Gluś – Część III

Gluś – Część III

Piotr spotkał się z Bykiem w czasie ferii przynaglony jego dramatycznym smsem. Byko był w fatalnej formie, schudł i poszarzał na twarzy, widać było, że się nie wysypia. Przy drugim piwie wyznał Piotrowi, że straszliwie boi się spotkania z Izą, jej powrotu do szkoły, na który przecież z drugiej strony czeka tak niecierpliwie i że jeśli ona mu nie wybaczy, to on zwariuje albo sobie coś zrobi. Zaczął nawet dywagacje na temat tego, jaką śmierć najlepiej wybrać, musiała być koniecznie bardzo bolesna i bardzo efektowna, a ostatnie chwile agonii planował spędzić w objęciach zrozpaczonej już wtedy Izy, która dopiero w obliczu jego śmierci uświadomi sobie, jak bardzo cierpiał.

W spokojnych, łagodnych słowach Piotr wytłumaczył mu, że pomysł ten był, owszem, niezwykle romantyczny, ale w sytuacji Byka cokolwiek przesadzony, tym bardziej, że Iza nie miała mu przecież nic do wybaczenia i na pewno nie chciałaby jego marnej zguby. W tym miejscu Byko (będący akurat w połowie trzeciego piwa) rzewnie się rozpłakał i wycierając papierową serwetką płynące z oczu łzy, poczynił kolejne bolesne wyznanie, był bowiem pewien, że nawet jeśli ona mu przebaczy, to i tak nie zgodzi się zostać jego dziewczyną, przy czym on wcale jej się nie dziwi, bo rzeczywiście nie jest jej wart.

— Nie, nie pocieszaj mnie — mówił, wlewając do kufla resztę piwa z trzeciej butelki i dając młodemu barmanowi znak, żeby podał następną. — Urżnę się jak wieprz, trudno, raz się chociaż wygadam. Stary, jesteś jedynym kumplem, z którym mogę mówić o takich rzeczach… Ale nie powiesz nikomu, jak się dzisiaj zeświniłem, co? Jutro będę się wstydził.

— Nie martw się, nie powiem.

— Nawet Baśce?

— Nikomu.

— Jesteś super gość, wiesz? Ty jeden mnie rozumiesz — westchnął z wdzięcznością Byko i odkapslował kolejne piwo, które przyniósł mu barman. — Słuchaj, ja nie wiem, jak to się stało, że mnie tak wzięło… Przecież ja byłem normalnym facetem, muchy bym nie skrzywdził! Chodziłem sobie z Brusem na treningi, w szkole jakoś tam było, o, jeszcze tego samego dnia Bęco dał nam wycisk, pamiętasz? — Piotr skinął głową. — No… i ja tak sobie żyłem luzacko, nic mnie nie obchodziło… A potem Buba majtnęła tą makietą… i koniec. Ty wiesz, co mogło się stać? Mogłem ją zabić!

— Ale nie zabiłeś — zauważył stanowczo Piotr. — Artur, proszę cię, przestań się obwiniać, takie rzeczy każdemu mogą się zdarzyć.

— I co z tego? — odparł z niepocieszoną miną Byko, lejąc piwo do kufla. — Musiało się zdarzyć akurat mnie. Ona się wychyliła z tej ławki normalnie, jak człowiek, to ja skoczyłem jak jakiś dziki orangutan i wyrżnąłem ją z całego gara tym moim pustym czerepem. Zobacz tylko, jak to wygląda. Ona taka delikatna, taki okruszek… i taka mądra… średnia ponad pięć, wszystko zawsze odrobione, poukładane… A ja? Patafian, tłuk i leń. Nie zaprzeczaj mi, wiem, co mówię. Non stop tylko treningi, mięśnie, wyrabianie techniki, zero myślenia, mózg jak u kolibra… Ja jej do pięt nie dorastam, Piotrek. I to właśnie ja jej coś takiego zrobiłem! Boże…

— Artur, przecież wszystko dobrze się skończyło — powiedział łagodnie Piotr, który akurat rozumiał jak nikt inny te rozterki duszy Byka. — I zresztą…

— A jak ją niosłem i mi zemdlała na rękach, to wiesz, jak się czułem?! — zawołał z rozpaczą Byko. — Myślałem przez moment, że umrze… Wystraszyłem się tak, że już chyba nigdy w życiu nie będę się tak bał!

— Wierzę ci.

— I pomyślałem sobie, że jeśli coś jej się po tym stanie… wiesz, takiego poważnego… że jeśli… to ja ją będę tak kochał, że nie wiem. I nigdy jej nie zostawię… nigdy… choćby nie wiem co.

Piotr przechylił się przez stolik, położył rękę na nadgarstku Byka i uścisnął go ze wzruszeniem na znak braterstwa dusz.

— Dobry z ciebie chłop, Artur.

Rozklejony kompletnie Byko pokręcił głową, do kufla znów kapnęła łza.

— Ja się i tak dalej boję, że jej się mogło coś stać, że to wyjdzie dopiero potem. Ja się tak szybko z tego nie podniosę, Piotrek. Ale muszę przy niej być. I wiesz co… ja chciałem tam pójść… do niej do szpitala, znaczy się. Z kwiatami, z tym ptasim mleczkiem… tak jak Bartek mówił. Poszedłbym, nawet pytałem Justynę, gdzie to jest. Tylko tak cholernie się bałem! Nawet smsa jej nie wysłałem… wszyscy wysyłali, tylko nie ja. Boże, Piotrek… Co ja mam teraz zrobić? Ja nie umiem się kryć… Ja jej muszę wszystko powiedzieć!

— Zrobisz tak, jak czujesz, że powinieneś — odpowiedział Piotr, odsuwając od niego butelkę. — Zobaczysz, że to się samo ułoży. Każdy z nas jest inny i każdy musi wyczuć sam, co ma robić, więc jeśli czujesz, że musisz jej powiedzieć to wszystko, to po prostu powiedz.

— Tak — szepnął Byko, opierając głowę na dłoni. — Powiem jej wszystko… wszystko.

***

— Styczeń szybko poleci — uznała Magda. — Trzy tygodnie z hakiem, koniec semestru i studniówka w pierwszą sobotę lutego. To już w sumie niedługo.

Siedziały we cztery w pokoju Magdy, powoli kończył się noworoczny wieczór, nazajutrz miały wracać do szkoły.

— Niedługo — mruknęła Aneta. — Tyle że po drodze jeszcze masz z sześć klasówek, w tym chemię. Tak gładko nie pójdzie, nie myśl sobie.

— Ale co się przejmujesz, z chemii masz tylko dwie pały i tróję, jakąś tam czwórkę nawet…

— Dwie tróje — poprawiła ją Aneta. — Dokładnie dwie pały, dwie tróje i czwórkę. Ale jeśli dostanę kolejną pałę, to wiesz… Zresztą ta czwórka to tylko dlatego, że zdążyłam przepisać od Basi zadanie, które zrobił jej Gluś, do tej pory nie mogę wyjść z szoku, że Siara uwierzyła, że sama zrobiłam.

— A ja już mierzyłam sukienkę, wiecie? — zmieniła temat Emilka.

— Serio? I co? — zaciekawiła się Magda. — Zdecydowałaś się w końcu na tę z czarną koronką?

— Tak, tylko oddałam ją do poprawki, bo jakoś źle mi leżała z boku, o tu, po prawej… I jeszcze trzeba zamek wszyć głębiej, ale jak to się zrobi, to będzie ekstra.

Rozmowa zeszła na popularną ostatnio w ich gronie tematykę krawiecko-konfekcyjną z kategorii sukien wieczorowych.

— A jeszcze widziałam taką jedną… — rozmarzyła się Magda. — Ale niestety jestem na nią za wysoka, za to Baśka fajnie by w czymś takim wyglądała. Basiu, mogę ci pokazać, jakbyś chciała… Basiu?

— Tak? — Basia ocknęła się z błogiego zamyślenia. — Mówiłaś coś do mnie?

— Gdzie ty bujasz, dziewczyno! — zaśmiała się Emilka. — Mówimy o sukienkach na studniówkę, śpisz czy co?

Basia uśmiechnęła się.

— A tak, już kilka oglądałam. Ale jakoś na razie nic mi nie wpadło w oko. Zajmę się tym później.

— A ty tylko wszystko później i później — westchnęła Aneta. — Zupełnie wypadłaś na aut ostatnio, chyba czas by się już było pozbierać, co? Masz chociaż pomysł, z kim pójdziesz? Zauważ, że już styczeń, za dwa tygodnie ma być pierwsza próba poloneza. Ja ci cały czas mówię, że ten Antek…

— Dajże mi spokój z tym Antkiem — wzruszyła ramionami Basia. — Co się tak na niego uparłaś?

— To nie ja na niego, tylko on na ciebie! — zaśmiała się Aneta. — Co poradzę, że ciągle o ciebie wypytuje? Wystarczyłoby, żebyś palcem kiwnęła…

— Nie zamierzam kiwać nawet czubkiem paznokcia. I nie opowiadaj mi już o Antku, bo to mnie zaczyna denerwować.

— Ale co, nie podoba ci się?

— Nie.

— Patrzcie, jaka wybredna! — roześmiała się Magda. — Przecież temu Antosiowi naprawdę nic nie brakuje, a w paczce byłoby fajnie. Basiula, powiedz konkretnie, co ci się w nim nie podoba?

— Nic. Zupełnie nic.

— Przecież nawet go dobrze nie obejrzałaś!

— I nie mam zamiaru.

— Ej, Bacha, no, weź przestań — skrzywiła się Emilka. — Jak tak będziesz wydziwiać, to zobaczysz, wylądujesz w końcu na studniówce z jakimś nudziarzem!

— Albo z Glusiem — dodała ostrzegawczo Aneta.

— Antek jest w porządku, jakbyś…

— Mila, ja cię bardzo proszę! — przerwała jej Basia, a w oczach pojawiły jej się znajome błyski zapowiadające burzę. — Mówię wam po raz kolejny, że nie chcę słyszeć o żadnym Antku i koniec kropka. Antek mi się nie podoba i nie pójdę z Antkiem.

— To z kim pójdziesz? — zniecierpliwiła się Emilka. — Jest w ogóle na tym świecie ktoś, kto jest w stanie ci się spodobać? Poza tym durnym Michałem oczywiście, ale on idzie ze swoją Zuzą.

— I daj mu, Panie Boże, zdrowie i dużo szczęścia — odparła Basia doskonale obojętnym tonem. — A o mnie się nie martwcie, naprawdę.

Aneta pokręciła głową.

— Ty wiesz — powiedziała do Emilki — że ja jej nie rozumiem…

***

Pierwszego dnia po Nowym Roku Basia szła do szkoły z mocno bijącym sercem. Przepełniała ją tęsknota za Piotrem, tkliwe uczucia, jakie wyhodowała w sercu przez ten czas rozstania, nadzieja, której nie umiała się oprzeć, ale i podskórny niepokój, czy on choć trochę myśli o niej tak, jak ona o nim. Ta piękna, dumna i przebojowa dziewczyna, za którą oglądały się tabuny chłopaków, ta urodzona królowa salonów, która jeszcze tak niedawno nie zniżała się do tego, by choćby spojrzeć na Glusia z ostatniej ławki pod oknem, dziś szła drżąca i niepewna na spotkanie tego, którym kiedyś pogardzała, całkowicie pokonana, spragniona jego bliskości, zakochana do zawrotu głowy.

Kiedy zobaczyła jego wysoką sylwetkę na tle okna w końcu korytarza, serce aż skoczyło jej do gardła, a gdy odwrócił się i zobaczyła, że ją dostrzegł, nie mogła już opanować emocji i ruszyła biegiem w jego stronę.

Piotr, widząc, że dziewczyna biegnie ku niemu, podskoczył kilka kroków wprzód i olśniony, oszołomiony chwycił ją w objęcia, unosząc jej drobną postać w górę tak, że jej twarz znalazła się na wysokości jego twarzy. Jej rozpędzone jeszcze stopy zostały w powietrzu, rozkołysane kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą. Oplotła mu ramionami szyję.

— Piotrku!

— Basiu…

Pierwszy raz znalazła się aż tak blisko niego. Zatopiła w jego oczach swoje prześliczne oczy w kolorze rozświetlonego słońcem bursztynu, a jej brązowe, lśniące włosy rozsypały się miękko na jego ramionach. Przytrzymał ją tak przez kilka długich chwil w zachwycie, po czym delikatnie postawił na ziemi.

— Szczęśliwego Nowego Roku, Basiu — powiedział cicho.

— Będzie bardzo szczęśliwy, prawda? — szepnęła, nie odrywając od niego oczu.

— Będzie najszczęśliwszy.

Po tym żarliwym powitaniu oboje, jakby zawstydzeni tą chwilą uniesienia i swoją własną śmiałością, stanęli przy parapecie, spoglądając jedno na drugie na wpół z zakłopotaniem, na wpół pytająco. A gdy już usiedli razem w ostatniej ławce i zaczęła się lekcja, żadne z nich nie miało pojęcia, o czym mówi nauczyciel, dusze obojga przebywały bowiem jeszcze tam, gdzie na tych kilka cudownych chwil otwarły się dla nich wrota raju — pod oknem na końcu szkolnego korytarza.

***

Tego ranka nikt z kolegów z czwartej C nie patrzył jednak na Basię i Piotra, gdyż całą ich uwagę pochłonęło inne wydarzenie o zdecydowanie wyższym stopniu spektakularności. Do szkoły wróciła wreszcie Iza. Natychmiast otoczył ją wianuszek koleżanek, które ściskały ją serdecznie i wypytywały o zdrowie, stopniowo zaczęli do nich dołączać również koledzy, co prawda mniej wylewni w okazywaniu radości, ale też szczerze ucieszeni jej powrotem.

Iza wyglądała znakomicie, nie było po niej widać ani śladu przebytej kontuzji, uśmiechała się i promieniała wdzięcznością za tak wiele dobrych słów, zakłopotana nieco tym, że nagle znalazła się w epicentrum zainteresowania. Odpowiadała na wszystkie pytania, dziękowała za wyrazy troski, za gesty pamięci o niej, kiedy leżała w szpitalu, jednak wzrok jej (najpierw dyskretnie, a potem coraz otwarciej) błądził i prześlizgiwał się z twarzy na twarz, jakby kogoś szukała. Wreszcie pochyliła się do ucha stojącej obok niej Justyny.

— Gdzie jest Artur? — zapytała szeptem.

Byka nie było. Nie pojawił się aż do dzwonka, nie było go też na pierwszej lekcji, w ławce przy drzwiach siedział tylko Brus. Na pytanie Izy odparł, że nie ma pojęcia, co dzieje się z jego kumplem, ale wysławszy mu smsa, dostał szybką odpowiedź: Byko miał się po prostu trochę spóźnić. Nie było go mimo to do końca lekcji.

Kiedy klasa wysypała się z sali historycznej na przerwę, do Emilki stojącej w towarzystwie Magdy, Anety i Julki podszedł Błażej z czwartej A i cała piątka wszczęła wesołą, hałaśliwą konwersację, od czasu do czasu rzucając badawcze spojrzenia na Izę i Justynę, które rozmawiały sobie teraz spokojnie pod ścianą.

— Czekajcie, poproszę je do nas od razu — powiedziała Emilka i pofrunęła lekkim krokiem w stronę dziewczyn, pociągając je obie za ręce. — Iza, chodźcie na moment, musimy pogadać!

— O co chodzi?

— O współpracę międzyklasową — wyjaśniła jej Magda. — Błażej zgłasza, że w czwartej A nadal mają niedobory partnerek na studniówkę i szukają dwóch albo trzech dziewczyn u nas.

Iza uśmiechnęła się.

— To już są w takiej rozpaczy, że szukają obojętnie kogo?

Błażej popatrzył na tę szczuplutką, jasnowłosą dziewczynę, o rysach prawie dziecka, lecz bardzo dorosłym spojrzeniu mądrych, szarych oczu. Męska intuicja, wcale nie gorsza od kobiecej, a tylko inna, potrafi wyczuć pewne niuanse, nawet nie znając ich przyczyn. Jednak to, co zauważył on, choć nie znał Izy, dostrzegła też Emilka, nagle zafascynowana zmianą, jaka od czasu wypadku na biologii zaszła w koleżance. Coś w jej spojrzeniu i sposobie trzymania głowy wskazywało, że za kilka lat (a może dużo wcześniej?) z tej cichej, skromniutkiej istoty, szkolnej prymuski skupionej na nauce i kaligrafowaniu w pięknie utrzymanych zeszytach, wykluje się świadoma siebie, urocza młoda kobieta i że jej towarzystwa będą szukać na pewno nie ci, co będą „w rozpaczy”.

— Wcale nie obojętnie kogo — zaprzeczył Błażej. — U was w klasie są same ekstra dziewczyny, ja się już dobrze przyjrzałem.

— O proszę, jak się podlizuje! — Emilka klepnęła go po ramieniu. — Pochlebstwem chce się wkupić w łaski!

— Ambasador się znalazł! — prychnęła Aneta. — Może ci twoi kumple sami by się tu przyszli pokazać, co? Nie będziemy kupować kotów w worku.

— Miło mi, że pomyśleliście o nas — zwróciła się do Błażeja Iza. — Ja to raczej nie, bo mam już w planach, że pójdę z moim starszym bratem, ale Justynka się zastanowi, prawda, Justyś?

— Z bratem to nie to samo — zauważyła Emilka. — Ty się, Izka, też jeszcze zastanów… Chyba że to ten brat chce się u nas rozejrzeć, ale po co ty masz się dla niego poświęcać? Niech sam sobie radzi.

— O, starsi bracia naszych koleżanek potrafią być bardzo interesujący! — przyznała Magda, puszczając oko do Izy.

W tym momencie ze schodów na hol wpadł z impetem Byko, natychmiast zwracając na siebie powszechną uwagę, gdyż w ręku trzymał wielki bukiet różowych goździków.

— Ej, patrzcie! — zawołał zaintrygowany Grzesiek, który stał z chłopakami pod salą.

Maciek i Natalka, którzy siedzieli na podłodze pod ścianą przytuleni, zajęci przeglądaniem testów egzaminacyjnych na prawo jazdy, również podnieśli z zaciekawieniem głowy.

Byko rozejrzał się szybko, dostrzegł Izę i nie zważając na to, że stała w dużej grupce, podbiegł do niej w kilku susach, ledwo wyhamowując na śliskim parkiecie. Na korytarzu zapanowała niemal idealna cisza. Byko wyciągnął rękę z kwiatami w stronę zdumionej, zakłopotanej dziewczyny.

— Iza… To na przeprosiny.

Są chwile, kiedy nawet najmniej wrażliwi ludzie wyczuwają, że są intruzami. Towarzystwo Izy jak na komendę cofnęło się i odeszło kilka kroków dalej, zostawiając ich samych na środku holu. Iza odruchowo sięgnęła po kwiaty. Patrzyła na chłopaka szeroko otwartymi oczami.

— Na przeprosiny? Ty chcesz mnie przepraszać, Artur? To ja ci właśnie chciałam podziękować…

— Dziękować mi! — wykrzyknął dramatycznym głosem Byko. — Chcesz mi dziękować za to, że cię prawie zabiłem?!

Stał przed nią jak skazaniec, z pobladłą twarzą, na której malowała się z jednej strony rozpacz, z drugiej nieśmiały zachwyt. Iza wyglądała jak odmieniona, zupełnie inaczej niż przed tamtym grudniowym zdarzeniem, coś od tego czasu zapaliło się w jej oczach, może to była odwaga, której zawsze jej brakowało, a może coś jeszcze innego? Uspokajającym gestem położyła dłoń na ramieniu Byka.

— Arcik — powiedziała łagodnie. — Posłuchaj, ja coś czuję, że musimy poważnie porozmawiać…

I z kwiatami w jednej ręce, drugą pociągnęła go, zupełnie bezwolnego, w stronę ławki pod ścianą.

— W mordę jeża, widzieliście to? — szepnął Grzesiek.

— Nie wierzę — odszepnął mu zszokowany Brus. — Byko zajechał jak ten… no, jak mu tam? Romeo…

Również grupka Emilki popatrzyła po sobie w zdezorientowaniu.

— No to o Izie możecie zapomnieć — pokiwała filozoficznie głową Aneta, zwracając się do Błażeja. — Lepiej niech się ci twoi kumple pośpieszą, bo jeszcze trochę i nasza prężna współpraca międzyklasowa padnie z braku materiału.

— Przechwytujcie chociaż Justynę póki czas — zaśmiała się Magda. — Bo u nas Brus został wolny i samotny, więc ja się obawiam, że…

— Magda, przestań! — żachnęła się Justyna.

— Przyprowadzę chłopaków na następnej przerwie — obiecał Błażej. — U was to faktycznie sceny jak z Harlequina, jestem pod wrażeniem… A co z Basią?

— E, na nią nie liczcie — machnęła ręką Emilka, spoglądając w głąb korytarza, gdzie na tle okna rysowały się dwie prześwietlone sylwetki rozmawiających ze sobą osób, dziewczyny o długich, bujnych włosach i bardzo wysokiego chłopaka. — Sama ją w to wpakowałam, a teraz tak się wciągnęła, że gotowa nawet z tym Glusiem pójść na studniówkę!

— W co ją wpakowałaś? — zdziwił się Błażej.

— Oj tam, nieważne. W każdym razie Antek niech lepiej zapomni i szuka kogoś innego. Z Baśką się ostatnio nie da gadać!

***

— Artur, ja wszystko wiem — mówiła Iza, siadając koło niego na ławce. — Sama z tego nic nie pamiętam, ale Justynka mi wszystko opowiedziała.

— Nic nie pamiętasz? — szepnął, spoglądając na nią z przestrachem.

— Nic a nic. No, nie bój się… Lekarz mówił, że to najzupełniej normalne, miałam mały wstrząs mózgu, a wtedy nic się nie pamięta. Ale tylko z tego dnia mam dziurę w pamięci, wszystko, co było wcześniej i później, pamiętam już doskonale.

Byko pokręcił głową i zagryzł wargi.

— Artur, Arcik, proszę… — Iza znów położyła dłoń na jego ramieniu. — Jestem zdrowa, wszystko jest w porządku, naprawdę. Takie śliczne kwiatki mi przyniosłeś, dziękuję…

Spojrzał na nią wzruszony.

— Iza, ja bym… — zaczął zdławionym głosem i urwał.

— Nic nie mów — zaszczebiotała łagodnie. — Tylko mnie posłuchaj. Ja ci muszę podziękować, bardzo ci podziękować za to, jaki byłeś dla mnie dobry. Justynka wszystko mi opowiedziała, dopytałam ją o każdy szczegół… Nie chcę, żebyś się o cokolwiek obwiniał, bo nic złego nie zrobiłeś. Nic, Arcik, naprawdę. To była tak samo moja wina… a tak naprawdę niczyja. Tak się stało i już. I wiesz co? — dodała z figlarną minką. — Jeśli będziesz się o to obwiniał, to ja się w końcu na ciebie pogniewam!

— Jeśli się na mnie pogniewasz, to ja się zabiję — obiecał Byko z pełną powagą.

— Ach, ty niedobry! — ofuknęła go Iza. — Nie mów tak nigdy!

Zadzwonił dzwonek na lekcję, ale nie zwrócili na to najmniejszej uwagi. Na korytarzu wszczął się ruch, koledzy z klasy powoli zeszli się pod salę, tylko oni we dwoje nadal siedzieli na ławce pod ścianą.

— Powiedz mi, Artur, dlaczego się do mnie nie odezwałeś? — zapytała Iza po dłuższej chwili ciszy. — Myślałam,, że chociaż napiszesz smsa… Nie napisałeś.

— Bałem się — odparł Byko, spuszczając głowę.

— Ty się bałeś? — szepnęła z niedowierzaniem. — Taki komandos, karateka… i bałeś się wysłać zwykłego smsa? Czego się bałeś? Mnie?

Byko podniósł głowę, spojrzał na nią, szybkim gestem odłożył na bok kwiaty, które trzymała i ujął jej obie dłonie.

— Tak, Iza, ciebie — powiedział poważnie, patrząc jej prosto w oczy. — Strasznie się bałem, jak zareagujesz. Chyba najbardziej tego, że mi w ogóle nie odpiszesz.

— Odpisałabym.

— Albo że napiszesz mi coś, co… co by mnie…

— Arcik, jak mogłeś tak o mnie pomyśleć? — zasmuciła się dziewczyna. — Myślałeś, że będę miała do ciebie pretensje? Do ciebie?

— Sam nie wiem… Chciałem, bardzo chciałem przyjść do ciebie do szpitala. Z takimi kwiatkami jak dzisiaj bym przyszedł… i z bombonierką. Ale też się bałem.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo bym się ucieszyła, gdybyś przyszedł… — powiedziała cicho.

— Izabela i Artur! — zabrzmiał tuż obok nich niski głos Maziara, który od kilkunastu sekund stał przed nimi i czekał na reakcję. — Czy ja wam aby nie przeszkadzam?

Byko spojrzał na niego przelotnie na wpół przytomnym wzrokiem i zupełnie ignorując pytanie, znów zwrócił się do Izy.

— Artur? — powtórzył nauczyciel. — Nie słyszeliście dzwonka? Lekcja trwa, proszę do sali.

Byko puścił dłonie Izy i zerwał się na równe nogi i spojrzał na niego z irytacją.

— A niechże mi sor głowy nie zawraca! — zawołał oburzony. — Tu się moje życie decyduje, co mnie obchodzi jakaś lekcja?!

Wystraszona Iza poderwała się za nim i chwyciła go za ramię.

— Arcik, przestań…

Maziar jednak spojrzał na niego z sympatią. Pracował z młodzieżą od trzydziestu lat, wiedział, że czasami dyscyplina musi ustąpić pola porywowi młodego serca, pamiętał, co o zachowaniu Byka w dzień wypadku Izy mówiła dyrektorka, widział bukiet różowych goździków na ławce przy dziewczynie i… uśmiechnął się.

— No dobrze, Artur — skinął pojednawczo głową. — Skończcie w takim razie tę arcyważną rozmowę, która zadecyduje o twoim życiu, a potem dołączcie do nas na lekcji.

Znów zostali sami. Byko patrzył na Izę, nie poświęciwszy oddalającemu się nauczycielowi ani cienia uwagi. Ona też zupełnie pominęła myślą epizod, który właśnie się rozegrał, choć jeszcze miesiąc wcześniej nie wyobrażałaby sobie takiej niesubordynacji.

— Ucieszyłabyś się, gdybym wtedy przyszedł? — powtórzył jej ostatnie słowa Byko, niemal wstrzymując oddech.

— Bardzo, Arcik — potwiedziła z powagą. — Przez cały ten czas bardzo chciałam cię zobaczyć. Podziękować ci…

— Izunia — szepnął czule. — Ja muszę ci powiedzieć coś jeszcze…

— Poczekaj — zatrzymała go, domyślając się, o co mu chodzi. — Nie mów nic pochopnie. Przemyśl to najpierw jeszcze raz.

— Przemyślałem już milion razy… Nie wytrzymam.

— Arcik, daj mi jeszcze chwilkę. Powiesz mi za tydzień, dobrze?

— Teraz.

— Artur… ja cię proszę.

— No dobrze — westchnął z rezygnacją. — W takim razie jutro.

— Niech będzie jutro — uśmiechnęła się Iza. — Jutro po lekcjach.

— Jutro po lekcjach — powtórzył jak echo. — Tyle może wytrzymam.

— Odprowadzisz mnie jutro na przystanek i wtedy sobie spokojnie porozmawiamy, dobrze? Chyba że jeszcze zmienisz zdanie — zauważyła przekornie.

Byko spojrzał na nią z płomieniem w oczach.

— Nigdy nie zmienię zdania, Iza. Nigdy.

***

Odkąd Basia zgodziła się pójść z nim na studniówkę, odkąd na jej twarzy zobaczył delikatny rumieniec jako reakcję na jego słowa, odkąd jej piękne oczy wypowiedziały niemal na głos wszystkie najśmielsze nadzieje, które dotychczas w głębi duszy formułował jedynie cichym szeptem, Piotr znalazł się w przedziwnej przestrzeni między ziemią a rajem. Nie była to ziemia, bo na niej, nie bez powodu nazywanej łez padołem, nie można czuć aż takiego szczęścia, jakie było jego udziałem, szczęścia nomen omen nieziemskiego; nie był to też raj, bo raj jest spełnieniem, a jego szczęście swój szczyt miało przecież jeszcze przed sobą.

Zawieszony w owej na wpół metafizycznej przestrzeni, do której trafić mogą tylko mistycy i zakochani, z sercem trzepoczącym mu się w piersi jak ptak, który drży z radości, zanim wzbije się w podniebne przestworza, zastanawiał się, jak to możliwe, że tak długo nie zwrócił na Basię uwagi, że nie rozkochał się w niej bez pamięci od pierwszej chwili, kiedy tylko ją zobaczył. Jak to możliwe, że trzeba było dopiero wyraźnego impulsu, tego trzęsienia ziemi i całej galaktyki, jakie wywołało jej spojrzenie w jego oczy, żeby zrozumiał, że na całym świecie istnieje i zawsze istniała tylko ona? Czuł wręcz wyrzuty sumienia, że przez całe dwa lata, kiedy ją znał i widywał niemal codziennie, jego dusza nie składała jej nieustannie należnych hołdów, bo nawet wtedy, gdy ona jeszcze go nie zauważała, on winien był ją kochać i wielbić z daleka.

Kiedy tuż przed świętami najdroższa dziewczyna sama przytuliła się do niego, a po powrocie do szkoły z takim żywiołem rzuciła mu się w ramiona, Piotr wzleciał jeszcze kilka poziomów bliżej raju, nie mogąc do końca uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Rzeczywistość przerosła wszelkie jego marzenia, oto krystalizowało się w realnym świecie to, na co tak długo czekał, o czym najpierw na wpół świadomie, potem nieśmiało, wreszcie coraz namiętniej śnił przez całe swoje dotychczasowe życie… Nie chciał utracić ani jednego niuansu tego cudownego spektaklu, w którym był jednym z dwojga głównych bohaterów, chciał jak smakosz delektować się każdą jego sekundą, rozkoszować się każdym detalem, aby niczego nie przegapić, aby kiedyś — a mieli przecież przed sobą całe życie! — móc na każde zawołanie obudzić te upojne wspomnienia, które aż do śmierci będzie przechowywał na dnie serca jak najcenniejsze skarby.

***

— Nieźle, nieźle — pokiwał głową Bartek. — Mamy drugą klasową parę, jak tak dalej pójdzie, to rozpijemy się na tych imprezach jak świnie!

— O, ja tam nie mam nic przeciwko temu! — podchwycił żywo Grzesiek. — To co, panowie? Kto następny wpada w sidła Amora? Nie krępujcie się i do roboty! Brus, teraz twoja kolej!

— Chciałbyś — odparł stoicko Brus. — Ale nie licz na mnie. Ja jestem ponad tym.

— Taaa… Byko też był ponad tym i zobacz, jak się skończyło — uśmiechnął się Jacek.

Wszyscy zgodnie zerknęli w kierunku ławki pod ścianą, gdzie promieniejąca jasnym blaskiem Iza szczebiotała coś do swojego „Arturka”, a on słuchał jak zaczarowany, wpatrując się w nią jak w obrazek.

— Trafiony zatopiony — zawyrokowała Aneta. — Ale jak tak dobrze pomyśleć, to to było nawet do przewidzenia… On przez całą trzecią klasę codziennie zrzynał od niej matmę. Siedziałam za Izą, to widziałam. Brus może zaświadczyć.

— Owszem, zrzynał — przyznał Brus. — A ja zrzynałem od niego… Życie nam to uratowało w drugim semestrze, jak były te cholerne wyrażenia algebraiczne. Żaden z nas nic z tego nie kumał.

— Karatecy! — prychnęła Magda.

— I tak to się kończy — westchnął filozoficznie Bartek. — Igrał z ogniem, to się doigrał.

— A ja zaczynam wierzyć, że kobiety naprawdę lubią brutali — powiedział kpiąco Grzesiek. — Nic tak nie działa na nie, jak strzał głową z byka, że tak powiem… To było bardzo w jego stylu.

— Ja bym wam jednak mimo wszystko nie radziła go w tym naśladować — podkreśliła ostrzegawczym tonem Aneta.

— Nie mamy takiego zamiaru — uśmiechnął się Maciek, spoglądając z czułością na swoją Natalkę. — Byko jest absolutnie niepowtarzalny w tym, co robi, jego się w żaden sposób nie da skopiować.

— To fakt — kiwnęła głową Magda. — Zresztą jaki tam z niego brutal, Grześ, nie przesadzaj. No, popatrzcie tylko na niego, jaki słodki, oswojony brutalek…

— Kto by pomyślał, że w ostatniej klasie tak to się porozkręca — zaśmiała się Emilka. — Jak nic się nie działo, to się nie działo, a jak raz zaczęło… Co nie, Natalka? To już kolejna roszada w ławkach, jakieś wędrówki ludów czy co? Magda, chociaż ty się w nikim z klasy nie zakochuj, bo ja chcę do matury siedzieć z tobą!

