała sobie o smsie, który przyszedł w nocy. Otworzyła skrzynkę i serce zabiło jej tak mocno, że aż odruchowo usiadła na skraju łóżka. Sms był od Michała.

Cześć, Iza, sorry za ciszę, miałem mega problemy rodzinne, ale już jestem na prostej. Odezwę się w przyszłym tygodniu, mam do ciebie sprawę. Michał.

Te dwa krótkie zdania wystarczyły, by wynieść pod niebiosa odrętwiałą ze szczęścia duszę Izy… Nagle szary, zwyczajny świat rozbłysnął przed jej oczami feerią kolorów i świateł, jakby otworzyły się przed nią wrota raju, za którymi nie było już łez ani cierpienia, a tylko nieziemska radość bez granic. Nowa nadzieja spłynęła na nią szerokim strumieniem niczym lawa jasnego światła, rozjaśniając promiennym blaskiem jej oczy…

W porządku, Misiu, w takim razie czekam na telefon. Iza. Drżące z wrażenia palce ledwo zdołały wystukać na klawiaturze te słowa. Wysłała smsa i znów zanurzyła się w różowym obłoku szczęścia, które aż rozpierało jej piersi.

A więc wcale się nie wycofał! Nie chciał zerwać z nią kontaktu! Miał kłopoty, choroba ojca, pomoc matce, praca w firmie, studia, ciągłe rozjazdy między Lublinem i Korytkowem… Jakże to wszystko musiało go przytłoczyć! Nic dziwnego, że spotkanie z nią odłożył na spokojniejsze i odpowiedniejsze po temu czasy. Jak widać, była to jego świadoma decyzja, celowe działanie, wiedział, co robi, bo teraz wreszcie będzie mógł odświeżyć kontakt i spotkać się z nią bez przeszkód! Może jego zachowanie na uczelnianym holu, a potem pod hotelem w Korytkowie, kiedy tak wyraźnie unikał konfrontacji, było nieco dziwne, ale… po co w to wnikać? Widocznie była w tym jakaś metoda. Czy to ważne? W swoim czasie zapyta go o to, a on wszystko jej wytłumaczy, lecz teraz to nie miało znaczenia… Liczyło się tylko jedno – odezwał się! Odezwał się i obiecał dalszy kontakt! Wkrótce usłyszy jego głos w telefonie… a potem może go zobaczy…

– Iza, idziesz? – dobiegający z przedpokoju głos Kacpra wyrwał ją z błogiego uniesienia. – Już za piętnaście ósma.

– Idę, Kacperku, idę! – odparła radośnie, zrywając się z łóżka i chwytając porzucony na krześle plecak. – Jesteś już gotowy? Tylko założę buty…

Kacper przyglądał się z zaintrygowaniem dziewczynie, która wbiegła do przedpokoju jak na skrzydłach, niemal tanecznym krokiem. Jej twarz promieniała jak słońce o poranku, a oczy lśniły niczym odbijające się w wodzie gwiazdy… Pełnymi niezwykłej energii ruchami w kilka sekund założyła buty i zarzuciwszy sobie plecak na ramię, zerknęła na niego figlarnie spod oka.

– I co się tak gapisz? – zagadnęła rozbawiona jego niezbyt przytomną miną.

– Ale ty jednak jesteś zawaliście ładna, Iza – stwierdził Kacper, kręcąc z zafascynowaniem głową. – Jak tak dzisiaj patrzę, to kurde… najlepsze laski przy tobie wysiadają!

Iza roześmiała się, po czym w spontanicznym odruchu podbiegła do niego, wspięła się na palce i ucałowała go w policzek.

– Nie podlizuj się, łobuzie! – zawołała wesoło, zaśmiewając się jeszcze bardziej na widok jego rozanielonej miny. – Ale dziękuję ci za komplement! Jak to było w tej instrukcji dla Toma? Przynajmniej jeden na pół godziny, bo one to uwielbiają, tak? Ech, ty łajdaczyno kochany… No, lecimy, szybko, szkoda czasu!

***

– Rewelacja, szefie – przyznała Basia, rozglądając się po wysprzątanej i gotowej do oddania do użytku męskiej łazience, którą Majk z dumą zaprezentował właśnie całemu zespołowi. – Powiem szczerze, że aż do dzisiaj rano nie bardzo wierzyłam, że to wam się uda.

– Ja też – przyznała się Ola, obejmując ramieniem stojącą obok Izę. – Ale serio, świetna robota, Iza. Wykonaliście misję niemożliwą.

