Lodzia Makówkówna – Rozdział VI
Budynek szkoły był dziś wyjątkowo mocno oświetlony i wokół panował nadzwyczajny ruch, przed wejściem stało sporo osób zbitych w większe lub mniejsze grupki, a do tego co chwila podjeżdżały samochody i taksówki, z których wysiadało rozgadane, obładowane niezbędnymi gadżetami towarzystwo. Pablo uśmiechnął się na ten widok.
– Proszę bardzo, jaki bal się szykuje – zauważył od niechcenia. – Impreza na całą dzielnicę. Prawie-narzeczony ma czego żałować.
– Owszem – przyznała spokojnie Lodzia. – Miał strasznego pecha, że akurat dzisiaj mu się to zdarzyło. Ale jakoś mu to wynagrodzę.
Zerknął na nią natychmiast z uwagą.
„Nie myśl sobie, bandziorze” – pomyślała z pobłażaniem. – „Nie dam ci ani na chwilę zapomnieć, że jesteś tylko na zastępstwie!”
Weszli do środka i od razu w głębi holu pod szatnią Lodzia zauważyła Julkę i Szymona. Chłopak wyglądał bardzo elegancko w swym granatowym garniturze, Julka zaś, ubrana w czarną sukienkę w stylu flamenco, która świetnie pasowała do jej typu urody, trzymała w ręku piękną, czerwoną różę na długiej łodydze.
– O, jesteś wreszcie! – ucieszyła się, dostrzegłszy podchodzącą do nich Lodzię.
Jednak natychmiast zamarła jak rażona gromem na widok idącego tuż za nią Pabla i spojrzała na przyjaciółkę niemal z przerażeniem. Lodzia roześmiała się na widok jej spłoszonej miny.
– Poznajcie się – powiedziała swobodnie. – To jest Jula… Szymek… A to jest Pablo.
Pablo skłonił się uprzejmie Julce.
– Miło mi – powiedział z uśmiechem. – Chyba znamy się trochę z widzenia. Zresztą podejrzewam, że kojarzysz mnie już całkiem nieźle z różnych strasznych opowieści.
Julka spojrzała z niepokojem na ubawioną jej zaskoczeniem Lodzię.
– Tak – odparła z lekkim onieśmieleniem. – Rzeczywiście…
– Pablo? – zdziwił się Szymon.
– To taka ksywka z lat młodzieńczych – uśmiechnął się beztrosko bandzior, odstawiając niesiony bagaż na ławkę przy ścianie, by uścisnąć mu dłoń. – Tak naprawdę mam na imię Paweł.
Julka patrzyła na Lodzię szeroko otwartymi oczami, w których zdumienie mieszało się z niepokojem, ale i z rodzajem uznania.
– Rozbierajcie się – powiedziała nieco nieprzytomnym głosem. – Lodźka, musimy szybko lecieć na górę pozakładać buty… Szymek, zostawiamy was na parę minut, poczekacie na nas na holu?
– Jasne – odparł Szymon, mierząc krytycznym wzrokiem leżące na ławce torby z ekwipunkiem obu dziewczyn. – Ale może najpierw pomożemy wam przenieść te toboły?
Spojrzał znacząco na Pabla, który odpowiedział mu rozbawionym uśmiechem, rozpinając i zdejmując swój długi, wełniany płaszcz. Lodzia natychmiast zwróciła uwagę, że pod spodem miał elegancki, grafitowy garnitur, białą koszulę i stonowany krawat. Z zadowoleniem oceniła, że prezentował się w tym stroju bez zarzutu. Przez głowę przebiegła jej ulotna myśl, jak skrajnie inaczej wyglądał dziś w porównaniu do listopadowego wieczoru, kiedy widziała go po raz pierwszy…
– Nie, dzięki, już same damy sobie radę – odparła stanowczo Julka, zbierając swoje rzeczy z ławki. – Lodźka, no rozbierajże się, na co czekasz?
Lodzia posłusznie zdjęła kaptur z głowy, starając się nie naruszyć fryzury. Pablo przyglądał się przez chwilę z uwagą jej ostrożnym gestom, po czym zerknął na Julkę i ruchem głowy wskazał na bagaże, które trzymała w rękach.
– Zaniesiemy wam to zaraz, gdzie trzeba – oznajmił jej spokojnie. – Nie ma się o co spierać, do tego przecież służą faceci… między innymi.
Lodzia stłumiła uśmiech, podczas gdy Julka zawahała się i znów spojrzała na nią w zdezorientowaniu. Pablo oddał swój płaszcz szatniarce i odwrócił się do Lodzi, która stała już teraz z odkrytą głową w swym imponującym koku z jasnych, lśniących włosów i rozpinała powoli zamek błyskawiczny. Uśmiechnął się lekko, oczy mu rozbłysły.
– Pozwól, kochanie – powiedział, pomagając jej szarmanckim gestem zdjąć płaszcz, który następnie z ukłonem przekazał szatniarce.
„Jaki rycerski!” – pomyślała z przyjemnością Lodzia. – „Wcale nie ustępuje w tych manierach Karolowi… I ubrał się przynajmniej jak człowiek, dużo lepiej, niż się spodziewałam. Tylko co to za zwracanie się do mnie per kochanie! I to przy ludziach! No, ale co tam, nie będę przecież robić scen…”
Pablo tymczasem ogarnął szybkim, pełnym iskierek spojrzeniem jej sylwetkę w czarnej, koronkowej sukni i schylił się po leżące wciąż na ławce brezentowe torby z jej akcesoriami balowymi.
– Gdzie z tym idziemy? – zapytał rzeczowo.
Szymon również sięgnął po rzeczy Julki, która tym razem oddała mu je bez oporu, patrząc wciąż na Lodzię na wpół błędnym wzrokiem. Obaj panowie stanęli obok siebie objuczeni jak dwa wielbłądy i wymienili żartobliwe spojrzenia.
– Weźcie to pod geograficzną, tam jest damska przebieralnia naszej klasy – powiedziała Julka nieco urażonym tonem. – I bez przesady, nie mamy tego wcale aż tak dużo.
– Skądże – odparł z powagą Szymon, po czym spojrzał znów na Pabla, który uśmiechnął się do niego porozumiewawczo.
Ruszyli po schodach. Lodzia i Julka poszły przodem, a ponieważ ich towarzysze żartowali sobie właśnie półgłosem z ilości niesionych bagaży, pozwoliło to dziewczynom zamienić spokojnie kilka słów.
– Lodźka, ty wariatko sześciokątna! – wyszeptała ze zgrozą Julka. – Skąd ty znowu wytrzasnęłaś bandziora?!
– Spotkałam go przypadkiem, jak wiozłam makowiec – odszepnęła beztrosko Lodzia. – Już nie chciałam ci zawracać głowy telefonem.
– Zabrałaś go na studniówkę za Karola?! – nie mogła uwierzyć Julka.
– No, a czemu nie? – zdziwiła się Lodzia. – Skoro już się napatoczył…
– Jesteś niemożliwa! – pokręciła głową Julka. – Po prostu nie do ogarnięcia! A swoją drogą… nie mówiłam ci, że znowu go spotkasz?
– Wiem, fatum, przeznaczenie – odparła stoicko Lodzia. – Mam to gdzieś. Chcę się dzisiaj tylko dobrze bawić. Skąd masz tę różę?
– Od Szymka – odparła Julka ledwo dosłyszalnym szeptem.
– I co? – zainteresowała się Lodzia.
– I nic – wzruszyła ramionami Julka.
Lodzia pokręciła głową z dezaprobatą, jednak nie zdążyła nic powiedzieć, bo właśnie dotarli pod salę. Dziewczyny przechwyciły swoje rzeczy z rąk towarzyszy.
– Dzięki – uśmiechnęła się Lodzia, przechylając głowę nieco na bok i spoglądając na bandziora spod oka. – To koniec zadania dla panów dżentelmenów, zostawimy sobie już te rzeczy w sali. Poczekajcie tu, zaraz wracamy, tylko zmienimy buty.
Na jej gest w oczach Pabla natychmiast zabłysł dyskretny płomyczek.
– Jak każesz, maleńka – skłonił jej się z zaczepnym półuśmiechem.
W odpowiedzi na ten zwrot Lodzia rzuciła mu urażone spojrzenie, jednak widząc, że zupełnie się tym nie przejął, a rozbawienie na jego twarzy wręcz się nasiliło, podniosła dumnie głowę, odwróciła oczy i skinęła na Julkę. Zostawiwszy obu swych towarzyszy na korytarzu, weszły do sali geograficznej, gdzie Magda i Monika, obie już gotowe, właśnie spryskiwały sobie nawzajem fryzury ostatnią warstwą lakieru do włosów.
– Cześć, dziewczyny! – zawołała w przelocie Julka, rzucając pośpiesznie swoje bagaże na wolną ławkę. – Madziu, super masz sukienkę! Wyglądasz rewelacyjnie.