— Nie bój się — odparła uspokajająco Magda. — Mnie to nie grozi. Jeśli już, to raczej przyjrzę się uważniej naszym skarbom z mat-fizu… Jakoś mnie żaden do tej pory nie przekonał, ale kto wie? Liczyłam co prawda po cichu, że obejrzę sobie bliżej tego brata Izy, ale, jak widać, nici z tego.

Od czasu, kiedy Maciek i Natalka połączyli swoje serca w blasku światełek choinkowych, tradycyjny skład niektórych ławek zajmowanych przez klasę czwartą C rzeczywiście uległ dużej zmianie. Julka przesiadła się prowizorycznie (do czasu powrotu Basi) na wolne miejsce do Anety, ustępując swojego Maćkowi, który z kolei opuścił Michała, by usiąść z Natalką. Kiedy ta sama sercowa przypadłość dotknęła Byka i Izę, nastąpiła kolejna zmiana, równie wyrozumiale przyjęta przez kolegów — Brus wyniósł się do Michała, Iza przesiadła się do Byka pod ścianę przy drzwiach, a Justyna została w środkowej pierwszej ławce sama, ustaliwszy z Julką, że kiedy Basia wróci do Anety, Julka przesiądzie się do niej.

Basia jednak nie wykazywała najmniejszej chęci powrotu na swoje dawne miejsce. Izolacja, w jaką się dobrowolnie wpędziła, całe dnie spędzając wyłącznie w towarzystwie Glusia, zaczynała coraz mocniej niepokoić koleżanki. Eksperyment eksperymentem, ale żeby aż tak się w tym zatracić?

— Ja wam mówię, że ona pójdzie z nim na studniówkę — pokręciła głową Emilka, kiedy zostały we trzy z Magdą i Anetą. — To zmierza w tę stronę jak po nitce.

— Co chcesz, ona jest jeszcze w żałobie po Michale — zauważyła Aneta. — Niedziwne, że chce się spokojnie poskładać z powrotem w jeden kawałek, mocno ją to przygniotło. Tym bardziej, że on jej ciągle paraduje przed oczami z tą Zuzą…

— Może i tak — westchnęła Emilka. — Ale to jeszcze nie powód, żeby tak się wyautować i iść na studniówkę z byle kim. Ma zamiar rozpaczać do starości po tym durnym Michale? Mogłaby już sobie odpuścić chociaż tego Glusia, ja się wcale nie upieram przy eksperymencie, kronika zresztą już nie wiem ile wisi zakurzona, nie mam do tego głowy… Po co ona jeszcze to ciągnie?

— Może to ją jakoś zajmuje? — zastanowiła się Aneta. — Ma przynajmniej o czym myśleć, a widać wyraźnie, że Gluś już jest na wykończeniu. Widziałam raz, jak na nią popatrzył…

— Ja też widziałam — przyznała Magda. — I to nawet ze dwa razy. Zresztą powiem wam, że Baśka gra swoją rolę jak z nut, jakbym nie wiedziała, o co chodzi, to bym pomyślała, że sama się w nim zakochała po uszy.

— Może się faktycznie zakochała — mruknęła Emilka.

— Basia? — zaśmiała się Aneta. — No co ty, Mila, nie ma takiej opcji! Ja tam bym jej się dała spokojnie pozbierać, niech sobie idzie na studniówkę z kim chce, może zresztą upora się z Glusiem wcześniej i problem sam się rozwiąże?

— Ale przyznacie, że Gluś wygląda ostatnio całkiem do rzeczy — zauważyła Magda, spoglądając w zadumie na majaczącą w głębi korytarza sylwetkę Glusia. — Dopakowany elegancko… jak się jeszcze wbije na ten bal w garnitur, to nawet nie będzie się czego wstydzić.

— On jest strasznie wysoki — skrzywiła się Aneta.

— No to co? Ale już nie jest chudy jak patyk, ja mu się ostatnio przyjrzałam, wygląda naprawdę nieźle. Fakt, że jakiś taki duży jest teraz… myślę, że waży ze sto kilo, a dziewięćdziesiąt to na pewno.

— No coś ty, tyle to nie, nie widać po nim.

— Nie, bo ma ten wzrost. Ale Baśka przy nim wygląda jak chucherko, a ona przecież ma normalną budowę, przyjrzyjcie się kiedyś… Widać to dopiero, jak się ich porówna, kiedy stoją razem.

— Może i tak — Emilka machnęła ręką ze zniecierpliwieniem. — Ale co z tego? Ja myślałam, że Basia do nas dołączy, że razem się pobawimy z czwartą A… Zobaczcie, stoją z tym Glusiem całe przerwy gdzieś pod parapetem, na lekcjach siedzą razem, ja bym głowy nie dała, czy się po szkole też po cichu nie widują! Ona już teraz dosłownie każdą minutę z nim spędza, moim zdaniem, to jest nienormalne.

— No dobra, może rzeczywiście trochę przesadza — przyznała oględnie Aneta. — Ale to już długo nie potrwa, zobaczycie.

***

Dla Basi nie istniał już nikt poza Piotrem, a każdy dzień jego obecności przy niej wzmagał to uczucie po tysiąckroć. Widziała już teraz wyraźnie jednoznaczne sygnały świadczące o jego wzajemności, odkrywał się przed nią stopniowo, niczego nie forsował ani nie przyśpieszał, ale droga, którą szli razem w tych dniach prowadziła już teraz prosto w jednym, wiadomym kierunku.

Dziewczyna była zachwycona tą celebracją. Pierwszy raz w życiu czuła się tak czule i delikatnie adorowana, traktowana z takim szacunkiem i atencją, zdobywana tak wytrwale i konsekwentnie, a jednocześnie tak taktownie, subtelnie i bez pośpiechu. Piotr okazał się człowiekiem o niesłychanie wrażliwym sercu i ogromnej wyobraźni, dzięki którym bezbłędnie odgadywał sens każdego jej gestu i spojrzenia nawet wtedy, gdy ledwie je naszkicowała, po czym odpowiadał jej tak samo, kodując wiadomość dla niej w każdym pozornie nieznaczącym drobiazgu.

Teraz już nie wahał się dotknąć czasem delikatnie jej dłoni, gdy pochylali się razem nad zeszytem od fizyki. Zdarzało się, że kiedy pisała, a włosy opadały jej na ławkę, odgarniał je ostrożnym gestem i zaglądał z uśmiechem pod ich miękką zasłonę, żeby spotkać jej wzrok i zapytać o coś błahego. Na przerwach, kiedy rozmawiali we dwoje pod oknem w końcu korytarza, coraz dłużej i coraz głębiej patrzył jej w oczy, doprowadzając ją tym do drżenia, którego nie umiała pohamować.

Jej miłość przeszła do kolejnego etapu, którego żadne z jej poprzednich uczuć nigdy nie osiągnęło. Im bardziej kochała Piotra, tym mniej myślała o sobie. Pragnąc z całych sił własnego szczęścia, jeszcze bardziej pragnęła go dla niego, chciała, by to przede wszystkim jemu było przy niej dobrze, by rzeczywiście czuł, że jest godna jego zaangażowania.

Myśli te wywoływały w niej jednak poważne wątpliwości, boleśnie szarpały jej serce. Nie była bowiem wcale przekonana, że zasługuje na tak czyste i gorące uczucie, jakim coraz wyraźniej ją darzył. Pamiętała zbyt dobrze, jak wszystko się zaczęło i nieubłagane, przytłaczające poczucie winy dręczyło jej sumienie. Przypominała sobie w najdrobniejszych szczegółach każde swoje słowo na jego temat, każdy głupi żart, każde szyderstwo… i płonęła ze wstydu. Ileż by dała teraz, aby móc cofnąć czas! Cofnąć go, ale nie tracąc tego, co już dziś wiedziała i czuła… Jakże inaczej by się wtedy zachowywała, pewne słowa, tak niedopuszczalne, nigdy by nie padły z jej ust!

Wracała myślą zwłaszcza do chwili, kiedy wraz z dziewczynami ciągnęły losy o to, która z nich ma być wykonawczynią Emilkowego eksperymentu. Na to wspomnienie ogarniała ją przeraźliwa trwoga, uświadamiała sobie bowiem, jak wielkie było prawdopodobieństwo, że los wyciągnie ktoś inny. Nie miała wystarczająco odwagi, by próbować choćby wyobrazić sobie, co byłoby, gdyby ową wybranką stała się nie ona, a któraś z trzech pozostałych dziewczyn. Wiedziała tylko, że to ślepe fatum, które wtedy w duchu przeklinała, przyniosło jej najcudowniejszy z możliwych darów, jaki mogła kiedykolwiek w życiu otrzymać.

Bała się jednocześnie, że ten sam los, który dał jej tak wiele, może teraz zechcieć ją ukarać i odebrać jej wszystko. O ile w swych wcześniejszych sercowych perypetiach sama stawała się prędzej czy później niewinną ofiarą, o tyle teraz wiedziała, że jej sumienie nie jest czyste. Właśnie w tym jednym, jedynym przypadku, kiedy zależało jej na kimś najmocniej na świecie, kiedy wiedziała, że głębiej i prawdziwiej już nigdy kochać nie będzie, bo głębiej i prawdziwiej już się po prostu nie da — właśnie wtedy akurat była winna. Winna słów i czynów, za które, gdyby Bóg zechciał być bezwzględnie sprawiedliwy, należała się jej straszliwa kara. Winna niemal świętokradztwa, bo jak inaczej nazwać to, co mówiła i myślała o kimś, kogo dziś tak bardzo kochała?

Postanowiła, że kiedy przyjdzie odpowiednia chwila, powie Piotrowi o wszystkim. Przyzna mu się do tego, że na początku była nieszczera, że tylko udawała zainteresowanie nim, że miała wobec niego tak złe i karygodne zamiary. Przyzna się i gorąco poprosi go o wybaczenie, obiecując, że wynagrodzi mu każdą sekundę tego czasu, kiedy jeszcze niczego nie rozumiała. Poprosi go o wybaczenie i on jej wybaczy, musi jej wybaczyć… Ona zaś nigdy już, przenigdy nie powie o nikim złego słowa, będzie się starała ze wszystkich sił być choć trochę tak dobra jak on, zniszczy w sobie egoizm i tę okropną, śmiercionośną pychę, która przepełniała ją w chwili, gdy ciągnęła los o własne szczęście. Wynagrodzi mu wszystko, każde złe słowo, jakie zaocznie wymówiła na jego temat, każdą pogardliwą myśl, która przebiegła jej przez głowę, każde kłamstwo, którym śmiała go dotknąć, każde upokorzenie, o którym może nie wiedział, ale które dla niej, Basi, pozostanie już na zawsze powodem do wstydu i żalu. Jakaż była głupia! Teraz, kiedy codziennie patrzyła ze wzruszeniem w jego kochane oczy, kiedy na każdym kroku czuła, jak głęboki szacunek wobec niej żywił, sama skręcała się z bólu na myśl o tym, że był czas, jeszcze tak niedawno, gdy ona sama nie umiała go szanować, choć nikt inny (dziś to wiedziała!) nie zasługiwał na to bardziej niż on.

A jednak nie umiała żyć wyrzutami sumienia. Szczęście, które ją przepełniało, gdy Piotr był blisko niej, przyćmiewało wszystko, wystarczało jej jedno jego czułe spojrzenie, by jej dusza zapominała o wszystkim i sięgała gwiazd. Była pewna, że dawne przewinienia da się naprawić, że oczyści się z nich i stanie się go godna, gdy tylko przyjdzie chwila, w której buzujący na dnie ich serc ogień zapłonie wreszcie jednym wspólnym płomieniem, by nigdy już nie zgasnąć. Decyzję co do tej chwili zostawiała jemu, wiedząc dobrze, że jest ona bardzo blisko.

***

Pierwsza próba poloneza odbyła się w połowie stycznia, na dwa i pół tygodnia przed studniówką, kiedy można było względnie odetchnąć po serii ostatnich klasówek i sprawdzianów semestralnych, a zająć się przyjemniejszymi sprawami. Wszystkie klasy miały wspólnie ćwiczyć taniec na sali gimnastycznej, pochodzący z młodszych klas partnerzy maturzystów (w tym Zuza z trzeciej A) dostali specjalny przywilej zwolnienia z lekcji na czas prób, a osoby, które planowały przyprowadzić towarzyszy z zewnątrz, miały chwilowo dobrać się w pary między sobą.

Michał z dumą stanął do poloneza z Zuzą, tuż za nimi miały tańczyć dwie oficjalne pary z czwartej C, potem Grzesiek, który na próbie roboczo towarzyszył Julce oraz Bartek i Brus również z tymczasowymi partnerkami z czwartej B. Natomiast mieszane towarzystwo biorące udział w programie współpracy międzyklasowej, z Emilką i Błażejem na czele, hałaśliwie ustawiało się z tyłu.

— To teraz zdecydujmy się, kto z kim w końcu tańczy — powiedziała Aneta, przyglądając się krytycznym wzrokiem Mariuszowi z mat-fizu, który wyraźnie manewrował w taki sposób, by wylądować w parze właśnie z nią.

Widząc, że nie uniknie jego towarzystwa, zrobiła minę cierpiącej bogini, która jednak dla dobra sprawy stara się pogodzić ze swoim losem. Magda stanęła w parze z Antkiem.

— Wszystko jedno — machnęła ręką. — I tak będziemy się zamieniać, przecież ustalaliśmy już to.

— No dobrze, ale do poloneza niech będzie jakiś oficjalny układ. Magda, stanęliście z Antkiem, to już tego się trzymaj, co?

— Ja nie mam nic przeciwko temu — zaznaczył Antek. Magda uśmiechnęła się do niego.

— Ja też, skarbie — odparła słodko. — Ale pamiętaj, że to tylko polonez, a potem tańczę z kim chcę. Żebyś mi się nie przyzwyczajał za bardzo. Justynko, twojego partnera też czasem porwę, zamawiam to sobie, pamiętaj! — tu puściła oko do Andrzeja, który miał tańczyć z Justyną.

— Ej, no, nie bądź taka zachłanna! — zaśmiała się Emilka.

— Właśnie że będę, mam zamiar obtańcować pół szkoły i świetnie się przy tym bawić. Nawet z Brusem z raz sobie zatańczę, a co!

— Co za kobiety… — pokręcił głową Błażej.

— Czyżby coś panu szanownemu nie pasowało? — zapytała Emilka, unosząc brwi.

— Szanowny pan nie zgłasza uwag — zapewnił ją z uśmiechem.

— A gdzie Baśka? — przypomniała sobie Aneta, rozglądając się na boki.

— Czekaj — Emilka również się rozejrzała. — Nie widzę jej… A nie, zobacz, tam jest Gluś! Widać go z daleka, tam przy czwartej B, nie wiem czy z Basią, ale pewnie są razem.

— Chyba tak — przytaknęła Magda. — Weź no, Antoś, zobacz, czy tam jest Basia, jesteś wyższy ode mnie, lepiej widzisz.

— Aha, jest — pokiwał głową Antek, stanąwszy na chwilę na palcach. — Z tym wysokim, jak wy go tam nazywacie…

— Z Glusiem — odparła Emilka. — Tak jak myślałam…

— Magda, może Glusia też obtańcujesz? — zaśmiała się złośliwie Aneta.

— A czemu nie? — wzruszyła ramionami Magda. — Bardzo chętnie, Gluś mi się ostatnio całkiem podoba. Lubię takich wysportowanych brzydali.

— No wiesz! — roześmiała się Emilka. — To może lepiej zajmij się Brusem, on też pasuje do tych kryteriów… Bo Baśka nie da ci Glusia nawet na minutę, o co zakład?

Para, o której była mowa, zwracała ogólną uwagę zarówno z racji ponadprzeciętnego wzrostu chłopaka, jak i zjawiskowej urody dziewczyny. Towarzystwo stojące przed Emilką również rozmawiało właśnie o nich.

— No, muszę powiedzieć, że Glucho wyjątkowo skutecznie zakręcił się przy Baśce — zauważył nie bez uznania Grzesiek. — A taka cicha woda, patrzcie no! Przecież oni ostatnio już w ogóle na nikogo poza sobą nie zwracają uwagi. Gluś to normalka, zawsze był odludkiem, ale żeby Baśkę tak przerobić… serio, niezły jest.

— Może czegoś jej dosypuje do kawy? — zaśmiał się Bartek.