Było już po północy, na polecenie Majka skrócono dziś czas pracy lokalu i zamknięto go dla zewnętrznej publiczności aż do niedzieli, o czym zawiadamiało wywieszone już dwa dni wcześniej ogłoszenie. Teraz cała energia zespołu musiała zostać zaangażowana w zaplanowany na sobotnie popołudnie koktajl dla VIP-ów zlecony przez Krawczyka. Po całym dniu fugowania, nadzorowania montażu lustra, impregnowania, sprzątania, czyszczenia i przenoszenia narzędzi ekipa remontowa Anabelli ze zmęczenia ledwo trzymała się na nogach, jednak satysfakcja z terminowo wykonanego zadania rekompensowała im włożony w nie wysiłek. Również Kacper, którego pomoc, retrospektywnie patrząc, okazała się kluczowa, przyznał, że jak na takie tempo efekty pracy były w stu procentach zadowalające, a męska toaleta wyglądała jak wyremontowana przez profesjonalistów.

Pół godziny później, po komisyjnym, symbolicznym odbiorze prac w męskiej toalecie i przebraniu się ekipy w normalne ubrania wszyscy usiedli na pustej sali przy stolikach obok baru, by napić się czegoś i ustalić na spokojnie zadania na jutro. O ile panie ograniczyły się do wody i soku, o tyle panowie za zgodą szefa nalali sobie do kufli piwa i wychylali je z przyjemnością na zakończenie ciężkiej dniówki.

– Wszystkim dziękuję, bo wszyscy stanęliście na wysokości zadania – powiedział uroczyście Majk, podnosząc w górę swój kufel. – I brygada remontowa, i dziewczyny na sali. Udowodniliście, że potraficie dostosować się do najbardziej hardkorowych okoliczności, a wiecie, co u moich pracowników cenię najbardziej…

– Elastyczność! – odpowiedziało chórem kilka osób, po czym wszyscy zgodnie wybuchnęli śmiechem.

– Właśnie! – podchwycił wesoło Majk. – Widzę, że nauka nie poszła w las. Oczywiście wszyscy możecie liczyć na dodatkową gratyfikację, pomyślę o tym po zakończeniu koktajlu. Udało się ogarnąć męski kibel, ale teraz musimy skupić się na przygotowaniu jutrzejszej imprezy. Wszystko ma działać jak w zegarku.

– Jutro będziemy od rana – zapewniła go Basia. – Mamy już poustawiane grafiki, cztery dziewczyny będą ze mną do przygotowania sali, Wika zajmie się barem, a kucharki też będą od rana, żeby wszystko zrobić na spokojnie. Iza i Karolina przyjdą na czternastą, a o piętnastej mają być te trzy kelnerki z łapanki na dorywczą dniówkę.

– Ja przecież też mogę być od rana – odezwała się Iza, patrząc ze zdziwieniem na Basię. – Nie potrzebuję przywilejów, Basiu, przyjdę rano i będę z wami zasuwać, przecież do szesnastej będziecie miały tutaj jeszcze bardzo dużo pracy.

– Ja też przyjdę – podchwyciła nieśmiało Karolina, zerkając na Izę. – Jak wszyscy, to wszyscy… nie chcę się wyłamywać.

– Przyjdź, pomożesz mi przy nagłośnieniu – podchwycił Antek, który przez cały ten czas siedział naprzeciwko niej i wpatrywał się w nią jak w obrazek. – Znasz się na muzie, a szef kazał na koktajlu puścić coś delikatnie w tle. Razem wybierzemy repertuar… a szef oczywiście go zaakceptuje – dodał lojalnie, spoglądając na siedzącego obok niego Majka, który z uśmiechem skinął głową i poklepał go przyjaźnie po ramieniu.

– Z tobą, Kacper, rozliczymy się osobno – zagadnął do sączącego z zadowoleniem piwo Kacpra, który od kwadransa z nieukrywanym zainteresowaniem przyglądał się siedzącej po drugiej stronie stolika Oli. – W poniedziałek zajmę się tym w pierwszej kolejności.

Kacper oderwał oczy od Oli, przeniósł wzrok na Majka i machnął ręką.

– Spokojnie, szefie, ja tu przyszedłem tylko pomóc Izie. A u szefa też mam dług moralny… teraz może trochę go spłaciłem – dodał znacząco. – Człowiek honoru, kurde, jestem, nie?

Wszyscy roześmiali się, patrząc z sympatią na chłopaka.

– Porozmawiamy o tym jeszcze – oznajmił mu spokojnie Majk, pociągając łyka piwa. – Ale to już na osobności. Zostaniesz chwilę ze mną, okej?

– Okej – zgodził się Kacper i znów skupił wzrok na Oli, a kiedy ta spojrzała na niego, puścił do niej szelmowskie oko. – W towarzystwie takich pięknych kobiet mogę zostać i do rana… Ja w ogóle nie wiem, jak wy dajecie radę skupiać się na pracy, chłopaki – dodał, zwracając się do Antka, Chudego i Toma. – Przecież wy tu macie lajf jak w jakimś, kurde, niebie!

Kolejny wybuch gromkiego śmiechu poniósł się echem po pustej, ciemnej sali Anabelli. Była już  prawie pierwsza w nocy, trzeba było powoli zbierać się do domu.

________________________________________________

* S’il te plaît (fr.) – proszę cię.

** Bonsoir, Isabelle, c’est Victor (fr.) – Dobry wieczór, Isabelle, z tej strony Victor.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *