Anabella – Rozdział XXXVIII
Isabelle, mogę zadzwonić teraz? Sms od Victora przyszedł dokładnie w chwili, gdy Iza zamierzała wyjść z domu do pracy. Ponieważ jednak od wczoraj już kilkakrotnie zbywała go, nie mogąc znaleźć ani chwili na spokojne odebranie telefonu, uznała, że tym razem skrajnie niegrzecznie byłoby znowu mu odmówić. Z westchnieniem odpisała D’ac* i czym prędzej założyła buty, wiedząc, że za chwilę będzie mogła dysponować tylko jedną ręką. Tymczasem jej nowe jesienne półbuty były wiązane na sznurówki… Rzeczywiście, telefon zadzwonił, ledwie zdążyła zawiązać drugiego z nich.
– Wybacz, że tak cię nękam, Isabelle – powiedział z nutą niepewności w głosie Victor. – Ale muszę z tobą pilnie porozmawiać. Chodzi o mój przyjazd do Lublina…
– O twój przyjazd do Lublina? – powtórzyła zaskoczona Iza, zamykając za sobą cicho drzwi od mieszkania i zbiegając po schodach.
– Tak, będę dwudziestego dziewiątego na chrzcie bratanka Anne – wyjaśnił jej Victor.
– Ach! – szepnęła Iza.
– Nie ukrywam, że wprosiłem się trochę na siłę – ciągnął nieco skonfundowany Victor. – Ale tak bardzo mi na tym zależy… Wczoraj gadałem o tym z Jean-Pierrem, on potem rozmawiał z Anne, a ona zadzwoniła do Paula, żeby zapytać, czy mogą wziąć mnie ze sobą. Paul zgodził się bez problemu, więc jadę… Głupio mi trochę, że zrobiłem takie zamieszanie, ale nie mógłbym nie skorzystać z okazji. Za jakiś czas pewnie przyjadę do Polski sam, ale na razie jednak bardzo niepewnie bym się czuł bez dobrej znajomości języka…
– Oczywiście, Victor – uśmiechnęła się Iza. – Bardzo się cieszę, że przyjedziesz, chociaż przyznaję, że zupełnie się tego nie spodziewałam. Wiedziałam, że państwo Magnon mają przyjechać, bo Anne będzie matką chrzestną małego, ale nie przyszło mi do głowy, że ty też będziesz z nimi, zwłaszcza że nie biorą ze sobą Antoinette…
– Tak, Antoinette zostaje u babci – przyznał Victor. – Taka krótka i intensywna podróż byłaby dla niej zbyt męcząca. Jedziemy do Polski tylko na dwa dni, w Warszawie wylądujemy w sobotę tuż przed południem, a samolot powrotny mamy w poniedziałek o siedemnastej. To będzie trzydziesty września.
– Rozumiem – pokiwała głową Iza.
Wyszła już na ulicę i szła chodnikiem w stronę Zamkowej.
– Tak czy inaczej nie ukrywam, że jadę do Lublina głównie po to, żeby zobaczyć ciebie, Isabelle – ciągnął Victor, zniżając nieco głos. – I dzwonię, żeby wymóc na tobie obietnicę spotkania, a najlepiej jeszcze jakiejś wieczornej włóczęgi po Lublinie… Co mi odpowiesz? Nie chciałaś w lipcu przyjechać do mnie, więc teraz ja muszę przyjechać do ciebie.
– Ależ oczywiście, że spotkamy się, Victor – zapewniła go Iza, choć determinacja, jaką wykazywał w tej kwestii, wywołała na dnie jej serca lekki niepokój. – Skoro będziesz w Lublinie, to nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
– A włóczęga? – zapytał poważnie.
– Włóczęga też… To się rozumie samo przez się.
– I to właśnie chciałem usłyszeć – w jego głosie zabrzmiało zadowolenie. – Dogadamy się jeszcze potem co do szczegółów… Będziesz na chrzcie małego Édouarda?
– Będę – potwierdziła z uśmiechem. – Ale zaraz po mszy w kościele będę musiała wracać do restauracji, jeden z kolegów podjedzie po mnie i zabierze mnie stamtąd samochodem. Moim zadaniem będzie dopilnowanie przyjęcia, a potem koordynowanie pracy w całym lokalu aż do późnej nocy. Przejmuję na ten dzień wszystkie obowiązki szefa, bo on jako ojciec chrzestny musi być przy małym i jego rodzinie, nie może zajmować się takimi przyziemnymi sprawami. Więc wybacz, Vic, ale nie będę mogła za długo posiedzieć z wami przy stole… Za to dzień wcześniej, w sobotę, będę miała wolny wieczór, tak umówiłam się z szefem. A skoro ty też będziesz już wtedy w Lublinie, to może byłby to dobry czas na naszą włóczęgę? Co o tym myślisz?
– Wspaniale, Isabelle – zgodził się natychmiast Victor z nieskrywaną radością w głosie. – W takim razie jesteśmy wstępnie umówieni. Opowiedz mi teraz, co u ciebie nowego, widzę, że awansowałaś w pracy, skoro masz czasowo pełnić obowiązki szefa?
Idąca z telefonem przy uchu Iza dotarła właśnie na dość zatłoczony o tej porze deptak i zwolniła kroku, bowiem kilka metrów przed sobą, wśród grupy jakichś młodych ludzi, dostrzegła męską sylwetkę, która wydała jej się znajoma.
– W pewnym sensie tak – przyznała w roztargnieniu, gorączkowo zastanawiając się, kogo też może jej przypominać, zwłaszcza z chodu i linii ramion, ów odwrócony do niej plecami chłopak idący za rękę z jakąś dziewczyną. – Od pierwszego września pracuję na pełny etat, zastępuję też dalej koleżankę, która jest przełożoną kelnerek. Mówiłam ci o niej… Miała wrócić z urlopu po miesiącu miodowym, ale nadal nie ma jej w Lublinie, przeszła prosto na zwolnienie lekarskie. Zdaje się, że jest w zagrożonej ciąży…
– Ach, to przykre! – stwierdził ze współczuciem Victor. – Czyli będziesz pełnić jej funkcję aż do jej powrotu? Jeśli powód jest taki, jak mówisz, to zgaduję, że to może trochę potrwać…
– Jestem na to gotowa – zapewniła go Iza, przyśpieszając teraz kroku, gdyż idąca w przeciwną stronę grupka ludzi przysłoniła jej obserwowanego chłopaka na tyle, że zupełnie zniknął jej z oczu. – Od października będzie mi trudniej, bo zaczną się zajęcia na uczelni, ale jakoś dam sobie radę… Teraz ważne, żeby dobrze wypadł nam raut, który przygotowujemy na zamówienie naszego stałego klienta. To już pojutrze, więc trochę się stresuję, ale z drugiej strony tak jest zawsze przed poważniejszą akcją… A co u ciebie?
– Nic nowego, Isabelle – odparł pogodnie Victor. – Nuda i rutyna. Chociaż czekaj… miałem ostatnio w pracy takie jedno zabawne zdarzenie… Opowiem ci o tym.
Dzięki temu, że teraz Victor mówił, a ona tylko słuchała, Iza mogła jeszcze bardziej przyśpieszyć kroku, jednak nie zdołała już odnaleźć wzrokiem intrygującej sylwetki, zniknęła ona na dobre w tłumie. Ponieważ trudno jej było skupiać się jednocześnie na prowadzeniu rozmowy telefonicznej w języku obcym i zastanawianiu się nad tożsamością widzianego przelotnie chłopaka, zrezygnowała z tego drugiego zadania, uznając, że właściwie nie ma znaczenia, kogo jej przypominał. Tym bardziej, że to mogło być tylko jakieś luźne skojarzenie, nad którym nie było sensu się rozwodzić… Zwolniła zatem kroku, by uspokoić oddech.
***
Raut zorganizowany na zamówienie Krawczyka, który znów zaprosił na przyjęcie wielu znakomitych i utytułowanych gości, powoli dobiegał końca. Zmęczony zespół Anabelli wraz z wynajętymi na tę okazję dodatkowymi kelnerkami oraz prywatną ochroną Krawczyka, która ściśle współpracowała dziś z Chudym i Tomem, uwijał się jak w ukropie. Kelnerki pod wodzą Izy, która nadal zastępowała nieobecną Basię i miała pełnić jej funkcję aż do odwołania, krążyły pomiędzy elegancko zastawionymi stolikami, jednakowo ozdobionymi kwiatami i świecami zapachowymi, donosząc gościom potrawy i napoje. Po całym dniu przygotowywania lokalu, który był dziś zamknięty dla zewnętrznej klienteli, oraz po trzech godzinach trwającego rautu, wszyscy pracownicy łącznie z szefem ledwo trzymali się na nogach, jednak satysfakcję sprawiała im świadomość, że wszystko szło zgodnie z planem.
– Karola, uważaj, za dużo tego wzięłaś na jeden raz – zdyscyplinowała Karolinę Iza, zawracając ją z przepełnioną tacą przy wejściu na zaplecze. – Ściągnij ze cztery i resztę rozstaw porządnie na tacy, będzie stabilniej. Dzisiaj nie możemy sobie pozwolić na żadne wpadki.
– Dobrze – skinęła głową dziewczyna, posłusznie wykonując polecenie.
– Iza, gdzie szef? – zapytał podchodzący do nich z głębi sali Antek, ubrany dziś w ten sam garnitur, który w maju nosił na koktajlu.
– Nie wiem, gdzieś tu krąży – rozejrzała się Iza. – Chyba jest na sali… A co, Antoś, macie jakiś problem?
– Nie, tylko chciałem od niego klucze do składziku przy kiblu – wyjaśnił jej rzeczowo Antek, wskazując ruchem ręki na wyjście z lokalu. – Muszę wziąć stamtąd dwie nowe żarówki na sektor B, Chudy właśnie zauważył, że padły… Nic pilnego, ale jakbyś widziała szefa, to przekaż mu, żeby podrzucił mi te klucze, co?
– Jasne – skinęła głową Iza. – Widziałam go z dziesięć minut temu, nie wiem, gdzie teraz wsiąkł… Ale jak tylko na niego wpadnę, przekażę mu, nie ma sprawy.
Z zaplecza wyszła powracająca z tacą Karolina i aż zesztywniała na widok Antka, który również wyprostował się na baczność, a jego twarz przybrała wyraz głębokiego zmieszania. Iza przyglądała się spod oka, jak dziewczyna podnosi dumnie głowę i ostentacyjnie przechodzi obok niego, ignorując go jak powietrze.
– Tak jest dobrze? – zapytała Izę, ruchem głowy wskazując na swoją tacę.
– Idealnie – pochwaliła ją Iza. – Leć, Karolcia, tylko pamiętaj, sto procent uwagi. Jeszcze tylko godzinka, nie możemy rozpraszać się ani na chwilę.
– Tak jest – skinęła głową Karolina i odeszła na salę, ostrożnie niosąc tacę.
Iza zerknęła z rozbawieniem na Antka.
– Pokłóciliście się? – mrugnęła do niego.
Chłopak zmieszał się jeszcze bardziej.
– Ja nie – pokręcił głową. – To ona obraziła się na mnie bez powodu… O, szefie! – ucieszył się na widok Majka podchodzącego do nich z głębi sali w towarzystwie Klaudii i Alicji. – Szukam szefa od dziesięciu minut, trzeba mi klucze do składziku. Tylko szef jeszcze mi pokaże, który był od tej niebieskiej kłódki…
Majk wyjął z kieszeni pęk kluczy i obaj z Antkiem pochylili się nad nimi, podczas gdy Iza wróciła z obydwiema dziewczynami na zaplecze po nowe porcje napojów. Kiedy rozniosły dzbanki z sokiem na stoliki, gdzie trzeba było uzupełnić asortyment, przeszła jeszcze wzdłuż sali, kontrolując wzrokiem, czy nikomu niczego nie brakuje, szczególną uwagę poświęcając stolikowi, przy którym siedział Krawczyk.
Milioner, ubrany dzisiaj w jasnoszary garnitur, na raut przyszedł w towarzystwie pięknej, eleganckiej szatynki, która ku rozbawieniu obserwującej ich z bliska Izy przez cały wieczór kokietowała go powłóczystymi spojrzeniami i nazywała go pieszczotliwie Sebciem. Izie ta okoliczność bardzo odpowiadała, bowiem zajęty swoją damą i zabawianiem reszty towarzystwa Krawczyk zachowywał się wobec niej zupełnie neutralnie, nie rzucał głupich żarcików, ani w żaden inny sposób nie wyróżniał jej dziś z otoczenia, traktując, owszem, z wyszukaną uprzejmością lecz bez owej poufałości, która zawsze tak ją irytowała.
Nie mogła też nie zwrócić uwagi na obecność Eweliny, blond asystentki Krawczyka, która dziś prawie wcale nie rozmawiała ze swoim przełożonym, natomiast dotrzymywała towarzystwa siedzącej w sektorze A grupce prawników, wśród których znajdował się również Pablo. Przyszedł on na raut bez żony, za to z dwojgiem swoich kolegów z kancelarii, łysiejącym blondynem, który, jak mętnie kojarzyła Iza, był chyba jego szefem, oraz elegancką brunetką o imieniu Anita. Rozmawiali oni z kilkoma innymi znajomymi prawnikami oraz właśnie z Eweliną, która już od maja musiała prowadzić jakieś interesy z kancelarią Pabla, gdyż był to kolejny raz, kiedy Iza widziała ją w tym towarzystwie.
Kiedy po podaniu deseru Iza wyszła z dziewczynami na salę, by pozbierać odłożone przez gości talerze i przyjąć zamówienia na dodatkową kawę lub herbatę, niektórzy z zaproszonych żegnali się już z gospodarzem i powoli opuszczali lokal. Wśród nich był również Pablo, który zmierzał już do wyjścia, ale zauważywszy idącą akurat w jego kierunku Izę, zawrócił i podszedł do niej z uśmiechem.
– Iza, ja już lecę, pozdrów ode mnie Majka i powiedz mu, że raut pierwsza klasa – powiedział, schylając się do niej. – Gratulacje dla was wszystkich, pełny profesjonalizm.
– Dzięki! – uśmiechnęła się Iza. – Przekażę mu, oczywiście. Może zresztą sam jeszcze gdzieś go tu spotkasz?
– Obawiam się, że nie – pokręcił głową, rozglądając się kontrolnie dookoła. – Gdzieś wsiąkł, a ja już biegnę, muszę pomóc gwiazdeczce wykąpać młodego i…
– Panie Pawle, pan już wychodzi? – przerwała mu asystentka Krawczyka, która podeszła właśnie do nich z głębi sali.
– Tak, pani Ewelino – potwierdził uprzejmie Pablo, wyprostowując się i przybierając oficjalny wyraz twarzy. – Jestem zobligowany obowiązkami rodzinnymi. Pani wybaczy, że nie pożegnałem się z panią, ale akurat odeszła pani od stolika… Więc nadrobię to teraz. Było mi bardzo miło – dodał z ukłonem, wyciągając do niej dłoń.
– Ach, nie! – zawołała Ewelina, cofając swoją za plecy żartobliwym gestem. – Nie będziemy się jeszcze żegnać! Co za zbieg okoliczności, ja akurat też miałam już wychodzić… Będzie pan może jechał samochodem?
– Tak – skinął głową Pablo.
– Czy byłoby wielkim nietaktem z mojej strony, gdybym poprosiła pana o odwiezienie mnie do domu? – zapytała przymilnie. – To długo nie potrwa, mieszkam niedaleko, a musiałabym czekać na taksówkę…
– Ależ oczywiście – skłonił się uprzejmie Pablo. – To dla mnie przyjemność.
– Chyba nie aż taka jak dla mnie – zauważyła znacząco Ewelina, kładąc mu na chwilę dłoń na ramieniu. – Tak czy inaczej bardzo panu dziękuję.
– Nie ma za co – odpowiedział grzecznie Pablo i uśmiechnąwszy się na pożegnanie do Izy, wskazał Ewelinie gestem dłoni, by poszła przed nim.
Po chwili oboje opuścili salę, podobnie jak kilka innych osób, a kolejni goście również powoli podnosili się od stolików i żegnali się ze swymi rozmówcami. Kelnerki na bieżąco sprzątały poopuszczane stoliki, by dostarczyć jak najszybciej wkład na pierwszą turę pracy zmywarek. Iza podeszła, by zebrać naczynia ze stolika Krawczyka, który odszedł już od niego i wraz ze swoją towarzyszką stanął nieopodal, żegnając zbierających się do wyjścia gości.
– Pani Izo – zaczepił ją ściszonym głosem, kiedy przechodziła obok niego z tacą brudnych pucharków po lodach. – Pozwoli pani, że zamienię z panią słówko na osobności, jak już trochę się przerzedzi, dobrze?
– Oczywiście – skinęła głową, uśmiechając się do niego uprzejmie, choć wizja konieczności rozmawiania z nim na osobności zmroziła ją w środku jak lód.
„Czego znowu chce ten świr?” – myślała, idąc z naczyniami do kuchni. – „A już miałam go docenić, że dzisiaj przez cały wieczór zachowywał się normalnie…”
Kiedy większość gości opuściła salę, Krawczyk powiedział coś cicho do swojej towarzyszki, ta zaś otworzyła trzymaną na ramieniu torebkę i wyjęła stamtąd niewielki przedmiot w formie kwadratowego pudełka opakowanego w lśniący biały papier. Krawczyk wziął przedmiot z jej rąk i zamieniwszy z nią jeszcze kilka słów, ruchem ręki przywołał do siebie krążącą między stolikami Izę.
– Pani Izo – powiedział zniżonym głosem, kiedy podeszła do niego, odłożywszy tacę. – Proszę wybaczyć, że tak panią niepokoję, ale mam do pani wielką prośbę…
Zawahał się i zamilkł na chwilę. Iza odniosła wrażenie, że jest lekko podminowany, jakby dokładnie w tym momencie podejmował jakąś krytyczną decyzję.
– Tak? – podjęła uprzejmie.
– Byłbym pani niezwykle wdzięczny, gdyby zechciała pani przekazać ten drobiazg… pani Leokadii – ciągnął Krawczyk, wyciągając w jej stronę rękę z prezentem.
Iza spojrzała na niego zdziwiona.
– To nic takiego, zwykłe czekoladki – tłumaczył dziwnie zmieszany Krawczyk, a dłoń trzymająca pudełko drżała mu lekko. – Nie miałem jeszcze okazji pogratulować jej narodzin syna, a uznałem, że wypadałoby… więc chciałbym prosić panią o pośredniczenie w tej drobnej, czysto kurtuazyjnej sprawie. Panie dobrze się znają, zatem spodziewam się, że zechce pani wyświadczyć mi tę niewielką przysługę…
Iza niepewnym gestem wzięła od niego pudełko.
– Oczywiście – zgodziła się ostrożnie. – Jak najbardziej mogę przekazać to Lodzi. Tylko że trochę mnie to dziwi, bo przecież przed chwilą był tu jej mąż…
– A tak, tak! – przerwał jej nieco nerwowo Krawczyk. – Właśnie w tym problem, że pożegnałem się z panem Pawłem i na śmierć zapomniałem podać mu to dla żony… Sama pani widzi, roztargnienie! – westchnął, rozkładając ręce w geście bezradności. – Więc gdyby pani była tak uprzejma… Szczerze mówiąc, nawet wolę, żeby to pani była moją pośredniczką – dodał porozumiewawczym tonem, jeszcze bardziej zniżając głos. – Znamy się już przecież na tyle dobrze, że mogę panią poprosić czasami o taką drobną, niezobowiązującą przysługę. Prawda, pani Izo?
Iza przyglądała mu się podejrzliwie, starając się zachować neutralną minę. Podskórne podenerwowanie, jakie wyczuwała w sposobie jego mówienia, mimice i gestykulacji, znów przypominało jej owo nieskoordynowane zachowanie z majowego koktajlu, które wtedy tak bardzo wymęczyło ją psychicznie.
„Jednak nic się nie zmieniło” – pomyślała na wpół z niechęcią, na wpół z rezygnacją. – „Jak był psycholem, tak nadal nim jest, tylko dzisiaj trochę lepiej się zakamuflował… aż do teraz.”
– Naturalnie, to dla mnie żaden problem – odparła grzecznie. – Przekażę to Lodzi z gratulacjami od pana. Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze?
– Nie, to już wszystko – pokręcił głową Krawczyk, nerwowym gestem poprawiając sobie krawat. – Zależałoby mi tylko, aby przekazała pani ten drobiazg pani Leokadii… osobiście.
– Tak jest – skinęła głową Iza. – Proszę się nie martwić, przekażę jej niezawodnie.
– Dziękuję pani – odparł Krawczyk, ujmując jej dłoń i schylając się szarmancko, by ją ucałować. – A teraz wybaczy pani… muszę wracać do towarzystwa. Do zobaczenia, pani Izo.
– Do zobaczenia – mruknęła Iza.
Na zapleczu udała się do służbówki kelnerek i schowała prezent dla Lodzi do swojego plecaka. Pudełko było niewielkie i lekkie, więc zmieściło się tam bez problemu, Iza jednak odczuwała z tego powodu nieokreślony dyskomfort, jakby przeczuwała, że właśnie bierze udział w czymś, w co nie powinna się mieszać.
„Lodzia nie będzie zachwycona” – pomyślała, przypominając sobie minę dziewczyny, kiedy ta opowiadała jej o zachowaniu Krawczyka po majowym koktajlu. – „No, ale co poradzę, przekażę jej to, skoro mu obiecałam… Może zresztą teraz trochę mu głupio, że tak się do niej przystawiał bez sensu? Do kobiety w ciąży! No cóż… on już taki jest, ma trochę nierówno pod sufitem, ale pogratulować młodej mamie przecież każdemu wolno… A czekoladki pewnie i tak zje Pablo!”
Uśmiechnęła się na wspomnienie ciasteczek z wiśniami, które Pablo i Majk zjedli ostatnio ku niezadowoleniu Lodzi, zostawiając dla niej tylko jedno, a także tych wcześniejszych, z orzechami, za których nielegalne spałaszowanie Pablo żartobliwie zapłacił żonie kwiatami bzu. To było w tym samym dniu, kiedy Krawczyk podwiózł je obie do jej domu przed jedną z ostatnich lekcji francuskiego… Lodzia wtedy mocno zdenerwowała się tym niespodziewanym spotkaniem, lecz kwiaty od męża pozwoliły jej natychmiast o tym zapomnieć i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przywróciły jej dobry humor.
„Zaniosę jej to, jak będę u niej w czwartek na naszym babskim podwieczorku” – pomyślała Iza, wracając na salę, by pomóc koleżankom w dalszym sprzątaniu stolików. – „Ciekawe, jak od ostatniego razu urósł mały Edi… w środę skończy przecież pełny miesiąc!”
– Iza, mogę cię poprosić na chwilę? – usłyszała za sobą głos Majka, któremu towarzyszyła jedna z wynajętych dziś dorywczo kelnerek, na oko kilka lat starsza od Izy kobieta z krótkimi włosami w intensywnym kolorze rudego burgundu.
– Jasne, szefie.
– Chodźmy do mnie, mamy do pogadania z tą panią – wskazał na rudą. – Dziewczyny poradzą już sobie same.
Iza natychmiast odłożyła na najbliższy stolik rolkę ręcznika papierowego i płyn mający posłużyć jej do mycia blatów, z których Klaudia zdejmowała już obrusy, i udała się za szefem i rudą kelnerką do gabinetu. Majk, ubrany dziś podobnie jak na majowym koktajlu w elegancki garnitur i białą koszulę z krawatem, zaprosił rudą do zajęcia miejsca na krześle, po czym wskazał Izie swój fotel.
– No nie, nie, bez przesady – zaprotestowała, siadając czym prędzej na brzegu kozetki przykrytej patchworkową kapą z napisem Anabella, którą szef dostał od damskiej części zespołu na trzydzieste trzecie urodziny. – Fotel szefa jest fotelem szefa. Ja siądę sobie tutaj.
Majk uśmiechnął się i bez protestu usiadł w swoim fotelu, sięgając do szuflady biurka po leżące tam papiery.
– Iza, pani jest zainteresowana pracą u nas na stałe – wyjaśnił jej, wskazując na rudą. – Jak wiesz, mamy luki kadrowe, szczególnie teraz, kiedy Basia jest na zwolnieniu i nie wiadomo, kiedy wróci. Proponuję wstępnie porozmawiać z panią… dlatego zawołałem cię tutaj.
– Zatrudnienia leżą przecież w wyłącznej gestii szefa – zauważyła uprzejmie Iza, czując już, co się święci. – Ja oczywiście zawsze mogę pomóc w obsłudze dokumentów oraz przeszkolić nowego pracownika.
– Tak, owszem – odparł spokojnym, rzeczowym tonem Majk. – Jednak najpierw, jako przełożoną kelnerek i moją pełnomocniczkę do spraw organizacyjnych firmy, poproszę cię o przeprowadzenie rozmowy kwalifikacyjnej.
Widząc w jego oczach znajomy, łobuzerski błysk, Iza uśmiechnęła się lekko. Od razu domyśliła się, że Majk znowu, jak w przypadku Karoliny, chce dla żartu wrobić ją w przeprowadzenie procedury rekrutacyjnej, i tym razem postanowiła bez zbędnych uwag podjąć to wyzwanie. Skoro upierał się przy tym po raz kolejny, to dlaczego miała odmówić udziału w tej procedurze? Jak by na to nie spojrzeć, przy każdym takim zadaniu zdobywała cenne doświadczenie…
– Według rozkazu, szefie – skinęła głową, a w jej oczach również rozbłysły wesołe iskierki. – Rozumiem, że pani chciałaby pracować jako kelnerka? – zwróciła się do rudej.
– Tak – odparła kobieta, nie mogąc się zdecydować, czy ma patrzeć na nią, czy na Majka. – Mam już doświadczenie w tej pracy, od kilku lat dorabiam czasami po restauracjach, szczególnie podczas imprez masowych. Nie bardzo mogę pracować w dzień, bo sama wychowuję dwoje małych dzieci i dopiero wieczorami może zająć się nimi mama. Ona sama też pracuje…
– Rozumiem – skinęła głową Iza. – W takim razie proszę mi powiedzieć… w jakich pasmach czasowych odpowiadałaby pani praca?
– Od siedemnastej najwcześniej – odpowiedziała po krótkim zastanowieniu ruda.
– I do której?
– Mogę być nawet do północy.
– Od siedemnastej do północy to siedem godzin – podjęła z zastanowieniem Iza. – To nasze najbardziej obłożone pasmo, wtedy potrzebujemy największej ilości rąk do pracy. Czy jest pani skłonna podjąć pracę w tych godzinach codziennie, wyłączając jeden dzień, który miałaby pani wolny?
– Tak, oczywiście – odparła skwapliwie ruda, zerkając na Majka. – Tak, jak powiedziałam, mam małe dzieci i bardzo mi zależy na stałej pracy, bo już ledwo wiążę koniec z końcem… Dostosuję się do każdej opcji.
– W porządku – uśmiechnęła się Iza. – Chcielibyśmy zapytać panią jeszcze o kilka innych rzeczy, ale na początek, pani… przepraszam, pracowałyśmy dzisiaj razem, ale jakoś nie zapamiętałam pani imienia…
– Lidia.
– Na początek, pani Lidio, poproszę panią o uzupełnienie na jutro formularza aplikacji – dokończyła spokojnym tonem, na co przysłuchujący się im Majk natychmiast wyszukał spośród wyjętych z szuflady papierów pusty formularz i podał go rudej. – O, bardzo dziękuję, szefie. Ma tu pani gotowy kwestionariusz, który zawiera również pytania otwarte. Chcielibyśmy… ja i szef, który ostatecznie decyduje o każdym zatrudnieniu… znać pani odpowiedzi na każde z nich. Bardzo proszę zabrać to do domu i wypełnić, a jutro lub w dogodnym dla pani terminie dokończymy rozmowę, kiedy będziemy mieć już komplet danych.
– Dobrze – pokiwała głową Lidia, składając kartkę na pół i kładąc ją sobie na kolanach. –Bardzo państwu dziękuję.
– Okej, czyli załatwione – podsumował z zadowoleniem Majk. – Tak jak zaproponowała Izabella, widzimy się jutro, dobrze? Proszę przyjść jakoś wieczorem, kiedy oboje będziemy w pracy, najlepiej między dziewiętnastą a dwudziestą. I proszę przynieść wypełnioną aplikację, to rzeczywiście jest dla nas kluczowe. A co do wynagrodzenia za dzisiejszą pracę – dodał, podnosząc się z fotela – jutro będę przelewał zakontraktowane kwoty na wskazane konta.
– Dziękuję panu – odparła ruda, również wstając z krzesła.
Majk wyszedł zza biurka i wskazawszy Izie ruchem ręki, żeby została na swoim miejscu, wyprowadził rudą na korytarz, wymieniając z nią jeszcze przy otwartych drzwiach jakieś pożegnalne grzeczności. Po chwili wrócił do środka, zamknął drzwi i natychmiast zabrał się za rozluźnianie sobie krawata pod szyją.
– A niech to diabli, jak można chodzić w czymś takim! – pokręcił z dezaprobatą głową. – Udusić się można!
Ściągnął krawat, a po nim marynarkę, pozostając w białej koszuli, w której rozpiął sobie pod szyją kołnierzyk i kolejne dwa guziki. To samo zrobił z guzikami przy mankietach i dopiero podwinąwszy sobie rękawy do łokci, odetchnął z ulgą, po czym, widząc, że siedząca nadal na kozetce Iza obserwuje go z nieskrywanym rozbawieniem, uśmiechnął się do niej i rozłożył ręce w geście bezradności.
– No co? – zagadnął wesoło. – Musiałem pozbyć się tej zbroi, bo zaraz chyba bym fioła dostał! Ale raut wyszedł nam ekstra i to jest najważniejsze… No, no! – zaśmiał się, puszczając do niej oko. – Muszę przyznać, że z rozmową kwalifikacyjną poradziłaś sobie bardzo sprytnie! Profesjonalne spławienie delikwentki na kolejny dzień, żeby zyskać na czasie, tak?
– Nieprawda – wzruszyła pobłażliwie ramionami Iza. – Nie grałam na czas, przecież ona naprawdę musi najpierw wypełnić tę aplikację. A w ogóle to ty sam powinieneś z nią rozmawiać. Znowu spychasz to na mnie, jak przy Karolinie…
– Świetnie sobie radzisz – zapewnił ją z powagą, wyjmując swój telefon z kieszeni odwieszonej na krzesło marynarki i siadając obok Izy na kozetce. – A sama wiesz, że lubię, kiedy moi pracownicy wykazują się wszechstronnym obyciem i elastycznością.
Odgarnął sobie włosy z czoła i zaktywował trzymany w dłoni aparat.
– Jutro oczywiście poprowadzisz tę rozmowę kwalifikacyjną dalej, nie daruję ci tego… O, a teraz popatrz, mam tu najświeższe zdjęcia małego Eda – dodał, podsuwając jej przed oczy wyświetlacz telefonu. – Z wczoraj. Wpadłem na chwilę do Pabla w interesie i akurat trafiłem na czas, kiedy mały nie spał, więc pstryknąłem mu parę fotek. Zobacz, jaki to jest gałgan!
Iza z zaciekawieniem pochyliła się nad telefonem. Wyświetlone na ekranie zdjęcie przedstawiało małego Edzia leżącego na brzuszku z główką lekko uniesioną do góry i patrzącego z zabawnie zmarszczonym czółkiem prosto w obiektyw aparatu.
– Jaki śmieszny! – parsknęła śmiechem. – I jak fajnie zapozował do zdjęcia!
– Aha, a zobacz tutaj – Majk przesunął palcem po ekranie, odsłaniając kolejną fotkę, na której niemowlę, leżąc na wznak, trzymało w zaciśniętej piąstce niebieską grzechotkę w formie samolotu. – Widzisz? Bawi się twoją zabawką.
– Jest przeuroczy – szepnęła zachwycona Iza. – Pokaż dalej, masz jeszcze jakieś?
– Jeszcze jedno, ostatnie – skinął głową Majk, prezentując jej tym razem zdjęcie, na którym mały Edzio leżał w ramionach swojego ojca, ten zaś mówił coś do niego z poważną miną. – Bardzo proszę, pan mecenas wygłasza synowi pogadankę wychowawczą… Ech, frajer! – prychnął z rozbawieniem. – Niech sobie nie myśli, że to coś pomoże i Edek będzie grzeczniejszy od niego! Jak sobie przypomnę, co my we dwóch wyprawialiśmy w dzieciństwie, to włosy mi się jeżą na głowie! A teraz w ramach solidarności będę musiał pomagać mu w wychowaniu tego ananasa…
– Jako ojciec chrzestny będziesz miał nawet taki obowiązek – zauważyła z uśmiechem Iza. – Jeśli się nie mylę, to rodzice chrzestni wprost obiecują coś takiego.
Majk spoważniał i pokiwał powoli głową.
– Zgadza się – przyznał, wygaszając telefon i w zamyśleniu obracając go w dłoni.
Oparł sobie łokcie na kolanach i pochylił się do przodu, wpatrując się w podłogę. Iza zerknęła na jego profil z burzą ciemnoblond włosów opadających mu na czoło i kilkudniowym zarostem na policzkach, który nosił od czasu do czasu, dopóki, jak kiedyś wyjaśnił Antkowi, nie zaczynał go swędzieć – wtedy natychmiast golił go na gładko i zazwyczaj nie wracał do niego przez kolejne tygodnie czy nawet miesiące. Z bliska, w świetle stojącej na biurku lampki, widać było drobne defekty jego twarzy, zwłaszcza lekko zaznaczone kurze łapki w kąciku oka i niewielką jasną bliznę idącą od boku jego policzka aż do szyi. Wyglądało to, jakby kiedyś, dawno temu, zaciął się mocno przy goleniu i została mu po tym ta kilkucentymetrowa, z daleka niewidoczna blizna. Lepiej było widać ją właśnie w czasie, gdy nosił ów krótki zarost, bowiem w tym miejscu był on nieco słabszy. Iza już wcześniej dostrzegła u niego tę szramę, jednak dopiero dzisiaj świadomie zwróciła na nią uwagę, łącząc ją w jedną całość z subtelnymi zmarszczkami zaobserwowanymi przy jego prawym oku.
„Ma już swoje lata” – pomyślała mimochodem. – „Tyle życia przepłynęło mu bezpowrotnie… Ciekawe, jak ja będę się czuła w jego wieku? To jest jednak ponad dekada różnicy. A przecież już nawet teraz moje rówieśniczki zaczynają zakładać rodziny, za dziesięć lat będę patrzeć, jak ich dzieci rosną… i pewnie będę miała potężnego doła… Chyba że Misio… nie, nie, stop, koniec, wystarczy!” – zdyscyplinowała się natychmiast, wzdrygając się lekko. – „Skupmy się na szefie. Jakoś smutno mu się zrobiło… dlaczego? Aha, no tak… chrzest…”
W ułamku sekundy jego smutek udzielił się i jej, a wraz z nim przepełniło ją współczucie i chęć zaniesienia mu pomocy, podtrzymania go na duchu w jakikolwiek sposób, choćby poprzez kilka najprostszych słów wsparcia…
– Majk? – zagadnęła cicho.
– Mhm? – mruknął, zerkając na nią, nagle wybudzony z zamyślenia.
– Nie chciałabym niepotrzebnie wywoływać tematu – podjęła ostrożnie. – Ale powiedz mi… bardzo to przeżywasz? W sensie… no wiesz, to że oni tu przyjadą i w ogóle… że będziesz ojcem chrzestnym Edzia, a… ona… będzie jego chrzestną mamą. To jest jednak takie dosyć… symboliczne i…
Urwała, zastanawiając się, czy dobrze robi, że w ogóle porusza ten temat, choć jakiś instynkt podpowiadał jej, że nagły smutek na jego standardowo wesołej twarzy musiał wyniknąć z tego, że pomyślał właśnie o niej.
– Ech… tak – odparł cicho, znów wracając do tej samej pozycji z głową pochyloną nad podłogą. – No i proszę… Mały elfik-terapeuta prześwietla mnie jak rentgen, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć. Tak, Iza – westchnął. – Trochę to przeżywam… jak zawsze. W sumie i tak tym razem nie jest źle, bywało dużo gorzej. Od kwietnia aż do teraz miałem jeden z lepszych okresów w ostatnich paru latach, przez kilka długich miesięcy czułem taki fajny spokój… to chyba był ten spokój, którego życzyłaś mi na urodziny – podniósł na chwilę głowę i spojrzał na nią ze smutnym uśmiechem. – Zadziałało, elfiku. Ta nasza terapia to genialna sprawa, sama przecież wiesz.
– O tak – szepnęła, kiwając skwapliwie głową. – Genialna…
– Było dokładnie tak, jak mi życzyłaś – ciągnął znów zamyślony Majk, bawiąc się trzymanym w dłoni telefonem. – Bez budzenia się w środku nocy ze ściśniętym sercem, bez napadów złości, bez deprechy… i bez brandy.
– Rzeczywiście – podchwyciła Iza, zdziwiona tym, że sama nie zwróciła na to uwagi. – Od kwietnia nie widziałam, żebyś dotknął brandy… Chyba że pociągasz sobie w domu, kiedy nikt nie widzi?
– Nie pociągam – pokręcił głową. – Nie wypiłem ani kropelki od tamtego dnia, kiedy obiecałaś mi terapię w zamian za odstawienie brandy. Piję tylko piwo… i zresztą uprzedzam, że z piwa nie zejdę za nic w świecie – zastrzegł stanowczo. – Nigdy, nawet gdyby całe stado elfów wydało mi oficjalny zakaz na piśmie!
Iza parsknęła śmiechem i skinęła akceptująco głową.
– Ale brandy już nie ruszam – kontynuował Majk, na nowo poważniejąc. – W każdym razie, tak jak mówię, przez kilka miesięcy było naprawdę fajnie. W sumie to, że wtedy, w lipcu, porozmawiałem w trybie terapii z tobą, w twojej sprawie… to też mi dużo dało, wiesz? Dzięki temu sam lepiej poukładałem sobie parę rzeczy w głowie i na kilka długich tygodni odzyskałem taką… taką prawdziwą radość z życia. Już dawno nie czułem się tak dobrze i tak spokojnie… No, ale teraz tamto trochę wraca – westchnął znowu. – I na to nie ma rady, bo chociaż to mnie rozwala od środka, to jednak cieszę się, że ona przyjedzie i że ją zobaczę. Jak zwykle mam z tego powodu mętlik w głowie… wiesz, o czym mówię, prawda?
– Wiem – zapewniła go Iza.
– Chociaż generalnie i tak nie jest najgorzej – podkreślił. – I po cichu liczę na to, że będzie coraz lepiej. W każdym razie dziękuję ci, że zapytałaś o to, Izulka – dodał, podnosząc głowę i obejmując ją przyjaźnie ramieniem. – Czytasz w moich myślach, mała spryciaro… Z tobą chyba też nie jest ostatnio tak źle, prawda?
Iza pokiwała głową w roztargnieniu, gdyż owionął ją właśnie ów przyjemny zapach wody kolońskiej… i czegoś jeszcze… zapach, który już raz, nie wiedzieć czemu, skojarzył jej się z Michałem, kiedy w łazience Lodzi czyściła zaplamioną mlekiem koszulę.
– Jest w porządku – przyznała, siłą woli zmuszając się do powrotu do wątku rozmowy. – Właśnie dzięki temu, że wtedy pogadaliśmy w trybie terapii i że powiedziałeś mi kilka ważnych rzeczy… zwłaszcza o tym, że muszę stanąć w prawdzie i wreszcie pogodzić się z sytuacją. Od tamtej pory bardzo nad tym pracuję… zdarzają mi się wprawdzie małe upadki, ale ogólnie chyba idzie mi całkiem nieźle, bo ja też czuję się teraz dużo lepiej niż wcześniej. I przede wszystkim dużo spokojniej.
– To widać gołym okiem – zapewnił ją Majk, przygarniając ją mocniej do siebie. – No chodź, przytul się do mnie na chwilę, moja dzielna terapeutko. Brakuje mi już tego, wiesz? To jest takie fajne, że mogę cię przytulić i nie muszę martwić się, że zaraz pomyślisz sobie nie wiadomo co, a ja będę musiał gimnastykować się jak pajac, żeby to odkręcić. Muszę częściej korzystać z tego przywileju, to mi zawsze świetnie koi nerwy.
– Mnie też – uśmiechnęła się Iza, posłusznie przytulając się do niego i kładąc głowę na jego ramieniu. – Gdyby to jeszcze podziałało na ból nóg po tym szalonym raucie, to już w ogóle byłabym zachwycona!
Majk roześmiał się.
– Niestety, to działa tylko na ból egzystencjalny – zauważył wesoło. – A na nogi będziesz musiała wziąć jakiś zwykły paracetamol. Ciepła kąpiel też nie jest od rzeczy… No i sen. Chociaż czasem ciężko zasnąć, kiedy mięśnie rwą. Na to nasza terapia nie pomoże… Ech, jak ja cię lubię, elfiku! – dodał ciszej i jeszcze mocniej ogarnął ją ramieniem. – Takie z ciebie dobre, kochane stworzenie…
Zamilkli i siedzieli teraz przytuleni na wąskiej kozetce, zupełnie tak samo jak wówczas, w kwietniu, gdy przeżywający ciężki kryzys Majk siłą woli powstrzymał się od picia brandy. A jednak to była tylko zbieżność scenerii… W sensie duchowo-emocjonalnym oboje byli dziś w zupełnie innym stanie – o wiele spokojniejsi, stonowani i w lepszym humorze. Iza, która od ponad dwóch miesięcy miała wrażenie, jakby jej serce ważyło o kilka ton mniej, zgadywała, że i on musiał czuć to samo. Sam jej to zresztą powiedział… Myśl o tym, że terapia działa, a w jej wyniku Majk od prawie pięciu miesięcy nie dotknął ani kropelki brandy, sprawiła jej ogromną satysfakcję. Do tego ten przyjemny zapach wody kolońskiej…
– Dobrze mi tak, Izulka – szepnął Majk po kilku długich minutach idealnej ciszy. – Chyba już potrzebowałem takiej dawki dobrej energii… Wiesz, czego mi tylko brakuje?
– Czego? – odszepnęła.
– Tego, żebyś pogłaskała mnie po włosach – odparł, zerkając na nią z uśmiechem. – I najlepiej w tym szalonym trybie, kiedy wyobrażasz sobie, że ja to on… Bardzo to lubię, masz wtedy coś takiego w ruchach palców, że… cholera, nie wiem, jak to ująć, ale to jest takie fajne…
Iza z uśmiechem podniosła głowę z jego ramienia i wyprostowała się.
– No to dawaj tu tę swoją łepetynę – powiedziała wesoło.
Pociągnęła go ku sobie tak, by teraz on położył głowę na jej ramieniu, i podniósłszy rękę, wsunęła dłoń w jego włosy, jednocześnie wtulając w nie policzek. Były miękkie i przyjemne w dotyku, pachniały delikatnie jakimś męskim szamponem i znowu tym czymś nieuchwytnym, co wprawiło ją w stan dziwnej błogości. Nagle zapomniała o zmęczeniu i o bólu nóg po ciężkim raucie…
„Teraz mogę myśleć o nim” – przebiegło jej przez głowę, gdy z rosnącą przyjemnością przesiewała przez palce włosy Majka. – „Teraz wolno mi pamiętać o Misiu… tylko na tych kilka minut… dla szefa… w trybie terapii…”
Nie musiała powtarzać sobie tego dwa razy. Oto z jej pamięci wyłania się powoli zapomniana do tej pory scena z Korytkowa… Oboje są w domu u Michała, jego matka właśnie przyniosła im do pokoju herbatę i ciasteczka… Kiedy to się działo? Chyba jakieś dwa tygodnie przed pamiętną nocą w motelu… na pewno to był tamten najszczęśliwszy czas w jej życiu, ostatnie wakacje przed chorobą i śmiercią matki… Jak to możliwe, że ta scena zupełnie wypadła jej z pamięci?
Wypadła… lecz teraz wraca do niej… wraca z pełną wyrazistością! Michał odstawia swoją filiżankę na stół i przytula ją, kładzie głowę na jej ramieniu, a ona tak właśnie wplata dłonie w jego włosy… przesiewa je przez palce… z czułością pieści jego skronie… Żadne z nich nic nie mówi, oboje milczą, rozkoszując się swoją bliskością… Iza czuje, jak obejmujące ją ramiona ukochanego chłopaka zaczynają lekko drżeć. Jest cudownie… cudownie!
– Szefie?
Niepewny głos Antka dobiegający spod drzwi sprawił, że oboje aż podskoczyli, odsuwając się gwałtownie od siebie, a telefon, który Majk przez cały czas trzymał w dłoni, wyśliznął mu się z niej i z cichym stuknięciem upadł na podłogę. Schylił się po niego z niezadowoloną miną.
– Czego chcesz, Antek? – rzucił, podnosząc aparat i oglądając go ze wszystkich stron. – No, przeżył, a już myślałem, że go rozwaliłem…
– Nic takiego – odparł spłoszony Antek. – Chciałem tylko powiedzieć, że dorywczy już poszli, a my skończyliśmy ogarniać salę. A poza tym Klaudia szuka Izy, bo chce coś tam zmieniać w grafiku…
– Już idę – zmieszana Iza zerwała się na równe nogi.
Majk również podniósł się i przeciągnął sobie ręką po mocno wzburzonych włosach.
– Ja też idę – powiedział do Antka, sięgając po leżącą na krześle marynarkę. – Niech wszyscy zbierają się na chatę, na dzisiaj fajrant. Dziewczyny mogą już iść, tylko chłopakom powiedz, żeby chwilę zaczekali, mam słówko do was trzech.
– Jasne, szefie, już im mówię – skinął głową Antek i skwapliwie wycofał się z gabinetu, zamykając za sobą drzwi.
Iza i Majk spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem.
– Teraz to już naprawdę mogło głupio wyglądać – zauważyła z rozbawieniem Iza. – Ale to wszystko przez ciebie, to ty kazałeś głaskać się po włosach!
– Nie kazałem – sprostował spokojnie Majk, zakładając na siebie marynarkę. – Tylko prosiłem. To duża różnica… A frajer musiał wejść akurat wtedy, kiedy robiło się najfajniej – westchnął. – Co za świat, nie można mieć nawet chwili spokoju… No i widzisz? – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Pozory świadczą przeciwko nam. Ty zostaniesz oskarżona o gorący romans z szefem, a ja o wykorzystanie mojej pozycji i cyniczne uwiedzenie kelnerki. Jak będziemy bronić się przed sądem dyscyplinarnym?
– Nie będziemy się bronić – wzruszyła ramionami Iza. – Prawda nas wyzwoli.
Majk roześmiał się, schował telefon do kieszeni marynarki i ruchem ręki wskazał jej drogę do wyjścia. Iza posłusznie ruszyła do drzwi, jednak nim zdążyła do nich dojść, on zatrzymał ją, sięgnął po jej dłoń i na chwilę podniósł ją do ust.
– Dziękuję ci za kolejną sesję terapii, elfiku – powiedział poważnie, patrząc jej w oczy. – Jesteś nieoceniona.
***
– No dobrze, a teraz zabierajcie się za wersję z makaronem – zarządziła Lodzia, stawiając na stole kolejną salaterkę przyniesioną z kuchni. – To jest ulubiona sałatka mojego taty, każda z was musi jej skosztować obowiązkowo!
– Lodźka, zatuczysz nas na śmierć! – zaśmiała się Julka, posłusznie nakładając sobie na talerzyk odrobinę nowej sałatki. – Wszystko jest pyszne, ale wyluzuj już… zwłaszcza że karmisz nas pod korek, a sama nic nie jesz. Odpuść, my to nie Pablo!
Lodzia, Iza oraz siedząca ze swoim talerzykiem na fotelu rudowłosa Nina roześmiały się, starając się jednak, by śmiech ten nie brzmiał za głośno, bowiem nie chciały obudzić śpiącego w sąsiednim pokoju Edzia. Nakarmiony chłopczyk zasnął tak mocno, że Lodzi wyjątkowo udało się odłożyć go nie do wózka, a do łóżeczka, które stało w sypialni, a którego mały podobno nie znosił i wcale nie chciał w nim sypiać. Spał zazwyczaj w głębokim wózku, który służył mu za kołyskę, jednak z góry było wiadomo, że za jakiś czas z niego wyrośnie i łóżeczko będzie musiało wrócić do łask. Dlatego dzisiejszy sukces bardzo ucieszył Lodzię, która liczyła na to, że dziecko powoli przyzwyczai się do właściwego miejsca na sen.
Dziewczyny spotkały się u Lodzi w wąskim czteroosobowym gronie na babski podwieczorek, by spokojnie i bez skrępowania (czyli bez asysty osobników płci męskiej) porozmawiać o macierzyńskich doświadczeniach Lodzi, popodziwiać małego Edzia, który właśnie skończył pierwszy miesiąc życia, oraz poplotkować na wszelkie tematy, jakie tylko mogły przyjść im do głowy. Jednym z powracających dziś wątków rozmowy był zbliżający się wielkimi krokami chrzest Edzia, który rodzice zaplanowali na ostatnią niedzielę września.
– Na pierwszą rocznicę ślubu nie robiliśmy osobnej imprezy, chcemy to połączyć z chrzcinami Ediego – wyjaśniła Lodzia. – Dlatego będzie tak dużo gości. Moja mama chciała, żeby chrzciny zrobić u niej na Czeremchowej, tam jest sporo miejsca i przede wszystkim bardzo duży salon. Ale Pablo postanowił, że skoro to łączona uroczystość, to oprócz rodziny zaprosi też wszystkich naszych przyjaciół. Więc w domu i tak byśmy się nie pomieścili…
– Pablo nigdy nie ma umiaru – zauważyła Julka, popijając sok pomarańczowy. – I widać, że oszalał na punkcie Edzia, wykorzystuje każdą okazję, żeby tylko móc się nim pochwalić… Co prawda nic nie przebije jego fioła na twoim punkcie, Lodźka, ale tu akurat nic mnie już nie zdziwi. Pokazywałaś dziewczynom ten obraz?
– Ach, nie pokazywałam! – zawołała Lodzia, zrywając się od stołu i podchodząc do szafy, zza której ostrożnie wysunęła ogromną ramę szczelnie przykrytą płachtą papieru pakowego. – Iza, Nina, chodźcie tu do mnie, co? Jula ma rację, muszę wam to pokazać…
– Co to jest? – zapytała Nina, kiedy obie z Izą podeszły do niej zaintrygowane.
– To prezent od mojego szalonego męża – wyjaśniła Lodzia, ostrożnie ściągając papier tak, aby się nie podarł. – Zamówił to na naszą pierwszą rocznicę ślubu i zapowiedział, że powiesi go w sypialni. Oczywiście w naszym nowym domu, bo tutaj to takie coś za nic by się nie zmieściło… Patrzcie!
– Ach! – roześmiały się obie dziewczyny.
