Anabella – Rozdział XXXVII
Niedzielny poranek i przedpołudnie osiemnastego sierpnia minęły Izie na przygotowywaniu śniadania, które zjedli we dwoje z panem Stanisławem, gdyż Kacper spał jeszcze po nocnych eskapadach, a także na gotowaniu gulaszu przewidzianego na obiad i krojeniu warzyw na surówkę. W planach na poobiednie popołudnie miała kościół i kontrolną wizytę u pana Szczepana, natomiast wieczorem musiała być w pracy, gdzie miała zostać aż do zamknięcia lokalu.
Kiedy po obiedzie wróciła do swojego pokoju, by posłuchać trochę francuskiego radia, zadzwonił telefon. Była to Amelia.
– Izunia, i jak, dasz radę zajrzeć do nas w przyszły weekend? – zapytała z nadzieją w głosie. – Zobacz, jak fajnie by nam pasowało, ty we wtorek masz urodziny, a my z Robciem w niedzielę naszą pierwszą rocznicę ślubu. Gdybyś przyjechała na całą sobotę, moglibyśmy zrobić takie łączone rodzinne święto, z tortem i w ogóle…
– Tak, Melu – uśmiechnęła się Iza. – Myślę o tym i niebawem miałam do ciebie dzwonić w tej sprawie. Rozmawiałam już z dziewczynami, zastąpią mnie w piątek i w sobotę, już nawet zaczęłam odrabiać te godziny awansem. Ale w niedzielę wieczorem musiałabym już być z powrotem w Lublinie – zastrzegła. – Mam teraz dodatkowe obowiązki w firmie i nie mogę nadużywać życzliwości szefa.
– To oczywiste! – zgodziła się z radością Amelia. – Tak się cieszę, kochanie… Robik jak zawsze wyjedzie po ciebie na stację! Którym pociągiem jechałabyś w piątek?
– Nie wiem jeszcze, Melciu – odparła ostrożnie Iza. – Może rano zajrzę na chwilkę do tego mojego Szczepcia, on bardzo słabo się czuje ostatnio… Wtedy jechałabym tym popołudniowym o czternastej dwanaście. Dam wam znać w czwartek wieczorem, dobrze? A teraz opowiedz mi, co u was nowego? Jak idzie budowa?
– Znakomicie – zapewniła ją Amelia. – Dach mamy skończony i teraz chłopaki robią instalacje, do końca tygodnia powinien być już doprowadzony prąd i oświetlenie. Mamy kilka dni obsuwy w porównaniu do naszych pierwotnych planów, ale to nic takiego, można powiedzieć, że najtrudniejsze już za nami. Robert bał się, że nie zdążymy z dachem, zanim skończy się ładna pogoda, ale zdążyliśmy i to jest najważniejsze. U nas od dwóch dni leje deszcz… u was też?
– Nie, u nas nadal świeci słońce – odparła wesoło Iza, odruchowo zerkając na pogodę za oknem. – Ale pewnie wasz deszcz przyjdzie za parę dni i tutaj. W sumie nawet dobrze by było, bo ten upał już okropnie męczy…
– Aha… wiesz, co, Izunia? – przerwała jej Amelia, zniżając głos. – Jeszcze jedną rzecz chciałam ci powiedzieć… o Agnieszce.
– Tak? – szepnęła Iza, wstrzymując oddech.
– Mówiłam ci, że już wtedy, pod koniec lipca, obiecałam jej pracę u nas od września – podjęła Amelia. – A wczoraj znowu była u mnie i pytała, czy zajrzysz jeszcze w te wakacje do Korytkowa. Powiedziałam jej, że nie wiem, zgodnie z prawdą… Powiedz mi, mogę dać jej znać, że będziesz u nas w piątek i w sobotę? Wspomniała, że bardzo by jej zależało, żeby zobaczyć się z tobą chociaż na pięć minut…
Iza westchnęła. Nie miała wielkiej ochoty rozmawiać z Agnieszką, zwłaszcza w tak niezręcznej sytuacji, w jakiej obie znalazły się w związku z jej zatrudnieniem u Amelii. Jednak z drugiej strony nie chciała zachowywać się jak urażona primadonna i po raz kolejny uparcie odtrącać wyciągniętej do zgody ręki dawnej przyjaciółki. A poza tym… poza tym… czyż nie była to dla niej znakomita okazja do dalszej pracy nad sobą w kwestii Michała?
Ten argument był dla Izy kluczowy. Tak dobrze czuła się od czasu, gdy postanowiła zabić wreszcie i pogrzebać swą złudną nadzieję! Od półtora miesiąca była jak nowonarodzona dzięki temu, że metodycznie zabraniała sobie marzyć o Michale i nie dawała unosić się tkliwym wspomnieniom. Może zatem kolejnym krokiem naprzód byłoby wyleczenie się z resztek żalu do Agnieszki? Potraktowanie jej zdrady jako smutnego epizodu z przeszłości… Wiadomo, że ich relacja już nigdy nie będzie taka sama, raz zabita przyjaźń nie zmartwychwstanie, a zaufania nie da się odzyskać, jednak czy odbudowanie poprawnych stosunków z Agnieszką nie przyniosłoby jej korzyści również na tym polu?
– Dobrze, Melu, powiedz jej – zgodziła się po krótkim zawahaniu. – Jeśli chce ze mną porozmawiać w ten weekend, to… okej. Możemy spotkać się na chwilę, najlepiej w piątek wieczorem albo w sobotę rano.
– Jesteś aniołem, Izunia – odpowiedziała cicho Amelia. – Agnieszka będzie przeszczęśliwa, powiem jej o tym jeszcze dziś. Dziękuję ci, kochanie…
Po rozłączeniu się z siostrą Iza siedziała jeszcze przez kilka minut z telefonem wciąż bezwiednie trzymanym w dłoni. Rozmowa z Agnieszką, na którą właśnie się zgodziła, zapowiadała się jak seans wywoływania demonów z najczarniejszej przeszłości… Znów ogarnęły ją wątpliwości, czy na pewno dobrze zrobiła, przystając na to spotkanie.
„Ech, trudno!” – pomyślała, zaciskając usta. – „Muszę zacząć mierzyć się i z tym, uodparniać się psychicznie, uczyć się panować nad emocjami. Terapia! Przecież terapia to nie tylko rozmowy z drugim człowiekiem, ale i samodzielna praca nad sobą…”
Rozmyślania przerwał jej dźwięk nadchodzącego smsa. Ocknęła się i zerknęła na wyświetlacz – sms był od Lodzi. Otworzyła go zaciekawiona.
Z radością i dumą informujemy, że dziś nad ranem urodził się nasz syn, bandziorek junior. Waży 3520 gram, jest zdrowy i prześliczny. Pozdrawiamy, Lodzia i Pablo.
– Ach! – szepnęła zachwycona tą nowiną Iza. – Maleństwo jest już z nami… Kochana Lodzia, poradziła sobie dzielnie ze wszystkim! Pablo musi być strasznie dumny. To dla nich taki szczęśliwy dzień!
Myśl o nowo narodzonym dzieciątku, które właśnie dziś rozpoczęło życie na tym świecie, wzruszyła ją tak mocno, że do oczu napłynęły jej łzy. Odesławszy Lodzi smsa z gorącymi gratulacjami, odłożyła telefon na biurko i podeszła do okna.
„Aga za pół roku też będzie mieć takiego maluszka jak Lodzia” – myślała, wpatrując się w błękitne niebo, na którym jednak w oddali, ponad dachami kamienic, można było dostrzec ciemne deszczowe chmury. – „Jakie to musi być cudowne uczucie… No i proszę, chyba idzie do nas ten deszcz, o którym mówiła Mela. Wieczorem trzeba będzie wziąć ze sobą parasol…”
***
– Miałabyś prawo dalej ze mną nie rozmawiać – mówiła ze skruchą Agnieszka, kiedy obie z Izą szły wijącą się wśród zżętych pól piaszczystą drogą, która prowadziła na korytkowski cmentarz. – Dlatego jestem ci bardzo wdzięczna, że jednak się zgodziłaś. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy Amelia mi to powiedziała… Teraz, kiedy na własne życzenie tak głupio namotałam sobie w życiu, tym bardziej widzę, kto jest naprawdę dobrym człowiekiem, a kto tylko się zgrywa. I nadal tak mi wstyd, Iza – szepnęła, spuszczając głowę. – Tak mi strasznie wstyd…
– Chyba nie ma sensu już do tego wracać, Aga – odparła z westchnieniem Iza. – Stało się tak, jak się stało, ja sama staram się już o tym nie myśleć, a przynajmniej jak najmniej. Mówiłam ci wtedy… pamiętasz, w zimie, kiedy byłam tu na święta i rozmawiałyśmy ostatni raz… że wolę zostawić to w spokoju. I tak chyba będzie najlepiej – dodała w zamyśleniu.
Zatrzymała się przy drodze, by zerwać pęk rumianku i dołożyć go do bukietu polnych kwiatów, które niosła na cmentarz. Po kilku dniach rzęsistego deszczu w Korytkowie znów świeciło piękne sierpniowe słońce. Iza chciała dziś udekorować grób rodziców własnoręcznie zebranymi kwiatami i właśnie w trakcie zbierania ich przy drodze dogoniła ją Agnieszka z pytaniem, czy może do niej dołączyć.