– Dzięki, wy też – uśmiechnęła się Magda. – Ale co wy takie zapóźnione w rozwoju, dopiero przebieracie się w buty?
– No co ci poradzę, piętnaście minut czekaliśmy z Szymkiem na dole na Lodźkę – wyjaśniła Julka, rozkładając ręce. – Przyszła w ostatniej chwili, bo musiała jeszcze po drodze poderwać faceta.
Lodzia uśmiechnęła się tylko do siebie, wyjmując z torby swoje lakierowane szpilki.
– Serio, Lodziu? – zainteresowała się Magda. – Ale jak to poderwać? Przecież miałaś przyjść z narzeczonym, właśnie chciałyśmy go sobie obejrzeć…
– Niestety, dzisiaj go nie będzie – odparła Lodzia, ściągając ostrożnie zimowe buty. – Rano skręcił nogę w kostce i musieli mu założyć gips.
– Żartujesz! – wykrzyknęła Monika.
– Nie. Musiałam przyjść z kimś innym w zastępstwie.
Koleżanki patrzyły na nią z niedowierzaniem.
– Ale numer! – pokręciła głową. – Nogę skręcił w sam dzień studniówki? Ty to masz przygody, a niech cię… Czekaj, a kto to jest ten na zastępstwie?
– A bo ja wiem? – wzruszyła ramionami Lodzia. – Taki jeden, trochę z przypadku.
– Ale też jakiś przystojniak ze stosunków międzynarodowych?
– Nie, to nie student. Stary dziad – wyjaśniła jej uprzejmie Julka, zakładając swoje wieczorowe buty na obcasie. – Ma trzy dychy albo i więcej.
– No coś ty?! – zdumiała się Monika, patrząc na Lodzię jak na ufoludka. – Lodziu, serio? Z jakimś wapniakiem przyszłaś?
– Aha – odparła beztrosko Lodzia, uśmiechając się na widok zaskoczonych min obu koleżanek. – Ma lekko po trzydziestce. No i co się tak na mnie gapicie? To w sumie nieważne, wypożyczyłam go tylko na dzisiejszy wieczór.
– Wypożyczyłaś? – powtórzyła zdezorientowana Magda.
– Madzia, no weź nie truj – jęknęła z lekkim zniecierpliwieniem Julka. – Wiesz, Lodźka ma taką specjalną wypożyczalnię facetów do towarzystwa, dzisiaj nie było za dużego wyboru, więc wzięła trochę przechodzony egzemplarz po trzydziestce. No co, nie rób takiej głupiej miny! – zaśmiała się. – Egzemplarz, jak zdążyłam zauważyć, od strony wizualnej prezentuje się całkiem nieźle, więc nie ma o czym mówić.
Magda popukała się po głowie i chciała coś jeszcze dodać, ale w tym momencie przez drzwi wsadziła głowę Martyna.
– Madziu, twój Misiek cię szuka, coś bredzi o jakichś kolczykach…
– A cholera, faktycznie! – wykrzyknęła Magda. – Dałam mu kolczyki do kieszeni na przechowanie, miałam je założyć i na śmierć zapomniałam… Dobra, lecę! Lodziu, pamiętaj, musisz mi koniecznie pokazać tego twojego starego dziada, umieram z ciekawości!
– Nie ma sprawy – mruknęła Lodzia, schylając się, by założyć szpilki.
Wyprostowawszy się, stanęła przed specjalnie na ten wieczór zawieszonym na ścianie lustrem, aby sprawdzić, czy fryzura pozostała nienaruszona, po czym znieruchomiała na widok odbicia Julki, która wzięła do ręki różę od Szymona i przyglądała się jej z miną świadczącą o jakichś złych zamiarach. W następnej chwili rozległ się suchy trzask – to Julka zdecydowanym gestem złamała łodygę kwiatu tuż u jego nasady i syknęła przy tym, ukłuwszy się w palec.
– Jula! – wykrzyknęła z oburzeniem Lodzia, odwracając się od lustra. – Co ty robisz, do diabła! Czyś ty zwariowała?!
Bezceremonialne zniszczenie róży będącej podarunkiem od zakochanego chłopaka wydało jej się takim świętokradztwem, że na moment aż zabrakło jej powietrza.
– Co ty wyprawiasz, wariatko jedna… – pokręciła głową.
– Nic – odparła spokojnie Julka. – Nie drzyj się, tylko chodź tutaj i pomóż mi to wpiąć.
– Co? – zdumiała się Lodzia. – Gdzie wpiąć?
– A gdzie można wpiąć kwiatka, zastanów się? – warknęła niecierpliwie Julka. – We włosy chcę to wpiąć, sama nie dam rady… Weź te wsuwki i przyhacz mi to jakoś, czasu nie ma.
Lodzia załapała ideę i ze stanu oburzenia miękko przeszła w ulgę. Więc jednak… Pomysł wpięcia kwiatu we włosy uznała za znakomity i z zapałem przystąpiła do jego realizacji. W istocie, trudno było wyobrazić sobie lepsze uhonorowanie podarunku od Szymona, tym bardziej, że Julka wyglądała z nim prześlicznie. Nasycona czerwień róży cudnie kontrastowała z jej czarnymi włosami, ożywiając w subtelny sposób jej balową kreację.
– Czekaj, pokaż mi to, nachyl się jeszcze trochę w moją stronę – powiedziała Lodzia, wpinając jej we włosy ostatnią wsuwkę. – Trzeba tu porządnie podczepić, żeby się trzymało…
– Tylko uważaj, bo to cholerstwo kłuje – ostrzegła Julka.
– Dam radę. Czekaj. No już! Ej, Jula… świetnie to wygląda!
Julka rzuciła szybkie, usatysfakcjonowane spojrzenie w lustro.
– Dobra, idziemy – odparła neutralnym tonem. – Już osiemnasta… A ty też masz bardzo fajny fryz, ci powiem. Sama zmontowałaś?
– Ciocia mi pomogła – uśmiechnęła się Lodzia. – To moja nadworna fryzjerka na ważne okazje. Rzeczywiście fajnie jej dzisiaj wyszło, też mi się podoba.
Wyszły z sali trzy minuty po osiemnastej, jednak do rozpoczęcia zabawy i tak było jeszcze daleko. W szkole panował pełen podniecenia gwar, na górnym piętrze gęstniał tłum, z udekorowanej sali gimnastycznej dobiegały na przemian urywane dźwięki muzyki, śmiechy i łomoty wskazujące na to, że czwarta C montowała ostatnie rekwizyty potrzebne im do części artystycznej, zaś pod oknami holu wynajęci kelnerzy kończyli przegląd nakrytych już i zastawionych stołów. Nie było jednak jeszcze nauczycieli, bez których bal nie mógł się rozpocząć.
Rozglądając się za swymi towarzyszami, dziewczyny weszły na hol, gdzie przywitały ich pełne uznania okrzyki koleżanek z klasy. Szczególną uwagę przyciągnęła róża Julki.
– Fajny pomysł z takim żywym kwiatkiem we włosach – przyznała Martyna. – Pasuje ci świetnie, Jula. W ogóle obie wyglądacie jak sto milionów, Lodzia wymiata tym kokiem! Ty to masz tych włosów na kilogramy, kobieto… I chyba pierwszy raz w życiu widzę cię bez warkocza!
– Gdzie nasi faceci? – zapytała Julka, rozglądając się na wszystkie strony.
Lodzia nie musiała o to pytać. Zauważyła Pabla od razu po wyjściu z sali, nawet na niego nie patrząc, pomimo tłumu, jak na wykrywaczu fal magnetycznych. Stali z Szymonem pod oknem, gadając tak swobodnie i z takim ożywieniem, jakby znali się od lat. Właśnie kończyli wymienianie się telefonami.
Elegancka sylwetka bandziora z proporcjonalną, męską linią ramion, na którą zwróciła uwagę już w Anabelli, wywołała mocniejsze bicie serca dziewczyny. Rzucał się w oczy na tle innych osób z racji różnicy wieku i specyficznej swobody w zachowaniu, jaka charakteryzuje ludzi pewnych siebie, posiadających na koncie lata życiowego doświadczenia. Nie umknęło jej uwadze, że o ile wielu chłopaków ze szkoły wydawało się czuć dość nieswojo w swych odświętnych strojach, o tyle Pablo nosił garnitur z taką swobodą, jakby codziennie chodził pod krawatem. Przypomniała sobie słowa Julki po spotkaniu z bandziorem w galerii handlowej. Tak się ubierają jacyś bankowcy, dyplomaci…
„Nie wiem kim jesteś, skąd przybywasz i dokąd potem pójdziesz” – pomyślała z zafascynowaniem. – „Wiem tylko, że dziś wieczorem będę Leą z krainy czarów… A w skórę Lodzi Makówkówny wrócę sobie jutro, nic straconego. Jutro jest przecież jeszcze tak daleko!”