— Zostaw go, co? — warknął do niego Byko. — Sam sobie dosyp, przydałoby ci się.

— Arcik, spokojnie — zainterweniowała Iza, kładąc mu na ramieniu swoją filigranową dłoń.

Zamilkł, objął ją i przytulił, ale na Bartka rzucił spojrzenie bazyliszka.

— I co się burzysz? — wzruszył ramionami Bartek.

— Ale powiem wam, że ja się cały czas zastanawiam, o co chodzi z tym Glusiem — odezwał się Maciek. — Tam jest jakaś gra, nie wiem, o co konkretnie biega, ale Basia ewidentnie coś kombinuje.

Byko spojrzał na niego uważnie.

— A tak, pamiętasz, Milka mówiła, że tam chodzi o coś innego, niż o to, o co myślimy, że chodzi — dodał dość mętnie Grzesiek. — No, ale o co w takim razie? Ja się już w tym gubię kompletnie.

— Basia wygląda na bardzo zakochaną — zauważyła cicho Natalka.

— Basia? Zakochana w Glusiu? — uśmiechnął się z niedowierzaniem Michał. — Nie, to niemożliwe.

— Ja tylko mówię, co myślę — zaprotestowała Natalka.

— To myśl, zanim powiesz — mruknął Grzesiek.

Maciek natychmiast skoczył do niego jak kogut.

— Hej, uważaj! — rzucił groźnie. — Obrażasz moją dziewczynę! Wiesz, co za to grozi?

— Matko! — jęknął Grzesiek. — Bartek, oni nas tu pozabijają, w ogóle nie da się nic powiedzieć… Ja już się boję nawet o Baśce gadać, bo jeszcze zarobię za to w zęby od Glusia!

— Przydałoby ci się — przyznał Byko. — I radziłbym ci nie podskakiwać, Piotrek ma mocną rękę.

— No, ma — przytaknął Brus. — Sprawdzaliśmy ostatnio.

— Ale ona naprawdę wygląda na zakochaną — upierała się Natalka, spoglądając na Basię, która właśnie wspięła się na palce, by szepnąć coś Piotrowi do ucha.

Pochylił się ku niej i słuchał z uśmiechem, potem coś jej odpowiedział i razem się roześmiali. Basia wyglądała prześlicznie, rzeczywiście wydawała się być bardzo szczęśliwa.

— Słonko, ja nie wiem, ale mnie to nie przekonuje — pokręcił głową Maciek. — One się specjalnie pożarły z Anetą, żeby Basia mogła usiąść w ławce z Glusiem, pogodziły się już, a ona dalej z nim siedzi. Ja wam mówię, że one w coś grają we cztery.

— Może wciągają w coś Glusia, używając do tego uroku osobistego Baśki? — zastanowił się Bartek. — Tylko w co?

Byko zagryzł wargi, przyglądając się z niepokojem na przemian jemu i Maćkowi.

— Jeśli one coś takiego robią… — zaczął i urwał. Przeniósł wzrok na Piotra i Basię i przyglądał im się przez chwilę, jakby uspokojony. — Nie wierzę — szepnął do siebie.

Tymczasem bohaterowie tych rozmów zupełnie nie zauważali zainteresowania, jakie budzili wśród kolegów. Dookolny świat mógł dla nich nie istnieć, ważne, że byli tu razem, we dwoje. Kiedy nauczycielom z Bęcem na czele udało się wreszcie poustawiać niesforne pary we względnie prosty korowód i zaczęła się próba, a wszyscy podali sobie ręce, Piotr wyczuł, że dłoń Basi drży. Drżenie to natychmiast przeniosło się na niego i ogarnęło go ciepłą iskrą po ostatni, najcieńszy nerw. Wiedział, że nadchodzi już czas, by postawić kropkę nad i, zaryzykować to jedno, najważniejsze pytanie, które miało zmienić całe jego życie, całkowicie i na zawsze. Postanowił od tej chwili poczekać tylko na dogodną okazję.

***

— Arcik, ja bym mu na razie jednak nic nie mówiła — powiedziała łagodnie Iza, gładząc Byka po ręce. — To może być całkowita nieprawda. Jestem nawet pewna, że to jest nieprawda.

Byko siedział z nią na ławce pod ścianą i nieco pochylony do przodu patrzył ponuro w stronę, gdzie Emilka, Aneta i Magda śmiały się i dokazywały w towarzystwie Grześka, Bartka, Justyny i Julki.

— Jeśli one mi Piotrka w coś wkręcają — wycedził przez zęby — to ja nie daruję…

— Arcik, no, ale popatrz na nich — Iza ruchem głowy wskazała Piotra i Basię stojących w głębi korytarza. — Przecież gołym okiem widać, że świata za sobą nie widzą. Basia by musiała być strasznie perfidna, gdyby miała aż tak grać… Nie, to niemożliwe. Ja nie wierzę, że ona taka jest.

— Ja też nie wierzę — westchnął Byko, po czym wyprostował się, popatrzył na Izę i objął ją czule ramieniem. — Ale nie ufam jej do końca. Ty jesteś zupełnie inna, Izunia… Wiesz, jak ja strasznie nienawidzę głupich intryg, nosi mnie, kiedy ktoś coś takiego robi. Ale też mam nadzieję, że tam nie ma nic takiego.

— Zobaczysz, Arcik, że wszystko będzie dobrze.

***

W piątkowe popołudnie świat Piotra, ten piękny, jasny gmach sięgający już samych progów raju, zachwiał się nagle i załamał, by z hukiem runąć w bezdenną czeluść cierpienia i najczarniejszej rozpaczy. Przypadek, prosty przypadek, który potrafi wynieść pod niebiosa, ale i strącić na dno piekła, odsłonił przed nim to, co dotychczas było zakryte i miało takim pozostać jeszcze jakiś czas, by mógł się tego dowiedzieć z innych ust i w zupełnie inny sposób.

Trwała przerwa po wu-efie, do weekendu pozostała już tylko ostatnia lekcja biologii. Piotr zbiegł do szatni, aby zostawić tam buty sportowe, które przeszkadzały mu w plecaku. Planował zabawić tam tylko ćwierć minuty i wrócić na górę, gdzie pod salę biologiczną miała przyjść z dziewczynami Basia. Kiedy odkładał worek z butami na górną półkę boksu czwartej C, do szatni czwartej A dwa boksy dalej weszło jakieś roześmiane towarzystwo. Piotr znieruchomiał z rękami w górze, gdyż usłyszał swoje przezwisko.

— No, ten Gluś, czy jak oni go tam nazywają — tłumaczył męski głos wśród śmiechów towarzystwa płci obojga. — One robią na nim eksperyment, znaczy ta jedna, Baśka. Wymyśliły to razem i umówiły się, która ma go podrywać. Perfidne bestyjki, co?

— Ale co to za eksperyment, co one chcą od niego? — zapytała jakaś dziewczyna.

— Chcą sprawdzić, czy się da uwieść, wiesz, tak dla zabawy… nudzą się chyba. Jak one to nazwały? Wkręcanie na zimno czy coś w ten deseń. Ta jedna ma go omotać, a sami wiecie, że Baśka jest bardzo ładna, więc chyba problemu z tym nie ma. No i mają taką kamerkę szpiegowską, jak on jej będzie wyznawał uczucia, to ona to nagra z ukrycia i wrzucą potem na neta czy coś takiego… tego akurat już do końca nie zrozumiałem.

— Ale to jest przecież okrutne! — zawołała inna dziewczyna. — Co to za pomysł, żeby tak się bawić czyimiś uczuciami i jeszcze wrzucać takie rzeczy na Internet!

— W ogóle nagrywać coś takiego… — odezwał się kolejny chłopak.

— No, nie wiem do końca, o co im chodzi — ciągnął pierwszy głos. — Ale tak to mniej więcej wygląda. Mnie też się to nie podoba. Tylko nikomu nie mówcie, bo jak się rozniesie, to masakra.

— Jasne, nie bój się.

Towarzystwo zebrało się już najwidoczniej do wyjścia, bo po kilku uwagach świadczących o poszukiwaniu jakiejś czapki, która w następnej chwili szczęśliwie się odnalazła, z głośnym szuraniem opuściło szatnię i zapadła cisza. Piotr, blady jak trup, opuścił bezszelestnie ręce i bezsilnie osunął się na ławkę pod ścianą.

To, co właśnie usłyszał, jeszcze do niego nie docierało, ale już wiedział, że właśnie zawaliło się wszystko, w co dotychczas wierzył i na czym budował swoje szczęście. Szok znieczulał go ciągle na tyle, że nie odczuwał bólu, jak żołnierz trafiony celną kulą prosto w serce. Przed oczami zrobiło mu się ciemno, jakby światło dnia bezpowrotnie zgasło. Siedział i patrzył przed siebie niewidzącymi oczami. Tu wisi kurtka Grześka, tam na dole stoją buty Brusa… Gdzieś w tle zadzwonił dzwonek na lekcję. Świat istniał sobie dalej, bezlitośnie, pozornie nic się nie zmieniło. Nikogo nie obchodziło, że on w środku umierał.

Po kilku długich minutach poruszył się wreszcie po raz pierwszy i ukrył twarz w drżących dłoniach. A więc to tak, więc jednak… Jak błysk wróciły do niego wątpliwości, które towarzyszyły mu w pierwszych dniach, u samego progu rodzącego się uczucia. Wróciło do niego tamto silne, głębokie przekonanie, że taka dziewczyna jak Basia nie może przecież zainteresować się poważnie kimś takim jak on, że to, w co wchodzi, jest światem niemożliwym, z którego powinien uciekać… Tak, powinien był uciekać, póki jeszcze był na to czas. Teraz już było za późno.

Pierwsza fala straszliwego bólu przeszyła mu serce. Gdyby nie siedział na ławce, chyba by upadł, zwalony z nóg tym nokautującym cierpieniem. A więc Basia, jego ukochana, najdroższa Basia, dziewczyna, dla której oddałby bez wahania ostatnią kroplę krwi, udawała tylko, przez cały czas grała! Nie obchodził jej zatem, nigdy go nie kochała, z zimną krwią, w porozumieniu z tamtymi przeprowadzała na nim tylko jakiś perfidny eksperyment! Miała go jedynie omotać, uwieść, „wkręcić na zimno”… i nagrać na ukrytą kamerkę chwilę, gdy będzie odkrywał przed nią całą swoją duszę! Powinien dziękować Bogu, że nie zdążył jej jeszcze nic powiedzieć… Tylko czy to miało jakiekolwiek znaczenie?

Drugi cios, który szarpnął mu sercem, był jeszcze boleśniejszy. Przed oczami stanęła mu Basia w pełni swojego uroku, tak nieziemsko piękna, tak ubóstwiana, jedyna na całym świecie. Jasnym, cudownym blaskiem zalśniły jej oczy koloru bursztynu na wskroś prześwietlonego słońcem. Oczy te wpatrywały się w niego tak czule, z taką tkliwością, tak słodko…

„Kłamstwo! Fałsz!” — krzyknęło coś w jego głowie. – „Wszystko to kłamstwo, jedno wielkie kłamstwo…”

A zatem grała od początku… Wszystko się zgadzało, niezrozumiałe dotąd elementy układanki wreszcie złożyły mu się w jedną całość. To dlatego tak ni stąd, ni zowąd zaczepiła go na szkolnym korytarzu, choć wcześniej, przez ponad dwa lata nie zwracała na niego najmniejszej uwagi… To dlatego tak głęboko zajrzała mu w oczy, oddając klasówkę z matematyki… To dlatego przesiadła się do niego, ta kłótnia z Anetą to oczywiście był tylko pretekst, grały wszystkie cztery… Inni nic nie wiedzieli, żartowali sobie, choć prawda, że potem dziwnie szybko przestali… Kto wie, może już cała klasa ma z tego niezły ubaw, a teraz wszyscy czekają na filmik, na ostateczne upokorzenie Glusia… Ale nie, niemożliwe, gdyby wszyscy wiedzieli, to i Artur by wiedział, a on by tego przed nim nie ukrywał… Więc one we cztery… Basia…

Piotr zagryzł z całych sił wargi, w których nie było ani kropli krwi. Niemożliwe było opanowanie tego bólu, miał ochotę rzucić się z krzykiem i jękiem na ziemię, tarzać się po podłodze i skręcać w paragraf, byle choć odrobinę uśmierzyć to straszliwe cierpienie, które rozdzierało mu duszę na strzępy. Nie poruszył się jednak, nadal siedział z pobladłą śmiertelnie twarzą ukrytą w dłoniach.

Przebłysk świadomości zasygnalizował mu, że dawno już wybrzmiał dzwonek na lekcję, że nie poszedł na biologię, że Basia będzie się zastanawiać, co się z nim stało. Lekcja pewnie niedługo się skończy, zejdą tu wszyscy, znajdą go… Ona go zobaczy. Nie, nie mógł jej teraz widzieć, czuł, że tego nie wytrzyma. Siłą woli oderwał dłonie od skamieniałej z bólu twarzy, podniósł się ciężko, ubrał i zarzuciwszy plecak na jedno ramię, z trudem, na chwiejących się nogach, wyszedł z szatni i opuścił budynek szkoły.

***

Kiedy Piotr nie pojawił się pod salą od biologii, mimo że przerwa dobiegała końca, Basia lekko się zaniepokoiła. Chłopaki dawno już wrócili z sali gimnastycznej, nie było tylko jego jednego. Niby nie było w tym nic szczególnego, na pewno pojawi się za chwilę, ale jakiś dziwny, lodowaty cień wkradł się mimo wszystko w jej serce. Kiedy zadzwonił dzwonek i nadal go nie było, Basia podeszła do Byka, starając się ukryć rosnący niepokój.

— Artur, nie widziałeś Piotrka? — zapytała.

— Widziałem, był na wu-efie — odparł spokojnie Byko, rozglądając się wokół. — Wyszedł zaraz za nami, pewnie zaraz przyjdzie.

Piotr jednak nie przyszedł. Kiedy Buba otworzyła salę i wpuszczała uczniów do środka, Basia do ostatniej chwili rozglądała się z nadzieją, ale korytarz był już całkowicie pusty. Z coraz większym niepokojem podeszła więc sama do ostatniej ławki pod oknem i wyciągając z plecaka książki, ukradkiem wyjęła telefon i szybko wystukała smsa. Ani na chwilę nie traciła z pola widzenia drzwi. Miała nadzieję, że za chwilę wpadnie spóźniony, dołączy do niej i wyjaśni jej w kilku słowach, co go zatrzymało, to nie mogło być przecież nic poważnego… Ale kiedy minuty mijały, lekcja na dobre się zaczęła, a jego ciągle nie było, serce Basi ścisnęła straszna trwoga. A jeśli coś się stało? Przez cały czas, nie rejestrując w najmniejszym stopniu tego, co mówiła nauczycielka, monitorowała ukryty pod otwartą książką telefon. Cisza. Żadnej odpowiedzi.

Wiedziała już, że było tylko jedno wytłumaczenie. Musiało się coś stać. Przed wu-efem rozstali się normalnie, wszystko było jak zawsze, nie wydarzyło się zupełnie nic, co mogłoby usprawiedliwiać jego nieobecność i tę przerażającą, złowrogą ciszę. Basia zastanawiała się gorączkowo, co takiego mogło się wydarzyć w ciągu paru minut, w obrębie szkoły, na pięciominutowej przerwie między wu-efem, z którego Piotr wyszedł wraz z innymi chłopakami, a biologią, na której już się nie pojawił. Dlaczego nie odpowiadał na smsa? Wysłała jeszcze jednego, potem kolejnego. Cisza.

Do końca lekcji siedziała jak na szpilkach, strach przeplatał się w jej sercu z nadzieją, że może jednak wszystko jest w porządku, że Piotr z jakiegoś powodu spóźnił się na biologię tak mocno, że już nie chciał wchodzić i teraz czeka na nią na dole. Smsów może nie zauważył, nie usłyszał, za chwilę wszystko się wyjaśni… Kiedy jednak po lekcji klasa wyszła na korytarz i zeszła na dół, okazało się, że nie ma go i tam. Telefon nadal milczał.

— Hej, Baśka, gdzie zgubiłaś Glusia? — zagadnął wesoło Grzesiek, ale zamilkł na widok jej bladej, poważnej twarzy. — Basia, co jest? Coś się stało?

Idący przed nimi Byko, pochwyciwszy te słowa, odwrócił się i natychmiast podbiegł do niej zaniepokojony.

— Co się stało? — spytał. — Gdzie jest Piotrek?