Choć Iza nie dała tego po sobie poznać, wygląd dawnej przyjaciółki wstrząsnął ją do głębi. Amelia miała rację – Agnieszka wyglądała jak cień samej siebie. Blada, z ziemistą, niezdrową cerą i podkrążonymi oczami, wychudła, przygarbiona, z mocno podciętymi włosami związanymi w niechlujny kucyk, wyglądała nie na dwudziestodwuletnią dziewczynę, która ma przed sobą całe życie, lecz na steraną życiem kobietę, której brakuje już sił, by o cokolwiek walczyć. W niczym nie przypominała dawnej Agnieszki, uśmiechniętej blondynki z długimi lokami, która ubierała się wprawdzie skromnie ale zawsze elegancko i od której biła aura niespożytej energii. Jej obecny wygląd sprawił, że Izie zrobiło się jej szczerze żal, jeszcze bardziej niż podczas lipcowej rozmowy z Amelią.
Agnieszka zatrzymała się wraz z nią i zerwawszy rosnącą obok kiść różowej koniczyny, nieśmiałym gestem podała ją jej na uzupełnienie bukietu.
– Dzięki – uśmiechnęła się Iza, chętnie biorąc kwiaty z jej ręki i dokładając je do swoich. – Ładnie kwitną te kwiatki, zobacz, cała wielka łąka… Chociaż ja żałuję, że nie ma już chabrów i maków, one zawsze tak rozweselają bukiet…
Zerknęła na Agnieszkę i westchnęła.
– No dobra, Aga, to bez sensu – przyznała, siadając na brzegu drogi i dając Agnieszce znak, żeby usiadła przy niej. – Chciałaś ze mną pogadać, a ja truję ci o jakichś makach i chabrach… Może i masz rację, że trzeba to wyczyścić raz na zawsze, chociaż żadnej z nas nie jest fajnie o tym gadać. No to wal. Co chciałaś mi powiedzieć?
– Po pierwsze chciałam cię przeprosić – odpowiedziała cicho Agnieszka, skwapliwie zajmując miejsce na trawie obok niej. – Już nawet nie za tamto… Wiem, że nie chcesz do tego wracać, ja też bym nie chciała, a zresztą dla mnie to już jest tak odległa historia, że wydaje mi się, jakby tego w ogóle nie było…
Iza zacisnęła kurczowo dłoń na trzymanych w niej kwiatach.
„Jakby tego w ogóle nie było” – powtórzyła w myśli. – „Gdybym i ja mogła kiedyś tak powiedzieć…”
– Chcę cię przeprosić przede wszystkim za to, co jest teraz – ciągnęła Agnieszka.
– Teraz? – nie zrozumiała Iza.
– No tak… za to, że zamiast dać ci wreszcie spokój, ja bez przerwy włóczę się za tobą i zawracam ci głowę. Nagabuję twoją siostrę, wpycham się do was do pracy… Nie chciałam tego Iza. Naprawdę nie chciałam i uwierz mi, że gdybym mogła inaczej…
– Przestań, Aga – przerwała jej stanowczo Iza. – No co ty? Mela opowiedziała mi twoją historię, więc ja już wszystko wiem i… rozumiem. W twojej sytuacji praca u nas to jest bardzo dobre i być może jedyne wyjście, przynajmniej na najbliższy rok albo dwa. A skoro możemy ci pomóc, to nieładnie byłoby odmówić. Zresztą bardzo ci współczuję tej całej traumy – dodała ciszej. – A jednocześnie gratuluję ci, bo… będziesz mamą.
– Dziękuję, Iza – szepnęła Agnieszka, a jej oczy natychmiast napełniły się łzami. – Boże drogi… jesteś pierwszą osobą, której przyszło do głowy mi pogratulować…
Głos załamał jej się, a po policzkach popłynęły jej łzy. Chciała coś dodać, ale zamiast głosu z piersi wyrwał jej się tylko zdławiony szloch. Szybko podciągnęła kolana pod brodę, oplotła je ramionami, w których ukryła twarz i rozpłakała się na dobre. Iza patrzyła ze współczuciem na jej wychudłe, blade ramiona i wstrząsane spazmami plecy obleczone w sprany zielonkawy t-shirt.
– Aga, nie płacz – powiedziała z niepokojem, odkładając kwiaty na bok i ostrożnie obejmując ją ramieniem. – No nie rycz tak, co ty wyprawiasz? W twoim stanie nie powinnaś tak się denerwować, przecież to może zaszkodzić maleństwu… Słyszysz? Uspokój się już – dodała surowym tonem. – Teraz jesteś odpowiedzialna nie tylko za siebie, musisz wziąć się w garść, ogarnąć się jakoś… Przecież ty wyglądasz, jakbyś całymi dniami płakała!
– Bo tak jest – chlipnęła Agnieszka. – Wszystko tak mi się skopało…
– Nie mów tak – pokręciła głową Iza, jeszcze mocniej i troskliwiej obejmując ją ramieniem. – Masz dopiero dwadzieścia dwa lata, jeszcze całe życie przed tobą, zobaczysz, wszystko jakoś się poukłada. Nie możesz tak się dołować… Ja wiem, że przeszłaś przez niebanalne piekło, ale pomyśl o tym niewinnym dzieciątku… jemu trzeba teraz zapewnić zdrowie i jak najlepszy start. Ono jeszcze przyniesie ci mnóstwo radości. To bardzo dobrze, że szukasz rozwiązań w kwestiach materialnych, ale musisz też stanąć na nogi psychicznie. Pozbierać się w jeden kawałek. Słyszysz, co mówię, Aga? Ja też w swoim czasie łatwo nie miałam, więc możesz mi wierzyć, że tak trzeba i że tak się da. No, nie płacz już… czekaj, mam tu gdzieś chusteczkę… o, jest. Masz, wytrzyj sobie nos, bo zaraz cała się zasmarkasz!
Agnieszka posłusznie wzięła z jej rąk chusteczkę, którą wytarła sobie nos i oczy. Iza cofnęła ramię i przyglądała jej się spod oka ze współczuciem.
– Dziękuję – odpowiedziała cicho Agnieszka, kiedy już uspokoiła się na tyle, by móc normalnie mówić. – Jesteś taka dobra… zawsze byłaś dobra jak anioł, Iza. Nigdy sobie nie daruję, że tak cię skrzywdziłam przez tamtego idiotę. Sama nie rozumiem, jak mogłam być taka głupia, żeby pakować się w coś, co dla ciebie było wtedy ważne… I jak mogłam tak kłamać… Brzydzę się samą sobą. Jedyne, co mnie w tym pociesza, to to, że on nie był wart nawet butów ci czyścić. Taki sam manipulant jak ten mój Rafałek… no, może nie aż taki gnojek, ale w sumie niewiele mu do niego brakowało, bo pewnie jakby przyszło co do czego, zachowałby się podobnie. Całe szczęście, że uwolniłaś się od niego, chociaż wiadomo, że ja nie powinnam była wyświadczać ci takich przysług…
Iza zacisnęła mocno zęby, starając się opanować ból, jaki sprawiały jej te słowa.
„Terapia” – powtarzała w myślach z uporem. – „To jest właśnie moja terapia…”
– Wstyd mi za to i nigdy sobie tego nie wybaczę – ciągnęła smutno Agnieszka. – Do tej pory śni mi się czasami to, co mi wtedy powiedziałaś. Byłam wtedy taka ślepa… i teraz zresztą też. Przez swoją ślepotę i głupotę tamtym razem straciłam coś najcenniejszego, czyli twoją przyjaźń, a teraz… teraz już straciłam wszystko… Ja się po tym już nigdy nie podniosę, Iza.
– Przestań – wydusiła z siebie Iza, uznając, że dla własnego dobra powinna jak najszybciej skłonić Agnieszkę do zejścia z tematu Michała. – Oczywiście, że się podniesiesz, i to bardzo szybko. Nie masz przecież innego wyjścia. A ludzie też ci pomogą, zobaczysz… tak jak pomagali mnie i Meli po śmierci naszej mamy.
– Po śmierci waszej mamy – powtórzyła szeptem Agnieszka. – Tak mi wstyd, Iza… Wtedy miałaś taki ciężki czas, potrzebowałaś wsparcia, a ja gdzie byłam, co robiłam? Boże… – ukryła twarz w dłoniach. – Ty mi tego nigdy tak do końca nie wybaczysz… Jak ja mogłam? Oszukać ciebie… ciebie!
– Wybaczyłam ci, przecież już ci to mówiłam – przypomniała jej Iza, usiłując zapanować nad drżeniem głosu.
– Tak, ale powiedziałaś, że nie zapomnisz – westchnęła Agnieszka. – A to na jedno wychodzi. No, ale po co ja to mówię, przecież sama tego chciałam, sama sobie to zrobiłam… Tak jak to! – dodała z rozpaczą, kładąc rękę na swoim brzuchu, tak płaskim, że niemal wklęsłym.
Iza przypomniała sobie natychmiast podobny gest Lodzi, kiedy i ona kładła dłoń na swoim rosnącym brzuchu, a oczy jaśniały jej jedynym w swoim rodzaju światłem macierzyńskiej miłości… Tego światła w oczach Agnieszki nie było jednak wcale.
– Aga, powiedz mi coś – zagadnęła, przyglądając jej się z niepokojem. – Ty przecież… kochasz to dziecko, prawda?
Agnieszka pokręciła głową przecząco.
– Nie – szepnęła i dopiero teraz oczy rozbłysły jej ognistym blaskiem, choć nie takim, o jaki chodziło Izie. – Ja go nienawidzę.
– Nienawidzisz? – powtórzyła z trwogą Iza. – Ale… jak to? Co ty wygadujesz?
– Tak, nienawidzę go – potwierdziła Agnieszka, zagryzając wargi. – Pewnie pomyślisz, że jestem jakimś potworem, bezduszną kreaturą… ale ja naprawdę nie umiem kochać tego dziecka. Wiem, że ono nic nie zawiniło i nie będę się na nim bez sensu mścić, to w końcu człowiek jak ty czy ja. Nie byłabym w stanie go zabić, a już zwłaszcza po tym, jak on kazał mi to zrobić… no wiesz, Rafał. Amelia powtórzyła ci to pewnie… Kazał mi pozbyć się bachora, jak to pięknie ujął, chciał dać mi kasę, żebym zrobiła to po cichu na czarnym rynku. O nie, nigdy! – pokręciła głową. – Nie będzie tak, jak sobie zażyczył ten drań. Ja może jestem głupia i naiwna, ale nie jestem morderczynią. Urodzę je i jakoś wychowam, bo oddawać komuś innemu też nie chcę, sumienie by mnie zjadło. Ale pokochać to go nie będę umiała chyba nigdy…
– Nie mów tak, Aga – przerwała jej wstrząśnięta tym wyznaniem Iza. – Nie mów tak, proszę, bo sama zobaczysz, że jeszcze kiedyś będziesz żałować tych słów. Oczywiście, że je pokochasz! Każda matka kocha swoje dziecko…
– Ja nie – zapewniła ją z uporem Agnieszka.
– No dobrze, teraz nie – zgodziła się ostrożnie Iza. – Ale jak je urodzisz… albo nawet jeszcze wcześniej, jak poczujesz jego ruchy… zmienisz zdanie, jestem tego pewna. Teraz to jest zrozumiałe, jesteś jeszcze w szoku po tym, co ci zrobił ten… Rafał, tak?
– Rafał – skinęła głową Agnieszka, z ponurą miną zapatrując się w trawę pod stopami.
– Chcesz mi o tym opowiedzieć?
Agnieszka podniosła głowę i spojrzała na nią niedowierzająco.
– A ty chciałabyś o tym słuchać, Iza?
– Jeśli to może przynieść ci jakąś ulgę, to posłucham – odparła powoli Iza. – Może musisz wyrzucić to z siebie, tak wiesz… ze wszystkimi szczegółami… żeby nabrać do tego dystansu i inaczej pomyśleć o tym maluszku. Bo przecież na początku na pewno bardzo kochałaś tego Rafała, prawda?
– No tak – pokiwała głową Agnieszka. – Tak bardzo, jak teraz go nienawidzę. Sama nie mogę uwierzyć, jaka byłam zaślepiona, i to już drugi raz… Przecież oni obaj działali tak samo, a ja nabierałam się na to jak ostatnia debilka! Słodkie słówka, kit za kitem, wielka miłość… a potem nagle z dnia na dzień zwrot akcji i cześć, już się nie znamy.
Serce Izy znów ścisnęło się boleśnie. Fakt, że Agnieszka postawiła w jednej linii Michała i Rafała, wywołał w niej automatyczny odruch buntu, który jednak natychmiast siłą w sobie stłumiła. Bo czyż w jej słowach nie było dużo racji? Czy nie był to znakomity opis stylu działania Michała? Jednego dnia słodkie obietnice i czułości, a nazajutrz, bez żadnego uprzedzenia, obojętność i mordercza cisza… Ileż razy już to przeżyła, ile przez to przecierpiała! A jednak taka była prawda…
Nagle z głębin pamięci dobiegł do jej świadomości poważny głos Majka. Przychodzi moment, kiedy trzeba wreszcie stanąć w prawdzie… I wtedy, w jakiś niewytłumaczalny sposób, sam dźwięk tego odległego, niewyraźnego głosu w kilka sekund ukoił jej duszę, a ściśnięte serce rozprężyło się i znów zaczęło bić normalnym, spokojnym rytmem.
– A tak mnie niby kochał! – ciągnęła z zaciętą miną Agnieszka. – Żyć beze mnie nie mógł i takie tam… Powiedz, Iza, czy jak się kogoś kocha, to wali się go pięścią w twarz?
– Uderzył cię pięścią w twarz? – wyszeptała ze zgrozą Iza. – I to wiedząc, że jesteś w ciąży?
– Właśnie za to mi się oberwało – westchnęła Agnieszka. – Ale opowiem ci od początku…
Iza słuchała w milczeniu. Co prawda Agnieszka nie zawarła w swej chaotycznej opowieści zbyt wielu nowych szczegółów względem tego, co przekazała jej Amelia, jednak zdumiewał ją i przerażał ładunek emocji, jaki dziewczyna wyrzucała przy tym z siebie, na przemian płacząc, wybuchając ponurym, kpiącym śmiechem lub nienawistnie zaciskając zęby i pięści. Historia, którą opowiedziała, była typowym scenariuszem smutnego upadku dziewczyny, która zbyt mocno zaufała niewłaściwemu mężczyźnie.
– Wyszło na to, że jestem głupia i tyle – podsumowała smutno Agnieszka. – Zostałam życiowym bankrutem. Pamiętasz, jak zawsze ci mówiłam, że chciałabym wyrwać się z Korytkowa, zrobić błyskotliwą karierę zawodową, zarabiać porządną kasę, ustawić się i wreszcie pomóc finansowo rodzicom… No to im pomogłam! – prychnęła drwiąco. – Zwaliłam im się z powrotem na głowę, przegrana, spłukana i z nie wiadomo czyim dzieckiem w brzuchu. Mama i tata nic nie wiedzieli o Rafale… A ja żałuję teraz, że nie wzięłam od niego tych pieniędzy, które dawał mi na zabieg.
– Aga… opanuj się – wyszeptała bezradnie Iza.
– No przecież i tak bym tego nie zrobiła – pokręciła głową Agnieszka. – Ale przynajmniej miałabym teraz za co żyć przez parę miesięcy. Nie wiem, ile jeszcze głupot zrobię w tym parszywym życiu, ale znając siebie, mogę się założyć, że to nie jest ostatnia.
– Właśnie powinnaś postarać się, żeby to była już ostatnia – podchwyciła stanowczo Iza. – Wyobrażam sobie, jak ci ciężko, ale obiektywnie mogło być przecież dużo gorzej. Karierę jeszcze zdążysz zrobić, spokojnie, odchowasz dziecko, skończysz ten ostatni semestr studiów i wszystko się ułoży. A co do bieżących finansów… Za dwa tygodnie zaczynasz pracę u Meli. Poproszę ją, żeby zrobiła tak, jak w pierwszym miesiącu pracy zrobił mój szef… mądry człowiek… to znaczy żeby wypłaciła ci pięćdziesiąt procent z góry, wiesz, tak na rozruch. Może to nie będą duże pieniądze, ale na początek ci wystarczy. Powoli nazbierasz sobie na wyprawkę dla maluszka, a jak już się urodzi, ścigniesz tego twojego Rafała o alimenty…
– No co ty! – wystraszyła się natychmiast Agnieszka. – Nawet nie żartuj… On by mnie zabił! Teraz nie wie, gdzie jestem, nie zna mojego adresu, na szczęście nie zdążyłam dokładnie mu wyjaśnić, gdzie mieszkam… I zresztą nie chcę go już o nic więcej prosić. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego!
– Spokojnie, Aga – zatrzymała ją Iza. – Bez zbędnych emocji. Ty to ty, a dziecko to dziecko. Ono nie powstało samo z siebie, tylko ma ojca, którego trzeba nauczyć odpowiedzialności za swoje wyczyny. I zrobimy to, zobaczysz. Ja ci w tym pomogę.
– Ty? – zdumiała się Agnieszka. – Niby w jaki sposób?
– Po prostu dowiem się dokładnie, jak to zrobić krok po kroku – odparła spokojnie Iza. – I to najlepiej tak, żebyś nie musiała oglądać przy tym Rafała ani podawać mu swojego adresu. Tam pewnie trzeba będzie załatwić całą masę innych dokumentów, zwłaszcza jakiś wniosek o ustalenie ojcostwa, bo on pewnie wyprze się dziecka i nie będzie chciał go uznać…
– Na sto procent – mruknęła Agnieszka. – I ja nawet nie chcę, żeby je uznawał. Nie chcę, żeby mi się w cokolwiek wtrącał…
– No właśnie – podjęła Iza. – Więc trzeba będzie załatwić to jakoś tak, żebyś nie musiała się z nim kontaktować, ale żeby został zmuszony przez sąd do łożenia na utrzymanie dziecka. Trudno, Aga, honor honorem, ale będziesz miała na utrzymaniu małego człowieka, którego trzeba będzie nakarmić, ubrać, posłać do szkoły… Dlaczego masz harować na to sama, a szanowny tatuś ma mieć święty spokój? Nie możesz zrobić kolejnej głupoty. Dlatego posłuchaj. Mam w Lublinie bliską koleżankę… właściwie przyjaciółkę – uśmiechnęła się leciutko. – Ona zresztą też dopiero co urodziła synka, dosłownie kilka dni temu. Jej mąż jest prawnikiem, bardzo dobrym adwokatem z dużym doświadczeniem. Porozmawiam z nimi przy jakiejś okazji i dopytam go, jak najkorzystniej rozwiązać taką sprawę jak twoja. Mamy czas, bo z tego, co wiem, dziecko i tak najpierw musi się urodzić…
– Dzięki, Iza – westchnęła Agnieszka, przeciągając dłonią po bladym czole. – Zrobię, co powiesz, wykonam wszystko w ciemno. Tyle że mnie nie stać na adwokata…
– Przestań, no co ty, ja już to załatwię po mojemu – zapewniła ją Iza. – On przecież nie będzie prowadził ci tej sprawy, tylko dopytamy go, co i jak, doradzi nam po przyjacielsku jakieś rozwiązanie, a resztę załatwisz sama. Podejrzewam, że to nie jest nic skomplikowanego, takie postępowania są w każdym sądzie na porządku dziennym.
Agnieszka patrzyła na nią swymi spłakanymi, zmęczonymi oczami, w których teraz rozbłysło jednak wątłe światełko nadziei.
– Jak ja się cieszę, że mogłam z tobą pogadać, Iza – powiedziała z wdzięcznością, nieśmiałym gestem ujmując dłoń Izy i ściskając ją kurczowo. – Jesteś dla mnie taka dobra… i to po tym wszystkim! A z drugiej strony tak mi żal… Powiedziałaś przed chwilą, że ta żona adwokata z Lublina to twoja przyjaciółka. Jak ja jej zazdroszczę! Mnie już nigdy tak nie nazwiesz…
Głos znów jej zadrżał, a po jej ziemisto-szarej twarzy popłynęły dwie łzy.
– Aga, daj spokój – westchnęła Iza. – Mówiłam ci już, że nie powinnaś tak się denerwować. Proszę, zrób to dla mnie i nie płacz już…
Agnieszka pokiwała głową, starając się uspokoić. Iza patrzyła na nią ze współczuciem, myśląc, jak wiele ta dziewczyna musiała wycierpieć przez ostatnie dwa miesiące, ile litrów łez przelała i w jak potwornym stanie psychicznym musiała być do tej pory, skoro była w stanie powiedzieć, że nienawidzi własnego dziecka, które nosiła pod sercem. Podczas tej trudnej rozmowy Izę opanowało tak głębokie pragnienie pocieszenia jej i udzielenia jej pomocy, że przysłoniło ono wszystko inne i zniosło resztki pretensji, jakie mogła jeszcze czuć do niej za swoje dawne krzywdy.
– Poza tym posłuchaj – podjęła łagodnym tonem, obejmując roztrzęsioną Agnieszkę ramieniem i przytulając ją do siebie. – Ja już inaczej myślę o tobie niż wtedy, w zimie. Przyznaję, że wtedy byłam jeszcze na ciebie zła za… za tamto… i nie chciałam gadać, bo miałam do ciebie bardzo dużo żalu. Ale teraz już go nie mam – oznajmiła ostrożnie, uświadamiając sobie w chwili, gdy wypowiadała te słowa, że były one stuprocentowo prawdziwe. – Nie gniewam się już na ciebie, Aga, naprawdę. I obiecuję, że pomogę ci we wszystkim, w czym tylko będę mogła pomóc. Mela zresztą też… Wiadomo, że za jakiś czas zaczną się w Korytkowie plotki i może nawet ostracyzm, ale postaraj się tym nie przejmować. Ludzie pogadają sobie i szybko im przejdzie, znajdą się inne tematy. A we mnie i w Meli zawsze będziesz mieć oparcie. Daję ci na to moje słowo.
– Dziękuję, Iza – szepnęła Agnieszka i ogarnąwszy ją ramionami za szyję, wybuchła kolejną fontanną łez. – Jesteś taka kochana!… Przepraszam… miałam nie płakać… ale nie mogę…
Iza z westchnieniem przytuliła ją do siebie, tym razem pozwalając jej wypłakać się do woli. Pamiętała, jak bardzo to pomogło jej samej, kiedy Majk przytulał ją do siebie w ciemnym magazynku, nie pytając o nic, a tylko w milczeniu gładząc ją po włosach. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, to przecież właśnie tam, w tym mrocznym, piwnicznym pomieszczeniu z regałami pełnymi ziemniaków i ogórków, w jej życiu coś zmieniło się na dobre. To tam, wylewając potoki bolesnych łez na piersi życzliwego jej człowieka, odżyła i jakby narodziła się na nowo, powstała jak feniks z popiołów, silniejsza i dziwnie spokojna. Zrozumiała teraz, że gdyby nie tamta noc i rozmowa z Majkiem w trybie terapii, dziś ona sama nie umiałaby tak rozsądnie rozmawiać z Agnieszką, nie miałaby w sobie tyle wewnętrznej mocy, by pokonać dawny żal… żal, którego teraz nie czuła już w najmniejszym stopniu! Miała wrażenie, jakby przeszła przez jakieś niewidzialne drzwi i znalazła się po drugiej stronie, tam, gdzie panowało światło i spokój. A teraz jej zadaniem było powoli wprowadzić tam również Agnieszkę.
– Jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam, Iza – podjęła cicho Agnieszka, kiedy wypłakała się już i wytarła oczy resztkami gniecionej w dłoni chusteczki. – Zawsze dobra, zawsze wierna… taka, na której można polegać bez pudła. Nie to co ja… Zresztą dopiero teraz widać, kto jest kim. Ja jestem tylko głupią dziewczyną ze wsi, której wydawało się, że zawojuje świat. I najlepiej po trupach do celu. No to mam za swoje…
Obie milczały przez chwilę, wokół słychać było tylko brzęczenie owadów na zalanej popołudniowym słońcem łące.
– Ale ty to co innego, Iza – ciągnęła Agnieszka. – Ty jesteś silna i mądra, a przede wszystkim uczciwa, z zasadami… i dzięki temu wygrywasz. Powiem ci, że jak wtedy, po maturze, na dwa lata zostałaś w domu, a my wszyscy wyjechaliśmy na studia, to dziewczyny już spisały cię na straty. Pamiętam, jak kiedyś gadałyśmy o tobie i mówiłyśmy, że ty już chyba zgnijesz na wieki w tym zapyziałym Korytkowie. Wszystkie tak myślałyśmy… ja też – dodała ze wstydem. – A dzisiaj patrzę na ciebie i widzę, jak bardzo się myliłyśmy. To nie chodzi tylko to, że postawiłyście z Amelią z powrotem na nogi ten wasz sklep, że pojechałaś studiować, że radzisz sobie sama, pracujesz po zajęciach… ale to jest coś więcej. Dopiero teraz widać, jaką jesteś ekstra dziewczyną… w sensie kobietą… taką ładną, zadbaną, na poziomie… Czuć w tobie styl, taką klasę, no nie wiem, jak to powiedzieć… W każdym razie ja ci do pięt nie dorastam i nigdy nie dorosnę, bo z tym po prostu trzeba się urodzić – westchnęła.
– Ech… co ty opowiadasz, Aga! – zaprotestowała zmieszana tą laudacją Iza. – Nie wygaduj takich rzeczy. Teraz akurat ty masz doła, a ja trochę odbiłam się od dna, ale to nic nie znaczy… Ty też jeszcze kiedyś się pozbierasz, zadbasz o siebie, staniesz na nogi i to samo będziesz mogła powiedzieć o sobie.
– Nie, Iza – pokręciła głową Agnieszka. – To nie zależy od sytuacji, ty jesteś taka z natury. Taka, jak by to powiedzieć… rasowa. Niby cicha i delikatna, a masz w sobie moc jak dynamit. Ja to czułam w tobie od zawsze, tylko dopiero teraz dotarło do mnie, w czym jest rzecz. I jak tak porównuję siebie do ciebie, a potem myślę, jak zachowałam się z tym durnym Krzemińskim… Powiedz mi chociaż, tak dla spokoju sumienia, żebym się nie gryzła… on już dawno wisi ci i powiewa, prawda?
Iza zaniemówiła. Nie spodziewała się takiego pytania wprost i nie miała na nie gotowej odpowiedzi. Odwróciła oczy i w milczeniu zajęła się rozwarstwianiem na cienkie paseczki grubego źdźbła trawy, które zerwała spod swoich stóp.
– Iza? – zaniepokoiła się Agnieszka, schylając się ku niej i zaglądając w jej odwróconą na bok twarz. – Chyba nie powiesz mi, że Michał Krzemiński jeszcze dla ciebie coś znaczy?… Proszę, nie mów tak, nie strasz mnie…
Iza milczała, uznając, że lepiej jest milczeć, niż kłamać. Agnieszka patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, niemal z przerażeniem.
– Boże, Iza – wyszeptała, ujmując jej dłoń tak ostrożnie, jakby bała się, że Iza za chwilę ją cofnie. – Nie wiedziałam… proszę, wybacz mi…
Iza uśmiechnęła się smutno i drugą ręką poklepała delikatnie dłoń Agnieszki.
– To nie była twoja wina, Aga – odparła uspokajająco. – Tamto i tak nic nie zmieniło, bo gdybyś wtedy to nie była ty, to byłaby inna… Nieważne, nie przejmuj się już tym. Mam do ciebie tylko jedną małą prośbę… Nie mów mi już nic więcej o nim, dobrze? Zwłaszcza złych rzeczy, ale dobrych też. Po prostu nic. Dla ciebie to przecież żadna różnica, a ja… mnie będzie dużo lżej.
– Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, Iza… – szeptała zdruzgotana na nowo Agnieszka, wpatrując się w jej smutną, zamyśloną twarz. – Że też się nie domyśliłam… Przecież ty właśnie taka jesteś! Wierna, zawsze wierna… Tylko skąd mogłam wiedzieć, że aż tak? Byłam pewna, że już dawno wybiłaś go sobie z głowy… przecież on nie jest godny nawet nosić za tobą walizki… Zasługujesz na więcej, dużo więcej!…
– Aga, prosiłam cię – przypomniała jej cicho Iza.
– Tak, przepraszam – zreflektowała się natychmiast Agnieszka. – Wybacz…
– I ani słowa Meli! – zastrzegła poważnym tonem Iza. – O to proszę cię szczególnie. Nie chcę, żeby się o mnie martwiła. Ja doskonale nad tym panuję, nie robię już sobie nadziei, ale na twoje pytanie nie mogłam odpowiedzieć tak, jak oczekiwałaś. W każdym razie obiecaj mi, że to zostanie między nami.
– Przysięgam – wyszeptała uroczyście Agnieszka, przyglądając jej się z mieszaniną podziwu i niedowierzania. – Nie wygadam nikomu, Iza. Już nigdy więcej nie zawiodę twojego zaufania, tego możesz być pewna.
– Okej – westchnęła Iza, sięgając po swoje kwiaty i podnosząc się z trawy. – No to cóż… Chodźmy dalej, muszę zanieść mamie i tacie te kwiatki, a potem wracam, żeby pomóc Melci przy kolacji. A może zjadłabyś dzisiaj z nami? – spojrzała w natchnieniu na dziewczynę, która aż cofnęła sie o krok, spłoszoną tą propozycją. – Tak, Aga, tak zrobimy! Pójdziesz ze mną na cmentarz, a potem na kolację. Zapraszam cię i nawet nie próbuj się wykręcać! Jutro mamy rodzinne święto, ale dzisiaj jemy zwyczajnie i ty będziesz jadła z nami! No co? Żadnych „ale”! Sama powiedziałaś, że będziesz słuchać mnie w ciemno, więc teraz musisz to udowodnić! Idziemy!
***
– Cześć, elfiku! – rzucił wesoło znad kierownicy Majk, kiedy Iza wsiadła do samochodu pod swoją kamienicą. – Wybacz, że tak w ostatniej chwili zmodyfikowałem ci plany, ale lepiej będzie, jak pojedziemy tam razem. Dla nich to zawsze jedna wizyta, a nie dwie.
– Jasne że tak, bardzo dobrze to wymyśliłeś – zapewniła go Iza, rozsiadając się w fotelu i zapinając pas bezpieczeństwa. – Pewnie takich najść mają teraz aż nadto, więc dwa w jednym nie będzie od rzeczy. A ja sama też chętnie skorzystam z podwózki samochodem… Dzięki, szefie – uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo.
Majk pokręcił głową, odwzajemniając jej uśmiech.
– Co tam masz dla młodego? – zagadnął z zaciekawieniem, ruchem głowy wskazując na niewielką torebkę na prezenty, którą dziewczyna ułożyła sobie właśnie na kolanach.
– Zabawkę – odparła Iza. – Taką pluszową grzechotkę w kształcie samolotu. A ty? – dodała, spoglądając na podobną torebkę leżącą przed nią na półce przed siedzeniem pasażera.
– Ja kupiłem mu gacie! – oznajmił wesoło Majk, wyjeżdżając na ulicę. – Tylko nie wiem, czy nie będą za małe, bo to jest aż niemożliwe, żeby człowiek mógł mieć takie mikro rozmiary! Kobieta w sklepie zapewniała mnie, że będą okej, więc uwierzyłem jej na słowo, ale muszę to jednak zobaczyć na własne oczy…
Oboje wybierali się właśnie z wizytą do Lodzi i Pabla, aby zobaczyć ich nowo narodzonego synka. Właściwie to Iza miała iść do nich dopiero nazajutrz, jednak Majk, który dowiedział się o tym przypadkowo od Pabla, zaproponował, by pojechała dzień wcześniej z nim, unikając w ten sposób niepotrzebnego pomnażania wizyt u świeżo upieczonej mamy. Iza, która miała już gotowy prezent dla maleństwa, przystała na to bardzo chętnie, tym bardziej, że Majk zaoferował, że podjedzie po nią samochodem pod samą bramę kamienicy.
– Ja też jestem bardzo ciekawa – przyznała. – Jeszcze nigdy nie widziałam z bliska takiego maleńkiego noworodka. Ciekawe, jak dadzą mu na imię…
– Edward Stanisław – poinformował ją Majk.
– Edward? – zdumiała się Iza. – Ach… takie staroświeckie imię? Bardzo ładne i oryginalne – dodała po chwili zastanowienia. – Ale skąd im się wziął taki pomysł?
– Lodzia ma wuja o tym imieniu – wyjaśnił jej Majk. – Jej rodzina potraktowała go swego czasu dosyć niefachowo, a ona z kolei bardzo go polubiła. Więc pojawił się pomysł, żeby nadać małemu imię na jego cześć. Najpierw to były żarty, ale Pablowi bardzo się to imię spodobało i w końcu na tym stanęło… A Stanisław to imię ojca Pabla, zdecydowali się dać tak Edziowi na drugie. Krótko mówiąc, polecieli tradycją rodzinną.
– Edzio! – parsknęła śmiechem Iza. – To brzmi przeuroczo!
Drzwi otworzył im uśmiechnięty Pablo, a po chwili z kuchni wyszła do nich również Lodzia ubrana w luźną błękitną sukienkę i uczesana w swój standardowy długi warkocz. Była szczupła jak dawniej, pod sukienką rysował jej się tylko niewielki brzuszek, który nie zdążył jeszcze unormować się po ciąży, to jednak nie mogło dziwić po tak krótkim czasie, jaki minął od narodzin dziecka. Widać było, że jest nieco niewyspana, ale jednocześnie promieniała takim blaskiem macierzyńskiego szczęścia, że Iza zastanawiała się przez moment, czy kiedykolwiek widziała ją piękniejszą.
– No nareszcie, frajerze! – rzucił wesoło Pablo, ściskając rękę Majka. – Już myślałem, że nie zbierzesz się, żeby wpaść do nas i poznać przyszłego chrześniaka!
– Wybacz, stary – odparł przepraszającym tonem Majk, obejmując Lodzię i całując ją w policzek. – Cześć, gwiazdeczko, rewelacyjnie wyglądasz. Jeszcze raz gratulacje, tym razem osobiście! Dzielna z ciebie dziewczyna… Przez ostatnie trzy dni miałem totalne urwanie jaj – zwrócił się znowu wyjaśniająco do Pabla. – A nie chciałem odwiedzać was o jakiejś nieprzyzwoitej porze albo wpadać tylko jak po ogień. Ale dzisiaj zgadałem się z Izą – dodał, zerkając na swą towarzyszkę, która w międzyczasie witała się serdecznie z Lodzią – i oboje mamy czas aż do osiemnastej, więc będziemy mogli porządnie obejrzeć to wasze arcydzieło. Gdzie on jest?
– Śpi – oznajmił Pablo, wskazując na wejście do błękitnego salonu. – I ostrzegam, że kto go zbudzi, ten natychmiast zginie z mojej ręki! Chyba z godzinę woziłem łajdaka w wózku po całym pokoju, a ten mnie olewał, wiercił się, kwękał… no, ale wreszcie raczył zasnąć, mamy kilkadziesiąt minut spokoju.
– Widzę, że nadworny pantofel dostał zlecenie na usypianie panicza i po długim boju wywiązał się z zadania! – zaśmiał się Majk, klepiąc Pabla po ramieniu i puszczając oko do Lodzi. – Gratulacje, frajerze, wyrabiasz się na kolejnym froncie! Lodzia jak zawsze dba o twój wszechstronny rozwój!
– A co myślałeś? – odparł spokojnie Pablo. – Wiesz, jaka to jest ciężka orka, żeby uśpić takiego agenta? Ale mam już parę skutecznych metod, a niedługo opracuję następne. Na razie wykiwał mnie tyle samo razy co ja jego, ale podjąłem wyzwanie i niedługo zobaczymy, kto kogo przechytrzy!
Wszyscy czworo roześmiali się, po czym Iza wręczyła Lodzi swój prezent dla dziecka i obie zatonęły w przyciszonej, wesołej rozmowie.
– Biorę na siebie usypianie, bo chcę, żeby Lea jak najwięcej odpoczywała – dodał ciszej Pablo, wskazując na rozmawiającą z Izą żonę. – Dla niej teraz każdy kwadrans snu jest na wagę złota.
– Jasna sprawa – spoważniał natychmiast Majk, po czym ujął Pabla za oba ramiona i popatrzył mu w oczy, kręcąc głową. – Kurde, stary… zostałeś ojcem! Jakoś jeszcze nie do końca to do mnie dociera… A niech to! Dawaj pyska, frajerze… cholernie ci gratuluję! I syna, i żony. Z jakiej strony by na to nie spojrzeć, wyjątkowa kobieta.
– Dzięki, Majk – odparł cicho Pablo. – Dzięki, stary druhu.
Uściskali się po przyjacielsku, przez twarze obydwu przebiegł wyraz wzruszenia.
– Budzi się co dwie godziny i chce jeść – tłumaczyła tymczasem Lodzia zaaferowanej Izie. – Na początku nie za bardzo umiałam go karmić, więc oboje trochę się stresowaliśmy, i ja, i Edi… a Pablo dawał nam dobre rady, bo oczywiście on się na tym zna najlepiej! – zaśmiała się. – Ale teraz już nabraliśmy wprawy i współpraca układa nam się znakomicie. Pokażę ci potem… on jest taki śmieszny, kiedy je!
– No dobra, to zaprezentujecie nam w końcu młodego czy nie? – zniecierpliwił się Majk. – A, czekajcie… tu położyłem te gatki dla niego – przypomniał sobie, sięgając po swój prezent, który przy powitaniu odłożył na szafkę w przedpokoju. – Zobacz, Lodziu, czy to przypadkiem nie będzie za małe.
Lodzia wzięła z jego rąk torebkę z prezentem i wyjęła z niej niebieskie śpioszki z napisem Jestem równy facet, które zaprezentowała z rozbawieniem wszystkim obecnym. Roześmiali się.
– Dzięki, Majk, są śliczne – zapewniła Majka, wspinając się na palce, by ucałować go w policzek. – I rozmiar będzie w sam raz.
– Może nawet trochę za duży – sprostował Pablo, biorąc z jej rąk ubranko i oceniając je krytycznym wzrokiem. – Ale to tym lepiej, nasz pasibrzuch rośnie jak na drożdżach! No to co? Chodźcie, kochani, pokażemy wam króla Edwarda Wielkiego.
Zaintrygowani Iza i Majk poszli za nim do salonu, gdzie w kącie przy kanapie stał ustawiony w cieniu zasłony głęboki wózek dziecięcy. Iza poczuła, jak mocniej bije jej serce.
– Tylko cicho! – dodał ostrzegawczym półgłosem Pablo. – Zwłaszcza Majk! Bezwzględny zakaz darcia ryja!