Spod ostatniej warstwy papieru wyłonił się olbrzymi obraz namalowany w technice olejnej, wyobrażający widoczną do pasa Lodzię stojącą na tle tajemniczej błękitnej mgły i trzymającą w dłoniach bukiet niezapominajek, w których częściowo ukrywa twarz. Iza zwróciła uwagę na znakomicie oddane oczy dziewczyny, które wyglądały na obrazie jak żywe, gdyż malarz zdołał uchwycić to, co było w nich najważniejsze, mianowicie ich naturalny wewnętrzny blask. Cały obraz utrzymany był w dominującej kolorystyce różnych odcieni błękitu, która nadawała mu nadnaturalnego klimatu, a podobieństwo namalowanej postaci do prawdziwej Lodzi było uderzające.
– Piękne! – oceniła z uznaniem Nina. – Nie, Iza? Lodzia wygląda jak żywa. Ktoś musiał nieźle się nad tym namęczyć.
– Znając Pabla, wydziwiał tak długo, aż było idealnie! – zaśmiała się Julka. – Lodźka ma w albumie bardzo podobne zdjęcie z bukietem niezapominajek – wyjaśniła koleżankom. – Pewnie dał go temu malarzowi na wzór, tylko kazał zmienić tło i domalować taką klimatyczną mgłę. I zobaczcie, jak ładnie wyszły niezapominajki… Kolejny dowód na to, jakiego on ma mega hopla na punkcie Lodźki i koloru jej oczu, same widzicie. Świr normalnie… Jakby mógł, to by cały świat kazał przemalować na niebiesko!
Dziewczyny znowu roześmiały się. Rozpromieniona Lodzia z powrotem okryła obraz papierem i wsunęła go za szafę, po czym wszystkie usiadły przy stole.
– Naprawdę bardzo ładny portret – przyznała Iza, po raz kolejny myśląc ze wzruszeniem o głębi uczucia, jakie Pablo musiał żywić do swej ukochanej żony. – Powiesi to sobie w sypialni… Pewnie po to, żeby móc codziennie na ciebie patrzeć, nawet wtedy, kiedy nie będzie cię w domu.
– Dokładnie! – zaśmiała się Julka. – O to mu właśnie chodzi. Otworzy rano oczy i od razu będzie widział Lodźkę! Przecież mówię, że to kompletny świr!
– A tak a propos tej sypialni, Lodziu – zagadnęła Iza. – Jak wam idzie budowa domu?
– O właśnie! – podchwyciła Nina. – Nic ostatnio nie mówiłaś, a tutaj jednak macie trochę ciasno z Edziem, nie? Łóżeczko w sypialni to upchnęliście naprawdę na styk!
– Budowa idzie do przodu – odpowiedziała rzeczowo Lodzia, dolewając sobie herbaty owocowej. – I to całkiem szybko, chociaż wiecie… to jest ogrom roboty, zwłaszcza wykończeniówka. Więc na pewno jeszcze trochę to potrwa. Jeśli dobrze pójdzie, wprowadzimy się tam na następną wiosnę… chociaż ja myślę, że raczej na wakacje. Zresztą mnie wcale się nie śpieszy – dodała z uśmiechem. – Bardzo lubię to mieszkanko, a na razie we trójkę mieścimy się tu bez problemu.
– Ale jakby miała być czwórka, to już byłoby gorzej – zauważyła Nina, puszczając do niej wesołe oko.
– Bardzo śmieszne – pokiwała głową Lodzia, patrząc na nią z pobłażaniem. – Nie ma na razie takich planów. Dopiero co urodziłam jednego i na ten moment wystarczy, najpierw zamierzam skończyć studia. Taka była umowa z Pablem i on ją podtrzymuje. Więc póki co bez takich sugestii, okej, Ninko?
– No dobrze, dobrze! – zaśmiała się Nina. – Żartowałam przecież!
– A właśnie, Lodziu, co z twoimi studiami? – podchwyciła Iza. – Przecież od października nie dasz rady wrócić na drugi rok, Edzio jest jeszcze za malutki…
– Złożyłam wniosek o indywidualną organizację studiów – wyjaśniła jej Lodzia. – I mam już pozytywną decyzję, muszę tylko dogadać się z wykładowcami co do formy zaliczenia każdych zajęć. Nie będę musiała na nie chodzić, tylko zaliczyć cały materiał na koniec semestru. Pouczę się w domu i wszystko zdam, Nina będzie na bieżąco podrzucać mi notatki. Nie chcę przerywać studiów… zresztą pod koniec semestru Edi będzie już większy, będzie jadł różne rzeczy, nie tylko mleko… i wtedy poproszę moją mamę o regularną pomoc, a sama postaram się coraz częściej przychodzić na wykłady. Dam sobie radę – zapewniła z uśmiechem Izę. – Zwłaszcza że bardzo polubiłam ludzi z mojego rocznika i nie chciałabym ich opuszczać.
– Aśka w końcu nie zdała tego egzaminu z poetyki, wiesz? – przypomniała sobie Nina. – Semestr niezaliczony, będzie musiała powtarzać z młodszym rocznikiem.
– Ojej, szkoda! – zmartwiła się Lodzia. – A reszta? Chyba wszyscy pozostali przeszli na drugi rok?
– Przeszli – przyznała Nina, przyglądając jej się ukradkiem. – Ale Bartek nie będzie już z nami studiował. Przenosi się na polonistykę do Wrocławia.
– Naprawdę? – zdumiała się Lodzia. – Wyprowadzają się z Lublina?
– Nie, jego rodzina nie – pokręciła głową Nina. – Tylko on sam jedzie na inną uczelnię, mówi, że chce zmienić klimat.
– Ale aż tak daleko? – nie mogła uwierzyć Lodzia. – Przecież jak już koniecznie chce się stąd wyrwać, to zaraz obok ma Warszawę, a on wybiera się aż do Wrocławia?
– Też go o to pytaliśmy – przyznała Nina. – A on na to, że gdyby mógł, to najchętniej wyjechałby na koniec świata… chociaż z naszej perspektywy Wrocław to jest jak koniec świata, nie? Pewnie będzie zaglądał do Lublina tylko na święta i dłuższe przerwy. Najwidoczniej chce się od nas odciąć… z jakiegoś powodu – mruknęła ciszej.
Lodzia nie odpowiedziała, a przez jej śliczną twarz przebiegł cień smutku. Iza przyglądała jej się z podziwem i fascynacją, myśląc jednocześnie o trudnej, lecz w pełni zrozumiałej decyzji Bartka.
„Bardzo dobrze zrobił” – pomyślała z uznaniem. – „Miłość nieodwzajemniona podlega terapii, a dla niego to jest właśnie taka terapia. Odciąć się, wyjechać… i zapomnieć. Ta sprawa nie trwa długo, dopiero rok, więc na pewno mu się uda. Za jakiś czas spotka inną fajną dziewczynę i będzie szczęśliwy, czego z całego serca mu życzę!”
– Szkoda mi tylko Daniela, bo to był jego kumpel z ławki – dodała z westchnieniem Nina. – Ostatnio i tak chodził jakiś skwaszony, a jak teraz jeszcze Bartek wyjedzie mu do Wrocławia, to ja nie wiem, jak on się pozbiera…
Iza aż skamieniała na te słowa, a serce ścisnęło jej się boleśnie. Przez całe wakacje nie myślała o Danielu, praktycznie zapomniała o nim, podobnie jak nie kontaktowała się z nikim z uczelnianych kolegów, nawet z Martą. Teraz przez myśl przebiegło jej, że niebawem wrócą na studia, znów zaczną się wykłady, powróci ryzyko wpadnięcia na Daniela na korytarzu albo na uczelnianym dziedzińcu… Przed oczami stanęła jej scena z kwietnia, kiedy spotkali się we czwórkę na holu przy szatni – ona, Marta, Daniel i Bartek. To było jeszcze w czasie, gdy z Danielem łączyły ją normalnie, przyjacielskie stosunki… A Marta dostrzegła wtedy w oddali sylwetkę Radka i pobiegła do niego, nie zważając na nic…
Iza wzdrygnęła się nagle i zatrzymała się na tej wizji, przewijając ją kilka razy w pamięci, jakby w poszukiwaniu elementu, który nie dawał jej spokoju. Marta biegnąca do stojącego w oddali, odwróconego tyłem do nich Radka… cóż szczególnego było w tej scenie? Nic. A jednak Iza nie mogła uwolnić się od wrażenia, że jest na tropie czegoś ważnego… i jakby nieprzyjemnego. Nie mogła jednak skojarzyć, o co mogło chodzić. Siłą woli odsunęła od siebie tę dręczącą myśl. Było to o tyle łatwiejsze, że mały Edzio właśnie zbudził się i zaczął płakać, w związku z czym Lodzia udała się do sypialni, a one we trzy pobiegły za nią, by asystować jej przy karmieniu dziecka.
Po kolejnej godzinie, spędzonej głównie na podziwianiu uroczego niemowlęcia i pomaganiu Lodzi w rozmaitych czynnościach związanych z opieką nad nim, Nina i Julka pożegnały się jedna po drugiej i wyszły, jedna miała bowiem jakąś pilną sprawę do załatwienia na mieście, po drugą zaś podjechał chłopak i czekał na nią pod blokiem.
– Ja też zaraz będę się zbierać, Lodziu – oznajmiła Iza, zerkając na zegarek. – Muszę zajrzeć na chwilę do Szczepcia, bo nie wiem, czy Majk miał dzisiaj na to czas, a potem lecę do pracy… Ależ ty jesteś słodki! – dodała, spoglądając na leżącego w ramionach Lodzi Edzia, który przyglądał się z ciekawością twarzy mamy i machając rączką, usiłował chwycić zwisający jej przy uchu długi kosmyk włosów. – Napatrzeć się nie można! A w następną niedzielę kto będzie królem imprezy? No powiedz, kto? Do kogo przyjedzie cała zgraja gości?
– A właśnie, Iza! – przypomniała sobie Lodzia, odrywając uśmiechnięte oczy od dziecka i podnosząc głowę. – Wiesz, że z Anią i z Jean-Pierrem ma przyjechać też Victor?
– Wiem – odparła spokojnie Iza. – Już mnie o tym uprzedził. Podobno wprosił się w niezbyt elegancki sposób i ma z tego powodu wyrzuty sumienia, ale koniecznie chciał skorzystać z okazji. Polska bardzo mu się spodobała.
– Polska jak Polska – uśmiechnęła się Lodzia, zerkając na nią spod oka. – Ania mówiła, że on wcale nie ukrywa, po co tak naprawdę tu przyjeżdża. Wszystko zawiera się w jednym słowie… Isabelle!
– Ech! – pokręciła głową Iza, odwracając oczy.
Choć doskonale wiedziała, że taka właśnie jest prawda, fakt, że inni również to zauważali, wywołał w niej jeszcze mocniejszy niepokój niż przy rozmowie z samym Victorem.
– Spokojnie, Izunia, nie będę przecież dokuczać ci z tego powodu – zapewniła ją łagodnie Lodzia. – Zwłaszcza że ja sama prosiłam cię w kwietniu o zajęcie się naszymi Belgami i to dlatego poznaliście się z Victorem. Wiem, że ćwiczysz przy nim swój francuski i w ogóle… Ale skoro już przy tym jesteśmy, to powiedz mi… – zniżyła konspiracyjnie głos. – Co o nim myślisz?
– Nic – uśmiechnęła się beztrosko Iza, podstawiając Edziowi palec wskazujący, który ten natychmiast chwycił w swoją maleńką rączkę i ścisnął z całej siły. – Ach, ty mały łobuziaku! Oddawaj cioci palec! No już… puszczaj! – droczyła się z nim wesoło przez chwilę, po czym spojrzała na oczekującą wciąż na jej odpowiedź Lodzię i pokręciła głową. – No co mogę myśleć o Victorze, Lodziu? Lubię go, fajnie się z nim rozmawia, ogólnie sympatyczny facet… i tyle.
– Jasne – skinęła głową Lodzia. – Tak tylko pytam… Swoją drogą od października będziemy musiały wznowić nasze lekcje francuskiego. Ja sama z siebie chyba nigdy nie zabiorę się do nauki, potrzebuję stałej motywacji. A słuchaj… Majk wspominał mi, że na czas naszej niedzielnej imprezy to ty przejmujesz pełne sterowanie w Anabelli? – spojrzała na nią z niepokojem. – Czyli nie posiedzisz z nami przy stole?
– Postaram się trochę posiedzieć – zapewniła ją Iza, której zejście z tematu Victora sprawiło wielką ulgę. – Ale na pewno nie przez cały czas, bo będę musiała trzymać rękę na pulsie i doglądać zespołu. Takie mam zadanie, a poza tym sama nie chcę, żeby ktokolwiek zawracał szefowi głowę w takim dniu.
– Macie tam fajną, zgraną drużynę – przyznała Lodzia. – I w dodatku ciągle się rozwijacie. Pablo mówił, że ten raut, który robiliście ostatnio dla Krawczyka – skrzywiła się leciutko przy tym nazwisku – wypadł rewelacyjnie.
– Tak… a właśnie, Lodziu! – poderwała się Iza, przypominając sobie nagle o przysłudze, jaką obiecała Krawczykowi. – Mam do ciebie jedną głupią sprawę… tylko czekaj, muszę skoczyć po mój plecak.
Delikatnie uwolniła palec, który Edzio nadal ściskał w swej maleńkiej piąstce, i pogładziwszy go po główce, wyszła do przedpokoju, gdzie wcześniej zostawiła plecak. Wyjęła z niego prezent od Krawczyka i zaniosła go Lodzi, która właśnie układała synka w wózku, by pokołysać go do snu.
– Co to jest? – zdziwiła się, kiedy Iza wręczyła jej pudełko zapakowane w lśniący papier.
– Dla ciebie – wyjaśniła Iza. – Od Krawczyka.
Lodzia zastygła w bezruchu i spoważniała, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
– Od Krawczyka?
– No tak – westchnęła Iza, rozkładając bezradnie ręce. – Dał mi to dla ciebie właśnie na tym raucie. Mówił, że to tylko czekoladki i prosił, żeby przekazać ci to z gratulacjami z okazji narodzin syna. Wybacz, Lodziu… głupio mi było mu odmówić…
– Czekoladki z gratulacjami? – powtórzyła powoli Lodzia, spoglądając z odrazą na pudełko.
Zniecierpliwiony Edzio, którego Lodzia ułożyła na dnie wózka, zaczął marudzić i wymachiwać rączkami, a po chwili uderzył w regularny płacz. Dziewczyna natychmiast odłożyła pudełko na fotel i wzięła dziecko na ręce.
– No i widzisz? – pokiwała głową. – Nawet Edi wyczuwa pismo nosem… Potrzymaj go na chwilkę, co, Izunia? Muszę rozpakować to dla spokoju sumienia.
Iza chętnie wzięła dziecko na ręce i ukołysała je w ramionach. Chłopczyk uspokoił się z płaczu i tylko kwękał cichutko, przymykając coraz bardziej klejące się oczka. Lodzia tymczasem z niechętną miną rozpakowała swój prezent – rzeczywiście, było to tylko niewielkie pudełko ekskluzywnych czekoladek.
– Okej – mruknęła z ulgą, odkładając je na jedną z półek nad fotelem. – Podziękuj mu ode mnie, jakbyś go widziała.
– Mam nadzieję, że nieprędko go zobaczę – wzdrygnęła się Iza. – Ale oczywiście podziękuję mu, jeśli trafi się okazja… A ty nie przejmuj się tym, Lodziu – dodała, widząc, że dziewczyna wyraźnie straciła humor. – To jest psychol i nic na to nie poradzimy, ale w sumie to przecież miłe z jego strony. Chciał wtedy podać ci te czekoladki przez Pabla, tylko zapomniał, a Pablo szybko wyszedł z rautu… więc poprosił mnie.
– Ach! – rozchmurzyła się natychmiast Lodzia, a jej twarz przybrała wyraz jeszcze większej ulgi. – Powiedział ci, że zapomniał dać ich Pablowi?
– Właśnie tak – potwierdziła Iza, kołysząc w ramionach Edzia, który przysypiał już na dobre, mrucząc cichutko i wzdychając. – I to zresztą przecież tylko czekoladki.
– No wiem – westchnęła Lodzia. – Po prostu jakoś nie mogę pozytywnie myśleć o tym człowieku… Już dawno do nikogo aż tak się nie zraziłam. Ale masz rację, obiektywnie rzecz biorąc, to miłe z jego strony, powinnam to docenić… O, zasnął już? – dodała, zerkając na śpiącego smacznie w ramionach Izy synka.
– Tak – szepnęła z uśmiechem Iza. – Zajęło mu to niecałą minutę. Jeszcze przed chwilą coś tam sobie mamrotał i otwierał oczka, a teraz już śpi na kamień. Jest taki słodziutki… i dużo cięższy niż tamtym razem! – zauważyła wesoło.
– Daj, spróbujemy położyć go do łóżeczka – powiedziała Lodzia, ostrożnie przejmując z jej rąk śpiące dziecko. – Rzeczywiście, urósł nam ostatnio jak na drożdżach… Jutro idę z nim na kontrolę pediatryczną, będą ważyć go i mierzyć, więc zobaczymy, ile dokładnie przybrał. Ale że rośnie, to widać nawet gołym okiem… Podaj mi ten kocyk, dobrze? O, dziękuję… Zawiniemy małego oprycha, bo znowu się rozkopał!
___________________________________________
* D’ac, potoczny skrót od d’accord (fr.) – Zgoda, w porządku.