— Nie wiem — szepnęła, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, w których czaił się nieskrywany już strach. — Artur, proszę cię, spróbuj się z nim skontaktować…

Byko popatrzył na nią dziwnym wzrokiem, jakby z niechęcią, ale wyjął telefon. Podbiegła do nich Iza i stanąwszy obok Byka, patrzyła z zaniepokojeniem, nie pytając o nic.

— Wysyłałam mu już smsy — powiedziała Basia cicho. — Nie odpowiada. Spróbujesz zadzwonić?

Nie patrząc na nią, Byko wybrał numer i przyłożył aparat do ucha. Basi zdawało się, że każda z sekund, które upływały, trwa minimum sto lat.

— Nie odbiera — powiedział w końcu Byko, opuszczając rękę z telefonem. Patrzył na przerażoną Basię ciężkim, twardym wzrokiem.

— Boże… — szepnęła zdruzgotana, łapiąc się obydwiema rękami za głowę.

— Co mu się stało? — zapytał z wyrzutem Byko. — Co mu zrobiłaś?

— Artur, przestań — szepnęła Iza. — Przestań, proszę…

— Nic mu nie zrobiłam, Artur — odpowiedziała Basia drżącym głosem. — Nie mam pojęcia, co się mogło stać. Miał przyjść po wu-efie na biologię, nie wiem, dlaczego nie przyszedł, gdzie zniknął… Boże, żeby tylko nic mu się nie stało…

W tym momencie rozległ się cichy sygnał smsa. Basia chwyciła za telefon. Wiadomość była od Piotra.

Wszystko w porządku — odczytała.

— Bogu dzięki! — wyszeptała z ulgą, pokazując Bykowi ekran.

On też odetchnął.

— No, na szczęście — powiedział. — Zguba się znalazła. A już się sam przestraszyłem…

Chwilę potem podbiegły do nich Emilka, Magda i Aneta, które wcześniej prawie już zeszły do szatni, ale zawróciły, usłyszawszy od Grześka, że chyba stało się coś złego, bo Basia wygląda jak upiór z kopalni soli.

— Basiu, co się stało? — zapytała z niepokojem Emilka.

— Już wszystko okej — odpowiedział za nią Byko niezbyt uprzejmym tonem. — Mieliśmy mały problem, ale sprawa nieaktualna.

— Jaki problem?

— Nieważne. Musisz wszystko wiedzieć?

— Nic, Mila, już nic — powiedziała Basia, nadal jeszcze blada jak ściana. — Już wszystko w porządku. Chodźmy do szatni…

***

Piotr wrócił do domu jak automat, nie postrzegając, w jaki sposób wracał, ani ile czasu mu to zabrało. Natychmiast zamknął się w pokoju, gdzie usiadł na brzegu łóżka, oparł łokcie na kolanach i zwiesiwszy głowę, wczepił kurczowo palce we włosy. Skronie mu pulsowały, w głowie mu huczało, kolejne uderzenia serca były jak bolesne szarpnięcia, które rwały mu wewnątrz tkanki i rozsadzały żyły. To była gra… to było kłamstwo… kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo… Basia, jego idealna, cudowna, najukochańsza Basia kłamała. Oszukała go, zabawiła się nim tylko, zagrała sobie jego kosztem, tak okrutnie i perfidnie go zmamiła, żeby pośmiać się z koleżankami… Ona. Jego Basia. Jedyna i najdroższa. Więc taka była naprawdę…

Piotr nie miał wątpliwości, że to, co usłyszał w szatni, było prawdą. Gdyby ktoś powiedział mu to w oczy, mógłby jeszcze wątpić, bo ludzie różne miewają zamiary. Ale usłyszał to przez przypadek, straszliwy, niewiarygodny przypadek, wszedł przecież do tej szatni tylko na pół minuty… Kilkadziesiąt sekund. Właśnie na te kilkadziesiąt sekund, kiedy padły te słowa. To było fatum, a może zrządzenie Opatrzności, nieważne. Może Bóg chciał go uratować i uciął wcześniej to, co i tak dążyło do katastrofy, prawdopodobnie znacznie gorszej? To też nieważne.

Był pewien, że ten, który mówił w szatni o Basi i eksperymencie, nie mógł sobie tego wymyślić, to było zbyt konkretne, zbyt dobrze się układało w całość. Tak, niestety, zbyt wiele się zgadzało, by mógł się łudzić, że to nieprawda. Któraś z koleżanek Basi musiała opowiedzieć o tym w czwartej A, wkrótce pół szkoły będzie o tym wiedziało, będą sobie opowiadać na przerwach, jaki to świetny dowcip dziewczyny zrobiły temu śmiesznemu Glusiowi…

Tak, Glusiowi. Bo Piotr znów był tylko zwykłym Glusiem. Tak naprawdę nigdy nie przestał nim być, tak mu się tylko wydawało przez te trzy cudowne miesiące, ale „kto Glusiem się urodził, Glusiem i umrze”, jak to kiedyś ujął Grzesiek. Czyż nie było w tym stu procent racji? Jakim nędznym i żałosnym okazał się frajerem… Sam sobie był winien. Zbyt łatwo uwierzył, że może być kimś innym, niż jest, że może zdobyć to, co było nie do zdobycia, sięgnąć gwiazd, które zarezerwowane były dla lepszych od niego… Jak mógł się tak łudzić? Jak mógł choć przez chwilę uwierzyć, że Basia go pokocha? Jak mógł wbrew wszelkiemu rozsądkowi tak strasznie dać się nabrać?

Rozpacz i gorycz upokorzenia paliły go od środka, zatruwały każdą kroplę krwi. Więc ona ani przez chwilę nie była tą, za którą ją miał… Patrzyła na niego powłóczyście tymi swoimi prześlicznymi oczami, uśmiechała się tak słodko i uwodzicielsko, muskała w przelocie jego dłoń, przytulała się niby przypadkiem do jego ramienia, a wszystko to robiła świadomie i z premedytacją po to, żeby go zwieść, omotać i zniszczyć. Wykorzystała każdy swój atut, każdy detal swojej zjawiskowej urody i swego wrodzonego kobiecego czaru, by wydobyć z niego najskrytsze, najbardziej podświadome pragnienia, zagrała na wszelkich dostępnych jej klawiszach, by rozpalić w nim ogień i doprowadzić do szału krwi, zrobiła wszystko, by bezwarunkowo oddał jej serce i duszę — po to, aby go zdeptać, zmieszać z błotem i ośmieszyć! Zrobiła to, bo tak sobie wymyśliły z koleżankami, bo chciały się rozerwać, bo im się nudziło… nie licząc się zupełnie z tym, co on będzie czuł, nie zważając na jego plany i nadzieje. Zrobiła to ot tak, dla kaprysu. Eksperyment! Więc był tylko królikiem doświadczalnym, narzędziem, pionkiem w grze, zabawką… I jeszcze ten pomysł z ukrytą kamerką, nagraniem jego najintymniejszych wyznań i wrzuceniem ich w Internet. Nie, tego już nie dało się znieść, to było nie do wybaczenia!

Zadzwonił telefon, który miał w kieszeni. Z początku zignorował to, ale przy szóstym czy siódmym sygnale wyjął odruchowo aparat i spojrzał — dzwonił Artur. Przyszło mu do głowy, że oni tam w szkole przecież nie wiedzą, co się z nim stało, że zastanawiają się, może się nawet martwią, przynajmniej Artur, dobry chłopak… Ale nie miał sił ani odwagi odebrać, trudno, najwyżej później oddzwoni, kiedy już się choć trochę uspokoi. Telefon umilkł, a na pulpicie wyświetliła się informacja o trzech nowych smsach. Otworzył skrzynkę — były od Basi. Przez długie minuty tępo wpatrywał się w literki, które układały się w najdroższe mu na świecie imię. B…a…s…i…a… Potem otworzył smsy.

Piotrku, gdzie jesteś? Następny: Czy coś się stało? I wreszcie trzeci: Proszę, nie strasz mnie tak.

Niemal zobaczył ją, jak to pisała, jej przestraszone oczy, niepokój na ślicznej twarzy… Ach nie, nie! To było kłamstwo! To była gra! Pisała to z wyrachowaniem, przecież gra trwała nadal, nie mogła jej zakończyć, skoro nie dostała jeszcze tego, o co jej chodziło… Piotr zagryzł wargi. Postanowił, że utnie krótko rozmowę, wklepał odpowiedź Wszystko w porządku i wysłał, a telefon wrzucił do szuflady. Skoro ona grała, on też będzie grał. Zagra najlepiej, jak umie. Aż do końca.

***

Wracała do domu blada, niespokojna, z boleśnie ściśniętym sercem. Wszystko w porządku, powtarzała w myślach treść jego smsa, wszystko w porządku… I wiedziała, że nic nie jest w porządku. Kurtki ani butów Piotra nie było w szatni, co znaczyło, że wyszedł już wcześniej ze szkoły, być może zrobił to zaraz po wu-efie. Co się stało, że zniknął tak niespodziewanie, nie kontaktując się z nikim, nawet z nią? Wysłał w końcu tego smsa, dał znak życia, to najważniejsze, ale dlaczego był taki zdawkowy? Dlaczego nic nie wyjaśnił, nie odezwał się więcej? To było do niego niepodobne. Co mogło się stać takiego, że zachowywał się w ten sposób?

Pierwszą myślą Basi było podejrzenie, że może coś złego stało się u niego w domu, że dostał jakąś straszną wiadomość i pobiegł natychmiast, nie myśląc o powiadamianiu kogokolwiek w szkole. Ale jak w takim razie miałby się do tego sms, w którym zapewniał, że wszystko jest w porządku? Przecież nie napisałby tak tylko po to, żeby ją uspokoić…

Najbardziej bolało i niepokoiło ją właśnie to, że nic jej nie powiedział, że nie szukał z nią kontaktu. On, który okazywał jej ciągle tyle atencji, dawał dowody tak niespotykanej wrażliwości, odgadywał jej myśli, zanim zdążyła je dobrze pomyśleć… Teraz milczał. Czy to ona zrobiła coś złego? Szybka jak błyskawica myśl przebiegła jej przez głowę, odezwało się nieczyste sumienie. Czyżby dowiedział się o eksperymencie? Ktoś mu powiedział, zanim ona zdążyła się do tego przyznać i prosić o wybaczenie? Serce Basi przeszyła lodowata strzała strachu. Ale nie, to niemożliwe… Przecież wiedziały o tym tylko Emilka, Magda i Aneta, a one na pewno mu nie powiedziały. Nie, to nie to. Wtedy zresztą też nie pisałby przecież, że wszystko jest w porządku… Nie umiała tego rozwikłać.

Bała się, że jednak coś mu się stało albo że z jakiegoś powodu jest mu źle i nie może o tym powiedzieć. Może cierpi gdzieś tam, daleko, bez niej… Ileż by dała za to, żeby przy nim dziś być! Gdyby chociaż zadzwonił… Sama nie miała odwagi dzwonić, czuła, że jeśli on sam nie chce się z nią skontaktować, to ona tym bardziej nie powinna mu się narzucać, a z jego zachowania wyraźnie wynikało, że tego nie chciał. Dlaczego? Nie wiedziała, ale musiała to uszanować. Miała nadzieję, że prędzej czy później wszystko się wyjaśni, naprawi, że wszystko będzie jak wcześniej. Że znów będzie tak cudownie…

Jakże go kochała! Jego nagłe zniknięcie uświadomiło jej jaskrawo, do jakiego stopnia była od niego uzależniona, jak straszliwie źle i samotnie czuła się bez niego. Czy to było owo mityczne uczucie, jakie zdarzyć się może tylko raz w życiu? Czuła, że gdyby ją poprosił, aby z nim została na zawsze, w ślepo podpisałaby własną krwią każdy cyrograf. I teraz, kiedy stanęła w obliczu tak niejasnej sytuacji, kochała go jeszcze stokroć mocniej i drżała na samą myśl o tym, że mogłaby go stracić.

***

Piotr siedział nieruchomo, patrząc w podłogę, którą było widać coraz słabiej, gdyż zapadł już zmrok, a on nie zapalił światła. Do pokoju zajrzała młodsza siostra.

— Mama cię pyta, czy chcesz zjeść obiad… Chcesz?

— Nie — odpowiedział cicho. — Dziękuję.

Ból, który teraz odczuwał, nie szarpał już gwałtownie, był ciągły i tępy, wypełniał każdą komórkę jego ciała, paraliżował duszę. Bał się poruszyć, by ból ten nie wybuchł ze zdwojoną mocą, nie wiedział bowiem, ile jest w stanie wytrzymać. Zamknął oczy, zaciskając z całych sił powieki, aż zakręciło mu się w głowie. Z otaczającego go mroku wychynęła powoli jasna dziewczęca postać z jego dawnych snów, zwiewna i tajemnicza, czysta jak łza, niemal święta. Lecz kiedy mgła rozwiała się i zobaczył jej twarz, dojrzał na niej pogardliwy, kpiący uśmiech i rozbawione spojrzenie bursztynowych oczu.

Wiedział, że to już koniec. Postanowił zagrać jeszcze chwilę, jak ona, zagrać tylko po to, by móc odejść z honorem. Tylko tyle mu z tego zostało… Miał cały weekend na to, by pozbierać się jakoś z zewnątrz, posklejać po wierzchu rozbite na kawałki serce tak, aby jeszcze dzień lub dwa wydawało się całe, choć w rzeczywistości nie było już czego zbierać. Skupi w sobie całą siłę woli, żeby dobrze zagrać swoją rolę, żeby jakoś wytrzymać do końca, a potem… nie wiedział co potem. Potem nie było już nic. Nie chciał o tym myśleć.

Do pokoju wsunął głowę ojciec.

— Piotrek? — rzucił w ciemność głosem, w którym brzmiało zaniepokojenie. — Nie jedziesz na trening?

— Dzisiaj nie, tato — odparł Piotr, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie.

Pan Zalewski wycofał się, zamknął bezszelestnie drzwi i pokręcił głową z zafrasowaną miną, po czym wrócił do żony.

— Będą kłopoty — oznajmił jej przyciszonym, poważnym głosem.

— Ta dziewczyna?

— Na sto procent.

Rodzice Piotra od trzech miesięcy obserwowali zmiany, jakie zachodziły w ich synu. Widzieli, jak z chudego, przeciętnego i dość nieśmiałego nastolatka przemieniał się stopniowo w pewnego siebie, pełnego wigoru młodego mężczyznę o wysportowanej sylwetce i przepełnionych wewnętrznym blaskiem oczach. Nie było cienia wątpliwości, że źródłem i celem tej przemiany, tak spektakularnej i okupionej tak wielkim wysiłkiem, była dziewczyna, w której Piotr zakochał się do nieprzytomności. Nie zaprzeczał temu zresztą, choć nie chciał o tym rozmawiać, oni zaś nie nalegali. Czekali spokojnie, aż sam zacznie o tym mówić, a prędzej czy później przedstawi im swoją wybrankę. Teraz, kiedy gołym okiem widać było po nim, że przechodzi jakiś straszny kryzys, nie mieli wątpliwości, z czym jest on związany i ogarnął ich niepokój. Mieli jednak nadzieję, że to tylko chwilowa burza, która szybko minie.

***

Dwa dni, które trzeba było przeczekać do poniedziałku, wydawały się Basi wiecznością. Wyrzuty sumienia związane z początkami jej relacji z Piotrem, straszliwe poczucie winy, które wcześniej usypiała jego bliskość, dręczyły ją teraz ze zdwojoną mocą i nie pozwalały odzyskać równowagi. Basia, jak zbrodniarz, który jeszcze nie został schwytany, ale już czuje, że nie uniknie odpowiedzialności, bała się słusznej kary za swoje dawne myśli i czyny.

Straszna intuicja, że może właśnie to, co wydarzyło się na ostatniej piątkowej lekcji, było początkiem tego nieubłaganego procesu, nie opuszczała jej teraz ani na sekundę. Nie wiedziała, na czym miałaby polegać owa kara, ale domyślała się, że jeśli gniewny Sędzia sprawiedliwy zechce wymierzyć jej wyrok, uderzy bez wątpienia w to, co było dla niej najdroższe i najświętsze. O tak, doceniała ten kunszt, poczekał wszak z ciosem do odpowiedniego momentu, wstrzymał karzącą rękę sprawiedliwości do czasu, aż będzie miał pewność, że to ją naprawdę zaboli, aż zacznie jej tak zależeć na Piotrze, że jego utrata ją zmiażdży… Ze strachem, ale jednocześnie z poczuciem, że w pełni sobie na to zasłużyła, czekała, co się wydarzy dalej.