– Okej! – prychnął cichym śmiechem Majk, odgarniając sobie nonszalanckim gestem włosy do tyłu. – Nie pękaj, frajerze, nie będę przecież robił ci czarnej roboty.
W wózku, przykryty lekkim bawełnianym kocykiem, spał malutki jak laleczka noworodek z rączkami uniesionymi do góry i dłońmi zwiniętymi w mikroskopijne piąstki. Jego ubrana w biały kaftanik pierś podnosiła się spokojnym, rytmicznym oddechem.
– Jaki maleńki! – szepnęła oszołomiona Iza. – I jaki śliczny…
Wpatrywała się z zachwytem w małą, uśpioną twarzyczkę, w ciemny puszek na delikatnej główce i w filigranowe paluszki, w których rozmiar chyba by nie uwierzyła, gdyby nie zobaczyła go na własne oczy. Podobnie jak w dniu, kiedy dostała smsa o narodzinach chłopca, do oczu spontanicznie napłynęły jej łzy wzruszenia.
– Kawał chłopa, nie? – odszepnął Majk, również wpatrzony z zafascynowaniem w śpiące dziecko. – Jakby przywalił taką piąchą, to nie ma zmiłuj, zbierasz, bracie, zęby z podłogi!
Iza i Lodzia parsknęły tłumionym śmiechem.
– Od razu mówiłem, że to urodzony twardziel – przyznał szeptem Pablo. – Podszkolimy go trochę, nabierze techniki i za parę lat dam go do ciebie na staż na stanowisku ochroniarza.
– Umowa stoi – zgodził się Majk. – Słyszysz, Iza? Poznaj naszego nowego pracownika. Edward Zabójcza Pięść.
Dziewczyny znowu prychnęły cichym śmiechem.
– Jest przecudowny – wyszeptała z zachwytem Iza. – Można by na niego patrzeć godzinami…
W tym momencie wszyscy aż podskoczyli, bowiem w kieszeni Majka rozdzwonił się telefon. Pablo rzucił mu mordercze spojrzenie.
– Szlag! – szepnął Majk, podnosząc dłoń w przepraszającym geście, po czym natychmiast wybiegł do przedpokoju i przymknął za sobą drzwi, by tam odebrać telefon.
Iza, Lodzia i Pablo skupili teraz wzrok na dziecku, które w pierwszej chwili poruszyło się niespokojnie, jednak westchnąwszy tylko cichutko, dalej kontynuowało swój słodki sen.
– Ma frajer szczęście – mruknął Pablo. – Już go prawie zbudził.
– Spokojnie, kochanie – powiedziała łagodnie Lodzia, kładąc mu dłoń na ramieniu. – On i tak za jakieś pół godzinki zbudzi się na jedzenie. I wtedy może otworzy oczka… Będzie miał oczy jak tatuś, wiesz, Iza? – dodała z uśmiechem. – Teraz jeszcze dobrze tego nie widać, bo noworodki mają podobne oczka, ale ja to już wiem, rozpoznaję po takim brązowym poblasku, który widać czasami pod światło. I jestem przeszczęśliwa, bo bardzo marzyłam o tym, żeby miał bandziorkowe oczy…
Pablo uśmiechnął się, przytulił ją i ucałował we włosy.
– Dżinn jest przecież od tego, żeby spełniać marzenia swojej księżniczki – zauważył wesołym szeptem. – Jedno zadanie wykonane, teraz czeka na kolejne. Jakie oczka zamawiasz następnym razem, skarbie?
Lodzia spojrzała z rozbawieniem na Izę i obie parsknęły śmiechem.
– Zastanowię się nad tym, dżinnie – obiecała Pablowi, podnosząc głowę, by na chwilę podać mu usta. – Ale licz się z tym, że następne zadanie może być o wiele trudniejsze!
– Nie boję się żadnego wyzwania, gwiazdeczko – zapewnił ją z powagą Pablo.
Otworzyły się drzwi i do pokoju wrócił Majk, ze skonfundowaną miną chowając do kieszeni telefon.
– Obudziłem go? – zapytał z niepokojem, zaglądając do wózka.
– Na szczęście nie – odparła uspokajająco Iza. – Śpi smacznie dalej.
– Przepraszam, stary – westchnął Majk, zwracając się do Pabla. – Minuty spokoju nie dadzą, cholerni frajerzy, a ja zapomniałem wyciszyć ten nieszczęsny telefon. Ale już to zrobiłem i teraz będzie spokój.
– Wybaczam ci – oznajmił mu wspaniałomyślnie Pablo. – Popełniłeś karygodną zbrodnię, za którą należy się śmierć, ale udzielę ci prawa łaski w imię naszej wieloletniej przyjaźni. A teraz mówcie, czego się napijecie.
– Zwykłej wody, jestem dzisiaj za kółkiem – odpowiedział Majk.
– Ja też wody – dodała Iza, nie odrywając oczu od śpiącego niemowlęcia.
– Dla niej niegazowana – doprecyzował Majk. – A dla mnie poproszę z największymi bąbelkami, jakie tylko macie. Gorąco jest jak diabli…
– Jasne! – zaśmiała się Lodzia, kierując się do kuchni. – Chodź, bandziorku, pomożesz mi trochę, sama się z tym wszystkim nie zabiorę. Podamy im do tego te ciasteczka z wiśniami, które piekła ciocia. Ty pewnie weźmiesz sobie piwo?
– Nie, skarbie, sam nie będę pił – pokręcił głową Pablo, posłusznie zmierzając za nią w stronę wyjścia z pokoju. – Napiję się z Majkiem tej wody z bąbelkami…
W salonie pozostali tylko Iza i Majk pochyleni w milczeniu nad wózkiem małego Edzia. Dziecko poruszyło się właśnie leciutko i wykrzywiło buzię w komicznym grymasie.
– Jakie śmieszne minki robi! – szepnęła zachwycona Iza.
– Uroczy brzdąc – przyznał również szeptem Majk. – Widziałaś kiedyś takie małe łapki?
– Nigdy w życiu! – pokręciła głową. – Nie mam żadnego kontaktu z małymi dziećmi, a co dopiero z takimi szkrabami… Prawie się popłakałam, kiedy go zobaczyłam.
– To tak jak ja – uśmiechnął się Majk, zerkając na nią porozumiewawczo. – Głupio było to pokazywać, ale i mnie przez moment łza się zakręciła w oku. Zresztą Pablo też mówił mi przez telefon, że kiedy pierwszy raz wziął go na ręce, to tak go to rozwaliło, że aż musiał sobie usiąść. Wierzę mu. Mały Ed normalnie wyrywa z butów…
Urwał, bowiem dziecko znowu się poruszyło, tym razem mocniej, i wykrzywiwszy buzię, kwęknęło cichutko, a kocyk wzburzył się i zafalował pod wierzgającymi nóżkami.
– Budzi się – szepnęła Iza.
– I zaraz będzie wrzeszczał – dodał z zaniepokojeniem Majk na widok jego coraz mocniej wykrzywiającej się twarzyczki. – O co zakład? Uwaga! Trzy… dwa… jeden…
Rzeczywiście, dziecko jak na komendę otworzyło szeroko usta, sczerwieniało na twarzy i wydało z siebie przeciągły, skrzekliwy krzyk, machając przy tym energicznie rączkami, a wykopawszy się przy tym spod kocyka, zaprezentowało fikające w powietrzu nóżki z maleńkimi bosymi stópkami.
– Trzeba wołać Lodzię – stwierdził stanowczo Majk. – Jak nic Edek zgłodniał i domaga się żarcia. Czekaj, pójdę po nią.
– Ciiii, maluszku – szeptała Iza, pochylając się nad wózkiem i ostrożnie gładząc niemowlę po ubranym w biały kaftanik brzuszku. – Mamusia zaraz przyjdzie i da ci jeść, głodomorku…
Mały Edzio płakał coraz głośniej, wymachując na wszystkie strony rączkami i nóżkami. Jednak nim Majk zdążył dojść do drzwi, do pokoju wbiegła Lodzia i odstawiwszy w locie na stół talerz z ciastkami, podeszła do wózka i wzięła dziecko na ręce.
– No już, kochanie, jestem – mówiła, tuląc go do siebie i zwinnym gestem owijając go z powrotem w kocyk. – Zgłodnieliśmy już, co? Znowu pusto w brzuszku? No to chodź, skarbie. Idziemy jeść.
Niemowlę przestało krzyczeć w jej ramionach, uspokojone dźwiękiem jej głosu, nadal jednak kwiliło i parskało, na oślep szukając ustami piersi.
– Iza, chcesz iść z nami? – zaproponowała Lodzia. – Pokażę ci, jak fajnie je.
Podekscytowana Iza pokiwała skwapliwie głową i chętnie poszła za nią, mijając w drzwiach Pabla wnoszącego szklanki i butelki z wodą mineralną. Ten zerknął za nimi z uśmiechem, po czym przeniósł wzrok na stojącego wciąż na środku pokoju Majka.
– Ty zostajesz, frajerze! – rzucił do niego stanowczo. – Nie masz glejtu na oglądanie karmienia, to jest seans tylko dla wtajemniczonych.
– Jasne – westchnął z udawaną rezygnacją Majk. – Jak zwykle czuję się poszkodowany i zepchnięty na margines.
– Zrobisz sobie kiedyś własnego, to naoglądasz się do woli – pocieszył go Pablo, stawiając butelki na stole. – No, siadaj tu ze mną, stary. One będą karmić Ediego, a my pogadamy sobie w końcu jak ludzie.
***
– Otworzył oczka! – szepnęła Iza, składając z zachwytu dłonie jak do modlitwy.
Rzeczywiście, po ponad kwadransie najpierw łapczywego, a potem już coraz spokojniejszego ssania piersi, najedzony Edzio przysnął wtulony w ramiona mamy, jednak teraz znowu przecknął się i otworzył oczy. Były ciemnogranatowe i połyskiwały w zaciemnionej błękitnymi zasłonami sypialni jak dwa małe klejnociki.