– Chodź, Jula, tam są – powiedziała najspokojniej w świecie, ciągnąc przyjaciółkę w ich stronę.
***
Szymon aż zachwiał się z wrażenia na widok swojej róży wpiętej w czarne włosy Julki.
– Połamałam twoją różę – oznajmiła mu bez cienia skruchy. – A Lodźka wpięła mi ją tutaj… może być?
Chłopak patrzył na nią z rozjaśnioną radością twarzą.
– Pewnie – odparł zachwycony. – To jest najlepsze, co mogło spotkać tego kwiatka!
– Prawda? – podchwyciła z entuzjazmem Lodzia. – Miałeś znakomity pomysł, Szymek, muszę ci to przyznać – pochwaliła go. – Pomijając sam fakt, że kobiecie zawsze miło jest dostać kwiaty, to jeszcze ta róża wpasowała się dzisiaj idealnie, akurat takiego dodatku Juli brakowało… No co, Jula, nie bzdycz się, prawdę mówię! – dodała wesoło na widok miny Julki, wyraźnie niezadowolonej z tych uwag.
Następnie zwróciła się do Pabla, który przyglądał się scenie z lekkim uśmiechem.
– Przepraszam, że musiałyśmy was zostawić, trochę to potrwało…
– Nic nie szkodzi, skarbie – odparł swobodnie. – Wcale się nie nudziłem. Poznałem bliżej sympatycznego kolegę, z którym, jak się okazało, mamy sporo wspólnych tematów i zainteresowań… i który, jak widzę, zna się też na kwiatach – tu mrugnął do Szymona.
„Teraz nazywa mnie przy wszystkich skarbem” – pomyślała Lodzia, rzucając mu urażone spojrzenie. – „Niby taki kulturalny, a cały czas bezczelnie się spoufala… o, i jeszcze się śmieje, że jestem o to zła, drażni się ze mną, łobuz!”
Rzeczywiście, na widok jej wyniosłej miny twarz Pabla natychmiast przybrała znany jej już zawadiacki wyraz, a w jego oczach rozbłysły wesołe iskierki.
– Przestańcie już z tymi kwiatkami! – fuknęła ze zniecierpliwieniem Julka.
– Dlaczego? – zapytała nie bez złośliwości Lodzia. – To jest przecież bardzo fajny temat. No, nie wykłócaj się już, Jula, ja to mówię serio. Do ciebie takie czerwone róże świetnie pasują, ta jest akurat w sam raz do twoich włosów i do sukienki.
– Oj, daj mi już spokój, Lodźka, taka róża pasuje do każdego – odparła z rosnącą irytacją Julka.
– Wcale nie – uśmiechnęła się Lodzia. – Do mnie na przykład by nie pasowała, czerwony to nie mój kolor. Poza tym wiesz doskonale, że ja nie lubię róż.
– No tak, zapomniałam, że masz hopla na punkcie tych twoich niezapominajek – pokiwała głową Julka. – Ty wiesz, że ona ma tego pół ogródka? – dodała, zwracając się do Szymona. – A róż nie lubi, bo kłują ją w paluszki… normalnie śpiąca królewna!
Szymon spojrzał na Lodzię z uśmiechem, który natychmiast mu odwzajemniła.
– Chodźmy, chyba otwierają już salę – zauważyła. – Nauczyciele wreszcie przyszli.
Zadowolona ze zmiany tematu Julka dała swojemu towarzyszowi znak i oboje poszli przodem. Lodzia zerknęła na bandziora, który w milczeniu przysłuchiwał się ich rozmowie.
– Wiesz, Pablo, muszę cię uprzedzić – powiedziała lojalnie, kiedy i oni ruszyli za Julką i Szymonem w stronę sali gimnastycznej. – Najpierw będzie część oficjalna, przemowa dyrektora, przedstawienie… W sumie takie trochę nudy.
– Jakie znowu nudy, Lea? – uśmiechnął się. – Mówiłem ci już przecież, że z tobą nie można się nudzić.
W tym momencie Lodzia stanęła jak wryta.
– A żebyś wiedział… – szepnęła zmrożona, czując, że ze zdenerwowania robi jej się słabo.
Niespodziewanie tuż przed nimi wyrosła bowiem jak spod ziemi wysoka sylwetka Grzela wystrojonego w ciemnogranatowy garnitur z wielką, aksamitną muchą. Lodzia zupełnie zapomniała o tym zagrożeniu i doskonale rozumiejąc, że teraz jest już za późno na dyskretną ewakuację, spojrzała na Julkę, która również zatrzymała się odruchowo, świadoma powagi sytuacji. Obie popatrzyły po sobie z zaniepokojeniem.
– Lodziu! – zawołał zachwycony Grzelo, chwytając dziewczynę za rękę, którą ta natychmiast wyszarpnęła mu z powrotem. – Szukałem cię po całej szkole! Ale wyglądasz!… mmmm… delicja! Połknąłbym cię bez popitki!
Zniesmaczona tym grubiańskim komplementem Lodzia przybrała minę milczącej wyniośle furii. Z kolei Julka uznała, że w tej delikatnej sytuacji najlepszym wyjściem będzie dyplomatycznymi środkami doprowadzić do szybkiego pozbycia się intruza.
– Grzesiu drogi – upomniała go uprzejmie. – Bardzo cię proszę, zachowuj się kulturalnie i bądź łaskaw zauważyć, że Lodzia jest w towarzystwie. Miarkuj się, waść, co?
– Nic mnie nie obchodzi wasze towarzystwo! – oburzył się Grzelo. – Nie wtrącaj się, ja rozmawiam z Lodzią! Lodziu, ja nie mogę, ale z ciebie ciacho!
– Grzesiek, proszę, daj mi spokój – odrzekła z niechęcią Lodzia. – Prosiłam cię przecież. Chociaż dzisiaj byś darował sobie te wygłupy…
Grzelo aż podskoczył.
– Wygłupy?! – wykrzyknął z wyrzutem. – Okrutna kobieto! Przecież ja cię kocham do szaleństwa! Tyle razy ci to mówię, mam powtórzyć jeszcze raz?
– Nie, dzięki – westchnęła z rezygnacją.
– Ale serio, słońce, wyglądasz bosko! – zapewnił ją żarliwie. – Drugiej takiej laski nie ma w całej szkole… co ja mówię, na całej planecie! Posłuchaj, mam do ciebie ważną sprawę. Zamienisz ze mną słówko na osobności?
– Nie – odparła krótko.
Postanowiła za dużo nie mówić, żeby nie sprowokować czegoś jeszcze gorszego. Starała się narzucić tę strategię też Julce, piorunując ją nakazującym spojrzeniem.
– Ale ja muszę z tobą pogadać! – zawołał płomiennie Grzelo, nie przejmując się zupełnie jej odmową i próbując znów chwycić ją za rękę, którą na ten widok dziewczyna szybko ukryła za plecami. – Muszę! Teraz, natychmiast, bo pęknę! Lodziu…
– Za przeproszeniem – wtrącił się nagle Pablo, który dotychczas patrzył na tę scenę w zdumionym milczeniu. Ukłonił się uprzejmie romantycznemu amantowi. – Ta młoda dama jest dziś ze mną i jeśli szanowny kolega życzy sobie z nią rozmawiać, proszę to robić w mojej obecności.
Jego niski, stanowczy głos zrobił wrażenie. Lodzia spojrzała na niego z niepokojem, Julka i Szymon wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Grzelo, który dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności rywala, skamieniał na moment i aż go zatkało. Pobladł, oczy zwęziły mu się w wąskie szparki, a dłonie ścisnęły się w pięści.
– Że co? – syknął przez zęby, patrząc na niego z zimną nienawiścią. – A więc to jest ten twój przydupas, Lodziu? Zabiję jak psa… flaki powyrywam!
I bez ostrzeżenia, zanim wystraszona nie na żarty Lodzia zdążyła zareagować, odwinął się w tył i rzucił się na Pabla z zamiarem wymierzenia mu potężnego ciosu pięścią w szczękę. Zaskoczony bandzior w ostatnim ułamku sekundy zdążył zrobić błyskawiczny unik całym ciałem, skutkiem czego cios Grzela trafił w próżnię, on sam zaś stracił równowagę i wyrżnął spektakularnego szczupaka na parkiecie holu, wpadając przy tym na kilka zmierzających na salę gimnastyczną par. Podniosły się zbulwersowane okrzyki i złorzeczenia pod adresem romantycznego wojownika, ten jednak, pozbierawszy się szybko, poderwał się i rzucił się z powrotem. Dysząc jak rozjuszony pitbull, z przekrzywioną aksamitną muchą, stanął na rozkraczonych nogach ze ściśniętymi pięściami i mierzył nienawistnym wzrokiem przeciwnika. Na ten widok na zaskoczonej wciąż twarzy Pabla pojawił się dyskretny wyraz rozbawienia, za którym jednak wyczuwało się najwyższe skupienie wszystkich zmysłów.
– Nie radzę – rzucił ostrzegawczym tonem. – Jeśli kolega sobie życzy, możemy umówić się kiedyś w dogodnym terminie i miejscu, ale dziś to chyba nie jest dobry pomysł. Nie lubię tego robić, kiedy jestem pod krawatem.
– Flaki… – wysyczał w odpowiedzi Grzelo.
Sytuacja zaczęła wyglądać dramatycznie. Na wpół przytomnej ze zdenerwowania Lodzi aż zakręciło się w głowie, gorączkowo zastanawiała się, jak zażegnać niebezpieczeństwo, zanim stanie się coś nieodwracalnego. Bójka na szkolnym holu mogła mieć bardzo poważne konsekwencje, łącznie z natychmiastowym usunięciem jej uczestników z imprezy, i to w atmosferze skandalu. Obie z Julką wymieniły wystraszone spojrzenia.
Szymon, uznawszy, że powinien wziąć na siebie rolę neutralnego negocjatora, podbiegł do Grzela, ale zanim zdążył się odezwać, został gwałtownie i brutalnie odepchnięty. W przypływie desperacji Lodzia zebrała całą odwagę, jaką w tych okolicznościach była w stanie z siebie wykrzesać, i osobiście stanęła między przeciwnikami.
– Przestań wreszcie, Grzesiek! – zawołała z oburzeniem. – Uspokój się, człowieku, czy ty już kompletnie zwariowałeś?! Prosiłam cię tyle razy!
– Lea, odsuń się, kochanie – powiedział łagodnie bandzior, nie spuszczając skupionego wzroku z Grzela. – Ten dżentelmen, jak mi się wydaje, jest nieobliczalny… Załatwimy to między sobą.
Stanowczym gestem ręki wskazał jej, aby wycofała się pod ścianę, co wykonała bez protestu, z bijącym mocno sercem. Myśl, że zaprosiła dziś bandziora na bal i z miejsca wpakowała go w kolejną niebezpieczną przygodę, była nie do zniesienia. Jeśli z tego wywiąże się prawdziwa bójka… Julka i Szymon również patrzyli na scenę w pełnym powagi skupieniu.
– Spokojnie – powiedział pojednawczo Pablo, podchodząc powoli do Grzela z wyciągniętą ręką, choć widać było, że z uwagą śledzi każdy ruch jego mięśni. – Dla dobra sprawy proponuję koledze zawieszenie broni.
Grzelo patrzył na niego z nienawiścią.
– Nie ma takiej opcji – wycedził przez zęby.
– Nie, to nie – odparł niedbale bandzior, cofając rękę. – Jednak uprzedzam, że nie będę tolerował takiego zachowania przy damach.
– Ty nie będziesz tolerował, ty?! – ryknął wyprowadzony z równowagi Grzelo, aż kilka mijających ich osób odwróciło się z niepokojem. – To ja nie będę tolerował ciebie!
I z wściekłością rzucił się na niego z pięściami. Lodzia wydała przerażony okrzyk, Julka w przestrachu złapała odruchowo za ramię Szymona. Jednak bandzior, tym razem gotowy na atak, nie dał się zaskoczyć. Uchylił szybko głowę tak, że pięść Grzela zdążyła trafić go tylko w ramię i ześlizgnęła się po nim, po czym chwycił go mocno za nadgarstek i wykręcił mu powoli rękę, sprowadzając go żelaznym uściskiem do parteru. Obaj znieruchomieli na kilka chwil w nienaturalnie wygiętej pozycji.
– Puszczaj! – jęknął Grzelo z wykrzywioną z bólu twarzą.
Bandzior pochylił się nad nim mocniej z poirytowaniem w oczach.
– Słuchaj, synu – rzucił twardo, nie zwalniając uścisku. – Ostrzegam cię ostatni raz. Jeszcze jeden taki numer i naprawdę będziesz miał kłopoty. Rozumiemy się?
Grzelo zagryzł wargi, patrząc na niego z wściekłością.
– Dobra, puść – wycedził.
– Rozumiemy się? – powtórzył Pablo.
Grzelo pokiwał niechętnie głową. Bandzior puścił go, wyprostował się i ostentacyjnie, z chmurną miną poprawił sobie krawat, nie odrywając od niego ostrzegawczego spojrzenia. Grzelo, który został pochylony nad podłogą, masując jak niepyszny nadgarstek i wykręcone ramię, mierzył go wzrokiem, który poprzysięgał krwawą zemstę… Po chwili on również podniósł się, rzucił strwożonej Lodzi pełne wyrzutu spojrzenie zranionego kochanka i odszedł w stronę sali gimnastycznej, która powoli wypełniała się balowiczami. Julka i Szymon patrzyli na Pabla z uznaniem.
Widząc, że sytuacja została opanowana, a nikt z nauczycieli niczego nie zauważył, Lodzia poczuła coś w rodzaju ulgi – ta jednak szybko ustąpiła miejsca palącemu wstydowi, który ogarnął ją bezlitośnie, podobnie jak niespełna dwa tygodnie wcześniej na komendzie u Leśniewskiego. Dręczona wyrzutami sumienia, z duszą na ramieniu podeszła do Pabla, gdy tylko Grzelo zniknął w tłumie pod salą gimnastyczną.
– Mocno cię uderzył? – zapytała z troską.
Śledzący jeszcze chmurnym wzrokiem oddalającego się Grzela, wciąż poirytowany bandzior drgnął na jej głos, odwrócił się i spojrzał we wzniesione ku niemu modre, przepełnione niepokojem oczy. Jego twarz natychmiast rozpogodziła się i rozjaśniła jak oświetlona wychodzącym nagle zza chmur słońcem.
– Nic takiego, kociaku – uśmiechnął się uspokajająco. – Sama wiesz, że bywało znacznie gorzej. Tym razem obędzie się bez opatrywania ran.
Zdruzgotana Lodzia pokręciła głową i postanowiła w duchu, że oprócz przeprosin, w ramach zadośćuczynienia, przymknie oko na tego bezczelnego „kociaka”.
– Bardzo cię przepraszam za tę scenę, Pablo – powiedziała ze skruchą.
Ciemne oczy bandziora rozbłysły.
– Ależ nie ma problemu – odparł spokojnie. – Rozszerza się tylko, jak widzę, zakres moich obowiązków. Nie sądziłem, że będę musiał walczyć dziś z rywalem o kobietę, która wkrótce wychodzi za mąż za kogoś jeszcze innego… Ale nie ma sprawy. Jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę stanąć nawet do walki ze smokiem.
Lodzia uśmiechnęła się mimo woli.
– Nie planuję smoka – zapewniła go nieco pogodniejszym tonem. – To na pewno ci dzisiaj nie grozi. Ale i tak strasznie mi wstyd, że na każdym kroku pakuję cię w jakieś tarapaty. Sama nie rozumiem, jak to się dzieje…
– Od początku przecież brałem to ryzyko pod uwagę – zauważył żartobliwie. – Wiedziałem, że zadawanie się z tobą grozi poważnymi skutkami i świadomie wszedłem w ten układ, więc teraz muszę ponosić konsekwencje swojej decyzji. Co prawda nie powiem, żebym się spodziewał, że zostanę dziś zaatakowany przez zazdrosnego adoratora, ale czemu się dziwić? Trup gęsto się ściele wokół ciebie, Lea… No, przyznaj się, mała! Ile męskich serc już połamałaś w swoim krótkim życiu?
Lodzia spojrzała na niego z lekkim niesmakiem.
– Nie zajmuję się łamaniem męskich serc – odparła z godnością.
– Przecież dobrze wiem, za co miałem oberwać! – zaśmiał się bandzior. – Ten zakochany w tobie do nieprzytomności młodzian wziął mnie za twojego prawie-narzeczonego. Nie mam co prawda pełnych danych, ale jeśli dobrze liczę, jest nas już przynajmniej trzech.
Lodzia uśmiechnęła się lekko i zerknęła na niego spod oka.
– I tak wygrywa tylko jeden – zaznaczyła z przekorą.
– Więc dwóch już z góry przekreśliłaś?
– Całkowicie.
– Nierozsądna jesteś – pokręcił głową, przyglądając jej się z rozbawieniem. – Bierzesz z pierwszej półki, co podleci, nie oglądając konkurencyjnych produktów.
– Może nie są tego warte – odgryzła się, wzruszając ramionami.
– Nie sprawdzisz tego, z góry przekreślając dwie trzecie oferty – zauważył. – Kiedy wybiera się towar do dłuższego użytku, warto rozważyć wszystkie dostępne opcje.
– Owszem – przyznała, rzucając mu szydercze spojrzenie. – Ale można przynajmniej od razu wykluczyć te z krótkim terminem przydatności. Oraz produkty zastępcze.
Pablo roześmiał się serdecznie, patrząc na nią ze szczerym uznaniem.
– Łobuziara z ciebie! – powiedział wesoło.
W tym momencie podbiegła Julka, która cofnęła się po nich spod sali gimnastycznej.
– No chodźcie, nie gadajcie już! – zawołała. – Zaraz się zaczyna.
– Idziemy – skinął głową Pablo.
Julka spojrzała na niego z uśmiechem.
– Dobra robota – powiedziała z uznaniem. – Ustawiłeś przynajmniej raz a dobrze tego upierdliwca, będzie się teraz trzymał z daleka. Naprawdę masz coś z bandziora!
– Jula! – szepnęła Lodzia, rzucając jej mordercze spojrzenie.
– Co, nie powiedziałaś mu jeszcze, że jest bandziorem? – zaśmiała się złośliwie Julka, dostrzegając w tym nadarzającą się okazję do zemsty za scenę z różą.
Lodzia spłonęła rumieńcem wstydu. Ruszyli szybkim krokiem w stronę sali gimnastycznej, gdzie zwolnili, ustawiając się na końcu tłoczącej się przy drzwiach kolejki do wejścia. Pablo zerknął z uśmiechem na zmieszaną ciągle dziewczynę.
– Nie stresuj się, skarbie, przecież wiem doskonale, że jestem bandziorem – zapewnił ją wesoło. – Policja dawno mi to powiedziała, mieli to w twoich zeznaniach.
– Tak cię rzeczywiście nazywałam – odparła z rezygnacją. – No trudno. Zastanawiam się, co jeszcze powinnam ci od razu powiedzieć, żeby uniknąć kolejnych głupich sytuacji.
– Może coś o prawie-narzeczonym? – poddał natychmiast, przyglądając jej się uważnie. – Nie znam najważniejszej męskiej postaci w tym przedstawieniu, a istnieje duże prawdopodobieństwo, że on też w którymś momencie będzie chciał mi dać w zęby. Opowiesz mi o nim coś więcej?
– Chyba nie ma takiej potrzeby – odparła ostrożnie. – Jego tu dziś nie ma.
– Ale jest przecież w twoim sercu – zauważył podstępnie, przepuszczając ją w drzwiach do sali. – Więc tak, jakby był…
Nie odpowiedziała. Weszli na salę, gdzie ustawiono krzesła na część artystyczną, którą miała wykonać klasa czwarta C. Kiedy usiedli we czwórkę w jednym z mocno wypełnionych już rzędów, okazało się, że akurat tuż przed nimi zainstalowała się Magda ze swoim Miśkiem.
– O, Jula i Lodzia! – ucieszyła się, odwracając się do tyłu. – Słyszałyście, podobno jajowe mają to przedstawienie, gadaliśmy z Jackiem z czwartej C, wiesz, z tym kudłatym…
– Cześć wam! – przywitał się Misiek, również odwracając się do tyłu i podając rękę Szymonowi, a potem z pewnym zawahaniem także towarzyszowi Lodzi.
– Czekaj! – zawołała w natchnieniu Magda, dopiero teraz zauważywszy Pabla. – Lodziu, czyli to jest ten twój stary dziad!
Lodzia spiorunowała ją wzrokiem, czując, że znów robi jej się słabo ze wstydu. Julka popukała się wymownie palcem w czoło.
– Ojej, przepraszam – zreflektowała się Magda, oblewając się rumieńcem. – Ale palnęłam! Misiek, ty weź mnie pilnuj, bo zaraz wszystkim się ponarażam z tą moją niewyparzoną gębą…
– Ciebie i tak nie da się upilnować – zauważył uprzejmie Misiek. – Ale masz szczęście, bo kolega najwyraźniej się nie gniewa – dodał, widząc rozbawioną minę Pabla.
– A niby za co miałbym się gniewać? – uśmiechnął się swobodnie bandzior. – Wcale nie czuję się sfrustrowany, wręcz słyszałem gdzieś maksymę, że mężczyzna jest jak wino, które im starsze, tym lepsze…
Towarzystwo parsknęło śmiechem, sytuacja się rozładowała. Magda postanowiła zatrzeć swoją gafę neutralną rozmową.
– To co, studiujesz stosunki? – zagadnęła życzliwie do Pabla.
– Słucham? – zdumiał się.
– Jakie stosunki? – zapytał podejrzliwie Misiek.
– Międzynarodowe – jęknęła Julka, patrząc na Magdę wzrokiem błagającym o litość. – Madziu, to przecież nie ten… Myśl trochę!
– A, faktycznie! – zawołała Magda, łapiąc się za głowę. – Pokręciło mi się. A niech to! Dobra, ja się już nie odzywam, Misiek, miałeś mnie pilnować…
Lodzia spojrzała z niepokojem na Pabla.
– Przepraszam – powiedziała, zniżając głos, gdyż właśnie przygasły światła i publiczność zaczęła się wyciszać przed początkiem przedstawienia. – Katastrofa za katastrofą… Ale niestety nie mogę odpowiadać za moje koleżanki.
– To oczywiste – odparł z powagą. – Przyzwyczaiłem się już zresztą do katastrof i chyba nawet zaczynam się od nich uzależniać. Uchyl rąbka tajemnicy, Lea… Dużo masz ich jeszcze w programie na dzisiaj?
– Sama nie wiem! – prychnęła śmiechem. – Będziemy improwizować!
– Uwielbiam improwizacje – zapewnił ją wesołym półgłosem. – Zwłaszcza w twoim wydaniu. Tylko nie każ policji aresztować mnie przed północą, chcę mieć chociaż tyle samo czasu co Kopciuszek!
Zaczęła się część oficjalna, czyli przemowa dyrektora i przedstawienie. Ponieważ gagi przygotowane przez czwartą C były oparte na aluzjach do sylwetek nauczycieli oraz ich rozmaitych bzików, reakcje publiczności podzieliły się na dwa bieguny – uczniowie szkoły zaśmiewali się do łez, podczas gdy ich zewnętrzne towarzystwo, nie mogąc połapać się, w czym tkwi dowcip, wtórowało im tylko dla fasonu. Gdzieś w trakcie Lodzia zerknęła ukradkiem na Pabla. Siedział swobodnie oparty na krześle i choć on również nie mógł wniknąć w tajniki wyrafinowanego humoru prezentowanego na scenie, oglądał przedstawienie z wyraźną przyjemnością.
„Co za bandzior!” – pomyślała w zadziwieniu. – „Jest w zupełnie nowym, absurdalnym dla niego miejscu, a zachowuje się, jakby był u siebie w domu. Może to z racji wieku, otrzaskał się już w życiu na tyle, że byle co nie robi na nim wrażenia?”
Kolejne ukradkowe spojrzenie rzuciła w drugą stronę, na Julkę z różą we włosach i siedzącego obok niej Szymona. Bawili się znakomicie, zaśmiewając się i wymieniając komentarze. Przedstawienie było krótkie i treściwe, więc skończyło się niebawem, aktorzy pobiegli przebrać się w balowe kreacje, a kilkanaście osób z obsługi zabrało się za wynoszenie krzeseł. Na ustach balowiczów zagościło teraz tylko jedno słowo: polonez.
– Ustawiamy się już chyba do poloneza – zauważyła Julka. – Chodźcie szybko na korytarz, mamy przecież wchodzić z zewnątrz.
Na te słowa Lodzia doznała nagłego uderzenia gromu i omal nie złapała się dramatycznym gestem za głowę. Polonez! A potem walc!
„Cholera jasna!” – pomyślała z zażenowaniem, wychodząc wraz ze wszystkimi na korytarz. – „Że też mi to do głowy nie przyszło… Zapomniałam o polonezie! Przecież on pewnie tego nie zatańczy, bo niby jak? Zabrałam go na studniówkę praktycznie prosto z ulicy… A pytał mnie lojalnie o te obowiązki, szlag by to trafił, nie uprzedziłam go!”
– Zapraszamy do poloneza! – nawoływał tymczasem przez mikrofon nauczyciel odpowiedzialny za układ tańca inicjującego bal. – Ustawiamy się, moi drodzy, szybciej, szybciej!
Pary ustawiały się posłusznie przy wejściu do sali. Spłoszona nieco Lodzia spojrzała z niepokojem na Pabla, który uśmiechnął się i uprzejmie wyciągnął do niej dłoń.
– Tańczymy poloneza? – zapytała niepewnie, lekko się cofając.
– A dlaczego nie? – zdziwił się. – Sądziłem, że moje obowiązki partnera studniówkowego obejmują również taniec, a poloneza tańczy się przecież na każdej studniówce. Przynajmniej tak było za czasów starych dziadów! – zaśmiał się, mrugając do niej wesoło.
– Ale tam są kroki… układy… – bąknęła zbita z tropu. – Dasz radę?
– Nie wiem – westchnął z udawanym dramatyzmem, nie spuszczając z niej ubawionego wzroku. – Ale obiecuję, że będę się bardzo starał, a dobre chęci to przecież już połowa sukcesu.
– No dobrze – szepnęła, zdecydowana bez protestu poddać się losowi.
„Chojrak się znalazł” – pomyślała, kiedy zajmowali miejsce w korowodzie par.
Pablo zerknął na nią rozbawiony i przybrał teatralną pozę sugerującą, że przez całe życie nie robił nic innego, tylko tańczył poloneza. Lodzia nie zdołała powstrzymać parsknięcia śmiechem na widok jego komicznie napuszonej miny. Podali sobie ręce. Elektryzujący dotyk jego ciepłej dłoni zmiótł nagle jak podmuch wiatru wszystkie wątpliwości i obawy…
„Ech, czy to ważne, jak zatańczy?” – przebiegło jej przez myśl. – „Karol tańczy znakomicie i co z tego? Zimny śledź, kamienny posąg… A ten jest jak burza! Pewnie będzie improwizował, a nie widać po nim ani cienia stresu. Jeszcze się wygłupia, stary koń!”
Korowód par stał nieruchomo w nienagannym szyku, szmery uciszyły się, wszyscy czekali na muzykę. Poczuła, że serce mocniej jej bije, udzieliło jej się ogólne wzruszenie, że oto nadeszła ta chwila, ten mityczny, długo wyczekiwany studniówkowy polonez. I ten ciepły, dziwnie ekscytujący dotyk jego dłoni… Zerknęła na niego, on spojrzał na nią. Zabrzmiały pierwsze takty muzyki, ruszyli majestatycznie do przodu.
Wystarczyło kilkanaście pierwszych kroków, by zrozumiała, że Pablo zna poloneza równie dobrze jak ona, a wystudiowany gest, jakim ją prowadzi, sposób, w jaki układa drugą dłoń za plecami oraz swoboda ruchów właściwa tylko wytrawnym tancerzom, sugerują, że chyba rzeczywiście tańczy to codziennie… Spojrzała na niego z mieszaniną zdziwienia i uznania, on zaś w odpowiedzi uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Kiedy przeszli do układów na dwie, a potem cztery pary, po raz ostatni zatliła się w niej wątpliwość, zgasła jednak szybko, gdyż wykonywał wszystkie figury perfekcyjnie i wiódł ją po parkiecie z taką swobodą i pewnością siebie, jakby od roku ćwiczyli razem tego poloneza po pięć godzin dziennie.
„Więc ty tańczysz!” – pomyślała z sercem eksplodującym radością. – „Tańczysz, ty skubańcu…”
Muzyka skończyła się, zatrzymali się w końcowym ukłonie i układ rozsypał się po parkiecie w luźną konfigurację par. Lodzia popatrzyła na Pabla z podziwem.
– Niesłychane! – zawołała. – Ależ ty to zatańczyłeś!
Roześmiał się, ubawiony jej zdziwieniem.
– Starałem się, jak mogłem – powiedział wesoło. – Mówiłem przecież, że najważniejsze są dobre chęci. No, ale – dodał, poważniejąc – ty też znakomicie tańczysz, Lea… Musiałaś się gdzieś porządnie przeszkolić, to nie są ruchy nowicjuszki, która od miesiąca ćwiczy tych kilka kroków na studniówkę.
– No, rzeczywiście nie – przyznała, mile połechtana komplementem. – Chodzę od ponad roku na kurs tańca w ramach mojej edukacji przedmałżeńskiej.
– Ach, rozumiem – pokiwał głową. – Uznano, że młoda mężatka powinna umieć tańczyć, aby godnie towarzyszyć małżonkowi na wykwintnych rautach, przyjęciach i balach?
– Dokładnie tak! – roześmiała się. – Wymagane jest wszechstronne obycie towarzyskie.
– A prawie-narzeczony? – zainteresował się żywo. – On też tańczy?
– Oczywiście. Jest w tym perfekcyjny. Od listopada chodziliśmy razem do szkoły tańca, żeby zgrać się przed studniówką. Nie miał kiedy skręcić nogi…
Pablo spojrzał na nią uważnie, przez jego twarz przebiegł lekki cień.
„Coś mocno denerwuje go ten Karol” – pomyślała Lodzia, udając, że nie zauważyła tej przelotnej, chmurnej miny. – „Ciągle o niego dopytuje, pewnie wolałby mieć wolną rękę… Ale jak on tańczy, bandzior jeden! Przed nami walc. Jeśli zatańczy go ze mną tak świetnie jak poloneza, to wygrałam tę studniówkę! Lepiej nie psuć mu teraz humoru, trzeba go trochę obłaskawić…”
Podniosła na niego oczy i ostrożnie położyła dłoń na jego przedramieniu.
– Teraz będzie walc – powiedziała przymilnie, przechylając lekko głowę na bok. – Od roku marzyłam o tym, żeby go dobrze zatańczyć na studniówce… Nie zawiodę się, prawda?
Efekt tego niewinnie kokieteryjnego gestu był piorunujący. Oczy Pabla rozbłysły natychmiast łakomym blaskiem, a twarz rozjaśniła mu się znanym jej już zaczepnym półuśmiechem. Podniósł rękę do jej spoczywającej na jego przedramieniu dłoni i delikatnie nakrył ją swoją dłonią. Zadrżała w środku pod tym pieszczotliwym dotykiem.
– Jestem do twoich usług, maleńka – odparł niskim, aksamitnie miękkim głosem, który gwałtownie przyśpieszył bicie jej serca. – Dam z siebie wszystko. Ale… posłuchaj mnie. To będzie tylko kilka minut. Obiecaj mi coś.
– Co takiego? – zapytała, starając się ukryć szarpiące nią emocje.
– Obiecaj mi, że przez ten czas nie będziesz myśleć o nim – powiedział, a jego cichy głos przeszedł nagle w zmysłowy szept. – Obiecaj mi, że będziesz tylko moja…
W jego oczach zapłonął namiętny ogień. Lodzia poczuła znajomy, ciepły dreszcz przeszywający jej ciało… Cofnęła z zaniepokojeniem dłoń i odwróciła wzrok.
„Chyba przegięłam z tym obłaskawianiem” – przebiegło jej przez głowę. – „Jak on to umie robić, drań! Jakiż on ma ten głos… Muszę być naprawdę bardzo ostrożna, nie wolno mi go tak prowokować. Ale miałabym sobie darować tego walca? Za nic w świecie! To tylko kilka minut… jeden taniec… potem to jakoś odkręcę…”
– Obiecuję – odszepnęła z drżeniem, ostrożnie podnosząc na niego oczy.
***
Stali w milczeniu, oczekując na muzykę. Otaczający ją świat coraz bardziej bladł i rozmywał się pod płomiennym spojrzeniem jego ciemnych oczu. Na czas walca miały zniknąć wszelkie bariery, obawy, konwenanse… miał być tylko taniec. Przez tych kilka minut miała należeć tylko do niego, oddać się bezwarunkowo w jego ręce.
Wiedziała dobrze, że tak musiało być. Wziął na siebie odpowiedzialność za tego walca, miał ją poprowadzić, a ona miała mu się poddać w każdym geście, w każdym ruchu ciała. Jakże doskonale to rozumiał! Rzeczywiście musiał znać się na tańcu, skoro wiedział, że tylko w ten sposób będą mogli odnaleźć wspólny rytm, stając razem na parkiecie po raz pierwszy w życiu. Miała przecież teraz być z Karolem… ale była z nim. Z bandziorem o najcudowniejszych oczach świata… Jakiś szalony bieg wydarzeń doprowadził ich aż do tej chwili, połączył ich ścieżki tak, że oto bez uprzedzeń i bez strachu będzie mogła rzucić się na kilka minut w tę nieznaną i fascynującą przepaść – w przepaść jego ramion. Drżała na myśl o tym i ku własnemu zdumieniu czuła, że gorąco tego pragnie. Powoli ogarnęła ją łagodna, cicha radość, a wraz z nią głęboki spokój, dziwna, wewnętrzna harmonia, jakby w tej magicznej chwili wszystko we wszechświecie znalazło się idealnie na swoim miejscu… Wiedziała już, że zatańczą tego walca, jakby znali się od lat.
Rozległy się pierwsze takty muzyki. Ziemia zatrzęsła się od niewidzialnych iskier i piorunów, jakie trysnęły z nich, gdy połączyły się ich dłonie… Pablo przyciągnął ją do siebie i objął pewnym ruchem, zagarnął ją jak swą odwieczną własność, ona zaś, posłuszna tym rozkazom, wsparła się miękko na jego ramieniu i odchyliła w upojeniu głowę. Na ułamek sekundy zastygli jakby w niemym zachwycie, po czym ruszyli po parkiecie lekkim, zamaszystym krokiem, jak para motyli wirujących w słońcu, w pełnej harmonii dusz i ciał. Prowadził ją jak natchniony, bezbłędnie odnajdując wolną drogę pośród innych par, jakby byli tutaj sami, tylko we dwoje, w nieograniczonej przestrzeni wiodącej ich do gwiazd.