Telefon milczał, po tym jednym smsie Piotr nie odezwał się już więcej. Kilka razy wybierała jego numer i długo wpatrywała się w ekran, na którym był wyświetlony, ale nie odważyła się wykonać połączenia. Nie było wyjścia, musiała czekać do poniedziałku. Nie chciała nawet myśleć o tym, że mógłby nie przyjść do szkoły, choć w głębi duszy właśnie tego się obawiała. To byłoby takie logiczne… Kara za jej głupotę, egoizm, pychę musiała być bolesna, dlatego podejrzewała, że zacznie się od odebrania jej tego, co było tak cenne — jego obecności.

Przypominała sobie teraz każdy najdrobniejszy detal z dni, kiedy rozpoczynała ten przeklęty eksperyment. Przeżywała na nowo swoje zdziwienie imponującym wzrostem Piotra, kiedy po raz pierwszy stanęła blisko niego i musiała zadrzeć głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Doskonale pamiętała to swoje spojrzenie, efekt, jaki wywarło, zaskoczenie na jego twarzy, kiedy nie chciała puścić kartki z klasówką, a potem takie samo, gdy zapytała go, czy może usiąść z nim w ławce. Drżała na wspomnienie chwili, kiedy płakała z rozpaczy nad jedynką z fizyki i nagle na włosach poczuła pieszczotliwy dotyk jego dłoni. Nie, nie wyobraziła sobie tego, to była prawda… Jak mogła wtedy czuć się tym oburzona? Przecież to właśnie tamtego dnia, kiedy zaczęli razem pracować nad fizyką, przerwała ten głupi eksperyment, przerwała go z pełną świadomością, zanim na dobre się rozpoczął. Od tamtej chwili już nie udawała, wszystko odtąd już było prawdziwe, owszem, grała, ale już nie przed nim, a przed dziewczynami, grała, by ukryć przed ich wścibskimi spojrzeniami to, co zaczynało się powoli rodzić w jej sercu, to uczucie, którego pierwsze drgania poczuła przecież tak wcześnie… Eksperyment był tylko impulsem, musiał zaistnieć po to, aby mogła nawiązać kontakt z Piotrem, dostrzec go wreszcie, odkryć, kto tak naprawdę siedział w ostatniej ławce pod oknem. Eksperyment był po to, aby mogła go odnaleźć i pokochać… Czy za to miała teraz ponieść karę?

Wiedziała, że nie za to. Jej największą zbrodnią były nie czyny, bo to, co robiła wtedy, dziś powtórzyłaby co do joty, jej zbrodnią było to, co przy tym myślała i mówiła w rozmowach z koleżankami, jej pogarda dla niego, jej szydercze żarty. Wróciły teraz do niej jak bumerang i nie przestawały jej palić i dręczyć, jeszcze raz głuchym echem rozbrzmiewały jej w głowie.

Ja mam lepszy pomysł! Poderwijmy Glusia!…

Rozpracuję wam tego Glusia, nie martwcie się

Przepraszam cię bardzo, ale już sam fakt, że z nim gadam, uważam za duże poświęcenie…

Po prostu on jest jakiś taki… Co ci będę tłumaczyć… po prostu Gluś to Gluś…

…to był pomysł Emilki, to jej zachciało się wyciągać chemię z jakichś patałachów…

Spokojnie… Gluś na razie i tak wygląda, jakby nie wiedział, o co chodzi…

Gdy teraz o tym myślała, gdy przypominała sobie własne słowa, miała ochotę zapaść się sto metrów pod ziemię i sama siebie wychłostać za tę bezdenną głupotę. Jak tak mogła, jak mogła?… Czy teraz uda jej się to naprawić?

***

Po nieprzespanej, naznaczonej palącym cierpieniem nocy Piotr drżał na całym ciele i było mu zimno, ale wciąż siedział w jednym miejscu jak zaklęty, tępo patrząc przed siebie. Przemyślał już wszystko, wskrzesił w pamięci każdą chwilę, raz jeszcze zebrał w sercu najdroższe klejnoty wspomnień, które, choć okazały się fałszywe, nie przestały być jego najcenniejszym skarbem. Czuł, że nigdy, do końca życia, do swego ostatniego tchnienia nie przestanie kochać Basi. Ona o nim zapomni, odejdzie gdzieś w świat, zniknie mu z oczu, ale nigdy nie przestanie wypełniać jego serca. Połamanego, zdruzgotanego, rozbitego na żałosne, drobniutkie kawałki, ale niezdolnego do tego, by o niej zapomnieć.

Był pewien, że nigdy już nie będzie umiał nikogo tak pokochać, że to pierwsze uczucie, w które włożył całą swoją duszę, na zawsze pozostanie jedynym. Nie wolno mu będzie zresztą skrzywdzić nikogo innego, a skrzywdziłby i okłamał, bo nikomu już nie umiałby tak w pełni i bezwarunkowo oddać całego siebie. Nawet gdyby jeszcze kiedyś się z kimś związał, zawsze choć część jego serca byłaby wyłączną własnością Basi, a patrząc w inne oczy, już zawsze widziałby w nich odbicie tamtego bursztynowego blasku.

Cierpienie, które go dławiło, nie mogło w domu znaleźć ujścia, a czuł, że musi je z siebie wyrzucić, zanim wybuchnie w jakiś straszny, niekontrolowany sposób. Zmusiwszy się do tego, by przebrać się i założyć kurtkę i buty, unikając zaniepokojonych spojrzeń matki, wyszedł z domu i ruszył bezmyślnie przed siebie. Włóczył się tak bez celu po zaśnieżonych ulicach miasta, wsiadał w jakieś autobusy, które wiozły go nie wiedzieć gdzie, siadał w nich przy oknie i patrzył nieruchomym wzrokiem na przesuwające się za nimi obrazy, a potem znów biegł przed siebie, byle szybciej, byle zmęczyć się, wykończyć aż do bólu mięśni, byle choć na chwilę móc przysłonić czymś tę straszną myśl, że na zawsze utracił Basię… Od wczorajszego popołudnia nie miał nic w ustach, nie potrafił jeść, nie czuł głodu, jedynym sygnałem, że organizm domaga się pożywienia, było drżenie mięśni i ogólne osłabienie, które, spotęgowane jeszcze wyczerpującym biegiem na oślep przed siebie, sprawiało, że chwiał się na nogach i przed oczami tańczyły mu cienie.

Kiedy zapadł zmrok, Piotr dojechał na końcowy przystanek autobusu, do którego wsiadł, nie bacząc na kierunek, po czym opuścił pojazd. Była to mała pętla już za granicą miasta, wschodzący księżyc rozświetlał styczniowy wieczór błękitną poświatą i odbijał się w śniegu zalegającym na rozległych polach, które rozpościerały się aż po horyzont. To właśnie w tę stronę ruszył, nie ku rozświetlonym domom za przystankiem, ale w przestrzeń tych pól, których o tej porze roku nie dotknęła ludzka stopa.

Szedł tak długo, aż zgasły za nim ostatnie światełka, aż znalazł się zupełnie sam na bezkresnym pustkowiu pod srebrzystą, zimną poświatą księżyca, jedynego świadka jego cierpienia. Tam stanął z głową wzniesioną ku niebu, rozpostarł ramiona, a z jego piersi wyrwał się potworny krzyk, nietłumiony już straszliwy ryk bólu i rozpaczy, ryk śmiertelnie zranionego zwierzęcia, które potwornie cierpi, a nie może jeszcze umrzeć. Krzyczał tak długo, rozdzierająco, szaleńczo, wyrzucał z siebie nagromadzone emocje, nad którymi nie miał już kontroli, krzyczał, dopóki nie ochrypł, a wtedy z głuchym jękiem osunął się na kolana i upadł twarzą w śnieg. Bolesny szloch szarpnął jego piersią i z oczu popłynęły łzy, których wcześniej nie potrafił wyzwolić. Ten wysoki niemal na dwa metry chłopak, z którego cierpienie formowało właśnie dojrzałego mężczyznę, leżał powalony na ziemię i płakał jak dziecko, rozpaczliwie i żałośnie, zwinięty w kłębek na środku pustego, ośnieżonego pola, które głuchym echem odbijało jego przejmujące łkanie.

***

Trzy koleżanki, nie mogąc dodzwonić się do Basi, która nie reagowała na żadne próby kontaktu, w niedzielne popołudnie spotkały się same u Magdy. Były trochę zaniepokojone.

— Ja wam mówię, że tam się coś stało — przekonywała Emilka. — Baśka miała w szatni taką minę, jakby jej się duch ukazał, albo nawet gorzej. Coś się stało na bank i to ma związek z Glusiem.

— Może on już w piątek wszystko jej wyznał? — zastanawiała się Magda. — Ona go odrzuciła, a on poszedł się powiesić czy coś w tym stylu… Nie było go przecież na biologii, widziałyście.

— No, nie było. Ale nic sobie nie zrobił, nie przesadzaj. Ja dopiero potem sobie przypomniałam, że Basia wyszła z biologii zdenerwowana. Szukała Glusia, Grzesiek mówił, że pytała Byka o niego, aż w końcu chyba się z nim skontaktowali.

— Ja tego w ogóle nie rozumiem — pokręciła głową Aneta. — Ona się zachowuje, jakby była w nim naprawdę zakochana. Pomyślcie sobie, w Glusiu! Basia… Nie, to niemożliwe.

— Właśnie, że możliwe — orzekła Emilka tonem wyroczni. — Ja wam o tym mówię już od jakiegoś czasu. Wiedziałam, że ona zdecyduje się iść z nim na studniówkę, to było już w którymś momencie jasne jak słońce. I co? Miałam rację. A teraz wam mówię, że tam jest coś więcej.

— A ja wam z kolei ciągle powtarzam, że Gluś wygląda teraz bardzo do rzeczy — podchwyciła Magda. — Więc nawet nie ma się czemu dziwić. Gdybym go nie znała wcześniej i spotkała w takiej odsłonie jak teraz, to wcale bym nie wykluczała zawieszenia na nim oka. Taki się zrobił dziwnie apetyczny…

— Jasne! — zaśmiała się kpiąco Aneta. — Jeszcze powiedz, że żałujesz, że to nie ty wyciągnęłaś los zamiast Baśki! No, ale fakt, przyznaję, Gluś bardzo się wyrobił ostatnio, nie ma porównania do tego, jak wyglądał na początku roku. Ja tam bym się na niego nie skusiła, ale za nią rzeczywiście głowy nie dam.

— Trzeba ich trochę dokładniej poobserwować — zdecydowała Emilka. — Ja ostatnio na nich nie zwracałam za bardzo uwagi, stali ciągle w tym korytarzu pod oknem jak dwa parasole, więc się nie interesowałam. A tam de facto nie wiadomo, co się dzieje…

***

Po tej straszliwej godzinie, którą spędził krzycząc i płacząc samotnie na śnieżnym, surowym pustkowiu, Piotr poczuł się nieco lepiej. Cierpienie nie opuściło go i wiedział, że w jakimś stopniu będzie mu towarzyszyło już zawsze, ale przynajmniej nieco lżej było mu oddychać, a myśli nabrały większej jasności. Poczuł też wreszcie głód. Po powrocie do domu ku radości rodziców zjadł kolację, ale nie chciał o niczym rozmawiać i znów zamknął się w pokoju. Tam rzucił się w ubraniu na łóżko i zasnął niemal natychmiast ciężkim, niespokojnym snem, który trwał aż do rana.

Kiedy obudził się, zimowe słońce, odbijając się od śniegu za oknem, figlowało wesoło na suficie, jakby świętując ten piękny, niedzielny poranek. Piotr zwlókł się z łóżka w swym wygniecionym, zabłoconym ubraniu, po czym poszedł się wykąpać i przebrać, by wraz z rodziną zjeść tradycyjnie wspólne śniadanie. Przynajmniej częściowo wrócił do świata żywych ze swej przerażającej podróży do bezdennych czeluści piekieł. Jego twarz była teraz spokojna, jakby skamieniała, tylko w oczach malował się głęboki ból i bezbrzeżny smutek, który zupełnie zgasił ich jeszcze tak niedawny blask.

Po śniadaniu, gdy córka pobiegła już do swego pokoju, pan Zalewski pochylił się w stronę siedzącego nieruchomo nad talerzem syna i położył mu rękę na ramieniu.

— Cóż, synu, czarne chmury? — zapytał współczującym tonem.

Piotr nie odpowiedział, schylił się tylko mocniej nad stołem, jakby przytłoczony jakimś ogromnym ciężarem.

— Piotrek, posłuchaj — powiedział ojciec, zniżając głos. — Widzę, że jest ci bardzo ciężko, ale proszę cię, synu… cokolwiek by się działo, nie zrób czegoś głupiego.

Piotr pokiwał głową i podniósłszy głowę, poklepał lekko rękę ojca, która ciągle spoczywała na jego ramieniu.

— Nie bój się, tato — powiedział cicho.

***

W poniedziałkowy poranek szła do szkoły na wpół przytomna z niepokoju, z duszą przeszytą strachem. Czy Piotr będzie dziś w szkole? Czy go zobaczy? Czy dowie się, co się stało w piątek i dlaczego nie odzywał się przez cały weekend? Czy wszystko między nimi będzie nadal tak, jak było? Drżała na myśl o tym, że coś mogło się zepsuć.

Kiedy w szatni zobaczyła jego kurtkę i buty, wielki ciężar z łoskotem spadł jej z serca. Był… Za chwilę będzie mogła go zobaczyć, spojrzeć mu w oczy, usłyszeć jego głos. Gwałtowna radość i nadzieja uniosły ją jak na skrzydłach, uwierzyła nagle, że teraz już wszystko będzie dobrze, że to było tylko jakieś straszliwe nieporozumienie, że przez ten weekend poniosła już wystarczającą karę, a teraz go odnajdzie i już nigdy nie pozwoli mu tak zniknąć…

***

Spakował plecak do szkoły i stanął na środku swojego pokoju skupiony jak gladiator, który ma wyjść na arenę, by stoczyć walkę na śmierć i życie. Przed nim było wyzwanie, któremu mógł nie podołać, choć obiecał sobie, że ze wszystkich sił będzie się starał zachować zimną krew. Miał zobaczyć Basię.

I znów stanęła przed nim jak zjawa w całym blasku swej nieziemskiej urody, patrząca na niego wielkimi, bursztynowymi oczami z niewypowiedzianą czułością i słodyczą, rozchylająca swe obłędnie piękne usta, całe drżące ze wzruszenia, by powiedzieć mu to, co tak bardzo pragnął usłyszeć… Piotr zadygotał jak w ataku febry, zachwiał się i osunął na kolana.

— Boże! — wyszeptał żarliwie, czując, że nie poradzi sobie bez metafizycznego wsparcia. — Daj mi siłę, żebym to wytrzymał…

***

Przyszedł nieco wcześniej, żeby uspokoić się i przygotować do konfrontacji. Kiedy Basia, rozglądając się, weszła na hol, kiedy dostrzegła go i zobaczył, że biegnie w jego kierunku, na chwilę ugięły się pod nim kolana. Zebrał jednak w sobie całą siłę woli i zwrócił ku niej twarz rozpromienioną uśmiechem.

— Piotrku! — zawołała, podbiegając do niego i z rozpędu przytulając się na krótki moment do jego ramienia. — Jesteś…

— Jestem.

Podniosła na niego lśniące radością oczy, w których jednak czaił się niepokój.

— Co się działo, dlaczego się nie odzywałeś? — pytała gorączkowo. — Zniknąłeś bez uprzedzenia, nie odpisywałeś, tak się bałam…

— Bałaś się o mnie, Basiu? — powtórzył cicho, patrząc na nią uważnym wzrokiem.

— Nawet nie wiesz jak — szepnęła, a usta jej zadrżały, jakby miała się rozpłakać.

Przez moment niemal uwierzył, że mówi prawdę, jednak szybko się otrząsnął. Zbyt dobrze wiedział, że to była tylko kolejna sztuczka, kolejne perfidne kłamstewko…

— Niepotrzebnie się bałaś — powiedział łagodnie. — Nic złego się nie stało, napisałem przecież, że wszystko jest w porządku.

— Napisałeś… — przyznała bez przekonania i nagle z oczu naprawdę trysnęły jej łzy. — Tak, napisałeś! — zawołała z żarem. — Ale tylko jednego smsa, nic więcej przez cały weekend, a ja się tak strasznie bałam do ciebie zadzwonić!

— Basiu — wyszeptał, czując, że zaraz chyba oszaleje. — Basiu, proszę cię, nie płacz. Przecież nic się nie stało, a ja… nie sądziłem, że tak się tym przejmiesz…

Wyjął chusteczkę i troskliwie ocierał jej łzy, lecz jego dusza krzyczała z rozpaczą: kłamstwo! fałsz! nie daj się nabrać na fałszywe łzy…

— No już — uśmiechnął się. — Już wszystko dobrze, prawda?