– Trzeba będzie potrzymać go w pionie do odbicia – powiedziała Lodzia. – Jeszcze chwilę niech poleży, przewinę go, a potem zaniesiemy go do chłopaków, bo odbijanie to robota Pabla… No, co powiesz, mały łobuziaku? – uśmiechnęła się z czułością do synka, który patrzył na nią szeroko otwartymi oczkami. – Brzuszek pełny, to teraz będziemy rozrabiać, tak?
– Jeszcze nie umie się uśmiechać, prawda? – zapytała siedząca tuż przy niej Iza.
– Nie, jeszcze na to za wcześnie – pokręciła głową Lodzia. – Dzieci dopiero koło drugiego miesiąca zaczynają świadomie się uśmiechać, a Edi ma tylko dziesięć dni… no, jutro nad ranem będzie już jedenaście – sprecyzowała z dumą. – Urodził się osiemnastego. Fajnie wyszło, bo my z Pablem też mamy urodziny osiemnastego, tyle że w kwietniu, a on w sierpniu.
– Rzeczywiście! – zdziwiła się Iza. – Ale super trafiliście… A powiedz mi, Lodziu, jak ci w ogóle poszło? Słyszałam, że to bardzo boli…
– Boli jak diabli – przyznała Lodzia, wpatrując się czule w błyszczące oczka Edzia. – Za pierwszym razem jest najdłużej, u mnie to trwało ponad osiem godzin, a z każdą godziną boli coraz bardziej… Ale co tam! Nagroda jest tak wspaniała, że od razu się o tym zapomina.
– Na pewno – uśmiechnęła się Iza. – Dla takiej nagrody warto znieść każdy ból. A jak teraz radzisz sobie z tym wszystkim? Bardzo jesteś zmęczona?
– Nie tak bardzo – zapewniła ją beztrosko Lodzia. – Pablo we wszystkim mi pomaga, do końca tego tygodnia wziął sobie w kancelarii urlop okolicznościowy, a jego klientami zajmuje się aplikant. Od poniedziałku wraca do pracy, ale moja mama i ciocia też są na każde zawołanie, jego mama tak samo. Więc kiedy tylko trzeba, mogę skorzystać z ich pomocy, żeby trochę odpocząć… chociaż i tak nikt Edziulka za mnie nie nakarmi! – dodała, dotykając pieszczotliwie palcem nosek dziecka. – Prawda, panie kierowniku? Do jedzenia potrzebna jest mama. Bo wiesz, ja na razie nie chcę, żeby jadł z butelki – wyjaśniła rzeczowo Izie. – Karmienie piersią jest dla takiego malucha najzdrowsze i tego się trzymamy. N’est-ce pas, mon petit?* – zagadnęła do dziecka po francusku, zerkając z uśmiechem na Izę, która skinęła na to akceptująco głową.
Roześmiały się obie. Po przewinięciu dziecka i założeniu mu skarpetek na bose nóżki, Lodzia zaniosła je z powrotem do salonu, gdzie siedzący przy stole Pablo i Majk kończyli właśnie konsumpcję ciasteczek z wiśniami.
– Iza, zostawiliśmy jedno dla ciebie – oznajmił z niewinną miną Pablo, odchylając się do tyłu razem z krzesłem. – Wystarczy, prawda? Wiemy, że kobiety dbają o linię, więc uznaliśmy z Majkiem, że zrobimy ci przysługę i ograniczymy dostępną ilość ciastek, żeby za bardzo cię nie kusiło.
– Paweł, no wiesz co! – oburzyła się na niego Lodzia. – Zostawiliście jej tylko jedno?
– I bardzo dobrze! – zaśmiała się rozbawiona Iza. – Skosztuję tylko to jedno dla smaku, nie jestem głodna… dziękuję! – uśmiechnęła się do Majka, który z równie niewinną miną jak Pablo wyciągnął do niej rękę z talerzem, na którym leżało samotnie ostatnie ciasteczko z wiśniami. – A ty, Lodziu? – spojrzała z niepokojem na swą towarzyszkę.
– Ja nie jem jeszcze takich rzeczy – odparła Lodzia, gromiąc wzrokiem uśmiechającego się do niej słodko Pabla. – Nie mam pewności, jak wiśnie podziałałyby na Edzia. Wolę wstrzymać się z eksperymentami, aż trochę podrośnie.
– Daj, kochanie, wezmę go – zaoferował się Pablo, podnosząc się z krzesła i ostrożnie przejmując dziecko z jej rąk. – Hej, mały zbóju, i co, najadłeś się pod korek? No to chodź do taty!
Majk również podniósł się od stołu.
– Dasz mi go na chwilę? – zagadnął do Pabla, spoglądając z uśmiechem na patrzące na niego szeroko otwartymi oczkami niemowlę, które ten ułożył sobie w pionie z główką na ramieniu.
– Jasne! – zgodził się natychmiast Pablo, zerkając kontrolnie na Lodzię. – Lea, mogę mu go dać na ręce, prawda?
– Pewnie – uśmiechnęła się Lodzia. – Tylko pokaż mu, jak go trzymać.
– Weź go z tej strony, głowa ma leżeć na ramieniu – poinstruował Majka Pablo, z namaszczeniem przekazując mu chłopca. – Trzymaj go za plecki, bo on jeszcze nie ma sztywnego kręgosłupa… a druga ręka tutaj. O, właśnie tak… super.
Majk w skupieniu i z najwyższą ostrożnością wykonywał polecenia przyjaciela. Lodzia i Iza wymieniły rozbawione spojrzenia.
– Cześć, mały frajerze – zagadnął Majk do Edzia, który grzecznie pozwolił ułożyć się w pionie na jego ramieniu. – U wujka Majka na rękach też jest przebojowo, nie? Ależ ty jesteś mały i leciutki, ja cię kręcę… Musimy jak najszybciej się zakumplować, bo nie wiem, czy wiesz, ale dzisiaj właśnie przyjąłem cię do pracy w mojej firmie. Możemy z góry podpisać umowę, co ty na to?
W tym momencie małemu Edziowi odbiło się po jedzeniu i chłopiec podniósł na chwilę główkę, ulewając strużkę mleka na granatową sportową koszulę Majka. Pablo, Iza i Lodzia wybuchli gromkim śmiechem.
– Obrzygał mnie! – zawołał zaskoczony Majk, robiąc żartobliwie groźną minę do trzymanego wciąż na ramieniu chłopca. – Edek, ty mały hultaju! Co to ma znaczyć?! Kto to widział rzygać na własnego wujka!
– Podpisał z tobą umowę! – wyjaśniła mu ze śmiechem Lodzia.
Sięgnęła po leżącą w wózku tetrową pieluchę i podeszła, by powycierać ulane mleko.
– Mój syn zna się na ludziach – oznajmił mu z dumą Pablo. – Frajerów wyczuwa na odległość i zaznacza ich sobie. Dobra, daj mi go i ściągaj koszulę, pożyczę ci zaraz jakiegoś t-shirta na zmianę.
Majk posłusznie oddał mu dziecko i zabrał się za rozpinanie zalanej mlekiem koszuli, którą stojąca przy nim Lodzia usiłowała wyczyścić pieluchą.
– Nic z tego, trzeba będzie to zaprać – stwierdziła, rozkładając bezradnie ręce. – Przepraszam, Majk… zaraz faktycznie dam ci jakąś koszulkę Pabla, przebierzesz się, a twoją musimy wyczyścić na mokro.
– Żaden problem, gwiazdeczko – machnął ręką Majk. – Zaliczę to Edkowi na poczet powitalnego bruderszaftu. A że umowa podpisana, to inna rzecz. Czekaj no, ty mały ananasie! – pogroził wesoło palcem maluchowi, który patrzył teraz na niego z wysokości ramion ojca. – Dzisiaj jeden zero dla ciebie, ale ja ci jeszcze dam popalić, zobaczysz!
Rozpiął do końca guziki i ściągnął z siebie poplamioną koszulę, pod którą nie miał nic więcej, w związku z czym został w samych dżinsach.
– Daj, ja to wezmę – zgłosiła się Iza, z trudem tłumiąc śmiech. – Ty idź z Lodzią i ubierz się w coś, a ja ci to szybko zapiorę.
Wyjęła mu koszulę z ręki, zerkając przelotnie na jego nagi tors, który oceniła w duchu jako bardzo ładnie zbudowany. Choć Majk wcześniej już kilka razy zmieniał koszulki w jej obecności, jak chociażby pamiętnego wieczoru, kiedy to ona sama zalała mu jedną z nich łzami, dziś po raz pierwszy odczuła na widok jego pokrytej lekkim zarostem klatki piersiowej coś w rodzaju estetycznej przyjemności.
– Tak trzymać, Edi – pochwalił synka Pablo, kiedy Majk, Iza i Lodzia wychodzili z pokoju. – Widzę, że zapamiętałeś, czego cię uczył tata. Podejrzanych typów eliminujemy od razu na wjeździe wszelkimi dostępnymi metodami. Zgadza się? W pierwszym starciu w terenie punkt dla ciebie. Brawo, synu!
Majk roześmiał się, rozbawiony tą ojcowską lekcją skierowaną do dziesięciodniowego niemowlęcia, po czym udał się za Lodzią do sypialni po coś do przebrania, natomiast Iza poszła do łazienki, gdzie zajęła się czyszczeniem nad umywalką jego zaplamionej koszuli. Pachniała ona lekko wodą kolońską i czymś jeszcze… czymś nieokreślonym, niemal nieuchwytnym, a jednak niezwykle przyjemnym… Czy był to jakiś dobrze dobrany aromat detergentu, w którym prał ubrania? Nie, to nie było raczej nic sztucznego… Może był to po prostu zapach jego ciała?
Nie wiedzieć czemu, na pamięć wróciły jej nagle owe jedyne w życiu chwile, kiedy Michał tulił ją do swej nagiej piersi, okrywając jej szyję, kark i ramiona gorącymi pocałunkami… Płomienne godziny w małowolskim motelu w ów letni wieczór, niedługo po jej osiemnastych urodzinach. To było już cztery lata temu, a jednak nadal miała przed oczami każdy szczegół, jakby to zdarzyło się wczoraj… Czy wtedy czuła ten sam zapach co teraz? Nie mogła sobie przypomnieć, pamiętała tylko, że była wtedy spięta i wystraszona… ale może właśnie tak pachniało jego rozgrzane ciało? Hmm, niewykluczone… Iza opuściła do umywalki rękę z namoczoną częściowo koszulą i przymknęła oczy.
Tak, czuje teraz znowu ciepło ramion Michała… Właściwie to nie powinna o tym myśleć… nie, to bez sensu, trzeba to zostawić, wygasić jak najprędzej ten obraz, wygnać go sprzed oczu… Terapia! Nie myśleć o tym… Ale nie… ach, nie, już jest za późno!… Wraca do niej z pełną mocą półmrok motelowego pokoju i dotyk jego rozpalonych dłoni… Wtedy była zbyt zszokowana, żeby się nim delektować, lecz dziś, nie wiadomo dlaczego, może do tego wrócić i przeżyć wszystko na nowo… Skąd wziął się ten jej niespodziewany bilet powrotny do tamtego wieczoru? Czy to przez ten zapach, tak delikatny, że niemal nieuchwytny, lecz dla niej przecież doskonale wyczuwalny?… Czy to on działa na nią podprogowo i przenosi ją w przeszłość, pozwalając jej poczuć wszystko od nowa? Poczuć niby to samo, ale jednak inaczej… głębiej?
Iza odruchowo podniosła nienamoczoną część trzymanej w dłoniach koszuli i zanurzyła w niej twarz… Jakież to przyjemne! Wciąż nie otwierając oczu, poczuła, jak pociąga ją gdzieś w przestrzeń oszałamiająca karuzela zmysłów… Tak! Znów jest z Michałem w małowolskim motelu, ale dziś jest już inaczej niż wtedy. Dziś nie boi się niczego, nie czuje stresu ani niepokoju, lecz jest po prostu szczęśliwa jak w niebie… Czuje jego dotyk i zapach jego ciała, który sprawia jej zmysłową rozkosz, jakiej wtedy chyba nie zdążyła w pełni poczuć… za to teraz czuje ją tak mocno, że aż kręci jej się w głowie… Przez ciało przebiega jej gorący dreszcz, jakby iskra elektryczna, która sprawia, że chwieje się na nogach…
– Ach… – wyszeptała jak w transie, cała odrętwiała ze szczęścia.
Ciche pukanie do drzwi otrzeźwiło ją natychmiast i przywróciło jej równowagę. Otworzyła oczy i z powrotem pochyliła się nad czyszczoną w umywalce koszulą.
– Proszę – rzuciła spokojnym, neutralnym tonem.
Drzwi uchyliły się i do środka zajrzał Majk, przebrany już w pożyczony od Pabla biały t-shirt.
– Jak tam, elfiku? – zagadnął, zerkając na swoją zwisającą z umywalki koszulę, którą Iza nadal czyściła nieco nerwowymi ruchami palców. – Zostaw, już jest czysta, i tak w domu wrzucę ją do pralki. Dziękuję ci.
– Nie ma za co, szefie – uśmiechnęła się, posłusznie przerywając zapieranie koszuli i oglądając ją z uwagą przy świetle zawieszonej nad lustrem mocnej, punktowej lampki. – Chyba faktycznie już jest okej, to było tylko trochę mleka…
– Dzięki, tak jest super – skinął głową Majk, biorąc z jej rąk koszulę i wycofując się do przedpokoju. – No, chodź już, Izulka, wracamy do nich. Musisz wreszcie usiąść do stołu, bo nawet nie zdążyłaś napić się wody!
„Nie powinnam do tego wracać” – myślała smętnie Iza, idąc za nim w milczeniu. – „Takie rozpamiętywanie przeszłości do niczego dobrego nie prowadzi. Wytrąca mnie tylko z równowagi… Ale co mogłam zrobić? To mnie napadło tak nagle i było takie przyjemne! Ech, muszę się opanować… to kompletnie nie ma sensu…”
Wrócili do salonu, gdzie Majk rozwiesił swoją koszulę do wyschnięcia na oparciu krzesła. Pablo nadal trzymał na rękach dziecko, chodząc z nim w tę i z powrotem pomiędzy oknem a drzwiami i coś do niego gadając, natomiast Lodzia rozkładała na stole talerzyki, by poczęstować gości postawionym właśnie na środku sernikiem z galaretką.
– Siadaj, Iza, tobie nałożę w pierwszej kolejności! – zawołała na widok wchodzącej dziewczyny. – Panowie wyżarli ci prawie wszystkie ciasteczka z wiśniami, więc teraz będziesz mieć pierwszeństwo. Nie możesz odmówić, to sernik mojej cioci! Mówiłam ci już, że ona jest mistrzynią w pieczeniu ciast i bez przerwy rozpieszcza nas różnymi smakołykami… a właściwie to nawet nie tyle mnie, co pana mecenasa! – zaśmiała się, wskazując na Pabla. – Gdybym jej pozwoliła, codziennie podrzucałaby dla niego jakieś nowe ciasto!
Iza roześmiała się i z chęcią zgodziła się skosztować tak zachwalonego sernika, który rzeczywiście smakował wybornie. Pablo, który również zadeklarował chęć zjedzenia ciasta, schylił się nad wózkiem, by odłożyć tam małego Edzia, temu jednak nie spodobał się widać taki pomysł, bo natychmiast na znak protestu uderzył w płacz poparty dla lepszego efektu machaniem rączkami i energicznym wierzganiem nóżkami.
– I widzicie, nie chce leżeć sam, mały frant! – zaśmiał się Pablo, znów biorąc syna na ręce. – No co? Tak się rozbestwiłeś, gagatku jeden? Nawet ojcu nie dasz ciacha zjeść?
– Może ja bym go potrzymała? – zaproponowała nieśmiało Iza. – Już zjadłam swoje, a jeszcze nie miałam go na rękach…
– No to trzymaj – zgodził się Pablo, podając jej chłopca, tym razem ułożonego w pozycji leżącej.
– Tylko nie bierz go do pionu, bo wiesz, co może zrobić – ostrzegł ją Majk. – Ale spoko… jakby co, to tym razem ja będę prał twoją bluzkę!
Iza uśmiechnęła się do niego i z przejęciem wzięła od Pabla niemowlę. Usiadła z nim ostrożnie na brzegu kanapy i z radością utuliła je w ramionach, rozkoszując się bliskością jego maleńkiego, ciepłego ciałka. Chłopiec, teraz już uspokojony, patrzył na nią swymi ślicznymi oczkami i znowu stroił śmieszne minki.
– Jesteś rozkoszny, Edziulku – szeptała do niego Iza, kołysząc go leciutko. – Najsłodszy chłopczyk na świecie… Lubisz, jak ktoś cię trzyma na rączkach, prawda? Nie podoba ci się, jak każą ci leżeć samemu w wózeczku? I bardzo słusznie, trzeba rozstawić tych zarozumiałych dorosłych po kątach, pokazać im, kto tu rządzi, niech sobie za dużo nie myślą…
Długi kosmyk włosów opadł jej na twarz, gdy schylała się nad dzieckiem. Poprawiła go sobie wdzięcznym ruchem dłoni, dalej szepcząc coś do małego Edzia… Przyglądający jej się ukradkiem znad talerzyka z sernikiem Majk znieruchomiał z widelczykiem przy ustach, a przez jego twarz przebiegł jasny promień światła. W następnej chwili ocknął się jednak i znów pochylił się nad porcją ciasta.
– Ekstra ten sernik twojej cioci, Lodziu – przyznał, zwracając się do pani domu, która, zaserwowawszy Pablowi ciasto, stanęła teraz za jego krzesłem i położyła obie dłonie na jego ramionach, przyglądając się, jak je.
– Prawda? – uśmiechnęła się. – To specjalna formuła dla pana mecenasa, ciocia wie, że to jego ulubione ciasto i piecze mu je od czasu do czasu. I jeszcze makowiec… No, jedz, kochanie – dodała, gładząc męża po włosach. – Muszę dbać o mojego dużego bandziorka tak samo jak o małego…
Majk przez chwilę obserwował z rozbawieniem błogą minę Pabla, po czym jego wzrok znów ukradkiem prześliznął się na Izę trzymającą w ramionach dziecko. Mały Edzio, zmęczony długim jak na niego czuwaniem, przysypiał już teraz powoli, kołysany w jej ramionach i ukojony cichym szelestem jej szeptu. Majk uśmiechnął się do siebie, a jego oczy znów na kilka sekund rozbłysły fascynującym, jakby wewnętrznym światłem. Jednak już w następnym momencie spoważniał nagle i jego twarz dla odmiany oblekł jakiś cień… Odłożywszy widelec na pusty talerzyk, odruchowo przesunął ręką po włosach, sięgnął po butelkę wody mineralnej i nalawszy jej sobie do połowy szklanki, wypił ją powoli, patrząc przed siebie w zamyśleniu, jakby przez tych kilkadziesiąt sekund był obecny jedynie ciałem, a jego dusza bujała zupełnie gdzie indziej.
_____________________________________________
* N’est-ce pas, mon petit? (fr.) – Nieprawdaż, mój mały?