Muzyka niosła ich jak fala… Olśniona, bezwolna w jego rękach, odgadując instynktownie każdy jego ruch, Lodzia płynęła z nim w rytm walca jak po morzu rozświetlonym zachodzącym słońcem i odbijającym paletę najcudowniejszych barw. W tej żegludze poprzez otchłań czasu i przestrzeni nie liczyło się już nic, byli tylko oni i ich zgodny, oszałamiająco harmonijny taniec. Skupione z początku twarze obojga powoli zaczął rozjaśniać uśmiech, który rozkwitał z każdą sekundą coraz bardziej, aż wzbierająca w sercach radość ogarnęła ich jak jasny płomień. Frunęli teraz po parkiecie, nie myśląc już o krokach – roześmiani, upojeni, jak odwieczni, sięgający gwiazd poddani Terpsychory[1], idealnie zjednoczeni w rytmie walca, który niósł ich Mleczną Drogą prosto w migający światełkami kosmos…
Oczarowana muzyką i tym zwiewnym, motylim tańcem, Lodzia podniosła wzrok i spojrzała odważnie w oczy Pabla, które na ten widok wypełniły się przedziwnym, niemal fosforyzującym światłem. Uśmiechnął się do niej porozumiewawczo, po czym objął ją oburącz w talii i uniósł w objęciach, na kilkadziesiąt długich sekund odrywając ją w powietrznym piruecie od podłogi. Oparta dłońmi na jego ramionach, dziewczyna odchyliła instynktownie głowę i przymknęła w niemym zachwyceniu oczy… Nie dotykając już stopami ziemi, poddana w pełni jego woli, na tych kilka chwil stała się jakby częścią niego, bezwolna i przepełniona po brzegi słodyczą, jaka niespodziewanie ogarnęła jej zmysły.
„Ach, niech to trwa!” – myślała z błogością. – „Niech trwa i nigdy się nie kończy!”
Lecz właśnie wtedy muzyka skończyła się, czar prysnął. Pablo postawił ją na podłodze, zatrzymali się i odsunęli się od siebie. Patrzył jednak na nią wciąż roziskrzonymi oczami.
– Co za taniec, Lea… – szepnął. – Nie zapomnę go do końca życia!
Rozkołysana wciąż jeszcze w środku, obezwładniona burzą zmysłów, Lodzia skupiła całą siłę woli, by nie pokazać po sobie tego, co działo się w jej duszy.
– Świetnie tańczysz – powiedziała z uznaniem, siląc się na neutralny ton. – Jesteś najlepszym partnerem, z jakim kiedykolwiek miałam przyjemność zatańczyć walca. Nikt się nie umywa.
– Nawet prawie-narzeczony? – uśmiechnął się podstępnie.
– Nikt – powtórzyła z powagą.
– Więc może nie przekreślisz mnie zupełnie mimo wszystko?
– Taniec już się skończył – odparła wymijająco. – Wróćmy do rzeczywistości, Pablo.
– Okrutne z ciebie stworzenie! – roześmiał się, kręcąc głową. – Ten twój kolega amant, który chciał mnie dzisiaj zabić, miał w tym względzie całkowitą rację!
Sala pustoszała tymczasem, gdyż wszyscy przechodzili na hol, gdzie były ustawione stoły z poczęstunkiem. Podbiegła do nich Julka.
– Ale genialnie tańczyliście! – zawołała, łapiąc przyjaciółkę za rękę. – Patrzyliśmy na was z Szymkiem i oczu nie mogliśmy oderwać!
– To on tak prowadził – odparła z uśmiechem Lodzia, wskazując na Pabla. – Chyba trafiłam niechcący na jakiegoś instruktora tańca w cywilu.
– Niestety nie – pokręcił głową. – Zawodowo zajmuję się znacznie prozaiczniejszymi sprawami. Ale fakt, że w młodości miałem mocne przeszkolenie, całe lata szkolne i studenckie przetańczyłem z moją siostrą. Pasjonowała się tańcem, a ja musiałem doszkolić się jako jej roboczy partner.
– To już chyba było bardzo dawno temu? – zauważyła z przekąsem Julka.
– O tak! – parsknął śmiechem. – Dla was prehistoria… Ale pewne umiejętności zostają na zawsze i nawet trudno przewidzieć, kiedy mogą się przydać. Poza tym rzadko trafia się taka znakomita partnerka – uśmiechnął się z szarmanckim ukłonem w stronę Lodzi.
Odwzajemniła mu uśmiech, przyjmując ten komplement z głęboką przyjemnością.
– Wiesz, co ci powiem, Lodźka? – zagadnęła Julka. – Ja to nigdy nie wiem, czy ty masz pecha czy szczęście. Co by nie mówić, tym razem naprawdę nic nie straciłaś na tym, że Karol skręcił nogę.
– Karol? – podchwycił natychmiast Pablo.
– Tak, jej narzeczony – wyjaśniła mu Julka. – Nie słyszałeś o nim?
– Owszem – odparł nieco chmurnie. – Ciągle o nim słyszę.
– Nie słyszałbyś tak często, gdybyś sam nie pytał – zauważyła kpiąco Lodzia.
– To naturalna strategia – uśmiechnął się lekko. – Staram się rozeznać teren i zebrać informacje o głównym przeciwniku.
Lodzia spojrzała na niego z politowaniem. Tymczasem podbiegł do nich Szymon.
– No kochani, idziemy jeść, zająłem nam już miejsca przy stole!
***
Po poczęstunku i pierwszej serii tańców nastąpiła przerwa w muzyce. Towarzystwo balowiczów rozproszyło się, jedni szli do toalety, inni wracali do stołów, by czegoś się napić, jeszcze inni zbijali się w grupki w różnych częściach korytarza, rozmawiając między sobą. Lodzia i Julka przeprosiły swoich towarzyszy, aby udać się do łazienki, i właśnie stamtąd wracały, kiedy w korytarzu zaczepiły ich Magda i Monika.
– O, Lodzia, dobrze, że cię widzę! – zawołała Magda. – Słuchaj…
– Madziu, gdzie podziałaś swojego nieodłącznego Miśka? – przerwała jej wesoło Julka.
– Siedzi przy stole – machnęła ręką Magda. – Czekaj, bo chcę o coś zapytać Lodzię. Lodziu, słuchaj… – zniżyła konspiracyjnie głos. – Co tam się stało z Grzelem? Rafi mówił nam, że podobno jakaś ostra akcja była między nim a twoim facetem.
Lodzia pokręciła głową.
– A, daj spokój! – rzuciła niechętnie.
– Grzelo podobno był wściekły jak osa – dodała Monika. – I pojechał już do domu.
– Jak to pojechał do domu? – zdumiała się Lodzia.
– Co prawda to Rafi tak twierdzi, więc nie wiadomo do końca, ile w tym ściemy – zastrzegła Monika. – Ale faktycznie nigdzie go nie widać… No, nieważne, mów lepiej, co tam się stało!
– Pobili się – poinformowała je Julka, widząc, że Lodzia nie zamierza odpowiedzieć.
– Pobili się?! – wykrzyknęła Magda. – No co ty, żartujesz! Facet Lodzi tłukł się z naszym Grzelem?!
Julka pokiwała powoli głową, zerkając wesoło na podirytowaną przyjaciółkę.
– Ale o co się pobili? – zapytała równie zaskoczona Monika.
– Nie o co, tylko o kogo! – zaśmiała się Julka. – No, jak myślisz, Monia, o kogo mogli się pobić? Oczywiście o Lodźkę!
Obie dziewczyny spojrzały z podszytym zgrozą zafascynowaniem na Lodzię, która wzruszyła tylko ramionami z wyraźną niechęcią do tematu.
– No to nieźle! – podsumowała z uznaniem Magda. – I co, Lodziu, domyślam się, że to twój wapniak wygrał pojedynek, skoro Grzelo tak się wkurzył?
Lodzia nie odpowiedziała.
– Dokładnie – potwierdziła za nią Julka. – Ale Grzelo sam sobie winien, zaatakował go pierwszy. Znowu bredził o tym wyrywaniu flaków…
Magda i Monika parsknęły śmiechem, jednak w tym momencie, ku wielkiej uldze Lodzi, rozmowa urwała się, gdyż podeszły do nich dwie pary, Rafał ze swoją dziewczyną i Mateusz z Elizą z drugiej B. Lodzia zerknęła ukradkiem na Julkę, lecz na twarzy przyjaciółki nie dostrzegła żadnych zmian.
„Juli już chyba trochę przeszło z tym Matim” – pomyślała z satysfakcją. – „Mam nadzieję, że to wpływ Szymka… A w ogóle to gdzie ona miała oczy, przecież Mati mu do pięt nie dorasta!”
– Jak się bawicie? – zagadnęła ich beztrosko Julka.
– Świetnie – odparł Rafał, przyglądając się z uwagą Lodzi. – A wy jak, dziewczyny? Bo słyszałem, że tu jakieś burdy były…
– Dobra, słuchajcie, wracajmy na hol – przerwała mu Lodzia. – Ja bym się czegoś napiła.
Towarzystwo zaśmiało się, spoglądając po sobie znacząco, ale wszyscy posłusznie ruszyli w stronę holu, gdzie po chwili dołączył do nich Szymon. Lodzia rozejrzała się z niepokojem, nie widząc nigdzie swojego towarzysza.
– A gdzie Pablo? – zapytała Szymona. – Byliście przecież razem…
– Tam jest, gada z Bufonem – odparł, wskazując jej ujście przeciwległego korytarza.
Wszyscy jak na komendę spojrzeli w tamtą stronę. Rzeczywiście, Pablo stał w swobodnej pozie w okolicy sali biologicznej i rozmawiał z wicedyrektorem szkoły zwanym przez uczniów Bufonem. Ów zazwyczaj surowy i wyniosły człowiek uśmiechał się teraz szeroko do swojego rozmówcy i mówił coś do niego z ożywieniem, co świadczyło o tym, że mają ze sobą do czynienia nie po raz pierwszy w życiu.
– Chyba znają się z Bufonem – zauważył Mateusz, zerkając wesoło na Lodzię. – Coś czuję, że Lodzia będzie miała chody u dyrekcji.
Koleżanki i koledzy parsknęli śmiechem.
– Jak nasza klasa coś przeskrobie, to już wiem, kogo będziemy dyplomatycznie wysyłać na dywanik! – zaśmiał się Rafał, rzucając jej wymowne spojrzenie.
– Bardzo śmieszne – mruknęła Lodzia, budząc tym kolejny wybuch śmiechu kolegów.
Jednak sama musiała przyznać, że widok zawsze sztywnego Bufona rozmawiającego w takiej komitywie z bandziorem był zaskakujący. Dokładnie w tym momencie Pablo zerknął w stronę holu, zauważył ją i powiedział coś z uśmiechem do wicedyrektora, który natychmiast odwrócił się i skupił na niej uważny wzrok. Lodzia zmieszała się i szybko spuściła głowę, udając, że nie patrzy.
„Cholerny bandzior” – pomyślała z niepokojem. – „Zna skądś Bufona i nie wiadomo, co mu o mnie nagada… Żeby tylko z tego nie było jakichś numerów, bo jak mama dowie się, z kim byłam na studniówce, to koniec ze mną!”
Tymczasem Pablo ukłonił się uprzejmie swojemu rozmówcy, obaj podali sobie zamaszystym gestem ręce i bandzior szybkim krokiem ruszył przez hol w jej stronę.
– Melduję się na posterunku, kochanie – powiedział wesoło, podchodząc do stojącej wciąż w tym samym składzie grupki i kłaniając się szarmancko Lodzi.
Spojrzała na niego z wyrzutem za ten kolejny zbyt poufały, a do tego publicznie wygłoszony zwrot, jednak znów zamiast spodziewanego efektu wywołała tym na jego twarzy jeszcze większą wesołość. Popatrzył po jej towarzyszach.
– Pablo – przedstawił się, podając rękę wszystkim po kolei i słuchając z uwagą imion, które przy tym wymieniali. – Jak rozumiem, jesteście z jednej klasy?
– Prawie – kiwnął głową Mateusz. – Magda, Monika, Rafał, Jula i ja chodzimy do klasy z Lodzią. Reszta jest spoza.
– Właśnie przyglądaliśmy się, jak luzacko dyskutujesz z Bufonem – dodał Rafał, wskazując ruchem podbródka na odchodzącego w głąb korytarza wicedyrektora. – Znasz go?
Pablo spojrzał na niego zaskoczony.
– Nazywacie go Bufonem? – prychnął śmiechem. – Ech!… a to dobre! Świetna ksywka, przyznaję, pasuje mu wyśmienicie!
– Tylko nie przekabluj mu przypadkiem! – zaniepokoiła się Magda.
– Skądże znowu! – zaśmiał się. – Czy ja wyglądam na podłego skarżypytę?
– Ale skąd znasz Bufona? – dopytywał z ciekawością Rafał.
– To powierzchowna znajomość ze sfery zawodowej – wyjaśnił mu Pablo. – Mieliśmy jakiś czas temu sprawę… Załatwiliśmy ją pozytywnie i od tamtej pory go nie widziałem, dzisiaj spotkaliśmy się przypadkowo. Cóż, świat jest mały – uśmiechnął się. – W każdym razie nie utrzymuję z waszym Bufonem bliższych kontaktów, więc niczego mu nie przekabluję, nie bójcie się.
Spojrzał na Lodzię, która stała obok z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i przysłuchiwała się w milczeniu. Uśmiechnął się do niej promiennie.
– No, ale wybaczcie, przyjaciele – powiedział do reszty towarzystwa. – Obowiązki mnie wzywają, muszę zająć się moją damą. Nie mogę ryzykować utraty jej względów, przy tak silnej konkurencji łatwo mógłbym wypaść z gry, a na to w żadnym wypadku nie mogę sobie pozwolić.
Wszyscy zaśmiali się, patrząc na nich z sympatią. Lodzia rzuciła mu kpiące spojrzenie, ale nie odezwała się. Mrugnął do niej wesoło, ukłonił się towarzystwu i oboje odeszli w stronę stołu, odprowadzani zaintrygowanymi spojrzeniami kolegów.
– Chciałabyś jeszcze czegoś się napić, kochanie? – zapytał Pablo, wskazując jej uprzejmym gestem ręki, by przeszła przed nim między stolikami.
– Owszem, chętnie – skinęła głową. – Ale wiesz co, Pablo? Muszę ci powiedzieć, że jesteś strasznym farmazonem… i uzurpatorem. Wiem, że wpakowałam cię już parę razy w tarapaty i mam wobec ciebie dług moralny, ale jednak nie zapominaj, że jesteś tu tylko na zastępstwie.
Pablo popatrzył na nią oczami pełnymi zadziornych iskierek.
– Cały czas o tym pamiętam, Lea – zapewnił ją z uśmiechem. – Nie tylko o tym zresztą. Nauczyłem się na pamięć całego regulaminu.
– Jakiego regulaminu? – spojrzała na niego podejrzliwie.
– No jak to? – podniósł brwi ze zdziwieniem. – Tego, który dla mnie ustaliłaś.
– Ja?! – zdumiała się Lodzia.
Przystanęła, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Pablo także się zatrzymał.
– Oczywiście, że ty, kociaku – odparł rozbawiony jej zdezorientowaną miną. – Chyba muszę ci go wyrecytować, bo widzę, że sama nie pamiętasz, jakie zarządzenia wydajesz… Bardzo proszę. Punkt pierwszy, jestem tylko na zastępstwie. Punkt drugi, mam status nieznajomego. Punkt trzeci, nie dasz mi numeru telefonu. Punkt czwarty, nie pójdziesz ze mną na kawę. Punkt piąty, nie pójdziesz ze mną na piwo. Punkt szósty, nie pójdziesz ze mną na frytki. Punkt siódmy, nie pójdziesz ze mną na łyżwy. Punkt ósmy, nie pójdziesz ze mną na kręgle. Punkt dziewiąty…
– Przestań! – roześmiała się Lodzia, nie mogąc już dłużej utrzymać poważnej miny. – Jesteś niemożliwym bandziorem i krętaczem! Ale dobrze… skoro tak świetnie znasz regulamin, to dopisz do niego jeszcze jeden punkt.
– Mianowicie? – zapytał z uśmiechem.
– Mianowicie taki, że nie będziesz się do mnie zwracał per kochanie – oznajmiła, podnosząc dumnie głowę. – Ani nazywał mnie kociakiem.
Pablo rozłożył ręce w geście bezradności.
– Nic z tego, kociaku – odparł, uśmiechając się do niej czarująco. – Przeoczyłaś ten punkt, kiedy układałaś regulamin, zarządzenie weszło w życie i teraz już przepadło. Prawo nie działa wstecz, kochanie.
– Ach, ty drabie! – roześmiała się znowu. – Nie mogłam przecież w takim regulaminie wszystkiego przewidzieć z góry!
– I całe szczęście, Lea – odparł z powagą.
_________________________________________________________
[1] Terpsychora (gr. Τερψιχόρη Terpsichórē, łac. Terpsychore – kochająca taniec, radująca się tańcem) – w mitologii greckiej muza tańca (radości z tańca).