Pokiwała głową, ale jakby nieprzekonana.

— Powiesz mi, co się stało? — zapytała cicho.

— Powiem ci, Basiu — odparł. Podniosła na niego w oczekiwaniu oczy, na których jeszcze nie całkiem obeschły łzy. — Powiem ci wszystko jutro.

— Jutro? — powtórzyła zdziwiona.

— Tak, jutro — skinął głową z uśmiechem, ujmując ją za rękę. — Bo jutro wieczorem, jeśli się zgodzisz, zabiorę cię na miasto. Pójdziemy na starówkę, do fajnej knajpki i zjemy razem kolację. I powiem ci wtedy wszystko… wszystko, Basiu.

Olśniewający blask szczęścia rozpromienił jej twarz, rozświetlił piękne oczy. Fałsz, szeptało coś w duszy Piotra, uważaj, kłamstwo, gra…

— Zgadzasz się?

— Tak, Piotrku, jasne, że tak! — zawołała uszczęśliwiona, promienna, już zupełnie spokojna. — Gdzie pójdziemy?

— Zobaczysz, to niespodzianka — uśmiechnął się. — Zrobimy mały eksperyment…

Przez twarz Basi jak błyskawica przebiegł dziwny cień, rzuciła mu szybkie, niespokojne spojrzenie. Tak… teraz już wiedział na pewno, jej mina nie pozostawiała żadnych, najmniejszych wątpliwości.

— … i zobaczymy, czy nasza Basia wytrzyma z ciekawości — dokończył wesoło.

Basia znów rozświetliła się wewnętrznym blaskiem, oczy rozbłysły jej jak gwiazdy.

— Wytrzymam — uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie. — Chociaż wiesz, że łatwo nie będzie…

I wtedy zabrzmiał dźwięk dzwonka na lekcję, ruszyli więc w stronę sali, pod którą zbierali się już koledzy. Gdyby któryś z nich spojrzał przypadkiem w głąb korytarza, mógłby zobaczyć zadziwiający obrazek — rozpromienioną szczęściem, niemal frunącą nad podłogą Basię, za którą ciężkim krokiem szedł Piotr, a jego twarz, ściągnięta straszliwym bólem, była posępna jak burzliwa, jesienna noc.

***

Niczego nie zaniedbał, sumiennie przygotował się do ostatecznego starcia. Za całe pieniądze, jakie posiadał, zamówił stolik i kolację w małej, romantycznej knajpce tuż przy wejściu na stare miasto, poprosił o przystrojenie go bukietem białych róż i postawienie świec, a także z góry uregulował rachunek za kolację tak, aby móc wyjść bez przeszkód w każdej chwili. Przez cały czas miał wrażenie, jakby szykował własną stypę. Pomyślał, że chyba tak samo by się czuł, gdyby kazano mu wybrać dla siebie trumnę według gustu i jeszcze się w niej położyć na przymiarkę.

Przelotna reakcja Basi na słowo „eksperyment” rozwiała ostatnie, i tak śladowe cienie wątpliwości, jakie jeszcze mógł chować na dnie duszy. Cóż, będzie miała swój eksperyment… W szkole trzymał się bez zarzutu, uśmiechał się i żartował jak zawsze, Basia zresztą o nic już nie pytała, czekając cierpliwie na wtorkowy wieczór. Wydawała się taka szczęśliwa, chwilami wręcz zastanawiał się, czy to możliwe, żeby grać aż tak dobrze, żeby tak perfekcyjnie udawać uczucia, które były przecież tylko maską, zasłoną dymną mającą go zmylić aż do końca.

Wyczulony teraz na najdrobniejszy szczegół, zauważył, że po jednej z lekcji na chwilę podeszła do niej Emilka, pytając o coś cicho. Widział, że Basia zerknęła na niego z niepokojem (udał, że nie patrzy w jej stronę) i szybko się od niej odłączyła. Piotr uśmiechnął się smutno do siebie, zastanawiając się, czy ta krótka rozmowa dotyczyła tylko standardowego raportu z frontu czy może czegoś bardziej praktycznego, na przykład technicznych szczegółów użycia ukrytej kamerki, na którą miały zostać nagrane jego słowa. Bolało go to strasznie i jedyny cień satysfakcji, jaki trzymał go jeszcze w pionie, wynikał ze świadomości, że tym razem to on miał nad nimi przewagę, mimo że tak przygnębiająca i żałosna była to przewaga.

Kochał Basię bezgranicznie, aż do fizycznego bólu, którego i tak przecież mu nie brakowało. Teraz, kiedy już wiedział, że ją stracił, kochał ją tym mocniej i tym goręcej. Nie chciał myśleć o tym, co będzie jutro, pojutrze, jak będzie wyglądało jego dalsze życie bez niej, wiedział tylko, że jutro już będzie po wszystkim. Basia przesiądzie się na dawne miejsce do Anety, a on, jak kiedyś, zostanie sam w swojej ostatniej ławce pod oknem. Nie pójdzie z nią na studniówkę, w ogóle tam nie pójdzie, aby nie patrzeć na nią, kiedy będzie bawić się z kimś innym. Jakoś będzie musiał wytrzymać do matury, a potem do wakacji, widząc ją na co dzień, lecz zmuszony jej unikać, dręczony wspomnieniami, które będą już tylko wytartym śladem zakończonej dziś historii. Potem przestanie ją widywać, ich drogi rozejdą się na zawsze. Jakoś poskłada dalsze życie z rozbitych kawałków, znajdzie sobie cel i drogę, którą będzie wytrwale szedł. Jedno było pewne — nigdy jej nie zapomni i nigdy do końca nie przestanie kochać.

***

Szykując się na spotkanie, na ten wieczór, który miał rozpocząć kolejne pasmo cudów w jej życiu, Basia niemal nie mogła uwierzyć w szczęście, które było jej udziałem. Po tym strasznym weekendzie, kiedy nad jej głową zebrały się burzowe chmury i tak bardzo bała się, że wszystko straci, w jej sercu znów świeciło najpiękniejsze słońce. Obiecał, że dziś powie jej wszystko, a słowo „wszystko” kryło w sobie tak wiele… Jej Piotr. Jej najdroższy. Podziwiała go i kochała pod każdym względem. Był taki rycerski, tak dbał o każdy szczegół, w tak oczywistym celu zabierał ją wieczorem na romantyczną kolację, choć mogli porozmawiać w szkole. Znów podejmował dla niej trud i wysiłek, by mogła się czuć jak królowa.

Spodziewała się, że powie jej, o czym myślał przez ten weekend, podejrzewała, że wtedy właśnie podjął decyzję, która zaowocowała zaproszeniem jej na dzisiejszy wieczór. Nadal co prawda nie rozumiała, dlaczego tak nagle zniknął i przepadł na prawie trzy dni jak kamień w wodę, ale była pewna, że dziś wszystko jej wyjaśni. Wyjaśni i powie coś jeszcze, coś, na co tak bardzo czekała…

Kiedy spotkali się w umówionym miejscu i poprowadził ją do uroczej knajpki, gdzie czekał na nich pięknie zastawiony, ozdobiony świecami i kwiatami stół, myślała, że śni, zdawało jej się, że trafiła do krainy czarów. Miał rację, w szkole nie dałoby się poczuć tego nastroju, który tu panował, tego spokoju, który ich otaczał. Tu nikt im nie przeszkadzał, byli sami, wreszcie zupełnie sami, tylko we dwoje… Gdyby trzy miesiące temu ktoś jej powiedział, że pewnego styczniowego wieczoru znajdzie się właśnie tutaj i właśnie z nim, zaśmiała by mu się w twarz albo popukała palcem w czoło. Pewnie i jedno, i drugie. Droga, jaką przeszła od czasu, gdy z worka na buty Magdy wyciągnęła los z rysunkiem serca przebitego strzałą Amora, wydawała się z tej perspektywy trwać całe lata, a może nawet dziesiątki lat. Wtedy nie podejrzewała, że to narysowane serce okaże się jej własnym.

Piotr usadził ją szarmancko przy stoliku, sam usiadł naprzeciwko, żartując wesoło z kelnerką. Zjedli przepyszną kolację, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Tak dobrze i swobodnie czuli się w swoim towarzystwie! Zauważyła, że prawie nie spuszczał z niej wzroku, a od czasu do czasu poważniał, jakby ważył w duszy jakąś decyzję. Serce biło jej wtedy mocniej i czuła, że zaczyna drżeć. Czekała w upojeniu na chwilę, kiedy wreszcie wypowie te upragnione słowa, a ona będzie mogła odpowiedzieć mu tym samym. Każde uderzenie jej serca było odliczaniem sekund do wybuchu nieziemskiego szczęścia.

***

Patrzył na nią z uwielbieniem — w blasku świec wyglądała jeszcze bardziej zachwycająco niż kiedykolwiek. W głowie mu się nie mieściło, że kobieta może być aż tak piękna… Olśniewała go, upajała, rozpalała żywym ogniem, wpatrywał się w nią więc wygłodniałym wzrokiem, myśląc, że właśnie taką chce ją zapamiętać, wyryć sobie jej portret w pamięci w najdrobniejszych szczegółach, tak by mógł go z pełną wyrazistością przywołać, gdy będzie kiedyś leżał na łożu śmierci. Jednocześnie zastanawiał się, gdzie też mogła ukryć tę kamerkę, której oko, wycelowane w niego, czeka już zapewne w pogotowiu. Wiedział, że zbliża się chwila, gdy będzie musiał to zakończyć, pożegnać ją na zawsze, ale zwlekał jeszcze i z premedytacją kradł kolejne minuty, z których każda miała już być ostatnią.

Wreszcie nadeszła ta chwila. Piotr spoważniał, przechylił się lekko przez stół w stronę Basi i zanurzył wzrok w głębinach jej bursztynowych oczu.

— Basiu, muszę z tobą porozmawiać — powiedział cicho.

— Dobrze — szepnęła. Serce biło jej jak szalone.

— Jesteś gotowa?

— Tak.

— Kamerka już włączona?

W jednej sekundzie z jej twarzy odpłynęła cała krew. Przed oczami zrobiło jej się ciemno, a całe ciało zdrętwiało, jakby dostała celny cios nożem w serce.

— Nie wiem wprawdzie, gdzie ją masz, ale to bez znaczenia.

Kiedy po chwili obraz znów względnie się wyostrzył, zobaczyła przed sobą zupełnie spokojną twarz Piotra. Nie było na niej ani kpiny, ani wyrzutu, nic, tylko spokój, straszliwy, przerażający spokój.

— Jak widzisz, wiem wszystko — mówił dalej opanowanym, choć może nieco smutnym głosem. — Wiem o waszym eksperymencie, wiem, jakie miałaś zadanie. Nie wiem co prawda, dlaczego akurat to miałem być ja, ale cóż, tak widać mi było pisane. Miałaś mnie uwieść, nagrać i wyrzucić jak śmiecia, nie wiem za co, bo nigdy ci nic złego nie zrobiłem… Rozumiem, że to miała być po prostu dobra zabawa. Jeśli chodzi o pierwszy etap, możesz sobie pogratulować, poszło jak z płatka, aż się dziwię, że poświęciłaś mi tyle czasu, skoro już pierwszego dnia byłem całkowicie w twojej mocy. Wkręcony na zimno, jak to nazywacie. Może tylko nie było tego po mnie widać.

Basia patrzyła na niego szeroko otwartymi, przerażonymi oczami. Nie była w stanie wyksztusić ani słowa, z trudem łapała oddech przez ściśnięte gardło.

— Cóż, Basiu — ciągnął łagodnym tonem Piotr. — Przykro mi, że filmik nie wyjdzie taki, jak sobie zaplanowałaś, ale takie jest życie. Czasami plany i nadzieje się walą, choćbyśmy tego nie chcieli. Moje też upadły… Nie chcę ci nic wyrzucać, bo to już i tak nic nie zmieni, stało się to, co się stało. Przeciwnie, chcę ci powiedzieć, że… dziękuję ci. Dziękuję ci za te trzy cudowne miesiące, których nie zapomnę do końca życia. Za te nadzieje, które podniosły mnie z błota i wyniosły do samego nieba. Za to, że byłaś blisko, że mogłem na ciebie patrzeć, czasami nawet cię dotknąć. Za to, co mi dałaś, chociaż od początku tylko udawałaś, grałaś swoją grę… Gdybym dostał dziś możliwość cofnięcia czasu, nie zmieniłbym nic, chciałbym przeżyć to wszystko jeszcze raz, tak samo. To był niezwykły, magiczny czas w moim życiu. Tego mi nikt nie odbierze.

Serce łomotało w piersiach Basi tak mocno, że była pewna, że za chwilę pęknie. Chciała mówić, krzyczeć, błagać — i nie mogła. Przeszywający ból paraliżował jej wszystkie nerwy, nie pozwalał wykonać najmniejszego ruchu, wydać z siebie najlżejszego dźwięku.

— Oboje rozumiemy doskonale, że to koniec — mówił dalej Piotr spokojnym, cichym głosem. — Jutro wrócisz na swoje miejsce do Anety. Na studniówkę znajdziesz sobie innego frajera, zresztą nie będzie z tym problemu, pół szkoły się za tobą ogląda… Miej satysfakcję, że wygrałaś. Z wyjątkiem tego filmiku eksperyment udał się znakomicie, wszystko poszło zgodnie z planem. Ale teraz już koniec gry, Basiu. The game is over.

Podniósł się z krzesła i spojrzał na nią z góry.

— Rachunek za kolację jest zapłacony — powiedział jeszcze, sięgając po swoją kurtkę i czapkę. — Możesz stąd wyjść, kiedy tylko będziesz chciała.

Po czym nachylił się nad stolikiem i jednym dmuchnięciem zgasił wszystkie świeczki.

— Cześć, Basiu — szepnął.

I odszedł.

***

Widząc, jak odchodzi, patrząc na jego oddalającą się sylwetkę, którą tyle razy oglądała na tle światła padającego z okna na szkolnym korytarzu, porażona jeszcze jego słowami, przytłoczona symboliką siwych smużek dymu, które biegły w górę ze zdmuchniętych świec, Basia całkowicie pękła. Rozkleiła się jak dziecko, łzy kaskadą popłynęły jej z oczu, chrapliwy szloch podniósł jej pierś i na chwilę odebrał resztki tlenu. A więc stało się to, czego tak się bała… Straciła go. Tak nagle i niespodziewanie. Straciła go, tracąc jego zaufanie i szacunek, a przez to najprawdopodobniej i jego miłość. Odchodził i zostawiał po sobie pustkę, piekielną otchłań, w którą teraz będzie już leciała bez końca. Stokroć bardziej wolałaby stracić życie…

Poczucie straszliwej klęski i końca świata splatało się w niej z rozpaczą, że nie dał jej szansy, nie poprosił o wyjaśnienie, zupełnie nie chciał jej wysłuchać. Przekreślił ją całkowicie i bezwarunkowo za ten cholerny eksperyment, o którym powiedział mu chyba sam diabeł… Bo któż to zrobił? Kto śmiał wyjawić mu ze wszystkimi szczegółami tajemnicę, o której sama chciała mu powiedzieć? Powiedziałaby mu wszystko, ale przecież nie tak… nie tak! Zrozumiała teraz, co musiał czuć w ten weekend i dlaczego się do niej nie odzywał, wszystko było jasne, ktoś mu to powiedział w piątek przed biologią. Nie mogły tego zrobić dziewczyny, były wtedy cały czas z nią… Więc kto?

Zrozumiała jednak, że to już nieważne. Dowiedział się tylko prawdy. Każdy detal eksperymentu, o którym mówił, był prawdziwy… nic dodać, nic ująć. Tyle że przecież w rzeczy samej to nie była prawda! To był tylko głupi plan, z którego ona zrezygnowała zaraz na początku, a potem pokochała go najszczerzej, całym sercem i duszą!

I oto nagle dotarło do niej, że to przecież nie eksperyment jako taki był tu problemem, ale to, że Piotr nie znał całej prawdy. Sądząc, że wie wszystko, nie wiedział tak naprawdę nic! Nie mogła go z tym zostawić, nie mogła pozwolić mu odejść, musiała go zatrzymać, dziś, teraz, natychmiast! Kto wie, jutro może już będzie za późno…

Zerwała się od stolika, wybiegła za nim, po drodze łapiąc płaszcz i szybko zarzucając go na ramiona. Trzymając w ręce czapkę, której nie miała już czasu założyć, wypadła na ulicę z gołą głową i rozwianymi włosami. Rozejrzała się gorączkowo, ale Piotra nigdzie nie było widać. W ostatnim ułamku sekundy dostrzegła jego wysoką sylwetkę znikającą w mroku jednej z wąskich uliczek starego miasta, podrzędnej uliczki prowadzącej donikąd, w jakieś ciemne zaułki, tak jakby szedł bez celu, gdziekolwiek przed siebie… Rzuciła się za nim biegiem.

***

Wyszedł na ulicę jak w transie, prawie nieprzytomny, znieczulony. Chłodne powietrze styczniowego wieczoru owiało mu twarz, nieco go otrzeźwiło. Koniec. Skończyło się. Wszystko się skończyło… Szedł równym, mechanicznym krokiem, zupełnie nie zwracając uwagi na to, dokąd idzie. To nieważne, zastanowi się nad tym później. Iść, po prostu iść przed siebie i starać się o tym nie myśleć. Nie myśleć dziś o niczym. Na myślenie będzie miał jeszcze całą resztę życia.

Wieczór nie był mroźny, od wczoraj śnieg zaczynał tajać, był koniec stycznia, ale czuć było w powietrzu jakby przedsmak wiosny. Tak, już niedługo przyjdzie wiosna, świat rozbłyśnie feerią barw i zapachów, słońce rozświetli wesoło ulice, ptaki wrócą zza morza i zaczną śpiewać pod oknami… Tak. Nie myśleć dziś o niczym. Jutro, pojutrze, kiedykolwiek. Byle nie dzisiaj.

Śnieg nie skrzypi już pod butami, leży w brudnych zwałach po bokach ulicy, środek jest czysty, mokry. Można iść wygodnie, słychać dźwięk podeszew wybijających rytm na bruku starego miasta. Raz-dwa, raz-dwa. Nie myśleć, pod żadnym pozorem nie myśleć…

Gdzieś z tyłu za nim rozległy się kroki. Od pierwszej sekundy wiedział, że to ona.

— Piotrku!

Zatrzymał się ze ściśniętym sercem, zawahał się. Potem odwrócił się powoli i spojrzał. Stała przed nim zdyszana, zalana łzami, z rozrzuconymi włosami i czapką ściskaną w ręce. Więc jednak było jej wstyd. Nie była aż tak zepsuta…

— Poczekaj! — zawołała. — Dlaczego tak po prostu odchodzisz? Bądź sprawiedliwy… Dlaczego nie zapytasz, co ja mam do powiedzenia? Aż tak mną gardzisz?

Bez słowa schylił się nad nią i delikatnie wyjął jej czapkę z ręki. Troskliwym ruchem włożył jej ją na głowę i poprawił niesforne kosmyki włosów, które przykleiły się do łez na jej twarzy. Potem opuścił ręce i cofnął się o krok.

— Miej dla mnie litość, Basiu — poprosił cichym, zgaszonym głosem. — Nie dręcz mnie już…

Odwrócił się, żeby odejść, ale ona rzuciła się i zastąpiła mu drogę.

— Nie pójdziesz! — niemal krzyknęła. — Nie pozwolę ci! Piotrku… — dodała ciszej, drżącym głosem przepełnionym jednocześnie czułością i rozpaczą. — Przecież ja cię kocham!

***

Kosmos huczał, przewalając się im nad głowami. Wypiętrzały się góry, bryzgały fale, gwiazdy na firmamencie nieba na przemian zapalały się i gasły. Mijały wieki, tysiąclecia, miliardy lat świetlnych… Nie, to minęło tylko kilka sekund. Piotr patrzył w przepełnione łzami oczy Basi i szukał w nich kłamstwa. Wiedział, że teraz, kiedy odkrył karty, nie miała powodu już dalej grać. Przez czarno-sine, gęste chmury przeniknął wątły promyczek nadziei.

— Kochasz mnie? Mnie? — zapytał z niedowierzaniem. — Kochasz Glusia?

— Och, nie mów tak! — zawołała z rozpaczą. — Nie jesteś żadnym Glusiem! Gdybym wcześniej wiedziała, jaki naprawdę jesteś… Posłuchaj mnie, Piotrku… To wszystko, co powiedziałeś, ten cały eksperyment… tak, to prawda. Tak miało być, taki był plan. To było głupie, takie strasznie głupie… będę się tego wstydzić do końca życia… Ciągnęłyśmy losy, która z nas ma to zrobić. Los wyciągnęłam ja… gdybym wtedy wiedziała, co wygrałam!… Tak, udawałam na początku, grałam, to prawda. Ale to trwało tak krótko… Nie przewidziałam jednego. Nie sądziłam, że się w tobie zakocham… i to tak mocno…

Łzy znów pociekły jej kaskadą po policzkach. Piotr stał nieruchomo i patrzył na nią jak zaklęty.

— Nie jestem taka, jak myślisz — mówiła dalej Basia przerywanym głosem. — Nie chciałam cię oszukać… Nie mam żadnej kamerki, nigdy bym tego nie zrobiła… Moim wielkim błędem było to, że nie powiedziałam im… nie powiedziałam im prawdy… tego, że już dawno nie gram… prawie od początku… Przestałam grać już wtedy, kiedy uczyłeś mnie fizyki do poprawki… już wtedy było mi przy tobie tak dobrze… Chciałam ci wszystko powiedzieć, przyznać się, prosić cię o wybaczenie. Nie zdążyłam…

Patrzyła na niego z rosnącą rozpaczą.

— Nie wierzysz mi! — zawołała z bólem. — To w takim razie dobij mnie! Powiedz mi jeszcze raz, że to już koniec… że mam wracać do Anety, szukać frajera na studniówkę… Powiedz mi jeszcze raz takim głosem „cześć”… Piotrku… ja tego nie zniosę…

Zrujnowany gmach jego najdroższych marzeń i nadziei, ten sam, który parę dni temu runął w czarną otchłań piekieł, w kilka chwil powstał z gruzów jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jak na filmie puszczonym od tyłu. Powstał majestatyczny i wspaniały, znów sięgnął wrót nieba. W ciemnym zaułku starego miasta zaświeciło najjaśniejsze słońce, na duszę Piotra spłynęło anielskie światło. Szybkim, niecierpliwym ruchem chwycił ją w ramiona i uniósł w górę, miażdżąc rozpalonymi wargami jej drżące usta. Nie mógł i nie chciał się już dłużej hamować. Oplotła mu szyję ramionami, przylgnęła do niego całym ciałem, wylewając mu na twarz kolejne potoki łez. Jej stopy zawisły kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, a wymykające się spod czapki włosy miękko otuliły jego policzki. Byli w samym środku raju.

Podniosła na niego oczy, oślepiła go ich bursztynowym blaskiem.

— Nie gniewasz się na mnie? — szepnęła.

— Jak mógłbym się na ciebie gniewać, Basiu?…

— I wybaczysz mi to wszystko?

— Już ci wybaczyłem.

Przywarła ustami do jego ust na długą chwilę, a potem znów spojrzała na niego.

— Kochasz mnie, prawda? — spytała niemal błagalnie. — Powiedz mi, że mnie kochasz, Piotrku. Jeszcze mi tego nie powiedziałeś…

Popatrzył jej prosto w oczy, a w jego wzroku było zawarte wszystko, na czym opierała się jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

— Kocham cię, Basiu — powiedział cichym, poważnym głosem. — Ciebie jedną, jedyną. Póki będę żył.

***

Jeszcze długo w nocy spóźnieni przechodnie mogli dostrzec na ulicach miasta przechadzającą się niezwykłą parę — prześliczną dziewczynę i bardzo wysokiego chłopaka. Pogrążeni w rozmowie, wpatrzeni w siebie w upojeniu, przystawali od czasu do czasu, a wtedy on, olśniony i szczęśliwy, unosił ją lekko w ramionach tak, by jej twarz znalazła się na wysokości jego twarzy.

— Byłem pewien, że cię straciłem — powiedział Piotr, spoglądając na dziwnie dziś wartki nurt rzeki płynącej pod mostkiem, na którym przystanęli. — W jednej chwili z nieba spadłem na samo dno piekła. Tylko ty mogłaś mnie strącić aż tak głęboko… i tylko ty mogłaś mnie stamtąd wyciągnąć.

Basia tuliła się do niego jak pisklątko.

— Poszłam tam przecież za tobą — powiedziała cicho. — Przez chwilę też tam byłam…

— Obiecaj mi, że już nigdy mnie tam nie wyślesz — powiedział, patrząc jej w oczy. — Drugi raz tego nie przeżyję. Obiecaj mi to, Basiu.

— Przysięgam — szepnęła. — Zobaczysz, jeszcze nauczysz się mi ufać. Codziennie będę o to walczyć. Nie jestem już taka, jaka byłam na początku. Z zewnątrz może się nie zmieniłam, ale w środku jestem kimś zupełnie innym, lepszym. Dzięki tobie, Piotrku. Ty jesteś i zawsze byłeś taki sam, dobry i szlachetny… Zmieniłeś się za to zewnętrznie — uśmiechnęła się do niego z przekorą. — Jesteś teraz tak atrakcyjnym facetem, że pewnie niejedna będzie próbowała mi cię odebrać.

— To jest misja niemożliwa, Basiu — pokręcił głową Piotr. — Jestem twoją absolutną i niepodzielną własnością. Taki, jaki teraz jestem, stałem się przez ciebie i dla ciebie. Wszystko, co robiłem, również ze sobą, robiłem wyłącznie po to, żeby na ciebie zasłużyć.

— Zasłużyć na mnie! Przecież to ja nie zasługuję na ciebie…

— O nie, Basiu. To ty podniosłaś mnie z prochu i ulepiłaś na nowo. Jesteś księżniczką, która raczyła spojrzeć na żebraka.

— Żebrak okazał się księciem z bajki.

— Ty go tak zaczarowałaś. Ale on i tak nigdy nie zapomni, że kiedyś był żebrakiem.

***

— Chyba masz rację, Mila — przyznała Aneta. — Wczoraj przyglądałam im się przez cały dzień, rzeczywiście wyglądają podejrzanie.

— Podejrzanie! — prychnęła śmiechem Magda. — To jest miłość, moja droga, nie ma wątpliwości, diagnoza jednoznaczna. Baśka patrzy na Glusia, jakby go chciała zjeść, na moje oko to ona teraz wygląda na bardziej wkręconą od niego!

— Może on też robi na niej eksperyment? — zażartowała Aneta. — Powiem wam szczerze, że nie spodziewałam się tego po niej… Zakochać się w Glusiu! Tego byśmy nigdy nie wymyśliły.

— Basia padła od własnej broni, to ewidentne — uśmiechnęła się Emilka. — Ale zobaczcie, jaki nam wyszedł ciekawy wynik… Niczego nie da się przewidzieć.

— Broń obosieczna — pokiwała głową Magda. — Myślałyśmy, że Gluś jest zupełnie niegroźny, a tu proszę! Tu zadanko z fizyki, tam rozmówka na korytarzu, trochę dopakował na siłowni, zakręcił się i Baśka leży. Masz, Mila, jasny wniosek: nie ma niegroźnych facetów.

— Fakt, nawet Brus mógłby być groźny, gdyby chciał — zauważyła niewinnie Emilka.

— Niewykluczone — przyznała Magda. — Ja już we wszystko uwierzę…

Zamilkła, bo ze schodów na hol pierwszego piętra wbiegła właśnie Basia. Wyglądała jak nieziemskie zjawisko, nieco blada, z lekkimi cieniami pod oczami, ale rozpromieniona niesamowitym wewnętrznym światłem, które biło z niej jak z morskiej latarni. Podeszła szybko do koleżanek i podała Emilce jakiś przedmiot.

— Trzymaj, Mila, zapomniałam ci to oddać.

Emilka spojrzała zdziwiona. Była to kamerka szpiegowska, którą trzy miesiące temu załatwiła dla Basi na potrzeby eksperymentu. Koleżanki spojrzały po sobie zdezorientowane.

— Nagrałaś coś? — zapytała z niedowierzaniem całkowicie zbita z tropu Magda.

— Nie — odparła swobodnie Basia. — On o wszystkim wiedział.

Dziewczyny aż podskoczyły.

— Jak to wiedział? — szepnęła Emilka, blednąc.

— Wiedział wszystko, ze szczegółami — mówiła dalej Basia zupełnie normalnym tonem. — Zdaje się, że niektórzy panowie z czwartej A nie potrafią trzymać języka za zębami.

Wszystkie trzy koleżanki spojrzały po sobie ze zgrozą.

— A to gnojki! — wybuchła Magda. — Pozabijam normalnie… no, pozabijam!

— Basiu, przepraszam, strasznie cię przepraszam — powiedziała zakłopotana Emilka, łapiąc Basię za rękę. — To moja wina. Rzeczywiście powiedziałyśmy im raz o tym eksperymencie, tak zupełnie bezmyślnie, a ja sama to zaczęłam… Nie sądziłam, że to się tak rozniesie. Boże, jaki wstyd!

Basia uśmiechnęła się smutno. Myślała tylko i wyłącznie o cierpieniu, przez jakie musiał przejść Piotr.

— Nie, słuchajcie, ja nie mogę w to uwierzyć! — zawołała oburzona Aneta. — Któryś z nich tak po prostu poszedł do Glusia i wychlapał mu to w twarz?

— Nie — pokręciła głową Basia. — Piotrek dowiedział się przypadkiem. Odnosił buty do szatni po wu-efie, a koledzy z mat-fizu… trochę za głośno między sobą rozmawiali.

— Ale wtopa — szepnęła Magda i spojrzała na Basię ze współczuciem. — Biedna Basia… ależ się musiałaś najeść wstydu!

— Pożałują tego! — zapowiedziała Aneta z zaciętą miną. — Kto to widział, żeby chlapać na prawo i lewo o czymś, o czym dowiedzieli się w zaufaniu!

— Daj spokój, Aneta — westchnęła Emilka. — Ochrzanimy ich za to chlapanie, to jasne, ale wina jest i tak po naszej stronie. Nie powinnyśmy były nikomu tego mówić… Basiu, bardzo się gniewasz?

— Tylko trochę — uśmiechnęła się lekko Basia. — Już mi prawie przeszło.

Nagle jej oczy rozbłysły niemal fosforyzującym światłem, a twarz rozpromieniła się jak wiosenne słońce. W głębi klatki schodowej zarysowała się wysoka sylwetka wchodzącego na górę chłopaka. Nie zwracając już uwagi na nic ani na nikogo, Basia pofrunęła jak motyl w jego stronę, a on, z twarzą rozjaśnioną na ten widok uśmiechem, chwycił ją w locie w ramiona i uniósł w górę, łącząc z nią usta w gorącym, powitalnym pocałunku.

Na korytarzu przycichło, koledzy z czwartej C instynktownie przybliżyli się do miejsca, gdzie stały Emilka, Aneta i Magda. Wszyscy patrzyli jak urzeczeni, choć co prawda bez większego zdziwienia, na Basię i Glusia, którzy u progu holu, przy schodach, całowali się tak łapczywie, jakby zaraz miał się skończyć świat.

— No pięknie — odezwał się Grzesiek, patrząc na nich nieskażonym głębszą myślą wzrokiem. — Takie rzeczy to tylko w czwartej C. Nikt nas nie przebije. Chociaż nie wiem jak wy, ale ja się tego nawet spodziewałem.

— Aleś ty spostrzegawczy, Grześ — zakpiła Magda.

— Normalnie prorok! — prychnęła Emilka.

Byko patrzył na zakochaną parę promiennym wzrokiem.

— Widzisz, Arcik? — szepnęła Iza. — Przecież mówiłam ci, że wszystko się ułoży.

Przytulił ją do siebie i pocałował we włosy.

— Zawsze wiedziałem, że jesteś najmądrzejsza na świecie — przyznał z uśmiechem. — I to nie tylko z matmy.

— No to co? Mamy trzecią klasową parę — zauważył stoicko Brus. — Jak to dalej pójdzie w tym tempie, to może faktycznie do końca szkoły i ja się zdążę załapać…

Po czym spojrzał melancholijnie na Magdę, która akurat stała najbliżej. Magda cofnęła się, patrząc na niego z najwyższym niepokojem.

— Brus! — zawołała podejrzliwym tonem. — Brus, dlaczego ty się na mnie gapisz? Ja cię bardzo proszę, ty się gap na kogoś innego! Tu działa jakieś fatum, ja nie mogę tak ryzykować…

Wszyscy wybuchli śmiechem, po czym widząc, że Piotr właśnie ostrożnie postawił Basię z powrotem na ziemi, ruszyli w ich stronę z gratulacjami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *